czwartek, 31 stycznia 2013

SPICY Rozdział 49

Poniedziałek jest wyjątkowo nerwowy. Nie wiem dlaczego, bo nie dzieje się nic szczególnego. Tak to po prostu odczuwam. Chodzi raczej o mnie, bo wszyscy zachowują się normalnie.
- Jak się udał weekend? - pytam Mayi dopiero w południe ze wstydem zdając sobie sprawę, że zupełnie o tym zapomniałam.
- W sumie to dziwnie... - wzrusza ramionami.
- Jak to "dziwnie?" - siadam koło niej. Dopiero teraz zauważam, że jest jakaś niewyraźna - Opowiadaj.

- W zasadzie nie powinnam narzekać, ale Carlo był cały czas jakiś zamyślony... Kiedy byliśmy z rodzicami było w porządku, ale jak tylko zostawaliśmy sami wystarczyło pięć minut mojej nieuwagi, a odpływał gdzieś bardzo daleko. Nie wiem o co chodzi.
- Zapytam Harveya. Może ma jakąś ciężką sprawę i się nad nią zastanawiał. My też tak czasami mamy.
- Może...
- Wiem, że to nie zrekompensuje ci wyjazdu, ale może przynajmniej coś rozjaśni.
- Dzięki - ściska mnie mocno i idzie z dokumentami do Bumera.
- Cześć - Chris staje przede mną.
- Cześć.
Mimo że ze sobą rozmawiamy i jeśli tylko poprosiłby o pomoc była bym pierwsza to nadal traktuje go chłodno.
- Prawdopodobnie dostaniesz jutro jakiś przydział. Podsłuchałem, że gliny nie radzą sobie z jakimś porwaniem.
- Współpraca z policją... Dokładnie tego mi trzeba - mruczę poirytowana. Chris odchodzi bez słowa, a ja czuję rozsadzającą mnie złość.
Uspokajam się dopiero po powrocie do domu. Wracam wcześniej niż zwykle i Harveya jeszcze nie ma. Postanawiam wziąć prysznic, tak dla uspokojenia i ogarnąć swoje emocje. Czy to przez Rosalie? Czy to ona mnie tak stresuje? To coś nowego bo jeśli tylko chcę panuje nad sobą bez problemu. Oczywiście mam chwilę, kiedy tracę panowanie, ale robię to wtedy zupełnie świadomie. Idę do garderoby i zarzucam prostą, błękitna sukienkę na ramiączkach. Taką, którą można założyć na plażę, albo na leniwe popołudnie w domu. Schodzę na dół i siadam na blacie obserwując jak Anabell przyrządza kurczaka z warzywami.
- Nie miej mi tego za złe, ale kiedy na ciebie patrzę to się uspokajam się - odpowiadam na jej spojrzenie.
- Ciężki dzień? - pyta układając wszystko w naczyniu żaroodpornym.
- Właściwie dzień normalny. Ja jestem ciężka...
Uśmiecha się kiwając ze zrozumieniem głową.
- Wina?
- Jeszcze ci tego nie mówiłam, ale jesteś wspaniała.
Śmieje się i wyciąga kieliszek.
Przenoszę się na kanapę i przeglądając dzisiejszą prasę sączę powoli trunek. Przynosi ukojenie. Po około godzinie wraca Harvey. Witam go na powrót zadowolona z życia. Pyta czy nie pojechalibyśmy na weekend do Freeport. Odpowiadam, że jak najbardziej. Przecież to normalne, że chce pobyć z Nati zanim wyjedzie. Może być nawet fajnie. Taki weekend w trójkę. A w zasadzie w czwórkę!

Policja przychodzi po pomoc dopiero we środę. Oddycham z ulgą, że to posterunek Juana. Nie on prowadzi sprawę, ale znam sierżanta Doylsa z poprzedniej sprawy i oddycham z ulgą, bo to jeden z niewielu naprawdę porządnych gliniarzy. Oddany zawodowi traktuje odznakę jak godło nie tarczę. Sprawa też jest zajmująca i wymagająca zaangażowania. Mała czterolatka została porwana z przedszkola, kiedy bawiła się w ogrodzie. Po prostu w biały dzień podjechała czarna furgonetka i mężczyzna wszedł przez furtkę, wziął dziecko pod pachę i wyszedł. Dwa dni później zadzwoniono do rodziców po okup. Do wymiany miało dojść wczoraj, ale porywacze zauważyli podstawionych policjantów i udało im się uciec. Nie wiadomo dlaczego porwano akurat to dziecko, bo rodzice należą do średniej klasy społecznej i nie mają żadnych znaczących wpływów. Matka zajmuje się domem, a ojciec jest księgowym w dużym przedsiębiorstwie meblowym. Wszystko jest niejasne i ciężko uwierzyć, że mięli po prostu pecha... Poddaje ich przesłuchaniu i poza rozpaczą i dzikim strachem nie potrafię niczego wyczytać.
Przesłuchuje opiekunkę przedszkolną, która widziała porywacza, ale nie potrafiła mi go opisać, bo miał na głowie kaptur, a wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Rejestracji samochodu nie widziała, a kamery monitoringu pobliskiego banku ich nie uchwyciły. W zasadzie przez cały dzień nie dowiedziałam się więcej niż dowiedziałam od Doylsa. Wracam do domu z teczką pod pachą i nawet nie pytając czy Harvey już wrócił zamykam się w gabinecie. Rozkładam na biurku wszystkie notatki i dokładne sprawozdanie z wydarzenia. Na środku kładę zdjęcie dziewczynki i przyglądam się wszystkiemu czekając na natchnienie. Kiedy drzwi gabinetu się otwierają słońce jest już zdecydowanie niżej na horyzoncie. W progu staje Harvey. Nigdy do siebie nie pukamy. Jakoś od początku to ustaliliśmy. Nie ma takiej sprawy, której nie moglibyśmy sobie przerwać. Oczywiście mamy szanować swój czas pracy i nie biegać z głupotami za co już dwa razy dostałam reprymendę...
- Jesteś bardzo zajęta?
- W zasadzie nie... Podchodzi powoli do biurka i przygląda się rozłożonym papierom. Jest ubrany w jeansy i koszulkę. Musiał wrócić już jakiś czas temu, albo nawet być tu kiedy wróciłam.
- Ładna dziewczynka - bierze zdjęcie do ręki i przygląda mu się.
- Została porwana - wyjaśniam i opowiadam mu wszystko.
- Rzeczywiście nie masz się o co zaczepić. Pewnie chodzi o jakiś znajomych, albo znajomych znajomych. Ktoś coś komuś zrobił, powiedział. Może podkablował. To w końcu księgowy.
- Jutro wezmę się za sąsiadów, rodzinę, matki z placu zabaw i coś się rozjaśni - zastanawiam się nad tym co powiedziałam - Pewnie nie będzie żadnych matek z placu zabaw...
- Mała chodziła do przedszkola - od razu zauważa Harvey.
- Dokładnie. Po co oddali ją do przedszkola skoro matka całe dnie siedzi w domu?
- Ty zostaniesz w domu, kiedy będziesz miała dzieci?
Patrzę na niego zaskoczona pytaniem.
- Nie zastanawiałam się nigdy nad tym... Ale nawet jeśli będę pracowała to pewnie już nie w FBI.
Oczy mu rozbłyskują.
- Nie w FBI?
- No wiesz... ryzyko... Dlaczego o tym rozmawiamy?
- Z ciekawości. Zjesz ze mną obiad?
- Jasne.
Dziwne to było.

I tak jak myślałam. Kolejnego dnia pukam po wszystkich sąsiadach w bloku, w którym mieszkają, ale nikt ich za dobrze nie zna. Jak to bywa w wielkim mieście. Odwiedzam place zabaw w najbliższej okolicy, ale nikt tam nigdy nie widział dziewczynki. Spotykam się z siostrą ojca, która jest najczęstszym gościem. Opowiada mi, że nie jest to doskonała rodzina, ale zastanawia się czy taka istnieje... Owszem moja! Moje podejrzenia budzi jej kompletny brak sentymentu do dziecka. Opowiada o ich relacjach z dzieckiem pozytywnie, ale jakby mówiła o sąsiadach, albo znajomych, a nie jedynej bratanicy.
Tym razem nie wracam wcześnie do domu. Jest już ciemno, kiedy siedzę w gabinecie w pracy i przerabiam wszystko po raz setny. Przerywa mi ciche pukanie. To Maya z Lincolnem wchodzą z uśmiechami na twarzach.
- Co wy tu robicie o tej porze?
- Stęskniliśmy się - mówi Maya od razu zajmując miejsce przed biurkiem.
- Jakoś dziwnie, kiedy nie kręcisz się na dole - Lincoln rozkłada się na kanapie.
- Oczywiście rozgośćcie się - kąsam, ale zupełnie przyjaźnie i żartobliwie.
- Nadal nic nie macie? - pyta Maya.
- Czarna dziura - wzruszam ramionami.
- Opowiadaj. Może coś razem wymyślimy - Lincoln kładzie nogi na stole, ale szybko je ściąga pod moim karcącym spojrzeniem. Opowiadam im wszystko przerabiając to sto pierwszy raz i wspólnie dumamy. Kolejne pukanie do drzwi odrywa mnie od rozmyślań. Otwierają się zanim zdążę powiedzieć "proszę".
- Dobry wieczór - Harvey pojawia się w progu i mój gabinet nagle robi się mały i brzydki.
- Cześć - uśmiecham się zdziwiona.
Podaje rękę Lincolnowi i kiwa głowa Mayi uśmiechają się do niej. Dziewczyna oblewa się rumieńcem, ale nie mogę jej za to winić.
- Skoro masz zamiar tu nocować pomyślałem, że chociaż cię nakarmię.
Podchodzi i całuje mnie w policzek. Ma na sobie garnitur, ale pozbył się już krawatu. Wygląda tak kusząco z koszulą rozpiętą pod szyją. I nagle zdaje sobie sprawę, że ostatnio nie poświęcałam mu w ogóle czasu. Nie opowiadał mi co robił w pracy, nigdzie nie wychodziliśmy, nawet nie kochaliśmy się... Od niedzieli!
- Masz coś nowego? - pyta przyglądając mi się intensywnie. Kładzie przede mną papierową torbę i od razu czuje jak mi burczy w brzuchu.
- Nie - wzruszam ramionami otwierając ją - Właśnie robimy burzę mózgów, ale jak na razie mamy przerażające nic.
- Odzywali się?
- Kanapki z tuńczykiem! - rozpakowuje jedną z paczuszek - Nie... Nikt się nie kontaktował. W domu O'Neilów cały czas siedzi agent z aparaturą namiarową, ale porywacze się nie odzywają - rzucam jedną z kanapek Lincolnowi, a drugą podaję Mayi.
- A czas ucieka?
- Coraz częściej się zastanawiam, czy jeszcze go mamy. Nie dali żadnego znaku od trzech dni - podsuwam kolejną Harveyowi.
- Dziękuję, jadłem już. Nic ci się nie rzuciło w oczy? - Opiera się plecami o regał i wkłada ręce do kieszeni.
- Siostra O'Neila była jakaś dziwna... Niby zaangażowana i chętna do pomocy, ale bardziej zdystansowana niż ja... - odwijam folię i zabieram się za jedzenie. Ale zgłodniałam!
- Musi nie być związana z małą - Harvey marszczy brwi.
- Najbliższa ciocia? Widująca ją prawie codziennie? - pyta Maya.
- Może po prostu nie lubi dzieci - Lincoln ma już całe usta zapchane jedzeniem.
- Czy ty ją widziałeś? - podnoszę zdjęcie ślicznej dziewuszki o ciemnych, długich włoskach - Zakochałam się w samym zdjęciu.
- W takim razie musi być coś nie tak w relacji ciocia - bratanica - podsuwa Harvey.
- Można mieć konflikt z pięcioletnim dzieckiem? - pytam z niedowierzaniem.
- Jeśli na przykład nasuwa jakieś złe wspomnienia? - ciągnie.
Patrze na niego, a on na mnie. Przypomina mi się cały przebieg rozmowy z "siostrą" jak ją już nazwałam w myślach i widzę jak wszystko układa się w jedną całość.
- Harvey jesteś genialny! - wyduszam z siebie, bo naprawdę nie wierzę, że sama na to nie wpadłam - To oczywiste!
Uśmiecha się tak jak tylko on potrafi. Twarz pozostaje bez ruchu, ale oczy rozświetlają ją całą. Nadal czeka na to co powiem. Wyciągam szybko telefon i wybieram numer do Doylsa.
 - Jutro o dziewiątej pod blokiem Woodów - mówię szybko - Tak chyba coś mam.
Rozłączam się i dzwonie do laboratorium.
- Cześć tu Wik. Lincoln zaraz wam przyniesie coś z czego pobierzecie DNA. Jutro koło południa dostaniecie porównawcze. Chcę mieć wszystko piorunem.
- To nie jej rodzice? - pyta Maya.
- Przynajmniej jedno z nich nim nie jest - wyciągam ze skrzynki z dowodami lizaka, którego dziewczynka upuściła w czasie porwania - Linc ruchy!
Zabiera go ode mnie i wychodzi.
- Dzięki za kolację - krzyczy na odchodne do Harveya.
- Czyli kryzys zażegnany - uśmiecha się Maya.
- Może się złamią zanim dostaniemy wyniki... Każda sekunda się liczy - wstaje już lepszym nastroju - Dziękuję - przytulam się do Harveya. Jak ja się stęskniłam za tym zapachem! Jak mogłam tak wypaść z życia na cztery długie dni...
- Po prostu chcę, żebyś już wróciła do domu - obejmuje mnie jedną ręką i zanurza nos w moich włosach.
- W takim razie ja też już spokojniejsza wrócę do swojego - Maya wycofuje się do drzwi.
- Dzięki kochana - odrywam nos od Harveya i odwracam do niej głowę.
- Zadzwoń rano jak coś znajdziecie.
- Jasne.
Wychodzi, a my zostajemy sami.
- Przepraszam, że byłam taka nieobecna - zatapiam się w ciemnych, brązowych oczach.
- Tęskniłem - przeczesuje mi włosy i budzi to uśpione od kilku dni emocje.
- Ja też. Cieszę się, że przyjechałeś - zaczynam go gładzić po klapach marynarki.
- Ja też - odpowiada z pewnym wahaniem, a oczy mu jeszcze bardziej ciemnieją. Przejeżdża wierzchem wskazującego palca po moim policzku. Chwytam go szybko w usta i zasysam. Nie spuszczam z niego wzroku i widzę jak rozchyla usta, żeby nabrać mocniej powietrza.
- Chcesz possać kochanie? - mruczy.
W odpowiedzi wsuwam sobie całego palca do ust i ssę jeszcze mocniej. Zaczyna szybciej oddychać, a ja upajam się tym, że tak go podniecam. Wolną ręką ciągnie mnie za włosy, a ja mimowolnie odchylam głowę do tyłu. Przejeżdżam zębami po palcu, który wyjeżdża z moich ust.
- Wiktorio - unosi brew uwodzicielsko - W biurze?
Wygląda bosko. Mój skarb, z którego nie korzystałam tak długo. Zsuwam mu marynarkę z ramion. Pozwala mi na to. Pochyla się zatrzymując na milimetry od moich ust. Czuję jego gorący oddech, piękny zapach i zanurzam się w mroku oczu. Rozum mi się zupełnie mąci i nie myślę już, gdzie jestem. Przywieram do niego ustami panicznie potrzebując ich smaku. A on mi go daje. Bez żadnych oporów daje mi skosztować tych wspaniałości. Odurzający atak pożądania sprawia, że chcę go. Tu i teraz. Palce jednej ręki tańczą w gęstych włosach, a drugiej rozpinają guziki koszuli. Łapie mnie za pośladki, a ja oplatam go nogami w pasie. Przemieszczamy się porywczo całując i po chwili słyszę jakiś niezidentyfikowany dźwięk. Ponieważ Harvey mnie nie puszcza kompletnie go ignoruje. Opadamy niżej i orientuje się, że Harvey siedzi na kanapie, a ja siedzę na nim okrakiem. Wsuwa mi ręce pod spódnice i dociera do brzegu pończoch.
- Od kiedy zakładasz takie rzeczy do pracy? - pyta nie odrywając się ode mnie. Mruczę tylko cicho w odpowiedzi, drżąc kiedy dotyka gołej skóry. Od kiedy chcę być dla ciebie jak najbardziej atrakcyjna.
- Dwie zasady kochanie - tym razem patrzy mi w oczy i aż pojękuje, kiedy zaglądam w jego - Musimy to zrobić szybko i musisz być cicho.
- Dlaczego? - dyszę cały czas wodząc ustami po jego twarzy.
- Takie uroki sexu w pracy - odpowiada i przygryza moją szyję rozpinając jednocześnie rozporek. Już po sekundzie jego twardy penis ociera się o mnie, a ja napieram na niego. Och jak ja strasznie pragnę zaspokoić tą żądze!
- Wskakuj mała - mruczy Harvey.
Patrze na niego z oszołomionym zdziwieniem.
- Co się stało?
- Jeszcze nigdy nie pozwalałeś mi być "na górze" - dyszę.
Uśmiecha się tak sexownie.
- Jestem cały do twojej dyspozycji. Rób co chcesz - zsuwa się nieco na siedzeniu i opiera głową o oparcie. Krew mi wrze, kiedy biorę do ręki jego męskość i nawet nie bawiąc się w ściąganie majtek zwyczajnie je odchylam wsuwając go do środka.
- Oooch! - odchylam się mocno do tyłu trzymając go za ramiona.
- Csiii - szepcze również nie kontrolując oddechu.
Zaczynam się poruszać testując nowe doznania. Mogę z nim zrobić co mi się podoba... Upajająca świadomość. Poruszam biodrami w przód i w tył, a Harvey mocno rozchyla usta i szybko łapie powietrze. Unoszę się i opadam, a zamyka oczy w uniesieniu. Uwielbiam jego twarz w każdym nastroju, ale kiedy jest podniecony jest wyjątkowo męska i dzika. I to dzięki mnie! Łapie mnie za pupę i wpadamy we wspólny rytm. Bawię się prędkością i siłą odpływając coraz dalej. Zagryzam mocno dolną wargę, żeby nie krzyczeć. Kochamy się coraz szybciej i nie potrafię tego kontrolować. Moje ciało działa instynktownie.
- Nie powstrzymuj tego maleńka - syczy Harvey.
I dochodzę. I wybucham wyginając się do tyłu. Zaciskam się na nim, a z mojego gardła w końcu wydobywa się głośny krzyk. Czuję jak mój szczytujący mężczyzna zalewa mnie ciepłem i opadam na niego. Tuli mnie do siebie póki się nie uspokoimy.
- Od dzisiaj ja rządzę - szepcze mu na ucho i czuje jak się uśmiecha.
Kwadrans później wychodzimy na korytarz. Ja potargana, z wygniecioną spódnicą, Harvey w stanie doskonałym. Norma!
- Kiedy wszedłeś zdałam sobie sprawę, jak bardzo za tobą tęskniłam.
Obejmuje go w pasie, a on trzyma rękę przerzuconą przez moje ramiona.
- Z tego właśnie powodu przyjechałem. Wiedziałem, że dodatkowo nic nie jadłaś.
- Owszem jadłam!
- A co takiego jeśli można wiedzieć? - wciska guzik przywołujący windę i przygląda mi się.
- A więc poza śniadaniem, które zjedliśmy razem - mrużę oczy - Koło południa zjadłam kanapkę z Subwaya, później na obiad wielką golonkę z kapustą, a jakąś godzinę przed twoim przyjściem olbrzymi pucharek puddingu czekoladowego - robię przemądrzałą minę.
- Tak?
- I dwa hamburgery - mówię jakbym sobie przypomniała.
Mierzymy się spojrzeniem, ale nie wytrzymuję długo i wybucham śmiechem. Drzwi się otwierają i z windy wychodzi Charlie. Zamiera na nasz widok, a ja zamieram na jego. Trwa to jakąś sekundę, po czym on się uśmiecha, a ja robię zupełnie neutralną minę.
- Cześć. Jak tam poszukiwania dziecka? - pyta, kiedy się mijamy. Kiedy stajemy w windzie przysuwam się bliżej Harveya, a on odruchowo mocniej mnie obejmuje.
- Trwają - odwzajemniam uśmiech, a drzwi już się zasuwają.
- Co się stało między wami?
- Troszkę się pokłóciliśmy - wzruszam ramionami.
- O to co zrobił?
Pilnuję, żeby nie widział mojej twarzy.
- Częściowo.
- I nie chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Chyba nie.
Uspokajający buziak ląduje na moich włosach. Ależ jestem zmęczona!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!