Nic mnie nie budzi, ale
nie chce mi się już dłużej spać. Otwieram oczy i pierwsze co
widzę to Harveya. Patrzy na mnie tym niezgłębionym
wzrokiem, ale twarz ma pogodną i łagodną. Tak chce zaczynać
każdy dzień!
- Dzień dobry - całuje mnie w czubek nosa. Odpowiadam mu uśmiechem. Przeciągam się i krzywię z bólu.
- Bardzo cię boli?
Boli jak jasna cholera!! Cały tyłek jest obolały i piekący.
- To fajny ból... - obejmuje go i przyciągam do siebie. Jest taki twardy i ciepły - Nie biegasz dzisiaj?
- Dzisiaj postanowiłem spróbować jak smakuje leniuchowanie.
- I jak smakuje?
- Przerażająco przyjemnie. Zwłaszcza, że leżę tak od dwóch godzin...
- Co robiłeś przez dwie godziny?!
- Najpierw cię przytulałem, a później na ciebie patrzałem. Teraz znowu chcę cię przytulać...
Śmieje się nieco ochryple i mimowolnie rumienie.- Troszkę mnie wczoraj wyeksploatowałeś - robi mi się gorąco na samo wspomnienie tego pierwotnego uczucia jakie mną zawładnęło.
- Kiedy tylko zechcesz pani - całuje moją dłoń. Mój mroczny książę... - Tak się zastanawiałem... - zawahał się na chwilę.
- Tak?
- Tylko się nie denerwuj, bo mogę cię już męczyć tematem twoich byłych.
Wywracam oczami.
- Co znowu chcesz wiedzieć?
- Dlaczego rozstałaś się z Peterem? Wydaje się bardzo porządnym facetem. Wczoraj po komisariacie pojechałem jeszcze do szpitala i rozmawialiśmy chwilę. Jest naprawdę w porządku.
Unoszę brew. Chcę wiedzieć o czym rozmawiali? Pomijając, że po pierwszym spotkaniu uznał, że Peter na mnie leci?
- To on się rozstał ze mną - mówię spokojnie.
- Zostawił ciebie? - nie wierzy mi w to i bardzo mi tym pochlebia.
- Powiem ci jeśli ty opowiesz coś o swoim małżeństwie?
Zamiera na chwilę patrząc mi w oczy. Przez moment się odsłania i widzę całą gamę emocji. Złość, niepewność, ...strach? Co się musiało wydarzyć?!
- Ok ty pierwsza.
Unoszę się wyżej na łokciach. Naprawdę zdradzi mi swój sekret?!
- Poznaliśmy się kiedy byłam na trzecim roku studiów. Był początkującym lekarzem z wielkimi aspiracjami. Straciłam głowę dla tego akcentu! Po roku zamieszkaliśmy razem. Wyprowadziłam się od babci z Monterey i przeniosłam na stałe do San Francisko, później ja zaczęłam na poważnie myśleć o FBI, Peter dostał ofertę z Memorial, więc niewiele myśląc przenieśliśmy się dalej do NY. Żyliśmy w prawdziwej sielance. Wszystko nam wychodziło, wszystkie drzwi się otwierały do pewnego momentu. To było podczas jednej z moich pierwszych akcji. Wypadłam przez okno i trochę się potłukłam. Na moje nieszczęście trafiłam na jego dyżur. Opatrzył mnie i niby wszystko było w porządku puki nie straciłam przytomności wychodząc ze szpitala. Wystraszył się tak bardzo, że tak mu już zostało... Od tej chwili było coraz gorzej. Nie mogłam mu opowiadać żadnych szczegółów z pracy, chociaż niektóre były naprawdę niezłe! Cały czas powtarzał tylko, żebym na siebie uważała. Kiedy dostałam własną grupę nie odzywał się do mnie przez kilka dni... No i w końcu się doigrałam. Jak to się mówi trafiła kosa na kamień - nabieram powietrza i skubię mikroskopowej wielkości nitkę wystającą z poduszki - Zostałam ranna i musiał mnie poskładać do całości. Nie odstępował mnie dzień i noc, aż miałam go serdecznie dosyć. I postawił ultimatum. On, albo praca... Zrobił to w momencie jak zostałam promowana na agenta specjalnego i... - przełykam ślinę - Nie potrafiłam z tego zrezygnować... To tyle - odwracam się z powrotem do Harveya. Obserwuje mnie uważnie w milczeniu - Cała historia.
- Dzień dobry - całuje mnie w czubek nosa. Odpowiadam mu uśmiechem. Przeciągam się i krzywię z bólu.
- Bardzo cię boli?
Boli jak jasna cholera!! Cały tyłek jest obolały i piekący.
- To fajny ból... - obejmuje go i przyciągam do siebie. Jest taki twardy i ciepły - Nie biegasz dzisiaj?
- Dzisiaj postanowiłem spróbować jak smakuje leniuchowanie.
- I jak smakuje?
- Przerażająco przyjemnie. Zwłaszcza, że leżę tak od dwóch godzin...
- Co robiłeś przez dwie godziny?!
- Najpierw cię przytulałem, a później na ciebie patrzałem. Teraz znowu chcę cię przytulać...
Śmieje się nieco ochryple i mimowolnie rumienie.- Troszkę mnie wczoraj wyeksploatowałeś - robi mi się gorąco na samo wspomnienie tego pierwotnego uczucia jakie mną zawładnęło.
- Kiedy tylko zechcesz pani - całuje moją dłoń. Mój mroczny książę... - Tak się zastanawiałem... - zawahał się na chwilę.
- Tak?
- Tylko się nie denerwuj, bo mogę cię już męczyć tematem twoich byłych.
Wywracam oczami.
- Co znowu chcesz wiedzieć?
- Dlaczego rozstałaś się z Peterem? Wydaje się bardzo porządnym facetem. Wczoraj po komisariacie pojechałem jeszcze do szpitala i rozmawialiśmy chwilę. Jest naprawdę w porządku.
Unoszę brew. Chcę wiedzieć o czym rozmawiali? Pomijając, że po pierwszym spotkaniu uznał, że Peter na mnie leci?
- To on się rozstał ze mną - mówię spokojnie.
- Zostawił ciebie? - nie wierzy mi w to i bardzo mi tym pochlebia.
- Powiem ci jeśli ty opowiesz coś o swoim małżeństwie?
Zamiera na chwilę patrząc mi w oczy. Przez moment się odsłania i widzę całą gamę emocji. Złość, niepewność, ...strach? Co się musiało wydarzyć?!
- Ok ty pierwsza.
Unoszę się wyżej na łokciach. Naprawdę zdradzi mi swój sekret?!
- Poznaliśmy się kiedy byłam na trzecim roku studiów. Był początkującym lekarzem z wielkimi aspiracjami. Straciłam głowę dla tego akcentu! Po roku zamieszkaliśmy razem. Wyprowadziłam się od babci z Monterey i przeniosłam na stałe do San Francisko, później ja zaczęłam na poważnie myśleć o FBI, Peter dostał ofertę z Memorial, więc niewiele myśląc przenieśliśmy się dalej do NY. Żyliśmy w prawdziwej sielance. Wszystko nam wychodziło, wszystkie drzwi się otwierały do pewnego momentu. To było podczas jednej z moich pierwszych akcji. Wypadłam przez okno i trochę się potłukłam. Na moje nieszczęście trafiłam na jego dyżur. Opatrzył mnie i niby wszystko było w porządku puki nie straciłam przytomności wychodząc ze szpitala. Wystraszył się tak bardzo, że tak mu już zostało... Od tej chwili było coraz gorzej. Nie mogłam mu opowiadać żadnych szczegółów z pracy, chociaż niektóre były naprawdę niezłe! Cały czas powtarzał tylko, żebym na siebie uważała. Kiedy dostałam własną grupę nie odzywał się do mnie przez kilka dni... No i w końcu się doigrałam. Jak to się mówi trafiła kosa na kamień - nabieram powietrza i skubię mikroskopowej wielkości nitkę wystającą z poduszki - Zostałam ranna i musiał mnie poskładać do całości. Nie odstępował mnie dzień i noc, aż miałam go serdecznie dosyć. I postawił ultimatum. On, albo praca... Zrobił to w momencie jak zostałam promowana na agenta specjalnego i... - przełykam ślinę - Nie potrafiłam z tego zrezygnować... To tyle - odwracam się z powrotem do Harveya. Obserwuje mnie uważnie w milczeniu - Cała historia.
- Ale nadal się
przyjaźnicie?
- Bo jest doskonałym
przyjacielem, z którego nigdy nie zrezygnuje - uśmiecham się -
Nawet musiałam to przetłumaczyć jego żonie...
- Musi cię lubić...
- Nienawidzi mnie! - nie
mogę powstrzymać śmiechu.
- A po tym wszystkim co
was łączyło... Bycie przyjaciółmi nie jest trudne?
- Wiem do czego
zmierzasz, ale nauczyliśmy się kochać jak rodzeństwo. Jakkolwiek
wydaje ci się to niemożliwe. Mam dwóch przyjaciół, którzy są
facetami i cokolwiek byś nie powiedział nie zrezygnuje z nich.
- Dwóch?
- Mhm.
- Drugi to Lincoln, czy
Chris?
- Juan Gomero.
- Gomero?
- Tak. Jego poznałam
kiedy wrócił z misji w Afganistanie. Był strzępkiem dzisiejszego
Juana. Przeszliśmy razem nie jedno i jest mi najlepszym bratem
jakiego sobie mogłam wymyślić.
- Ok... - mówi
ostrożnie.
- Teraz twoja kolej.
Ciekawość wyparowuje w
momencie. Spina się i zaciska szczękę.
- Chcesz usłyszeć coś
o moim małżeństwie?
- Mhm - również się
spinam. Cóż on ma do ukrycia.
- Poznałem Rosalie na
studiach - siada, opiera się plecami o zagłówek i patrzy sztywno
przed siebie. Rosalie... To imię chyba zacznie wywoływać u mnie
jakąś ciężką chorobę... - Przeniosła się na Harvard z
Sorbonnu. Nie mówiła najpłynniej po angielsku i zwariowałem na
punkcie tego akcentu - robi krótką pauzę i muszę się uśmiechnąć
- No i historia jest prosta. Była najpiękniejszą dziewczyną jaką
spotkałem i chciałem ją mieć. Więc ją dostałem... - znowu
krótka pauza.
Mówienie o tym naprawdę
sprawia mu duży problem... A ja zaczynam czuć irracjonalną
zazdrość...
- Zanim porządnie
zaczęliśmy studia byliśmy już po ślubie, ja rozwiązałem
pierwszą sprawę dla Jessici, a Rosalie była w ciąży. Dopiero
później miało się okazać, że wcale nie byliśmy takimi dziećmi
szczęścia jak nam się wtedy wydawało. Starczy ci na razie -
podnosi się z łóżka.
- No jak to?! Podsyciłeś
moją ciekawość musisz skończyć!
- Wik to nie jest jedna
z sensacyjnych historyjek jakie lubią kobiety - mówi ostro - To
moje życie i nie lubię o tym mówić.
- Przepraszam - mówię
szybko. Jeśli nacisnę zbyt mocno już nigdy nic nie usłyszę.
Wspinam się szybko na kolana i przytulam się do jego pleców, bo
zdążył już usiąść na brzegu łóżka - Naprawdę przepraszam
- tulę go mocno i zaczyna się odprężać - Masz rację wstrętne
ze mnie babsko - chcę wrzucić trochę luzu.
- Masz teraz dwie opcje
- odzywa się powoli - Albo coś na siebie założysz... i zejdziemy
na śniadanie, albo znowu cię przelecę.
Sięga do tyłu, łapie
mnie za udo i zatrzymuje dłoń tuż pod pośladkiem. Aż wstrzymuje
oddech, żeby nie poczuć bólu.
- Jestem bardzo głodna
- podrywam się szybko i biegnę do łazienki.
Idę szeroką alejką
Central Parku i staram się nie stresować. Boję się trochę tego
co chce mi powiedzieć... Gniotę w ręce kluczyki od jaguara.
Przypomina mi się jak Harvey śmiał się z mojej miny, kiedy mi je
dał.
- Chyba nie chcesz iść
na nogach, a może się zrobić dosyć niezręcznie kiedy cię
zawiozę.
Nie przyjmował do
wiadomości, że są jeszcze inne środki transportu zwłaszcza, że
muszę pokonać tylko kilka przecznic. Na nic się to nie zdało.
Był zadziwiająco spokojny, jakby kompletnie nie obchodziło go to,
że idę się spotkać z moim byłym, żeby porozmawiać o naszych
relacjach...
Widzę go z daleka.
Czarna plama na tle zieleni trawy i jasnej szarości kamienia
fontanny. Rozmawia przez telefon i kończy, kiedy mnie
dostrzega. Wchodzę na żwirową ścieżkę i muszę zwolnić, bo
cienkie obcasy czerwonych szpilek wbijają się w nią głęboko.
Wygląda dokładnie tak jak dwa tygodnie temu. Nie wiem czego się
spodziewałam... Że osiwieje z rozpaczy za mną? Czarne jeansy,
czarny t-shirt i czarna skórzana kurtka. Czarne włosy, oliwkowa
karnacja i pieruńsko bystre oczy. Dominik. Równie przystojny
co nieokiełznany i niebezpieczny.
- Punktualność godna
pochwały - odzywa się niepewnie.
- Tak już mam -
wzruszam ramionami.
- Nigdy nie zawodzisz?
- Ty to powiedziałeś -
nie chcąc się witać przysiadam od razu koło niego na murku.
Ignoruję ból pupy i myślę od razu o Harvey'u. Czy to miał na celu? - Co chcesz mi
powiedzieć? - okręcam się delikatnie tak, żeby być przodem do
niego, ale nie za blisko.
- Tak od razu do rzeczy?
Gdzie twoje maniery nawet się nie przywitałaś.
Wiem, że taką niedbałą
nonszalancją chce zatuszować emocje. Być może stres? Patrze mu w
te wielkie, czyste oczy i staram się zachować maksymalny spokój i
opanowanie.
- Przepraszam - mówi w
końcu otwierając przede mną takiego Dominika jakiego chce
zapamiętać. Normalnego faceta, który bawił mnie do łez. Kiwam
głową. Nie bardzo wiem co powinnam na to odpowiedzieć.
- Co słychać?
Uśmiech, który by
powalił na kolana każdą kobietę. Ale nie tą, która przeżyła
gorącą noc w towarzystwie Harveya Worda...
- Wiesz... Ostatnio
trochę w rozjazdach...
- Tak?
- Tak. Ostatnią
spokojną noc spędziłem z tobą...
- Eee! Słyszałam, że
nie taki diabeł straszny.
- Fakt, trochę inaczej
go zapamiętałem - uśmiech - Schrzaniłem najprawdopodobniej jedną
z najważniejszych rzeczy w moim życiu i przepraszam - ma bardzo
zdesperowaną minę. Zaskakuje mnie. Jestem zakłopotana
chociaż staram się udawać, że wcale nie - Nie wiem, co mam
zrobić, żebyś wybaczyła...
Ja też... To niemożliwe,
bo chcę tylko Harveya.... To jedyna myśl jaka mnie nawiedza w tej
chwili.
- Nawrzeszcz na mnie
zrób cokolwiek, ale odezwij się.
- Nie wiem co mam ci
powiedzieć Dominik - mówię zupełnie szczerze.
- Powiedz to co czujesz.
- Czuję, że jest mi
bardzo przykro i boję się, że stracę przyjaciela jakiego w tobie
miałam.
Oczy mu świecą, kiedy
to mówię.
- Nie stracisz nigdy
niczego co we mnie miałaś.
Kręcę przecząco
głową. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Wik ja się tobą nie
znudziłem, ja o tobie nie zapomniałem. Ja... - zacina się.
To się jeszcze nigdy nie
zdarzyło Dominikowi Santini. Jeśli chciał coś powiedzieć mówił.
Bez zająknięć.
- Jeśli nie chcesz o
tym mówić nie musimy - czyżbym się bała?
- Musimy, chociaż nie
chce. Nie chce, bo nie ma ułamka szansy, że do mnie wrócisz.
Musimy, bo po prostu muszę ci to powiedzieć.
- Dominik... - tak na
pewno czuję niepokój.
- Posłuchaj mnie -
łapie mnie za rękę - Ja uciekłem, bo się wystraszyłem.
Patrzy mi tak szczerze w
oczy, że nie mogę się odwrócić. Dlaczego się boję? Albo mi
się wydaje, albo przysunęliśmy się do siebie.
- Wystraszyłem się, bo
nigdy nie czułem czegoś takiego i nigdy mi na nikim tak nie
zależało.
- Dziwnie to
okazujesz... - dlaczego nie chce tego słyszeć?
- Musiałem to zrobić,
żeby się przekonać, że rzeczywiście cię kocham.
Kurwa.
Nie, on tego wcale nie
powiedział... Czuję, że pod powiekami wzbierają mi łzy, a moja
głowa delikatnie zaprzecza. Nie to niemożliwe.
- I będę żałował
tego co się stało do końca życia...
Dlaczego?! Wyciąga dłoń
i dotyka mojego policzka. Mój Boże ociera mi łzę, która
niekontrolowana spłynęła samotnie. Mrugam szybko powiekami, żeby
powstrzymać kolejne. Dlaczego on mi to powiedział?!
- Dlaczego mi to
powiedziałeś?! - mówię w końcu gniewnie.
- Bo chcę, żebyś
wiedziała. Nie wiem co z tym zrobisz, ale chcę, żebyś wiedziała.
Głaszcze mnie po włosach
i patrzy na mnie z czułością.
- Ja nie mogę... -
widzę jak coś gaśnie w jego oczach i serce mi się zaciska -
Przepraszam, ale nie mogę - mówię prawie szeptem.
- Spodziewałem się
tego Wik. Nie przepraszaj, bo to ja schrzaniłem. Mogę winić tylko
siebie za to, że nie jesteś teraz moja i to nie ode mnie wracasz -
patrzy na kluczyki, które nadal ściskam w dłoni. Rumienie się
zupełnie absurdalnie. Uśmiecha się tak miło i jego twarz tak
bardzo się zmienia...
- Powiedz mi tylko, czy
jesteś szczęśliwa - mówi tonem dodającym otuchy. On pociesza
mnie?! - Bo jeżeli jesteś szczęśliwa ja będę spokojniejszy.
Co mam mu powiedzieć? Że
jestem nieprzytomnie szczęśliwa z facetem, który mnie nigdy nie
pokocha, a ostatniej nocy sprał mi tyłek?! Kiwam powoli głową.
- Widać... - mruczy -
Na pierwszy rzut oka wyglądasz tak bardzo promiennie. To dobrze.
Odwracam od niego głowę.
Nie mogę tak ranić ludzi... To straszne i bolesne! Moje oczy
przedzierają się przez pojedyncze drzewa dzielące nas od ulicy.
Nie mogę patrzeć w te oczy normalnie roześmiane i bezczelne teraz
zgaszone. Wpatruje się w czarny samochód zaparkowany po drugiej
stronie ulicy. Nie widzę go zbyt dokładnie z tej odległości, ale
wygląda tak drogo i ekskluzywnie, że mógłby należeć do
Harveya. Uśmiecham się w myślach. Nawet teraz siedzi w mojej
głowie...
- W takim razie będę
się już zbierał... - Dominik przyciąga na powrót moją uwagę -
I jakbyś jednak zmieniła zdanie masz mój numer.
Pochyla się i całuje
mnie lekko w usta. Jakie to dziwne uczucie. Lekki, krótki i tak
bolesny pocałunek. Na pożegnanie. Wstaje i odchodzi. Obserwuje jak
idzie w przeciwną alejkę niż ta którą przyszłam aż mi znika
za zakrętem. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo mi przykro, że łzy
znowu zaczynają mi spływać po twarzy. Mam totalny chaos w głowie.
Nie potrafię złożyć jednej porządnej myśli. Muszę się
uspokoić zanim zadzwonię do Harveya. Wpatruje się w czarny
samochód wyrównując oddech. Moją uwagą przyciąga nagle
mężczyzna stojący koło niego. Krew odpływa mi z twarzy i smutek
znika ustępując miejsca złości. Mój telefon zaczyna wibrować w
kieszeni spodni. Wyciągam go. To Harvey. Zaciskam zęby.
- Słucham? - mówię
ostro.
- Przepraszam maleńka,
że przeszkadzam, ale czy możesz po spotkaniu podjechać do
szpitala?
- Jasne, coś się
stało?
- Nie wszystko w
porządku. Martha chce z tobą porozmawiać. Boi się strasznie i
chyba chce, żebyś ją zapewniła, że nie musi.
- Dobrze przyjadę jak
najszybciej.
- Trevor będzie czekał
na ciebie przed wejściem. Dasz mu kluczyki, odprowadzi jaguara, a
my wrócimy razem dobrze? - ma taki normalny głos, że w życiu bym
nie zgadła, że coś knuje...
- A nie mogę mu ich dać
teraz, skoro już tu jest? - wypalam i po drugiej stronie zapada
cisza.
- Oczywiście, że
możesz - jest rozbawiony... - Już do niego dzwonię. Na razie
mała.
Ocieram łzy wstaje i
oddycham głęboko. Spokój!
Idę alejką do
najbliższego wyjścia i przechodzę na drugą stronę ulicy. Trevor
w czarnym garniturze czeka na mnie przy samochodzie. To audi. Wielka, czarna limuzyna.
- Proszę - wyciąga w
moją stronę kluczyki.
- Zaparkowałam przy
zachodnim wejściu - w zamian daje mu te od jaguara.
- Wiem proszę pani -
odpowiada Trevor i dopiero teraz zauważam, że mówi zupełnie
innym tonem niż wtedy, kiedy jest Harvey. Swobodniejszym?
- Mam nadzieję, że nie
będziesz miał z mojego powodu żadnych problemów? - czy nie
zachowałam się troszkę bezmyślnie?
- Nie proszę pani -
waha się przez chwilę - Dobra robota proszę pani - jego usta
wyginają się w mimowolnym serdecznym uśmiechu i odchodzi.
Targa mną tyle emocji,
że co sekundę zmienia się mój nastrój. W drodze, do szpitala
tłukłam ze złości w kierownicę, płakałam i śmiałam się.
Idę schodami w nadziei, że chociaż minimalny wysiłek pomoże,
ale przy ostatniej prostej ostry ból przeszywa mnie pod prawym
kolanem. Ignoruje go kiedy otwieram drzwi na oddział.
- Dzień dobry - od
wejścia wita mnie jeden z lekarzy - kolega Petera.
- Witaj Haroldzie -
kątem oka dostrzegam Harveya rozmawiającego przez telefon. nie
przerywając rozmowy patrzy w moją stronę.
- Jak to się dzieje, że
w ogóle się nie zmieniasz? - Harold jest anestezjologiem. To
strasznie zabawny i sympatyczny facet grubo po czterdziestce.
- Im rzadziej was
odwiedzam tym lepiej to na mnie wpływa.
- Więc mogę uznać, że
właśnie postarzałaś się o kilka miesięcy?
- Miejmy nadzieje, że
nie... - zaczynamy się śmiać.
- Ok nie zatrzymuje cię.
Wpadaj do nas jak najrzadziej - klepie mnie po ramieniu i ruszam w
stronę mojego nachmurzonego powodu wszelkich rozterek.
- Jasne Jess przekaże.
Dziękuje - podchodzę do niego, ale moja obecność nie zakańcza
rozmowy - Myślę, że Britman ma już odpowiednio ciężki
weekend... Osobiście się o to postarałem - patrzy mi prosto w
oczy - Tak. Dobrze. Do jutra - rozłącza się i powoli przyglądając
mi się chowa telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki - Kto to
był? - pyta ostro
- Lekarz - odpowiadam
niemal bezczelnym tonem
- Wszystko w porządku?
- a proszę! Coś nowego, że ktoś się pana nie boi?
- Czy Trevor imprezował
ze mną wczoraj? - zachowuje bezpieczną odległość tak żeby
wpływ jego osoby na mój tok myślenia był absolutnie minimalny. Mruży przez chwilę oczy najwyraźniej się nad czymś
zastanawiając.
- Tak - odpowiada
spokojnie, a mnie wszystko w środku dosłownie opada.
- Co z Marthą? - na tą
chwilę temat skończony.
- Ma do ciebie jakieś
pytania - cały czas zachowuje się asekuracyjnie.
Mijam go bez słowa i
wchodzę do pokoju Marthy. Siedzi na łóżku z regulowanym oparciem
obłożona z każdej strony poduszkami. Na tle kasztanowych włosów
jej twarz odcina się bielą. Odcieniem prawie dorównuje pościeli.
Tylko wielkie błyszczące oczy zwiastują żywą istotę.
Błyszczące strachem...
- Cześć Martha - mówię
spokojnie i wesoło. Niestety odwiedzanie rannych znajomych też
mogę wpisać w doświadczenia życiowe. Nathalie siedzi koło niej
na łóżku i wstaje kiedy ja podchodzę. Bez skrępowania siadam
przodem do niej podkurczając jedną nogę. Staram się ukryć
zdziwienie, kiedy kurczowo łapie mnie za rękę swoją lodowatą
dłonią.
- Ależ nas wystraszyłaś
- przytulam jej dłoń do siebie i łapę za drugą, ledwo wystającą
z gipsu, żeby ją nieco zagrzać
- Was? - ma cichy i
bardzo dziwny głos - Śmiem stwierdzić, że byłam bardziej
wystraszona.
Poczucie humoru, chociaż
kwaśne daje dobre rokowania.
- Jak się czujesz? -
pytam z troską.
- Mówią, że dobrze...
- kręci głową.
- Jesteś jeszcze w
szoku, ale na pewno nic ci nie będzie. Co mówi lekarz?
- To co wszyscy... Że
wszystko będzie w porządku, a moim największym zmartwieniem jest
sześć tygodni w gipsie.
- Przechlapane - krzywię
się i udaje mi się wywołać blady uśmiech - Wiesz, że już ci
nic nie grozi prawda? - pytam cichutko i miękko. Jej oczy
wypełniają się niespodziewanie łzami.
- Nie wiem...- głos jej
się łamie. Ściskam jej zdrową dłoń.
- Był u ciebie
detektyw?
Kiwnięcie głową.
- Powiedział ci, że
już go złapali?
Kolejne kiwnięcie.
- Demming to bardzo
dobry glina - mówię z całym przekonaniem - Jestem pewna, że
znajdzie najmniejsze grzeszki na faceta i wpakuje go do więzienia
na długie lata. A tam się już nim zajmą tak, że nigdy nikogo
nie skrzywdzi. Dopilnuje tego - tym razem mój głos jest rzeczowy.
Wrażenie profesjonalizmu zawsze wpływa kojąco.
Milczymy i widzę jak łzy
powoli wysychają i w oczach pojawia się spokój. Łatwo poszło...
ale uraz jaki wrył się głęboko do serca tak szybko nie minie.
Znowu czuję skurcz pod kolanem. Prostuje nogę rozluźniając ją i
szybko mija.
- Witam państwa - drzwi
się otwierają i wchodzi przez nie żywy promyk słońca. Dopiero
kiedy się odwracam zauważam, że Harvey trzymając w objęciach
Nati stoją nadal w pokoju. Jakoś zupełnie zapomniałam o ich
obecności.
- Doktorze Lancaster! -
Martha uśmiecha się nieco szerzej. Tak waśnie działa Peter.
Powinien być przepisywany jako terapia na depresje.
- Jak się pani czuje
pani Word? - podchodzi do łóżka po mojej stronie i podnosi kartę
pacjenta odłożoną na niedużej białej komódce w rogu.
- Chyba już dosyć
znośnie - wzrusza ramionami.
- Może coś
przeciwbólowego na lunch?
- Poproszę. Byle nisko
tłuszczowe... - śmieje się zaczarowana.
- Zaraz coś podamy. Ale
obawiam się, że mamy tylko light - ma tak komicznie bezradną
minę, że też muszę się uśmiechnąć. Podchodzi i dotyka dłoni
Marthy w tej zagipsowanej ręce.
- Czuje pani mój
uścisk?
- Tak, ale nie bardzo
mogę poruszać palcami.
- Wszystko jest w
porządku. Pełne czucie będzie wracało stopniowo. Proszę się
tym nie martwić - naciska guzik przywołujący pielęgniarki.
- Co tu jeszcze robisz?
- pytam.
- I tak jestem mniejszym
pracoholikiem niż ty, więc bez docinków - zastrzega żartobliwie.
Dobrze wiem co tu jeszcze robi. Ponieważ poprosiłam go, żeby miał
oko na Marthę nie chciał wychodzić zanim się nie upewni, że
wszystko w porządku.
Drzwi ponownie się
otwierają i wchodzi pani Zarumieniona Pielęgniarka z którą
mięliśmy przyjemność wczoraj.
- Pen podaj pani Word
nasz specjalny koktajl.
- Oczywiście - kobieta
zerkając niby przelotnie na Harveya od razu podchodzi do komódki i
otwiera dolną szufladę z jakimiś ampułkami i strzykawkami.
Krzywię się i od razu wstaje podchodząc do okna. Przyciąga mnie
kpiące spojrzenie Petera. Tak boje się strzykawek i co z tego?!
Wspinam się lekko na palce zainteresowana kolorowym ogródkiem na
dole. Cholerna noga! Skurcz prawie paraliżuje mi łydkę, więc
spadam z powrotem na pięty i unoszę kolano, żeby ją
rozmasować... Kiedy się prostuje napotykam na zmartwione i
śmiertelnie poważne oczy Petera. Czy ci faceci muszą wszystko
widzieć?
- Kiedy ją wypuścicie?
- zagaduje swobodnie - W przyszłym tygodniu mamy wyprzedaż u
Littone.
- Myślę, że spokojnie
za dzień, lub dwa... Nie ma potrzeby trzymać pani w naszym
ekskluzywnym hotelu dłużej - kolejny niewymuszony, swobodny
uśmiech i Martha rozpływa się w zachwycie. Zarumieniona
Pielęgniarka wychodzi kołysząc biodrami jak huśtawka. Ech...
Wkrótce Peter żegna się z nami, a my słuchając wesołego
gawędzenia Nathalie o sprawach mniej, lub bardziej ważnych
spędzamy u Marthy jeszcze kilkanaście minut. Milczę cały czas, a
Harvey co chwile zerka w moją stronę. Nawet się nie spostrzegamy
kiedy Martha zapada w drzemkę, więc cichutko na paluszkach
wycofujemy się z pokoju.
- Jadę do Becky - mówi
Nathalie.
- Podrzucimy cię.
My? Chyba już dzisiaj
spasuje.
- Nie trzeba... - Nati
kręci głową - To dwie przecznice stąd.
- Zadzwoń kiedy i
Trevor po ciebie przyjedzie.
- Ok. Później jeszcze
wpadnę do babci.
- Baw się dobrze
słonko.
- Pa! - zostawia nas i
idzie do windy.
- Jesteś głodna? -
pyta zwracając się w moją stronę.
- Nie.
- Opowiesz mi co się
dzieje?
Jezu naprawdę mam ci
opowiedzieć, że Dominik mnie kocha, a ty nie?! Naprawdę mam ci
wyjawić jak destrukcyjnym torem idą moje myśli...?
- Obawiam się, że nie
jestem w najlepszym nastroju na rozmowę - z uwagą przyglądam się
paznokciowi na kciuku.
- Więc chodź - lekko
muskając moje ramie rusza do windy. Co prawda wolałabym schody
ale...
Nie wiem skąd wiedział
gdzie zaparkowałam, ale poszedł prościutko do samochodu.
Zatrzymał się koło niego i patrzy na mnie wyczekująco. No tak
kluczyki! Sięgam do kieszeni i podaje mu kluczyki. Ale nie chcę
wracać do domu. Ani do niego, ani do siebie. Spuszczam głowę i
wodzę palcem po srebrnym S8 na tyle samochodu.
- Wik? - delikatnie
przywraca mnie do rzeczywistości.
- Harvey... Ja chyba
wolałabym się przejść - nabieram powietrza. Jakoś ciężko mi
się oddycha...
- Chcesz być sama?
Patrze na niego do góry.
To mina pana mecenasa. Nic nie wyczytam, niczego się nie dowiem.
Czy chce być sama? Być może. Czy chcę się z nim już rozstać?
NIE! Jakie to proste...
- Nie - uśmiecham się
łagodnie - Nie o to chodzi. Po prostu muszę się przejść. To
pomaga ułożyć niektóre sprawy...
- W takim razie nie masz
nic przeciwko, żebym cię gdzieś zabrał?
- Nie... Chyba nie.
Mija mnie i podchodzi do
drzwi pasażera otwierając mi drzwi.
Z zamyślenia wyrywam
się dopiero, kiedy wjeżdżamy na Verrazano-Narrows Bridge. Nie
wiem ile jedziemy, ale Harvey włączył Elle Fitzgerald przy której
fantastycznie mi się rozmyśla więc totalnie odpłynęłam tuż po
wyjeździe z parkingu szpitala. Prawdę powiedziawszy nie jestem już
taka... poruszona jak wtedy. Czuje się bardziej zrelaksowana.
- Co będziemy robić na
Staten Island?
- Chodzić - jego głos
jest równie zamyślony jak ja się czuję... Rozglądam się po
zielonych terenach gdzieniegdzie zaburzonych zabudowaniami
gospodarczymi.
- Pięknie tu o tej
porze roku.
- Owszem.
Mam płonną nadzieje, że
to nie przeze mnie tak się zachowuje. Jedziemy jeszcze kilka minut
prawie prostą drogą aż zatrzymujemy się przy niedużym lasku.
Nie mam zamiaru marudzić, ale ja, obcasy, pająki i korzenie to
niekoniecznie dobra mieszanka. Harvey parkuje na jakimś małym
dzikim parkingu i wysiada. Otwiera przede mną drzwi i pomaga
wysiąść. Idziemy w stronę lasu, a ja nie protestując przełykam
ślinę. Prawdę powiedziawszy tak pięknie tu pachnie, że staram
się zapomnieć swoich błahych problemach z robalami... Jakoś
będzie... Dziwi mnie, że Harvey nawet nie próbuje mnie dotknąć.
Idziemy obok siebie i nawet nie trzyma mnie za rękę. Kiedy
docieramy do lasu oddycham z ulgą widząc niedaleko prześwit. Ale
może to tylko jakaś polana. Tak bardzo koncentruje się na
podłożu, że nie zwracam uwagi na nic innego. I bardzo dobrze.
Kiedy zauważam wielki kołtun z korzeni pośrodku drogi mam ochotę
jęknąć i kiedy już to prawie robię nagle zauważam wyciągniętą
w swoją stronę dłoń. Ujmuje ją i od razu czuję, że mogłabym po nich biegać. Ciepła dłoń dodająca odwagi i
pewności siebie. Kiedy teren się wyrównuje celowo jej nie
puszczam. Jeśli nie chce mnie trzymać niech sam ją zabierze...
Mogę teraz się
rozejrzeć troszkę lepiej i kiedy podnoszę głowę staje
zamurowana. Podczas, kiedy ja walczyłam o przetrwanie z korzeniami
krajobraz uległ diametralnej zmianie.
- Plaża! - wykrzykuję
autentycznie zachwycona.
- Mówiłaś, że lubisz
chodzić po plaży - mówi niewyraźnie. Mój Boże Harvey Word stoi
z ręką wbitą w kieszeń i ucieka wzrokiem... To jedna z
najsłodszych rzeczy jakie mógł zrobić. Podchodzę o krok i
całuje go w policzek.
- Musimy o tym jeszcze
porozmawiać, ale puki co Trevor zostaje ci odpuszczony.
Marszczy brwi patrząc
już śmiało w moje oczy.
- Ok... Zanim pozwolę
ci odpłynąć z powrotem w rozmyślaniach chcę ustalić jedno.
- Tak?
- Nadal jesteśmy razem?
Najpierw nie rozumiem o
czym mówi, a później nie mogę uwierzyć, że to mówi.
- Oczywiście, że
jesteśmy! - czuję, że moje brwi aż stykają się ze sobą - O
czym ty mówisz?!
- Wczoraj
rozpatrywaliśmy różne opcje... Poza tym wróciłaś w takim
nastroju, że trudno było się domyślić...
- Martwiłeś się tym?
- to dlatego był taki milczący? Myślał, że już go nie chce? To
dlatego mnie nie dotykał?!
- Dobrze mi z tobą -
obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Wszystkie smutki i
problemy zamazują się. Dobrze mu ze mną!! Opieram mu dłonie na
ramionach i napawam się bliskością czekoladowych oczu.
- Zdradzę ci sekret -
szepczę konspiracyjnie - Kiedy mówiłam wczoraj to wszystko -
wspinam się na palcach w stronę jego ucha - Chciałam cię tylko
zaciągnąć do łóżka.
- Agentko Hastings... -
kręci głową zaszokowany - Ależ pani mnie wykorzystała!
- O nie mecenasie -
nasze nosy się stykają, a oddechy mieszają - To pan mnie
wykorzystał. W cudowny sposób...
- Czyli wszystko w
porządku?
- Jasne, że tak -
nadmiar powietrza opuszcza jego płuca, a twarz natychmiast się
rozchmurza. Przyciska mnie mocniej i całuje prosto w usta. Coraz
intensywniej i goręcej. Moje ciało budzi się do życia dłonie
nie wypuszczają jego włosów, a jedna noga automatycznie zgina się
w kolanie i wewnętrzną stroną uda pociera o jego udo.
- Nie tutaj mała -
przerywa, a jego głos jest tak przesycony erotyzmem, że zaczynam
drżeć.
- Dlaczego nie -
wystrzeliwuje w jego szyję scałowując z niej zachłannie ten
cudowny zapach.
- Myślałem, że może
ci przeszkadzać fakt, że nie jesteśmy sami - mruczy rozbawiony
nie powstrzymując mnie. W sekundzie nieruchomieje i rozglądam się
szybko dookoła. Rzeczywiście od przeciwnej strony idzie jakiś
mężczyzna z małym chłopcem i labradorem. Zwalniam uścisk i
rumienie się kiedy Harvey nie zamierza zrobić tego samego.
- Czyli nie lubisz
widowni? - kpi sobie ze mnie robiąc w końcu krok w tył.
- A ty? - obserwuje jak
schyla się i ściąga buty ze skarpetkami.
- Akurat w tej kwestii
jestem maksymalnie zaborczy. W życiu bym nie pozwolił, żeby ktoś
trzeci oglądał cię taką jak ja cię mogę oglądać.
Czuję dziwną
satysfakcję, ale nie komentuje tego bo właśnie piękny labrador
przebiega pomiędzy nami i ochlapuje nas wodą z sierści.
- Strasznie państwa
przepraszam! - krzyczy mężczyzna zbliżając się z chłopcem.
- Nic nie szkodzi -
śmieje się obserwując biegającego radośnie psa.
- Naprawdę ciężko go
okiełznać, kiedy jest na plaży - mężczyzna okazuje się
sympatycznym z wyglądu blondynem około czterdziestki.
- I w ogóle mu się nie
dziwie! - uśmiechamy się pogodnie do siebie. Blondyn zerka przez
chwilę na Harveya, lekko sztywnieje, uśmiecha się do mnie jeszcze
raz i odchodzi. Odwracam się szybko w stronę mojego boskiego samca
i od razu ręce mi opadają. Jest śmiertelnie poważny i łypie groźnie za odchodzącym.
- Hej! - szturcham go w
ramie - Co to za mina?!
- Za bardzo się do
ciebie szczerzył - odpowiada jakoś tak, że wcale nie brzmi to
śmiesznie.
- Był miły - od razu
załącza mi się tryb "udobruchać Harveya".
- No pewnie, że był...
- To nie fair! A co ja
mam powiedzieć, kiedy wszystkie kobiety połykają języki i
potykają się na twój widok?!
Patrzy na mnie jakbym
mówiła po chińsku.
- Nie patrz tak na mnie.
Bałam się dzisiaj, żeby panna Zarumieniona Pielęgniarka nie
wbiła twojej mamie igły w oko!
- Kto? - ma szeroko
otwarte oczy i tym razem jego mina wyraża obawę o moje zdrowie
psychiczne.
- Nieważne - wzdycham
zrezygnowana - W każdym razie nie możesz ludzi mordować wzrokiem
tylko za to, że są mili! - schylam się ściągając szpilki i
wchodzę na piasek nie oglądając się za siebie. Pięknie tu...
Obserwuje fale łagodnie uderzające o brzeg, czuję pod stopami
ciepło piasku nagrzanego późno majowym słońcem i po chwili
oddycham już uspokojona. Chociaż nie mam przed sobą horyzontu
oceanicznego i widzę w oddali zabudowania miasta to i tak jest
doskonały zamiennik. Z przodu szumią fale z tyłu las. To rozkosz
dla moich zszarpanych emocji. Idę przed siebie szybko patrząc w
piasek i nasłuchując. To naprawdę świetna terapia. Po kilku, lub
nawet kilkunastu minutach podświadomie zwalniam. Nie chodzi tu o
to, żeby się zmęczyć... Kiedy czuję już względny spokój w
głowie jestem gotowa na rozmowę. I teraz nawet mam na nią ochotę.
Zatrzymuje się gwałtownie i odwracam za siebie. Harvey idzie za
mną w stosownej odległości z jedną ręką w kieszeni, a w
drugiej trzyma buty. Jest tak bardzo zamyślony, że dopiero po
chwili zauważa, że się zatrzymałam.
- Trafiłeś z plażą w
dziesiątkę. Dziękuję - uśmiecham się blado.
- Proszę bardzo -
patrzymy na siebie chwilę. Nie bardzo wiem jak zacząć.
- Chcesz mnie o coś
zapytać? - zbieram się w końcu na odwagę.
- Tak, ale czy ty chcesz
mi odpowiedzieć na te pytania? - jest tak spokojny i opanowany, że
czuję się jak na rozmowie z terapeutą.
- Myślę, że teraz już
tak - przełykam ślinę. Stresuje się, ale wiem, że to jedyny
rozsądny sposób rozładowania napięcia i powiedzenie rzeczy
niedopowiedzianych.
- Ok - przytakuje - Masz
ochotę gdzieś usiąść?
Potakuje. Muszę się
wziąć porządnie za trening, bo naprawdę czuję się zmęczona.
Dotyka mojego ramienia i prowadzi mnie bliżej brzegu. Siadamy na
piasku. Podkurczam nogi i obejmuje je wbijając wzrok w fale. Moją
uwagę przyciągają jego stopy częściowo zanurzone w piasku. Usta
drgają mi w uśmiechu. To bardzo ładne stopy.
- Jak się czujesz? -
pyta.
- W porządku.
- Dlaczego wróciłaś
taka przybita?
- Bo to była cięższa
rozmowa niż zakładałam - jejku jednak nie jest to takie proste
jak się wydawało.
- Robił jakieś
problemy? - słyszę ledwo dostrzegalną groźbę.
- Nie - wywracam oczami
- Właśnie nie. Nie kombinował, nie kręcił... i nie kłamał.
- Znalazł jakiś
logiczny powód swojego postępowania? - wyraźnie słyszę, że
ledwo się powstrzymuje od kpiny.
- Tak... - podnoszę na
niego wzrok i od razu tego żałuje. Zakleszcza mnie w swoim
stalowym spojrzeniu i nie mogę odwrócić wzroku.
- I dlatego jest ci tak
źle?
- Jest mi tak źle bo
musiałam go skrzywdzić, a lubię go i nie chcę, żeby się tak
czuł.
- Zależy ci na nim?
- Jak na przyjacielu.
- Masz bardzo wielu
przyjaciół.
- Spokojnie nie będę
od ciebie wymagała, żebyś go zaakceptował - nieoczekiwanie bawi
mnie taka wizja i po chwili Harvey też się uśmiecha. Lekko i na
chwilę.
- Chodź tu - wyciąga
do mnie rękę i obejmuje w pasie. Daje mi całusa we włosy - Nie
chcę, żebyś się smuciła.
- Wpadłeś na doskonały
pomysł z tą plażą. Czuje się już o niebo lepiej.
- To dobrze - Przesuwa
mnie błyskawicznie i siedzę pomiędzy jego nogami, oparta o klatkę
piersiową. Dobrze mi...
- Zawsze chciałam mieć
dom na plaży - mruczę błogo.
- Śniadanie w
akompaniamencie Chopina i szumu fal?
- Dokładnie tak.
- W Monterey tak nie
miałaś?
- Zawsze mieszkałam w
centrum. Pewnie dlatego, że nie do końca sobie radzę na wsi, ale
dom na plaży...
- Dlaczego nie radzisz
sobie na wsi?
- Nie chcesz tego
wiedzieć... - zaczynam cicho chichotać na samo wspomnienie.
- Chcę - słyszę, że
też się uśmiecha. Opieram się o niego jeszcze wygodniej, a on
opiera brodę o moją głowę.
- Maya zabrała mnie
kiedyś do swoich dziadków. Miałyśmy robić dużo fajnych
rzeczy... Mają bardzo ładny domek i spory kawałek ziemi i krowy,
konie... Takie tam...
- I co zrobiłaś?
- Skąd pomysł że ja
coś zrobiłam? - udaje oburzenie.
- Zawsze jesteś
przyczyną zamieszania - całuje mnie we włosy.
- Nie wiem o czym
mówisz... W każdym razie byłam mocno zawiedziona, bo nie dało
się tam chodzić na obcasach.
- Oj jak to możliwe na
wsi!
- Prawda? - znowu
chichoczę - To po pierwsze. Po drugie śmiertelnie boję się krów!
- Harvey zaczyna się śmiać i działa to także na mnie - A po
trzecie jakaś wstrętna szkapa wrzuciła mnie do błota!
- Spadłaś z konia? -
trzęsie się ze śmiechu.
- Nie spadłam tylko
mnie zrzucił. To był wyjątkowo wściekły koń...
- Biedactwo. Musiałaś
sobie stłuc pupę - mówi takim tonem, że robi mi się gorąco.
- Nie było wcale tak
źle - przed oczami staje mi poprzednia noc i moje mięśnie
zaczynają się słodko zaciskać.
- Wiem - odpowiada z
ustami na mojej szyi - I przestań wiercić tyłeczkiem, bo nie chcę
go złoić tutaj.
O kurcze. Zabrzmiało to
tak erotycznie, że zaczynam szybciej oddychać. Nie zdawałam sobie
sprawy, że to robię!
- Mam ci do powiedzenia
dwie rzeczy - komunikuje oficjalnie. Co za zmienne nastroje. Od razu
czuję się zaniepokojona.
- Coś poważnego? -
odwracam się tak, żeby go widzieć, a nie wysuwać się z objęć.
- Po pierwsze muszę
wyjechać na kilka dni.
- Na ile dni? - pytam
błyskawicznie.
- Maksymalnie tydzień -
odpowiada z lekką rezerwą - Muszę polecieć do mojej kancelarii w
Miami naprostować kilka spraw.
- Masz kancelarię w
Miami? - nie miałam pojęcia.
- Tak i w Bostonie.
- O! - no to tłumaczy to kilka spraw...
- W każdym razie, kiedy
wrócę chciałbym gdzieś cię zabrać.
Uśmiecham się szeroko.
- Gdzie?
- Niespodzianka.
Zarezerwuj sobie cztery dni tylko dla mnie.
Przygryzam wargę
niepewnie.
- Chcę wiedzieć...
- Nie, bo się nie
zgodzisz - uśmiecha się podstępnie.
- Wiesz, że cokolwiek
planujesz potrafię się bronić?
- Postaram się
zorganizować to tak, żebyś nie musiała się bronić. Pojedziesz?
- Pojadę.
- Postaram się
dowiedzieć jak najszybciej kiedy wrócę.
- Co powinnam spakować?
- Sprytnie mała -
mruczy - Weź coś wygodnego na długie spacery, coś eleganckiego
na wieczorne wyjścia i coś seksownego na noc.
- Hmm - zapowiada się
tak ekscytująco! - A czy zmienimy strefę klimatyczną?
- Dosyć wiadomości -
ucina stanowczo. Pewnie mogła bym drążyć dalej, ale nie chcę.
Kiedy Harvey mówi stop należy się zatrzymać.
Wow!!!! Jakież to romantyczne:)Ta plaża... Jestem pełna podziwu...:D
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie słodkości zwłaszcza w miejscach, w których się ich nie spodziewamy :)
Usuńooo... to widzę,że nie tylko ja:D
Usuń