piątek, 18 stycznia 2013

SPICY Rozdział 33


    Kolejna sypialnia Harveya... Kolejne wielkie łóżko. Pościel w kolorze starego złota i brązu z daleka pachnie świeżością. Wielkie wykuszowe okna i drzwi na taras z ciężkimi kremowymi kotarami zdobią jedną ze ścian. Jest tu zdecydowanie prościej i "spokojniej" niż w pozostałej części domu. Pomijając jego zamiłowanie do gigantycznych łóżek jest tu jedna spora szafa, jedna, długa komoda i piękny kominek. To wszystko. Widać, że Martha nie położyła ręki na umeblowaniu tego jednego pomieszczenia.
    Przechodzę się dookoła, dotykam kolejno komody, szafy i pościeli. Bez niego to tylko przedmioty. Martwe i zimne. Czuję się tu nieswojo, obco... zimno? Siadam na miękkim materacu. Na szafce nocnej leży rozłożona książka odwrócona grzbietem do góry. Sięgam po nią. Co czytał, kiedy był tu ostatnio? Uśmiecham się na widok "Boskiej komedii". Taka lektura do snu? Odwracam ją kartkami do góry i czytam pierwszy fragment z brzegu.

    "Stęsknił się duch mój, że od lat tak wiela
    Cudem jej wdzięków nie był czarowany:
    Cudem, co wabi i co onieśmiela,
    Więc gdy mi błysnął kształt jej ukochany,
    Przez moc tajemną, która od niej biła,
    Dawnej miłości poczułem kajdany."

    Drgam, a książka zatrzaskuje się i spada na dywan. Jasna cholera! Czy jest teraz z Rosalie? Ta krótka myśl sprawia, że coś mnie stąd wypycha. Coś nie chce, żebym tu była. To ja nie chcę tu być!

                                                                              ***

    - Przyszłam sprawdzić czy wszystko w porządku.
    Martha siedzi okryta pościelą, wygodnie oparta o poduszki i czyta książkę.
    - Wejdź kochanie - ściąga okulary i uśmiecha się do mnie zachęcająco. Podchodzę, siadam na miękkim dywanie i opieram się łokciami o łóżko.
    - Słuchaj Wik... - gładzi mnie po włosach, a ja się nagle czuję, jakby to była moja własna matka - Wiem czym się martwisz. Ona jest już zupełnie niegroźna.
    Zerkam zaskoczona, ale chyba nie ma sensu udawać. Martha mimo swoich dziwactw jest mądrą i dobrą kobietą. To w końcu matka Harveya.
    - Nie wiedziałam, że ona tam jest... Nie powiedział mi.
    - Bo on nigdy nie mówi o nieistotnych sprawach, nie zauważyłaś? - uśmiecha się - Za bardzo go skrzywdziła, żeby do niej wrócił.
    - Co zrobiła?
    - Jeśli Harv ci nie powiedział ja nie mogę tego zrobić - kręci głową smutno.
    - Rozumiem. Ale to musiało być coś strasznego - mam teraz ochotę mocno przytulić Harveya.
    - Było...I uderzyło go z dwóch stron. Dlatego możesz być pewna, że już nigdy nic z tego nie będzie.
    - Powiedział mi tylko, że przez to już nigdy się nie zakocha.
    - Tak ci powiedział? - Martha zaczyna się tak śmiać, że aż ciągnie mnie lekko za włosy - Już się zakochał! I to porządnie!
    Kręcę smutno głową.
    - Uwierz mi znam swojego syna lepiej niż ktokolwiek. Byłam przy nim w każdym tym dobrym i tym złym momencie jego życia. I z przykrością stwierdzam, że tych złych było zdecydowanie więcej.
    Biedny Harvey. Taki dobry, taki hojny i opiekuńczy, a tyle wycierpiał. Przez to babsko?
    - Dlatego kochaj go tak mocno jak tylko potrafisz, bo bardzo tego potrzebuje. Nie interesują cię jego pieniądze, ani jego pozycja i on to widzi. Widzi, że szanujesz go i podziwiasz to co robi, wie że interesuje cię on sam, a nie to co ma do zaoferowania. Rozmawiałam z nim. Nie potrafi tego nazwać, ale szaleje za tobą.
    - Powiedział mi wprost, że nie mam na co liczyć.
    - A mimo to jesteś - jej uśmiech jest niemal czuły - Musisz naprawić to co ta harpia zniszczyła.
    - Harpia?
    - Mhm.
    - Podoba mi się!
    Jak mi się z nią dobrze rozmawia. Kiedy opieram głowę na kołdrze, a ona przeczesuje mi włosy uzmysławiam sobie jak bardzo brakuje mi rodziców. Mimo, że Martha sama potrzebuje pomocy czuję się przy niej bezpiecznie i spokojnie. Jak przy mamie...

                                                                             ***

    Harvey pędzi do domu jak szalony. Niepokoi się o matkę, martwi się o Nati i tęskni za Wik. Potwornie tęskni. Nigdy tak nie tęsknił za nikim. Musi ją zobaczyć, przytulić, poczuć. Jordan wpuszcza go do domu, podczas gdy Trevor parkuje samochód. Jest jeszcze zupełnie ciemno i korytarze rozświetlone są słabymi pojedynczymi lampkami. Pędzi na górę przeskakując po dwa stopnie i wchodzi cicho do sypialni. Księżyc w pełni doskonale ją oświetla ale i tak musi włączyć światło, żeby się upewnić w tym co widzi. A w zasadzie czego nie widzi. Łóżko pomijając, że jest puste, jest idealnie zasłane. Nikt w nim nie spał... Ignoruje straszny zawód. Pewnie wróciła do domu mimo że prosił, żeby została. Musi w takim razie szybko jechać do Nowego Jorku. Najpierw zajrzy do Nati i do matki. Ta pierwsza śpi jak aniołek. Podchodzi bezdźwięcznie i patrzy na nią chwilę. Przy łóżku leży tom fizyki kwantowej autorstwa Waltera Hastings. Oj Wiktorio! Idzie do matki. Musi jej załatwić jakiegoś dobrego terapeutę. Nie wiedział, że to aż tak poważne. Napędziła mu niezłego stracha. Dobrze, że Wiktoria przyjechała tu z Nati... Wiktoria! Lampka nocna rozświetlała słabo pokój. Matka śpi w pozycji pół siedzącej, a palce ma zanurzone w gęstej burzy pięknych blond włosów. Aż go skręca w żołądku od pragnienia powąchania ich. Wiktoria śpi siedząc na ziemi z głową opartą o łóżko. Jezu maleńka! W tym momencie Martha się porusza i budzi. Uśmiecha się na jego widok i porusza ręką ukrytą we włosach Wiktorii. Gładzi je z matczyną czułością, a Harvey czuje palącą zazdrość i pragnienie. On chce to robić! Opanowuje się szybko. Co tu się działo, kiedy go nie było? Całuje matkę w policzek i klęka przy Wik.
    - Hej mała - szepcze i zastępuje rękę matki swoją. Cudowne, miękkie i sprężyste pasma otulają jego stęsknione palce. Piękna dziewczyna drga i otwiera złote, zaspane oczy. Unosi szybko głowę na jego widok, a jej dłoń wędruje do jego ręki trzymającej włosy. Jakby się chciała upewnić, że to na pewno on.
    - Harvey - szepcze radośnie i zerka na Marthę - Która godzina?
    - Przed czwartą maleńka. Wróciłem najszybciej jak mogłem - zanim kończy zdanie szczupłe, silne ramiona oplatają jego szyję i cudowne, kuszące ciało przywiera do niego. Nareszcie. W końcu może ją dotknąć. Obejmuje ją mocno i wtula nos we włosy. Tak, teraz wie, że jest w domu.
    - Uciekajcie mi stąd. Chcę się jeszcze przespać.
    Głos matki uświadamia mu, że nadal siedzą na ziemi przy jej łóżku. Wiktoria lekko speszona odsuwa się od niego. Jest słodka z tą nieśmiałością. Za każdy rumieniec ma ją ochotę wycałować.
    - Jak się czujesz? - resztkami przyzwoitości pyta matkę.
    - Porozmawiamy rano... Czy kiedy tam wstaniecie - macha ręką i układa się wygodniej.
    Harvey pomaga wstać Wiktorii z podłogi i cichutko wychodzą z pokoju.

    Czuję taką oszałamiającą radość, że nie mogę przestać ściskać jego dłoni. Jest w garniturze. Wskoczył w samolot tak szybko, że nie zdążył się przebrać. Przez jedną krótką chwilę w pokoju Marthy czułam, że też się cieszył. Czułam, że sycił się mną tak jak ja syciłam się nim. Chłonął zapach moich włosów tak jak ja chłonęłam zapach jego skóry. Teraz idziemy szybko korytarzem w stronę sypialni, a on jest znowu zamyślony. Oddalił się ode mnie w momencie, kiedy drzwi się zamknęły. Czyżby zdał sobie sprawę, że musi mi o czymś powiedzieć? Spuszczam głowę i jestem nagle bardzo zmęczona. Kiedy docieramy w końcu do jego sypialni zamyka za nami drzwi i opiera się o nie. Zaczynam drżeć. Mój piękny mężczyzna ze swoimi cudownymi wadami może już nie być mój. Przysiadam na brzegu łóżka i patrzę na niego błagalnie. Kocham cię. Nie rób tego! Moje ciało krzyczy, a ja pozostaje niema.
    - Przepraszam maleńka - wyrzuca w końcu, a mój cały świat się wali. Oczy wilgotnieją i zaciskam pięści na kołdrze, żeby do niego nie biec i nie błagać o zmianę decyzji. W głowie dźwięczą mi wersy "Boskiej komedii"

                                         "Dawnej miłości poczułem kajdany"

    Nie!
    Podchodzi do mnie i klęka na ziemi.
    - Za późno zdałem sobie sprawę, że powinienem ci o niej powiedzieć. Przepraszam - łapie mnie za dłonie i patrzy w oczy - Jej obecność była mi tak obojętna, że nie pomyślałem, że dla ciebie może być istotna. Dopiero, kiedy Nati powiedziała to przez telefon i wiedziałem, że ją słyszysz... - kręci głową zaciskając usta - Nie powinnaś się dowiedzieć w ten sposób.
    Co?! Patrzę, słucham i nie pojmuje... Nie zostawia mnie? Była mu obojętna? Jezu Harvey! Dotykam szorstkiego policzka, kciukiem przejeżdżam po wargach, które się rozchylają pod moim dotykiem.
    - Przepraszam - powtarza po raz kolejny.
    - Dlaczego się nie odzywałeś?
    - Wiedziałem, że jesteś na mnie zła. Nie chciałem cię przepraszać i tłumaczyć się przez telefon.
    - Tęskniłam Harvey - kocham jego imię - Straszne tęskniłam, kiedy się nie odzywałeś.
    - Maleńka - jego usta są milimetry od moich. Nasze oddechy się mieszają - Ja też tęskniłem - brzmi jakby przyznawał się do winy - Na tych wszystkich nudnych spotkaniach myślałem tylko o tobie.
    Strach znika, a jego miejsce zastępuje radość. Przywiera do mnie wargami i całujemy się szaleńczo. Stęsknieni, pełni żaru. Tak bardzo go pragnę. Jest mój! Jest mój i mnie potrzebuje. A ja go kocham. Ta myśl tak bardzo mnie rozpala, że zrywam mu marynarkę z ramion. Odpina koszulę pod szyją i ściąga ją przez głowę niedbale rzucając za siebie.
    - Zdejmijmy to z ciebie aniołku - radość pojawia się na jego twarzy, kiedy bezceremonialnie ściągam bluzkę - Moja piękna - mruczy popychając mnie do pozycji leżącej. Kładzie się na mnie, a ja nie mogę się nasycić jego skórą przy mojej - Jesteś moja - szepcze nad moją twarzą.
    - Tylko twoja Harvey.
    Patrzy na mnie z pełną powagą i po chwili kiwa głową.
    - Tylko - powtarza wsuwając język w moje usta. Och jak pysznie smakuje. Chcę go całować całe życie. Całe życie sprawiać mu przyjemność. Moje dłonie wędrują po umięśnionych plecach, szerokich ramionach i gęstych włosach. Och mój doskonały, skrzywdzony mężczyzno. Naprawię cię i już nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię zranił. Otaczam go nogami i pociera o mnie przez spodnie. Pojękuję cicho w jego usta. Tak bardzo go pragnę. Tak długo czekałam. Sięga mi pod plecy i rozpina stanik. Uwolnione piersi zostają natychmiast przechwycone przez usta. Usta, język, zęby... Wszystko co skutecznie doprowadza mnie do szaleństwa, kiedy sprawne palce zajmują się spodniami. Podciąga nas na środek wielkiego łoża i powolutku wchodzi we mnie. Wsuwa się i cofa. Obydwoje ciężko dysząc patrzymy sobie w oczy badając swoje reakcje. Delektujemy się każdym milimetrem. Kiedy czuję się już tak doskonale wypełniona tęsknota nie pozwala nam dłużej czekać. Harvey zwiększa tempo, a ja za każdym pchnięciem mocniej wysuwam biodra. Zatapiam się coraz bardziej i coraz głębiej. Znowu ogarnia mnie to wspaniałe uczucie, że świat zamarł zachwycony naszym aktem. Przestał się kręcić i nie może się nadziwić jak można tak pragnąć. Napięcie we mnie kumuluje i zaciskam się na Harveyu krzycząc głośno.
    - Tak mała! - odpowiada na moje wezwanie i dochodzi we mnie.

     Leżymy bez sił, a mimo to mam ochotę piszczeć ze szczęścia. To jest dokładnie to czego pragnęłam i czego potrzebowałam. Uczucie wyobcowania i osamotnienia jakie mi towarzyszyło od kiedy tu przyjechałam zniknęło.
    - Obiecaj, że zawsze będziesz na mnie czekała, kiedy będę wyjeżdżał.
    - Obiecuje.
    - Albo nie. Będziesz jeździła ze mną.
    Śmieje się cichutko z jego stanowczości. Oczywiście, że nie pyta mnie o zdanie. Decyduje.
    - Co? - pyta, unosząc głowę.
    - Brakowało mi nawet twojego rządzenia - czuję się taka spokojna.
    Unosi brew i robi tak samo przemądrzałą minę jak Nati, kiedy wie coś czego inni nie wiedzą.
    - Lubisz, kiedy tobą rządzę co?
    - To bardzo... - zastanawiam się nad słowem - Korzystne dla nas obojga.
    - Korzystne? - prycha rozbawiony - Tak rzeczywiście płyną z tego niezaprzeczalne korzyści.
    Daje buziaka w moje roześmiane usta.
    - Chodź pod prysznic.
    Łazienka chociaż z wyszukanymi wykończeniami również jest urządzona mniej po królewsku niż Marthy. Nasz wspólny prysznic to cała seria przyjemności. Najpierw Harvey myje mnie, a później ja myję jego. W połowie czynności porzucam gąbkę. Chcę to robić rękoma. Masuje i dokładnie oglądam każdy fragment pięknego ciała. Kiedy docieram do męskości z zachwytem obserwuje jak rośnie w moich mocno namydlonych dłoniach. Przesuwam je w górę i w dół, a Harvey z cichym pomrukiem przyszpila mnie do ściany.
    - Zróbmy to dokładnie w ten sposób - wsuwa we mnie palce. Masturbujemy się wzajemnie drżąc w ponownym ataku pożądania. Opieram się o zimną ścianę, ale w ogóle tego nie czuję. Tym razem to Harvey dochodzi pierwszy, a ja eksploduje na widok tego jak na mnie wytryskuje. Stoimy ponownie bez tchu. Ja prawie bezwładnie oparta o ścianę, a Harvey o mnie.
    - No i muszę cię myć od nowa - mówi bezradnie i znowu wybucham śmiechem. Patrzy na mnie uśmiechnięty. Jest zadowolony, więc i ja się cieszę.

    Budzi mnie łaskotanie w nos. Otwieram oczy i widzę Harveya pochylonego nade mną.
    - Dzień dobry skarbie.
    - Dzień dobry - obejmuje go i przyciągam do siebie - Więc nie przyśniło mi się to?
    - Jestem jak najbardziej realny. Możesz sprawdzić.
    Jak w jakimś głupim romansidle patrzymy sobie z uśmiechem w oczy i to spojrzenie mówi więcej niż cała sterta słów. Nie ma w tym niczego śmiesznego, ani banalnego.
    - Chyba powinniśmy już wstawać. A przynajmniej w coś się ubrać, bo twoje dziecko może chcieć się przywitać.
    - Nie sądzę. Moje dziecko jest taktowne - krzywi się - Gorzej z moją matką.
    Jak na komendę rozlega się pukanie do drzwi. Okrywam się szczelnie kołdrą, podczas gdy Harvey nie wykonuje żadnego ruchu. Zerkam na niego przerażona. Kołdra zasłania mu tylko najbardziej krytyczne miejsce. Reszta ciała eksponuje się leniwie.
    - Tak?
    Drzwi otwierają się i wpada rozpromieniona Martha. O kurcze, jak zwykle się nie mylił!!
    - Dzień dobry! Mam nadzieję, że was nie obudziłam - szczerzy się radośnie - Trevor przyniósł twój telefon i cały czas wydzwania. Mógłbyś zejść i go odebrać?
    - I po to tu przyszłaś?
    - Zaraz wpadnę w furię na jego dźwięk!
    - Mogłaś mi go przynieść.
    - A czy ja wyglądam na Ritę?!
    Patrzę coraz bardziej rozbawiona sytuacją. Leżę naga, a obok mnie mój nagi mężczyzna kłóci się ze swoją matką o dzwoniący telefon.
    - Zejdź i go odbierz - warczy Martha.
    - A mogę się ubrać? - Harvey nie ukrywa irytacji.
    - Och! - Martha chyba dopiero teraz dostrzega naszą sytuacje. Uśmiecha się ponownie, tym razem rozbawiona - Oczywiście kochanie - wychodzi.
    Zaczynam się śmiać. Głośno i niepohamowanie aż boli mnie cała twarz i mięśnie brzucha.
    - Rób to częściej słonko - mówi Harvey, kiedy uspokajam się na złapanie oddechu.
    - Co mam robić?
    - Śmiej się - całuje mnie w nos i wstaje.
    Łał!! Chcę to oglądać codziennie!!

    ____________________________________________________________________________

    Ze specjalną dedykacją dla mojej najwierniejszej fanki ;)

    PS. Klawiatura spłonęła!

5 komentarzy:

  1. Masz rację, najwierniejsza;D i bardzo dziękuję;D a co do klawiatury to mogę Ci pożyczyć swoją;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś ogarnęłam problem i piszę od rana nowy rozdział (WYCIECZKA!!) chociaż mam wrażenie, że za momencik bardziej przyziemne obowiązki mnie od tego odciągną.

    OdpowiedzUsuń
  3. a już miałam nadzieję,że dasz rade jeszcze napisać choć jeden rozdział;) no ale cóż... obowiązek to obowiązek;) i niech moc będzie z Tobą;)
    ale muszę przyznać,że jestem teraz uzależniona od tego bloga, bo co chwile sprawdzam, czy napisałaś następny rozdział:) jestem wierną i oddaną fanką:)pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mnie uskrzydlasz! Obiecuję wrzucić rozdział jak tylko uda mi się go poskładać w logiczną całość. Mam milion notatek, bo pomysły wpadają mi do głowy w najmniej oczekiwanyc momentach. Ostatnio np. w kasie w markecie zaczęłam szybko notować na telefonie :D A że nie chcę serwować kilku linijkowych postrzępionych rozdzialików niestety to trochę trwa :/

    OdpowiedzUsuń
  5. ok,ok:D postaram się być cierpliwa:D

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!