niedziela, 20 stycznia 2013

SPICY Rozdział 36

    Jedziemy już ponad godzinę. Przed lotniskiem czekał na nas granatowy Jeep, a mężczyzna, który przekazywał nam kluczyki zdawał się doskonale znać Harveya, chociaż ten zachowywał swoją naturalną powściągliwość.
    - Och błagam cię powiedz mi w końcu dlaczego jesteśmy właśnie tutaj... - odrywam się od krajobrazu i patrzę na niego błagalnie.
    - A nie podoba ci się?
    Jedziemy właśnie małym miasteczkiem o wdzięcznej nazwie Springfield i mam wrażenie, że wszyscy się za nami oglądają.
    - Oczywiście, że mi się podoba. Aż dziwne, że wydaje mi się to niesamowite, ale zieleń jest tu zielona, a powietrze przezroczyste! Niepokojącą ilość zwierząt maskuje obecność asfaltu.
    Zaczyna się śmiać i skręcamy z miasteczka w wąską leśną drogę. Nie sądzę, żeby się tu zmieściły dwa samochody obok siebie! Rozumiem, że dowiem się dopiero jak będziemy na miejscu, więc znowu zatapiam się w widoku promieni słonecznych przebijających przez korony drzew.
    Mija może pięć minut kiedy las zmienia się w pola i łąki. Są ogrodzone mocnym, ale niezbyt wysokim płotem. Mienią się wieloma kolorami. Maki przeplatają się z zielenią, zieleń z brunatną ziemią, a ta z kolei z owocowym zagajnikiem.

- Pięknie - szepcze zachwycona, kiedy widzę pasące się konie. Dwa z nich jeden dorosły i źrebak biegną zgodnie łąką.

    - Prawda?
    Zerkam na niego i widzę znaczną zmianę. Jest bardziej zrelaksowany, bardziej zadowolony, plecy nie są takie doskonale wyprostowane, a oczy są większe i bardziej błyszczące.
    - Przepięknie - tym razem patrzę na niego.
    - Nadal chcesz wiedzieć gdzie jesteśmy?
    - Serio mnie o to pytasz?! - prycham.
    - Urodziłem się w Springfield Wiktorio.
    Kompletnie mnie tym zaskakuje.
    - I wychowałem w tym domu.
    Mijamy malutki zagajnik i ukazuje się duży, drewniany, parterowy dom. Prowadzi do niego długi podjazd. To typowy farmerski dom. Ma przedni wąski taras z gankiem i kolumienkami. Jest piękny!! Otacza go łąka i sad.


    - Cudowny! - piszczę zachwycona i poruszona. Nawet nie zwracam uwagi na młodego osiłka, który otwiera nam bramę wesoło machając. Podjeżdżamy pod sam dom i widzę starszego mężczyznę na ganku. Nawet nie wiem kiedy Harvey otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść. Ruszamy do mężczyzny schodzącego ze schodów i jeden rzut oka wystarcza, żebym wiedziała kim jest. Widzę te same, tyle że przyprószone siwizną włosy, te same oczy i ten sam uśmiech. Wyprostowaną sylwetkę i pewny krok. O jasna cholera!! Obserwuje jak mężczyźni padają sobie w ramiona mocno uderzając się dłońmi w plecy. Taki typowy, serdeczny, męski gest.
    - Dotarłeś w końcu do staruszka - odsuwa go na odległość ramion i ogląda uważnie.
    - Tato - Harvey robi krok w tył i obejmuje mnie ramieniem - Pozwól, że ci przedstawię Wiktorie.
    Jestem bardziej niż onieśmielona.
    - Bardzo miło mi panią poznać Wiktorio - oczywiście szarmancko całuje mnie rękę.
    I pytanie za milion punktów. Co robi Wiktoria, kiedy się denerwuje?
    - Proszę mi mówić Wik - uśmiecham się szeroko - Mnie również bardzo miło pana poznać sędzio Word. Wiele o panu słyszałam. W zasadzie na moim wydziale byliście sławniejsi niż Brad Pitt, więc nic dziwnego... - kończę w połowie zdania i zamieram.
    - Mów mi proszę Greg - odpowiada śmiejąc się - Jesteście głodni?
    - Tak.
    - Nie.
    Odpowiadamy jednocześnie. Greg patrz to na mnie to na Harveya z rozbrajającym uśmiechem. Bardzo Harveyowym. Robią mu się takie same zmarszczki wokół oczu i już wiem, że bardzo polubię starszego pana.
    - Chodźcie mam coś na większy i mniejszy apetyt.
    Wnętrze domu jest urządzone gustownie i wygodnie, ale bez zbędnego przepychu. Przytulny salon wyraźnie podzielony na część gdzie przyjmuje się gości z dwoma sofami i stolikiem, oraz część do wypoczynku z kominkiem, miękkim dywanem, dwoma fotelami i stolikiem z szachami. Przechodzimy przez niego i wychodzimy na tylny taras. Jest zdecydowanie większy od frontowego i pokazuje budynki gospodarcze na tyłach posiadłości. Przy prostokątnym sześcioosobowym stole z drewna o rudawej barwie stoi starsza, pulchna kobieta z ciemnymi włosami ze sporą ilością siwych pasm upiętymi w luźnym koku.
    - Maria - mówi Harvey ciepłym głosem.
    - Panie Harvey! - kobieta łapie się za serce - Panie Harvey - powtarza i z całą swoją nadwagą rusza na niego. To niesamowite jak zwykle chłodny i opanowany Harvey obejmuje ją z uśmiechem - Tak dawno pana nie było.
    - A no zleciało. Maria - znowu robi krok w tył i odwraca się do mnie - To moja dziewczyna Wiktoria. Wiktorio to Maria. Kobieta, która mnie właściwie wychowała.
    - Bardzo mi miło - podaje jej rękę, ale szybko wpadam w ciepłe i pulchne objęcia - Świetnie się spisałaś z tym wychowaniem.
    - To niesamowite, że tu jesteś skarbeńku - ogląda mnie z odległości wyciągniętych ramion – Przepiękna – zaczynam się dziwnie czuć... - Na pewno jesteś głodna i zmęczona - popycha mnie do stołu pełnego przekąsek.
    - Właściwie to ani jedno, ani drugie - uśmiecham się przepraszająco.
    - Siadaj i spróbuj. To nasza własna szynka. Nie zjesz takiej w Nowym Jorku!
    Uśmiecham się uprzejmie i siadam na ławce z jednej strony. Harvey siada obok mnie i kładzie mi rękę na kolanie.
    - Dlaczego nie przywiozłeś Nat?
    - Towarzyszyła nam przez ostatnie dwa tygodnie, więc rozumiesz...
    - Aaa! Pewnie chcecie trochę pobyć sami? Rozumiem. Myślę, że znajdziecie tu jakieś parę hektarów samotności - bierze się za nakładanie sałatki - Musicie tego spróbować - tłumaczy kiedy ładuje wielką łychę na mój talerz - Gdzie studiowałaś Wik?
    - Na Uniwersytecie Kalifornijskim.
    - Znacz Paula Jeffersona?
    - Oj znam - drgam z odrazą.
    - Większość jego studentów tak reaguje - śmieje się - Gdzie praktykujesz?
    Niby mnie przesłuchuje, ale robi to w tak lekki i sympatyczny sposób, że nie mam kompletnie nic przeciwko.
    - Już na aplikacjach odkryłam, że walka słowem mi nie wystarcza. Skończyłam jako agent federalny.
    - No, no! Odważna z ciebie kobieta.
    - Staram się - początkowe skrępowanie szybko mija. Greg zachowuje się jakbym była członkiem rodziny, a ja szybko zaczynam się tak czuć. Rozmowa toczy się swobodnie i na zupełnie niezobowiązujące tematy.
    - Jak sprawa Stigensa? - pyta Harveya, kiedy kończymy posiłek.
    - Korporacje mają gdzieś klauzule.
    - Czyli można ich trochę zmanipulować?
    - A kogo nie można? Zasłoniłem się trochę prawem licencyjnym i nie mogli się nie zgodzić.
    Obserwuje ich zaintrygowana. Dyskutują o pracy jak ja z dziewczynami o butach.
    - Tak. Naukowcy są bardzo wrażliwi na punkcie swojej własności intelektualnej.
    - Mój ojciec wydając swoją pierwszą książkę był prawie zmuszony do podpisania wyłączności, więc to nie było do końca tak.
    - Twój ojciec jest literatem?
    - Był. Wydawał książki wyłącznie naukowe.
    - Znasz doskonale rodziców Wiktorii - wtrąca się Harvey - To Veronica i Walter Hastings.
    Greg zastyga na chwilę po czym jego brwi się unoszą.
    - Niesamowite... - przygląda mi się uważnie - Często zabieraliśmy małego Harveya na sztuki twojej matki.
    - Nie chwalił się - zerkam na niego z ciekawością. Uśmiecha się delikatnie.
    - Więc teraz już rozumiem dlaczego walczysz ze złem - kiwa smutno głową - Współczuje straty.
    - Gdyby nie to pewnie siedziała bym teraz w sądzie - uśmiecham się.
    - Nie wolałabyś? - pyta z zamyśleniem.
    - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Może za dziesięć lat to bardziej odczuje, ale na razie jest dobrze.
    - Nigdy nie miałaś problemów przez to, że robisz to co robisz?
    - Nie takie z którymi bym sobie nie poradziła - spuszczam wzrok zdając sobie sprawę, że mówiłam to już kilkakrotnie w ostatnim czasie. Zapada chwila ciszy.
    - A jak się czuje Martha? - Greg zmienia temat.
    - Już dobrze. Wiktoria się nią świetnie zaopiekowała, kiedy byłem w Miami.
    Tym razem obydwoje posyłają mi ciepłe uśmiechy, a ja nie mogę zrobić nic poza cieszeniem się z tego. 
    - Ok - odzywa się Harvey - Może oprowadzę Wik trochę, zanim zacznie się ściemniać.
    - Jasne! - unosi wskazujący palec - Chwile samotności - podnosi się i rusza do domu - Wróćcie na kolacje! - znika za drziami.
    - Chodź - Harvey ciągnie mnie za sobą.
    Okazuje się, że farma ciągnie się przez wiele kilometrów i zawiera nawet niezłej wielkości jezioro. Idziemy za rękę przez wielką cudownie zieloną łąkę. Trawa aż pachnie świeżością i życiem. Siadamy na niej i opierając się na łokciach patrzę na małe, białe chmurki leniwie przesuwające się po niebie.
    - Chcę tu zostać - mruczę rozkoszując się rozgrzewającymi promieniami słonecznymi.
    - A mówiłaś, że nie lubisz wsi - droczy się ze mną.
    - Widocznie została mi niewłaściwie pokazana.
    - Dobrze ci? - wodzi palcami po mojej wyciągniętej szyi.
    - Bardzo - dreszcz przebiega mi po ciele. Wysuwam się jaszcze bliżej jego dłoni, która przesuwa się na kark ujmując go mocno. Nie otwieram oczu delektując się doznaniem.
    - Rozbierz się - mruczy mi nad policzkiem. Otwieram szybko oczy.
    - Tutaj? - rozglądam się, ale nie widać, ani nie słychać kompletnie nikogo.
    - Tutaj i teraz - twardy zaborczy głos natychmiast przykuwa moją uwagę. Surowa, nie znosząca sprzeciwu twarz niczym wykuta z marmuru patrzy na mnie wyczekująco. Wrócił mój tyran, mój despota i ciemiężyciel... mój Pan. Ciało reaguje natychmiast. Serce bije mocniej, usta się rozchylają.
    - Teraz Wiktorio! - podnosi głos i zaciska usta.
    Klękam przed nim i rozpinam powoli koszulę. Lekki wiaterek owiewa mi ciało i to jeszcze bardziej potęguje przyjemność. Harvey wygodnie rozłożony, bez ruchu obserwuje mnie uważnie.
    - Buty i spodnie - mówi cicho.
    Zrzucam szybko buty i wstaje. Nie spuszczając z niego wzroku. Rozpinam spodnie i zsuwam je powoli z bioder.
    - Siadaj - rozkazuje, kiedy jestem w samej bieliźnie.
    Siadam na piętach. Zaczynam drżeć i czuję coraz większą wilgoć między nogami. Uwielbiam, kiedy taki jest! Patrzy na mnie beznamiętnie i szybko rozpina swoją koszulę. Odsłania przede mną kolejno szeroką pierś i płaski, umięśniony brzuch. Wyciągam rękę, żeby go dotknąć. Chcę go poczuć i posmakować.
    - Nie dotykaj - rzuca oschle i zamieram w połowie ruchu. Zaczyna rozpinać spodnie i od razu zauważam erekcje wypychającą materiał. Przełykam ślinę, przez suche gardło. Chcę go tam poczuć. Tak głęboko w gardle jak to tylko możliwe. Oblizuje usta i łapę mocno powietrze, kiedy jednym gładkim ruchem Harvey jest zupełnie nagi.
    - Tego chcesz? - pyta. Wzrok mi się zamazuje z podniecenia - Chcesz go? - naciska gwałtownie.
    - Tak - wkładam duży wysiłek w to małe i krótkie słowo.
    - Na kolana.
    Klękam natychmiast i patrzę jak powoli podnosi się z trawy przedłużając torturę. Tym razem to on w całej swojej okazałości staje przede mną. Mam go na wysokości twarzy. Pręży się dumnie celując w moje usta.
    - Ręce na plecy.
    Patrze w górę zaskoczona, ale jego mina jest nieugięta. Wręcz okrutnie stalowa. Splatam ręce za sobą i ściskam je z całej siły, żeby nie ulec pokusie dotykania go. Łapie mnie za głowę i popycha na swojego penisa. Wbija się w moje usta głęboko i wydaje mimowolny, zduszony jęk. Sprawiam mu niemałą przyjemność! Jego palce wplątują się w moje włosy i zaczynają rytmiczne ruchy. W przód i w tył, w przód i w tył. Uwielbiam jego smak i zapach. Zamykam oczy chłonąc wszystkimi zmysłami. Jestem pewna, że gdyby nie bielizna podniecenie ściekało by mi po nogach. Dyszę ciężko, kiedy wychodzi z moich ust. Łapię mnie pod broda i unosi ją do góry. Płomień w jego oczach wywołuje mój cichy jęk. Uśmiecha się ocierając ślinę z moich ust.
    - Lubisz to prawda? - ociera się jeszcze raz o moje usta - Smakuje ci?
    - Tak - dyszę wysuwając język, bo oddala się ode mnie. Wyciągam szybko rękę, żeby go powstrzymać. Łapie mnie za nadgarstek tak mocno, że aż piszczę.
    - Chcesz mnie dotknąć?
    - Tak!
    - Jeśli to zrobisz przestaniemy. Oprzyj łokcie na ziemi.
    Opieram się tak jak mi kazał. Mam przed oczami jego stopy. Szczupłe, piękne stopy. Obchodzi mnie dookoła. Jestem niemiłosiernie wypięta i totalnie bezbronna na jego atak. Widzę jak klęka obok i przejeżdża dłonią od karku, przez cały kręgosłup. Delikatnie pieści pośladki. Pojękuje zawiedziona, kiedy jego palce nie docierają w to najgorętsze miejsce. Mięśnie zaciskają mi się tam jak szalone, a nawet mnie nie dotknął.
    - Jesteś piękna wiesz? - przygryza jeden z pośladków - Najpiękniejsza kobieta jaką w życiu posiadłem.
    Och jego liczna armia kochanek... Dlaczego podnieca mnie to jeszcze bardziej? Dlaczego czuję dumę, że jestem najlepsza z nich? Przejeżdża palcem po mojej kobiecości nie przekraczając granicy majtek, a ja krzyczę głośno.
    - Błagam Harvey!
    - O co?
    Twardy penis dotyka mojego biodra.
    - Weź mnie błagam!
    - Taka jesteś napalona?
    Jęczę, bo jego palce wracają tym razem mocniej napierając na materiał. Zaciskam pięści na trawie, a moje ciało wygina się jak najbardziej w jego stronę.
    - Przemoczyłaś majtki. Trzeba je zdjąć.
    Szarpie i delikatna koronka pęka pod naporem palców.
    - Od razu lepiej prawda?
    - Błagam!
    - Chcesz go poczuć?
    - Tak!
    - Zachłanna. Gdzie chcesz go poczuć?
    Rozchyla moje pośladki i czuję się zupełnie obezwładniona targającymi mną emocjami. Mogę tylko dyszeć.
    - Zaniemówiłaś nagle? Spokojnie. - wodzi palcem pomiędzy pośladkami i dochodzę do wniosku, że jeśli mnie nie weźmie jakkolwiek spłonę. Zwyczajnie padnę zwęglona.
    Przesuwa się lokując za mną i powolutku napiera na moją kobiecość. Przesuwam się szybko do tyłu nabijając na niego.
    - Aaa! - jęk wydobywa się zupełnie bez mojej ingerencji. Siarczysty i bolesny klaps spada na mój pośladek.
    - To było niegrzeczne - zadowolenie w głosie go zdradza. Chce, żebym była niegrzeczna. Chce mnie ukarać - Co mam ci zrobić? - pytanie jest raczej retoryczne - Hmm... - jego biodra wchodzą w ruch - Później mi opowiesz, czy było fajnie, teraz ja się bawię - jęczę i wije się pod nim kompletnie zamroczona pożądaniem i wielorakościom doznań jakie mi serwuje. Jestem teraz wypełniona w każdym milimetrze. Staram się poruszyć, ale skutecznie mnie unieruchamia. Wbija się mocno i szybko, a ja poznaje w pełni znaczenie czasownika "posuwać". Łapie mnie wolną ręką za warkocz i ciągnie bezlitośnie do tyłu. Mogę tylko jęczeć i ostatecznie krzyczeć, kiedy obezwładnia mnie orgazm. Upadam twarzą na trawę, a Harvey po chwili upada na mnie. Nie czuję niczego. Ani chłodnej ziemi, ani jego gorącego ciała. Czuję tylko walenie naszych serc i nie jestem do końca pewna które uderzenie należy do kogo.

    - Naprawdę nikt tu nie przyjdzie? - pytam długo później kiedy leżę mu na piersi. Obydwoje jesteśmy nadal nadzy.
    - Mhm - mruczy całując mnie we włosy.
    Leniwie wygrzewamy się w słońcu. Jest zaskakująco ciepło jak na tą godzinę. Ale w sumie nie wiem która jest godzina... Słońce już chowa się za drzewami.
    - Mam wrażenie, że jesteśmy sami na świecie.
    - Nikt by nas wtedy nie absorbował. Całą uwagę skupilibyśmy tylko na sobie.
    - Mogłabym ci się szybko znudzić.
    - Na pewno. Przecież tak bardzo się przy tobie nudzę...
    Chichoczę cichutko. Całuje go w pierś.
    - Wiesz, że nigdy nie myślałam o twoim tacie?
    - I mam nadzieje, że nie zaczniesz!
    - Nie w tym sensie! Poznałam twoją mamę, a nigdy się nie zastanawiałam co z ojcem.
    - Rozwiedli się, kiedy poszedłem na studia. Przestali się kochać.
    Przesuwam się na ramię, żebym mogła go widzieć.
    - Jak to przestali się kochać?
    - No zwyczajnie. Wypaliło się.
    - Nie można kogoś przestać kochać.
    Zastanawia się nad tym chwilę.
    - Ty nadal kochasz Petera?
    - Inaczej niż wtedy, ale tak - odpowiadam bez wahania - Jeśli kogoś naprawdę kochałeś nie możesz ot tak przestać.
    - Złamał ci serce, kiedy odszedł?
    - Byłam wtedy tak złamana, że nie zrobił większych szkód.
    Widzę jak zaciska szczękę.
    - Co? - unoszę się na łokciu i głaszczę go po brodzie.
    - Jak mógł cię tak zawieść?
    Jest zły.
    - O czym ty mówisz? Uratował mi życie!
    - Tak bardzo wtedy potrzebowałaś wsparcia, a on zwiał.
    - Hej! To nie było tak! On po prostu nie wytrzymał, kiedy powiedziałam, że wracam do pracy. Harvey możemy sobie tylko wyobrazić co przeżył, reanimując mnie w kółko i w kółko.
    Wzrok mu łagodnieje i smutek zastępuje złość.
    - Jezu Wik... - szepcze przytulając mnie mocno - Mogłem cię nigdy nie poznać... - mówi z trwogą.
    - Nie miałbyś czego żałować, gdybyś mnie nie znał - staram się załagodzić jego nastrój - Dalej byś podbijał najpiękniejsze kobiety na Manhattanie jeśli nie świecie...
    - Słonko, każdy ma w pewnym momencie dosyć pustego pieprzenia.
    Czy on wiecznie musi posługiwać się takimi ostrymi, dosadnymi tekstami?!
    - Nasze pieprzenie nie jest puste?
    Śmieje się cicho.
    - A tak to odczuwasz?
    - Uważam, że nasze pieprzenie jest odjazdowe!
    - Dokładnie takie mam na ten temat zdanie.
    Patrze mu znowu w oczy. Nie wstydzę się rozmawiać o naszych perwersjach. To nowość.
    - Masz większe porównanie.
    Chyba zaczyna łapać o co mi chodzi.
    - To bardzo wyjątkowe Wiktorio. Widzisz we mnie coś więcej niż tylko ciało i kasę.
    Jestem zaskoczona. Martha mi o tym mówiła, ale usłyszeć to od Harveya jest czymś zdecydowanie innym.
    - Czerpiesz z czegoś co jest głębiej. Nikt inny tam jeszcze nie dotarł.
    - Och mylisz się mecenasie! - uśmiecham się przebiegle - Widzę w tobie tylko ciało i kasę! - wskakuje na niego, ale sprawnie przerzuca mnie przez siebie i znowu jestem przygwożdżona do trawy. Zaczyna mnie łaskotać i przygryzać, a ja śmieje się głośno i piszczę wymachując nogami. Nie potrafię się przed nim bronić. Nie chcę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!