Jedziemy już ponad
godzinę. Przed lotniskiem czekał na nas granatowy Jeep, a
mężczyzna, który przekazywał nam kluczyki zdawał się doskonale
znać Harveya, chociaż ten zachowywał swoją naturalną
powściągliwość.
- Och błagam cię
powiedz mi w końcu dlaczego jesteśmy właśnie tutaj... - odrywam
się od krajobrazu i patrzę na niego błagalnie.
- A nie podoba ci się?
Jedziemy właśnie małym
miasteczkiem o wdzięcznej nazwie Springfield i mam wrażenie, że
wszyscy się za nami oglądają.
- Oczywiście, że mi
się podoba. Aż dziwne, że wydaje mi się to niesamowite, ale
zieleń jest tu zielona, a powietrze przezroczyste! Niepokojącą
ilość zwierząt maskuje obecność asfaltu.
Zaczyna się śmiać i
skręcamy z miasteczka w wąską leśną drogę. Nie sądzę, żeby
się tu zmieściły dwa samochody obok siebie! Rozumiem, że dowiem
się dopiero jak będziemy na miejscu, więc znowu zatapiam się w
widoku promieni słonecznych przebijających przez korony drzew.
- Pięknie - szepcze
zachwycona, kiedy widzę pasące się konie. Dwa z nich jeden dorosły i źrebak biegną zgodnie łąką.
- Prawda?
Zerkam na niego i widzę
znaczną zmianę. Jest bardziej zrelaksowany, bardziej zadowolony,
plecy nie są takie doskonale wyprostowane, a oczy są większe i
bardziej błyszczące.
- Przepięknie - tym
razem patrzę na niego.
- Nadal chcesz wiedzieć
gdzie jesteśmy?
- Serio mnie o to
pytasz?! - prycham.
- Urodziłem się w
Springfield Wiktorio.
Kompletnie mnie tym
zaskakuje.
- I wychowałem w tym
domu.
Mijamy malutki zagajnik i
ukazuje się duży, drewniany, parterowy dom. Prowadzi do niego
długi podjazd. To typowy
farmerski dom. Ma przedni wąski taras z gankiem i kolumienkami. Jest piękny!! Otacza go łąka i sad.
- Cudowny! - piszczę
zachwycona i poruszona. Nawet nie zwracam uwagi na młodego osiłka,
który otwiera nam bramę wesoło machając. Podjeżdżamy pod sam
dom i widzę starszego mężczyznę na ganku. Nawet nie wiem kiedy
Harvey otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść. Ruszamy do mężczyzny
schodzącego ze schodów i jeden rzut oka wystarcza, żebym
wiedziała kim jest. Widzę te same, tyle że przyprószone siwizną
włosy, te same oczy i ten sam uśmiech. Wyprostowaną sylwetkę i
pewny krok. O jasna cholera!! Obserwuje jak mężczyźni padają
sobie w ramiona mocno uderzając się dłońmi w plecy. Taki typowy,
serdeczny, męski gest.
- Dotarłeś w końcu do
staruszka - odsuwa go na odległość ramion i ogląda uważnie.
- Tato - Harvey robi
krok w tył i obejmuje mnie ramieniem - Pozwól, że ci przedstawię
Wiktorie.
Jestem bardziej niż
onieśmielona.
- Bardzo miło mi panią
poznać Wiktorio - oczywiście szarmancko całuje mnie rękę.
I pytanie za milion
punktów. Co robi Wiktoria, kiedy się denerwuje?
- Proszę mi mówić Wik
- uśmiecham się szeroko - Mnie również bardzo miło pana poznać
sędzio Word. Wiele o panu słyszałam. W zasadzie na moim wydziale
byliście sławniejsi niż Brad Pitt, więc nic dziwnego... - kończę
w połowie zdania i zamieram.
- Mów mi proszę Greg -
odpowiada śmiejąc się - Jesteście głodni?
- Tak.
- Nie.
Odpowiadamy jednocześnie.
Greg patrz to na mnie to na Harveya z rozbrajającym uśmiechem.
Bardzo Harveyowym. Robią mu się takie same zmarszczki wokół oczu
i już wiem, że bardzo polubię starszego pana.
- Chodźcie mam coś na
większy i mniejszy apetyt.
Wnętrze domu jest
urządzone gustownie i wygodnie, ale bez zbędnego przepychu.
Przytulny salon wyraźnie podzielony na część gdzie przyjmuje się
gości z dwoma sofami i stolikiem, oraz część do wypoczynku z
kominkiem, miękkim dywanem, dwoma fotelami i stolikiem z szachami.
Przechodzimy przez niego i wychodzimy na tylny taras. Jest
zdecydowanie większy od frontowego i pokazuje budynki gospodarcze
na tyłach posiadłości. Przy prostokątnym sześcioosobowym stole
z drewna o rudawej barwie stoi starsza, pulchna kobieta z ciemnymi
włosami ze sporą ilością siwych pasm upiętymi w luźnym koku.
- Maria - mówi Harvey
ciepłym głosem.
- Panie Harvey! -
kobieta łapie się za serce - Panie Harvey - powtarza i z całą
swoją nadwagą rusza na niego. To niesamowite jak zwykle chłodny i
opanowany Harvey obejmuje ją z uśmiechem - Tak dawno pana nie
było.
- A no zleciało. Maria
- znowu robi krok w tył i odwraca się do mnie - To moja dziewczyna
Wiktoria. Wiktorio to Maria. Kobieta, która mnie właściwie
wychowała.
- Bardzo mi miło -
podaje jej rękę, ale szybko wpadam w ciepłe i pulchne objęcia -
Świetnie się spisałaś z tym wychowaniem.
- To niesamowite, że tu
jesteś skarbeńku - ogląda mnie z odległości wyciągniętych
ramion – Przepiękna – zaczynam się dziwnie czuć... - Na pewno
jesteś głodna i zmęczona - popycha mnie do stołu pełnego
przekąsek.
- Właściwie to ani
jedno, ani drugie - uśmiecham się przepraszająco.
- Siadaj i spróbuj. To
nasza własna szynka. Nie zjesz takiej w Nowym Jorku!
Uśmiecham się uprzejmie
i siadam na ławce z jednej strony. Harvey siada obok mnie i kładzie
mi rękę na kolanie.
- Dlaczego nie
przywiozłeś Nat?
- Towarzyszyła nam
przez ostatnie dwa tygodnie, więc rozumiesz...
- Aaa! Pewnie chcecie
trochę pobyć sami? Rozumiem. Myślę, że znajdziecie tu jakieś
parę hektarów samotności - bierze się za nakładanie sałatki -
Musicie tego spróbować - tłumaczy kiedy ładuje wielką łychę
na mój talerz - Gdzie studiowałaś Wik?
- Na Uniwersytecie
Kalifornijskim.
- Znacz Paula Jeffersona?
- Oj znam - drgam z
odrazą.
- Większość jego
studentów tak reaguje - śmieje się - Gdzie praktykujesz?
Niby mnie przesłuchuje,
ale robi to w tak lekki i sympatyczny sposób, że nie mam
kompletnie nic przeciwko.
- Już na aplikacjach
odkryłam, że walka słowem mi nie wystarcza. Skończyłam jako
agent federalny.
- No, no! Odważna z
ciebie kobieta.
- Staram się -
początkowe skrępowanie szybko mija. Greg zachowuje się jakbym
była członkiem rodziny, a ja szybko zaczynam się tak czuć.
Rozmowa toczy się swobodnie i na zupełnie niezobowiązujące
tematy.
- Jak sprawa Stigensa? -
pyta Harveya, kiedy kończymy posiłek.
- Korporacje mają
gdzieś klauzule.
- Czyli można ich
trochę zmanipulować?
- A kogo nie można?
Zasłoniłem się trochę prawem licencyjnym i nie mogli się nie
zgodzić.
Obserwuje ich
zaintrygowana. Dyskutują o pracy jak ja z dziewczynami o butach.
- Tak. Naukowcy są
bardzo wrażliwi na punkcie swojej własności intelektualnej.
- Mój ojciec wydając
swoją pierwszą książkę był prawie zmuszony do podpisania
wyłączności, więc to nie było do końca tak.
- Twój ojciec jest
literatem?
- Był. Wydawał książki
wyłącznie naukowe.
- Znasz doskonale
rodziców Wiktorii - wtrąca się Harvey - To Veronica i Walter
Hastings.
Greg zastyga na chwilę
po czym jego brwi się unoszą.
- Niesamowite... -
przygląda mi się uważnie - Często zabieraliśmy małego Harveya
na sztuki twojej matki.
- Nie chwalił się -
zerkam na niego z ciekawością. Uśmiecha się delikatnie.
- Więc teraz już
rozumiem dlaczego walczysz ze złem - kiwa smutno głową -
Współczuje straty.
- Gdyby nie to pewnie
siedziała bym teraz w sądzie - uśmiecham się.
- Nie wolałabyś? -
pyta z zamyśleniem.
- Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam, bo nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Może za
dziesięć lat to bardziej odczuje, ale na razie jest dobrze.
- Nigdy nie miałaś
problemów przez to, że robisz to co robisz?
- Nie takie z którymi
bym sobie nie poradziła - spuszczam wzrok zdając sobie sprawę, że
mówiłam to już kilkakrotnie w ostatnim czasie. Zapada chwila
ciszy.
- A jak się czuje Martha? - Greg zmienia temat.
- Już dobrze. Wiktoria się nią świetnie zaopiekowała, kiedy byłem w Miami.
Tym razem obydwoje posyłają mi ciepłe uśmiechy, a ja nie mogę zrobić nic poza cieszeniem się z tego.
- A jak się czuje Martha? - Greg zmienia temat.
- Już dobrze. Wiktoria się nią świetnie zaopiekowała, kiedy byłem w Miami.
Tym razem obydwoje posyłają mi ciepłe uśmiechy, a ja nie mogę zrobić nic poza cieszeniem się z tego.
- Ok - odzywa się
Harvey - Może oprowadzę Wik trochę, zanim zacznie się
ściemniać.
- Jasne! - unosi
wskazujący palec - Chwile samotności - podnosi się i rusza do
domu - Wróćcie na kolacje! - znika za drziami.
- Chodź - Harvey
ciągnie mnie za sobą.
Okazuje się, że farma ciągnie się przez wiele kilometrów i zawiera nawet niezłej
wielkości jezioro. Idziemy za rękę przez wielką cudownie zieloną
łąkę. Trawa aż pachnie świeżością i życiem. Siadamy na niej
i opierając się na łokciach patrzę na małe, białe chmurki
leniwie przesuwające się po niebie.
- Chcę tu zostać -
mruczę rozkoszując się rozgrzewającymi promieniami słonecznymi.
- A mówiłaś, że nie
lubisz wsi - droczy się ze mną.
- Widocznie została mi
niewłaściwie pokazana.
- Dobrze ci? - wodzi
palcami po mojej wyciągniętej szyi.
- Bardzo - dreszcz
przebiega mi po ciele. Wysuwam się jaszcze bliżej jego dłoni,
która przesuwa się na kark ujmując go mocno. Nie otwieram oczu
delektując się doznaniem.
- Rozbierz się - mruczy
mi nad policzkiem. Otwieram szybko oczy.
- Tutaj? - rozglądam
się, ale nie widać, ani nie słychać kompletnie nikogo.
- Tutaj i teraz - twardy
zaborczy głos natychmiast przykuwa moją uwagę. Surowa, nie
znosząca sprzeciwu twarz niczym wykuta z marmuru patrzy na mnie
wyczekująco. Wrócił mój tyran, mój despota i ciemiężyciel...
mój Pan. Ciało reaguje natychmiast. Serce bije mocniej, usta się
rozchylają.
- Teraz Wiktorio! -
podnosi głos i zaciska usta.
Klękam przed nim i
rozpinam powoli koszulę. Lekki wiaterek owiewa mi ciało i to
jeszcze bardziej potęguje przyjemność. Harvey wygodnie rozłożony,
bez ruchu obserwuje mnie uważnie.
- Buty i spodnie - mówi
cicho.
Zrzucam szybko buty i
wstaje. Nie spuszczając z niego wzroku. Rozpinam spodnie i zsuwam
je powoli z bioder.
- Siadaj - rozkazuje,
kiedy jestem w samej bieliźnie.
Siadam na piętach.
Zaczynam drżeć i czuję coraz większą wilgoć między nogami.
Uwielbiam, kiedy taki jest! Patrzy na mnie beznamiętnie i szybko
rozpina swoją koszulę. Odsłania przede mną kolejno szeroką
pierś i płaski, umięśniony brzuch. Wyciągam rękę, żeby go
dotknąć. Chcę go poczuć i posmakować.
- Nie dotykaj - rzuca
oschle i zamieram w połowie ruchu. Zaczyna rozpinać spodnie i od
razu zauważam erekcje wypychającą materiał. Przełykam ślinę,
przez suche gardło. Chcę go tam poczuć. Tak głęboko w gardle
jak to tylko możliwe. Oblizuje usta i łapę mocno powietrze, kiedy
jednym gładkim ruchem Harvey jest zupełnie nagi.
- Tego chcesz? - pyta.
Wzrok mi się zamazuje z podniecenia - Chcesz go? - naciska
gwałtownie.
- Tak - wkładam duży
wysiłek w to małe i krótkie słowo.
- Na kolana.
Klękam natychmiast i
patrzę jak powoli podnosi się z trawy przedłużając torturę.
Tym razem to on w całej swojej okazałości staje przede mną. Mam
go na wysokości twarzy. Pręży się dumnie celując w moje usta.
- Ręce na plecy.
Patrze w górę
zaskoczona, ale jego mina jest nieugięta. Wręcz okrutnie stalowa.
Splatam ręce za sobą i ściskam je z całej siły, żeby nie ulec
pokusie dotykania go. Łapie mnie za głowę i popycha na swojego
penisa. Wbija się w moje usta głęboko i wydaje mimowolny,
zduszony jęk. Sprawiam mu niemałą przyjemność! Jego palce
wplątują się w moje włosy i zaczynają rytmiczne ruchy. W przód
i w tył, w przód i w tył. Uwielbiam jego smak i zapach. Zamykam
oczy chłonąc wszystkimi zmysłami. Jestem pewna, że gdyby nie
bielizna podniecenie ściekało by mi po nogach. Dyszę ciężko,
kiedy wychodzi z moich ust. Łapię mnie pod broda i unosi ją do
góry. Płomień w jego oczach wywołuje mój cichy jęk. Uśmiecha
się ocierając ślinę z moich ust.
- Lubisz to prawda? -
ociera się jeszcze raz o moje usta - Smakuje ci?
- Tak - dyszę wysuwając
język, bo oddala się ode mnie. Wyciągam szybko rękę, żeby go
powstrzymać. Łapie mnie za nadgarstek tak mocno, że aż piszczę.
- Chcesz mnie dotknąć?
- Tak!
- Jeśli to zrobisz
przestaniemy. Oprzyj łokcie na ziemi.
Opieram się tak jak mi
kazał. Mam przed oczami jego stopy. Szczupłe, piękne stopy.
Obchodzi mnie dookoła. Jestem niemiłosiernie wypięta i totalnie
bezbronna na jego atak. Widzę jak klęka obok i przejeżdża dłonią
od karku, przez cały kręgosłup. Delikatnie pieści pośladki.
Pojękuje zawiedziona, kiedy jego palce nie docierają w to
najgorętsze miejsce. Mięśnie zaciskają mi się tam jak szalone,
a nawet mnie nie dotknął.
- Jesteś piękna wiesz?
- przygryza jeden z pośladków - Najpiękniejsza kobieta jaką w
życiu posiadłem.
Och jego liczna armia
kochanek... Dlaczego podnieca mnie to jeszcze bardziej? Dlaczego
czuję dumę, że jestem najlepsza z nich? Przejeżdża palcem po
mojej kobiecości nie przekraczając granicy majtek, a ja krzyczę
głośno.
- Błagam Harvey!
- O co?
Twardy penis dotyka
mojego biodra.
- Weź mnie błagam!
- Taka jesteś napalona?
Jęczę, bo jego palce
wracają tym razem mocniej napierając na materiał. Zaciskam pięści
na trawie, a moje ciało wygina się jak najbardziej w jego stronę.
- Przemoczyłaś majtki.
Trzeba je zdjąć.
Szarpie i delikatna
koronka pęka pod naporem palców.
- Od razu lepiej prawda?
- Błagam!
- Chcesz go poczuć?
- Tak!
- Zachłanna. Gdzie
chcesz go poczuć?
Rozchyla moje pośladki i
czuję się zupełnie obezwładniona targającymi mną emocjami.
Mogę tylko dyszeć.
- Zaniemówiłaś nagle?
Spokojnie. - wodzi palcem
pomiędzy pośladkami i dochodzę do wniosku, że jeśli mnie nie
weźmie jakkolwiek spłonę. Zwyczajnie padnę zwęglona.
Przesuwa się lokując za
mną i powolutku napiera na moją kobiecość. Przesuwam się szybko do
tyłu nabijając na niego.
- Aaa! - jęk wydobywa
się zupełnie bez mojej ingerencji. Siarczysty i bolesny klaps
spada na mój pośladek.
- To było niegrzeczne -
zadowolenie w głosie go zdradza. Chce, żebym była niegrzeczna.
Chce mnie ukarać - Co mam ci zrobić? - pytanie jest raczej
retoryczne - Hmm... - jego biodra wchodzą w
ruch - Później mi opowiesz, czy było fajnie, teraz ja się bawię
- jęczę i wije się pod nim
kompletnie zamroczona pożądaniem i wielorakościom doznań jakie
mi serwuje. Jestem teraz wypełniona w każdym milimetrze. Staram się
poruszyć, ale skutecznie mnie unieruchamia. Wbija się mocno i
szybko, a ja poznaje w pełni znaczenie czasownika "posuwać".
Łapie mnie wolną ręką za warkocz i ciągnie bezlitośnie do
tyłu. Mogę tylko jęczeć i ostatecznie krzyczeć, kiedy
obezwładnia mnie orgazm. Upadam twarzą na trawę, a Harvey po
chwili upada na mnie. Nie czuję niczego. Ani chłodnej ziemi, ani
jego gorącego ciała. Czuję tylko walenie naszych serc i nie
jestem do końca pewna które uderzenie należy do kogo.
- Naprawdę nikt tu nie
przyjdzie? - pytam długo później kiedy leżę mu na piersi.
Obydwoje jesteśmy nadal nadzy.
- Mhm - mruczy całując
mnie we włosy.
Leniwie wygrzewamy się w
słońcu. Jest zaskakująco ciepło jak na tą godzinę. Ale w sumie nie wiem która jest godzina... Słońce już chowa się za drzewami.
- Mam wrażenie, że
jesteśmy sami na świecie.
- Nikt by nas wtedy nie
absorbował. Całą uwagę skupilibyśmy tylko na sobie.
- Mogłabym ci się
szybko znudzić.
- Na pewno. Przecież
tak bardzo się przy tobie nudzę...
Chichoczę cichutko.
Całuje go w pierś.
- Wiesz, że nigdy nie
myślałam o twoim tacie?
- I mam nadzieje, że
nie zaczniesz!
- Nie w tym sensie!
Poznałam twoją mamę, a nigdy się nie zastanawiałam co z ojcem.
- Rozwiedli się, kiedy
poszedłem na studia. Przestali się kochać.
Przesuwam się na ramię,
żebym mogła go widzieć.
- Jak to przestali się
kochać?
- No zwyczajnie.
Wypaliło się.
- Nie można kogoś
przestać kochać.
Zastanawia się nad tym
chwilę.
- Ty nadal kochasz
Petera?
- Inaczej niż wtedy,
ale tak - odpowiadam bez wahania - Jeśli kogoś naprawdę kochałeś
nie możesz ot tak przestać.
- Złamał ci serce,
kiedy odszedł?
- Byłam wtedy tak
złamana, że nie zrobił większych szkód.
Widzę jak zaciska
szczękę.
- Co? - unoszę się na
łokciu i głaszczę go po brodzie.
- Jak mógł cię tak
zawieść?
Jest zły.
- O czym ty mówisz?
Uratował mi życie!
- Tak bardzo wtedy
potrzebowałaś wsparcia, a on zwiał.
- Hej! To nie było tak!
On po prostu nie wytrzymał, kiedy powiedziałam, że wracam do
pracy. Harvey możemy sobie tylko wyobrazić co przeżył,
reanimując mnie w kółko i w kółko.
Wzrok mu łagodnieje i
smutek zastępuje złość.
- Jezu Wik... - szepcze
przytulając mnie mocno - Mogłem cię nigdy nie poznać... - mówi
z trwogą.
- Nie miałbyś czego
żałować, gdybyś mnie nie znał - staram się załagodzić jego
nastrój - Dalej byś podbijał najpiękniejsze kobiety na
Manhattanie jeśli nie świecie...
- Słonko, każdy ma w
pewnym momencie dosyć pustego pieprzenia.
Czy on wiecznie musi
posługiwać się takimi ostrymi, dosadnymi tekstami?!
- Nasze pieprzenie nie
jest puste?
Śmieje się cicho.
- A tak to odczuwasz?
- Uważam, że nasze
pieprzenie jest odjazdowe!
- Dokładnie takie mam
na ten temat zdanie.
Patrze mu znowu w oczy.
Nie wstydzę się rozmawiać o naszych perwersjach. To nowość.
- Masz większe
porównanie.
Chyba zaczyna łapać o
co mi chodzi.
- To bardzo wyjątkowe
Wiktorio. Widzisz we mnie coś więcej niż tylko ciało i kasę.
Jestem zaskoczona. Martha mi o tym mówiła, ale usłyszeć to od Harveya jest czymś zdecydowanie innym.
- Czerpiesz z czegoś co
jest głębiej. Nikt inny tam jeszcze nie dotarł.
- Och mylisz się
mecenasie! - uśmiecham się przebiegle - Widzę w tobie tylko ciało
i kasę! - wskakuje na niego, ale sprawnie przerzuca mnie przez
siebie i znowu jestem przygwożdżona do trawy. Zaczyna mnie
łaskotać i przygryzać, a ja śmieje się głośno i piszczę
wymachując nogami. Nie potrafię się przed nim bronić. Nie
chcę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!