niedziela, 20 stycznia 2013

SPICY Rozdział 35


Budzi mnie brzęczek budzika. Uchylam jedno oko, ale na dworze ledwie zaczyna świtać. Jakaś pomyłka. Nagle coś się na mnie porusza. To ręka Harveya puszcza moją pierś.
 - Wstajemy aniołku - mruczy zaspany.
 - Mhm - odpowiadam ponownie zamykając oczy. Oszalał chyba... Jest mi ciepło i dobrze. Chyba śniło mi się coś przyjemnego, bo czuję lekkie podniecenie. Może jak usnę przyśni mi się znowu.
 - Hej - unosi się na łokciu i całuje mnie w szyje - Bo wpakuje cię do samochodu w piżamie.
Moje oczy nagle otwierają się szeroko i gwałtownie przewracam się na plecy prawie uderzając go w zęby.
 - Co się stało? - odskakuje wystraszony.
 - Jedziemy na wycieczkę! - piszczę radośnie.
 - No... tak - odpowiada.
 - Jedziemy na wycieczkę! - powtarzam wyraźniej, bo chyba nie zrozumiał. Daje mu szybkiego buziaka, wyskakuje z łóżka i biegnę do łazienki. Robię błyskawiczne siusiu, myję zęby, szybki, minimalny makijaż i jestem już prawie gotowa. Kiedy wychodzę Harvey ubrany w jeansy i flanelową koszulę właśnie zakłada skarpetki. Przechylam głowę zachwycona. Pan mecenas miliarder we flaneli? Wygląda mega sexi!
 - Co?
 - Patrzę sobie - szczerze się.
 - Humor dopisuje? - też się uśmiecha.
Kiwam radośnie głową.
 - Nie mówiłam ci, że uwielbiam wycieczki niespodzianki?
 - Nie wspominałaś.
Rzucam mu się na szyję i mocno całuje w policzek.
 - Uwielbiam!
Śmieje się okręcając mnie dookoła, a ja piszczę jak wariatka otaczając go nogami w pasie.
 - Ubieraj się, albo naprawdę wywlekę cię w piżamie - zaciska dłonie na moich pośladkach po czym puszcza i idzie do łazienki.

Dziesięć minut później zajadam się pysznymi tostami z truskawkową marmoladą. Harvey nie dał się namówić na opuszczenie śniadania kosztem innych przyjemności, nawet jak mu zarzuciłam, że chyba się starzeje.
 - Czy jedziemy na wieś? - dopytuje się po każdym kęsie.
 - Nie powiem ci - widzę, że wcale nie jest zły, więc ryzykuję dalsze przesłuchanie.
 - Ale będą asfaltowe drogi i chodniki?
 - Nie wiem - nie piśnie ani słówka.
 - A czy będzie morze?
 - Wik uspokój się - nie potrafi udać takiej stanowczości jak zwykle.
 - Mówiłeś o spacerach... Bardzo lubię po plaży... - nie poddaje się.
 - Wiktorio za chwile zostawię cię w domu! - warczy poirytowany. Zastygam bez ruchu zupełnie przerażona. Przysuwam swoje krzesło bliżej niego, przytulam głowę do jego ramienia, robię najsłodszy uśmiech jaki potrafię i całuje w gładko ogolony policzek. Obydwoje z Anabell patrzą na mnie zdziwieni.
 - Nie zostawisz... - stwierdzam niepewnie i potulnie.
Harvey kręci głową i cały rozjaśnia się w bezsilnym uśmiechu.
 - Nie zostawię.
Wracam do tostów i widzę jak Anabell pochyla się nad kranem, z szerokim uśmiechem.

Idąc za jego przykładem ubieram się w jeansy, cienką bawełnianą koszulę i letnie, ażurowe kozaczki sięgające za kolano. Włosy splatam w warkocza.
 - Pamiętam ten warkocz - Harvey nawija go sobie na nadgarstek i lekko ciągnie. W jego oczach pojawia się TEN błysk, który pozbawia mnie tchu. Usta drgają mu w uśmiechu pełnym wyższości. Doskonale wie jaki ma na mnie wpływ i wykorzystuje to bez skrupułów. Siedzimy na wygodnej, tylnej kanapie audi, a Trevor prowadzi. Oczywiście jego też zaatakowałam. Kiedy tylko zeszliśmy na parking stał już przy otwartych drzwiach.
 - Cześć Trevor - wyszczerzyłam się do niego.
 - Dzień dobry panno Hastings, panie Word - kiwa uprzejmie głową.
 - Gdzie jedziemy? - zatrzymuje się tuż przed nim. Wygląda na zaskoczonego i zerka niepewnie na Harveya. Tak mocny klaps spada ma moja pupę, że aż piszczę.
 - Do samochodu - Harvey łapie mnie pod brodę i całuje szybko.
Wsiadając widzę jeszcze minę Trevora, który patrzy przed siebie bezcelowo walcząc z uśmiechem.
Jestem zaskoczona kiedy nie zjeżdżamy na autostradę tylko dojeżdżamy obwodnicą do mostu Queensboro i dalej jedną z głównych dróg zmierzamy na północ.
 - Jak przyjemnie się jedzie bez korków - mówię. Postanowiłam już dłużej go nie męczyć, bo sama się zmęczyłam...
 - Obiecuję, że nie zatrzymamy się na żadnym aż dotrzemy na miejsce.
 - Uruchomisz swoją magiczną moc? - śmieje się.
 - Pokażę ci czary jakich w życiu nie widziałaś - uśmiecha się. Dzwoni mu telefon - Tak?... Myślę, że za jakieś cztery godziny. Tak... Lunch będzie bardzo mile widziany. Do zobaczenia!
Patrzę na niego intensywnie. Gdzie możemy dojechać za cztery godziny? W setki miejsc!
 - Nie wysilaj się słonko - zbywa moją zawziętą minę.
Już kompletnie nie wiem o co chodzi, kiedy zamiast dalej do autostrady wjeżdżamy na teren lotniska "Guardian". To nieduże, prywatne lotnisko i nigdy tu nie byłam. Czarne audi sunie śmiało przez płytę i zatrzymuje się koło jednego z mniejszych niż te pasażerskie, ale również całkiem okazałego samolotu. Patrzę tylko na Harveya, ale ten już wysiada z samochodu. Obchodzi auto i otwiera przede mną drzwi. Ujmuję jego dłoń i wychodzę w coraz cieplejszy wczesno czerwcowy dzień. Trevor wyciąga nasze walizki z bagażnika, a mój wzrok wędruje na napis na samolocie. Prostą czarną czcionką lśni dumne "WORD inc." Obserwuje jak Trevor idzie z walizkami po trapie i znika we wnętrzu.
 - Abra kadabra mała - gorące usta ocierają się o moje ucho.
 - Masz samolot - stwierdzam nie mogąc wyjść z odrętwienia. Mój głos jest nieco piskliwy.
 - I pomyśl, gdzie teraz możemy się znaleźć za cztery godziny.
Nagła nieprzyjemna myśl niepokoi mój otępiały, zaszokowany umysł.
 - W Miami?
Wygląda na zaskoczonego.
 - Nie - kręci z niesmakiem głową - Do Miami leci się trochę dłużej. Chodź - łapie mnie za rękę i wspinamy się do wejścia. Na spotkanie wychodzi nam starszy, siwy mężczyzna.
 - Witam panie Word - ma miły uśmiech.
 - Dzień dobry - Harvey podaje mu dłoń - Kapitanie to moja dziewczyna Wiktoria Hastings, Wiktorio to kapitan Jameson Morris.
 - Dzień dobry - mówię nieśmiało. Jezu niedługo zupełnie zamknę się w sobie i będę się chowała za Harveya jak tylko ktoś podejdzie.
 - Kapitan Morris pomoże nam dotrzeć w pewne tajemnicze miejsce.
Chyba dostrzegł moje zagubienie, bo objął mnie ramieniem.
 - Więc to pan jest tajemną siłą Harveya, która ominie wszystkie korki? - uśmiecham się.
 - Bardzo miło mi panią poznać i pozostaje mi tylko zaprosić na pokład i życzyć miłego lotu - kłania się jak cała obsługa Harveya jaką do tej pory poznałam.
 - Czy wszystko w porządku? - pyta już rzeczowo Harvey.
 - Tak panie Word. Mamy już pozwolenie na start i prawie czyste niebo. Jedynie niewielkie turbulencje czekają na nas - waha się chwilę zerkając na mnie - Mniej więcej w połowie drogi.
 - Doskonale. Chodź skarbie.
Kapitan kieruje się na prawo, a my skręcamy w lewo. Prześliczna i zdecydowanie młodsza ode mnie stewardessa czeka na nas z pięknym, hollywoodzkim uśmiechem.
 - Panie Word, panno Hastings witam na pokładzie i zapraszam do zajęcia miejsc. Za chwilkę startujemy.
 - Dzień dobry Barbaro - mówi przelotnie Harvey nie patrząc na nią.



Wnętrze samolotu  urządzone zostało jak wygodny salon. Są tutaj dwie kanapy i osiem foteli. Dwa przodem do kierunku lotu, a dwa tyłem. Pomiędzy nimi umocowane są bardzo ładne, drewniane stoliki. Każdy fotel wyposażony jest w lampkę zamocowaną nad oparciem. Można podróżować, nie przerywając pracy... Zapewne o to właśnie chodziło. Zajmujemy pierwsze z miejsc - te ustawione przodem, a Barbara nie spuszcza z nas oczu.
 - Proszę państwo o wyłączenie telefonów i zapięcie pasów. Zaczynamy kołowanie. Przyjdę do państwa jak tylko wystartujemy.
 - Nie mam telefonu - przypominam sobie, że zostawiłam go na blacie bufetu. Harvey wyciąga go z kieszeni, wyłącza i kładzie przede mną na stoliku  Zauważam, że przy każdym miejscu na stoliku jest ciemniejszy fragment blatu. Nasze telefony leżą właśnie na nich.
 - To specjalna powłoka. Nie spadną przy nachyleniu i turbulencji - Harvey odpowiada na moje myśli.
Dotykam jej czubkami palców. Jest lepka, ale nie pozostawia na skórze klejącej warstwy.
 - Myślisz o wszystkim prawda?
 - Żebyś ty nie musiała - pochyla się i zapina mi pasy. Wiem, że nawiązuje do nocnej rozmowy i przypomina mi się oferta przeprowadzki.
 - Spowodujesz, że przestanę w ogóle myśleć.
 - Możesz myśleć jaki chcesz obraz powiesić w holu, jak chcesz przebudować sypialnie, co chcesz zmienić w kuchni... Będziesz miała wiele tematów do rozmyślań. Jaką mi przyjemność zrobić, kiedy wrócę z pracy... Jaką ja zaplanowałem dla ciebie...
Nie mogę na to nic odpowiedzieć. Po pierwsze dlatego, że on już podjął decyzję, a ja muszę się szybko nauczyć jej przeciwstawiać, a po drugie strasznie go w tej chwili zapragnęłam.
 - Spełnię każde twoje życzenie aniołku - pocałunek delikatny jak płatek śniegu pieści moje usta. Wzdycham cichutko wodząc ręką po bicepsie i ramieniu -  - Siedź grzecznie startujemy.
Kiedy zaczynamy kołować zauważam audi mknące ku wyjściu z lotniska.
 - Trevor nie leci z nami? - wydaje mi się to dziwne.
 - Też ma wolne.
Uśmiecham się szczęśliwie kiedy wjeżdżamy na pas startowy. Czyli miejsce w które się udajemy jest bezpieczne i nie potrzebujemy ani ochrony, ani szofera... Ależ jestem ciekawa! Samolot się rozpędza i startuje. Wzbija się coraz wyżej i wyżej, a gęste ulice Nowego Jorku maleją. Przebijamy się przez pierwszą warstwę pierzastych chmur, a ja nie mogę zmyć uśmiechu. Nasze spleciona dłonie leżą na oparciach. Czuję się taka swobodna i szczęśliwa. Zerkam na Harveya. Obserwuje mnie. Jego twarz mimo, że nie zdobi jej ten piękny uśmiech jest jasna i pogodna.
 - Dziękuję - szepczę.
 - Za co?
 - Za twój cudowny dar sprawiania, że jestem szczęśliwa.
Patrzy na mnie jakby nie wierzył w to co mówię. Kiwa tylko głową, i zwraca ją ku przodowi już zdecydowanie mniej pogodną miną. Co ja takiego powiedziałam?
 - Czy życzą sobie państwo coś do picia? - pojawia się Barbara i nie pozwala mi zadać pytania.
 - Poproszę herbatę.
 - Herbatę? - śmieje się Harvey - Jesteśmy na wakacjach!
 - Twoje dziecko nauczyło mnie codziennie rano pić herbatę - wzruszam ramionami.
 - Widocznie obie się czegoś od siebie nauczyłyście.
 - Jakąś szczególną herbatę proszę pani?
 - Zieloną, albo Earl Grey - posiadanie służby może być przyjemne...
 - Oczywiście. Panie Word to co zawsze?
 - Poproszę.
Chowa się za zasłonką, a ja odpinam pasy i okręcam się w jego stronę. Obejmuję go za szyję.
 - To co zawsze panie Word? - przedrzeźniam Barbarę.
 - Chcesz się tak pobawić? - unosi brew i rumienie się na samą perspektywę.
 - Jak to się dzieje, że zawsze otaczasz się pięknymi kobietami?
 - No od strony takiego braku skromności cię nie znałem - podnosi dzielący nas podłokietnik i obejmuje mnie w pasie.
 - Mówię o Barbarze! - śmieje się głośno.
 - A ja mówię o tobie - mruczy mi w usta. Och jaki słodki skurcz pojawia się w moim podbrzuszu.
 - Kochałeś się kiedyś na wysokości 11 tysięcy metrów? - ocieram wargami o jego usta. Chce mnie ugryźć, ale udaje mi się uciec. Patrzymy sobie w oczy, a cisza się przedłuża. O cholera! Po jakie licho pytam o jego seksualną przeszłość, skoro nie chcę jej znać?! Uśmiech spełza z moich ust, kiedy unosi brew.
 - Nie - odpowiada w końcu. Uderzam go w ramiona z oburzeniem, ale on nie myśli mnie puszczać śmiejąc się w najlepsze.
 - Państwa napoje - Barbara nie zwracając najmniejszej uwagi na nasze wygłupy. Stawia przede mną filiżankę z torebeczką na spodku i dzbanuszek z wodą, a przed Harveyem kieliszek białego wina.
 - Dziękujemy - Harvey znowu ledwo zwraca na nią uwagę głaszcząc mnie po policzku. Kiedy zaczynamy się całować kompletnie nie dbam o to czy mamy widownie.

 - A jak się zakończyła sprawa z Romero? Słyszałem, że wyszedł - pyta Harvey. Siedzę oparta o ściankę samolotu z nogami wyciągniętymi na jego kolanach. Wyrzucam z pamięci wspomnienie powrotu z Hiszpanii, kiedy to z Dominikiem siedziałam właśnie w taki sposób.
 - Właściwie nie zwojowałam zbyt wiele - nikomu nie powiedziałam o tajemniczym numerze, który ukryłam w kaburze mojego pistoletu - Porozmawialiśmy chwilę, ale jest zbyt sprytny, żeby się skusić na federalne przywileje.
 - Demming go złapał prawda?
 - Tak... I bronił dostępu jak kwoka - prycham.
 - Ale udało ci się.
 - Po prostu znam Juana.
 - Tajemnica zawsze tkwi w umiejętności ciągnięcia za właściwe sznurki Wiktorio.
Mam wrażenie, że mogę się od niego wiele nauczyć. To prawda, co mówiła Martha. Niezwykle szanuje i podziwiam jego wiedzę, władzę i umiejętności. Mój mężczyzna jest zdecydowanie moim autorytetem.
 - A ty czym się właściwie zajmowałeś w Miami?
 - Barbaro! - wyciąga z kieszeni iPoda i podaje go dziewczynie, która wyrasta jak spod ziemi - Włącz muzykę.
 - Tak proszę pana - odbiera urządzenie i znika.
 - Niektóre rzeczy wymagają mojej obecności. Klienci proszą o spotkanie, są kontrakty do przedyskutowania i zatwierdzenia, lub odrzucenia. Kiedy trochę takich rzeczy się uzbiera mniej więcej raz na trzy miesiące lecę i załatwiam wszystko za jednym zamachem.
 - Długo trzeba czekać na audiencję.
  -A owszem - odpowiada z zupełną naturalnością - Tym razem jeszcze pomogłem Rosalie obronić ojca oskarżonego o maltretowanie córki.
Poprawiam się wygodniej. Nigdy mi jeszcze nie opowiadał o swojej pracy.
 - To było dziwne... Przeszedł wszystkie badania psychiatryczne wzorowo i powiedział, że nie obchodzi go czy uratujemy go od więzienia. Chciał tylko zapewnić małej bezpieczeństwo. Długo zastanawialiśmy się jak to ugryźć i w końcu przekupiłem jednego z policjantów, żeby pomógł nam znaleźć była niańkę. Okazało się  że kobieta była świadkiem jak robi to sąsiad, który ma romans z matką.
 - Jezu! - wzdrygam się, a z głośników zaczyna się sączyć muzyka. Nie znam jej, ale to jakaś przyjemna rockowa ballada - Co jej robił?
 - Prócz licznych siniaków, miała ślady po przypaleniach papierosem. Sprawa wyszła dopiero, kiedy uciekła z domu i znalazła ją policja.
 - Co za drań... - kręcę głową - Nie wiedziałam, że zajmujecie się takimi sprawami. Myślałam, że wasza specjalność to przejęcia, fuzje i mega korporacje.
 - Głównie tak. Ale czasami potrzebujemy odskoczni. Zwłaszcza Ros lubi brać takie detektywistyczne zadania.
Nadal kiwam głową. Mam milion pytań, ale nie wiem czy powinnam je zadać, bo kompletnie nie dotyczą pracy.
 - Pytaj mała - mówi zachęcająco wiedząc o czym myślę.
 - Ale... - czuje zdenerwowanie.
 - Zasłużyłaś na kilka odpowiedzi.
Nabieram powietrza. No, no...
 - Czy ona ma kogoś?
 - Od czasu do czasu...  - uśmiecha się. Czyli w jej życiu również jest sporo partnerów seksualnych, ale nikt na poważnie?
 - Dlaczego nie jest bliżej Nati?
 - Mimo że raczej mają dobry kontakt i dobrze się razem bawią jej instynkt macierzyński nigdy się nie rozwinął. Są raczej przyjaciółkami.
To wstrętne! Staram się nie mieć oburzonej miny, ale Harvey i tak wszystko zauważa.
 - Nie potępiaj jej. Była strasznie zdolna i piekielnie ambitna, kiedy zaszła w ciążę i musiała się w wieku osiemnastu lat zajmować dzieckiem. Był czas, że też się o to wściekałem i starałem się ją odizolować od Nathalie, ale kiedy zauważyłem, że krzywdzę tym tylko małą zostawiłem sprawy swojemu tokowi. I tak jak teraz jest dobrze.
Nie moja sprawa. Co za wynaturzona... eh!
 - A nigdy nie chciała do ciebie wrócić?
Zastanawia się nad tym chwilę, a w tym czasie Aretha Franklin zaczyna śpiewać "Walk on by".
 - Wydaje mi się, że ciągle chce.
Zamieram, ale wygląda na zupełnie rozluźnionego, kiedy podejmuje opowiadanie.
 - Pół roku po rozwodzie wróciliśmy do siebie - niepokój wgniata mnie w fotel - Ale okazało się to jednym z największych błędów, bo nigdy nie będę w stanie jej wybaczyć pewnych rzeczy. Po krótkim czasie ranienia się na wzajem uznaliśmy, że rozwód był doskonałym rozwiązaniem i Rosalie na stałe przeniosła się do Miami. Wiem, że chce do mnie wrócić, bo daje mi to jasno do zrozumienia - zaciskam palce na filiżance - Nie wiem, czy chodzi jej o romans, czy coś więcej, ale nie jestem tym kompletnie zainteresowany. A wiesz co jest najgorsze?
Kręcę głową.
 - Że się stara.
 - Czy to źle?
 - Kiedy chcesz mi zrobić przyjemność wychodzi ci to zupełnie naturalnie i robisz to ze szczerą radością - zaskakuje mnie moja obecność w tej opowieści -  A ona się wysila... Widzę, że kombinuje, główkuje i naprawdę przysparza jej to momentami trudność. Za każdym razem kiedy mi nadskakuje, kiedy stara mi się zaimponować, pokazać się od jak najlepszej strony widzę tą sztuczność - robi na chwilę pauzę - I teraz już wiem, co miał na myśli Chris, kiedy powiedział, że zgrzytasz zębami - patrzy na mnie uważnie.
 - Nieprawda - obruszam się.
 - Posłuchaj - łapie mnie za rękę - Zostawiłem cię w NY i poleciałem tam. Była piękna, była przyjazna, była chętna i kusząca - otwieram usta. To boli! - Ale ja przez cały czas myślałem tylko o tobie - uśmiecha się - Tylko o twojej cudownej buzi, i tym co kryje ta główka. Pamiętasz o nocnym drinku, o którym ci pisałem?
Kiwam głową.
 - Prawie dostałem po twarzy - przyznaje się lekko skrępowany.
 - Jak to?
 - Ciągle myślałem co byś zrobiła, żeby uratować to dziecko, a późnej o tym jaka jesteś słodka i jak bardzo bym chciał, żebyś była ze mną. Prawie się nie odzywałem, aż w końcu powiedziałem do niej Wiktorio.
Zaczynam się uśmiechać wyobrażając sobie jej minę.
 - Nie powinno cię to cieszyć, bo postawiło mnie to w bardzo niezręcznej sytuacji. Tylko jej maniery pozwoliły na opanowanie furii.
 - Wcale mnie to nie cieszy - kłamię świadoma, że o tym wie - Mogę jej tylko współczuć!
 - Nie okłamuj mnie Wiktorio - kręci karcąco głową, ale uśmiecha się.
Mój dobry nastrój wraca. Przecież go kocham ze wszystkimi wadami!
 - Co to? - wsłuchuję się w muzykę.
 - Audra Mae i Forest Rangers - odpowiada natychmiast - "Forever Young". Wiedziałem, że ci się spodoba - unosi moja dłoń i całuje knykcie. Przytulam się do niego i wsłuchuje w słowa. To świetny kawałek!
Znowu Barbara wyrasta jak spod ziemi.
 - Proszę państwa o przygotowanie się. Zapięcie pasów i wyprostowanie foteli. Za dziesięć minut podchodzimy do lądowania - zbiera filiżankę i kieliszek.
Moja ekscytacja powraca i podskakuje radośnie zakładając buty, siadając prościutko i zapinając pas. Harvey też się uśmiecha widząc moją reakcję.
 - Szanowni państwo - słyszę głos kapitana - Dziękujemy za wspólny lot, mamy nadzieję, że minął państwu przyjemnie.
 - Nawet bardzo - daję buziaka Harveyowi wywołując kolejny uśmiech. Kocham jego uśmiechy!
 - Witamy państwa nad lotniskiem Oakley w Nashville.
Otwieram szeroko usta. Czekałam na nazwę jakiegoś ekskluzywnego miasta pełnego kurortów! Nashville?!
 - Tennessee?! - wystrzeliwuje w kierunku ciągle uśmiechniętego Harveya.
 - Barwo znasz się na geografii - kpi.
 - Właśnie otrzymaliśmy pozwolenie lądowania, więc prosimy o zapięcie pasów - kontynuuje kapitan - Mamy właśnie punktualnie południe czasu lokalnego, piękną słoneczną pogodę i dwadzieście cztery stopnie temperatury.
Głośnik milknie, a samolot wykonuje pełen obrót celując na właściwy pas.
 - Czemu Tennessee? - dopytuje się, kiedy czuję w żołądku zmianę ciśnienia. Samolot pruje w dół, a zupełnie spokojny Harvey patrzy przed siebie.

3 komentarze:

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!