niedziela, 13 stycznia 2013

SPICY Rozdział 26 i 27


    - Cześć! - uśmiecham się do Mayi, która patrzy na mnie wrogo nie ruszając się zza biurka - Masz sekundę?
    - Cześć... Co tam? - niechęć to chyba jedyne co do mnie dociera z jej słów. Przysiadam na brzegu jej biurka i łapę ją za rękę.
    - Przepraszam. Wiem, że wczoraj się wystraszyłaś, ale dotarło to do mnie zbyt późno. Obiecuję bardziej uważać.
    Ma zdziwioną minę. Chyba trochę przesadza...
    - Nie no... - mruczy - Nie musisz mnie przepraszać! Ale uważaj bardziej - uśmiecha się łagodnie. Klepię ją po ramieniu. Patrzy na mnie uważnie.
    - Wszystko w porządku?
    - Tak - przytakuje pewnie.
    - Wyglądasz jakbyś tydzień nie spała - unosi brew i idę jej tokiem myślenia uśmiechając się.
    - Pewnie dlatego, że przez tydzień nie spałam - mruczę i odchodzę w stronę pokoju do którego właśnie wszedł Chris.
    - Cześć! - uśmiecham się - Możemy pogadać?
    - Myślę, że musimy - nie ma na jego twarzy ani cienia uśmiechu, ani skrawka serdeczności. Siadam na oparciu kanapy na której siedzi.
    - Wiem co wczoraj zrobiłem i bardzo przepraszam. To się już więcej nie powtórzy - podnosi na mnie oczy i wlepia je w apaszkę na szyi. Czyżby też miał wczoraj swoją własną odmianę tequila night? Cienie pod oczami opowiadają mi całą historię - Wiem, że mogło się to tragicznie skończyć i nie mam pojęcia co bym wtedy zrobił.
    - Chris nikt nie ma do ciebie pretensji. Chcę tylko wiedzieć co tak właściwie się stało? - pytam miękko.
    - Musiałem na chwilę wyjść i nie zamknąłem za sobą drzwi - chowa twarz w dłoniach.
    - A co cię tak rozproszyło?
    - Nie chcę o tym rozmawiać poradzę sobie sam.
    Najdziwniejsze w tym wszystkim jest słyszeć bezradność u kogoś takiego. Kogoś niezłomnego, który zawsze jest moją podporą.
    - Ok... Nie musisz mi nic mówić jeśli nie chcesz, ale chcę, żebyś wiedział, że nie musisz sobie radzić sam. Chcę żebyś wiedział, że tu jestem i możesz przyjść kiedy tylko chcesz i z czym tylko chcesz. Ok?
    Kiwa głową i patrzy w podłogę.
    - Przepraszam Wik - znowu zerka na moja szyję.
    - Nie myśl o tym.

    - Nathalie gotowa? - staram się dzisiaj nie zwolnić ani na chwilę. Z rozpędu lepiej jest przetrawić noc.
    - Jasne - wyciąga spod biurka małą torbę sportową i uśmiecha się do mnie promiennie. Schodzimy na dół do szatni i przebieramy się.
    - Już nie mogłam się doczekać! - piszczy Nati.
    - Wiesz, ze to nie będzie łatwe? I może potrwać naprawdę długo, żebyś zobaczyła efekty?
    - Wiem. Nic, co przychodzi zbyt łatwo nie może nieść pożytku.
    Czy ja właśnie usłyszałam Harveya?
    Na siłowni o tej godzinie jest prawie pusto. Robię Nathalie dokładną rozgrzewkę. Nie chcę uszkodzić skarbu mojego chłopaka. Mógłby się wkurzyć... Zaczynamy od prostego wykręcenia ręki i po dwóch godzinach żmudnych prób Nathalie jest już w stanie wykręcić rękę każdemu, kto ją na przykład klepnie w tyłek...
    Kiedy kończymy jesteśmy obie zdyszane, ale zadowolone. Siedzimy pod ścianą spokojnie gawędząc, kiedy pojawia się Maya.
    - To tak się ćwiczy?
    - Jak nie wierzysz mogę ci wykręcić rękę!
    - Nie dzięki młody rozrabiako. Tata na ciebie czeka na górze, a na ciebie Brumer. I prosi o tempo. W zasadzie obydwoje proszą.
    Podnosimy się leniwie.
    - Ta małolata dała mi niezły wycisk! - mruczę i wszystkie ruszamy w stronę wyjścia. Nathalie idzie się przebrać, a ja z Maya jedziemy od razu na górę.
    Widzę ich od wejścia. Brumer z rękoma założonymi na piersi, a Harvey standardowo z dłońmi w kieszeniach spodni rozmawiają razem. Dzisiaj garnitur w odcieniach szarości... hmm... Obiecująco... Odwracają się na mój widok. Mało elegancko nadal w dresie staje przed nimi na baczność.
    - Dzień dobry - kiwam na Harveya - Sir - odwracam się do Brumera.
    - Maya podaj te papiery - wskazuje na biurko pod oknem - To raport odnośnie pana Trumanna. Musisz go tylko podpisać.
    - Słucham? - że co?!
    - Masz gotowy raport. Musisz go tylko podpisać - podaje mi kilka kartek.
    - Pozwoli pan, że najpierw przeczytam - mówię wyniosłym głosem - Aż umieram z ciekawości co pan mecenas wynegocjował - mruczę niby do siebie i siadam po turecku na blacie jednego z biurek.
    - Agentko Hastings przesłałem raport! - krzyczy jakiś agent. Uciszam go ręką i zagłębiam się w piśmie.
    - Cóż za szykowne ubranie agentko Hastings - cichy głos rozbrzmiewa niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Uśmiecham się ledwo, ledwo.
    - Twoje dziecko mnie wykończyło - syczę z pretensją.
    - Będę musiał z nią na ten temat porozmawiać... - robi zamyśloną minę - Mam nadzieję, że zostawiła coś dla staruszka...
    - Staruszkowie zwykle nie potrzebują aż takiej dawki energii... - przekomarzam się z nim.
    - Pani mnie nie docenia agentko.
    - Panie mecenasie proszę uwierzyć, że niezwykle cenie sobie pańskie talenty...
    Gdyby ktoś się nam przyglądał pomyślałby, że uprzejmie rozmawiamy. Musiałby się przyjrzeć bliżej, żeby zobaczyć moje rumieńce i co prawda nieznaczny, ale jednak błysk w oku Harveya.
    - Musisz to przeczytać, Brumer czeka... - Maya staje koło nas i nastrój pada. W oczach Harveya z lupą nikt nie dopatrzyłby się żadnego błysku. Prócz tego uprzejmego skierowanego na Maya.
    - Jak czeka to poczeka - mruczę zawiedziona.
    - Carlo chwalił się od rana, że idziecie na lunch - odzywa się Harvey z tą samą uprzejmością, którą ma w oczach.
    - Tak - odpowiada Maya. Jest wyraźnie zakłopotana i chce wypaść równie grzecznie. Podnoszę głowę znad raportu i patrze na nią z pretensją.
    - Pytanie brzmi dlaczego ty się nie chwalisz?!
    - Hipokrytka - prycha i w trakcie jak to robi zdaje sobie sprawę z dominującej obecności Harveya, którego to moja hipokryzja dotyczy. Prawie wybucham śmiechem, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili. Oszczędzę jej tego. Wiem najlepiej jak obecność Harveya wpływa na ludzi. A zwłaszcza jak dezorientuje kobiety.
    - Hipokryzja, hipokryzją. Jak tyś to wykombinował? - unoszę raport. Trumann pozostaje nietknięty i ostateczne wycofanie się z kandydatury to jedyna cena jaką zapłaci za robienie ze mnie idiotki przez tyle czasu...
    - Uważasz, że to takie trudne? - przechyla lekko głowę z tym swoim stoickim spokojem i teraz nawet ja czuję się jak na egzaminie.
    - Uważam, że tak - przytakuje powoli.
    Kręci przecząco głową. Dlaczego robi mi się gorąco?!
    - Przepraszam, że tak długo mi to zajęło - już przebrana Nathalie podchodzi do Harveya i całuje go w policzek na powitanie. Ja też chcę!!
    - Głodna? - pyta ją.
    - Wykończona - mówi radośnie.
    - No proszę! Czyli, że obie się wykończyłyście - Harvey uśmiecha się, ale tylko ustami.
    - Oj kochanie - Maya kładzie rękę na ramieniu Nathalie - Nie wiem, czy wzięłaś pod uwagę to, że Wik jest dzisiaj kompletnie nie w formie...
    Zamknij się Maya...
    - No nie żartuj... - Nati patrzy na mnie ze zgrozą.
    - Biedaczka wyglądała rano jakby nie zmrużyła oka co najmniej przez miesiąc - nie zwracając uwagi na nikogo Maya sprawdza czy na pewno podpisałam się w odpowiednich miejscach i idzie do Brumera.
    - No to muszę porządnie wypocząć do poniedziałku - Nati w przeciwieństwie do mnie nadal tryska energią. Ja czuję się bardziej jakby ktoś mnie właśnie nadepnął w sam środek brzucha.
    - Do poniedziałku Wik! - dotyka lekko mojego ramienia.
    - Miłego weekendu - uśmiecham się lekko i zbieram na odwagę, żeby spojrzeć na Harveya. Spodziewając się zobaczyć nic nie wyrażającą minę jestem naprawdę bardzo zdziwiona pytaniem i troską jakim emanuje cała jego postać.
    - Pamiętaj zadzwonić - mówi prawie szeptem mijając mnie. Cholera!

    ***
    - Przepraszam za spóźnienie! - Zoe przekrzykuje dźwięk muzyki i dosiada się do nas.
    - Pięknie wyglądasz! - ściskam ją serdecznie machając na kelnera. Podchodzi natychmiast z dodatkową szklaneczką tequili – Obie wyglądacie kwitnąco! - wita się z Maya.
    - Myślę, że nie przesadzę jeśli powiem, że wszystkie trzy jesteśmy najgorętszymi kąskami w tej budzie – Maya jest wyjątkowo pobudzona i tryskająca energią.
    - Więc która opowiada pierwsza?
    - TY – odpowiadam chórem z Mayą.
    - Ok, ok – patrzy na nas przerażona – Więc od miesiąca spotykam się z Juanem Gomero i skąd o tym wiedziałaś? - patrzy na mnie oskarżycielsko.
    - Po tym jak byłam u ciebie z Harveyem pamiętasz? I Juan przekazywał mi sprawę. Tajemnica wisiała w powietrzu!
    - Zapomniałam, o wbudowanym radarze Wik Hastings. Jeśli ktoś coś ukrywa, to ty to wiesz!
    - Dokładnie! Cieszę się, bo Juan to jeden z najsolidniejszych facetów jakich znam!
    - Ja też się cieszę, bo to jeden z najgorętszych facetów jakich znam!
    - Fuu – krzywimy się z Maya – Jest jakby naszym bratem! Nie chcemy tego słuchać!
    - W każdym razie tak jest...
    - A co z Carlem? - pochylam się nad Maya.
    - Co z Carlem? Jakim Carlem? - pyta Zoe.
    - Musimy się zdecydowanie częściej spotykać! Otóż nasz droga Maya umówiła się z bratem Dominika Santini! - mina Zoe nie pozostawia wiele do życzenia. Jej szczęka opada na stół.
    - No młoda tłumacz się! - patrzę na nią z bardzo bliska, bo siedzi po mojej stronie stołu.
    - No nie wiem... Byliśmy razem na lunchu... Jest taki słodki, mądry i zabawny...
    - Patrzymy na siebie z Zoe i tryskamy radością.
    - Życzę szczęścia, chociaż ponownie przypominam, że to Santini!
    - Czyżby nastał ten magiczny, wyjątkowy wieczór, kiedy spotykamy się tutaj w przerwie pomiędzy pracą, a gorącym seksem? - bezpośrednia jak zawsze Zoe jest dziwnie łagodna w tym co mówi.
    - Czy ty robisz z Juanem coś innego?
    - A czy ty robisz z Harveyem coś innego? - Maya mnie atakuje - Dzisiaj przyszła ledwo przytomna!
    - A owszem! Wczoraj cały wieczór przegadaliśmy na przykład!
    Cisza i szerokie uśmiechy powiedziały mi więcej niż słowa. Zaczęłam gadać i o to im chodziło...
    - Nie wiem jak o to zapytać, żeby źle nie zabrzmiało, ale o czym się rozmawia z Harveyem Wordem?
    - Obawiam się, że nie rozumiem pytania... - mówię po krótkiej pauzie. Dziewczyny wywracają oczami.
    - Spędziłam z nim trochę czasu nad jedną sprawą... I pomijając, że jest naprawdę niezłym ciachem...
    - Zoe! - krzywię się. Nie może tak mówić o moim facecie!
    - Dlatego pomijam ten fakt! Ma tak otwarty umysł, że jak spojrzysz w oczy to widzisz kosmos!
    Uśmiecham się rozmarzona. Owszem widać w nich kosmos. A czasami przysłania go coś równie niezmierzonego i przepastnego...
    - Rozmawia się z nim o normalnych sprawach... - wzruszam ramionami.
    - I zawsze jest taki... poważny i despotyczny... - dodaje Maya.
    - Nie zawsze – mówię obronnym tonem – Chociaż strasznie to w nim lubię! Ale kiedy się uśmiecha to najpiękniejszy widok pod słońcem! - obracam w dłoniach szklaneczkę z tequilą, w której już zupełnie rozpuścił się lód.
    - O rzesz ty... - mruczy Maya.
    - Zakochana po uszy... - stwierdza Zoe – Ciekawi mnie tylko jak mu się udało uwieść taką służbistkę jak ty?! Bo zrobił to kiedy prowadziłaś jeszcze sprawę dla kancelarii prawda?
    - Nie! Chociaż już wtedy intensywnie nad tym pracował... - przypomina mi się co wczoraj powiedział. Chciał mnie przelecieć od pierwszej chwili. Pragnął mnie mając tyle do zaoferowania...
    - Nati na stale mieszka we Freeport. Tyle zdążyłam się dowiedzieć. A pan mecenas?
    - Wiecie, że to się robi niesmaczne? - krzywię się.
    - Słonko – Zoe jest oczywiście zdania, że wygaduje bzdury – Po pierwsze nie pytamy z zazdrości tylko z chorej ciekawości jaką przejawiamy względem siebie nawzajem – znowu wybuchamy śmiechem – A po drugie od samego początku odkąd pomyślałam o was razem mam jakieś niezrozumiałe prześwity o pewnym Grey'u... Nie pasujesz mi do roli biednej, zahukanej Anastasji, ale Harvey do nieprzyzwoicie bogatego maniaka kontroli owszem...
    - Bloomberg Tower – mruczę lekko zażenowana i jednocześnie zaskoczona jak bardzo podobnie myślimy. Patrzę na ich szeroko otwarte oczy – Penthouse.
    - No i mamy wieżę z kości słoniowej... - Zoe szepcze bez tchu.
    - Jego salon jest większy od mojego domu...
    - A sypialnia?
    - Z olbrzymią panoramą na Manhattan...
    - O kurcze – Maya wyraźnie nie ogarnia tematu. Przechyla już trzeciego drinka.
    - A w każdej dziedzinie jest Christianem? - Zoe wchodzi na swój ulubiony temat.
    - Jest Harveyem i nie ma czerwonego pokoju jeśli o to pytasz – odpowiadam gniewnie, ale nie robi to na niej najmniejszego wrażenia.
    - Ale obsypuje cię już diamentami – Maya dotyka kamień dumnie połyskujący na mojej szyi.
    - To platyna! - pojękuje Zoe. Nie miałam pojęcia... 
    - Dał mi na urodziny - zaczynam tłumaczyć i dziewczyny doskonale wiedzą, o co mi chodzi.
    - Jak sobie radzisz z tym wszystkim? - pyta Zoe.
    - Kiedy wracam do domu i staram się to wszystko ogarnąć... jestem bardzo przytłoczona. Natomiast, kiedy jestem z nim nic nie ma znaczenia...
    Pomimo hałasu zapada cisza. Patrzę na swoje ręce nadal ściskające nienaruszonego drinka.
    - A jak ty to oceniasz? - Maya w przeciwieństwie do Zoe nie jest nienormalnie ciekawa. W jej głosie słychać troskę – Nie chcę, żebyś znowu zawiodła się na facecie, który nie potrafi się zaangażować i zwieje przy pierwszej okazji.
    - To też jest specyficzne... - nie zdradzę im tego... Mowy nie ma! - Nie składa żadnych obietnic, nie deklaruje żadnych uczuć, ale jednak... okazuje mi wiele rzeczy na tysiące sposobów...
    - Naprawdę to robi? - teraz nawet Zoe wygląda na poruszoną.
    - Nie wiem jak to rozumieć, bo nic nie mówi...
    - A czy to nie piękniejsze, że zamiast mówić czuje?
    Wzruszam ramionami. Tyle, że wcześniej powiedział mi wyraźnie, że nic z tego i mam sobie nie robić nadziei! Ale tego się nie dowiecie...
    - Chyba po prostu jestem typową kobietą... - uśmiecham się – Czekam na wyznania i takie tam.
    - Daj mu chwilę... - Zoe kręci głową – Jesteście ze sobą od tygodnia, facet spotyka się z tobą codziennie, dba o ciebie...
    - Martwi się o ciebie – dodaje Maya – Nawet nie wiesz jak ją tulił, kiedy staliśmy przed bankiem. Prawie nosił ją na rękach!
    - Wiesz, że cokolwiek by się nie zdarzyło ciężko będzie komuś dorównać panu mecenasowi?
    Zerkamy wszystkie na wypielęgnowanego, ubranego na biało Latynosa, który się właśnie oparł o nasz stolik.
    - Czy mogę postawić ci drinka? - pochyla się nade mną. Jego oddech pachnie jakimś obrzydliwym tanim whiskey.
    - Czy wyglądam jakby mnie nie było na niego stać? - warczę i po chwili facet odsuwa się i odchodzi.

    Ten niewinny epizod odciąga uwagę moich koleżanek od Harveya i zaczynamy miłą, zwyczajną pogawędkę na tematy bliżej nieokreślone. Opowiadamy sobie o ciuchach, kosmetykach i takich tam... Zoe obowiązkowo składa relacje z wydarzenia w banku, a Maya raportuje o czym rozmawiała z Carlo. Chłopak robi naprawdę dobre wrażenie.
    - Kurcze miałam zadzwonić do Dominika - uderzam się dłonią w czoło.
    - CO?? - pytają obie jednocześnie.
    - Dzwonił do mnie kilka razy... Zapomniałam oddzwonić. Nieważne. Jutro to zrobię - dopijam dopiero pierwszego drinka.
    - Wiesz, ze nie musisz reagować w ogóle na jego istnienie? - Zoe patrzy na mnie jakbym była psychicznie niestabilna.
    - Wiem, ale chcę to porządnie doprowadzić do końca.
    - Nie powinnaś. Niech jedzie na ten swój koniec świata z tą wywłoką i niech tam siedzi!
    - Zoe! - kręcę głową oburzona i rozbawiona jednocześnie.
    - No co? Chcesz sobie narobić problemów?! Zastanowiłaś się co powie Harvey jak się dowie? Pracuje z jego bratem!
    - Harvey wie - o co im chodzi?!
    - Jak to Harvey wie? - obie mają takie komicznie ogłupiałe miny.
    - No normalnie. Nie mam potrzeby ukrywać przed nim czegokolwiek. Po co miałabym to robić?
    - I nie był zły?
    - Sfinalizowaniem sprawy? - uśmiecham się - Wie, że nie ma się czym przejmować!
    - Kurcze - stęka Maya. Jej wzrok już zmętniał odpowiednio, więc zabieram jej szklankę.
    - Może zatańczymy? - chudy rudzielec łapie mnie za rękę.
    - Nie - wyrywam mu się i ignoruje go zupełnie.
    - Macie klasę - Zoe kiwa głową z uznaniem.
    - Harvey ma... Ja bym dostała nerwicy gdyby sytuacja się odwróciła.
    - Też właśnie mi coś nie pasowało... - Maya wybucha histerycznym śmiechem, a my chcąc nie chcąc śmiejemy się razem z nią. Nie chcę się przyznawać przed dziewczynami, ale mam już straszną ochotę zadzwonić po Harveya. Wszystko mnie mrowi na samą myśl o tym!
    - Muszę siusiu - mówi Maya przeciskając się koło mnie. Zostajemy z Zoe same i wiem dobrze na co się szykuje.
    - Nie Zoe! - zaznaczam od razu.
    - Jedyny mały, malutki szczególik - kwiczy.
    - Nie! - oblewam się rumieńcem.
    - Ale chociaż w skali od jeden do dziesięć. Jaki jest?!
    Nie odpuści, nie ma szans...
    - Jezu Zoe w skali od jeden do dziesięć to on się nawet nie mieści!
    Najpierw jest oniemiała, a później aż podskakuje na miejscu.
    - Ale - zamiera na chwilę - O czym ty mówisz? Bo ja o umiejętnościach.
    Chowam twarz w dłonie. Chyba sama nie wiem o czym mówię.
    - Na umiejętności w ogóle nie ma skali...
    - Czyli i to i to?! I jeszcze okazał się świetnym facetem?!
    - Nie mówmy hop Zoe. To dopiero tydzień. Ale jedno wiem na pewno!
    - Co takiego?
    - Strasznie chcę się już z nim zobaczyć!
    Spodziewałam się, że będzie rozczarowana, ale uśmiechnęła się dobrotliwie.
    - A ja z Juanem...
    Uff!
    - Co zrobimy z Mayą?
    - Harvey po mnie przyjedzie możemy ją odwieźć.
    - Świetnie!

    Kiedy Harvey z całym przekonaniem zapewnił mnie, że nie ma problemu z odwiezieniem Mayi wyszłyśmy na świeże powietrze. Zoe złapała najbliższą taksówkę i pojechała w stronę Brooklynu. Maya była tak wesoło podchmielona, że nie zamykała jej się buzia. Szybciej niż zdążyłam się nad tym zastanowić przy krawężniku zaparkował czarny, błyszczący jaguar. Szczupły, wysoki brunet wysiadł z niego i długim sprężystym krokiem ruszył w naszą stronę.
    - Witam panie - kiwnięcie głowy na Maya i wielki soczysty buziak na moje usta... Pysznie i obiecująco! - Jak się udało spotkanie? - obejmuje mnie w pasie.
    - RE WE LA CYJ NIE!! - wykrzykuje Maya. Patrze na nią szeroko otwartymi oczami - Mam najlepsze przyjaciółki pod słońcem!

    - To bardzo dobrze - Harvey mówi do niej jak do nieznośnego dzieciaka, a ona z radością kiwa mu głową - Możemy już jechać skarbie?
    Kiwam tylko głową. Skarbie... Jezu co on ze mną robi! Jest ubrany w jeden ze swoich zestawów "po pracy". Miękkie, bawełniane spodnie w grafitowym kolorze i lniana, biała koszula. Po prostu od razu do schrupania!
    - Chodź Maya - ciągnę ją za rękę.
    - To strasznie miło z twojej strony, że mnie podrzucisz Harvey.
    Zerka na nią przelotnie z uprzejmym uśmiechem. Otwiera przede mną drzwi i czeka aż wsiądę. Kiedy je zatrzaskuje otwiera tylne i czeka aż Maya się wgramoli do środka.
    - Ależ tu wygodnie! I jak ładnie pachnie!
    - Maya milcz! - warczę kiedy Harvey idzie na swoje miejsce.
    - Dlaczego? - nie zdążam odpowiedzieć, bo wsiada.
    - Bardzo jesteś zmęczona? - pyta głaskając mnie po kolanie.
    - Ani trochę - uśmiecham się do niego. Zerkam na zegarek na panelu nad radiem. Jeszcze pół godziny do północy. Dobry czas!
    - Wik nigdy nie bywa zmęczona! Po prostu w pewnej chwili usypia - Maya zdaje się być bardzo dumna z udzielonej odpowiedzi - Możesz być z niej naprawdę dumny! Podrywało ją dzisiaj z pół tuzina facetów, ale zdawała się żadnego nie widzieć!
    - Maya odpocznij sobie - mam piskliwy głos.
    - Ależ jestem bardzo dumny - w głosie pobrzmiewa mu uśmiech, ale kiedy na niego zerkam jego twarz jest spięta i poważna. Cholera!
    - A opowiadała ci jakie było jej najlepsze hobby pod koniec studiów?
    Sztywnieje w momencie. Błagam tylko nie to!
    - Nie. Nie wspominała - Harvey patrzy cały czas na drogę.
    - Maya przestań tak ciągle gadać - odwracam się w jej stronę - Boli mnie już głowa od tego hałasu...
    - Ale to bardzo fajna historia! Przykład na to, że przypadki się nie zdarzają - nie zauważa w ogóle w jakie zakłopotanie mnie wpędza - Otóż wyobraź sobie, że... kiedy to było... - zastanawia się chwilę - Kończyła studia i robiła szkolenia do FBI! Wtedy jeszcze całkiem jasno świtał jej w głowie plan "B". Zamiast chodzić do kina, na dyskotekę, do kawiarni tak jak to robili ludzie w jej wieku ona prawie obsesyjnie chodziła do sądu na twoje rozprawy! - kończy, a ja opieram głowę na dłoni i zjeżdżam kilka milimetrów na siedzeniu. Płonę takim rumieńcem jakiego w życiu nie miałam. Zabiję ją! Tylko nie teraz. Jak będzie trzeźwa i wszystkiego świadoma. Zginie w męczarniach.
    - Naprawdę? - nie potrafię wyczytać z głosu Harveya niczego prócz zdziwienia - Nic nie mówiłaś.
    - Nie przyznała się! - Maya zaśmiewa się jak z najlepszego dowcipu, a ja ledwo się powstrzymuje, żeby jej nie udusić jednak teraz z tego miejsca! Kiedy zatrzymujemy się przed jej domem nawet nie kiwam palcem, żeby ją pożegnać. W zasadzie żegna się wylewniej z Harveyem niż ze mną, więc nie muszę się nawet wysilać.
    - Jak się bawiłaś? - pyta Harvey, kiedy ruszamy w stronę Lexington.
    - Szczerze? Zastanawiałam się kiedy wypada powiedzieć, że chcę już iść...
    - Dlaczego?
    - Chyba tylko Maya się naprawdę dobrze bawiła... Zoe też kombinowała jakby tu uciec do Juana.
    - A do czego tobie się tak spieszyło? - ma tak aksamitny głos, że od samego prostego pytania krew się burzy. Przekręcam się na siedzeniu w jego stronę i kładę mu dłoń na udzie. Wodzę po nim delikatnie opuszkami palców i czuje pracę mięśni, kiedy naciska i zwalnia pedał gazu. Nie wiem jakie to wrażenie robi na nim, ale na mnie spore.
    - Chyba się trochę stęskniłam... - mruczę nachylając się i całując go w policzek tak jak to zrobiła wcześniej Nati. Co za rozkoszne uczucie. Lekko drapie mnie w usta zarostem. Całuje go jeszcze raz.
    - Za mną? - pyta z niedowierzaniem.
    - Oczywiście że za tobą!
    - Widzieliśmy się niedawno, więc śmiem stwierdzić, że stęskniłaś się za tym co z tobą zrobię.
    O matko. Ręce mi drżą.
    - Co ze mną zrobisz? - pytam niepewnie. Zatrzymujemy się na światłach. Harvey odwraca głowę w moją stronę i prawie stykamy się nosami. Oddycham szybko i na pewno to zauważył...
    - Najpierw ukarzę cię za chodzenie z takim dekoltem - bez wahania wsuwa mi rękę przez dekolt bluzki pod stanik i chwyta pierś. Z zaskoczenia nie kontroluje głośnego jęku. Oczy mu błyszczą, kiedy delikatnie zaciska dłoń i kciukiem drażni sutek. Moja dłoń również zaciska się na jego udzie.
    - Ilu mężczyzn mogło tak zrobić? - syczy z pasją.
    - Żaden - szepczę cichutko.
    - Żaden... Tak ci się wydaje - wyciąga rękę spod mojej bluzki i opadam jak worek na oparcie swojego siedzenia - To zrobię najpierw. Później może dam ci się wyspać - wraca uwagę z powrotem na drogę, a ja mimo wszystko spoglądam z satysfakcją na jego spodnie. Nie pozostał taki obojętny! Milczę grzecznie do końca trasy. Kiedy wjeżdżamy windą trzyma mi dłoń na ramieniu i masuje je w taki sposób, że czuję to na całym ciele. Przylegam do niego mocno. Napięcie między nami jest ogromne, ale nie równa się mojemu zaskoczeniu, kiedy w holu wita nas elegancka szatynka koło czterdziestki. Ubrana w prostą ołówkowa spódnice i białą bluzkę idzie w stronę windy. Paraliżuje mnie na jej widok. Jest tak klasycznie piękna, że mogłaby się podawać za członka rodziny królewskiej.
    - Witam panie Word, panno Hastings - kiwa głową uprzejmie, a ja się tylko gapię - Zostawiłam wszystko tak jak pan kazał, właśnie wychodziłam.
    - Dziękuję Anabell - mówi nie wzruszony Harvey - Trevor?
    - Jest u siebie proszę pana.
    - Miłego weekendu.
    Kiwa uprzejmie głową i wychodzi do windy. Czy ta szykownie i z umiarem seksowna, elegancka kobieta jest jego gosposią? Co jest do diabła?! Harvey ciągnie mnie za rękę do salonu, wyjmuje mi torbę z ręki i rzuca ją na kanapę.
    - Chcesz mnie o coś zapytać? - zatrzymuje mnie tyłem do siebie. Nie widzę go i czuję się odważna.
    - A ty chcesz mi coś powiedzieć? - pytam może troszkę za ostro.
    - Z Anabell łączą mnie tylko i wyłącznie relacje zawodowe. Nic więcej. Świetnie wypełnia swoje obowiązki, a ja współpracuje tylko z takimi ludźmi. Pamiętasz prawda?
    - A co leży w zakresie jej... obowiązków? - podkreślam ostatnie słowo.
    - Ależ panno Hastings cóż za zjadliwa zazdrość! - przeciąga palcem po moim karku, a ja automatycznie opieram się plecami o jego pierś chłonąc drżenie jakie wywołał - Anabell pracuje dla mnie od pięciu lat - zanurza nos w moje wysoko upięte włosy - W zakresie jej obowiązków leży dbanie o apartament - o mój Boże czuje jego oddech na karku i nogi mi miękną - I dbanie o mnie, kiedy w nim jestem - kończy dobitnie.
    - Drażnisz się ze mną - staram się mieć normalny głos, ale nic z tego.
    - Nie. Mówię prawdę. Dba o mnie wyśmienicie. Codziennie zapewnia mi posiłek jak tylko jestem w domu, codziennie dostaje świeżą prasę, codziennie mam zaścielane łóżko...
    Zaciskam zęby na myśl o atrakcyjnej kobiecie w jego sypialni... Ale złość wyparowuje w mgnieniu oka, kiedy wsuwa palce wskazujące pod mój żakiet i zaczyna mi go zsuwać z ramion.
    - Uwielbiam twój zapach - szepcze wodząc mi nosem po ramieniu. Rozpływam się pod jego pieszczotą.
    - Harvey - mruczę odchylając na bok głowę.
    - Co to do cholery jest? - pyta nagle ostro i trzeźwo. Otwieram szeroko oczy kompletnie zdezorientowana.
    - Co? - odwracam się szybko przodem do niego.
    - To - łapie mnie mocno za przedramię i czuję przeszywający ból. Patrzę chwilę na siną pręgę na mojej ręce i wzdycham cicho.
    - Siniak - tłumaczę spokojnie - To jest siniak Harvey. Nic groźnego.
    - Skąd go masz? - jest zdenerwowany.
    - Byłam nieostrożna na siłowni - uśmiecham się łagodnie - To nic takiego, nie zostawia trwałych śladów - przysuwam się z powrotem obejmując go w pasie. Rozluźnia się lekko i wzrok mu łagodnieje.
    - Musisz bardziej na siebie uważać... Masz takie piękne ciało... - pochyla się i leciutko całuje mnie w siniaka. To słodkie - Dlaczego się nie wyspałaś? - odgarnia mi kosmyk z twarzy.
    - Zwyczajnie nie mogłam usnąć - wzruszam ramionami - Zdarza się nawet częściej niż siniaki... - posyłam mu najsłodszy z możliwych uśmiechów, ale takie sztuczki nie działają na pana wszechwiedzącego.
    - To z mojej winy się nie wyspałaś i z mojej winy masz tego siniaka prawda? - patrzy ze stoickim spokojem kiedy ja silę się na totalny luz.
    - Oj uważasz, że masz nade mną taką władzę? - unoszę brew i odchylam się do tyłu. Stary trik, któremu musi ulec. Trzymam go w pasie, a nasze biodra stykają się ze sobą. Czyżbym odnosiła sukces? Czujność powoli opuszcza mojego twardziela, więc pozwalam sobie na nieśmiały uśmiech.
    - Droga panno Hastings jest pani najbardziej nieznośnym stworzeniem jakie poznałem - jest już zdecydowanie swobodniejszy.
    - Staram się panie mecenasie - przechylam głowę szczerząc się mimowolnie. Kocham ten protekcjonalny ton!
    - No dobrze... Znowu dowiedziałem się o tobie czegoś nowego.
    Zabiję Maye!!
    - I nie złość się na Maye! - czyta mi w myślach! - To bardzo miłe mieć wierną fankę! Czy odbierasz to tak jakbyś poszła do łóżka ze swoim idolem filmowym, albo jakimś gwiazdorem rockowym? - kpi sobie ze mnie! Śmieje mi się w oczy. Uderzam go pięścią w ramię i wyswobadzam się z uścisku. Odwracam się zanim zobaczy rumieniec na moich policzkach. Nie dam mu tej satysfakcji.
    - Hej chodź tu! - łapie mnie za rękę - Nie gniewaj się! To mi naprawdę bardzo schlebia! - ciągnie mnie za sobą na kanapę - To nam sprzyja w rozmowie! - ciągnie mnie do mojej ulubionej pozycji uważając, żeby nie dotknąć siniaka - Boli cię?
    - Odrobinkę. Robi tylko takie złe wrażenie.
    Przejeżdża po nim palcem, a ja ze stalową miną ignoruję ból
    - Kłamczucha - całuje mnie w drugie ramię - Nie okłamuj mnie Wik. Nie próbuj.
    Brzmi to jak groźba i wiem, że jest groźbą. Tylko czy chcę uniknąć kary?
    - A to boli? - dotyka apaszki na szyi.
    - Tylko przy dotyku. Maya zrobiła więcej krzyku niż to konieczne. Ranka ma może centymetr.
    - Będzie ślad?
    - Jeśli jej nie wystawie na słońce to nie.
    - Masz spore doświadczenie z ranami.
    Uśmiecham się szeroko.
    - I owszem - wyciągam prawą rękę i pokazuje mu dwa blade ślady - To jest po żelazku, a to po patelni.
    - Będę pamiętał, żeby cię nie zatrudniać jako gosposi - kręci głową, a ja śmieje się cichutko.
    - Byłabym bardzo kompetentną gosposią - odsuwa się zanim zdążę go pocałować i śmieje się z mojej zawiedzionej miny.
    - Mięliśmy rozmawiać - ma karcący ton.
    - Ale tylko chwilkę - wiercę się niespokojnie.
    - Chcę wiedzieć jeszcze tylko jedno - wbija we mnie to swoje wszystko widzące spojrzenie - Czy myśmy się już kiedyś spotkali?
    Wywracam oczami.
    - Chcesz mnie zadręczyć, żeby podsycić swoją próżność?
    - Nie. Przysięgam, że to najmilsza rzecz jaka mnie spotkała i nie śmieje się z ciebie. Po prostu się cieszę.
    Jest tak szczery, że ja też zaczynam się cieszyć, że mogłam mu sprawić przyjemność.
    - Raczej nie rzucałam się w oczy. Zwłaszcza tobie... Raz tylko prawie mnie rozdeptałeś na korytarzu...
    Odrobinę się spina. Włącza się mój alarm, tylko jeszcze nie bardzo wiem dlaczego. Przygląda mi się bardzo uważnie i przepuszcza przez palce pasemko moich włosów.
    - Granatowa bluzka z białą lamówką na kołnierzyku - mamrocze cicho - Spódnica i pieruńsko wysokie buty - patrzy na moje włosy w swojej dłoni - Gruby, długi warkocz - wraca spojrzeniem na moje oczy, a ja nie mogę oddychać. Owszem miałam takie ubrania. Tak- możliwe, że miałam je na sobie tego dnia... Co to ma znaczyć?!
    - Skąd to wiesz?
    - Już wiem skąd znam twoją twarz - mówi jak w objawieniu - Nie dawało mi to spokoju, aż do teraz.
    Jezu jeszcze nigdy nie widziałam go tak poruszonego!
    - O czym ty mówisz Harvey? - jak cudownie wygląda. Ma takie szczęśliwe rozszerzone oczy - Jak możesz pamiętać takie rzeczy?!
    - Mój klient był zagrożony i pierwszy raz nie miałem pomysłu co zrobić - zaczyna mówić bardzo szybko wyrzucając słowa - Wyszedłem wściekły z sali i wpadłem na ciebie. Rozsypałem twoje notatki... Byłaś taka oszołomiona, kiedy na mnie patrzałaś. Warknąłem coś wściekły i zacząłem zbierać twoje papiery. Zerknąłem na nie i przeczytałem ustęp do ustawy o hazardzie. To była odpowiedź na mój problem. Podałem ci je i wyryłem sobie w pamięci dokładnie twoją twarz. Byłaś przepiękna... Nadal jesteś!
    - Ale... - jąkam się oszołomiona - Jak to?
    - Szukałem cię! Pytałem wszystkich w sądzie czy cię znają. Steve był wtedy moim asystentem. Kazałem mu przeprowadzić dochodzenie kim jesteś, ale jedynie woźny powiedział, że jesteś studentką i to nie z NY. Nie miałem żadnego punktu zaczepienia.
    - Woźny, pan Jensen zawsze mnie wpuszczał - nie mogę powstrzymać radosnego śmiechu - To był mój ostatni dzień przed wyjazdem do Waszyngtonu. Chciałam sobie jeszcze raz na ciebie popatrzeć... wróciłam jako agent federalny i nie miałam już na nic czasu.
    - Więc twoim planem „B” było zostanie prawnikiem?
    - Mhm. Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy będę się nadawała do FBI.
    - Znalazłem cię po tylu latach... - kręci głową z niedowierzaniem - Zasługujesz dzisiaj na nagrodę specjalną... - patrzy na mnie tak intensywnie, że czuję się prześwietlona na wskroś - Wstań.
    Posłusznie podnoszę się z kanapy.
    - Przygotowałem dzisiaj dla ciebie coś specjalnego - jego głos się zmienia. Staje się niższy i głębszy, a moje ciało reaguje na niego jak na nieme polecenie - I wiedz, że zasługujesz na to w stu procentach. Mimo tej bluzki... - płonące oczy biorą w posiadanie mój dekolt. Jestem dziko podniecona mimo, że nawet mnie nie dotknął.
    - Jesteś ciekawa?
    Kiwam głową. 
    - Co zrobisz, żeby dostać nagrodę?
    O mój Boże! Zaczynam dyszeć, a on nie wysunął w moją stronę nawet palca!
    - A co chcesz, żebym zrobiła?
    Wstaje powoli z kanapy.
    - Nie musisz nic robić. Dzisiaj jest twoja noc, a ja jestem od spełniania twoich snów. Dzisiaj chcę cię wielbić aż zabraknie nam sił. Chcę dać ci taką rozkosz jakiej nigdy nie zaznałaś. Dzisiaj ja jestem dla ciebie - zatrzymuje się w odległości centymetra ode mnie.
    O rzesz!
    Jak dla jednej małej mnie to zdecydowanie zbyt wiele! Nie musiałby robić nic więcej i tak byłoby to moje najgorętsze przeżycie! Po prostu z prymitywną żądzą rzucam się na niego, oplatam go w pasie nogami i całuje tak jak tylko potrafię. To cudowne, fantastyczne, obezwładniające nerwy uczucie. Nie jest ani trochę zaskoczony moją reakcją. Nasze języki splatają się. Ledwo czuję jak ruszamy powoli prawdopodobnie na górę. Jego usta kontrolują sytuację i kiedy docieramy do schodów odrywa się ode mnie. Pałające oczy nie skrywają swojego podniecenia. Stawia mnie na ziemi i całuje obie moje dłonie po czym prowadzi na górę.
    - Pamiętaj, że to twoja noc maleńka - mówi melodyjnie hipnotyzując - Powiedz tylko słowo, a spełnię każde twoje życzenie.
    Nawet gdybym chciała, nie jestem w wykrztusić żadnego. Tak bardzo mnie oszałamia... Tak bardzo działa na moje ciało. To on jest moim spełnionym marzeniem... Nie musi robić zbyt wiele, żebym była wielką kulą szczęścia, a mimo to robi. Przechodzimy długim korytarzem na piętrze oświetlonym tylko słabym, przytłumionym światłem. Popycha drzwi swojej sypialni i owiewa mnie więcej zapachu Harveya. Rozglądam się i wiem już, że dolatuje on z uchylonych drzwi do łazienki. To zapach jego żelu pod prysznic. Jest boski! Uśmiecha się na widok mojej zdziwionej miny, kiedy mijamy łóżko i idziemy do łazienki.
    - Spokojnie jeszcze tu wrócimy - mruczy. Kiedy zatrzymujemy się przed drzwiami tak delikatnie jak to tylko możliwe odwiązuje moją apaszkę. Rankę osłania tylko mały, beżowy plasterek. Prawie niewidoczny.
    - Odwróć się tyłem - nakazuje.
    Drgam lekko kiedy apaszka ląduje na moich oczach skutecznie zasłaniając widok. Kiedy znika wizja wyostrza się reszta moich zmysłów. Czuję ciepło bijące od strony Harveya, słyszę muzykę dochodzącą od strony łazienki. Jak mogłam nie słyszeć jej wcześniej. To jakieś słodkie, ciche dźwięki instrumentu. Zdaje się wiolonczeli.
    - Nie podglądaj - szepcze przygryzając mi skórę na karku i jęczę cichutko. Czuję powiew powietrza, kiedy otwiera drzwi i jeszcze więcej zapachu jego żelu pod prysznic wymieszanego z czymś jeszcze... Nie potrafię stwierdzić co to jest... Znajomy zapach... Bardzo znajomy, ale jestem tak zamroczona wszystkimi emocjami, że nie potrafię go nazwać.
    - Nie bój się - szepcze obejmując mnie w pasie prowadząc do środka. Otacza mnie ta cudowna melodia i oszałamiający zapach. Zatrzymujemy się i Harvey staje za mną. Jego dłonie pieszczą moją talie przez cieniutki materiał bluzki. Wsuwają się powolutku pod nią i kładą płasko na brzuchu. Serce chce mi wyskoczyć z piersi, kiedy obsypuje moją szyję pocałunkami. Uczucie jest jeszcze bardziej intensywne, bo nic nie widzę... Tylko czuję. Czuję ciepło, czuję zapach Harveya i czuję Harveya. Wszystko spływa w dół mojego brzucha i kumuluje tam olbrzymią energię.
    - Mój aniele - szepcze znowu sięgając do apaszki. Rozwiązuje ją i materiał opada. Otwieram oczy i muszę mocno nabrać powietrza na to co widzę. Mój Boże!! Wszystko skąpane jest w migoczącym świetle wielu świec. Bardzo wielu świec. Cała łazienka zastawiona jest świecami, a tam gdzie ich nie ma stoją olbrzymie bukiety białych róż i orchidei. Jeszcze nigdy nie widziałam tak dużych okazów tych roślin. Jedyne wolne miejsca to to w którym stoimy i droga do tej wielkiej wanny. Wygląda to jak jakaś magiczna kraina. Magiczny, erotyczny świat Harveya. Świat, który stworzył specjalnie dla mnie. Jestem niemal wzruszona tym, że zadał sobie taki trud. Sam powiedział, że chce spełnić moje sny... Omiatam pomieszczenie kilkakrotnie wzrokiem zanim natrafiam na lustro w którym się odbijamy. W twarzy Harveya widzę tylko oczekiwanie i błysk oczu. Kiedy patrze na siebie ledwo się poznaje. Mam ładnie zarumienione policzki, szeroko otwarte usta i wielkie roziskrzone oczy. Nie widziałam się nigdy w takim wydaniu.
    - Podoba ci się? - pyta z ustami przy moim uchu. Chcę się odwrócić, ale nie pozwala mi.
    - To jest... - mam taki drżący głos - To jest niesamowite Harvey... Skąd wiedziałeś? - dotykam palcem płatka róży. Nie mówiłam mu o białych różach... - Dziękuję - czuje wzruszenie - To takie piękne...
    - Wszystko dla ciebie maleńka - całuje moje ramię - Myślisz, że to wystarczające podziękowanie za uratowanie Nathalie i za to, że cię znalazłem? - nie przestaje całować - Zasługujesz na dużo więcej i dostaniesz o wiele więcej - podciąga mi bluzkę i pozwalam mu ją zdjąć. Widzę siebie stojącą w blasku świec. Widzę moje podniecenie wymalowane na twarzy. Widzę Harveya jak wodzi dłońmi po moim ciele i również obserwuje to w lustrze. W pewnej chwili opuszcza ręce, mija mnie i podchodzi do wanny. Przykuca przy niej i odkręca kurek. Reguluje chwilę temperaturę po czym wstaje i odwraca się do mnie. Wygląda tak niesamowicie w tym świetle, kiedy wyciąga dłoń w moją stronę. Ruszam do niego na drżących nogach. Mam na sobie tylko spodnie, wysokie szpilki i bieliznę.
    - Mój aniele - szepcze po raz kolejny kiedy wchodzę po dwóch stopniach i staję koło niego. Łapie mnie za rękę odwracając tyłem do siebie. Znajdujemy się przed kolejnym lustrem, ale tym razem w odbiciu u naszych stóp ściele się morze kwiatów drżących w świetle świec. Harvey stojąc za mną rozpina powoli koszulę. Nie mogę oderwać wzroku od jego odbicia. Jest taki tajemniczy, władczy i potężny w tym świetle. Zresztą bez niego też... Po chwili rzuca koszulę na ziemię tam skąd przyszłam. Jedyne miejsce wolne od ognia. Rozpina spodnie i ściąga je razem z bielizną i butami. Odrzuca je w to samo miejsce i staje za mną zupełnie nagi. Światło świec załamuje się na każdym mięśniu. Jest przepiękny! Muzyka przybiera na sile. Moje ciało szaleje, serce chce się do niego wyrwać, a dłonie chcą go wielbić razem z oczami i ustami. Smukły i jednoczenie potężny. Silny i delikatny. Przejeżdża ręką po moim ramieniu i wydaję jęk od tej niewinnej pieszczoty. Przechodzi do mnie przodem i kompletnie mnie zaskakuje klękając przede mną. Rozpina mi spodnie i wystawia w górę jedno kolano. Podnosi jedną moją nogę i stawia na nim. Zsuwa nogawkę pieszcząc po drodze udo, całując kolano. Jestem w totalnej ekstazie. Chcę go dotknąć, nie wytrzymam dłużej! Odstawia z troską moją nogę na posadzkę i unosi drugą. Odprawia ten sam rytuał powoli i starannie pozbawiając mnie spodni i majtek. Patrzy w górę z dzikim podziwem w oczach. Najwspanialszy facet na świecie klęczy u moich stóp i mnie wielbi. Robi dokładnie to co obiecał. Wstaje jednym płynnym ruchem i zanim zdążę go dotknąć jest już z powrotem za mną. Łapie mnie za biodra i ustawia dokładnie na przeciwko lustra. Do szaleństwa doprowadza mnie jego wzwód wbijający mi się w plecy.
    - Spójrz na siebie - ma nabrzmiały emocjami głos. Jednym ruchem rozpina mi stanik i odrzuca go na stos naszych ubrań. Stoję starając się jak najbardziej przylec do niego. Moja twarz promienieje, piersi jakby uniosły się wyżej, żeby je ujął. Cała domagam się tylko jego. Czuję wilgoć między nogami i wiem, że jestem u kresu. Że już muszę... On też to wie. Nagle mocno ściska mnie w pasie. Chwyta za pierś. Ciągnie sutka. Jęczę głośno opierając głowę o twardą pierś.
    - Cały ten skarb tylko mój - zjeżdża dłońmi po ramionach na brzuch i do złączenia pomiędzy nogami. Delikatny i groźny uśmiech drapieżcy pojawia mu się na ustach - Taka chętna. Taka gotowa - pieści mnie delikatnie, a ja krzyczę z rozkoszy przeszywającej całe moje ciało i skupiającej się w tym jednym miejscu. Nie mogę już patrzeć w lustro. To zbyt erotyczne. To za dużo. Widok naszych ocierających się o siebie ciał, jego dłoni pomiędzy moimi nogami, to wszystko zbyt wiele.
    - Chodź tu mała - odwraca mnie do siebie i pomaga wejść do wanny. Woda jest kilka stopni cieplejsza od nas, czyli całkiem gorąca. Zanurzam się w pianie pachnącej Harveyem. Wchodzi za mną i siada. Pełznę do niego i nareszcie mogę dotknąć ramion, piersi, brzucha. Nie mogę się nasycić tym dotykiem. Całuje go szaleńczo i ślizgam się dłońmi po wspaniałym ciele. Sięgam do prężącej się męskości i zaciskam na niej palce. Wysuwa biodra wbijając mi się jeszcze bardziej w dłoń. Uwielbiam, kocham mu sprawiać przyjemność. Kocham, kiedy tak intensywnie reaguje na mój dotyk. Potrzebuje wiedzieć, że działam na niego chociaż w małym procencie tak jak on na mnie. I działam. I widzę, że przymyka oczy i że jest mu dobrze.
    - Poczekaj chwilę - dyszy równie mocno jak ja - Nie tak to było. Odwróć się.
    Uśmiecham się. Dobrze wiem o co mu chodzi. Bardzo dobrze pamiętam swój sen. Siadam tyłem do niego. Ta wanna jest naprawdę bardzo obszerna. Wsuwam się pomiędzy jego nogi i opieram o klatkę piersiową. Oplata moje nogi swoimi i rozszerza je unieruchamiając.
    - Czy tak? - pyta.
    - Dokładnie tak.
    Jego lewa ręka dotyka mojej piersi podczas gdy prawa wędruje między nogi. Prawie nie mogę się ruszyć i w ogóle mi to nie przeszkadza.
    - Chcesz już dojść maleńka? - pyta chrapliwym głosem.
    - Tak. Bardzo chcę - mam błagalny ton.
    - Proszę. Wszystko dla ciebie - wsuwa we mnie dwa palce i spazm rozkoszy targa moim ciałem. Na plecach czuję pulsującą, napierającą erekcje. Palce wsuwają się i wysuwają zataczając we mnie kręgi. Jęczę, krzyczę i wije się wpijając swoje palce w jego uda. Bardzo silne i trzymające mnie bez żadnego wysiłku. Ciśnienie wzrasta, mięśnie zaczynają się zaciskać aż w końcu eksploduje. A właściwie imploduje. Zapadam się. Nie kontroluje oddechu, nie mam władzy nad ciałem. Opadam na Harveya, a on przytula mnie mocno.
    - Pięknie - szepcze mi do ucha - Jesteś cudowna.
    Przekręcam się na bok, żeby wtulić w niego twarz. Pozwala mi się nieco uspokoić, ale ja nie zamierzam długo czekać. Jak tylko mogę na powrót użyć swoich mięśni od razu sięgam tam gdzie ciśnienie bynajmniej nie opadło ani o kreseczkę. Harvey porusza się pode mną.
    - Jezu Wik nie przestaniesz mnie zadziwiać prawda?
    - Co pana tak bardzo zadziwia mecenasie? - pytam zadowolona, że teraz to ja już lekko zaspokojona mam przewagę.
    - Czy zawsze będziesz taka chętna? - oczy mu błyszczą... Widzę w nich płomienie świec i coś jeszcze. Nie wiem w tym momencie co to jest, ale podoba mi się.
    - Na pana zawsze - całuję go mocno wspinając się na kolana.
    - Ale to twoja noc - ujmuje mi twarz w dłonie.
    - I mam życzenie - mówię zdecydowanie.
    - Słucham - odpowiada w momencie gotowy do jego spełnienia. To cudowne!
    - Chcę cię zaspokoić i nie będziesz się temu sprzeciwiał.
    Widzę błysk rozbawienia w jego oczach. Wpadł we własne sidła i cieszy się z tego!
    - Jak powiedziałem to twoja noc - poprawia się układając wygodniej w wannie.
    Kiwam głową i zaczynam go pieścić. Wyciąga rękę i dotyka mojej pupy. Ugniata ją coraz intensywniej w miarę jak przyspieszam ruchy. Widok tak podnieconego Harveya jest niesamowicie pobudzający i chwilę później dyszę razem z nim.
    - Chodź tu - łapie mnie za uda i wciąga na siebie. Wykonuje polecenie ochoczo jak nigdy i już po chwili czuję jak napiera na mnie i wdziera się do środka. Opadam wypełniając się nim cała i jęczę głośno odchylając głowę w tył. Nie mogę zmyć uśmiechu z twarzy.
    - Co cię tak cieszy?
    - Tak cudownie mnie wypełniasz - ledwo jestem w stanie mówić - Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego.
    - Dobrze - kiwa głową w aprobacie i wysuwa biodra nadziewając mnie jeszcze bardziej. Zaczynam się poruszać na nim i szybko odnajdujemy wspólny rytm. Zatracam się zupełnie w tej rozkoszy nie zwracając uwagi na wodę rozchlapującą się po całej łazience. Harvey wplata palce w moje włosy i ciągnie za nie. W tym momencie wielka eksplozja targa mną ponownie i zaciskam się na nim cała on też przestaje się kontrolować i z cichym jękiem wydanym przez zaciśnięte zęby dochodzi razem ze mną. Trzymamy się w objęciach uspokajając.
    - Moja cudowna - szepcze głaszcząc mnie po plecach. Znowu zapominamy o czasie kiedy tak trwamy w uścisku.
    - Nie usypiaj tu mała.
    - Nie usypiam - mamrocze ledwo otwierając usta. Całuje mnie w głowę i łapię za ramiona unosząc lekko.
    - Wstań. Pójdziemy do łóżka.
    - Nie mam już siły Harvey. Poczekaj do rana - chcę się znowu przytulić, ale nie pozwala mi.
    - Spać. Rozmoczysz mi się tu za chwilę. Wstawaj.
    Wzdycham, ale chyba ma rację. Nie możemy tu zostać w nieskończoność. Podnoszę się z niego i krzywię się z żalem, kiedy ze mnie wychodzi. Czy kiedykolwiek zdoła mnie zadowolić ktoś inny? Odpowiedź jest prosta. Oczywiście, ze nie! Wstajemy i wychodzimy z wanny.
    - Poczekaj tu chwilę - Harvey zostawia mnie przy wannie i podchodzi do ściany. Po co on maca tą ścianę?! Nagle ściana rozsuwa się i ukazuje się cała zabudowana szafa. Ściąga z wieszaka biały szlafrok kąpielowy i sięga po ręcznik. Wraca do mnie i pomaga mi go założyć. Wyciągam przed siebie rękę. Jest idealnie w moim rozmiarze.
    - Tak skarbie to twój szlafrok - Harvey obserwuje mnie susząc się ręcznikiem. Ależ apetycznie wygląda przy tym zajęciu.
    - Mój? - pewnie powinnam to szybciej załapać, ale czuję się taka senna.
    - Twój. W szafie i pod prysznicem jest jeszcze kilka twoich rzeczy, ale obejrzysz je sobie rano - odrzuca ręcznik na stos naszych ubrań i podchodzi do mnie - Śpiąca? - obejmuje mnie w pasie.
    Wtulam twarz w pierś i całuje ją delikatnie.
    - Mogłabym usnąć tak jak stoimy- mruczę cichutko.
    Zawija mnie mocno szlafrokiem i bierze na ręce.
    - Dlaczego nie wkładasz w to żadnego wysiłku? - łapę go za szyję.
    - Bo jesteś lekka jak piórko - odstawia mnie na miękki dywan przy łóżku tylko po to żeby mi zdjąć szlafrok i znowu bierze na ręce.
    - Położę się sama - śmieje się głośno, kiedy odrzuca na bok kołdrę.
    - Mogę cię cały czas nosić na rękach - kładzie mnie z taką troską jakbym była z chińskiej porcelany. Przykrywa troskliwie i idzie na drugą stronę. Wsuwa się i cięgnie mnie na swoje ramię.
    - Dlaczego nie jesteś śpiący? - mruczę wplątując palce we włoski na jego piersi. Wciągam zapach jego skóry, płynu do kąpieli i świeżej pościeli. Taaak... To zapach bezpieczeństwa, przyjemności, wygody... To zapach domu. Przytulam się mocno.
    - Przywykłem do krótkiego snu - odpowiada - Ale ty nie, więc nie zarywaj kolejnej nocy - mój tyran przemawia. Uśmiecham się wiedząc, że tego nie widzi.
    - Z czego się śmiejesz?
    Zastygam.
    - Masz oczy jeszcze gdzieś poza głową?
    - Śpij - całus w głowę ma załatwić sprawę. Ok... niech mu będzie. Zamykam oczy i wiem, że nic złego mnie nie spotka. I jest mi nieskończenie dobrze.
    - Dziękuję - mruczę już nie do końca świadoma czy wymawiam to na głos i odpływam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!