Szczotkuje rozpuszczone
włosy po raz setny. Poprawiam jeszcze raz żółtą, jedwabną
bluzkę i oczyszczam doskonale czyste czarne spodnie. Zerkam ostatni
raz na makijaż i przeciągam usta beżową, transparentną pomadką.
Upewniam się, że zielona z żółtym refleksem apaszka dobrze
zasłania opatrunek i chwytam torebkę. Chyba jestem gotowa. Biorę
kluczyki z komody i nabieram głęboko powietrza. Idę na kolację z
facetem, który tylko się ze mną pieprzy i jego córką,
którą ma z jedyną kobietą jaką kochał... Dziwna sytuacja nawet
jak na mnie! Ok. Cel Lexington Av. 54 piętro Bloomberg
Tower.
Otwieram drzwi i prawie
zderzam się z Harveyem. Łapie mnie w pasie zdziwiony, ale już po
chwili obdarza mnie uśmiechem.
- Panna Word przysyła
po panią - całus na powitanie i wszystko we mnie zaczyna śpiewać.
- Rozumiem, że zacząłeś
swoją nocną zmianę? - unoszę rękę do gładkiego policzka.
- Owszem jestem twoim
prywatnym kierowcą.
- Nie mogłam trafić
lepiej - oddaje całusa.
- Pamiętasz kiedy
złapałem cię tak po raz pierwszy?
- Mhm. Na korytarzu w
kancelarii.
- Wiesz jak pięknie się
wtedy zarumieniłaś? Uwielbiam kiedy się rumienisz z mojego
powodu. I tak bardzo dałaś mi do myślenia... - przysuwa się
bliżej mnie.
- Dałam ci do myślenia?
- Jeszcze nigdy nie
zdobywałem tak niewinnej kobiety. Zawstydzonej. I później ten
wieczór u ciebie... Tak okrutnie tego chcieliśmy... Obydwoje...
Musiałem mocno zacisnąć pięści, żeby się na ciebie nie
rzucić.
- Wiesz, że gdybyś się
rzucił nie miałabym nic przeciwko?
- Wiem, ale musiałem
być z tobą szczery, czułbym że cię wykorzystuje. Musiałem
być uczciwy - mówi z naciskiem.
- Dlaczego mi to mówisz?
Uważasz, że ja nie jestem uczciwa względem ciebie? - odsuwam się
odrobinę, byle nie za bardzo. Sprawa marynarki wyszła szybciej niż
sądziłam.
- Wiem, że jesteś
uczciwa, bo tak już po prostu masz - przyciąga mnie z powrotem.
Jednak nie.
- To dobrze - uspokajam
się nieco, ale nie mam całkowitej pewności, czy na mój osąd nie
wpływa jego bardzo bliska obecność.
- Teraz też cię pragnę
- dotyka ustami mojego policzka i wodzi po nim delikatnie - I kiedy
próbowałaś mi dzisiaj utrzeć nosa też cię pragnąłem.
- Harvey - wzdycham
wplątując dłonie w jego gęste, miękkie włosy – Tobie się
zwyczajnie nie da utrzeć nosa...
- Musimy już jechać -
odsuwa się nie pozwalając mi się bardziej zbliżyć - Panna Word
panią oczekuje - kiwa lekko głową jak Trevor i wybucham śmiechem.
Jest cudowny, kiedy zachowuje się tak swobodnie. Czy ktoś mijający
go na korytarzu w kancelarii może powiedzieć, że Harvey Word ma
poczucie humoru? Że potrafi się bawić jak mały, rozbrykany i
beztroski chłopiec? Uwielbiam tą jego wersję.
- Dobrze chłopcze.
Tylko omiń korki - mijam go z uniesioną głową i sekundę później
na mojej pupie ląduje jego rozpędzona dłoń. Piszczę
rozchichotana i uciekam w stronę samochodu.
- Nie jesteś na mnie
zły? - pytam cicho, kiedy jakoś bez większych problemów suniemy
ulicami zatłoczonego Manhattanu.
- Z jakiego powodu? - patrzy na
mnie pytająco. Chyba wyrwałam go z zamyślenia.
- Poranka - mówię
jeszcze ciszej.
- Nie.
- Ale rano byłeś? -
drążę, bo nie daje mi to spokoju.
- Tak, ale nie na
ciebie.
- Nie na mnie? - jak to
nie na mnie?!
- Porozmawiamy o tym
później dobrze? - pyta grzecznie, ale wiem, że tak naprawdę
tylko wydaje polecenie. I taki Harvey też mi się podoba. Wiem, że
muszę odpuścić jeśli chcę uniknąć gniewu. A chcę. To wiem
jeszcze lepiej.
Wjeżdżamy do
podziemnego garażu Bloomberg Tower i Harvey parkuje pomiędzy
kilkom innymi "super furami". Otwiera przede mną drzwi i
rozpoznaje dwa samochody, które na pewno są jego własnością.
Zastanawiam się który z tej plejady jeszcze do niego należy. Będąc przy nim czuje jak jego świat, jego
aura otacza mnie i pochłania. To strasznie fascynujące.
W windzie nie mówimy
nic. Opiera się o ścianę i przytula mnie do siebie. Czy
tak się zachowuje facet, któremu chodzi tylko o seks? Nieproszona
myśl pojawia się sama. Przechodzimy przez hol. Dziwne za pierwszym
razem, kiedy tędy szłam byłam taka zdenerwowana, że nie
zauważyłam tych wszystkich obrazów. Przechodzimy do gigantycznego
salonu, z wielką kuchnią. To też zapamiętałam troszkę inaczej.
Tydzień temu było mniejsze... Przy bufecie Nathalie z Marthą
sprzeczają się ściszonymi głosami. Kurcze! Nie wiedziałam, że
ona też tu będzie! Odwracają się do nas i na ustach kobiety
pojawia się szeroki, błogi uśmiech. Harvey trzyma mnie za rękę,
więc charakter naszego hmm... "związku" uznaję
oficjalnie za... oficjalny. Martha podchodzi i ściska mnie
serdecznie.
- Witaj kochanie! Cieszę
się, że już jesteście. Bałam się, że utkniecie w korkach w
tym przeklętym mieście... - macha ręką dookoła - Rozgość się
- Tak mamo, ty też się
rozgość - Harvey obejmuje mnie ramieniem w pasie i mijając matkę
prowadzi do Nathalie.
- Pysznie pachnie -
mruczę z zadowoleniem. Chyba jestem odrobinę głodna.
- Właśnie rozważamy z
babcią ile powinnam zasmażać krewetki, żeby nie stwardniały -
Nati ma strasznie zafrapowaną minę.
- A mogę ci pomóc? -
nie czekając na odpowiedź podwijam rękawy.
- Jesteś gościem
honorowym, więc chyba nie powinnaś.
- Och daj spokój!
Umówmy się, że uratuję cię jeszcze raz i ty zmywasz - łapę za
drewnianą łyżkę i idę z nią do woka.
- No dobra - Nati śmieje
się.
Mieszam krewetki. Są
jeszcze zupełnie surowe.
- Ok więc chyba sobie
poradzicie - odzywa się Harvey - Idę jeszcze chwilkę popracować.
- Przyjdź tu z
laptopem! Proszę!! - Nati łapię go za rękę i robi minę
szczeniaczka. Widzę jak wyrzeźbiona twarz Harveya topnieje w
oczach. Daje jej buziaka w czoło.
- Zaraz wracam - mruczy i
idzie wgłąb salonu. Kiedy parę minut później wok zaczyna
skwierczeć moja niepokorna torebka wydaje dźwięki. Odwracam się
i ze zdziwieniem zauważam, że Harvey siedzi na wielkiej, białej
kanapie z nogami na niskim stoliku i trzyma laptopa na kolanach.
- Przepraszam, ale muszę
odebrać - mówię wkładając łyżkę w rękę Nathalie - Mieszaj
- wyciągam telefon. To Lincoln.
- Co tam?
- Bez zmian.
- Vallerie nie wie gdzie
jest? - czuję niepokój.
- Nie. Rozmawiał przez
telefon z Suzzie, powiedział, że wróci dzisiaj późno. Dajmy mu
czas, a jutro porozmawiacie.
- Ok... - wzruszam
ramionami - Nie będę go przecież szukała.
- Dobrze. W takim razie
do jutra.
- Cześć.
Odkładam telefon na blat
i wracam do gotowania. Dziwne i bardzo nie w stylu Chrisa. Wyszedł
wczoraj zanim zdążyłam go złapać i zniknął. Wiem, że umie o
siebie zadbać, więc staram się nie martwić, ale mimo wszystko...
- Gdzie nauczyłaś się
tak gotować? - Martha opiera się o blat po drugiej stronie i
przygląda się moim ręką, które odsączają ryż dosypując go
do woka. Na jej nadgarstku pobrzękują złote bransoletki.
- Na studiach przez pół
roku mieszkałam w kraju kucharzy, a moi gospodarze prowadzili
najlepszą trattorię w mieście!
- Studiowałaś w
Toskanii?
- Nie. W Modenie. To w
Romanii. Modena z Reggio stanowią takie dwu-miasto akademickie i
mają tam bardzo rozszerzone fakultety z prawa i medycyny.
- Studiowałaś prawo?!
- Nati dopada mnie z drugiej strony siadając na blacie.
- Mhm - spuszczam wzrok
na warzywa, które dokładam do risotto i aż czuję jak nad moją
głową wymieniają spojrzenia.
- Też kiedyś wyjadę
na dłużej do Włoch - Nathalie ma bardzo rozmarzony głos - Włosi
to skończeni romantycy.
Oj mam nadzieję, że pan
mecenas tego nie słyszy...
- A co z Nickiem? -
zerkam na nią z ukosa. Nagle jakby sobie przypomina o chłopaku.
- No tak - mówi z
zawodem. Nie rozumie dlaczego z Marthą wybuchamy śmiechem.
Przerywamy dopiero kiedy mój telefon podskakuje na blacie.
- Nati spojrzysz kto to?
- Doktor Parish - nie
wstając z miejsca sięga po telefon.
- Możesz jej
powiedzieć, że nie mogę teraz rozmawiać?
- Jasne - odbiera -
Witam doktor Parish. Tu Nathalie Word. Przykro mi, ale Wik nie może
teraz rozmawiać, bo ratuje moją kolację... Tak - śmieje się -
Jasne, że przekażę. Dobranoc - odkłada telefon z powrotem na
blat.
- Kazała przekazać, że
masz zadzwonić do Mayi jak będziesz mogła.
- Dzięki - jasne! Nie
odzywała się do mnie przez pół dnia i nagle mam do niej
dzwonić... I jeszcze poszła się wypłakać Zoe - Martha
przygotujesz talerze?
- Talerze? - marszczy
brwi i rozgląda się zdezorientowana.
- Zwykle nie wyrastają
z blatu. Druga szafka pod ścianą - Nathalie śmieje się z niej.
- Po kim ty jesteś taka
przemądrzała? - warczy Martha idąc we wskazane miejsce i
zostawiając za sobą łunę bardzo ciężkich, chociaż przyjemnych
perfum. Zerkam rozbawiona na Harveya, ale ten pogrążony w pracy
zdaje się nas nie słyszeć. W sumie siedzi też w sporej
odległości... Mój telefon znowu wibruje jak szalony.
- Rozłącz jak możesz
- mówię zmęczonym głosem.
- Się robi - Nati
jednym ruchem wycisza urządzenie - To chyba był brat Carla - mówi
wesoło i drewniana łyżka z hukiem ląduje na podłodze - Wytrę!
- podrywa się ochoczo z blatu. Ostrożnie zerkam w stronę Harveya.
Nadal wpatrzony w komputer nie zwraca na nas uwagi. Uff!
Jemy w wesołym nastroju
rozmawiając o wszystkim i o niczym. Dowiaduję się, że Martha
jest właścicielką znanej i sporej sieci ekskluzywnych drogerii i
podobnie jak Nathalie i Harvey jest zagorzałą fanką klasyki.
Teatru, opery, musicali i takich tam. Na szczęście mogę się
wypowiedzieć w tym temacie, więc nie gapię się na nich jak wtedy, kiedy zaczynają mówić o wyścigach
konnych. No cóż... Martha cały czas drażni się z Harveyem na co
on odpowiada czasami bardzo ostro, ale wszystko jest zachowane w
takiej dziwnej czułości, że może tylko bawić. Po skończonym
posiłku Nathalie obowiązkowo pakuje naczynia do zmywarki.
- Jakie plany na resztę
wieczoru? - pyta Harvey podając mi rękę i pomagając wstać od stołu.
- Ja idę do siebie mam
nowe maseczki do wypróbowania - Martha pokazuje palcem w górę.
- Zostajesz? - mruczy
Harvey - Ale fajnie...
- Tak dzieciaku. A Nati
idzie się uczyć.
- Test z fizyki - Nati
całuje Harveya w policzek macha mi na pożegnanie i idzie na górę.
- Dobranoc słoneczko.
Wpadaj do nas częściej - Martha znowu ściska mnie mocno.
- Mamo nie jesteś u
siebie - warczy na nią, a ona tylko tarmosi go po głowie i
odchodzi.
Mój telefon jak na
komendę zaczyna wibrować. Podchodzę i zerkam na wyświetlacz.
Dominik... Odrzucam połączenie i wyłączam urządzenie. Odwracam się
do Harveya z szerokim uśmiechem.
- Więc co chcesz robić
dzieciaku? - podchodzę wtulając się w niego. Całuje mnie we
włosy trzymając ręce w kieszeni.
- Ta kobieta zniszczy mi
reputacje...
- Och panie mecenasie
nikt tego nie dokona...
- Bardzo jesteś
zmęczona?
- Nie bardzo.
Siadamy na kanapie i od
razu przekładam nogi ponad jego nogami usadawiając się w mojej
ulubionej pozycji. Osuwa się na kanapie i ciągnie mnie na swoją
klatkę piersiową tak, że teraz jesteśmy w pół leżącej
pozycji.
- Mmm. Ale wygodnie... -
mruczę wtulając się w miękką bawełnianą koszulę.
- Nie chcesz oddzwonić
do Mayi?
- Nie. Unikała mnie
przez pół dnia, więc poczeka jeszcze chwile - słyszał tą
rozmowę? Kurcze... problemy!
- Zostaniesz na noc? -
wtula policzek w moje włosy.
- Muszę rano jechać do
pracy.
- Zawiozę cię -
mruczy. Jak ciężko mu się oprzeć.
- Nie mam żadnych
rzeczy na zmianę - odpowiadam niechętnie.
- Więc wstaniemy
wcześniej i pojedziemy najpierw do ciebie.
- Nie mogę Harvey.
Muszę się wyspać...
- Więc jednak jesteś
zmęczona?
- Jeśli zarwę noc to będę i to bardzo. Mamy dla siebie cały weekend...
- I mogę ci obiecać,
że nie pozwolę ci pracować ani przez minutę...
- A tak właśnie
odnośnie pracy - prostuje się i Harvey robi bardzo niezadowoloną
minę - Kiedy planowałeś mi powiedzieć, że Trumann jest twoim
klientem?
- Jesteś o to zła?
- W zasadzie chyba
tak... Mogłam ci coś zdradzić, co zaszkodziło by śledztwu.
Robi bardzo zniesmaczoną
minę.
- Co ty mi sugerujesz?
- Nic ci nie sugeruje -
ta mina oznacza tylko kłopoty - Powinieneś mi mówić o takich
rzeczach!
- Myślisz, że
wykorzystałbym znajomość z tobą, żeby pomóc sobie w pracy? -
jest wyraźnie poirytowany.
- Nie... Oczywiście, że
nie....
- I bardzo dobrze -
łapie mnie pod brodę - Nigdy, ale to nigdy nie zrobiłbym czegoś
takiego. Po pierwsze nigdy nie wykorzystałbym ciebie, po drugie nie
pracuje w ten sposób i lepiej to sobie zapamiętaj - jest zły... -
A po trzecie - głos mu mięknie - Nie walczyłbym z tobą. Nigdy
nie stanął bym przeciwko tobie. Prędzej oddałbym sprawę.
Patrzymy sobie w oczy. On
ze szczerością, ja znowu lekko zadziwiona tym wszystkim.
- Ok. Nie to miałam na
myśli... - nagle zapominam o czy rozmawialiśmy i wysuwam usta na
z nim. Nie protestuje, więc całuje
go delikatnie. Pyszne, rozpalające zmysły wargi pieszczą moje.
- Harvey zostawisz mi
jutro Trevora? - przerywa nam głos Marthy. Odrywam się od niego i
sztywnieje.
- Jezu jak w liceum... -
Harvey przeczesuje dłonią włosy - Ale najpierw odwiezie Nati! -
odkrzykuje.
- Dobrze - trzask
drzwiami.
Uśmiechamy się do
siebie i z powrotem przytulamy.
- Więc chcesz
porozmawiać o poranku? - pyta po chwili. Krew odpływa mi z twarzy.
- Chyba tak... Chociaż
nie jestem pewna....
- Dobrze jak o tym
porozmawiamy - odsuwa mnie delikatnie, żeby widzieć moją twarz.
- Ok - nabieram mocno
powietrza. Pamiętaj, że nie zrobiłaś nic złego! Upomina mnie
moja podświadomość.
- Czy on cię... Nie
chce użyć złego słowa... - zastanawia się chwilę - Czy on cię
męczy w jakikolwiek sposób?
- Nie! - odpowiadam z
pełnym przekonaniem.
- To dobrze - kiwa
głową, a zmarszczka między brwiami wygładza się nieco - Nie
byłaś zachwycona jego dzisiejszymi telefonami, więc pomyślałem,
że może ci się naprzykrza.
Otwieram usta zdziwiona.
A więc cały czas wszystko słyszał!
- Właściwie zadzwonił
pierwszy raz od tamtego spotkania pod klubem...
- Rozumiem. Dlaczego
więc nie odebrałaś?
- Jak to dlaczego nie
odebrałam? Byłoby to dosyć niewłaściwe...
- Chciałbym, żebyś mu
wszystko wyjaśniła... Dobrze jest zamykać wszystkie sprawy, które
masz za sobą - to niesamowite, że rozmawiamy o Dominiku tak
zupełnie swobodnie.
- Pewnie masz rację -
przytakuje.
- Przemyśl to sobie. Ja
bym nie chciał zostać w takim zawieszeniu...
- Wiesz, że to dziwne,
że czujesz litość do... niego?
- Wiem jaką stratę
poniósł.
- Kochany jesteś - daje
mu całusa i magiczna bariera spada pomiędzy nas tak wyraźnie, że
aż ją czuję. Ostrożne spojrzenie i sztywne ciało... Jest już
obok mnie, nie ze mną - Zadzwonię do niego rano - staram się być
swobodna - A co do poranka...? - przechylam głowę wyczekująco.
Lekko się odpręża.
- Co chcesz mi
powiedzieć odnośnie poranka? - unosi brew i kompletnie nie wiem co
to oznacza.
- Tylko tyle, że nie
czuję się za to winna. I bez względu co sobie na ten temat
myślisz była tam, bo zupełnie o niej zapomniałam! Sam mi
opowiadałeś ile kobiet przewinęło się przez twój dom, więc
nie możesz mieć do mnie o to pretensji...
- Wik..
- Nie przerywaj mi teraz
- powstrzymuję go dłonią - Cały czas spotykając jakąś
kobietę, którą ty też znasz łapię się na tym, że zastanawiam
się czy z nią byłeś... Podejrzewałam już Zoe i Ritę. To
straszne! - łapię powietrze, bo wszystko mówię na jednym tchu -
To się robi bardzo, ale to bardzo męczące... Nic o tobie nie wiem
tyle tylko, że lubisz korzystać z życia... I gdybyś mi nie
obiecał, że mam na ciebie wyłączność dostałabym obłędu!
Dlatego nie masz żadnego prawa mnie oceniać! - kończę groźnie i
ze zdziwieniem stwierdzam, że Harvey dusi się ze śmiechu - Co w
tym co powiedziałam jest aż tak zabawnego? - staram się zachować
godność.
- Jesteś niesamowita
wiesz? - oczy mu błyszczą kiedy całuje mnie bardzo namiętnie
przyciskając do siebie - Moja nieziemsko niesamowita dziewczyno -
patrzy na mnie z czułością.
- Przepraszam, ale w
takim razie nie rozumiem już niczego... - dyszę bez tchu dotykając
jego roześmianych warg.
- Czy naprawdę uważasz,
że mógłbym być zły, że nie czekałaś na mnie z utratą
dziewictwa? Maleńka poznałem już trochę twoje potrzeby i jestem
szczerze zdziwiony, że nie przewinął się przez twoje życie
tabun mężczyzn. Powinnaś się nimi bawić i porzucać bez
najmniejszych skrupułów!
- No więc o co ci
chodzi? - osłupiałam.
- Byłem zły na to, że
mógł zrobić coś takiego... Chciałbym żebyś mi kiedyś
opowiedziała o mężczyznach w twoim życiu. Też chciałbym się o
tobie dowiedzieć więcej. Byłem zły na niego, nie na
ciebie za to, że mógł cię tak potraktować. No i... - uciął i
uśmiechnął się pod nosem.
- No i co? - chcę
usłyszeć więcej!
- No i moja wyobraźnia
podsunęła mi kilka niepotrzebnych obrazów... A potrafię być
bardzo zazdrosny... - kończy uśmiechając się krzywo.
- A ja głowiłam się
cały dzień jak cię udobruchać... Nie musisz się złościć z
powodu Dominika wiesz? - kręcę głową z niedowierzaniem.
- Owszem muszę.
- Nie. Nie było mi
smutno przez ani jedną minutę. Od razu ty się pojawiłeś.
- Co by było gdyby
Santini nie dał ciała?
Zamieram.
- Nigdy o tym nie
myślałam, ale bym była w niezłym ambarasie...
- I cały dzień
myślałaś jak mnie udobruchać?
- Jesteś zarozumiały!
- Owszem.
- I cieszysz się z
tego!
- Ludzie miewają gorsze
wady... A co z Mayą?
- Nie wiem co jej odbiło
- krzywię się.
- Może ją
przestraszyłaś?
- Przestraszyłam? - co
też on znowu wymyślił?!
- No powiedzmy, że
brakowało dzisiaj jakiś dwóch milimetrów od tego, żeby straciła
przyjaciółkę... Drugi raz w ciągu tygodnia.
- No coś ty. Nie mogła
się tak tym przejąć - na chwilę tracę pewność siebie - To był
dla nas naprawdę tylko kolejny epizod... Wiesz ile razy w miesiącu ktoś mnie ma na muszce?
- Postaw się w jej
sytuacji. Co najmniej niestabilny facet celuje w Maye... Zresztą
co ja porównuje... Rzuciłaś się osłonić Nati chociaż nawet
nie zwracał na nią uwagi... Tu chodzi o ciebie. Nauczyłaś się
perfekcyjnie chować strach... Nawet przed samą sobą...
- Może się po prostu
do niego przyzwyczaiłam?
- Nie. Wyłączasz go
kiedy czujesz, że narasta. Dlatego działasz spontanicznie. Gdybyś
wszystko przemyślała zauważyłabyś niebezpieczne
strony swoich posunięć i nie wykonałabyś połowy z nich.
Czuję nagle duży
dyskomfort. Nie chcę tego słuchać. Nie wiem dlaczego, ale nie
chcę.
- Mam rację prawda?
Stało się coś co nałożyło tą blokadę. Coś co kazało ci
przestać myśleć o strachu.
Odwracam wzrok na okno.
Czuje złość. Straszną złość. Nie rozumiem mojej
reakcji, ale mam ochotę go odepchnąć i kazać się zamknąć. Przecież nic takiego nie powiedział...
- Spokojnie mała -
głaszcze mnie po plecach - Zmienimy temat jeśli chcesz.
Wracam wzrokiem na niego
i przez ułamek sekundy jestem aż zaślepiona furią.
- Hej - szepcze cicho -
Popatrz na mnie.
Ciepłe oczy przedzierają
się przez mój gniew i ogrzewają serce. Mrugam kilka razy
wybudzona z tego dziwnego stanu. Mój Boże prawie się na niego
rzuciłam... Ściskam rękaw jego koszuli w pięści. Co się ze mną
dzieje?!
- Przepraszam - szepczę
zdezorientowana i rozluźniam dłoń.
- Chodź tu do mnie -
przyciska moją twarz do siebie i wdycham mocno jego zapach. Jestem
bezpieczna i nic się nie dzieje... Nic mi tu nie grozi... Oddycham
spokojnie - Nie będziemy o tym rozmawiać jeśli nie będziesz
chciała ok?
Kiwam głową. Dlaczego
zbiera mi się na płacz? Mój Boże... Zarzucam mu ręce na szyję
i przytulam się mocno. Otacza mnie ciaśniej ramionami chowając
przed całym światem. Trwamy tak długo. Bardzo długo. Chyba nawet
się zdrzemnęłam... Kiedy unoszę głowę Harvey całuje mnie w
czoło i odgarnia kosmyki włosów.
- Naprawdę przypisujesz
każdej kobiecie romans ze mną? - pyta wracając do poprzedniego
tematu. Muszę chwilę pomyśleć zanim wybuchnę śmiechem. Jak
fajnie jest się śmiać - Na ile szacujesz ilość moich kochanek?
- Wolę tego nie robić,
ale idzie w setki - trzęsę głową i przestaje mnie to bawić mimo
że nadal się uśmiecham.
- Mam propozycję.
Ponieważ rozumiem, że możesz czuć pewien... dyskomfort może po
prostu za każdym razem, kiedy czujesz się niepewnie zapytasz?
- Żartujesz? Mam
zapytać przepraszam czy przespała się pani z moim chłopakiem?
- Mnie głuptasie.
Możesz zapytać mnie!
- A - czerwienie się, a kiedy sobie przypominam, że lubi kiedy to robię czerwienie się
jeszcze bardziej - Brzmi rozsądnie.
- No to mamy umowę.
- Co mam podpisać panie
mecenasie?
- Opowiedz mi co z tymi
przystojnymi Włochami w Modenie?
- Jezu czy ty wszystko
słyszałeś?
- Wszystko to co chcę...
Kiedy zaczyna mówić moja matka głuchnę...
- No cóż... -
poprawiam się na kanapie - Był taki jeden...
- Umieram z
ciekawości...
- Niestety nasz związek
nie miał szans. Mój Romeo pochodził z konkurencyjnej trattorii i
zakochanie się w nim było by nie lada wykroczeniem...
- Mam nadzieje, że nie
połknął z tego tytułu jakiejś trucizny?
- Ja też - chichocze -
Nie utrzymujemy kontaktu odkąd wyjechałam sto lat temu.
- Czy to on skradł ci
cnotę?
- Nie. Cnotę oddałam
sama. Mojej pierwszej wielkiej miłości! Był swoją drogą
największym ciachem w moim liceum - dodaje z fałszywą dumą.
- No proszę. Niech
zgadnę. Rodowity Kalifornijczyk. Opalony, przypakowany blondyn.
- Skąd wiedziałeś?!
- Jak miał na imię?
- Josh. I wiesz, że był
jedynym blondynem jakiego miałam? - jak strasznie swobodnie mi się
z nim rozmawia!
- Hmm... Trauma?
- Nie! Jesteśmy dobrymi
znajomymi i spotykamy się zawsze kiedy jestem u babci!
- Na seks?
- Harvey!! I tu właśnie
jest różnica pomiędzy nami!
- Zawsze się
zakochujesz?
Alarm!!
- Oj mój drogi na miano
mojego ukochanego trzeba się bardzo napracować. Nie wystarczy być
dobrym w łóżku.
- A czy on był dobry w
łóżku?
- Nie mogę zaprzeczyć...
- A czy według ciebie
ja jestem dobry w łóżku?
- Koniecznie domagasz
się komplementów? - przechylam głowę, żeby go lepiej widzieć.
Uśmiecha się, a jego twarz staje się taka promienna.
- Dobrze mi się z tobą
rozmawia wiesz?
- Widzisz nie trzeba iść
od razu do łóżka - przybieram jego przemądrzały ton.
- Ale teraz już możemy?
- robi minę szczeniaczka. Minę Nathalie! Im dłużej przebywam w
ich towarzystwie tym więcej widzę podobieństw.
- Teraz mój panie
odwieziesz mnie do domu.
- W takim razie opowiedz
mi ilu mężczyzn miałaś pomiędzy Joshem, a mną? - natychmiast
zmienia temat.
- O nie!! Teraz może ty
odpowiesz na kilka moich pytań?!
- Oczywiście.
Przysięgam mówić prawdę i tylko prawdę - unosi lewą rękę.
Zdaję sobie sprawę, że od dobrej pół godziny cały czas się
śmieje. Siadam przed nim na piętach podekscytowana nadarzającą
się możliwością.
- Ile miałeś lat kiedy
straciłeś cnotę?
- Siedemnaście.
- W dzisiejszych czasach
to raczej kiepski wynik. Ale jesteś już taki stary, że wtedy to
musiało być coś.
Najpierw zdziwienie go
zamurowuje, a później parska śmiechem.
- Czy ty ze mnie kpisz?
- Ależ skąd! A z kim
straciłeś cnotę?
- Z moją przyszłą
żoną - odpowiada gładko, a mnie jakieś niewidzialne kowadło
spada na głowę. Rosalie. Uśmiech zamiera mi na twarzy i spełza.
Mija dobra chwila zanim odzyskuje mowę. Harvey cały czas w
milczeniu mnie obserwuje.
- Musiałeś być
naprawdę bardzo zakochany - staram się mieć neutralny ton.
- Też mi się tak
wydawało.
- Opowiesz mi o was coś
więcej? - tak bardzo chcę wiedzieć!!
- Wolałbym nie.
- Ok - żołądek mi się
ściska. Chcę wiedzieć! Muszę! - Teraz nie, czy nigdy nie?
- Teraz nie - jest
bardzo spokojny. Nienaturalnie spokojny. Znowu zapala mi się
czerwona lampka.
- Nie to nie - opieram
się policzkiem o jego ramię i ziewam. Trochę aktorstwa nie
zaszkodzi... - Teraz już serio odwieź mnie do domu - przeciągam
się leniwie.
- Jesteś pewna, że nie
chcesz zostać?
- Mhm. Nie będziemy
demoralizować twojego dziecka.
- Coś w tym jest... -
uśmiecha się łagodnie, ale już nie ma śladu po Harveyu sprzed
paru minut. Co ona mu do cholery zrobiła?! Wstaje i podaje mi rękę.
Kiedy sięga do panelu wbudowanego w ścianę i wyciąga kluczyki.
Zerkam przez ramię na salon który opuszczamy. Chyba mogłaby,
polubić to miejsce...
Znowu jedziemy w
milczeniu. Obydwoje zatopieni bez reszty w swoich myślach i mam
przerażającą pewność, że myślimy dokładnie o tym samym.
Światła neonów rozjaśniają co chwila wnętrze samochodów,
kiedy opuszczamy Manhattan. Nowy Jork nigdy nie śpi... I ja też
mam wrażenie, że będę czekać świtu razem z nim. Mam kompletny
mętlik w głowie. Za dużo się wydarzyło jak na jeden wieczór.
Za dużo emocji do przetrawienia. I pewna prawda do przyjęcia, na
którą jeszcze nie jestem gotowa i raczej nie będę.
- Wik! - głos Harveya
wyrywa mnie z zamyślenia. Odwracam się w jego stronę i widzę
tylko jego połyskujące oczy i zmarszczone brwi - Gdzie odpłynęłaś?
Wrócił mój dyktator.
- Przepraszam już
jestem - próbuje się uśmiechnąć i chyba wychodzi to mało
przekonująco...
- Zadzwonisz jutro,
kiedy będziesz chciała już wracać ok? Przyjadę możliwie
najszybciej.
- Jasne - rozjaśniam
się na wizję wspólnie spędzonego weekendu.
- Cieszysz się?
- Pewnie, że się
cieszę - mówię nie bez entuzjazmu. I pojawia się w mojej głowie
pewna nieprzyjemna myśl - A ty?
- A masz jakieś
wątpliwości? - nie spuszcza wzroku z drogi.
- Och daj spokój! -
zmieniam ton na żartobliwy - Mógłbyś mi zrobić tą przyjemność
i powiedzieć jak bardzo nie możesz się doczekać!
Odpowiada mi cisza. To
nie ten Harvey! - łajam się w głowie - Z tym Harveyem nie
żartujemy! Problem pojawia się kiedy cisza się przedłuża. Nie
gra żadna muzyka słyszę każdy swój oddech, każdy szelest
tapicerki przy najmniejszym ruchu. Cholera on to potrafi stworzyć
niepowtarzalny klimat! Parkuje przed moim domem i nie gasząc
silnika wysiada. Obchodzi samochód i otwiera przede mną drzwi.
Łapie mnie za rękę i prowadzi do wejścia. Kiedy spokojnie
otwieram drzwi i zerka na niego nie spuszcza wzroku z mojej twarzy.
- To do jutra - sztuczny
uśmiech nie jest moją specjalnością, więc szybko z niego
rezygnuje.
- Poczekaj chwilę -
łapie mnie za rękę kiedy przekraczam próg - Bardzo się cieszę.
Przepraszam, że pozwoliłem ci myśleć, że jest inaczej. Naprawdę nie mogę się doczekać. Obiecuje ci, że spędzimy razem
fantastyczny weekend. Przysięgam Wik, że od momentu, kiedy jutro w
nocy znajdziesz się w moich rękach zapomnisz o całym świecie.
Pasja w jego głosie
porusza mnie. Jest w niej coś desperackiego. Jakiś nie
zapisany strach. Patrzę oniemiała w szczerą twarz.
- Nie mam co do tego
żadnych wątpliwości Harvey - mięknę cała od tego spojrzenia.
Tak bardzo stara się ukryć emocje... I nie potrafi! Harvey Word
nie potrafi ukryć przede mną, że coś nim miota!! Ściska mnie w
gardle i przytulam go mocno.
- Lepiej się porządnie
wyśpij... - mruczę mu w ucho trącając je ustami. Chcę odwrócić
jego uwagę od tych złych myśli... Już po chwili czuję jego usta
na szyi i odchylam głowę, żeby ułatwić im dostęp. Chcę mu dać
wszystko czego potrzebuje, żeby poczuć się lepiej. Wszystko. I
nie jest to specjalnie trudne, bo jego coraz bardziej niecierpliwe
dłonie same wskazują mi drogę.
- Zostawię sobie
smaczek na jutro - szepcze uśmiechnięty w moje włosy, a ja
rozkwitam. Udało mi się!! Odpędziłam tą straszną zmorę.
Zarumieniona podnoszę na niego głowę.
- Ok tylko jak mi się
znowu przyśnisz, nie wiem jak to się może skończyć - kręcę
głową.
- Skończy się to tak,
że jutro mi o tym opowiesz i zrealizujemy twój sen.
Po prostu to powiedział
zwykłym swobodnym tonem, ale dla moich uszu zabrzmiało to jak
największa obietnica. Disneyland dla dorosłych.
- Skąd taka pewność?
- Bo jesteś grzeczną
dziewczynką i nie sprzeciwisz się mojej woli. Prawda?
To już jest erotyczne.
Bardzo erotyczne... Dlaczego nie zostałam u niego?! Cholera
dlaczego?!
- Zmykaj mała i śpij
dobrze - śmieje się ze mnie...
Znowu jest moim
Harveyem... W zasadzie kim jest mój Harvey? Mój Harvey to człowiek
o wielu obliczach, i jeżeli miałabym wybierać nie zrezygnowałabym
z żadnego z nich! Wchodzę do domu, a on zamyka za mną drzwi i
chwilę później światła jego samochodu znikają. Ech... Jeszcze
nie ma północy. Może chociaż dzisiaj się wyśpię.
***
Przebudzam się i czuję
zimną posadzkę pod policzkiem. Mam nieostry wzrok. Zupełnie białe
światło świeci bardzo mocno. Dopiero po chwili dostrzegam, że to
coś pod moją twarzą to płytki. Czerwone płytki ze śmiesznie
połyskującą fugą. Nie ta fuga nie jest śmieszna. Jest straszna.
Wszystko tutaj jest straszne! Strach ściska mój żołądek i
gardło. Robi mi się słabo i niedobrze. To chyba jakaś łazienka,
bo ściany są w podobnych tylko, że białych płytkach. Cichy
śmiech za moimi plecami brzmi jak chichot hieny. Złowieszczy.
Niebezpieczny. Chcę się podnieść, ale nie mogę się ruszyć.
Coś przygwoździło mnie do podłogi. Trzęsę się z zimna i
wyczerpania. Chichot ponawia się. Nie! Muszę się ruszyć!
Przecież nie czuję żadnych więzów. Ręce mam zupełnie wolne. Panika ściska mi wszystkie
wnętrzności. Światło powoduje, że bolą mnie oczy. Staram się
z całej siły podciągnąć rękę pod głowę, żeby ją unieść.
Udaje mi się. Widzę moją dłoń. Jest bardzo blada, niemal sina.
Ale dlaczego ta podłoga tak się rozmazuje? Mój Boże... To krew.
Mam ją na palcach. Pod paznokciami. Na włosach. Jest wszędzie. I
już wiem dlaczego nie mam siły się ruszyć. To moja krew. I on
tutaj jest.
- Nie - szepcze.
- Tak - głos tuż nad
moim uchem syczy jadem i radością. Panika odbiera mi cały
rozsądek.
- Nie! - wrzeszczę
ostatkiem sił i tracę oddech.
- Tak - histeryczny
śmiech.
- Nie! Nie! - światło
przyćmiewa i czuję ostry ból w lewym ramieniu. Robi się coraz
ciemniej i coraz zimniej. Słyszę tylko mój histeryczny krzyk.
Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Ciemność to ostatnie co widzę.
***
Kiedy mam znowu odwagę
otworzyć oczy widzę swoje łóżko i ściągniętą pościel. Leżę
zwinięta na ziemi i kurczowo ściskam kołdrę. Jestem zlana potem,
a serce wali mi tak niemiłosiernie... Cała drżę i boli mnie
gardło. Leże chwilę nasłuchując. Zupełna cisza. Jestem sama.
Podnoszę głowę. Jest jeszcze ciemno. Wstaje powoli. Ból w
ramieniu uderza ze straszną siłą. Musiałam upaść na szafkę.
Siadam opierając się plecami o łóżko. To się nie może
dziać... Idę do łazienki i zapalam światło nad lusterkiem.
Jestem strasznie rozczochrana i blada. Moje oczy są teraz o wiele
większe i ciemniejsze. Ochlapuje twarz zimną wodą i schodzę na
dół. Podchodzę do barku i nalewam sobie tequile. Ręka mi się
trzęsie, kiedy unoszę szklankę do ust. Wypijam jednym haustem i
nalewam sobie więcej. To się nie może dziać znowu! Przerywam
dopiero po kilku minutach, kiedy alkohol usuwa napięcie z mięśni.
"Nie" to jedyne co mi dźwięczy w głowie. Siadam na
ziemi, pije tequile i sprawiam, że to się wcale nie wydarzyło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!