niedziela, 13 stycznia 2013

SPICY Rozdział 25


    Szczotkuje rozpuszczone włosy po raz setny. Poprawiam jeszcze raz żółtą, jedwabną bluzkę i oczyszczam doskonale czyste czarne spodnie. Zerkam ostatni raz na makijaż i przeciągam usta beżową, transparentną pomadką. Upewniam się, że zielona z żółtym refleksem apaszka dobrze zasłania opatrunek i chwytam torebkę. Chyba jestem gotowa. Biorę kluczyki z komody i nabieram głęboko powietrza. Idę na kolację z facetem, który tylko się ze mną pieprzy i jego córką, którą ma z jedyną kobietą jaką kochał... Dziwna sytuacja nawet jak na mnie! Ok. Cel Lexington Av. 54 piętro Bloomberg Tower.
    Otwieram drzwi i prawie zderzam się z Harveyem. Łapie mnie w pasie zdziwiony, ale już po chwili obdarza mnie uśmiechem.
    - Panna Word przysyła po panią - całus na powitanie i wszystko we mnie zaczyna śpiewać.
    - Rozumiem, że zacząłeś swoją nocną zmianę? - unoszę rękę do gładkiego policzka.
    - Owszem jestem twoim prywatnym kierowcą.
    - Nie mogłam trafić lepiej - oddaje całusa.
    - Pamiętasz kiedy złapałem cię tak po raz pierwszy?
    - Mhm. Na korytarzu w kancelarii.
    - Wiesz jak pięknie się wtedy zarumieniłaś? Uwielbiam kiedy się rumienisz z mojego powodu. I tak bardzo dałaś mi do myślenia... - przysuwa się bliżej mnie.
    - Dałam ci do myślenia?
    - Jeszcze nigdy nie zdobywałem tak niewinnej kobiety. Zawstydzonej. I później ten wieczór u ciebie... Tak okrutnie tego chcieliśmy... Obydwoje... Musiałem mocno zacisnąć pięści, żeby się na ciebie nie rzucić.
    - Wiesz, że gdybyś się rzucił nie miałabym nic przeciwko?
    - Wiem, ale musiałem być z tobą szczery, czułbym że cię wykorzystuje. Musiałem być uczciwy - mówi z naciskiem.
    - Dlaczego mi to mówisz? Uważasz, że ja nie jestem uczciwa względem ciebie? - odsuwam się odrobinę, byle nie za bardzo. Sprawa marynarki wyszła szybciej niż sądziłam.
    - Wiem, że jesteś uczciwa, bo tak już po prostu masz - przyciąga mnie z powrotem. Jednak nie.
    - To dobrze - uspokajam się nieco, ale nie mam całkowitej pewności, czy na mój osąd nie wpływa jego bardzo bliska obecność.
    - Teraz też cię pragnę - dotyka ustami mojego policzka i wodzi po nim delikatnie - I kiedy próbowałaś mi dzisiaj utrzeć nosa też cię pragnąłem.
    - Harvey - wzdycham wplątując dłonie w jego gęste, miękkie włosy – Tobie się zwyczajnie nie da utrzeć nosa...
    - Musimy już jechać - odsuwa się nie pozwalając mi się bardziej zbliżyć - Panna Word panią oczekuje - kiwa lekko głową jak Trevor i wybucham śmiechem. Jest cudowny, kiedy zachowuje się tak swobodnie. Czy ktoś mijający go na korytarzu w kancelarii może powiedzieć, że Harvey Word ma poczucie humoru? Że potrafi się bawić jak mały, rozbrykany i beztroski chłopiec? Uwielbiam tą jego wersję.
    - Dobrze chłopcze. Tylko omiń korki - mijam go z uniesioną głową i sekundę później na mojej pupie ląduje jego rozpędzona dłoń. Piszczę rozchichotana i uciekam w stronę samochodu.
    - Nie jesteś na mnie zły? - pytam cicho, kiedy jakoś bez większych problemów suniemy ulicami zatłoczonego Manhattanu.
    - Z jakiego powodu? - patrzy na mnie pytająco. Chyba wyrwałam go z zamyślenia.
    - Poranka - mówię jeszcze ciszej.
    - Nie.
    - Ale rano byłeś? - drążę, bo nie daje mi to spokoju.
    - Tak, ale nie na ciebie.
    - Nie na mnie? - jak to nie na mnie?!
    - Porozmawiamy o tym później dobrze? - pyta grzecznie, ale wiem, że tak naprawdę tylko wydaje polecenie. I taki Harvey też mi się podoba. Wiem, że muszę odpuścić jeśli chcę uniknąć gniewu. A chcę. To wiem jeszcze lepiej.
    Wjeżdżamy do podziemnego garażu Bloomberg Tower i Harvey parkuje pomiędzy kilkom innymi "super furami". Otwiera przede mną drzwi i rozpoznaje dwa samochody, które na pewno są jego własnością. Zastanawiam się który z tej plejady jeszcze do niego należy. Będąc przy nim czuje jak jego świat, jego aura otacza mnie i pochłania. To strasznie fascynujące.
    W windzie nie mówimy nic. Opiera się o ścianę i przytula mnie do siebie. Czy tak się zachowuje facet, któremu chodzi tylko o seks? Nieproszona myśl pojawia się sama. Przechodzimy przez hol. Dziwne za pierwszym razem, kiedy tędy szłam byłam taka zdenerwowana, że nie zauważyłam tych wszystkich obrazów. Przechodzimy do gigantycznego salonu, z wielką kuchnią. To też zapamiętałam troszkę inaczej. Tydzień temu było mniejsze... Przy bufecie Nathalie z Marthą sprzeczają się ściszonymi głosami. Kurcze! Nie wiedziałam, że ona też tu będzie! Odwracają się do nas i na ustach kobiety pojawia się szeroki, błogi uśmiech. Harvey trzyma mnie za rękę, więc charakter naszego hmm... "związku" uznaję oficjalnie za... oficjalny. Martha podchodzi i ściska mnie serdecznie.
    - Witaj kochanie! Cieszę się, że już jesteście. Bałam się, że utkniecie w korkach w tym przeklętym mieście... - macha ręką dookoła - Rozgość się
    - Tak mamo, ty też się rozgość - Harvey obejmuje mnie ramieniem w pasie i mijając matkę prowadzi do Nathalie.
    - Pysznie pachnie - mruczę z zadowoleniem. Chyba jestem odrobinę głodna.
    - Właśnie rozważamy z babcią ile powinnam zasmażać krewetki, żeby nie stwardniały - Nati ma strasznie zafrapowaną minę.
    - A mogę ci pomóc? - nie czekając na odpowiedź podwijam rękawy.
    - Jesteś gościem honorowym, więc chyba nie powinnaś.
    - Och daj spokój! Umówmy się, że uratuję cię jeszcze raz i ty zmywasz - łapę za drewnianą łyżkę i idę z nią do woka.
    - No dobra - Nati śmieje się.
    Mieszam krewetki. Są jeszcze zupełnie surowe.
    - Ok więc chyba sobie poradzicie - odzywa się Harvey - Idę jeszcze chwilkę popracować.
    - Przyjdź tu z laptopem! Proszę!! - Nati łapię go za rękę i robi minę szczeniaczka. Widzę jak wyrzeźbiona twarz Harveya topnieje w oczach. Daje jej buziaka w czoło.
    - Zaraz wracam - mruczy i idzie wgłąb salonu. Kiedy parę minut później wok zaczyna skwierczeć moja niepokorna torebka wydaje dźwięki. Odwracam się i ze zdziwieniem zauważam, że Harvey siedzi na wielkiej, białej kanapie z nogami na niskim stoliku i trzyma laptopa na kolanach.
    - Przepraszam, ale muszę odebrać - mówię wkładając łyżkę w rękę Nathalie - Mieszaj - wyciągam telefon. To Lincoln.
    - Co tam?
    - Bez zmian.
    - Vallerie nie wie gdzie jest? - czuję niepokój.
    - Nie. Rozmawiał przez telefon z Suzzie, powiedział, że wróci dzisiaj późno. Dajmy mu czas, a jutro porozmawiacie.
    - Ok... - wzruszam ramionami - Nie będę go przecież szukała.
    - Dobrze. W takim razie do jutra.
    - Cześć.
    Odkładam telefon na blat i wracam do gotowania. Dziwne i bardzo nie w stylu Chrisa. Wyszedł wczoraj zanim zdążyłam go złapać i zniknął. Wiem, że umie o siebie zadbać, więc staram się nie martwić, ale mimo wszystko...
    - Gdzie nauczyłaś się tak gotować? - Martha opiera się o blat po drugiej stronie i przygląda się moim ręką, które odsączają ryż dosypując go do woka. Na jej nadgarstku pobrzękują złote bransoletki.
    - Na studiach przez pół roku mieszkałam w kraju kucharzy, a moi gospodarze prowadzili najlepszą trattorię w mieście!
    - Studiowałaś w Toskanii?
    - Nie. W Modenie. To w Romanii. Modena z Reggio stanowią takie dwu-miasto akademickie i mają tam bardzo rozszerzone fakultety z prawa i medycyny.
    - Studiowałaś prawo?! - Nati dopada mnie z drugiej strony siadając na blacie.
    - Mhm - spuszczam wzrok na warzywa, które dokładam do risotto i aż czuję jak nad moją głową wymieniają spojrzenia.
    - Też kiedyś wyjadę na dłużej do Włoch - Nathalie ma bardzo rozmarzony głos - Włosi to skończeni romantycy.
    Oj mam nadzieję, że pan mecenas tego nie słyszy...
    - A co z Nickiem? - zerkam na nią z ukosa. Nagle jakby sobie przypomina o chłopaku.
    - No tak - mówi z zawodem. Nie rozumie dlaczego z Marthą wybuchamy śmiechem. Przerywamy dopiero kiedy mój telefon podskakuje na blacie.
    - Nati spojrzysz kto to?
    - Doktor Parish - nie wstając z miejsca sięga po telefon.
    - Możesz jej powiedzieć, że nie mogę teraz rozmawiać?
    - Jasne - odbiera - Witam doktor Parish. Tu Nathalie Word. Przykro mi, ale Wik nie może teraz rozmawiać, bo ratuje moją kolację... Tak - śmieje się - Jasne, że przekażę. Dobranoc - odkłada telefon z powrotem na blat.
    - Kazała przekazać, że masz zadzwonić do Mayi jak będziesz mogła.
    - Dzięki - jasne! Nie odzywała się do mnie przez pół dnia i nagle mam do niej dzwonić... I jeszcze poszła się wypłakać Zoe - Martha przygotujesz talerze?
    - Talerze? - marszczy brwi i rozgląda się zdezorientowana.
    - Zwykle nie wyrastają z blatu. Druga szafka pod ścianą - Nathalie śmieje się z niej.
    - Po kim ty jesteś taka przemądrzała? - warczy Martha idąc we wskazane miejsce i zostawiając za sobą łunę bardzo ciężkich, chociaż przyjemnych perfum. Zerkam rozbawiona na Harveya, ale ten pogrążony w pracy zdaje się nas nie słyszeć. W sumie siedzi też w sporej odległości... Mój telefon znowu wibruje jak szalony.
    - Rozłącz jak możesz - mówię zmęczonym głosem.
    - Się robi - Nati jednym ruchem wycisza urządzenie - To chyba był brat Carla - mówi wesoło i drewniana łyżka z hukiem ląduje na podłodze - Wytrę! - podrywa się ochoczo z blatu. Ostrożnie zerkam w stronę Harveya. Nadal wpatrzony w komputer nie zwraca na nas uwagi. Uff!

    Jemy w wesołym nastroju rozmawiając o wszystkim i o niczym. Dowiaduję się, że Martha jest właścicielką znanej i sporej sieci ekskluzywnych drogerii i podobnie jak Nathalie i Harvey jest zagorzałą fanką klasyki. Teatru, opery, musicali i takich tam. Na szczęście mogę się wypowiedzieć w tym temacie, więc nie gapię się na nich jak wtedy, kiedy zaczynają mówić o wyścigach konnych. No cóż... Martha cały czas drażni się z Harveyem na co on odpowiada czasami bardzo ostro, ale wszystko jest zachowane w takiej dziwnej czułości, że może tylko bawić. Po skończonym posiłku Nathalie obowiązkowo pakuje naczynia do zmywarki.
    - Jakie plany na resztę wieczoru? - pyta Harvey podając mi rękę i pomagając wstać od stołu.
    - Ja idę do siebie mam nowe maseczki do wypróbowania - Martha pokazuje palcem w górę.
    - Zostajesz? - mruczy Harvey - Ale fajnie...
    - Tak dzieciaku. A Nati idzie się uczyć.
    - Test z fizyki - Nati całuje Harveya w policzek macha mi na pożegnanie i idzie na górę.
    - Dobranoc słoneczko. Wpadaj do nas częściej - Martha znowu ściska mnie mocno.
    - Mamo nie jesteś u siebie - warczy na nią, a ona tylko tarmosi go po głowie i odchodzi.
    Mój telefon jak na komendę zaczyna wibrować. Podchodzę i zerkam na wyświetlacz. Dominik... Odrzucam połączenie i wyłączam urządzenie. Odwracam się do Harveya z szerokim uśmiechem.
    - Więc co chcesz robić dzieciaku? - podchodzę wtulając się w niego. Całuje mnie we włosy trzymając ręce w kieszeni.
    - Ta kobieta zniszczy mi reputacje...
    - Och panie mecenasie nikt tego nie dokona...
    - Bardzo jesteś zmęczona?
    - Nie bardzo.
    Siadamy na kanapie i od razu przekładam nogi ponad jego nogami usadawiając się w mojej ulubionej pozycji. Osuwa się na kanapie i ciągnie mnie na swoją klatkę piersiową tak, że teraz jesteśmy w pół leżącej pozycji.
    - Mmm. Ale wygodnie... - mruczę wtulając się w miękką bawełnianą koszulę.
    - Nie chcesz oddzwonić do Mayi?
    - Nie. Unikała mnie przez pół dnia, więc poczeka jeszcze chwile - słyszał tą rozmowę? Kurcze... problemy!
    - Zostaniesz na noc? - wtula policzek w moje włosy.
    - Muszę rano jechać do pracy.
    - Zawiozę cię - mruczy. Jak ciężko mu się oprzeć.
    - Nie mam żadnych rzeczy na zmianę - odpowiadam niechętnie.
    - Więc wstaniemy wcześniej i pojedziemy najpierw do ciebie.
    - Nie mogę Harvey. Muszę się wyspać...
    - Więc jednak jesteś zmęczona?
    - Jeśli zarwę noc to będę i to bardzo. Mamy dla siebie cały weekend...
    - I mogę ci obiecać, że nie pozwolę ci pracować ani przez minutę...
    - A tak właśnie odnośnie pracy - prostuje się i Harvey robi bardzo niezadowoloną minę - Kiedy planowałeś mi powiedzieć, że Trumann jest twoim klientem?
    - Jesteś o to zła?
    - W zasadzie chyba tak... Mogłam ci coś zdradzić, co zaszkodziło by śledztwu.
    Robi bardzo zniesmaczoną minę.
    - Co ty mi sugerujesz?
    - Nic ci nie sugeruje - ta mina oznacza tylko kłopoty - Powinieneś mi mówić o takich rzeczach!
    - Myślisz, że wykorzystałbym znajomość z tobą, żeby pomóc sobie w pracy? - jest wyraźnie poirytowany.
    - Nie... Oczywiście, że nie....
    - I bardzo dobrze - łapie mnie pod brodę - Nigdy, ale to nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. Po pierwsze nigdy nie wykorzystałbym ciebie, po drugie nie pracuje w ten sposób i lepiej to sobie zapamiętaj - jest zły... - A po trzecie - głos mu mięknie - Nie walczyłbym z tobą. Nigdy nie stanął bym przeciwko tobie. Prędzej oddałbym sprawę.
    Patrzymy sobie w oczy. On ze szczerością, ja znowu lekko zadziwiona tym wszystkim.
    - Ok. Nie to miałam na myśli... - nagle zapominam o czy rozmawialiśmy i wysuwam usta na z nim. Nie protestuje, więc całuje go delikatnie. Pyszne, rozpalające zmysły wargi pieszczą moje.
    - Harvey zostawisz mi jutro Trevora? - przerywa nam głos Marthy. Odrywam się od niego i sztywnieje.
    - Jezu jak w liceum... - Harvey przeczesuje dłonią włosy - Ale najpierw odwiezie Nati! - odkrzykuje.
    - Dobrze - trzask drzwiami.
    Uśmiechamy się do siebie i z powrotem przytulamy.
    - Więc chcesz porozmawiać o poranku? - pyta po chwili. Krew odpływa mi z twarzy.
    - Chyba tak... Chociaż nie jestem pewna....
    - Dobrze jak o tym porozmawiamy - odsuwa mnie delikatnie, żeby widzieć moją twarz.
    - Ok - nabieram mocno powietrza. Pamiętaj, że nie zrobiłaś nic złego! Upomina mnie moja podświadomość.
    - Czy on cię... Nie chce użyć złego słowa... - zastanawia się chwilę - Czy on cię męczy w jakikolwiek sposób?
    - Nie! - odpowiadam z pełnym przekonaniem.
    - To dobrze - kiwa głową, a zmarszczka między brwiami wygładza się nieco - Nie byłaś zachwycona jego dzisiejszymi telefonami, więc pomyślałem, że może ci się naprzykrza.
    Otwieram usta zdziwiona. A więc cały czas wszystko słyszał!
    - Właściwie zadzwonił pierwszy raz od tamtego spotkania pod klubem...
    - Rozumiem. Dlaczego więc nie odebrałaś?
    - Jak to dlaczego nie odebrałam? Byłoby to dosyć niewłaściwe...
    - Chciałbym, żebyś mu wszystko wyjaśniła... Dobrze jest zamykać wszystkie sprawy, które masz za sobą - to niesamowite, że rozmawiamy o Dominiku tak zupełnie swobodnie.
    - Pewnie masz rację - przytakuje.
    - Przemyśl to sobie. Ja bym nie chciał zostać w takim zawieszeniu...
    - Wiesz, że to dziwne, że czujesz litość do... niego?
    - Wiem jaką stratę poniósł.
    - Kochany jesteś - daje mu całusa i magiczna bariera spada pomiędzy nas tak wyraźnie, że aż ją czuję. Ostrożne spojrzenie i sztywne ciało... Jest już obok mnie, nie ze mną - Zadzwonię do niego rano - staram się być swobodna - A co do poranka...? - przechylam głowę wyczekująco. Lekko się odpręża.
    - Co chcesz mi powiedzieć odnośnie poranka? - unosi brew i kompletnie nie wiem co to oznacza.
    - Tylko tyle, że nie czuję się za to winna. I bez względu co sobie na ten temat myślisz była tam, bo zupełnie o niej zapomniałam! Sam mi opowiadałeś ile kobiet przewinęło się przez twój dom, więc nie możesz mieć do mnie o to pretensji...
    - Wik..
    - Nie przerywaj mi teraz - powstrzymuję go dłonią - Cały czas spotykając jakąś kobietę, którą ty też znasz łapię się na tym, że zastanawiam się czy z nią byłeś... Podejrzewałam już Zoe i Ritę. To straszne! - łapię powietrze, bo wszystko mówię na jednym tchu - To się robi bardzo, ale to bardzo męczące... Nic o tobie nie wiem tyle tylko, że lubisz korzystać z życia... I gdybyś mi nie obiecał, że mam na ciebie wyłączność dostałabym obłędu! Dlatego nie masz żadnego prawa mnie oceniać! - kończę groźnie i ze zdziwieniem stwierdzam, że Harvey dusi się ze śmiechu - Co w tym co powiedziałam jest aż tak zabawnego? - staram się zachować godność.
    - Jesteś niesamowita wiesz? - oczy mu błyszczą kiedy całuje mnie bardzo namiętnie przyciskając do siebie - Moja nieziemsko niesamowita dziewczyno - patrzy na mnie z czułością.
    - Przepraszam, ale w takim razie nie rozumiem już niczego... - dyszę bez tchu dotykając jego roześmianych warg.
    - Czy naprawdę uważasz, że mógłbym być zły, że nie czekałaś na mnie z utratą dziewictwa? Maleńka poznałem już trochę twoje potrzeby i jestem szczerze zdziwiony, że nie przewinął się przez twoje życie tabun mężczyzn. Powinnaś się nimi bawić i porzucać bez najmniejszych skrupułów!
    - No więc o co ci chodzi? - osłupiałam.
    - Byłem zły na to, że mógł zrobić coś takiego... Chciałbym żebyś mi kiedyś opowiedziała o mężczyznach w twoim życiu. Też chciałbym się o tobie dowiedzieć więcej. Byłem zły na niego, nie na ciebie za to, że mógł cię tak potraktować. No i... - uciął i uśmiechnął się pod nosem.
    - No i co? - chcę usłyszeć więcej!
    - No i moja wyobraźnia podsunęła mi kilka niepotrzebnych obrazów... A potrafię być bardzo zazdrosny... - kończy uśmiechając się krzywo.
    - A ja głowiłam się cały dzień jak cię udobruchać... Nie musisz się złościć z powodu Dominika wiesz? - kręcę głową z niedowierzaniem.
    - Owszem muszę.
    - Nie. Nie było mi smutno przez ani jedną minutę. Od razu ty się pojawiłeś.
    - Co by było gdyby Santini nie dał ciała?
    Zamieram.
    - Nigdy o tym nie myślałam, ale bym była w niezłym ambarasie...
    - I cały dzień myślałaś jak mnie udobruchać?
    - Jesteś zarozumiały!
    - Owszem.
    - I cieszysz się z tego!
    - Ludzie miewają gorsze wady... A co z Mayą?
    - Nie wiem co jej odbiło - krzywię się.
    - Może ją przestraszyłaś?
    - Przestraszyłam? - co też on znowu wymyślił?!
    - No powiedzmy, że brakowało dzisiaj jakiś dwóch milimetrów od tego, żeby straciła przyjaciółkę... Drugi raz w ciągu tygodnia.
    - No coś ty. Nie mogła się tak tym przejąć - na chwilę tracę pewność siebie - To był dla nas naprawdę tylko kolejny epizod... Wiesz ile razy w miesiącu ktoś mnie ma na muszce?
    - Postaw się w jej sytuacji. Co najmniej niestabilny facet celuje w Maye... Zresztą co ja porównuje... Rzuciłaś się osłonić Nati chociaż nawet nie zwracał na nią uwagi... Tu chodzi o ciebie. Nauczyłaś się perfekcyjnie chować strach... Nawet przed samą sobą...
    - Może się po prostu do niego przyzwyczaiłam?
    - Nie. Wyłączasz go kiedy czujesz, że narasta. Dlatego działasz spontanicznie. Gdybyś wszystko przemyślała zauważyłabyś niebezpieczne strony swoich posunięć i nie wykonałabyś połowy z nich.
    Czuję nagle duży dyskomfort. Nie chcę tego słuchać. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę.
    - Mam rację prawda? Stało się coś co nałożyło tą blokadę. Coś co kazało ci przestać myśleć o strachu.
    Odwracam wzrok na okno. Czuje złość. Straszną złość. Nie rozumiem mojej reakcji, ale mam ochotę go odepchnąć i kazać się zamknąć. Przecież nic takiego nie powiedział...
    - Spokojnie mała - głaszcze mnie po plecach - Zmienimy temat jeśli chcesz.
    Wracam wzrokiem na niego i przez ułamek sekundy jestem aż zaślepiona furią.
    - Hej - szepcze cicho - Popatrz na mnie.
    Ciepłe oczy przedzierają się przez mój gniew i ogrzewają serce. Mrugam kilka razy wybudzona z tego dziwnego stanu. Mój Boże prawie się na niego rzuciłam... Ściskam rękaw jego koszuli w pięści. Co się ze mną dzieje?!
    - Przepraszam - szepczę zdezorientowana i rozluźniam dłoń.
    - Chodź tu do mnie - przyciska moją twarz do siebie i wdycham mocno jego zapach. Jestem bezpieczna i nic się nie dzieje... Nic mi tu nie grozi... Oddycham spokojnie - Nie będziemy o tym rozmawiać jeśli nie będziesz chciała ok?
    Kiwam głową. Dlaczego zbiera mi się na płacz? Mój Boże... Zarzucam mu ręce na szyję i przytulam się mocno. Otacza mnie ciaśniej ramionami chowając przed całym światem. Trwamy tak długo. Bardzo długo. Chyba nawet się zdrzemnęłam... Kiedy unoszę głowę Harvey całuje mnie w czoło i odgarnia kosmyki włosów.
    - Naprawdę przypisujesz każdej kobiecie romans ze mną? - pyta wracając do poprzedniego tematu. Muszę chwilę pomyśleć zanim wybuchnę śmiechem. Jak fajnie jest się śmiać - Na ile szacujesz ilość moich kochanek?
    - Wolę tego nie robić, ale idzie w setki - trzęsę głową i przestaje mnie to bawić mimo że nadal się uśmiecham.
    - Mam propozycję. Ponieważ rozumiem, że możesz czuć pewien... dyskomfort może po prostu za każdym razem, kiedy czujesz się niepewnie zapytasz?
    - Żartujesz? Mam zapytać przepraszam czy przespała się pani z moim chłopakiem?
    - Mnie głuptasie. Możesz zapytać mnie!
    - A - czerwienie się, a kiedy sobie przypominam, że lubi kiedy to robię czerwienie się jeszcze bardziej - Brzmi rozsądnie.
    - No to mamy umowę.
    - Co mam podpisać panie mecenasie?
    - Opowiedz mi co z tymi przystojnymi Włochami w Modenie?
    - Jezu czy ty wszystko słyszałeś?
    - Wszystko to co chcę... Kiedy zaczyna mówić moja matka głuchnę...
    - No cóż... - poprawiam się na kanapie - Był taki jeden...
    - Umieram z ciekawości...
    - Niestety nasz związek nie miał szans. Mój Romeo pochodził z konkurencyjnej trattorii i zakochanie się w nim było by nie lada wykroczeniem...
    - Mam nadzieje, że nie połknął z tego tytułu jakiejś trucizny?
    - Ja też - chichocze - Nie utrzymujemy kontaktu odkąd wyjechałam sto lat temu.
    - Czy to on skradł ci cnotę?
    - Nie. Cnotę oddałam sama. Mojej pierwszej wielkiej miłości! Był swoją drogą największym ciachem w moim liceum - dodaje z fałszywą dumą.
    - No proszę. Niech zgadnę. Rodowity Kalifornijczyk. Opalony, przypakowany blondyn.
    - Skąd wiedziałeś?!
    - Jak miał na imię?
    - Josh. I wiesz, że był jedynym blondynem jakiego miałam? - jak strasznie swobodnie mi się z nim rozmawia!
    - Hmm... Trauma?
    - Nie! Jesteśmy dobrymi znajomymi i spotykamy się zawsze kiedy jestem u babci!
    - Na seks?
    - Harvey!! I tu właśnie jest różnica pomiędzy nami!
    - Zawsze się zakochujesz?
    Alarm!!
    - Oj mój drogi na miano mojego ukochanego trzeba się bardzo napracować. Nie wystarczy być dobrym w łóżku.
    - A czy on był dobry w łóżku?
    - Nie mogę zaprzeczyć...
    - A czy według ciebie ja jestem dobry w łóżku?
    - Koniecznie domagasz się komplementów? - przechylam głowę, żeby go lepiej widzieć. Uśmiecha się, a jego twarz staje się taka promienna.
    - Dobrze mi się z tobą rozmawia wiesz?
    - Widzisz nie trzeba iść od razu do łóżka - przybieram jego przemądrzały ton.
    - Ale teraz już możemy? - robi minę szczeniaczka. Minę Nathalie! Im dłużej przebywam w ich towarzystwie tym więcej widzę podobieństw.
    - Teraz mój panie odwieziesz mnie do domu.
    - W takim razie opowiedz mi ilu mężczyzn miałaś pomiędzy Joshem, a mną? - natychmiast zmienia temat.
    - O nie!! Teraz może ty odpowiesz na kilka moich pytań?!
    - Oczywiście. Przysięgam mówić prawdę i tylko prawdę - unosi lewą rękę. Zdaję sobie sprawę, że od dobrej pół godziny cały czas się śmieje. Siadam przed nim na piętach podekscytowana nadarzającą się możliwością.
    - Ile miałeś lat kiedy straciłeś cnotę?
    - Siedemnaście.
    - W dzisiejszych czasach to raczej kiepski wynik. Ale jesteś już taki stary, że wtedy to musiało być coś.
    Najpierw zdziwienie go zamurowuje, a później parska śmiechem.
    - Czy ty ze mnie kpisz?
    - Ależ skąd! A z kim straciłeś cnotę?
    - Z moją przyszłą żoną - odpowiada gładko, a mnie jakieś niewidzialne kowadło spada na głowę. Rosalie. Uśmiech zamiera mi na twarzy i spełza. Mija dobra chwila zanim odzyskuje mowę. Harvey cały czas w milczeniu mnie obserwuje.
    - Musiałeś być naprawdę bardzo zakochany - staram się mieć neutralny ton.
    - Też mi się tak wydawało.
    - Opowiesz mi o was coś więcej? - tak bardzo chcę wiedzieć!!
    - Wolałbym nie.
    - Ok - żołądek mi się ściska. Chcę wiedzieć! Muszę! - Teraz nie, czy nigdy nie?
    - Teraz nie - jest bardzo spokojny. Nienaturalnie spokojny. Znowu zapala mi się czerwona lampka.
    - Nie to nie - opieram się policzkiem o jego ramię i ziewam. Trochę aktorstwa nie zaszkodzi... - Teraz już serio odwieź mnie do domu - przeciągam się leniwie.
    - Jesteś pewna, że nie chcesz zostać?
    - Mhm. Nie będziemy demoralizować twojego dziecka.
    - Coś w tym jest... - uśmiecha się łagodnie, ale już nie ma śladu po Harveyu sprzed paru minut. Co ona mu do cholery zrobiła?! Wstaje i podaje mi rękę. Kiedy sięga do panelu wbudowanego w ścianę i wyciąga kluczyki. Zerkam przez ramię na salon który opuszczamy. Chyba mogłaby, polubić to miejsce...
    Znowu jedziemy w milczeniu. Obydwoje zatopieni bez reszty w swoich myślach i mam przerażającą pewność, że myślimy dokładnie o tym samym. Światła neonów rozjaśniają co chwila wnętrze samochodów, kiedy opuszczamy Manhattan. Nowy Jork nigdy nie śpi... I ja też mam wrażenie, że będę czekać świtu razem z nim. Mam kompletny mętlik w głowie. Za dużo się wydarzyło jak na jeden wieczór. Za dużo emocji do przetrawienia. I pewna prawda do przyjęcia, na którą jeszcze nie jestem gotowa i raczej nie będę.
    - Wik! - głos Harveya wyrywa mnie z zamyślenia. Odwracam się w jego stronę i widzę tylko jego połyskujące oczy i zmarszczone brwi - Gdzie odpłynęłaś?
    Wrócił mój dyktator.
    - Przepraszam już jestem - próbuje się uśmiechnąć i chyba wychodzi to mało przekonująco...
    - Zadzwonisz jutro, kiedy będziesz chciała już wracać ok? Przyjadę możliwie najszybciej.
    - Jasne - rozjaśniam się na wizję wspólnie spędzonego weekendu.
    - Cieszysz się?
    - Pewnie, że się cieszę - mówię nie bez entuzjazmu. I pojawia się w mojej głowie pewna nieprzyjemna myśl - A ty?
    - A masz jakieś wątpliwości? - nie spuszcza wzroku z drogi.
    - Och daj spokój! - zmieniam ton na żartobliwy - Mógłbyś mi zrobić tą przyjemność i powiedzieć jak bardzo nie możesz się doczekać!
    Odpowiada mi cisza. To nie ten Harvey! - łajam się w głowie - Z tym Harveyem nie żartujemy! Problem pojawia się kiedy cisza się przedłuża. Nie gra żadna muzyka słyszę każdy swój oddech, każdy szelest tapicerki przy najmniejszym ruchu. Cholera on to potrafi stworzyć niepowtarzalny klimat! Parkuje przed moim domem i nie gasząc silnika wysiada. Obchodzi samochód i otwiera przede mną drzwi. Łapie mnie za rękę i prowadzi do wejścia. Kiedy spokojnie otwieram drzwi i zerka na niego nie spuszcza wzroku z mojej twarzy.
    - To do jutra - sztuczny uśmiech nie jest moją specjalnością, więc szybko z niego rezygnuje.
    - Poczekaj chwilę - łapie mnie za rękę kiedy przekraczam próg - Bardzo się cieszę. Przepraszam, że pozwoliłem ci myśleć, że jest inaczej. Naprawdę nie mogę się doczekać. Obiecuje ci, że spędzimy razem fantastyczny weekend. Przysięgam Wik, że od momentu, kiedy jutro w nocy znajdziesz się w moich rękach zapomnisz o całym świecie.
    Pasja w jego głosie porusza mnie. Jest w niej coś desperackiego. Jakiś nie zapisany strach. Patrzę oniemiała w szczerą twarz.
    - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości Harvey - mięknę cała od tego spojrzenia. Tak bardzo stara się ukryć emocje... I nie potrafi! Harvey Word nie potrafi ukryć przede mną, że coś nim miota!! Ściska mnie w gardle i przytulam go mocno.
    - Lepiej się porządnie wyśpij... - mruczę mu w ucho trącając je ustami. Chcę odwrócić jego uwagę od tych złych myśli... Już po chwili czuję jego usta na szyi i odchylam głowę, żeby ułatwić im dostęp. Chcę mu dać wszystko czego potrzebuje, żeby poczuć się lepiej. Wszystko. I nie jest to specjalnie trudne, bo jego coraz bardziej niecierpliwe dłonie same wskazują mi drogę.
    - Zostawię sobie smaczek na jutro - szepcze uśmiechnięty w moje włosy, a ja rozkwitam. Udało mi się!! Odpędziłam tą straszną zmorę. Zarumieniona podnoszę na niego głowę.
    - Ok tylko jak mi się znowu przyśnisz, nie wiem jak to się może skończyć - kręcę głową.
    - Skończy się to tak, że jutro mi o tym opowiesz i zrealizujemy twój sen.
    Po prostu to powiedział zwykłym swobodnym tonem, ale dla moich uszu zabrzmiało to jak największa obietnica. Disneyland dla dorosłych.
    - Skąd taka pewność?
    - Bo jesteś grzeczną dziewczynką i nie sprzeciwisz się mojej woli. Prawda?
    To już jest erotyczne. Bardzo erotyczne... Dlaczego nie zostałam u niego?! Cholera dlaczego?!
    - Zmykaj mała i śpij dobrze - śmieje się ze mnie...
    Znowu jest moim Harveyem... W zasadzie kim jest mój Harvey? Mój Harvey to człowiek o wielu obliczach, i jeżeli miałabym wybierać nie zrezygnowałabym z żadnego z nich! Wchodzę do domu, a on zamyka za mną drzwi i chwilę później światła jego samochodu znikają. Ech... Jeszcze nie ma północy. Może chociaż dzisiaj się wyśpię.

    ***
    Przebudzam się i czuję zimną posadzkę pod policzkiem. Mam nieostry wzrok. Zupełnie białe światło świeci bardzo mocno. Dopiero po chwili dostrzegam, że to coś pod moją twarzą to płytki. Czerwone płytki ze śmiesznie połyskującą fugą. Nie ta fuga nie jest śmieszna. Jest straszna. Wszystko tutaj jest straszne! Strach ściska mój żołądek i gardło. Robi mi się słabo i niedobrze. To chyba jakaś łazienka, bo ściany są w podobnych tylko, że białych płytkach. Cichy śmiech za moimi plecami brzmi jak chichot hieny. Złowieszczy. Niebezpieczny. Chcę się podnieść, ale nie mogę się ruszyć. Coś przygwoździło mnie do podłogi. Trzęsę się z zimna i wyczerpania. Chichot ponawia się. Nie! Muszę się ruszyć! Przecież nie czuję żadnych więzów. Ręce mam zupełnie wolne. Panika ściska mi wszystkie wnętrzności. Światło powoduje, że bolą mnie oczy. Staram się z całej siły podciągnąć rękę pod głowę, żeby ją unieść. Udaje mi się. Widzę moją dłoń. Jest bardzo blada, niemal sina. Ale dlaczego ta podłoga tak się rozmazuje? Mój Boże... To krew. Mam ją na palcach. Pod paznokciami. Na włosach. Jest wszędzie. I już wiem dlaczego nie mam siły się ruszyć. To moja krew. I on tutaj jest.
    - Nie - szepcze.
    - Tak - głos tuż nad moim uchem syczy jadem i radością. Panika odbiera mi cały rozsądek.
    - Nie! - wrzeszczę ostatkiem sił i tracę oddech.
    - Tak - histeryczny śmiech.
    - Nie! Nie! - światło przyćmiewa i czuję ostry ból w lewym ramieniu. Robi się coraz ciemniej i coraz zimniej. Słyszę tylko mój histeryczny krzyk. Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Ciemność to ostatnie co widzę.

    ***
    Kiedy mam znowu odwagę otworzyć oczy widzę swoje łóżko i ściągniętą pościel. Leżę zwinięta na ziemi i kurczowo ściskam kołdrę. Jestem zlana potem, a serce wali mi tak niemiłosiernie... Cała drżę i boli mnie gardło. Leże chwilę nasłuchując. Zupełna cisza. Jestem sama. Podnoszę głowę. Jest jeszcze ciemno. Wstaje powoli. Ból w ramieniu uderza ze straszną siłą. Musiałam upaść na szafkę. Siadam opierając się plecami o łóżko. To się nie może dziać... Idę do łazienki i zapalam światło nad lusterkiem. Jestem strasznie rozczochrana i blada. Moje oczy są teraz o wiele większe i ciemniejsze. Ochlapuje twarz zimną wodą i schodzę na dół. Podchodzę do barku i nalewam sobie tequile. Ręka mi się trzęsie, kiedy unoszę szklankę do ust. Wypijam jednym haustem i nalewam sobie więcej. To się nie może dziać znowu! Przerywam dopiero po kilku minutach, kiedy alkohol usuwa napięcie z mięśni. "Nie" to jedyne co mi dźwięczy w głowie. Siadam na ziemi, pije tequile i sprawiam, że to się wcale nie wydarzyło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!