sobota, 5 stycznia 2013

SPICY Rozdział 14


Obudziła się niezdarnie zawinięta w kołdrę. Było jej duszno. Nic dziwnego miała na sobie ciepłe dresowe spodnie. Kiedy zerknęła na zegarek była już 9.30. Niesamowite, że do tej godziny nikt jej nie obudził. Niespiesznie wzięła prysznic, ubrała się i pojechała do biura. Maya pojechała gdzieś z Lincolnem, a Chris przesłuchiwał świadka jakiejś nowej sprawy. Usiadła przy pierwszym z brzegu komputerze i sprawdziła maila. Tego prywatnego. Tylko koleżanka z Kalifornii podesłała jej zdjęcie z ich ulubionego miejsca. Koledzy z pracy nie dali by jej żyć gdyby wiedzieli, że w czasach studenckich zdarzało się nie raz i nie dwa, że przesiadywała pod molem i piła tanie wino. Uśmiechnęła się do wspomnień i odpisała kilka sentymentalnych słów. Przejrzała wirtualną prasę i już uznała, że na nic zda się jej siedzenie za biurkiem, kiedy jednocześnie Maya i Lincoln wyszli z windy, a Chris opuścił pokój przesłuchań. Szli wszyscy w swoją stronę i spotkali się nieopodal biurka przy którym siedziała.
    - Znaleźliście coś? - zapytał Chris.
    - Brak śladów rabunku. Ale właściciel restauracji twierdzi, że słyszał głos napastnika. To z pewnością mężczyzna - powiedziała Maya.
    - Czyli nic nie mamy...
    Wik odchyliła się na fotelu.
    - Nad czym pracujecie?
    Odpowiedziała jej cisza. Cała trójka stała rozmyślając nad następnym krokiem. Wik wodziła wzrokiem po wszystkich po kolei bezskutecznie czekając na jakąkolwiek reakcję.
    - Sprawdzę dom, a wy jedźcie do firm w których byli zatrudnieni i popytajcie. Może znajdziemy jakiś motyw.
    - Jasne - Maya i Linc zwrócili się z powrotem do wyjścia mijając ją bez słowa.
    - Hej czy ja jestem niewidzialna? - krzyknęła za Chrisem.
    - Pogadamy później! - powiedział ewidentnie ją zbywając. Złapał kurtkę zawieszoną na sąsiednim krześle i również wyszedł. Pokręciła zrezygnowana głową.
    - Hastings! - głos Brumera świsnął powietrze jak bat. Czyżby nadal się gniewał za Tannera?
    - Słucham sir? - podeszła z bardzo posłuszną miną. Tak na wszelki wypadek.
    - Mamy zawiadomienie z biura burmistrza. Dostaje dosyć niepokojące pogróżki.
    - Z całym szacunkiem, ale sama miałam mu ochotę kilka wysłać. Trzeba się tym martwić?
    - Wczoraj ktoś mu zabił psa, a dzisiaj sekretarkę - Brumer zdecydowanie nie miał dla niej grama cierpliwości.
    - Ooo... No to nie ja. Na pewno - sroga mina szefa stawiała ją do coraz wyższego pionu - Przysięgam, że to nie ja.
    - Wiem, że to nie ty! Jedź do ratusza. I weź sobie kogoś. Maya i Lincoln będą teraz zajęci z Chrisem.
    - No właśnie prawie mnie podeptali dzisiaj. Czym się zajmują?
    - Jedź do ratusza - odwrócił się i odszedł.
    Co jest? Dlaczego wszyscy są na nią po obrażali?! Dla zasady również postanowiła się obrazić i wyszła nic nikomu nie mówiąc.
    Po wejściu do ratusza skierowała się od razu do biura burmistrza. Znała drogę ponieważ była tu już niejednokrotnie wykłócać się o wiele obowiązków i przywilejów FBI. Tym razem prawie za każdym rogiem i za każdym zakrętem musiała machać odznaką. Burmistrz się naprawdę wystraszył.
    - Witam panie burmistrzu - przywitała się, kiedy w końcu udało mu się dotrzeć przed obliczę najwyższego.
    - O agentka Hastings! - podniósł się z krzesła i podał jej rękę - Wiec jest szansa, że dożyje do wyborów - próbował zażartować, ale jakoś marnie mu to wyszło.
    - Nie biorę innej ewentualności pod uwagę. Proszę mi o wszystkim opowiedzieć.
    Usiedli przy stosunkowo mało okazałym biurku jak na burmistrza Nowego Jorku i mężczyzna zaczął opowiadać. Pokazał jej listy z pogróżkami, które z początku naprawdę można było ignorować, później były przesłane zdjęcia nie tylko z wyjazdów służbowych, ale również z wypadów za miasto z rodziną. Najgroźniejsze były te na których nie było burmistrza. Np. jego żony pracującej w ogrodzie, dzieci wychodzących ze szkoły. Na uwieńczenie dzieła był zdechły pies w ogrodzie z karteczką "zaczynam się niecierpliwić" i ostatecznie ciało asystentki burmistrza odnalezione na stacji metra. Miała w kieszeni maleńką pozytywkę z w kółko powtarzającym się nagraniem "doigrasz się". Warunek był jeden i prosty. Rezygnacja z kandydatury w nadchodzących wyborach, lub oczywiście śmierć. Dwie proste alternatywy.
    - Rozumiem, że około 40% stanu to pańscy przeciwnicy, ale czy jest ktokolwiek, kogo może pan podejrzewać? - to mogło być naprawdę trudne...
    - Czy jest ktoś kogo mógłbym podejrzewać o próbę zamachu na własne życie? Nie agentko Hastings. Nawet Reynoldsa mojego najzacieklejszego przeciwnika nie podejrzewałbym o to. Prowadzę bardzo dżentelmeńskie metody i to się właśnie podoba ludziom.
    - Czy mogę porozmawiać z pańskimi pracownikami?
    - Tak. Oczywiście, chociaż ich zadaniem jest trzymać buzie na kłódkę, więc nie będzie pani łatwo.
    - Potrafię być uparta - uśmiechnęła się przekornie.
    - Słyszałem - odparł Trumann.
    Wik zatrzymała się w połowie drogi do wyjścia.
    - Słyszał pan?
    - Tak proszę się nie gniewać. Ostatnio grałem w bilard z moim przyjacielem, który miał przyjemność z panią pracować przez chwilę i troszkę poplotkowaliśmy. Mam na myśli Harveya Worda - dodał widząc jej zdziwioną minę.
    - Ach tak. Pan Word - powiedziała z przekąsem i wyszła. Rany! Grywa w bilard z burmistrzem?! Nic dziwnego, że wszystko wie...
    Resztę popołudnia spędziła na rozmowach z pracownikami ratusza. Miała kilka śladów. Okazało się, że wcale nie trzymają tak bardzo zaciśniętych ust jak twierdził burmistrz. Jedni podejrzewali, że ma romans, drudzy, że mataczy. No cóż musiała sprawdzić wszystkie wątki.
    Kiedy wróciła do biura skrzynka mailowa (ta prywatna) była pusta, a jej najbliżsi współpracownicy zapadli się pod ziemię. Chcąc nie chcąc zebrała się i poszła do domu.
    Kolejnego dnia pierwsze na jej liście było odwiedzenie pani burmistrzowej. Po krótkiej wymianie zdań głównie na temat sąsiadów i znajomych, dowiedziałam się tylko, że Linda Trumann była doskonałą panią domu, matką i żoną. Wik czuła się jak na jakimś spocie przedwyborczym.
    - Pani Truman proszę mi wybaczyć, ale muszę pani zadać bardzo osobiste pytanie.
    - Rozumiem. Zrobię wszystko, żeby uratować męża.
    - Bardzo proszę o szczerą odpowiedź. W biurze krążą plotki na temat pani męża. Czy wie pani coś o jego romansie.
    Kobieta zamarła na chwilę i zbladła.
    - Nie - odpowiedziała z dziwną pewnością w głosie - Cokolwiek ludzie nie mówią, mój mąż nie ma żadnego romansu.
    - I uważa pani, że może być tego pewna?
    - Tak - lekka nutka desperacji w głosie.
    - Musi pani zrozumieć, że nie staram się znaleźć na pani męża haka tylko osobę, która mogłaby mu zrobić krzywdę.
    - Rozumiem w pełni pani motyw.
    - W takim razie dziękuję za rozmowę. Na razie to wszystko.
    Kiedy tylko dotarła do biura zleciła jednemu z agentów obserwację Lindy. Rozpisała tablicę w dochodzeniowym i już miała wychodzić kiedy usłyszała krzyk Chrisa.
    - Szybko zbierać się chłopaki!!
    Wyszła szybko z pokoju.
    - Co się dzieje?
    - Później Wik zajmij się burmistrzem! - i już go nie było, a wraz z nim połowy wydziału.
    Było coraz dziwniej. Rozejrzała się po pozostałych i podeszła do starszej od niej stażem, ale niższej szczeblem agentki.
    - Hej Rodriquez co się dzieje?
    - Święta tajemnica... Nie mam pojęcia.
    Hmm... Zadzwoniła do agentów pilnujących burmistrza. Na razie nie działo się nic podejrzanego. Zwykły dzień jak co dzień... W porannej poczcie nie przyszły żadne pogróżki, nic niepokojącego. Agenci, którzy mięli mieć oko na Lindę donieśli tylko o gosposi i chłopakowi od czyszczenia basenów. Na tym froncie również spokój. Na horyzoncie pojawiła się Maya pędząca z jakimiś dokumentami do Brumera. Ledwie prześlizgnęła po niej wzrokiem i już jej nie było. Wik czuła się urażona, odepchnięta i oszukiwana. Było jej wręcz przykro, że jest tak zbywana przez kolegów. Będą jej się grubo z tego tłumaczyli.
    Mały przełom nastąpił dopiero w czwartek. Przyszła bardzo niechętnie do biura. Zaczynała mówić do siebie z braku innego towarzystwa. Jeszcze nigdy nie czuła się taka osamotniona w tłumie ludzi. Połowa (ta wartościowsza połowa) agentów była ciągle zajęta sprawą Chrisa. Nawet jej drużyna... Bez sensu codziennie sprawdzała maila i codziennie z ukłuciem w sercu szybko go wyłączała obiecując, że już nie zajrzy. Nie odezwał się od momentu tamtego pożegnania. Co najdziwniejsze chyba za nim tęskniła. Widywali się codziennie przez ponad tydzień i teraz brakowało jej go. "Kurcze..." myślała "Facet cię zwyczajnie nie chciał, a ty się na niego rzuciłaś jak jakieś dzikie zwierze... " Właśnie próbowała otworzyć jeden z raportów, kiedy komputer się zupełnie zawiesił. Nie pomagały żadne kombinacje klawiszowe, nic.
    - Cały świat się zmówił czy co?! - warknęła i przyłożyła z pięści w klawiaturę. Nagle ponad jej ramieniem czyjaś ręka sięgnęła do niej i wciskając coś odblokowała urządzenie. Wik poderwała głowę i z osłupieniem spojrzała na rozbawionego Harveya.
    - Trzeba z uczuciem Wiktorio - powiedział i odszedł. Była jak porażona. Przez dobre kilka sekund nie mogła wykonać żadnego ruchu. Kiedy odzyskała władzę nad ciałem szybko odwróciła się w stronę w którą odszedł. Stał i jakby nigdy nic gawędził sobie z Brumerem. Co robił w siedzibie FBI? Czyżby jakiś adwokat znowu był niegrzeczny? Prawie z otwartymi ustami patrzała jak mężczyźni przemieszczają się do windy kompletnie nie zwracając na nią uwagi. Norma...
    Zadzwonił telefon. Chociaż on się do niej odzywa...
    - Hastings... Co?! Wezwijcie saperów, ewakuujcie budynek i przywoźcie mi go tu natychmiast! Już wysyłam posiłki - rozłączyła się - Wiem, że jest was tu naprawdę niewiele, ale każda wolna jednostka do ratusza! Ewakuacja i zabezpieczenie terenu! Możliwy zamach bombowy!
    Dziesięć minut później czekała na parkingu, kiedy podjechała czarna nieoznakowana furgonetka. Pod ciasną eskortą wyprowadzono burmistrza z samochodu i w dużym pośpiechu zaprowadzono do środka. Tutaj już był bezpieczny.
    - Zapraszam na górę. Tam mi pan wszystko opowie.
    W połowie drogi zmieniła zdanie i zamiast do swojego gabinetu zaprowadziła go prosto do Brumera. Zapukała energicznie.
    - Proszę! - zdecydowany głos rozległ się za drzwiami. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Siedział sobie z Harveyem i popijali kawkę. No pięknie!
    - Przepraszam, że przeszkadzam, ale mamy gościa - mówiła bardzo rzeczowym tonem, ale uważniejszy słuchacz od razu wyłapywał całe pokłady zjadliwości ukryte pod spodem. Obydwoje podnieśli się z miejsc, kiedy tylko burmistrz pojawił się w drzwiach.
    - Walterze witaj - Brumer przywitał się bardzo oficjalnie, wręcz po żołniersku. Ze strony burmistrza uśmiech w stylu "głosuj właśnie na mnie". Chłop nie tracił wigoru.
    - Harv! - ucieszył się już bardziej serdecznie na widok Harveya bez marynarki za to w kamizelce z jakiegoś matowego materiału, która w ogóle nie wyglądała ani śmiesznie, ani nad wyrost.
    - Witaj Walt. Wszędzie mnie znajdziesz - przywiali się jak starzy znajomi. Pewnie nimi byli...
    - Co cię do nas sprowadza? - Brumer gestem gospodarza zaprosił go na kanapę, ten jednak pozostał na miejscu.
    - Właściwie to agentka Hastings - znowu uroczy uśmiech. Wszyscy popatrzyli na nią. Stała udając, że jeszcze nie zauważyła, że skończyli się witać. Jak również cieszyła się, że po raz pierwszy w tym tygodniu ktoś jej słucha i były to aż trzy osoby.
    - Zajmiecie się chwilę panem burmistrzem? Mamy chyba bombę w ratuszu – powiedziała jakby zawiadamiała o niedzielnym pikniku.
    - Jesteś pewna? - zapytał Brumer.
    - Zaraz będę - odpowiedziała sięgając po dzwoniący telefon - Co jest?... Dobra zaraz do was jadę, dzwoń jakby się coś zmieniło - odłożyła telefon - Proszę mi wszystko opowiedzieć - zwróciła się do Trumana.
    - Kurier jakieś dwadzieścia minut temu przyniósł paczkę zawiniętą w ozdobny papier. I tylko tyle zdążyłem zobaczyć zanim przechwycili ją agenci. Chwilę później byłem u pani. Co to było?
    - Kolejne ostrzeżenie. Nieduży ładunek wybuchowy. Zapalnik był podpięty pod liścik. Nie miał zabijać tylko okaleczyć - nie myślało jej się zbyt łatwo, kiedy Harvey wolnym krokiem wrócił na fotel i wlepił w nią uważne spojrzenie - Chyba, że wziąłby go pan zębami - powiedziała zanim zdążyła pomyśleć. Brumer natychmiast spiorunował ją wzrokiem. Podniosła na powrót swój telefon wybrała numer i przyłożyła do ucha.
    - Hej Zoe - ruszyła w stronę okna - Zrobisz coś dla mnie? Wiem, wiem, teraz wszyscy skaczą wokół Chrisa, ale to naprawdę bardzo ważne... Wiesz, że oni nie zauważą bakterii nawet jak będzie wielkości hipopotama i siądzie im na twarzy... - miała wrażenie jak pięcioletnia dziewczynka, że jeżeli ona ich nie widzi to oni jej też - Taki malutki ładunek wybuchowy. Całkiem bezpieczny! - słuchała przez chwilę jak Zoe przechodzi przez różne etapy gniewu aż wreszcie się zgadza - Dzięki!
    Kiedy wróciła do mężczyzn tylko Harvey nie sprawiał wrażenia spiętego.
    - Za chwilę przyjadą agenci Secret Service, którzy będą sprawować nad panem pieczę, aż do zakończenia sprawy.
    - Co z tym ładunkiem?
    - Zrobimy mu dokładne badania laboratoryjne. Powinno nam to powiedzieć w jakich warunkach został sporządzony. To bardzo amatorska robota i tym samym bardzo niebezpieczna. Przeanalizujemy każdy składnik i dowiemy się skąd je nabył. Myślę, że już popełnił kilka błędów - nie wspominała nawet o tym, że czeka ją najprawdopodobniej bardzo długa noc...
    - Nic się nie martw – Brumer poklepał go po ramieniu – Moi najlepsi ludzie pracują nad tym.
    Gdyby nie był w wojsku z pewnością padł by właśnie martwy pod spojrzeniem Wik.
    Zadzwonił telefon na jego biurku i mężczyzna podszedł go odebrać.
    - Tak, tak. Rozumiem. Czekajcie na dole.
    - Secret? - zapytała Wik.
    - Tak... Walterze odprowadzę cię teraz na dół i agenci zabiorą cię do Lindy - poklepał go po ramieniu.
    - Dobrze. Dziękuję na razie za wszystko agentko Hastings. I proszę w moim imieniu podziękować pani zespołowi.
    - Och zapewne bardzo się z tego ucieszą – powiedziała nie spuszczając wzroku z Brumera – Wszyscy.
    - Zaraz wracam – warknął Brumer i oznaczało to nie ruszaj się stąd. Kiedy wyszli wróciła do okna i oparła czoło o szybę.
    - Zdradzisz mi o czym myślisz? - usłyszała głos Harveya dużo bliżej niż powinna.
    - Pod warunkiem, że nie wypaplasz burmistrzowi - zachowuj się normalnie!
    - Daję słowo.
    - Zastanawiam się co by zrobił gdyby wiedział, że nie ma żadnego zespołu, który go broni - odwróciła się od okna. Opierał się o biurko Brumera. Był może z dwa metry od niej. Czyste orzechowe oczy patrzały z uśmiechem.
    - Pewnie dostałabyś kilka medali.
    - Pod warunkiem, że go uratuje.
    - Stęskniłem się za tobą.
    Nabrała powietrza żeby coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Dobrze usłyszała?
    - Nie odzywałeś się - powiedziała dużo ciszej niż zamierzała i zupełnie coś innego niż zamierzała.
    - Chciałem sprawdzić, czy mi się uda przestać o tobie myśleć.
    Tego było już stanowczo za dużo. O wiele, wiele za dużo.
    - Przestań do cholery ciągnąć te włosy - powiedział niezadowolony.
    - Dlaczego?
    - Po prostu rób czasem to, o co cię proszę.
    "Prosisz?" - przemknęło jej przez myśl i nawinęła na palec nowe pasemko "Ani mi się śni!" Zaskoczyło ją kiedy się uśmiechnął i już od tej pory miała być tylko zaskakiwana.
    - Doigrałaś się - powiedział groźnie w jednym kroku znajdując się przy niej. Odruchowo próbowała go odepchnąć, ale uwięził jej nadgarstki w swoich dłoniach i przygwoździł do ściany po obu jej stronach na wysokości twarzy. Zanim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek jego usta przycisnęły się do jej ust. Ale nie był to zwykły pocałunek. Jego język wdarł się bardzo brutalnie pomiędzy jej wargi. Naparł na na nią całym ciałem wbijając w ścianę. Kiedy dłonie poluzowały uchwyt i objęły ją w tali była zupełnie oszołomiona. Ale nie jej ciało. Ono doskonale wiedziało czego chce i jak się zachować. Jej uwolnione dłonie w momencie zacisnęły się na jego ramionach, a język podjął szaleńczą grę. Drżała na całym ciele jeśli to możliwe jeszcze bardziej przylegając do niego. Nigdy, ale to nigdy jej podniecenie nie wybuchnęło tak nagle i tak mocno. W ułamku sekundy! Jego ciepła dłoń wsunęła się pod bluzkę i pieściła skórę na plecach. Jej ręce z kolei już wpiły się w jego włosy miękkie i pachnące świeżością. Mieszanka jego smaku i zapachu spowodowała, że Wik zupełnie się zatraciła. Mimo, że wszystkie zakończenia nerwowe w jej ciele szalały sama nie czuła ani podłogi pod stopami, ani ściany za plecami. W momencie kiedy jego dłoń zacisnęła się na jej pośladku i poczuła jak bardzo się to podoba również jemu głośny jęk rozkoszy wydobył się z jej ust wprost w jego usta. Oderwał się od niej nagle i równie zdyszany jak ona. Nie odsuwając się ani o milimetr oparł się czołem o ścianę. Nie była w stanie zebrać ani jednej sensownej myśli. W jej głowie huczało tylko "jeszcze!"
    - Wik - wyszeptał odsuwając się od niej. Jej ręce opadły wzdłuż ciała.
    - Dlaczego przerwałeś? - głos ledwo wydobył się z jej ust. Śmiałości dodawał jej fakt, że był w takim samym stanie jak ona.
    - Czy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze chwila, a wziął bym cię na biurku twojego szefa?
    Pokręciła przecząco głową. Niech robi co chce tylko byle tu wrócił.
    - Tak też myślałem - złapał ją za rękę i pociągnął delikatnie - Chodź.
    Nogi miała jak jakiejś piankowej sprężyny. Zaprowadził ją do najbliższego fotela i posadził na nim.
    - I staraj się oddychać - uśmiechnął się dając buziaka w czoło. Usiadł na swoim dawnym miejscu w fotelu około dwa metry od niej.
    - Musimy porozmawiać.
    Potrafiła tylko przytaknąć.
    - Ale nie teraz i nie tutaj. Zanim się zdecydujesz na cokolwiek musimy koniecznie porozmawiać.
    - Jak to?
    - Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała. Jesteś niesamowita i piekielnie mnie kręcisz. Bardziej niż mogłabyś sobie to wyobrazić i bardziej niż ja bym sobie mógł to wyobrazić. Boję się tylko, że w pewnym momencie nasze poglądy troszkę się rozmijają i musimy to ustalić zanim zdecydujemy się na coś więcej.
    Jej mózg zarejestrował tylko „coś więcej” i patrzała teraz na Harveya z szeroko otwartymi ustami jakby przemawiał w jakimś pozaziemskim języku.
    - Nie patrz tak na mnie maleńka - znowu się uśmiechnął.
    Maleńka? Jakież to było... obiecujące... Przechyliła głowę odpowiadając nieśmiałym uśmiechem.
    W tym momencie wszedł Brumer.
    - Przepraszam, że tak długo, ale to straszny gaduła - usiadł na kanapie po drugiej stronie stołu - Coś ustaliliście kiedy mnie nie było?
    Wik wlepiła wzrok w podłogę pod stopami. Rozbiegają się w poglądach? O co mu może chodzić...?! Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Przez chwilę zastanawiała się skąd dobiega, ale zanim zaczęła wzbudzać podejrzenia przypomniała sobie, że ostatnio stała przy biurku. Nadal niepewna konsystencji swoich nóg wstała powoli zerkając przy tym na Harveya, który zdążył się już zająć rozmową z Brumerem.
    Weszła sobie z powrotem w kąt pomiędzy ścianą, a oknem.
    - Tak?... - to był jeden z agentów pilnujących pani Truman - Gdzie? Nie mówiła nic? Aha...dziwne, dziwne, ale ok jak tylko wyjdzie zgarnijcie ją do domu. Wysoka ostrożność chłopaki!
    - Co się stało? - zapytał Brumer.
    Pojechała z wizytą do znajomego? Dlaczego coś jej tu nie pasowało... W ratuszu ogłaszają alarm, a ona sobie jedzie z wizytą?
    - Hastings co się dzieje?
    - Coś tu nie gra... - podrapała się po brodzie.
    - Z burmistrzem?
    - Muszę sprawdzić kto tam mieszka...
    - Gdzie? - dopytywał się Brumer, ale ona już była za drzwiami.
    - Rodriquez załatw mi listę lokatorów spod tego adresu - zapisała jej go na kartce i podłożyła pod nos.
    - Się robi.
    Przeszła do dochodzeniowego w którym rozłożyła tablicę i zaczęła ją jeszcze raz przeglądać. Na nieszczęście burmistrza właśnie całował ją Harvey Word... Nie mogła się do końca otrząsnąć. Jeszcze nikt nie całował jej tak obcesowo. Brutalnie... Cudownie. Czuła to w każdym zakończeniu nerwowym. Prawie spadła z krzesełka kiedy zadzwonił telefon.
    - Mam wyniki skarbeńku - Zoe.
    - Już do ciebie jadę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!