Obudziła się niezdarnie
zawinięta w kołdrę. Było jej duszno. Nic dziwnego miała na sobie
ciepłe dresowe spodnie. Kiedy zerknęła na zegarek była już 9.30.
Niesamowite, że do tej godziny nikt jej nie obudził. Niespiesznie
wzięła prysznic, ubrała się i pojechała do biura. Maya pojechała
gdzieś z Lincolnem, a Chris przesłuchiwał świadka jakiejś nowej
sprawy. Usiadła przy pierwszym z brzegu komputerze i sprawdziła
maila. Tego prywatnego. Tylko koleżanka z Kalifornii podesłała jej
zdjęcie z ich ulubionego miejsca. Koledzy z pracy nie dali by jej
żyć gdyby wiedzieli, że w czasach studenckich zdarzało się nie
raz i nie dwa, że przesiadywała pod molem i piła tanie wino.
Uśmiechnęła się do wspomnień i odpisała kilka sentymentalnych
słów. Przejrzała wirtualną prasę i już uznała, że na nic zda
się jej siedzenie za biurkiem, kiedy jednocześnie Maya i Lincoln
wyszli z windy, a Chris opuścił pokój przesłuchań. Szli wszyscy
w swoją stronę i spotkali się nieopodal biurka przy którym
siedziała.
- Znaleźliście coś? -
zapytał Chris.
- Brak śladów rabunku.
Ale właściciel restauracji twierdzi, że słyszał głos
napastnika. To z pewnością mężczyzna - powiedziała Maya.
- Czyli nic nie mamy...
Wik odchyliła się na
fotelu.
- Nad czym pracujecie?
Odpowiedziała jej cisza.
Cała trójka stała rozmyślając nad następnym krokiem. Wik
wodziła wzrokiem po wszystkich po kolei bezskutecznie czekając na
jakąkolwiek reakcję.
- Sprawdzę dom, a wy
jedźcie do firm w których byli zatrudnieni i popytajcie. Może
znajdziemy jakiś motyw.
- Jasne - Maya i Linc
zwrócili się z powrotem do wyjścia mijając ją bez słowa.
- Hej czy ja jestem
niewidzialna? - krzyknęła za Chrisem.
- Pogadamy później! -
powiedział ewidentnie ją zbywając. Złapał kurtkę zawieszoną
na sąsiednim krześle i również wyszedł. Pokręciła
zrezygnowana głową.
- Hastings! - głos
Brumera świsnął powietrze jak bat. Czyżby nadal się gniewał za
Tannera?
- Słucham sir? -
podeszła z bardzo posłuszną miną. Tak na wszelki wypadek.
- Mamy zawiadomienie z
biura burmistrza. Dostaje dosyć niepokojące pogróżki.
- Z całym szacunkiem,
ale sama miałam mu ochotę kilka wysłać. Trzeba się tym martwić?
- Wczoraj ktoś mu zabił
psa, a dzisiaj sekretarkę - Brumer zdecydowanie nie miał dla niej grama cierpliwości.
- Ooo... No to nie ja.
Na pewno - sroga mina szefa stawiała ją do coraz wyższego pionu -
Przysięgam, że to nie ja.
- Wiem, że to nie ty!
Jedź do ratusza. I weź sobie kogoś. Maya i Lincoln będą teraz
zajęci z Chrisem.
- No właśnie prawie
mnie podeptali dzisiaj. Czym się zajmują?
- Jedź do ratusza -
odwrócił się i odszedł.
Co jest? Dlaczego wszyscy
są na nią po obrażali?! Dla zasady również postanowiła się
obrazić i wyszła nic nikomu nie mówiąc.
Po wejściu do ratusza
skierowała się od razu do biura burmistrza. Znała drogę ponieważ
była tu już niejednokrotnie wykłócać się o wiele obowiązków
i przywilejów FBI. Tym razem prawie za każdym rogiem i za każdym
zakrętem musiała machać odznaką. Burmistrz się naprawdę
wystraszył.
- Witam panie burmistrzu
- przywitała się, kiedy w końcu udało mu się dotrzeć przed
obliczę najwyższego.
- O agentka Hastings! -
podniósł się z krzesła i podał jej rękę - Wiec jest szansa,
że dożyje do wyborów - próbował zażartować, ale jakoś marnie
mu to wyszło.
- Nie biorę innej
ewentualności pod uwagę. Proszę mi o wszystkim opowiedzieć.
Usiedli przy stosunkowo
mało okazałym biurku jak na burmistrza Nowego Jorku i mężczyzna
zaczął opowiadać. Pokazał jej listy z pogróżkami, które z
początku naprawdę można było ignorować, później były
przesłane zdjęcia nie tylko z wyjazdów służbowych, ale również
z wypadów za miasto z rodziną. Najgroźniejsze były te na których
nie było burmistrza. Np. jego żony pracującej w ogrodzie, dzieci
wychodzących ze szkoły. Na uwieńczenie dzieła był zdechły pies
w ogrodzie z karteczką "zaczynam się niecierpliwić" i
ostatecznie ciało asystentki burmistrza odnalezione na stacji
metra. Miała w kieszeni maleńką pozytywkę z w kółko
powtarzającym się nagraniem "doigrasz się". Warunek był
jeden i prosty. Rezygnacja z kandydatury w nadchodzących wyborach,
lub oczywiście śmierć. Dwie proste alternatywy.
- Rozumiem, że około
40% stanu to pańscy przeciwnicy, ale czy jest ktokolwiek, kogo
może pan podejrzewać? - to mogło być naprawdę trudne...
- Czy jest ktoś kogo
mógłbym podejrzewać o próbę zamachu na własne życie? Nie
agentko Hastings. Nawet Reynoldsa mojego najzacieklejszego
przeciwnika nie podejrzewałbym o to. Prowadzę bardzo
dżentelmeńskie metody i to się właśnie podoba ludziom.
- Czy mogę porozmawiać
z pańskimi pracownikami?
- Tak. Oczywiście,
chociaż ich zadaniem jest trzymać buzie na kłódkę, więc nie
będzie pani łatwo.
- Potrafię być uparta
- uśmiechnęła się przekornie.
- Słyszałem - odparł
Trumann.
Wik zatrzymała się w
połowie drogi do wyjścia.
- Słyszał pan?
- Tak proszę się nie
gniewać. Ostatnio grałem w bilard z moim przyjacielem, który miał
przyjemność z panią pracować przez chwilę i troszkę
poplotkowaliśmy. Mam na myśli Harveya Worda - dodał widząc jej
zdziwioną minę.
- Ach tak. Pan Word -
powiedziała z przekąsem i wyszła. Rany! Grywa w bilard z
burmistrzem?! Nic dziwnego, że wszystko wie...
Resztę popołudnia
spędziła na rozmowach z pracownikami ratusza. Miała kilka śladów.
Okazało się, że wcale nie trzymają tak bardzo zaciśniętych ust
jak twierdził burmistrz. Jedni podejrzewali, że ma romans, drudzy,
że mataczy. No cóż musiała sprawdzić wszystkie wątki.
Kiedy wróciła do biura
skrzynka mailowa (ta prywatna) była pusta, a jej najbliżsi
współpracownicy zapadli się pod ziemię. Chcąc nie chcąc
zebrała się i poszła do domu.
Kolejnego dnia pierwsze
na jej liście było odwiedzenie pani burmistrzowej. Po krótkiej
wymianie zdań głównie na temat sąsiadów i znajomych,
dowiedziałam się tylko, że Linda Trumann była doskonałą panią
domu, matką i żoną. Wik czuła się jak na jakimś spocie
przedwyborczym.
- Pani Truman proszę mi
wybaczyć, ale muszę pani zadać bardzo osobiste pytanie.
- Rozumiem. Zrobię
wszystko, żeby uratować męża.
- Bardzo proszę o
szczerą odpowiedź. W biurze krążą plotki na temat pani męża.
Czy wie pani coś o jego romansie.
Kobieta zamarła na
chwilę i zbladła.
- Nie - odpowiedziała z
dziwną pewnością w głosie - Cokolwiek ludzie nie mówią, mój
mąż nie ma żadnego romansu.
- I uważa pani, że
może być tego pewna?
- Tak - lekka nutka
desperacji w głosie.
- Musi pani zrozumieć,
że nie staram się znaleźć na pani męża haka tylko osobę,
która mogłaby mu zrobić krzywdę.
- Rozumiem w pełni pani
motyw.
- W takim razie dziękuję
za rozmowę. Na razie to wszystko.
Kiedy tylko dotarła do
biura zleciła jednemu z agentów obserwację Lindy. Rozpisała
tablicę w dochodzeniowym i już miała wychodzić kiedy usłyszała
krzyk Chrisa.
- Szybko zbierać się
chłopaki!!
Wyszła szybko z pokoju.
- Co się dzieje?
- Później Wik zajmij
się burmistrzem! - i już go nie było, a wraz z nim połowy
wydziału.
Było coraz dziwniej.
Rozejrzała się po pozostałych i podeszła do starszej od niej
stażem, ale niższej szczeblem agentki.
- Hej Rodriquez co się
dzieje?
- Święta tajemnica...
Nie mam pojęcia.
Hmm... Zadzwoniła do
agentów pilnujących burmistrza. Na razie nie działo się nic
podejrzanego. Zwykły dzień jak co dzień... W porannej poczcie nie
przyszły żadne pogróżki, nic niepokojącego. Agenci, którzy
mięli mieć oko na Lindę donieśli tylko o gosposi i chłopakowi
od czyszczenia basenów. Na tym froncie również spokój. Na
horyzoncie pojawiła się Maya pędząca z jakimiś dokumentami do
Brumera. Ledwie prześlizgnęła po niej wzrokiem i już jej nie
było. Wik czuła się urażona, odepchnięta i oszukiwana. Było
jej wręcz przykro, że jest tak zbywana przez kolegów. Będą jej
się grubo z tego tłumaczyli.
Mały przełom nastąpił
dopiero w czwartek. Przyszła bardzo niechętnie do biura. Zaczynała
mówić do siebie z braku innego towarzystwa. Jeszcze nigdy nie
czuła się taka osamotniona w tłumie ludzi. Połowa (ta
wartościowsza połowa) agentów była ciągle zajęta sprawą
Chrisa. Nawet jej drużyna... Bez sensu codziennie sprawdzała maila
i codziennie z ukłuciem w sercu szybko go wyłączała obiecując,
że już nie zajrzy. Nie odezwał się od momentu tamtego
pożegnania. Co najdziwniejsze chyba za nim tęskniła. Widywali się
codziennie przez ponad tydzień i teraz brakowało jej go.
"Kurcze..." myślała "Facet cię zwyczajnie nie
chciał, a ty się na niego rzuciłaś jak jakieś dzikie zwierze...
" Właśnie próbowała otworzyć jeden z raportów, kiedy
komputer się zupełnie zawiesił. Nie pomagały żadne kombinacje
klawiszowe, nic.
- Cały świat się
zmówił czy co?! - warknęła i przyłożyła z pięści w
klawiaturę. Nagle ponad jej ramieniem czyjaś ręka sięgnęła do niej i wciskając coś odblokowała urządzenie. Wik poderwała
głowę i z osłupieniem spojrzała na rozbawionego Harveya.
- Trzeba z uczuciem
Wiktorio - powiedział i odszedł. Była jak porażona. Przez dobre
kilka sekund nie mogła wykonać żadnego ruchu. Kiedy odzyskała
władzę nad ciałem szybko odwróciła się w stronę w którą
odszedł. Stał i jakby nigdy nic gawędził sobie z Brumerem. Co
robił w siedzibie FBI? Czyżby jakiś adwokat znowu był
niegrzeczny? Prawie z otwartymi ustami patrzała jak mężczyźni
przemieszczają się do windy kompletnie nie zwracając na nią
uwagi. Norma...
Zadzwonił telefon.
Chociaż on się do niej odzywa...
- Hastings... Co?!
Wezwijcie saperów, ewakuujcie budynek i przywoźcie mi go tu
natychmiast! Już wysyłam posiłki - rozłączyła się - Wiem, że
jest was tu naprawdę niewiele, ale każda wolna jednostka do
ratusza! Ewakuacja i zabezpieczenie terenu! Możliwy zamach bombowy!
Dziesięć minut później
czekała na parkingu, kiedy podjechała czarna nieoznakowana
furgonetka. Pod ciasną eskortą wyprowadzono burmistrza z samochodu
i w dużym pośpiechu zaprowadzono do środka. Tutaj już był
bezpieczny.
- Zapraszam na górę.
Tam mi pan wszystko opowie.
W połowie drogi zmieniła
zdanie i zamiast do swojego gabinetu zaprowadziła go prosto do
Brumera. Zapukała energicznie.
- Proszę! - zdecydowany
głos rozległ się za drzwiami. Pchnęła drzwi i weszła do
środka. Siedział sobie z Harveyem i popijali kawkę. No pięknie!
- Przepraszam, że
przeszkadzam, ale mamy gościa - mówiła bardzo rzeczowym tonem,
ale uważniejszy słuchacz od razu wyłapywał całe pokłady
zjadliwości ukryte pod spodem. Obydwoje podnieśli się z miejsc,
kiedy tylko burmistrz pojawił się w drzwiach.
- Walterze witaj -
Brumer przywitał się bardzo oficjalnie, wręcz po żołniersku.
Ze strony burmistrza uśmiech w stylu "głosuj właśnie na
mnie". Chłop nie tracił wigoru.
- Harv! - ucieszył się
już bardziej serdecznie na widok Harveya bez marynarki za to w
kamizelce z jakiegoś matowego materiału, która w ogóle nie
wyglądała ani śmiesznie, ani nad wyrost.
- Witaj Walt. Wszędzie
mnie znajdziesz - przywiali się jak starzy znajomi. Pewnie nimi
byli...
- Co cię do nas
sprowadza? - Brumer gestem gospodarza zaprosił go na kanapę, ten
jednak pozostał na miejscu.
- Właściwie to agentka
Hastings - znowu uroczy uśmiech. Wszyscy popatrzyli na nią. Stała
udając, że jeszcze nie zauważyła, że skończyli się witać.
Jak również cieszyła się, że po raz pierwszy w tym tygodniu
ktoś jej słucha i były to aż trzy osoby.
- Zajmiecie się chwilę
panem burmistrzem? Mamy chyba bombę w ratuszu – powiedziała
jakby zawiadamiała o niedzielnym pikniku.
- Jesteś pewna? -
zapytał Brumer.
- Zaraz będę -
odpowiedziała sięgając po dzwoniący telefon - Co jest?... Dobra
zaraz do was jadę, dzwoń jakby się coś zmieniło - odłożyła
telefon - Proszę mi wszystko opowiedzieć - zwróciła się do
Trumana.
- Kurier jakieś
dwadzieścia minut temu przyniósł paczkę zawiniętą w ozdobny
papier. I tylko tyle zdążyłem zobaczyć zanim przechwycili ją
agenci. Chwilę później byłem u pani. Co to było?
- Kolejne ostrzeżenie.
Nieduży ładunek wybuchowy. Zapalnik był podpięty pod liścik.
Nie miał zabijać tylko okaleczyć - nie myślało jej się zbyt
łatwo, kiedy Harvey wolnym krokiem wrócił na fotel i wlepił w
nią uważne spojrzenie - Chyba, że wziąłby go pan zębami -
powiedziała zanim zdążyła pomyśleć. Brumer natychmiast
spiorunował ją wzrokiem. Podniosła na powrót swój telefon
wybrała numer i przyłożyła do ucha.
- Hej Zoe - ruszyła w
stronę okna - Zrobisz coś dla mnie? Wiem, wiem, teraz wszyscy
skaczą wokół Chrisa, ale to naprawdę bardzo ważne... Wiesz, że
oni nie zauważą bakterii nawet jak będzie wielkości hipopotama i
siądzie im na twarzy... - miała wrażenie jak pięcioletnia
dziewczynka, że jeżeli ona ich nie widzi to oni jej też - Taki
malutki ładunek wybuchowy. Całkiem bezpieczny! - słuchała przez
chwilę jak Zoe przechodzi przez różne etapy gniewu aż wreszcie
się zgadza - Dzięki!
Kiedy wróciła do
mężczyzn tylko Harvey nie sprawiał wrażenia spiętego.
- Za chwilę przyjadą
agenci Secret Service, którzy będą sprawować nad panem pieczę,
aż do zakończenia sprawy.
- Co z tym ładunkiem?
- Zrobimy mu dokładne
badania laboratoryjne. Powinno nam to powiedzieć w jakich warunkach
został sporządzony. To bardzo amatorska robota i tym samym bardzo
niebezpieczna. Przeanalizujemy każdy składnik i dowiemy się skąd
je nabył. Myślę, że już popełnił kilka błędów - nie
wspominała nawet o tym, że czeka ją najprawdopodobniej bardzo
długa noc...
- Nic się nie martw –
Brumer poklepał go po ramieniu – Moi najlepsi ludzie pracują nad
tym.
Gdyby nie był w wojsku z
pewnością padł by właśnie martwy pod spojrzeniem Wik.
Zadzwonił telefon na
jego biurku i mężczyzna podszedł go odebrać.
- Tak, tak. Rozumiem.
Czekajcie na dole.
- Secret? - zapytała
Wik.
- Tak... Walterze
odprowadzę cię teraz na dół i agenci zabiorą cię do Lindy -
poklepał go po ramieniu.
- Dobrze. Dziękuję na
razie za wszystko agentko Hastings. I proszę w moim imieniu
podziękować pani zespołowi.
- Och zapewne bardzo się
z tego ucieszą – powiedziała nie spuszczając wzroku z Brumera –
Wszyscy.
- Zaraz wracam –
warknął Brumer i oznaczało to nie ruszaj się stąd. Kiedy wyszli
wróciła do okna i oparła czoło o szybę.
- Zdradzisz mi o czym
myślisz? - usłyszała głos Harveya dużo bliżej niż powinna.
- Pod warunkiem, że nie
wypaplasz burmistrzowi - zachowuj się normalnie!
- Daję słowo.
- Zastanawiam się co by
zrobił gdyby wiedział, że nie ma żadnego zespołu, który go
broni - odwróciła się od okna. Opierał się o biurko Brumera.
Był może z dwa metry od niej. Czyste orzechowe oczy patrzały z
uśmiechem.
- Pewnie dostałabyś
kilka medali.
- Pod warunkiem, że go
uratuje.
- Stęskniłem się za
tobą.
Nabrała powietrza żeby
coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Dobrze usłyszała?
- Nie odzywałeś się -
powiedziała dużo ciszej niż zamierzała i zupełnie coś innego
niż zamierzała.
- Chciałem sprawdzić,
czy mi się uda przestać o tobie myśleć.
Tego było już stanowczo
za dużo. O wiele, wiele za dużo.
- Przestań do cholery
ciągnąć te włosy - powiedział niezadowolony.
- Dlaczego?
- Po prostu rób czasem
to, o co cię proszę.
"Prosisz?" -
przemknęło jej przez myśl i nawinęła na palec nowe pasemko "Ani
mi się śni!" Zaskoczyło ją kiedy się uśmiechnął i już
od tej pory miała być tylko zaskakiwana.
- Doigrałaś się -
powiedział groźnie w jednym kroku znajdując się przy niej.
Odruchowo próbowała go odepchnąć, ale uwięził jej nadgarstki w
swoich dłoniach i przygwoździł do ściany po obu jej stronach na
wysokości twarzy. Zanim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek jego
usta przycisnęły się do jej ust. Ale nie był to zwykły
pocałunek. Jego język wdarł się bardzo brutalnie pomiędzy jej
wargi. Naparł na na nią całym ciałem wbijając w ścianę. Kiedy
dłonie poluzowały uchwyt i objęły ją w tali była zupełnie
oszołomiona. Ale nie jej ciało. Ono doskonale wiedziało czego
chce i jak się zachować. Jej uwolnione dłonie w momencie
zacisnęły się na jego ramionach, a język podjął szaleńczą
grę. Drżała na całym ciele jeśli to możliwe jeszcze bardziej
przylegając do niego. Nigdy, ale to nigdy jej podniecenie nie
wybuchnęło tak nagle i tak mocno. W ułamku sekundy! Jego ciepła
dłoń wsunęła się pod bluzkę i pieściła skórę na plecach.
Jej ręce z kolei już wpiły się w jego włosy miękkie i pachnące
świeżością. Mieszanka jego smaku i zapachu spowodowała, że Wik
zupełnie się zatraciła. Mimo, że wszystkie zakończenia nerwowe
w jej ciele szalały sama nie czuła ani podłogi pod stopami, ani
ściany za plecami. W momencie kiedy jego dłoń zacisnęła się na
jej pośladku i poczuła jak bardzo się to podoba również jemu
głośny jęk rozkoszy wydobył się z jej ust wprost w jego usta.
Oderwał się od niej nagle i równie zdyszany jak ona. Nie
odsuwając się ani o milimetr oparł się czołem o ścianę. Nie
była w stanie zebrać ani jednej sensownej myśli. W jej głowie
huczało tylko "jeszcze!"
- Wik - wyszeptał
odsuwając się od niej. Jej ręce opadły wzdłuż ciała.
- Dlaczego przerwałeś?
- głos ledwo wydobył się z jej ust. Śmiałości dodawał jej
fakt, że był w takim samym stanie jak ona.
- Czy zdajesz sobie
sprawę, że jeszcze chwila, a wziął bym cię na biurku twojego
szefa?
Pokręciła przecząco
głową. Niech robi co chce tylko byle tu wrócił.
- Tak też myślałem -
złapał ją za rękę i pociągnął delikatnie - Chodź.
Nogi miała jak jakiejś
piankowej sprężyny. Zaprowadził ją do najbliższego fotela i
posadził na nim.
- I staraj się oddychać
- uśmiechnął się dając buziaka w czoło. Usiadł na swoim
dawnym miejscu w fotelu około dwa metry od niej.
- Musimy porozmawiać.
Potrafiła tylko
przytaknąć.
- Ale nie teraz i nie
tutaj. Zanim się zdecydujesz na cokolwiek musimy koniecznie
porozmawiać.
- Jak to?
- Nie chcę żebyś mnie
źle zrozumiała. Jesteś niesamowita i piekielnie mnie kręcisz.
Bardziej niż mogłabyś sobie to wyobrazić i bardziej niż ja bym
sobie mógł to wyobrazić. Boję się tylko, że w pewnym momencie
nasze poglądy troszkę się rozmijają i musimy to ustalić zanim
zdecydujemy się na coś więcej.
Jej mózg zarejestrował
tylko „coś więcej” i patrzała teraz na Harveya z szeroko
otwartymi ustami jakby przemawiał w jakimś pozaziemskim języku.
- Nie patrz tak na mnie
maleńka - znowu się uśmiechnął.
Maleńka? Jakież to
było... obiecujące... Przechyliła głowę odpowiadając
nieśmiałym uśmiechem.
W tym momencie wszedł
Brumer.
- Przepraszam, że tak
długo, ale to straszny gaduła - usiadł na kanapie po drugiej
stronie stołu - Coś ustaliliście kiedy mnie nie było?
Wik wlepiła wzrok w
podłogę pod stopami. Rozbiegają się w poglądach? O co mu może
chodzić...?! Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Przez
chwilę zastanawiała się skąd dobiega, ale zanim zaczęła
wzbudzać podejrzenia przypomniała sobie, że ostatnio stała przy
biurku. Nadal niepewna konsystencji swoich nóg wstała powoli
zerkając przy tym na Harveya, który zdążył się już zająć
rozmową z Brumerem.
Weszła sobie z powrotem
w kąt pomiędzy ścianą, a oknem.
- Tak?... - to był
jeden z agentów pilnujących pani Truman - Gdzie? Nie mówiła nic?
Aha...dziwne, dziwne, ale ok jak tylko wyjdzie zgarnijcie ją do
domu. Wysoka ostrożność chłopaki!
- Co się stało? -
zapytał Brumer.
Pojechała z wizytą do
znajomego? Dlaczego coś jej tu nie pasowało... W ratuszu ogłaszają
alarm, a ona sobie jedzie z wizytą?
- Hastings co się
dzieje?
- Coś tu nie gra... -
podrapała się po brodzie.
- Z burmistrzem?
- Muszę sprawdzić kto
tam mieszka...
- Gdzie? - dopytywał
się Brumer, ale ona już była za drzwiami.
- Rodriquez załatw mi
listę lokatorów spod tego adresu - zapisała jej go na kartce i
podłożyła pod nos.
- Się robi.
Przeszła do
dochodzeniowego w którym rozłożyła tablicę i zaczęła ją
jeszcze raz przeglądać. Na nieszczęście burmistrza właśnie
całował ją Harvey Word... Nie mogła się do końca otrząsnąć.
Jeszcze nikt nie całował jej tak obcesowo. Brutalnie... Cudownie.
Czuła to w każdym zakończeniu nerwowym. Prawie spadła z
krzesełka kiedy zadzwonił telefon.
- Mam wyniki skarbeńku
- Zoe.
- Już do ciebie jadę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!