sobota, 12 stycznia 2013

SPICY Rozdział 23


    Kiedy ponownie otwieram oczy słońce mocno przebija przez zaciągnięte rolety, a ciepłe, rozbawione, brązowe oczy uważnie mi się przyglądają.
    - Dzień dobry - wsparty na ręce uśmiecha się słodko.
    - Dzień dobry - odwzajemniam uśmiech. Harvey Word właśnie spędził noc w moim łóżku! Ledwo się powstrzymuje, żeby nie wyskoczyć z niego i nie biegać wokół jak wariatka.
    - Która godzina?
    - Siódma
    - Nie wstałeś o piątej - zauważam nie wiedzieć czemu dumna z siebie.
    - Obudziłem się ponad godzinę temu, ale cały czas trzymasz mnie kurczowo za rękę. Nie chciałem cię budzić.
    Patrzę w dół i rzeczywiście leżąc na wznak zatrzasnęłam jego dłoń w uścisku.
    - Znowu ci się śniłem - to nie pytanie... Stwierdził fakt...
    - Skąd wiesz, co mi się śniło? - zaczynam się bawić jego dłonią.
    - Bo mówiłaś przez sen.
    O cholera! Nigdy, ale to przenigdy mi się to nie zdarzyło.
    - Co mówiłam? - pytam ostrożnie.
    - Coś co muszę sobie przemyśleć - odpowiada wchodząc z moimi palcami w przyjemną grę głaskania i zawijania się razem.
    - Nie no proszę cię co powiedziałam?! Wiesz, że nie mam wpływu na to co mi się śni! - unoszę się szybko na łokciach prawie zderzając się zanim głową.
    - Wiesz, że nigdy nie zostawałem na noc u żadnej... dziewczyny?
    Zmiana tematu. Udaje mu się oczywiście.
    - To znaczy, że... Od razu wychodziłeś?
    - Może nie od razu, ale tak mniej więcej było.
    - Więc co się zmieniło?
    - Nie mogę ci się oprzeć - pochyla się i daje mi buziaka - Coraz więcej nowości niesiesz z sobą. Uprawialiśmy seks w mojej sypialni, spałaś tam ze mną, ja zostałem u ciebie...
    - I jak się z tym czujesz?
    - Fajnie - szeroki uśmiech.
    Prostota jego odpowiedzi mówi sama za siebie. To strasznie, ale to strasznie słodkie.
    - Mnie też jest fajnie - obserwuje sobie ciało odsłonięte od pasa w górę. FAJNE!
    - Co takiego w tobie jest... Nie potrafię tego rozgryźć.
    - Uuu pan czegoś nie potrafi mecenasie?
    - Spokojnie panno Hastings to tylko kwestia czasu.
    - Mam nadzieję, że nie.
    - Dlaczego?
    - Bo jak już to rozgryziesz może przestać być fajne...
    - I stać się fascynujące - znowu buziak w czoło - Za chwilę się spóźnię do sądu.
    - Idź pod prysznic, a ja ci zrobię śniadanie.
    - Kawa wystarczy - leżymy jeszcze chwilę patrząc na siebie - Musisz mnie puścić - w jego oczach igra rozbawienie. No tak nadal trzymam go za rękę. Wesoło i radośnie wstaje z łóżka zakładam szlafrok i jeszcze raz zerkając za siebie z uśmiechem wychodzę z pokoju. Kiedy mój Harvey bierze prysznic u mnie w łazience(!!!) parzę mocną kawę. Chwilę się zastanawiam czy lubi czarną, czy białą aż w końcu kładę obok filiżanki dzbanuszek z mlekiem. Po paru minutach idę na górę. Kiedy wchodzę do pokoju już zupełnie ubrany rozmawia przez telefon. Zrzucam z siebie szlafrok i piżamę i  przechadzam się wolnym krokiem do komody z bielizną. Wybieram czarny komplet i rzucam go na łóżko. Harvey ani na chwilę nie przestaje rozmawiać. Zdaje się z Ritą, albo z Carlo, bo mówi o papierach do sądu. Koło bielizny kładę czarne spodnie i zerkam na niego. Stoi do mnie bokiem i w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Cholera! Zaciskam zęby i czuję się jak idiotka. Szybko się ubieram dodając białą bluzkę i idę do szafy po żakiet. Dosyć, że jest lekko zagnieciony i będę go musiała wyprasować to jeszcze zaczepił się o coś. Szarpię z całej siły i prawie lecę do tyłu kiedy razem z wieszakiem wylatuje z szafy.
    - Tak i sprawdź jeszcze raz karalność - mówi Harvey - Nie może nam nic umknąć - to raczej do Carlo. Odwracam się w jego stronę po telefon - I wiesz co? - dodaje po czym zamiera z wzrokiem utkwionym w podłodze. Szybko zerkam w tamtą stronę i czuje jak cała krew odpływa mi z twarzy. Rzecz, o którą zaczepił mój żakiet to czarna marynarka Dominika, która teraz w pełnej krasie leży na podłodze. Nabieram powietrza, żeby coś powiedzieć, ale słowa więzną mi w gardle. Chcę ją podnieść, ale przecież już jej nie schowam! Harvey patrzy na nią przez chwilę nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi po czym wraca do rozmowy - I niech Rita skontaktuje się z Trumanem. Coś chciał. Za godzinę przed sądem - rozłącza się chowając telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i podnosi na mnie zimne oczy. Natychmiast przeszywa mnie dreszcz. Nie, nie chcę tego Harveya! Może być tak władczy i tak apodyktyczny jak mu się tylko podoba, ale niech nie będzie groźny!
    - Harvey to... - macham w stronę marynarki.
    - Muszę już iść - szybkim długim krokiem podchodzi do mnie wyciskając mi całusa na czole i wychodzi z pokoju. Słyszę jego szybkie kroki na schodach i trzask drzwi. Przeczesuje dłonią włosy. Cholera!!

    Siedzę w biurze gapiąc się w okno. Pierwszy raz od bardzo dawna korzystam z własnego gabinetu. Maya obiecała, że się zajmie Nathalie i dyskretnie nie pytała o nic. Chociaż tylko czekać aż zrobi wywiad. Co mam teraz  zrobić? Próbowałam dzwonić dwa razy, ale ma wyłączony telefon. Zresztą przecież jest w sądzie... Cholerna marynarka! Po co ją schowałam?! Nawet nie wiem kiedy to zrobiłam. Aż mnie ciarki przechodzą kiedy przypominam sobie to spojrzenie. Pukanie do drzwi , a następnie głowa Mayi pojawia się pomiędzy nimi, a ramą.
    - Mogę wejść?
    - No pewnie - mruczę z głową wspartą na ręce.
    - Co się dzieje kochanie? - zamyka za sobą drzwi i siada po przeciwnej stronie biurka. Kręcę głową zrezygnowana.
    - Tym razem to ja dałam ciała...
    - Ostatnio się tu zamknęłaś po wyjeździe Dominika... Aż się boję pytać co się tym razem stało...
    - Jestem na siebie wściekła Maya. Znalazłam się w pięknie napisanej bajce i schrzaniłam...
    Maya wstrzymuje oddech. Nie wspomniałam do tej pory ani słowem o moich relacjach z Harveyem i boi się teraz odezwać, żeby mnie nie zniechęcić. Milczy czekają, aż się odezwę. W sumie to nawet mam ochotę się wygadać. Co mi tam! Zaczynam jej opowiadać co się wydarzyło rano.
    - Nie może być na ciebie zły z tego powodu! - burzy się.
    - Może Maya ja bym była...
    - Kochanie bez urazy, ale nie należy do najgrzeczniejszych!
    - To co postaw się w jego sytuacji... Jesteś u faceta i znajdujesz ciuchy jego byłej w szafie...
    - Bardzo był zły? - wyobrażając sobie sytuacje od razu spuszcza z tonu.
    - Potrafi zabijać i mrozić wzrokiem jak nikt inny...
    - I nie odezwał się od tej pory?
    Kręcę przecząco głową.
    - Wik... Nie wiem jaki on jest. Rozmawialiśmy parę minut i nie mogłam z niego wyczytać absolutnie nic. To najbardziej tajemniczy typ z jakim miałam przyjemność i zaczynałam się o ciebie naprawdę martwić. Aż do momentu tej akcji z Zoe... Nie wiem jak to określić, ale on cię prawie nosił na rękach i maskował to tylko tą swoją surową, złą miną. No i jak cię tulił... Z jednej strony nie mogłam oderwać wzroku, a z drugiej miałam wrażenie, że podglądam coś bardzo intymnego...
    - Ale zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz jest taki fantastycznie apodyktyczny i nieustępliwy, a za chwilę staje się kwintesencją czułości i słodyczy. Raz jest jak encyklopedia życia, a za chwilę jak mały rozbrykany chłopiec. Czasami zupełnie za nim nie nadążam i to też jest super! A teraz mnie nienawidzi - opieram głowę na dłoniach położonych płasko na biurku. Maya milczy, a ja analizuje w głowie to co jej przed chwilą powiedziałam. Jezu nie znam umiaru!!
    - Lubisz go prawda? - ma tak delikatny głos jakbym miała właśnie złożyć jakąś wiążącą przysięgę. Unoszę głowę i patrzę w jej szczere oczy pełne wesołych iskierek.
    - Bardzo go lubię - mówię dokładnie to co czuje. Lubię go bardzo, bardzo, bardzo.
    - On ciebie też. I wiem kto nam powie coś więcej - przebiegły uśmiech podoba mi się. Maya wyciąga telefon i wybiera numer. Czekam w napięciu co też ona wymyśliła...
    - Rita! Co powiesz na lunch?... Tak Wik też pójdzie, przynajmniej postaram się ja wyciągnąć z biura... Ok może być! Pa!! - szczerzy się do mnie zachwycona swoim pomysłem.
    - Maya jeśli zaczniemy ją wypytywać Harvey o wszystkim się dowie i będzie wpadka! Nie możemy tego zrobić...
    Maya prycha na mnie na poły rozbawiona, a na poły urażona.
    - Głowa do góry! Potraktujmy to jako wyjątkowo zatajone przesłuchanie...
    Zastanawiam się chwilę. To się nie może udać! Nie z Ritą...

    - Szalona kobieto! Dlaczego denerwujesz mojego szefa?
    Stoję jak wryta przez zdecydowanie zbyt długi czas, aż Maya zaczyna mnie ciągnąć za rękaw. Rita w miętowej jedwabnej bluzce i brązowej wąskiej spódnicy patrzy na mnie gniewnie zza restauracyjnego stolika.
    - Ja? Denerwuje Harveya? - pytam niepewnie siadając.
    - No ja przypuszczam, że ty - odpowiada - Od poniedziałku zachowuje się jak anioł. Aż ludzie się potykają na korytarzu kiedy ich mija i nie zabija spojrzeniem! A dzisiaj wraca z sądu i warczy - rozkłada ramiona - Bez powodu! Na wszystkich! Zamyka się w gabinecie i pozwala wpuścić tylko Carla i klientów...
    - Dlaczego uważasz, że to moja wina?
    - Bo to oczywiste. Uwierz mi mniej by mnie zdziwił pochód Marsjan środkiem Manhattanu niż widok Harveya uśmiechającego się do maila!
    - Tak coś o tym wiem... - mruczy Maya. Posyłam jej gniewne spojrzenie i robię bardzo poważną minę. Jednak te słowa sprawiają mi taką przyjemność, że po chwili uśmiecham się nieśmiało.
    - Naprawdę to robi? - dziewczyny wybuchają śmiechem - Co robisz jutro wieczorem?
    Lekko uspokojona odkrywam, że jestem głodna jak wilk. Zamawiam sałatkę z kurczakiem i gawędzimy sobie wesoło o wszystkim i o niczym. Rita pobieżnie opowiada na czym polega jej praca i jak wgląda jej dzień w kancelarii. Aż kręci mi się w głowie od tych wszystkich czynności i obiecuję sobie, że już nigdy nie będę narzekała na poprawianie raportów. Zdaje się, że nieźle zna Harveya mimo, a może właśnie dlatego, że nic o nim nie opowiada. Pamiętam jak podczas przesłuchania powiedziała, że to najlepszy człowiek jakiego zna... Mimowolnie zaczynam myśleć, czy łączyło ich kiedyś coś więcej... To nie jest przyjemna myśl. Wypycham ją jak najszybciej z głowy.
    - A jak się sprawuje mała kontrolerka Nathalie?
    - Ano właśnie co on dzisiaj robi? - dopada mnie mały wyrzut sumienia, że nie poświęciłam jej dzisiaj żadnej uwagi.
    - Siedzi w laboratorium. Jest w swoim naukowym niebie.
    - Taa Harvey opowiadał, że biega za nim jak wściekła i godzinami opowiada co robiła. Chyba cię polubiła - patrzy na mnie.
    - Bardzo fajny dzieciak - odpowiadam zgodnie z prawdą.
    -Dzieciak? Nigdy bym jej tak nie nazwała! Jest starsza i poważniejsza niż my razem wzięte.
    - No coś ty na strzelnicy zachowywała się bardzo stosownie do swojego wieku
    - Widocznie znalazłaś klucz do umysłów pana i panny Word - marszczę brwi na Maye. Znowu zaczyna pleść!
    - Albo sama nim jesteś - dodaje Rita bardzo pewnym głosem.
    - Możemy zmienić temat?! - rumienie się! S.O.S.!!
    - No jasne - Maya pochyla się nad stołem - Co z matką Nathalie?
    - Maya! - besztam ją. Co za nietakt.
    - Rosalie? - Rita robi coś, czego jestem pewna nie robi nigdy i o co bym jej nigdy nie podejrzewała. Spuszcza wzrok. Rosalie. Widmo dostało imię.
    - To amerykanka?
    - Francuzka - rzuca niechętnie - I to fragment z działu ksiąg zakazanych, więc przykro mi, ale nie powiem nic więcej - czuje aż nazbyt wyraźnie jak ciśnienie mnie opuszcza. Rosalie, Francuzka.
    - Maya nie można zadawać ludziom takich pytań! - czuje złość. Prawdziwą, wściekłość. Co też ona sobie wyobraża.
    - Przepraszam... Nie chciałam się wtrącać - patrzy na mnie z wyrzutem.
    - Nie chodzi o wtrącanie się - opanowuje emocje, bo chyba nie Maya jest ich źródłem - Tak po prostu nie można.
    Korygujemy się wszystkie i schodzimy z tematu Harveya. Wielkie jest nasze zdziwienie, kiedy koło naszego stolika pojawia się nagle Carlo.
    - Nie mów, że nasz pan i władca cię przysyła!
    - Cześć - chłopak wita się z ujmującą wesołością i jego spojrzenie zatrzymuje się na Mayi.
    - A nie znacie się - uzmysławiam sobie - Maya to Carlo, Carlo poznaj Maye - dokonuje szybkiej prezentacji i patrzę to na jedno to na drugie. Ściskają sobie dłonie z takim zachwytem wymalowanym na twarzach, że aż prychamy cichutko z Ritą. No, no!
    - Jak mogę pomóc Carlo? - Rita z komedią na twarzy przerywa to urocze gapienie się.
    - Mam cię zabrać do biura... Przykro mi, ale pan i władca żąda całej świty - wzrusza ramionami - Ma wyjątkowo paskudny humor.
    Kurcze... Jest bardzo źle...
    - A wiecie co jest najbardziej przerażające? - Rita zakładając torebkę przez ramię patrzy na nas z przekąsem - Nie mówiłam gdzie idę. Do zobaczenia dziewczyny i życzcie mi jutro powodzenia.
    - Jasne!
    - Cześć - mruczy zupełnie rozbity Carlo. Maya szczerzy się głupio. I dobrze. Niech się zajmie swoimi sprawami, a mnie pozwoli pomyśleć.
    - Czemu mi nie powiedziałaś, że jest taki słodziutki?! - szarpie mnie za ramię - To taka miła i sympatyczna odmiana Dominika.
    - Przypominam ci tylko, że to nadal Santini.
    - Ale jaki... - i zaczyna paplaninę dopóki w biurze każda z nas nie zajmie się swoimi sprawami.
    Siadam jeszcze raz do dokumentów w uśpionej sprawie Trumana i kiedy przeglądam po raz enty listę mieszkańców z bloku Collinsów dostaje nagłego olśnienia. Co za przeoczenie! Dzwonię najpierw do pani Collins, a później do agentów, którzy w tym dniu pilnowali pani Truman. Pozostał jeszcze tylko jeden dowód do zebrania i może uznać sprawę za zamkniętą.
    - Zoe jak się masz po ostatnich wydarzeniach?
    - Wszystko wam opowiem jutro - mówi tajemniczo.
    - Ok... A masz dla mnie wyniki tej dodatkowej substancji?
    - Mhm. Nazwa ci nic nie powie. To mieszanka soli amonowych i innych środków czynnych.
    - Niech zgadnę. Stosuje się ją do basenów?
    - Tak! Zabija niektóre odmiany glonów. Skąd wiedziałaś?
    - Dzięki Zoe jak zawsze ratujesz mi życie! Do jutra!
    - Nie ma za co! Pa!
    - Maya! - wołam triumfalnie.
    Maya po sekundzie wpada do dochodzeniowego.
    - Sprowadź mi tu Trumanna jak najszybciej. Niech Lincoln odnajdzie miejsce gdzie Travis Bringham przechowuje narzędzia i płyny do czyszczenia basenów i niech technicy przetrząsną to miejsce.
    - Jasne.
    Czekam stukając długopisem o stół.
    - Będzie za godzinę.
    - Ok, dzięki.
    - Wik potrzebuję wsparcia - Chris wychyla się zza Mayi - Jadę aresztować podejrzanego i może być gorąco.
    - Opowiesz mi po drodze. Tylko się przygotuje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!