Kiedy ponownie otwieram
oczy słońce mocno przebija przez zaciągnięte rolety, a ciepłe,
rozbawione, brązowe oczy uważnie mi się przyglądają.
- Dzień dobry - wsparty
na ręce uśmiecha się słodko.
- Dzień dobry -
odwzajemniam uśmiech. Harvey Word właśnie spędził noc w moim
łóżku! Ledwo się powstrzymuje, żeby nie wyskoczyć z niego i
nie biegać wokół jak wariatka.
- Która godzina?
- Siódma
- Nie wstałeś o piątej
- zauważam nie wiedzieć czemu dumna z siebie.
- Obudziłem się ponad
godzinę temu, ale cały czas trzymasz mnie kurczowo za rękę. Nie
chciałem cię budzić.
Patrzę w dół i rzeczywiście leżąc na wznak zatrzasnęłam jego dłoń w uścisku.
Patrzę w dół i rzeczywiście leżąc na wznak zatrzasnęłam jego dłoń w uścisku.
- Znowu ci się śniłem
- to nie pytanie... Stwierdził fakt...
- Skąd wiesz, co mi się
śniło? - zaczynam się bawić jego dłonią.
- Bo mówiłaś przez
sen.
O cholera! Nigdy, ale to
przenigdy mi się to nie zdarzyło.
- Co mówiłam? - pytam
ostrożnie.
- Coś co muszę sobie
przemyśleć - odpowiada wchodząc z moimi palcami w przyjemną grę
głaskania i zawijania się razem.
- Nie no proszę cię co
powiedziałam?! Wiesz, że nie mam wpływu na to co mi się śni! -
unoszę się szybko na łokciach prawie zderzając się zanim głową.
- Wiesz, że nigdy nie
zostawałem na noc u żadnej... dziewczyny?
Zmiana tematu. Udaje mu
się oczywiście.
- To znaczy, że... Od
razu wychodziłeś?
- Może nie od razu, ale
tak mniej więcej było.
- Więc co się
zmieniło?
- Nie mogę ci się
oprzeć - pochyla się i daje mi buziaka - Coraz więcej nowości
niesiesz z sobą. Uprawialiśmy seks w mojej sypialni, spałaś tam
ze mną, ja zostałem u ciebie...
- I jak się z tym
czujesz?
- Fajnie - szeroki
uśmiech.
Prostota jego odpowiedzi
mówi sama za siebie. To strasznie, ale to strasznie słodkie.
- Mnie też jest fajnie
- obserwuje sobie ciało odsłonięte od pasa w górę. FAJNE!
- Co takiego w tobie
jest... Nie potrafię tego rozgryźć.
- Uuu pan czegoś nie
potrafi mecenasie?
- Spokojnie panno
Hastings to tylko kwestia czasu.
- Mam nadzieję, że
nie.
- Dlaczego?
- Bo jak już to
rozgryziesz może przestać być fajne...
- I stać się
fascynujące - znowu buziak w czoło - Za chwilę się spóźnię do
sądu.
- Idź pod prysznic, a
ja ci zrobię śniadanie.
- Kawa wystarczy -
leżymy jeszcze chwilę patrząc na siebie - Musisz mnie puścić -
w jego oczach igra rozbawienie. No tak nadal trzymam go za rękę.
Wesoło i radośnie wstaje z łóżka zakładam szlafrok i jeszcze
raz zerkając za siebie z uśmiechem wychodzę z pokoju. Kiedy mój
Harvey bierze prysznic u mnie w łazience(!!!) parzę mocną kawę.
Chwilę się zastanawiam czy lubi czarną, czy białą aż w końcu
kładę obok filiżanki dzbanuszek z mlekiem. Po paru minutach idę
na górę. Kiedy wchodzę do pokoju już zupełnie
ubrany rozmawia przez telefon. Zrzucam z siebie szlafrok i piżamę i przechadzam się wolnym krokiem do komody z bielizną. Wybieram
czarny komplet i rzucam go na łóżko. Harvey ani na chwilę nie
przestaje rozmawiać. Zdaje się z Ritą, albo z Carlo, bo mówi o
papierach do sądu. Koło bielizny kładę czarne spodnie i zerkam
na niego. Stoi do mnie bokiem i w ogóle nie zwraca na mnie uwagi.
Cholera! Zaciskam zęby i czuję się jak idiotka. Szybko się
ubieram dodając białą bluzkę i idę do szafy po żakiet. Dosyć,
że jest lekko zagnieciony i będę go musiała wyprasować to
jeszcze zaczepił się o coś. Szarpię z całej siły i prawie lecę
do tyłu kiedy razem z wieszakiem wylatuje z szafy.
- Tak i sprawdź jeszcze
raz karalność - mówi Harvey - Nie może nam nic umknąć - to
raczej do Carlo. Odwracam się w jego stronę po telefon - I wiesz
co? - dodaje po czym zamiera z wzrokiem utkwionym w podłodze.
Szybko zerkam w tamtą stronę i czuje jak cała krew odpływa mi z
twarzy. Rzecz, o którą zaczepił mój żakiet to czarna marynarka
Dominika, która teraz w pełnej krasie leży na podłodze. Nabieram
powietrza, żeby coś powiedzieć, ale słowa więzną mi w gardle.
Chcę ją podnieść, ale przecież już jej nie schowam! Harvey
patrzy na nią przez chwilę nie zwracając na mnie najmniejszej
uwagi po czym wraca do rozmowy - I niech Rita skontaktuje się z
Trumanem. Coś chciał. Za godzinę przed sądem - rozłącza się
chowając telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i podnosi na
mnie zimne oczy. Natychmiast przeszywa mnie dreszcz. Nie, nie chcę
tego Harveya! Może być tak władczy i tak apodyktyczny jak mu się
tylko podoba, ale niech nie będzie groźny!
- Harvey to... - macham
w stronę marynarki.
- Muszę już iść -
szybkim długim krokiem podchodzi do mnie wyciskając mi całusa na
czole i wychodzi z pokoju. Słyszę jego szybkie kroki na schodach i
trzask drzwi. Przeczesuje dłonią włosy. Cholera!!
Siedzę w biurze gapiąc
się w okno. Pierwszy raz od bardzo dawna korzystam z własnego
gabinetu. Maya obiecała, że się zajmie Nathalie i dyskretnie nie
pytała o nic. Chociaż tylko czekać aż zrobi wywiad. Co mam teraz zrobić? Próbowałam dzwonić dwa razy, ale ma wyłączony telefon.
Zresztą przecież jest w sądzie... Cholerna marynarka! Po co ją
schowałam?! Nawet nie wiem kiedy to zrobiłam. Aż mnie ciarki
przechodzą kiedy przypominam sobie to spojrzenie. Pukanie do drzwi
, a następnie głowa Mayi pojawia się pomiędzy nimi, a ramą.
- Mogę wejść?
- No pewnie - mruczę z
głową wspartą na ręce.
- Co się dzieje
kochanie? - zamyka za sobą drzwi i siada po przeciwnej stronie
biurka. Kręcę głową zrezygnowana.
- Tym razem to ja dałam
ciała...
- Ostatnio się tu
zamknęłaś po wyjeździe Dominika... Aż się boję pytać co się
tym razem stało...
- Jestem na siebie
wściekła Maya. Znalazłam się w pięknie napisanej bajce i
schrzaniłam...
Maya wstrzymuje oddech.
Nie wspomniałam do tej pory ani słowem o moich relacjach z
Harveyem i boi się teraz odezwać, żeby mnie nie zniechęcić.
Milczy czekają, aż się odezwę. W sumie to nawet mam ochotę się
wygadać. Co mi tam! Zaczynam jej opowiadać co się wydarzyło
rano.
- Nie może być na
ciebie zły z tego powodu! - burzy się.
- Może Maya ja bym
była...
- Kochanie bez urazy,
ale nie należy do najgrzeczniejszych!
- To co postaw się w
jego sytuacji... Jesteś u faceta i znajdujesz ciuchy jego byłej w szafie...
- Bardzo był zły? -
wyobrażając sobie sytuacje od razu spuszcza z tonu.
- Potrafi zabijać i
mrozić wzrokiem jak nikt inny...
- I nie odezwał się od
tej pory?
Kręcę przecząco głową.
- Wik... Nie wiem jaki
on jest. Rozmawialiśmy parę minut i nie mogłam z niego wyczytać
absolutnie nic. To najbardziej tajemniczy typ z jakim miałam
przyjemność i zaczynałam się o ciebie naprawdę martwić. Aż do
momentu tej akcji z Zoe... Nie wiem jak to określić, ale on cię
prawie nosił na rękach i maskował to tylko tą swoją surową,
złą miną. No i jak cię tulił... Z jednej strony nie mogłam
oderwać wzroku, a z drugiej miałam wrażenie, że podglądam coś
bardzo intymnego...
- Ale zmienia się jak w
kalejdoskopie. Raz jest taki fantastycznie apodyktyczny i
nieustępliwy, a za chwilę staje się kwintesencją czułości i
słodyczy. Raz jest jak encyklopedia życia, a za chwilę jak mały
rozbrykany chłopiec. Czasami zupełnie za nim nie nadążam i to
też jest super! A teraz mnie nienawidzi - opieram głowę na
dłoniach położonych płasko na biurku. Maya milczy, a ja
analizuje w głowie to co jej przed chwilą powiedziałam. Jezu nie
znam umiaru!!
- Lubisz go prawda? - ma
tak delikatny głos jakbym miała właśnie złożyć jakąś
wiążącą przysięgę. Unoszę głowę i patrzę w jej szczere
oczy pełne wesołych iskierek.
- Bardzo go lubię -
mówię dokładnie to co czuje. Lubię go bardzo, bardzo, bardzo.
- On ciebie też. I wiem
kto nam powie coś więcej - przebiegły uśmiech podoba mi się.
Maya wyciąga telefon i wybiera numer. Czekam w napięciu co też
ona wymyśliła...
- Rita! Co powiesz na
lunch?... Tak Wik też pójdzie, przynajmniej postaram się ja
wyciągnąć z biura... Ok może być! Pa!! - szczerzy się do mnie
zachwycona swoim pomysłem.
- Maya jeśli zaczniemy
ją wypytywać Harvey o wszystkim się dowie i będzie wpadka! Nie
możemy tego zrobić...
Maya prycha na mnie na
poły rozbawiona, a na poły urażona.
- Głowa do góry!
Potraktujmy to jako wyjątkowo zatajone przesłuchanie...
Zastanawiam się chwilę.
To się nie może udać! Nie z Ritą...
- Szalona kobieto!
Dlaczego denerwujesz mojego szefa?
Stoję jak wryta przez
zdecydowanie zbyt długi czas, aż Maya zaczyna mnie ciągnąć za
rękaw. Rita w miętowej jedwabnej bluzce i brązowej wąskiej
spódnicy patrzy na mnie gniewnie zza restauracyjnego stolika.
- Ja? Denerwuje Harveya?
- pytam niepewnie siadając.
- No ja przypuszczam, że
ty - odpowiada - Od poniedziałku zachowuje się jak anioł. Aż
ludzie się potykają na korytarzu kiedy ich mija i nie zabija
spojrzeniem! A dzisiaj wraca z sądu i warczy - rozkłada ramiona -
Bez powodu! Na wszystkich! Zamyka się w gabinecie i pozwala wpuścić
tylko Carla i klientów...
- Dlaczego uważasz, że
to moja wina?
- Bo to oczywiste.
Uwierz mi mniej by mnie zdziwił pochód Marsjan środkiem
Manhattanu niż widok Harveya uśmiechającego się do maila!
- Tak coś o tym wiem... -
mruczy Maya. Posyłam jej gniewne spojrzenie i robię bardzo poważną
minę. Jednak te słowa sprawiają mi taką przyjemność, że po
chwili uśmiecham się nieśmiało.
- Naprawdę to robi? -
dziewczyny wybuchają śmiechem - Co robisz jutro wieczorem?
Lekko uspokojona
odkrywam, że jestem głodna jak wilk. Zamawiam sałatkę z
kurczakiem i gawędzimy sobie wesoło o wszystkim i o niczym. Rita
pobieżnie opowiada na czym polega jej praca i jak wgląda jej dzień
w kancelarii. Aż kręci mi się w głowie od tych wszystkich
czynności i obiecuję sobie, że już nigdy nie będę narzekała
na poprawianie raportów. Zdaje się, że nieźle zna Harveya mimo,
a może właśnie dlatego, że nic o nim nie opowiada. Pamiętam jak
podczas przesłuchania powiedziała, że to najlepszy człowiek
jakiego zna... Mimowolnie zaczynam myśleć, czy łączyło ich
kiedyś coś więcej... To nie jest przyjemna myśl. Wypycham ją
jak najszybciej z głowy.
- A jak się sprawuje
mała kontrolerka Nathalie?
- Ano właśnie co on
dzisiaj robi? - dopada mnie mały wyrzut sumienia, że nie
poświęciłam jej dzisiaj żadnej uwagi.
- Siedzi w laboratorium.
Jest w swoim naukowym niebie.
- Taa Harvey opowiadał,
że biega za nim jak wściekła i godzinami opowiada co robiła.
Chyba cię polubiła - patrzy na mnie.
- Bardzo fajny dzieciak
- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Dzieciak? Nigdy bym jej
tak nie nazwała! Jest starsza i poważniejsza niż my razem wzięte.
- No coś ty na
strzelnicy zachowywała się bardzo stosownie do swojego wieku
- Widocznie znalazłaś
klucz do umysłów pana i panny Word - marszczę brwi na Maye. Znowu
zaczyna pleść!
- Albo sama nim jesteś
- dodaje Rita bardzo pewnym głosem.
- Możemy zmienić
temat?! - rumienie się! S.O.S.!!
- No jasne - Maya
pochyla się nad stołem - Co z matką Nathalie?
- Maya! - besztam ją.
Co za nietakt.
- Rosalie? - Rita robi
coś, czego jestem pewna nie robi nigdy i o co bym jej nigdy nie
podejrzewała. Spuszcza wzrok. Rosalie. Widmo dostało imię.
- To amerykanka?
- Francuzka - rzuca
niechętnie - I to fragment z działu ksiąg zakazanych, więc
przykro mi, ale nie powiem nic więcej - czuje aż nazbyt wyraźnie
jak ciśnienie mnie opuszcza. Rosalie, Francuzka.
- Maya nie można
zadawać ludziom takich pytań! - czuje złość. Prawdziwą,
wściekłość. Co też ona sobie wyobraża.
- Przepraszam... Nie
chciałam się wtrącać - patrzy na mnie z wyrzutem.
- Nie chodzi o wtrącanie
się - opanowuje emocje, bo chyba nie Maya jest ich źródłem - Tak
po prostu nie można.
Korygujemy się wszystkie
i schodzimy z tematu Harveya. Wielkie jest nasze zdziwienie, kiedy
koło naszego stolika pojawia się nagle Carlo.
- Nie mów, że nasz pan
i władca cię przysyła!
- Cześć - chłopak
wita się z ujmującą wesołością i jego spojrzenie zatrzymuje
się na Mayi.
- A nie znacie się -
uzmysławiam sobie - Maya to Carlo, Carlo poznaj Maye - dokonuje
szybkiej prezentacji i patrzę to na jedno to na drugie. Ściskają
sobie dłonie z takim zachwytem wymalowanym na twarzach, że aż
prychamy cichutko z Ritą. No, no!
- Jak mogę pomóc
Carlo? - Rita z komedią na twarzy przerywa to urocze gapienie się.
- Mam cię zabrać do
biura... Przykro mi, ale pan i władca żąda całej świty -
wzrusza ramionami - Ma wyjątkowo paskudny humor.
Kurcze... Jest bardzo
źle...
- A wiecie co jest
najbardziej przerażające? - Rita zakładając torebkę przez ramię
patrzy na nas z przekąsem - Nie mówiłam gdzie idę. Do zobaczenia
dziewczyny i życzcie mi jutro powodzenia.
- Jasne!
- Cześć - mruczy
zupełnie rozbity Carlo. Maya szczerzy się głupio. I dobrze. Niech
się zajmie swoimi sprawami, a mnie pozwoli pomyśleć.
- Czemu mi nie
powiedziałaś, że jest taki słodziutki?! - szarpie mnie za ramię
- To taka miła i sympatyczna odmiana Dominika.
- Przypominam ci tylko,
że to nadal Santini.
- Ale jaki... - i
zaczyna paplaninę dopóki w biurze każda z nas nie zajmie się
swoimi sprawami.
Siadam jeszcze raz do
dokumentów w uśpionej sprawie Trumana i kiedy przeglądam po raz
enty listę mieszkańców z bloku Collinsów dostaje nagłego
olśnienia. Co za przeoczenie! Dzwonię najpierw do pani Collins, a
później do agentów, którzy w tym dniu pilnowali pani Truman.
Pozostał jeszcze tylko jeden dowód do zebrania i może uznać
sprawę za zamkniętą.
- Zoe jak się masz po
ostatnich wydarzeniach?
- Wszystko wam opowiem
jutro - mówi tajemniczo.
- Ok... A masz dla mnie
wyniki tej dodatkowej substancji?
- Mhm. Nazwa ci nic nie
powie. To mieszanka soli amonowych i innych środków czynnych.
- Niech zgadnę. Stosuje
się ją do basenów?
- Tak! Zabija niektóre
odmiany glonów. Skąd wiedziałaś?
- Dzięki Zoe jak zawsze
ratujesz mi życie! Do jutra!
- Nie ma za co! Pa!
- Maya! - wołam
triumfalnie.
Maya po sekundzie wpada
do dochodzeniowego.
- Sprowadź mi tu
Trumanna jak najszybciej. Niech Lincoln odnajdzie miejsce gdzie
Travis Bringham przechowuje narzędzia i płyny do czyszczenia
basenów i niech technicy przetrząsną to miejsce.
- Jasne.
Czekam stukając
długopisem o stół.
- Będzie za godzinę.
- Ok, dzięki.
- Wik potrzebuję
wsparcia - Chris wychyla się zza Mayi - Jadę aresztować
podejrzanego i może być gorąco.
- Opowiesz mi po drodze.
Tylko się przygotuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!