wtorek, 8 stycznia 2013

SPICY Rozdział 18


    Rano wszytko wydawało się totalnie nierzeczywiste. Zupełnie jakby Harvey Word był jakimś odległym snem. Kiepsko spałam, więc punkt ósma byłam już w biurze. Przez cały weekend ignorowałam moje przyjaciółki, które próbowały się ze mną skontaktować co najmniej 100 razy i czuję, że nie ujdzie mi to płazem. Wchodzę w ten ukochany pozorny chaos. Nutą przewodnią jest stukanie w klawiaturę, dalej rozmowy przez telefon, a na końcu głos Chrisa wydający polecenia. Nawet go nie widać, ale jego silny, schrypnięty głos towarzyszy mi całą drogę. Mijam kolejne biurka przy niektórych kiwam głową odpowiadając na powitanie, przy innych odpowiadam na jakieś pytanie aż docieram do swojego pokoju dochodzeniowego. Już prawie sięgam klamki, kiedy jak spod ziemi wyrasta Maya. Hamuje gwałtownie na jej widok i wstrzymuje powietrze. Ups!
    - Czemu nie odbierałaś?! - w jednej ręce trzyma dokumenty, a drugą podpiera się o biodro. To nie wróży nic dobrego.

    - Cześć - mówię lekko urażona atakiem i wchodzę gestem zapraszając ją do środka. Rzucam papiery na stół.
    - Wik strasznie się o ciebie martwiłyśmy - nie daje się zwieść mojemu spokojowi – Wyglądało jakbyś zniknęła z powierzchni ziemi!
    - Nie miałam ze sobą telefonu. Przepraszam.
    Maya obrzuca z zawodową ciekawością białą tablicę z notkami na temat burmistrza.
    - A stało się coś? - pytam.
    - Tak urodzinowa tequila się stała! Niestety bez ciebie...
    - Nie umawiałyśmy się na nic - mówię udając zdziwienie.
    - Byłaś z Harveyem? - głos jej łagodnieje. No dobra kompletnie nie wiem jak jej to powiedzieć. Czuje się jak po pierwszym razie! Jak można w ogóle powiedzieć o układzie na jaki się zgodziłam i to z radością?! - Bo Rita twierdziła, że tak.... - ach więc była tam też Rita... To stąd wiedziała, że jestem z Harveyem!
    - I ustaliłyśmy, że tylko wtedy ci wybaczymy...
    - Może... - rumienię się. Bystra Maya od razu wie co rumieńce oznaczają, ale nie pyta o więcej.
    - Odrobimy to w najbliższy piątek. Mówię ci od razu, żeby nie było niedopowiedzeń! - grozi mi palcem i wychodzi. Zatrzymuje się jeszcze na chwile w progu – I opowiesz WSZYSTKO! Sekunda po sekundzie...
    Wypuszczam powietrze z płuc zdejmuję żakiet i przewieszam go przez krzesło. Nie poszło tak źle jak myślałam, ale jeżeli zawale piątek śmiertelnie się na mnie obrażą. Więc od czego by tu zacząć... Po pierwsze umówić się z burmistrzem na przesłuchanie, później spotkać się z jego służbą, bo zapewne ma jakąś gospodynię czy coś - jak Harvey.
    - Rodriquez połącz mnie z burmistrzem - krzyczę przez otwarte drzwi. Wyciągam laptopa i otwieram sprawdzając pocztę. Oczywiście wiadome dla moich oczu jest jakiego nadawcy mają szukać i kiedy go nie odnajdują krzywię się. Pewnie ma dużo pracy. Wczoraj zaniedbał to co mu przesłała Rita, więc dzisiaj ma dwa razy więcej... Rozsiadam się w miarę możliwości wygodnie na twardym krześle i popatrzałam na moją magiczną tablicę, która właśnie powinna mi powiedzieć kto jest winowajcą. Jeśli nie mówiła, a nawet nie zamierzała to znaczyło, że jeszcze go tu nie ma...
    - Burmistrz na dwójce - usłyszałam za plecami. Podeszłam do najbliższego aparatu i podniosłam słuchawkę.
    - Panie burmistrzu?
    - Witam agentko Hastings. Jakieś postępy?
    - Mam nadzieję, że czuje się pan lepiej? - to ja tu zadaje pytania.
    - Tak dziękuję. Troszkę odpoczynku potrafi zdziałać cuda.
    Taaak. Ja też odpoczęłam!
    - Cieszę się. Czy to oznacza, że możemy się spotkać?
    - Oczywiście, tylko niestety najpierw muszę nadrobić zaległości. Czy mogę do pani zadzwonić, kiedy tylko znajdę chwilkę?
    - Proszę pamiętać, że to bardzo ważne i wolałabym jak najszybciej.
    - Jak najbardziej. Skontaktuję się z panią w pierwszej wolnej minucie.
    Coś mi tu mocno nie pasuje. Ale to mocno.
    - Ktoś do ciebie - Rodriquez dotknęła mojego ramienia. Odwracam się w stronę sali i stoi przede mną śliczny, chociaż przerażony rudowłosy elf.
    - Nathalie jesteś! - uśmiecham się promiennie. Oceniam jej proste czarne jeansy, białą bluzkę, czarny żakiecik i uśmiecham się widząc swoją kopię. Unoszę kciuk do góry z aprobatą na twarzy i dziewczyna jakby od razu się rozluźnia.
    - Tata mi to podpowiedział - mówi. Gdyby wiedziała jakie myśli mi przemykają na samo wspomnienie jej taty!
    - Chodź coś ci wymyślimy - wyciągam rękę w jej stronę, a kiedy podchodzi obejmuję ją lekko ramieniem i rozglądam się za wolnym komputerem. Kiedy mój wzrok pada na lewy kąt sali aż mam ochotę zawarczeć na Maye i Lincolna z ciekawością się nam przyglądającym. Ignoruję ich, bo doskonale wiem o co im chodzi. Przynajmniej Mayi. Wczoraj Harvey Word dzisiaj jego córka...
    - Usiądź sobie tutaj - sadzam dziewczynę przy jednym z biurek na wysokości mojego dochodzeniowego. Chce ją mieć na oku chociaż dzisiaj puki sępy krążą.
    - Zapoznam cię z podstawowymi programami jakie obsługują agenci przy śledztwie.
    - Myślałam, że będę odkurzała w archiwum - nie kryje zdziwienia.
    - Postaram się, żebyś poznała pracę tak jak ja ją widzę. Nie jest to mozolne wypełnianie papierów, chociaż i tego nie da się uniknąć - jak to się działo, że przybierałam matczyny ton?! Jej ojciec jak to sam uroczo ujął tylko mnie przeleciał, a nie proponował małżeństwo... - Więc zaczniemy od ogólnej bazy danych i tym się dzisiaj pobawisz ok?
    - Jasne - poprawia się na krześle, a ja przysiadam na brzegu biurka i zaczynam jej tłumaczyć zasady odnajdowania poszczególnych grup ludzi, sprawdzania odcisków palców i takie tam różne cudeńka dzięki którym wiemy więcej jeśli nie wszystko. Nathalie z początku ma zagubioną minę, ale po chwili zaczyna zadawać szereg pytań i testować program. Jest naprawdę bardzo bystra i z pewnością ma to po ojcu. Ciekawe jakie cechy ma po matce...
    - Chcesz się czegoś napić? - pytam.
    - Herbatę? - patrzy na mnie niepewnie.
    - Doskonale. Chodź.
    Wchodzimy do tak zwanego pokoju socjalnego gdzie mamy całkiem przyjemną kanapę i stół z krzesłami. Na małym kredensiku stoi czajnik elektryczny i ekspres do kawy.
    - Mamy czarną, zieloną, lub malinową. Co wybierasz?
    - Zieloną poproszę.
    - Świetny wybór - sięgam na półkę wyciągając dwa kubki.
    - A ja poproszę kawę - szeroko uśmiechnięta Maya pojawia się w drzwiach. Jaaasne!
    - Maya! - obrzucam ją spojrzeniem, które odczytuje bezbłędnie nic sobie z niego nie robiąc - To Nathalie Word. Odbędzie u nas staż. Nati to Maya Brompton - dokonuje prezentacji.
    - Miło mi panią poznać agentko Brompton - dziewczyna ma z pewnością maniery po ojcu. Maya wręcz rozpływa się przy jej wdzięku.
    - Mów mi proszę po imieniu - szczerzy się jak nigdy - Co będziesz robiła?
    - Wik pokazuje mi na razie najprostsze rzeczy. Mam nadzieję, że w czymś się przydam...
    - O a jak bal?! - nagle sobie przypominam i wchodzę jej w słowo. Kurcze musi mnie uważać za gbura...
    - Cudownie - rozjaśnia się cała i składa dłonie jak do modlitwy - Kevin był zachwycony kiedy mnie zobaczył!
    - Nie wątpię - kładę tacę z filiżankami na stole i siadamy podczas, gdy Nathalie nawija jak szalona. Nagle wypowiedź przerywa dźwięk telefonu - Przepraszam - wyciąga go z tylnej kieszeni spodni - Słucham? Tak, tak - mówi wywracając oczami - Mhm teraz to ja mogę namierzać ciebie - uśmiecha się szeroko - Tak Wik pokazała mi różne fajne bajery jakie tu mają, a teraz wedle zasady o nie przemęczaniu się pijemy herbatę. Dokładnie.
    Wymieniamy z Maya spojrzenia. Ona patrzy na mnie z ciekawością, a ja robię minę w stylu "dzień jak co dzień" mimo że cała aż się skręcam w środku na myśl o tym że po drugiej stronie linii znajduje się Harvey.
    - Jasne może być u Donniego zadzwonię do ciebie jak skończę. Powodzenia w sądzie! Aha tato i zostanę dzisiaj u ciebie ok? Bo umówiłam się z Jess i raczej nie zdążę dojechać do domu. To do zobaczenia pa!
    - Muszę zaraz jechać do burmistrza - zagaduję nie chcąc dopuścić do żadnych wścibskich pytań Maya.
    - Masz jakiś trop?
    - Na razie tylko niejasne poszlaki. Ale przez weekend zadziało się coś dziwnego.
    Maya przechyla głowę z błyskiem w oku, a ja znowu oblewam się rumieńcem. Nie to!!
    - Burmistrz zrobił się dużo spokojniejszy jakby już było po sprawie.
    - Nie dostał już żadnych pogróżek? - Maya najwyraźniej jakimś cudem była w temacie.
    - Nic - wzruszam ramionami - Agenci Secret Service ciągle go pilnują. Tylko patrzeć jak zaczną się wtrącać...
    Nathalie z uwagą wodziła wzrokiem ode mnie do Maya i widziałam jak jej mózg notuje sobie każde słowo, każdy gest i każdą emocje jaką okazujemy. Tak jak Harveya.
    - Ładny wisiorek - mówi nagle Maya zupełnie zmieniając temat. Odruchowo dotykam brylancika zawieszonego na mojej szyi.
    - Dziękuję - odpowiadam pewnym głosem. Nie będzie mnie cały czas zawstydzała, bo nie zrobiłam niczego złego! Dopijam resztę herbaty i wstaje z miejsca - Jadę do burmistrza. Chodź posegregujesz mi raporty. Możesz poczytać to całkiem zabawna lektura.

                                                                            ***

    Dzwonię do dużych przeszklonych drzwi i chwilę późnej otwiera mi wysoki i barczysty ochroniarz. Bez słowa unoszę dłoń z odznaką i od razu przesuwa się robiąc mi miejsce. Tuż za nim w rozległym holu stoi wysoka smukła kobieta po pięćdziesiątce ubrana w czarną spódnice i białą bluzkę.
    - Dzień dobry pana Trumanna nie ma w tej chwili w domu. Czy zawołać panią Trumann?
    - Nie, nie trzeba. Właściwie przyszłam pani. Możemy gdzieś porozmawiać?
    Nie okazuje zdziwienia, ani niechęci. Zastanawia się chwilę patrząc w podłogę obok moich stóp.
    - Czy nie będzie pani przeszkadzała kuchnia?
    - Absolutnie.
    - Zapraszam więc za mną. Nie chciałabym zakłócać spokoju pani Trumann.
    - Oczywiście.
    Ruszamy przez hol do dużej jadalni i stamtąd bocznymi drzwiami do kuchni. Jest urządzona w starym stylu ale mimo to czuć nowoczesność.
    - Coś do picia agentko Hastings?
    - Wodę jeśli można.
    Rzeźbione szafki otwierają się po lekkim naciśnięciu na drzwiczki. Tak jak u Harveya. Kobieta wyciągnęła z niej wysoką szklankę. Podchodzi do lodówki.
    - Więc słucham agentko Hastings - nalewa wodę z kilkoma cieniutkimi plasterkami cytryny i stawia przed nią na blacie - W czym mogę pani pomóc?
    - Pani Jenkins od jak dawna pracuje pani dla pana Trumanna?
    - Od ośmiu lat.
    - Więc na pewno sporo pani wie o swoim pracodawcy. Osiem lat to kawał życia. - sztywna, służbowa wyniosłość kobiety krępuje mnie. Czuję się odrobinę nieswojo jak na rozmowie o pacę. To ja przesłuchuje, a czuję się jakby było na odwrót. Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni muszę udawać pewność siebie...
    - Wykonuje swoje obowiązki i nie wtrącam się do prywatnych spraw państwa.
    "Państwa"... Jak w jakiejś monarchii...
    - Ja nie chcę, zmuszać pani do nielojalności. Chcę tylko zapytać czy wie pani kto może stać za tą całą sytuacją?
    - Nie mam pojęcia. Gdyby było inaczej na pewno powiadomiłabym o tym pana burmistrza lub odpowiednie władze.
    - Czy może mi pani powiedzieć ile osób oprócz pani tutaj pracuje?
    - Jest jeszcze kucharka i guwernantka. Kucharka pracuje do 16, a guwernantka jest w tej chwili poza miastem z dziećmi. No i chłopak od basenu przychodzi w sezonie raz w tygodniu, a poza nim raz w miesiącu, lub nawet rzadziej.
    - Czy państwo Tanner mają jakiś regularnych gości, którzy ostatnio zaniedbują wizyty?
    - Ostatnio nikt tu nie może wejść, ale przedtem najczęstszymi gośćmi była najstarsza córka z mężem.
    No proszę...
    - Zostałam poinformowana tylko o dwójce dzieci państwa Trumann.
    W wystudiowaną minę gospodyni wkrada się zdziwienie.
    - Zapewne chodziło im o dzieci mieszkające w domu.
    Kiwam głową mrużąc oczy i wyciągam notatnik.
    - Zapewne. Jak się nazywa teraz córka?
    - Collins. Meredith Collins, wyszła za Grega dwa lata temu.
    - A gdzie mieszkają?
    - Przy pięćdziesiątej trzeciej.
    Aż krew uderzyła mi do głowy. Fanfary i owacje na stojąco!
    - Dziękuję za rozmowę pani Jenkins.

                                                                    ***

    Pukam do mieszkania numer 21 rozglądając się po obdrapanej klatce schodowej. Córka burmistrza mieszka w takiej norze? Żółta odłażąca farba odsłania zapleśniałe ściany, a żarówka miga jak w horrorze. Dla pewności sprawdzam, czy mam pistolet. Nikt nie otwiera pomimo dźwięku telewizora dobiegającego z środka. Wale jeszcze raz pięścią w drzwi aż lekko odskakują od futryny.
    - Kto tam?! - odzywa się zdenerwowany i wystraszony jednocześnie głos kobiety.
    - FBI proszę otworzyć!
    Uchylają się drzwi i hamują zaraz na grubym łańcuchu.
    - Proszę pokazać legitymację - głos nie jest już taki groźny jakby chciał. Wyciągam legitymację i przykładam ją do szpary. Zapewne to Meredith. Analizuję powoli okazany dokument po czym zatrzaskuje drzwi i słyszę dźwięk ściąganego łańcucha. Drzwi stają otworem i widzę dumnie wyprostowaną dziewczynę. Ubrana w skromną spódnice i białą bluzkę nosi je z godnością prawdziwej damy.
    - Przepraszam agentko trzeba być ostrożnym w takiej dzielnicy. Proszę wejść.
    Przekraczam próg małego, ale bardzo przytulnego mieszkanka i z zawodową ciekawością rozglądam się dookoła.
    - Bardzo dobrze pani zrobiła. wie pani kim jestem?
    Dziewczyna musi mieć nie więcej niż 25 lat i jest bardzo podobna do Lindy. Gęste ciemne włosy ściągnięte w zwykłego kucyka nie odbierają jej wrodzonego szyku.
    - Zapewne to pani prowadzi sprawę mojego ojca?
    - Zgadza się. Chciałam zadać państwu kilka pytań. Czy pani mąż jest obecny?
    - Niestety Greg pracuje do późna. Ciężko go zastać w domu o tej porze.
    Zerkam na zegarek. Jest 16.
    - Co pani wie o sytuacji ojca?
    - Mama była w piątek i opowiedziała mi co nieco. Zdaje się, że wiem, o co chce pani zapytać i muszę odpowiedzieć, że znam co najmniej sto osób, które mój ojciec zdenerwował.
    - No to optymistka z pani - uśmiecham się, łamię lody bo za chwilę przystąpię do ataku.
    - Sama nie mam z nim najlepszych stosunków - dodaje. Oj o to właśnie chciałam zapytać...
    - Może to pani rozwinąć?
    - Proszę usiąść - zaprasza mnie do małego dwu osobowego stolika. Wszystko świeci czystością - Więc sprawa jest przerażająco prosta. Popełniłam mezalians, nie przyjęłam godnej posady w ratuszu i ogólnie złamałam ojcu serce... - wzrusza ramionami
    - Oj brzmi poważnie... - otwieram szeroko oczy udając szok - Więc mąż też nie ma zbyt dobrego mniemania o teściu?
    - No bynajmniej... Żaden mężczyzna nie lubi kiedy nazywa się go życiowym nieudacznikiem.
    - Kobieta też. Czym się państwo zajmują?
    - Ja jestem asystentką prezesa w Energy Company, a mąż wykłada filozofię w liceum Roosevelta.
    - Rozumiem. A czy jest możliwość spotkania się z pani mężem pomiędzy zajęciami?
    Zastanawia się chwilę.
    - Dam pani jego numer. Proszę zadzwonić koło 19. Powinien być dostępny.
    - Dziękuję pani bardzo za pomoc - podaje mi kartkę z notatnika z zapisanym numerem - Skontaktuje się z nim jeszcze dzisiaj. Do widzenia.
    Wychodzę z powrotem na klatkę i schodzę na dół wyszczerbionymi schodami. Wszędzie pachnie psimi siuśkami i mam olbrzymią nadzieję, że tylko psimi...Kiedy wychodzę na zewnątrz oddycham z ulgą zakurzonym powietrzem. Troje wyrostków ogląda z zaciekawieniem mój samochód.
    - Pomóc w czymś? - krzyczę przechodząc przez ulicę. Zaczynają się bezczelnie szczerzyć, ale na widok odznaki przy pasku szybko poważnieją i w momencie się zmywają. Z niechęcią patrzę na zakorkowaną ulicę.

    Po 40 minutach udaje mi się dotrzeć do biura. Czuję się wyzuta z całej radości życia. Nawet nie chce mi się wchodzić schodami więc wjeżdżam windą i od razu tego żałuję. Grupa równie zmęczonych agentów wsiada razem ze mną i znowu brakuje mi tlenu. Na szczęście nie jadę na 20 piętro... Teraz już nie cieszy mnie jak na początku gwar i hałas. Zdejmuję marynarkę i prawie ciągnę ją za sobą.
    - Rodriquez przynieś mi wszystko co znajdziesz na Meredith i Gregorego Collinsów - mówię od wejścia.
    - Mhm - też zmęczona?
    - O nasz pracuś wrócił! - słyszę głos Maya gdzieś z boku. Odwracam się i zamieram na chwilę z pewnością z głupią miną... Maya siedzi przy biurku na przeciwko Nathalie, a Harvey stoi wygodnie oparty o sąsiednie. Wyglądali jakby właśnie przerwali jakąś ciekawą pogadankę. Cała trójka patrzy na mnie. W jednej chwili zmęczenie ustępuję, policzki nabierają żywszego koloru, a ręce już nie wiszą bezwolnie. Przechylam głowę patrząc na nich z zaciekawieniem.
    - A co to za zgromadzenie? - ganię ich żartobliwie. Podchodzi do biurka od drugiej strony niż Harvey. Nie wiem jak powinna się z nim przywitać.
    - Plotkujemy sobie - Maya nie traci rezonu - Gdzieś ty się włóczyła tyle godzin?!
    - Przez tyle poziomów piekła, że Dante by wysiadł... Najpierw zostałam złajana przez gosposie za wtrącanie się w sprawy „państwa” i właśnie wyszłam z zasiusianej klatki schodowej - podnoszę rękę do góry i ją wącham - Więc mam nadzieję, że nie przesiąknęłam za bardzo... A co ty tu jeszcze robisz? - pytam Nathalie.
    - Chciałam ci tylko pokazać co zrobiłam - poprawia się na miejscu i przekłada jakieś dokumenty. Zerkam na Harveya i on również na mnie patrzy. Ma w oczach uprzejmy uśmiech i nic więcej... I tylko w oczach... Jego twarz pozostaje bez wyrazu.
    - Posegregowałam wszystkie raporty - odzywa się z charyzmą Nathalie - Tutaj masz te najgorsze, nawet nie mogłam dojść o co w nich chodzi, tutaj te całkiem znośne do małej korekty, a tutaj te najdokładniejsze - mina mi rzednie kiedy te najdokładniejsze są w liczbie dwa.
    - Świetna robota! - muszę przyznać prawdę - Nie musiałaś się tym zajmować aż tak szczegółowo!
    - Miałaś rację to była świetna zabawa!
    Zbieram papiery i oddzielam je kolorowymi karteczkami.
    - Agentko Hastings? - Rodriquez podchodzi z opasłą teczką.
    - Proszę cię nie mów, że to to o czym myślę! - zaciskam oczy w nadziei, że kiedy je otworze połowa dokumentów zniknie. Metoda nie działa...
    Wzrusza ramionami.
    - Na Meredith mamy dwa mandaty za złe parkowanie, ale Gregory... - unosi do góry ledwo domkniętą teczkę. Siadam na najbliższym biurku bez sił... Dlaczego życie musi być takie... zapisane!
    - Wiesz co? - zerkam na zegarek na ręce - Pracuje w liceum Roosevelta, masz tu numer. Ściągnij mi go.
    Kiwa głową i odchodzi.
    - Dlaczego ty nigdy tak nie wypełniasz moich poleceń? - patrze na Maya. Jestem tak zestresowana milczeniem Harveya, że czuję, że zaczynam paplać - A tak w ogóle nie masz żadnego zajęcia? Mogłabyś na przykład... - dzwonek telefonu - Zoe? - odbieram - Co tam?...
    - Cześć skarbie muszę z kimś pogadać... Stoję w kolejce w banku i umieram z nudów!
    - Ach nudzisz się... Bo ja nie i nie bardzo mogę...
    - Znowu pan Niegrzeczny Mecenas cię napastuje?
    - Co?! O czym ty mówisz?! Nie! Jestem w pracy!! - Jezu rumienię się... Tylko nie to!! Staram się nie patrzeć na nikogo, a już zwłaszcza na Niegrzecznego... Kątem oka widzę, że Maya wstaje i odchodzi.
    - Dziewczyno przestań kręcić to jest aż nazbyt oczywiste! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami...
    - Dobra mądralo odpowiedz mi tylko na jedno pytanie! Tak zupełnie szczerze i bez kręcenia dobrze?
    - Mówisz i masz!
    - Doskonale! Masz odpowiedzieć tak, lub nie.
    - Wal słonko!
    - Długo masz zamiar jeszcze ukrywać, że spotykasz się z Juanem?
    Cisza... Przedłużająca się cisza...
    - Oj chyba nas coś rozłączyło... - mruczę usatysfakcjonowana i z podłogi przenoszę oczy na sufit.
    - Wik chyba za chwilę dojdzie do napadu - mówi śmiertelnie poważnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!