Rano wszytko wydawało
się totalnie nierzeczywiste. Zupełnie jakby Harvey Word był
jakimś odległym snem. Kiepsko spałam, więc punkt ósma byłam
już w biurze. Przez cały weekend ignorowałam moje przyjaciółki,
które próbowały się ze mną skontaktować co najmniej 100 razy i
czuję, że nie ujdzie mi to płazem. Wchodzę w ten ukochany
pozorny chaos. Nutą przewodnią jest stukanie w klawiaturę, dalej
rozmowy przez telefon, a na końcu głos Chrisa wydający polecenia.
Nawet go nie widać, ale jego silny, schrypnięty głos towarzyszy
mi całą drogę. Mijam kolejne biurka przy niektórych kiwam głową
odpowiadając na powitanie, przy innych odpowiadam na jakieś
pytanie aż docieram do swojego pokoju dochodzeniowego. Już prawie
sięgam klamki, kiedy jak spod ziemi wyrasta Maya. Hamuje gwałtownie
na jej widok i wstrzymuje powietrze. Ups!
- Czemu nie odbierałaś?!
- w jednej ręce trzyma dokumenty, a drugą podpiera się o biodro.
To nie wróży nic dobrego.
- Cześć - mówię
lekko urażona atakiem i wchodzę gestem zapraszając ją do środka.
Rzucam papiery na stół.
- Wik strasznie się o
ciebie martwiłyśmy - nie daje się zwieść mojemu spokojowi –
Wyglądało jakbyś zniknęła z powierzchni ziemi!
- Nie miałam ze sobą
telefonu. Przepraszam.
Maya obrzuca z zawodową
ciekawością białą tablicę z notkami na temat burmistrza.
- A stało się coś? -
pytam.
- Tak urodzinowa tequila
się stała! Niestety bez ciebie...
- Nie umawiałyśmy się
na nic - mówię udając zdziwienie.
- Byłaś z Harveyem? -
głos jej łagodnieje. No dobra kompletnie nie wiem jak jej to
powiedzieć. Czuje się jak po pierwszym razie! Jak można w ogóle
powiedzieć o układzie na jaki się zgodziłam i to z radością?!
- Bo Rita twierdziła, że tak.... - ach więc była tam też
Rita... To stąd wiedziała, że jestem z Harveyem!
- I ustaliłyśmy, że
tylko wtedy ci wybaczymy...
- Może... - rumienię
się. Bystra Maya od razu wie co rumieńce oznaczają, ale nie pyta
o więcej.
- Odrobimy to w
najbliższy piątek. Mówię ci od razu, żeby nie było
niedopowiedzeń! - grozi mi palcem i wychodzi. Zatrzymuje się
jeszcze na chwile w progu – I opowiesz WSZYSTKO! Sekunda po
sekundzie...
Wypuszczam powietrze z
płuc zdejmuję żakiet i przewieszam go przez krzesło. Nie poszło
tak źle jak myślałam, ale jeżeli zawale piątek śmiertelnie się
na mnie obrażą. Więc od czego by tu zacząć... Po pierwsze
umówić się z burmistrzem na przesłuchanie, później spotkać
się z jego służbą, bo zapewne ma jakąś gospodynię czy coś -
jak Harvey.
- Rodriquez połącz
mnie z burmistrzem - krzyczę przez otwarte drzwi. Wyciągam laptopa
i otwieram sprawdzając pocztę. Oczywiście wiadome dla moich oczu
jest jakiego nadawcy mają szukać i kiedy go nie odnajdują krzywię
się. Pewnie ma dużo pracy. Wczoraj zaniedbał to co mu przesłała
Rita, więc dzisiaj ma dwa razy więcej... Rozsiadam się w miarę
możliwości wygodnie na twardym krześle i popatrzałam na moją
magiczną tablicę, która właśnie powinna mi powiedzieć kto jest
winowajcą. Jeśli nie mówiła, a nawet nie zamierzała to
znaczyło, że jeszcze go tu nie ma...
- Burmistrz na dwójce -
usłyszałam za plecami. Podeszłam do najbliższego aparatu i
podniosłam słuchawkę.
- Panie burmistrzu?
- Witam agentko
Hastings. Jakieś postępy?
- Mam nadzieję, że
czuje się pan lepiej? - to ja tu zadaje pytania.
- Tak dziękuję.
Troszkę odpoczynku potrafi zdziałać cuda.
Taaak. Ja też
odpoczęłam!
- Cieszę się. Czy to
oznacza, że możemy się spotkać?
- Oczywiście, tylko
niestety najpierw muszę nadrobić zaległości. Czy mogę
do pani zadzwonić, kiedy tylko znajdę chwilkę?
- Proszę pamiętać, że
to bardzo ważne i wolałabym jak najszybciej.
- Jak najbardziej.
Skontaktuję się z panią w pierwszej wolnej minucie.
Coś mi tu mocno nie
pasuje. Ale to mocno.
- Ktoś do ciebie -
Rodriquez dotknęła mojego ramienia. Odwracam się w stronę sali i
stoi przede mną śliczny, chociaż przerażony rudowłosy elf.
- Nathalie jesteś! -
uśmiecham się promiennie. Oceniam jej proste czarne jeansy, białą
bluzkę, czarny żakiecik i uśmiecham się widząc swoją kopię.
Unoszę kciuk do góry z aprobatą na twarzy i dziewczyna jakby od
razu się rozluźnia.
- Tata mi to
podpowiedział - mówi. Gdyby wiedziała jakie myśli mi przemykają
na samo wspomnienie jej taty!
- Chodź coś ci
wymyślimy - wyciągam rękę w jej stronę, a kiedy podchodzi
obejmuję ją lekko ramieniem i rozglądam się za wolnym
komputerem. Kiedy mój wzrok pada na lewy kąt sali aż mam ochotę
zawarczeć na Maye i Lincolna z ciekawością się nam
przyglądającym. Ignoruję ich, bo doskonale wiem o co im chodzi.
Przynajmniej Mayi. Wczoraj Harvey Word dzisiaj jego córka...
- Usiądź sobie tutaj -
sadzam dziewczynę przy jednym z biurek na wysokości mojego
dochodzeniowego. Chce ją mieć na oku chociaż dzisiaj puki sępy
krążą.
- Zapoznam cię z
podstawowymi programami jakie obsługują agenci przy śledztwie.
- Myślałam, że będę
odkurzała w archiwum - nie kryje zdziwienia.
- Postaram się, żebyś
poznała pracę tak jak ja ją widzę. Nie jest to mozolne
wypełnianie papierów, chociaż i tego nie da się uniknąć - jak
to się działo, że przybierałam matczyny ton?! Jej ojciec jak to
sam uroczo ujął tylko mnie przeleciał, a nie proponował
małżeństwo... - Więc zaczniemy od ogólnej bazy danych i tym się
dzisiaj pobawisz ok?
- Jasne - poprawia się
na krześle, a ja przysiadam na brzegu biurka i zaczynam jej
tłumaczyć zasady odnajdowania poszczególnych grup ludzi,
sprawdzania odcisków palców i takie tam różne cudeńka dzięki
którym wiemy więcej jeśli nie wszystko. Nathalie z początku ma
zagubioną minę, ale po chwili zaczyna zadawać szereg pytań i
testować program. Jest naprawdę bardzo bystra i z pewnością ma
to po ojcu. Ciekawe jakie cechy ma po matce...
- Chcesz się czegoś
napić? - pytam.
- Herbatę? - patrzy na
mnie niepewnie.
- Doskonale. Chodź.
Wchodzimy do tak zwanego
pokoju socjalnego gdzie mamy całkiem przyjemną kanapę i stół z
krzesłami. Na małym kredensiku stoi czajnik elektryczny i ekspres
do kawy.
- Mamy czarną, zieloną,
lub malinową. Co wybierasz?
- Zieloną poproszę.
- Świetny wybór -
sięgam na półkę wyciągając dwa kubki.
- A ja poproszę kawę -
szeroko uśmiechnięta Maya pojawia się w drzwiach. Jaaasne!
- Maya! - obrzucam ją
spojrzeniem, które odczytuje bezbłędnie nic sobie z niego nie
robiąc - To Nathalie Word. Odbędzie u nas staż. Nati to Maya
Brompton - dokonuje prezentacji.
- Miło mi panią poznać
agentko Brompton - dziewczyna ma z pewnością maniery po ojcu.
Maya wręcz rozpływa się przy jej wdzięku.
- Mów mi proszę po
imieniu - szczerzy się jak nigdy - Co będziesz robiła?
- Wik pokazuje mi na
razie najprostsze rzeczy. Mam nadzieję, że w czymś się
przydam...
- O a jak bal?! - nagle
sobie przypominam i wchodzę jej w słowo. Kurcze musi mnie uważać
za gbura...
- Cudownie - rozjaśnia
się cała i składa dłonie jak do modlitwy - Kevin był zachwycony
kiedy mnie zobaczył!
- Nie wątpię - kładę
tacę z filiżankami na stole i siadamy podczas, gdy Nathalie nawija
jak szalona. Nagle wypowiedź przerywa dźwięk telefonu -
Przepraszam - wyciąga go z tylnej kieszeni spodni - Słucham? Tak,
tak - mówi wywracając oczami - Mhm teraz to ja mogę namierzać
ciebie - uśmiecha się szeroko - Tak Wik pokazała mi różne fajne
bajery jakie tu mają, a teraz wedle zasady o nie przemęczaniu się
pijemy herbatę. Dokładnie.
Wymieniamy z Maya
spojrzenia. Ona patrzy na mnie z ciekawością, a ja robię minę w
stylu "dzień jak co dzień" mimo że cała aż się
skręcam w środku na myśl o tym że po drugiej stronie linii
znajduje się Harvey.
- Jasne może być u
Donniego zadzwonię do ciebie jak skończę. Powodzenia w sądzie!
Aha tato i zostanę dzisiaj u ciebie ok? Bo umówiłam się z Jess i
raczej nie zdążę dojechać do domu. To do zobaczenia pa!
- Muszę zaraz jechać
do burmistrza - zagaduję nie chcąc dopuścić do żadnych
wścibskich pytań Maya.
- Masz jakiś trop?
- Na razie tylko
niejasne poszlaki. Ale przez weekend zadziało się coś dziwnego.
Maya przechyla głowę z
błyskiem w oku, a ja znowu oblewam się rumieńcem. Nie to!!
- Burmistrz zrobił się
dużo spokojniejszy jakby już było po sprawie.
- Nie dostał już
żadnych pogróżek? - Maya najwyraźniej jakimś cudem była w
temacie.
- Nic - wzruszam
ramionami - Agenci Secret Service ciągle go pilnują. Tylko patrzeć
jak zaczną się wtrącać...
Nathalie z uwagą wodziła
wzrokiem ode mnie do Maya i widziałam jak jej mózg notuje sobie
każde słowo, każdy gest i każdą emocje jaką okazujemy. Tak jak
Harveya.
- Ładny wisiorek - mówi
nagle Maya zupełnie zmieniając temat. Odruchowo dotykam brylancika
zawieszonego na mojej szyi.
- Dziękuję -
odpowiadam pewnym głosem. Nie będzie mnie cały czas zawstydzała,
bo nie zrobiłam niczego złego! Dopijam resztę herbaty i wstaje z
miejsca - Jadę do burmistrza. Chodź posegregujesz mi raporty.
Możesz poczytać to całkiem zabawna lektura.
***
Dzwonię do dużych
przeszklonych drzwi i chwilę późnej otwiera mi wysoki i barczysty
ochroniarz. Bez słowa unoszę dłoń z odznaką i od razu przesuwa
się robiąc mi miejsce. Tuż za nim w rozległym holu stoi wysoka
smukła kobieta po pięćdziesiątce ubrana w czarną spódnice i
białą bluzkę.
- Dzień dobry pana
Trumanna nie ma w tej chwili w domu. Czy zawołać panią Trumann?
- Nie, nie trzeba.
Właściwie przyszłam pani. Możemy gdzieś porozmawiać?
Nie okazuje zdziwienia,
ani niechęci. Zastanawia się chwilę patrząc w podłogę obok
moich stóp.
- Czy nie będzie pani
przeszkadzała kuchnia?
- Absolutnie.
- Zapraszam więc za
mną. Nie chciałabym zakłócać spokoju pani Trumann.
- Oczywiście.
Ruszamy przez hol do
dużej jadalni i stamtąd bocznymi drzwiami do kuchni. Jest
urządzona w starym stylu ale mimo to czuć nowoczesność.
- Coś do picia agentko
Hastings?
- Wodę jeśli można.
Rzeźbione szafki
otwierają się po lekkim naciśnięciu na drzwiczki. Tak jak u
Harveya. Kobieta wyciągnęła z niej wysoką szklankę. Podchodzi
do lodówki.
- Więc słucham agentko
Hastings - nalewa wodę z kilkoma cieniutkimi plasterkami cytryny i
stawia przed nią na blacie - W czym mogę pani pomóc?
- Pani Jenkins od jak
dawna pracuje pani dla pana Trumanna?
- Od ośmiu lat.
- Więc na pewno sporo
pani wie o swoim pracodawcy. Osiem lat to kawał życia. - sztywna,
służbowa wyniosłość kobiety krępuje mnie. Czuję się odrobinę
nieswojo jak na rozmowie o pacę. To ja przesłuchuje, a czuję się
jakby było na odwrót. Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni muszę
udawać pewność siebie...
- Wykonuje swoje
obowiązki i nie wtrącam się do prywatnych spraw państwa.
"Państwa"...
Jak w jakiejś monarchii...
- Ja nie chcę, zmuszać
pani do nielojalności. Chcę tylko zapytać czy wie pani kto może
stać za tą całą sytuacją?
- Nie mam pojęcia.
Gdyby było inaczej na pewno powiadomiłabym o tym pana burmistrza
lub odpowiednie władze.
- Czy może mi pani
powiedzieć ile osób oprócz pani tutaj pracuje?
- Jest jeszcze kucharka
i guwernantka. Kucharka pracuje do 16, a guwernantka jest w tej
chwili poza miastem z dziećmi. No i chłopak od basenu przychodzi w
sezonie raz w tygodniu, a poza nim raz w miesiącu, lub nawet
rzadziej.
- Czy państwo Tanner
mają jakiś regularnych gości, którzy ostatnio zaniedbują
wizyty?
- Ostatnio nikt tu nie
może wejść, ale przedtem najczęstszymi gośćmi była najstarsza
córka z mężem.
No proszę...
- Zostałam
poinformowana tylko o dwójce dzieci państwa Trumann.
W wystudiowaną minę
gospodyni wkrada się zdziwienie.
- Zapewne chodziło im o
dzieci mieszkające w domu.
Kiwam głową mrużąc
oczy i wyciągam notatnik.
- Zapewne. Jak się
nazywa teraz córka?
- Collins. Meredith
Collins, wyszła za Grega dwa lata temu.
- A gdzie mieszkają?
- Przy pięćdziesiątej
trzeciej.
Aż krew uderzyła mi do
głowy. Fanfary i owacje na stojąco!
- Dziękuję za rozmowę
pani Jenkins.
***
Pukam do mieszkania numer
21 rozglądając się po obdrapanej klatce schodowej. Córka
burmistrza mieszka w takiej norze? Żółta odłażąca farba
odsłania zapleśniałe ściany, a żarówka miga jak w horrorze. Dla
pewności sprawdzam, czy mam pistolet. Nikt nie otwiera pomimo
dźwięku telewizora dobiegającego z środka. Wale jeszcze raz
pięścią w drzwi aż lekko odskakują od futryny.
- Kto tam?! - odzywa się
zdenerwowany i wystraszony jednocześnie głos kobiety.
- FBI proszę otworzyć!
Uchylają się drzwi i
hamują zaraz na grubym łańcuchu.
- Proszę pokazać
legitymację - głos nie jest już taki groźny jakby chciał.
Wyciągam legitymację i przykładam ją do szpary. Zapewne to
Meredith. Analizuję powoli okazany dokument po czym zatrzaskuje
drzwi i słyszę dźwięk ściąganego łańcucha. Drzwi stają
otworem i widzę dumnie wyprostowaną dziewczynę. Ubrana w skromną
spódnice i białą bluzkę nosi je z godnością prawdziwej damy.
- Przepraszam agentko
trzeba być ostrożnym w takiej dzielnicy. Proszę wejść.
Przekraczam próg małego,
ale bardzo przytulnego mieszkanka i z zawodową ciekawością
rozglądam się dookoła.
- Bardzo dobrze pani
zrobiła. wie pani kim jestem?
Dziewczyna musi mieć nie
więcej niż 25 lat i jest bardzo podobna do Lindy. Gęste ciemne
włosy ściągnięte w zwykłego kucyka nie odbierają jej
wrodzonego szyku.
- Zapewne to pani
prowadzi sprawę mojego ojca?
- Zgadza się. Chciałam
zadać państwu kilka pytań. Czy pani mąż jest obecny?
- Niestety Greg pracuje
do późna. Ciężko go zastać w domu o tej porze.
Zerkam na zegarek. Jest
16.
- Co pani wie o sytuacji
ojca?
- Mama była w piątek i
opowiedziała mi co nieco. Zdaje się, że wiem, o co chce pani
zapytać i muszę odpowiedzieć, że znam co najmniej sto osób,
które mój ojciec zdenerwował.
- No to optymistka z
pani - uśmiecham się, łamię lody bo za chwilę przystąpię do
ataku.
- Sama nie mam z nim
najlepszych stosunków - dodaje. Oj o to właśnie chciałam
zapytać...
- Może to pani
rozwinąć?
- Proszę usiąść -
zaprasza mnie do małego dwu osobowego stolika. Wszystko świeci
czystością - Więc sprawa jest przerażająco prosta. Popełniłam
mezalians, nie przyjęłam godnej posady w ratuszu i ogólnie
złamałam ojcu serce... - wzrusza ramionami
- Oj brzmi poważnie...
- otwieram szeroko oczy udając szok - Więc mąż też nie ma zbyt
dobrego mniemania o teściu?
- No bynajmniej... Żaden
mężczyzna nie lubi kiedy nazywa się go życiowym nieudacznikiem.
- Kobieta też. Czym się
państwo zajmują?
- Ja jestem asystentką
prezesa w Energy Company, a mąż wykłada filozofię w liceum
Roosevelta.
- Rozumiem. A czy jest
możliwość spotkania się z pani mężem pomiędzy zajęciami?
Zastanawia się chwilę.
- Dam pani jego numer.
Proszę zadzwonić koło 19. Powinien być dostępny.
- Dziękuję pani bardzo
za pomoc - podaje mi kartkę z notatnika z zapisanym numerem -
Skontaktuje się z nim jeszcze dzisiaj. Do widzenia.
Wychodzę z powrotem na
klatkę i schodzę na dół wyszczerbionymi schodami. Wszędzie
pachnie psimi siuśkami i mam olbrzymią nadzieję, że tylko
psimi...Kiedy wychodzę na zewnątrz oddycham z ulgą zakurzonym
powietrzem. Troje wyrostków ogląda z zaciekawieniem mój samochód.
- Pomóc w czymś? -
krzyczę przechodząc przez ulicę. Zaczynają się bezczelnie
szczerzyć, ale na widok odznaki przy pasku szybko poważnieją i w
momencie się zmywają. Z niechęcią patrzę na zakorkowaną ulicę.
Po 40 minutach udaje mi
się dotrzeć do biura. Czuję się wyzuta z całej radości życia.
Nawet nie chce mi się wchodzić schodami więc wjeżdżam windą i
od razu tego żałuję. Grupa równie zmęczonych agentów wsiada
razem ze mną i znowu brakuje mi tlenu. Na szczęście nie jadę na
20 piętro... Teraz już nie cieszy mnie jak na początku gwar i
hałas. Zdejmuję marynarkę i prawie ciągnę ją za sobą.
- Rodriquez przynieś mi
wszystko co znajdziesz na Meredith i Gregorego Collinsów - mówię
od wejścia.
- Mhm - też zmęczona?
- O nasz pracuś wrócił!
- słyszę głos Maya gdzieś z boku. Odwracam się i zamieram na
chwilę z pewnością z głupią miną... Maya siedzi przy biurku na
przeciwko Nathalie, a Harvey stoi wygodnie oparty o sąsiednie.
Wyglądali jakby właśnie przerwali jakąś ciekawą pogadankę.
Cała trójka patrzy na mnie. W jednej chwili zmęczenie ustępuję,
policzki nabierają żywszego koloru, a ręce już nie wiszą
bezwolnie. Przechylam głowę patrząc na nich z zaciekawieniem.
- A co to za
zgromadzenie? - ganię ich żartobliwie. Podchodzi do biurka od
drugiej strony niż Harvey. Nie wiem jak powinna się z nim
przywitać.
- Plotkujemy sobie -
Maya nie traci rezonu - Gdzieś ty się włóczyła tyle godzin?!
- Przez tyle poziomów
piekła, że Dante by wysiadł... Najpierw zostałam złajana przez
gosposie za wtrącanie się w sprawy „państwa” i właśnie
wyszłam z zasiusianej klatki schodowej - podnoszę rękę do góry
i ją wącham - Więc mam nadzieję, że nie przesiąknęłam za
bardzo... A co ty tu jeszcze robisz? - pytam Nathalie.
- Chciałam ci tylko
pokazać co zrobiłam - poprawia się na miejscu i przekłada jakieś
dokumenty. Zerkam na Harveya i on również na mnie patrzy. Ma w
oczach uprzejmy uśmiech i nic więcej... I tylko w oczach... Jego
twarz pozostaje bez wyrazu.
- Posegregowałam
wszystkie raporty - odzywa się z charyzmą Nathalie - Tutaj masz te
najgorsze, nawet nie mogłam dojść o co w nich chodzi, tutaj te
całkiem znośne do małej korekty, a tutaj te najdokładniejsze -
mina mi rzednie kiedy te najdokładniejsze są w liczbie dwa.
- Świetna robota! -
muszę przyznać prawdę - Nie musiałaś się tym zajmować aż tak
szczegółowo!
- Miałaś rację to
była świetna zabawa!
Zbieram papiery i
oddzielam je kolorowymi karteczkami.
- Agentko Hastings? -
Rodriquez podchodzi z opasłą teczką.
- Proszę cię nie mów,
że to to o czym myślę! - zaciskam oczy w nadziei, że kiedy je
otworze połowa dokumentów zniknie. Metoda nie działa...
Wzrusza ramionami.
- Na Meredith mamy dwa
mandaty za złe parkowanie, ale Gregory... - unosi do góry ledwo
domkniętą teczkę. Siadam na najbliższym biurku bez sił...
Dlaczego życie musi być takie... zapisane!
- Wiesz co? - zerkam na
zegarek na ręce - Pracuje w liceum Roosevelta, masz tu numer.
Ściągnij mi go.
Kiwa głową i odchodzi.
- Dlaczego ty nigdy tak
nie wypełniasz moich poleceń? - patrze na Maya. Jestem tak
zestresowana milczeniem Harveya, że czuję, że zaczynam paplać -
A tak w ogóle nie masz żadnego zajęcia? Mogłabyś na przykład...
- dzwonek telefonu - Zoe? - odbieram - Co tam?...
- Cześć skarbie muszę
z kimś pogadać... Stoję w kolejce w banku i umieram z nudów!
- Ach nudzisz się... Bo
ja nie i nie bardzo mogę...
- Znowu pan Niegrzeczny
Mecenas cię napastuje?
- Co?! O czym ty
mówisz?! Nie! Jestem w pracy!! - Jezu rumienię się... Tylko nie
to!! Staram się nie patrzeć na nikogo, a już zwłaszcza na
Niegrzecznego... Kątem oka widzę, że Maya wstaje i odchodzi.
- Dziewczyno przestań
kręcić to jest aż nazbyt oczywiste! Myślałam, że jesteśmy
przyjaciółkami...
- Dobra mądralo
odpowiedz mi tylko na jedno pytanie! Tak zupełnie szczerze i bez
kręcenia dobrze?
- Mówisz i masz!
- Doskonale! Masz
odpowiedzieć tak, lub nie.
- Wal słonko!
- Długo masz zamiar
jeszcze ukrywać, że spotykasz się z Juanem?
Cisza... Przedłużająca
się cisza...
- Oj chyba nas coś
rozłączyło... - mruczę usatysfakcjonowana i z podłogi przenoszę
oczy na sufit.
- Wik chyba za chwilę
dojdzie do napadu - mówi śmiertelnie poważnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!