- Cześć Rita! - Wik podeszła do eleganckiego, szklanego biurka stojącego naprzeciw
pustego gabinetu Harveya. Rita w miętowej sukience segregowała
właśnie dokumenty. Podniosła głowę i uśmiechnęła się
szeroko.
- Cześć!
- Jak możesz tak dobrze
wyglądać z samego rana? - odburknęła jej tłumiąc
ziewnięcie - Czy to jedwab? - dotknęła cytrynowej, pięknej
apaszki na łabędziej szyi Rity.
- Mhmm - odpowiedziała
z dumą.
- Skąd ją masz?
- Powiem ci jeśli ty
powiesz mnie skąd masz te buty!
Sprytna istota...
Patrzały na siebie wyzywająco.
- Kawy? - zapytała
dając jej do zrozumienia, że jak nie to nie.
- Dziękuję, nie pijam
kawy.
Usiadły obie na brzegu
biurka.
- Kurier powinien się
niedługo pojawić. Naprawdę Tanner jest we wszystko wmieszany?
Kiedy Harvey zdążył
jej wszystko opowiedzieć?!
- Na to wychodzi.
- Wcale mnie to nie
dziwi. To wstrętny typ. Nie cofa się przed niczym i jest
nieprzewidywalny.
- Jakoś go podejdziemy.
Zastraszymy, storturujemy, coś się wymyśli.
- Może się zrobić
gorąco, bo panicznie boi się Harveya.
- Tym lepiej. Będzie
moją tajną bronią - obie zaczęły się śmiać.
- Witam miłe panie! -
Harvey pojawił się na końcu korytarza. Grafitowy garnitur, ciemna
koszula i stalowo szary krawat były tylko bardzo ekskluzywnym
dodatkiem do prężnego kroku i nienagannej sylwetki. Włosy jak
zawsze doskonale ułożone, bystre spojrzenie lustrujące wszystko
dookoła i rzeczywiście zdające się naprawdę przenikać
świadomość. Wik zerknęła na zegarek. Była 7.15. Nieźle.
Wyszło na to, że tylko dla niej to wcześnie rano.
- Jakieś wieści? -
podał jej parujący kubek ze Starbucksa, a dla Rity wyjął z
wewnętrznej kieszeni marynarki zbożowy baton.
- Dziękuję -
powiedziała Wik, kiedy do jej nozdrzy doleciał aromat gorącej
czekolady.
- Ależ bardzo proszę.
Chcę zobaczyć jak chodzisz po ścianie - odparł szelmowsko. Czy
jemu naprawdę nie umyka żadne słowo? Zwłaszcza to, które powinno!
- Skąd wiedziałeś, że
już nie jadam wiśniowych? - zapytała Rita. Popatrzał na nią z
lekkim znudzeniem.
- Naprawdę chcesz to
przerabiać od początku?
- Tak, tak pamiętam.
Wiesz wszystko, ale to WSZYSTKO - wyrecytowała.
- O czym rozmawiacie? -
usiadł na fotelu Rity
- Nie wiesz? - Wik
wyraziła najwyższe zdziwienie. Rita ledwo zdołała ukryć
parsknięcie.
- Ma ją od Harolda
MacDowell'a.
- Słucham?
- Apaszkę - dodał w
gwoli wyjaśnienia. Obie otwarły szeroko usta.
- Skąd ma te buty? -
zapytała szybko Rita.
- Chcesz mnie zmęczyć
już z samego rana?
Zadzwonił telefon
stacjonarny. Harvey siedzący przy biurku miał go nie dalej jak na
wyciągnięcie ręki mimo to nawet nie zareagował na dźwięk. Rita
obeszła biurko z drugiej strony i podniosła słuchawkę.
- Biuro Harveya Worda
słucham?... Sędzia Raynold's witam serdecznie - spojrzała
znacząco na pracodawcę. Kiwną tylko twierdząco głową - Tak
już łączę z panem mecenasem - nacisnęła guzik i odłożyła
słuchawkę.
- Carlo już jest? -
zapytał wstając.
- Ja nie wiem
wszystkiego - odparowała Rita odrzucając ręce na boki.
- Czego warczysz
dostałaś batona - i już był w drodze do swojej lodowej komnaty.
- Nie jest chyba łatwo
dla niego pracować? - zapytała Wik, kiedy Rita z powrotem usiadła
przy niej na biurku odpakowując „śniadanie”.
- Nie, ale nie
zamieniłabym jej za nic na świecie.
- Hmm - Wik upiła łyk
czekolady i aż poczuła jak energia rozchodzi się w każdej
komórce - Chcę wiedzieć czym cię przekonał? - zażartowała.
- Nic z tych rzeczy -
odpowiedziała od razu - Jesteśmy jak rodzina, a Harvey to
najlepszy człowiek pod słońcem.
Wik popatrzała na nią
zdziwiona nagłymi wyznaniami. Rita był piekielnie mądrą, miłą,
szaloną i otwartą osobą. Ale również dyskretną...
- Wiesz tak sobie
właśnie myślę - zaczęła Wik nieśmiało.
- No dajesz
- W sobotę planuje z
koleżankami tequila night. Może byś dołączyła?
Zaskoczyła ją. Nie
wiedziała co ma odpowiedzieć.
- Oczywiście, jeżeli
masz inne plany...
- Nie! W zasadzie bardzo
chętnie. Soboty mam wolne, więc jest szansa, że mój szef-tyran mnie
nie zamęczy - roześmiały się i obie jednocześnie spojrzały na
Harveya. Siedział w swoim jak się wydawało bardzo wygodnym fotelu
i oparty łokciem o biurko nadal rozmawiał przez telefon. W pewnej
chwili podniósł wzrok prosto na nią. Bardzo chłodny i bardzo
przenikliwy. Wik po raz setny zapatrzyła się uważnie w płytki na
podłodze czując ciarki na kręgosłupie. Musi się tego oduczyć!
Przecież jej nie pogryzie, nie może okazywać takiej słabości.
- Cześć Rita! -
usłyszały. Odwróciły się obie i zobaczyły młodego, tęgiego
chłopaka w stroju kuriera - Dzień dobry - odezwał się do Wik.
Kiwnęła mu głową.
- Poczta dla pana panie
Word.
Wik gwałtownie odwróciła
się z powrotem do tyłu. Harvey stał dwa kroki za nią z tą swoją
nic nie wyrażającą miną. Umiał się teleportować czy co?
- Połóż na biurku –
wydała krótkie polecenie. Chłopak popatrzał na nią niepewnie –
No dalej! - ponagliła. Nie był chyba zbyt bystry, ale w końcu
zostawił listy – I daj mi swój długopis – jakkolwiek to było
dziwne musiała to zrobić. Tym razem chłopak już zupełnie
zdębiał.
- Oddaj nam swój, a
masz ten – Rita wyciągnęła w jego stronę długopis ze swojego
biurka. Wzruszył ramionami i nie zadając pytań dokonał wymiany.
- Miłego dnia! -
zawołał i wesoło pogwizdując odszedł. Wik nabrała głęboko
powietrza i ze świstem je wypuściła. Wyjęła z kieszeni gumową
rękawiczkę i nie zakładając jej przesuwała koperty tak, że
dotykała je przez cienką warstwę gumy. Rita usiadła za biurkiem,
a Harvey pochylił obok niej. Listy z sądu, z prokuratury kilka z
jakiś przedsiębiorstw, zapewne od klientów.
- I oto on - mruknął
Harvey, kiedy Wik odsłoniła kopertę z logiem kancelarii Jefferson
inc. Ujęła ją delikatnie w dwa palce osłonięte niebieską
rękawiczką ważąc w dłoni. Wyglądało na to, że nie zawiera
niczego poza kartką papieru.
- Masz foliową
koszulkę? - zapytała Donny. Ta nawet nie patrząc co robi sięgnęła
bezbłędnie w półkę obok biurka i podała jej to o co prosiła.
Zabezpieczoną kopertę wsadziła do teczki, którą przyniosła ze
sobą.
- No to uciekam -
powiedziała.
- Ile to może potrwać?
- zapytał Harvey zasłaniając jej przejście.
- Niedługo. Może z pół
godziny jak będą marudzić.
- Masz spotkanie za 40
minut - Rita doskonale przewidziała myśli Harveya.
- Zadzwonię jak tylko
skończę.
Wik kiwnęła tylko głową
i już uciekała spod ciężkiego, władczego spojrzenia.
Szła pomiędzy biurkami
i ganiającymi agentami w stronę Mayi. Kiedy ta podniosła głowę
zza biurka mogłoby się zdawać, że pobladła.
- Mam pięć minut
przerwy - dostawiła sobie krzesło - Co robisz?
Maya spuściła wzrok i
unikała jej spojrzenia.
- Koryguje raport, żebyś
nie miała ze mną roboty - odpowiada wymijająco.
- Maya... - mruknęła
zniecierpliwiona - Co się stało?
- Dlaczego nie potrafię
cię okłamać? - jęknęła płaczliwie.
- Bo ty w ogóle nie
potrafisz kłamać. Co jest? - Maya zamknęła laptopa i odwróciła
się w jej stronę.
- Brumer ma gościa.
Rozmawiają w piątce.
"Piątka" była
jedynym miło urządzonym pokojem przesłuchań. Rozmawiano tam z
rodzinami ofiar.
- Kto to? - i dlaczego
powinna się zaniepokoić?
- Katherine Swan - Maya
obserwowała jej reakcję. Zmrużyła brwi i wysiliła pamięć.
Niestety bezskutecznie.
- A powinnam ją znać
bo?
- To partnerka Dominika
- mruknęła wyraźnie niezadowolona, że to ona musi jej to mówić.
- Coś się stało? -
Wik wyprostowała się jak struna.
- Nie, nie, nie!
Spokojnie!
- Więc o co chodzi?
- Sama się
przekonasz...
Podążyła za wzrokiem
koleżanki. Z pokoju właśnie wychodził Brumer w towarzystwie
długonogiej szatynki. Przepięknej dziewczyny uśmiechającej się
pogodnie. Wik odruchowo zmarszczyła brwi. Owa Katherine Swan ubrana
w zwykłe jeansy i żakiet wyglądała zjawiskowo. Ich spojrzenia
spotkały się, a kobieta rozjaśniła się w jeszcze szerszym
uśmiechu i pożegnawszy szybko z Brumerem ruszyła w ich stronę.
- Wik Hastings? -
zapytała radośnie.
- Tak - rezerwa to
jedyne co można było wyczytać z postawy Wik.
- Cieszę się, że mogę
cie poznać! Jestem Kat Swan pracuję z Dominikiem - wyciągnęła
do niej dłoń z pomalowanymi na czerwono długimi paznokciami -
Przyniosłam dokumenty na jego prośbę. Jak przyjedzie na chwilę
nie będzie miał na to czasu, ani ochoty.
- Przyjedzie? - wyjąkała
Wik.
- Nie mówił ci, że
wyjechał? Jest w swoim ukochanym Nowym Meksyku od dwóch tygodni i
przyjeżdża w piątek na weekend. Byłam pewna, że pozostajecie w
kontakcie - przechyliła głowę jakby nie rozumiejąc. Wik mogła
się tylko uśmiechać.
- Na całe szczęście
nie ma tam co robić, więc będzie miał wolne częściej niż
zakładał na początku.
- Tak? - pisnęła
bardziej niż powiedziała.
- Tak nudzi się tam
okrutnie. Wisimy na telefonie czasami pół dnia - zaśmiała się
perliście. Wik odpowiedziała śmiechem, ale każdy kto ją znał w życiu bw to nie uwierzył. W tym śmiechu paradoksalnie nie było
ani krztyny wesołości. Zabrzęczał jej telefon.
- Agentko Hastings mamy
już wyniki - to był chłopak z laboratorium.
- Już do was idę -
rozłączyła się - Przepraszam, ale muszę iść. Miło było cię
poznać - wyciągnęła rękę do... Kat - I... Pozdrów Dominika
jak się spotkacie.
- Jasne! Miłego dnia!
Wik ruszyła nie
oglądając się za siebie. Nie chciała widzieć miny Mayi. Szok i otępienie były chyba najlepszymi określeniami jej stanu. Szła z szeroko
otwartymi oczami. Co to miało znaczyć? To musi być jakieś
nieporozumienie! Przecież nie miał czasu rozmawiać, więc nie
mógł "wisieć na telefonie"
- Co macie? - spytała
kiedy dotarła do laboratorium.
- Znaleźliśmy dwa
rodzaje odcisków palców. Oczywiście oprócz tych z długopisu.
Oba mamy w bazie proszę list i teczkę z tymi osobami.
- Dziękuję chłopaki
dobra robota! Będę potrzebowała czegoś jeszcze – nabrała
powietrza. Czuła się jakby zdradziła, ale przecież właśnie to
podpowiadała jej każda szara komórka od samego początku tej
farsy – Agent DEA Dominik Santini. Sprawdźcie co mamy na temat
jego misji w Nowym Meksyku – musi to wiedzieć.
Odwróciła się i siadła
przy malutkim biurku. Najpierw otworzyła list i to co w nim
znalazła sprawiło, że krew jej się wzburzyła. Miała ochotę
cisnąć czymś o ścianę. O co tu chodzi? Pospiesznie wyciągnęła
pozostałe papiery z teczki. Jednym z właścicieli odcisków był
oczywiście Tanner, ale drugi wprawił ją w osłupienie.
Cholera jasna. Brakowało jej jeszcze małego elementu układanki.
Malutkiego i właśnie tego zamierzała się dowiedzieć. Wstała i
energicznie ruszyła do wyjścia.
Biuro Powels&Word&Hermens aż wrzało. Masa elegancko ubranych osób kręciła się po
korytarzach przemieszczając po poszczególnych gabinetach. Mijała
wszystkich skoncentrowana na jednej osobie. Była ślepa i głucha
na "dzień dobry" posyłane od osób z którymi
rozmawiała. Adrenalina z ostatnich kilkudziesięciu minut nadal
mocno buzowała jej w żyłach. Zauważyła go od razu. Stał na
środku korytarza i rozmawiał z jakimś mężczyzną. Niski z
wyraźną tendencją do nadwagi, chociaż raczej o to dbał. Twarz
przypominała świstaka, a na głowie jaśniała łysiejąca plama.
Nawet nie zauważyła, że Harvey w tym samym czasie w którym
weszła na główny hol wyszedł z sali konferencyjnej i żegnał
się z dwoma mężczyznami.
- Louis Lanc? -
zagrzmiała bynajmniej mało subtelnie. Kilka osób odwróciła się
w jej stronę.
- W czym mogę pomóc? -
wyglądał na wystraszonego? Dobrze...
- FBI - wyciągnęła z
kieszeni kurtki rękę w której trzymała odznakę - Czy możemy
porozmawiać?
- Coś się stało?
- Nie wiem. Pan mi
powie.
Wiedziała, że wywołała
zamieszanie, ale w nosie miała już zachowanie pozorów. Cała aż
buzowała od emocji. Matko Święta gotowało się w niej bo ktoś
zagroził Harveyowi? To właśnie było treścią listu... Lanc
patrzał na nią małymi czarnymi oczkami z wyraźną niechęcią.
- Proszę za mną -
ruszył szybko korytarzem unikając spojrzeń. Wik wpatrzona w jego reakcje znowu nie zauważyła, że minęła Harveya. Weszła za
Lanc'iem do jego gabinetu. Był o dziwo mniejszy od pozostałych i
zdecydowanie cieplej urządzony. Dumny właściciel zasiadł za
szklano-metalowym biurkiem.
- W czym mogę pomóc
agentko Hastings?
„Doskonale, że wiesz
kim jestem”.
- Co pan wie na temat
sprawy, którą prowadzę?
- Tyle, że firma
została okradziona, lub pieniądze zostały zdefraudowane w bardzo
kiepski sposób.
- Dokładnie. Co pan
sądzi o uczciwości Jessici Powels?
- Bardzo ciężko mi
uwierzyć, że mogła by zrobić coś takiego firmie w którą
włożyła tyle pracy.
- Co pan sądzi o
uczciwości Harveya Worda.
Tym razem nabrał głęboko
powietrza i zamyślił się chwilę.
- Chociaż nie jest może
najlepszym wzorem do naśladowania... jest w drużynie Jessici więc
nie zrobiłby tego z kolei jej.
- Dlaczego najlepszy
prawnik w waszej kancelarii i prawdopodobnie w całym Nowym Jorku
nie jest dobrym wzorem do naśladowania?
- Harvey zrobi wszystko,
żeby go za takiego uważano - zabolała go uwaga o świetności
Harveya - Jego pycha czasami przyćmiewa zdrowy rozsądek - mówił
jakby nie chciał jej tego zdradzać.
- Co ma pan na myśli? -
miała ostry ton.
- Nie chcę oczerniać
kolegi agentko - pokręcił głową - I nie powiem na jego temat już
nic więcej.
- Czyli kolegujecie się?
Krzywy uśmiech przemknął
po jego twarzy. Drzwi się nagle zostały otworzone z pełnym impetem. Wik
się odwróciła i jej spojrzenie spotkało się z samym Tannerem.
Widziała jego zdjęcie, więc rozpoznała go od razu.
- Cóż za zaszczyt
panią spotkać agentko Hastings - powiedział jowialnie szeroko się
uśmiechając.
- Prowadzę
przesłuchanie Tanner czego chcesz? - powiedziała bardzo spokojnie
i było to ewidentną groźbą. Uniósł brwi zaskoczony.
- Przesłuchujesz mojego
klienta, więc oto jestem.
- Twój klient nie jest
o nic oskarżony i nie prosił o twoją obecność, więc zapytam po
raz kolejny czego chcesz?
- Louis masz coś
przeciwko? - wskazał drugie krzesło obok Wik.
- Nie - Louis nie był
już taki pewny siebie.
- W porządku - Wik
udała, że daje za wygraną - Właśnie pytałam twojego klienta
czy się koleguje z panem Wordem - powiedziała z jadowitą
uprzejmością.
- A jaki to ma związek
ze sprawą którą prowadzisz?
- Prawdopodobnie żaden.
Ale pan Lanc sam to zasugerował, więc tylko pociągnęłam temat.
- Mój klient nie
odpowie na to pytanie,
Wik spojrzała z
rozbawieniem na Louisa a ten aż skurczył się w sobie.
- Odpowiem Williamie -
powiedział zdecydowanie - Tak Harvey jest moim kolegą.
- Dziękuję nie było
tak źle prawda? A co ma pan wspólnego z tym listem? - położyła
na stole kopertę. Obydwoje wyraźnie się spięli. Lanc przełknął
ślinę po czym uśmiechnął się pokazując duże i mocno
wysunięte do przodu jedynki.
- Nie wiem co to za
list.
- Pomyliłaś osoby
Hastings to ode mnie!
- O której był pan
dzisiaj w firmie panie Lanc?
- Punktualnie o 9 rano.
- Znaleźliśmy pańskie
odciski na kopercie - pochyliła się atakując w jego stronę.
Louis chyba zaczął się
pocić.
- Co za brednie? -
zaczął Tanner - Mógł przez przypadek go dotknąć segregując
pocztę!
- Zajmuje się pan
segregacją poczty panie Lanc?
- Nie - był wyraźnie
obrażony - Ale mogłem go dostać przez pomyłkę mogło się
wydarzyć cokolwiek.
- Mówi pan że był w
firmie o 9? - przytaknął - Dostałam go z rąk kuriera punktualnie
o 7.30. Jak to pan wytłumaczy? - robił się poważnie czerwony.
- Dosyć tego! - ryknął
Tanner podnosząc się z krzesła - Oskarżasz go o coś?
Wik zupełnie spokojnie
podniosła się z krzesła i podeszła do mężczyzny na odległość
kilku centymetrów. Mimo że nawet nie drgnął strach w jego oczach
był aż nadto wyraźny.
- Nie wiem co
kombinujesz Tanner, ale jak tylko się dowiem nie zawaham się przed wykorzystaniem tej wiedzy - powiedziała cichutko i z uśmiechem. Co za
dupek! Odwróciła się powoli w stronę drzwi i niespiesznie
wyszła. Ledwo zrobiła kilka kroków, a drzwi otworzyły się
ponownie.
- Czy ty mnie straszysz
Hastings? - to był Tanner.
Zatrzymała się i
spojrzała przez ramię.
- A boisz się? -
zapytała. Kiedy nie usłyszała odpowiedzi uśmiechnęła się pod
nosem i ruszyła dalej. Ok, więc już oficjalnie się określiła
komu kibicuje. Jeśli się myli będzie krucho... Korytarz zakręcał.
Szła bardzo szybko zastanawiając się co dalej. Weszła w zakręt
z pełną prędkością i w ostatniej chwili zauważyła
przeszywające brązowe oczy. Zahamowała ostro zupełnie tracąc
równowagę i gdyby Harvey nie wykonał szybkiego ruchu wyłożyłaby
się jak długa.
- Jezu dziewczyno chcesz
zginąć? - mruknął kiedy ją złapał w ostatniej chwili.
Oddychała szybko wystraszona. Trzymała go mocno za ramiona, a on
jedną ręką złapał ją w pasie, a drugą na wysokości łopatek.
Uniosła głowę i ujrzała jego twarz oddaloną o kilka centymetrów
od niej. Jej oczy rejestrowały tylko dwie rzeczy. Ciemno
czekoladowe oczy i kształtne usta. Nozdrza chłonęły odurzający,
męski zapach świeżości. Wodziła wzrokiem od jednego do
drugiego, do momentu aż oczy pociemniały zmieniając barwę na
bardzo ciemną czekoladę, a jeden kącik ust uniósł się w
uśmiechu. Poruszyła się lekko, ale zdecydowany, silny uścisk nie
zmalał. Nie wiedziała, czy to jej wyobraźnia czy rzeczywiście
przesunął kciukiem po jej plecach.
- Wszystko w porządku?
- odezwał się cicho. Ocknęła się zdając sobie sprawę co robi
i oblała się wielkim, wstydliwym rumieńcem.
- Tak - szepnęła bo
głos jej za bardzo nie działał i odsunęła się od niego - Czaisz się tu na ludzi? - powiedziała z
wyrzutem.
- Chciałem odzyskać
mój list - wyjaśnił zupełnie spokojnie - Zastraszyłaś Tannera?
Nie muszę ci mówić, że będą przez to kłopoty?
- Większe niż teraz? -
pomachała mu listem przed nosem dyskretnie poprawiając kurtkę -
Nie sądzę. Musimy iść do Jessici - Minęła go i ruszyła przed
siebie.
- Wik?
- Tak? - spojrzała za
nim. Dlaczego stoi nadal w tym samym miejscu?
- W tamtą stronę -
wskazał kciukiem kierunek przeciwny do tego w którym szła ledwo
powstrzymując śmiech.
- No tak - odchrząknęła
i z ważną miną poszła we wskazanym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!