piątek, 4 stycznia 2013

SPICY Rozdział 9


    - Cześć Rita! -  Wik podeszła do eleganckiego, szklanego biurka stojącego naprzeciw pustego gabinetu Harveya. Rita w miętowej sukience segregowała właśnie dokumenty. Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
    - Cześć!
    - Jak możesz tak dobrze wyglądać z samego rana? - odburknęła jej tłumiąc ziewnięcie - Czy to jedwab? - dotknęła cytrynowej, pięknej apaszki na łabędziej szyi Rity.
    - Mhmm - odpowiedziała z dumą.
    - Skąd ją masz?
    - Powiem ci jeśli ty powiesz mnie skąd masz te buty!
    Sprytna istota... Patrzały na siebie wyzywająco.
    - Kawy? - zapytała dając jej do zrozumienia, że jak nie to nie.
    - Dziękuję, nie pijam kawy.
    Usiadły obie na brzegu biurka.
    - Kurier powinien się niedługo pojawić. Naprawdę Tanner jest we wszystko wmieszany?
    Kiedy Harvey zdążył jej wszystko opowiedzieć?!
    - Na to wychodzi.
    - Wcale mnie to nie dziwi. To wstrętny typ. Nie cofa się przed niczym i jest nieprzewidywalny.
    - Jakoś go podejdziemy. Zastraszymy, storturujemy, coś się wymyśli.
    - Może się zrobić gorąco, bo panicznie boi się Harveya.
    - Tym lepiej. Będzie moją tajną bronią - obie zaczęły się śmiać.

    - Witam miłe panie! - Harvey pojawił się na końcu korytarza. Grafitowy garnitur, ciemna koszula i stalowo szary krawat były tylko bardzo ekskluzywnym dodatkiem do prężnego kroku i nienagannej sylwetki. Włosy jak zawsze doskonale ułożone, bystre spojrzenie lustrujące wszystko dookoła i rzeczywiście zdające się naprawdę przenikać świadomość. Wik zerknęła na zegarek. Była 7.15. Nieźle. Wyszło na to, że tylko dla niej to wcześnie rano.
    - Jakieś wieści? - podał jej parujący kubek ze Starbucksa, a dla Rity wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki zbożowy baton.
    - Dziękuję - powiedziała Wik, kiedy do jej nozdrzy doleciał aromat gorącej czekolady.
    - Ależ bardzo proszę. Chcę zobaczyć jak chodzisz po ścianie - odparł szelmowsko. Czy jemu naprawdę nie umyka żadne słowo? Zwłaszcza to, które powinno!
    - Skąd wiedziałeś, że już nie jadam wiśniowych? - zapytała Rita. Popatrzał na nią z lekkim znudzeniem.
    - Naprawdę chcesz to przerabiać od początku?
    - Tak, tak pamiętam. Wiesz wszystko, ale to WSZYSTKO - wyrecytowała.
    - O czym rozmawiacie? - usiadł na fotelu Rity
    - Nie wiesz? - Wik wyraziła najwyższe zdziwienie. Rita ledwo zdołała ukryć parsknięcie.
    - Ma ją od Harolda MacDowell'a.
    - Słucham?
    - Apaszkę - dodał w gwoli wyjaśnienia. Obie otwarły szeroko usta.
    - Skąd ma te buty? - zapytała szybko Rita.
    - Chcesz mnie zmęczyć już z samego rana?
    Zadzwonił telefon stacjonarny. Harvey siedzący przy biurku miał go nie dalej jak na wyciągnięcie ręki mimo to nawet nie zareagował na dźwięk. Rita obeszła biurko z drugiej strony i podniosła słuchawkę.
    - Biuro Harveya Worda słucham?... Sędzia Raynold's witam serdecznie - spojrzała znacząco na pracodawcę. Kiwną tylko twierdząco głową - Tak już łączę z panem mecenasem - nacisnęła guzik i odłożyła słuchawkę.
    - Carlo już jest? - zapytał wstając.
    - Ja nie wiem wszystkiego - odparowała Rita odrzucając ręce na boki.
    - Czego warczysz dostałaś batona - i już był w drodze do swojej lodowej komnaty.
    - Nie jest chyba łatwo dla niego pracować? - zapytała Wik, kiedy Rita z powrotem usiadła przy niej na biurku odpakowując „śniadanie”.
    - Nie, ale nie zamieniłabym jej za nic na świecie.
    - Hmm - Wik upiła łyk czekolady i aż poczuła jak energia rozchodzi się w każdej komórce - Chcę wiedzieć czym cię przekonał? - zażartowała.
    - Nic z tych rzeczy - odpowiedziała od razu - Jesteśmy jak rodzina, a Harvey to najlepszy człowiek pod słońcem.
    Wik popatrzała na nią zdziwiona nagłymi wyznaniami. Rita był piekielnie mądrą, miłą, szaloną i otwartą osobą. Ale również dyskretną...
    - Wiesz tak sobie właśnie myślę - zaczęła Wik nieśmiało.
    - No dajesz
    - W sobotę planuje z koleżankami tequila night. Może byś dołączyła?
    Zaskoczyła ją. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć.
    - Oczywiście, jeżeli masz inne plany...
    - Nie! W zasadzie bardzo chętnie. Soboty mam wolne, więc jest szansa, że mój szef-tyran mnie nie zamęczy - roześmiały się i obie jednocześnie spojrzały na Harveya. Siedział w swoim jak się wydawało bardzo wygodnym fotelu i oparty łokciem o biurko nadal rozmawiał przez telefon. W pewnej chwili podniósł wzrok prosto na nią. Bardzo chłodny i bardzo przenikliwy. Wik po raz setny zapatrzyła się uważnie w płytki na podłodze czując ciarki na kręgosłupie. Musi się tego oduczyć! Przecież jej nie pogryzie, nie może okazywać takiej słabości.
    - Cześć Rita! - usłyszały. Odwróciły się obie i zobaczyły młodego, tęgiego chłopaka w stroju kuriera - Dzień dobry - odezwał się do Wik. Kiwnęła mu głową.
    - Poczta dla pana panie Word.
    Wik gwałtownie odwróciła się z powrotem do tyłu. Harvey stał dwa kroki za nią z tą swoją nic nie wyrażającą miną. Umiał się teleportować czy co?
    - Połóż na biurku – wydała krótkie polecenie. Chłopak popatrzał na nią niepewnie – No dalej! - ponagliła. Nie był chyba zbyt bystry, ale w końcu zostawił listy – I daj mi swój długopis – jakkolwiek to było dziwne musiała to zrobić. Tym razem chłopak już zupełnie zdębiał.
    - Oddaj nam swój, a masz ten – Rita wyciągnęła w jego stronę długopis ze swojego biurka. Wzruszył ramionami i nie zadając pytań dokonał wymiany.
    - Miłego dnia! - zawołał i wesoło pogwizdując odszedł. Wik nabrała głęboko powietrza i ze świstem je wypuściła. Wyjęła z kieszeni gumową rękawiczkę i nie zakładając jej przesuwała koperty tak, że dotykała je przez cienką warstwę gumy. Rita usiadła za biurkiem, a Harvey pochylił obok niej. Listy z sądu, z prokuratury kilka z jakiś przedsiębiorstw, zapewne od klientów.
    - I oto on - mruknął Harvey, kiedy Wik odsłoniła kopertę z logiem kancelarii Jefferson inc. Ujęła ją delikatnie w dwa palce osłonięte niebieską rękawiczką ważąc w dłoni. Wyglądało na to, że nie zawiera niczego poza kartką papieru.
    - Masz foliową koszulkę? - zapytała Donny. Ta nawet nie patrząc co robi sięgnęła bezbłędnie w półkę obok biurka i podała jej to o co prosiła. Zabezpieczoną kopertę wsadziła do teczki, którą przyniosła ze sobą.
    - No to uciekam - powiedziała.
    - Ile to może potrwać? - zapytał Harvey zasłaniając jej przejście.
    - Niedługo. Może z pół godziny jak będą marudzić.
    - Masz spotkanie za 40 minut - Rita doskonale przewidziała myśli Harveya.
    - Zadzwonię jak tylko skończę.
    Wik kiwnęła tylko głową i już uciekała spod ciężkiego, władczego spojrzenia.

    Szła pomiędzy biurkami i ganiającymi agentami w stronę Mayi. Kiedy ta podniosła głowę zza biurka mogłoby się zdawać, że pobladła.
    - Mam pięć minut przerwy - dostawiła sobie krzesło - Co robisz?
    Maya spuściła wzrok i unikała jej spojrzenia.
    - Koryguje raport, żebyś nie miała ze mną roboty - odpowiada wymijająco.
    - Maya... - mruknęła zniecierpliwiona - Co się stało?
    - Dlaczego nie potrafię cię okłamać? - jęknęła płaczliwie.
    - Bo ty w ogóle nie potrafisz kłamać. Co jest? - Maya zamknęła laptopa i odwróciła się w jej stronę.
    - Brumer ma gościa. Rozmawiają w piątce.
    "Piątka" była jedynym miło urządzonym pokojem przesłuchań. Rozmawiano tam z rodzinami ofiar.
    - Kto to? - i dlaczego powinna się zaniepokoić?
    - Katherine Swan - Maya obserwowała jej reakcję. Zmrużyła brwi i wysiliła pamięć. Niestety bezskutecznie.
    - A powinnam ją znać bo?
    - To partnerka Dominika - mruknęła wyraźnie niezadowolona, że to ona musi jej to mówić.
    - Coś się stało? - Wik wyprostowała się jak struna.
    - Nie, nie, nie! Spokojnie!
    - Więc o co chodzi?
    - Sama się przekonasz...
    Podążyła za wzrokiem koleżanki. Z pokoju właśnie wychodził Brumer w towarzystwie długonogiej szatynki. Przepięknej dziewczyny uśmiechającej się pogodnie. Wik odruchowo zmarszczyła brwi. Owa Katherine Swan ubrana w zwykłe jeansy i żakiet wyglądała zjawiskowo. Ich spojrzenia spotkały się, a kobieta rozjaśniła się w jeszcze szerszym uśmiechu i pożegnawszy szybko z Brumerem ruszyła w ich stronę.
    - Wik Hastings? - zapytała radośnie.
    - Tak - rezerwa to jedyne co można było wyczytać z postawy Wik.
    - Cieszę się, że mogę cie poznać! Jestem Kat Swan pracuję z Dominikiem - wyciągnęła do niej dłoń z pomalowanymi na czerwono długimi paznokciami - Przyniosłam dokumenty na jego prośbę. Jak przyjedzie na chwilę nie będzie miał na to czasu, ani ochoty.
    - Przyjedzie? - wyjąkała Wik.
    - Nie mówił ci, że wyjechał? Jest w swoim ukochanym Nowym Meksyku od dwóch tygodni i przyjeżdża w piątek na weekend. Byłam pewna, że pozostajecie w kontakcie - przechyliła głowę jakby nie rozumiejąc. Wik mogła się tylko uśmiechać.
    - Na całe szczęście nie ma tam co robić, więc będzie miał wolne częściej niż zakładał na początku.
    - Tak? - pisnęła bardziej niż powiedziała.
    - Tak nudzi się tam okrutnie. Wisimy na telefonie czasami pół dnia - zaśmiała się perliście. Wik odpowiedziała śmiechem, ale każdy kto ją znał w życiu bw to nie uwierzył. W tym śmiechu paradoksalnie nie było ani krztyny wesołości. Zabrzęczał jej telefon.
    - Agentko Hastings mamy już wyniki - to był chłopak z laboratorium.
    - Już do was idę - rozłączyła się - Przepraszam, ale muszę iść. Miło było cię poznać - wyciągnęła rękę do... Kat - I... Pozdrów Dominika jak się spotkacie.
    - Jasne! Miłego dnia!
    Wik ruszyła nie oglądając się za siebie. Nie chciała widzieć miny Mayi. Szok i otępienie były chyba najlepszymi określeniami jej stanu. Szła z szeroko otwartymi oczami. Co to miało znaczyć? To musi być jakieś nieporozumienie! Przecież nie miał czasu rozmawiać, więc nie mógł "wisieć na telefonie"
    - Co macie? - spytała kiedy dotarła do laboratorium.
    - Znaleźliśmy dwa rodzaje odcisków palców. Oczywiście oprócz tych z długopisu. Oba mamy w bazie proszę list i teczkę z tymi osobami.
    - Dziękuję chłopaki dobra robota! Będę potrzebowała czegoś jeszcze – nabrała powietrza. Czuła się jakby zdradziła, ale przecież właśnie to podpowiadała jej każda szara komórka od samego początku tej farsy – Agent DEA Dominik Santini. Sprawdźcie co mamy na temat jego misji w Nowym Meksyku – musi to wiedzieć.
    Odwróciła się i siadła przy malutkim biurku. Najpierw otworzyła list i to co w nim znalazła sprawiło, że krew jej się wzburzyła. Miała ochotę cisnąć czymś o ścianę. O co tu chodzi? Pospiesznie wyciągnęła pozostałe papiery z teczki. Jednym z właścicieli odcisków był oczywiście Tanner, ale drugi wprawił ją w osłupienie. Cholera jasna. Brakowało jej jeszcze małego elementu układanki. Malutkiego i właśnie tego zamierzała się dowiedzieć. Wstała i energicznie ruszyła do wyjścia.

    Biuro Powels&Word&Hermens aż wrzało. Masa elegancko ubranych osób kręciła się po korytarzach przemieszczając po poszczególnych gabinetach. Mijała wszystkich skoncentrowana na jednej osobie. Była ślepa i głucha na "dzień dobry" posyłane od osób z którymi rozmawiała. Adrenalina z ostatnich kilkudziesięciu minut nadal mocno buzowała jej w żyłach. Zauważyła go od razu. Stał na środku korytarza i rozmawiał z jakimś mężczyzną. Niski z wyraźną tendencją do nadwagi, chociaż raczej o to dbał. Twarz przypominała świstaka, a na głowie jaśniała łysiejąca plama. Nawet nie zauważyła, że Harvey w tym samym czasie w którym weszła na główny hol wyszedł z sali konferencyjnej i żegnał się z dwoma mężczyznami.
    - Louis Lanc? - zagrzmiała bynajmniej mało subtelnie. Kilka osób odwróciła się w jej stronę.
    - W czym mogę pomóc? - wyglądał na wystraszonego? Dobrze...
    - FBI - wyciągnęła z kieszeni kurtki rękę w której trzymała odznakę - Czy możemy porozmawiać?
    - Coś się stało?
    - Nie wiem. Pan mi powie.
    Wiedziała, że wywołała zamieszanie, ale w nosie miała już zachowanie pozorów. Cała aż buzowała od emocji. Matko Święta gotowało się w niej bo ktoś zagroził Harveyowi? To właśnie było treścią listu... Lanc patrzał na nią małymi czarnymi oczkami z wyraźną niechęcią.
    - Proszę za mną - ruszył szybko korytarzem unikając spojrzeń. Wik wpatrzona w jego reakcje znowu nie zauważyła, że minęła Harveya. Weszła za Lanc'iem do jego gabinetu. Był o dziwo mniejszy od pozostałych i zdecydowanie cieplej urządzony. Dumny właściciel zasiadł za szklano-metalowym biurkiem.
    - W czym mogę pomóc agentko Hastings?
    „Doskonale, że wiesz kim jestem”.
    - Co pan wie na temat sprawy, którą prowadzę?
    - Tyle, że firma została okradziona, lub pieniądze zostały zdefraudowane w bardzo kiepski sposób.
    - Dokładnie. Co pan sądzi o uczciwości Jessici Powels?
    - Bardzo ciężko mi uwierzyć, że mogła by zrobić coś takiego firmie w którą włożyła tyle pracy.
    - Co pan sądzi o uczciwości Harveya Worda.
    Tym razem nabrał głęboko powietrza i zamyślił się chwilę.
    - Chociaż nie jest może najlepszym wzorem do naśladowania... jest w drużynie Jessici więc nie zrobiłby tego z kolei jej.
    - Dlaczego najlepszy prawnik w waszej kancelarii i prawdopodobnie w całym Nowym Jorku nie jest dobrym wzorem do naśladowania?
    - Harvey zrobi wszystko, żeby go za takiego uważano - zabolała go uwaga o świetności Harveya - Jego pycha czasami przyćmiewa zdrowy rozsądek - mówił jakby nie chciał jej tego zdradzać.
    - Co ma pan na myśli? - miała ostry ton.
    - Nie chcę oczerniać kolegi agentko - pokręcił głową - I nie powiem na jego temat już nic więcej.
    - Czyli kolegujecie się?
    Krzywy uśmiech przemknął po jego twarzy. Drzwi się nagle zostały otworzone z pełnym impetem. Wik się odwróciła i jej spojrzenie spotkało się z samym Tannerem. Widziała jego zdjęcie, więc rozpoznała go od razu.
    - Cóż za zaszczyt panią spotkać agentko Hastings - powiedział jowialnie szeroko się uśmiechając.
    - Prowadzę przesłuchanie Tanner czego chcesz? - powiedziała bardzo spokojnie i było to ewidentną groźbą. Uniósł brwi zaskoczony.
    - Przesłuchujesz mojego klienta, więc oto jestem.
    - Twój klient nie jest o nic oskarżony i nie prosił o twoją obecność, więc zapytam po raz kolejny czego chcesz?
    - Louis masz coś przeciwko? - wskazał drugie krzesło obok Wik.
    - Nie - Louis nie był już taki pewny siebie.
    - W porządku - Wik udała, że daje za wygraną - Właśnie pytałam twojego klienta czy się koleguje z panem Wordem - powiedziała z jadowitą uprzejmością.
    - A jaki to ma związek ze sprawą którą prowadzisz?
    - Prawdopodobnie żaden. Ale pan Lanc sam to zasugerował, więc tylko pociągnęłam temat.
    - Mój klient nie odpowie na to pytanie,
    Wik spojrzała z rozbawieniem na Louisa a ten aż skurczył się w sobie.
    - Odpowiem Williamie - powiedział zdecydowanie - Tak Harvey jest moim kolegą.
    - Dziękuję nie było tak źle prawda? A co ma pan wspólnego z tym listem? - położyła na stole kopertę. Obydwoje wyraźnie się spięli. Lanc przełknął ślinę po czym uśmiechnął się pokazując duże i mocno wysunięte do przodu jedynki.
    - Nie wiem co to za list.
    - Pomyliłaś osoby Hastings to ode mnie!
    - O której był pan dzisiaj w firmie panie Lanc?
    - Punktualnie o 9 rano.
    - Znaleźliśmy pańskie odciski na kopercie - pochyliła się atakując w jego stronę.
    Louis chyba zaczął się pocić.
    - Co za brednie? - zaczął Tanner - Mógł przez przypadek go dotknąć segregując pocztę!
    - Zajmuje się pan segregacją poczty panie Lanc?
    - Nie - był wyraźnie obrażony - Ale mogłem go dostać przez pomyłkę mogło się wydarzyć cokolwiek.
    - Mówi pan że był w firmie o 9? - przytaknął - Dostałam go z rąk kuriera punktualnie o 7.30. Jak to pan wytłumaczy? - robił się poważnie czerwony.
    - Dosyć tego! - ryknął Tanner podnosząc się z krzesła - Oskarżasz go o coś?
    Wik zupełnie spokojnie podniosła się z krzesła i podeszła do mężczyzny na odległość kilku centymetrów. Mimo że nawet nie drgnął strach w jego oczach był aż nadto wyraźny.
    - Nie wiem co kombinujesz Tanner, ale jak tylko się dowiem nie zawaham się przed wykorzystaniem tej wiedzy - powiedziała cichutko i z uśmiechem. Co za dupek! Odwróciła się powoli w stronę drzwi i niespiesznie wyszła. Ledwo zrobiła kilka kroków, a drzwi otworzyły się ponownie.
    - Czy ty mnie straszysz Hastings? - to był Tanner.
    Zatrzymała się i spojrzała przez ramię.
    - A boisz się? - zapytała. Kiedy nie usłyszała odpowiedzi uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła dalej. Ok, więc już oficjalnie się określiła komu kibicuje. Jeśli się myli będzie krucho... Korytarz zakręcał. Szła bardzo szybko zastanawiając się co dalej. Weszła w zakręt z pełną prędkością i w ostatniej chwili zauważyła przeszywające brązowe oczy. Zahamowała ostro zupełnie tracąc równowagę i gdyby Harvey nie wykonał szybkiego ruchu wyłożyłaby się jak długa.
    - Jezu dziewczyno chcesz zginąć? - mruknął kiedy ją złapał w ostatniej chwili. Oddychała szybko wystraszona. Trzymała go mocno za ramiona, a on jedną ręką złapał ją w pasie, a drugą na wysokości łopatek. Uniosła głowę i ujrzała jego twarz oddaloną o kilka centymetrów od niej. Jej oczy rejestrowały tylko dwie rzeczy. Ciemno czekoladowe oczy i kształtne usta. Nozdrza chłonęły odurzający, męski zapach świeżości. Wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, do momentu aż oczy pociemniały zmieniając barwę na bardzo ciemną czekoladę, a jeden kącik ust uniósł się w uśmiechu. Poruszyła się lekko, ale zdecydowany, silny uścisk nie zmalał. Nie wiedziała, czy to jej wyobraźnia czy rzeczywiście przesunął kciukiem po jej plecach.
    - Wszystko w porządku? - odezwał się cicho. Ocknęła się zdając sobie sprawę co robi i oblała się wielkim, wstydliwym rumieńcem.
    - Tak - szepnęła bo głos jej za bardzo nie działał i odsunęła się od niego - Czaisz się tu na ludzi? - powiedziała z wyrzutem.
    - Chciałem odzyskać mój list - wyjaśnił zupełnie spokojnie - Zastraszyłaś Tannera? Nie muszę ci mówić, że będą przez to kłopoty?
    - Większe niż teraz? - pomachała mu listem przed nosem dyskretnie poprawiając kurtkę - Nie sądzę. Musimy iść do Jessici - Minęła go i ruszyła przed siebie.
    - Wik?
    - Tak? - spojrzała za nim. Dlaczego stoi nadal w tym samym miejscu?
    - W tamtą stronę - wskazał kciukiem kierunek przeciwny do tego w którym szła ledwo powstrzymując śmiech.
    - No tak - odchrząknęła i z ważną miną poszła we wskazanym kierunku.                                                           
                                                                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!