Dzień jest doskonały.
Jemy śniadanie w piżamach, później oglądamy chwilę telewizję
i Harvey idzie się przygotować do pracy, a ja wskakuje w jeansy i
idę do swojego gabinetu. Jestem nieprzytomnie szczęśliwa. Po
godzinie stwierdzam, że uwielbiam pracować przy biurku. Właściwie
jak mogłam nie korzystać ze swojego gabinetu w pracy? Jest cicho i
spokojnie. Z gramofonu sączy się muzyka z musicalu "Koty",
nikt mi nie wrzeszczy nad uchem, kiedy rozmawiam przez telefon i
koncentruje się na pisaniu, dzięki czemu robię to dużo szybciej.
Zadziwiające.
Po drugiej Harvey wraca z sądu.
Po drugiej Harvey wraca z sądu.
- Cześć - wchodzi i
siada na krześle po przeciwnej stronie.
- Cześć! Jak poszło?
Uśmiechamy się do
siebie radośnie. Oczywiście ja całą sobą, a Harvey tylko oczami.
- Doskonale oczywiście.
- Oczywiście - patrze na
niego z dumą.
- Jesteś ze mnie dumna?
- Och nieprawdopodobnie
dumna!
- Jak ci się pracuje?
- Obawiam się, że będę
teraz przynosiła całą robotę papierkową do domu.
- To dobrze - mówi, a
oczy mu błyszczą - Lubię jak jesteś w domu.
No tak... Właśnie
nazwałam Bloomberg "domem".
- Zaraz przyjedzie lekarz
i powie nam jak spędzimy wieczór.
- Niech tylko spróbuje
go zepsuć! -warczę groźnie wywołując w końcu uśmiech.
- Jak się pani dzisiaj
czuje?
Tym razem witam doktora w
ubraniu i w salonie.Kiedy przychodzi siedzimy
z Harveyem na kanapie.
- Zdrowo szczęśliwa! -
odpieram - W końcu mogę się z panem godnie przywitać.
Obydwoje podajemy mu rękę. Zachowuje dużo większą rezerwę niż przy ostatniej
wizycie. Harvey...
- Zostawię was samych - całuje mnie w policzek i idzie do gabinetu.
Znowu standard. Mierzenie
temperatury, pulsu, sprawdzanie gardła, wymacanie dokładne głowy.
Przechodzę testy celująco.
- Proszę jeszcze dzisiaj
wziąć antybiotyk, ale myślę, że może pani już wyjść.
Mam ochotę rzucić mu
się na szyję.
- Dziękuję za wszystko
doktorze - ściskam mu serdecznie rękę i odprowadzam do windy.
Prawie w podskokach biegnę do Harveya. Jest w stoi gabinecie i
oparty o biurko rozmawia przez telefon.
- Poczekaj chwilę - mówi
do swojego rozmówcy zanim zdążę mu się rzucić w ramiona.
- Gdzie idziemy na
kolacje? - pytam, a on obejmuje mnie rozbawiony.
- Możesz wyjść?
Kiwam entuzjastycznie
głową. Nadal ściskając mnie jedną ręką podnosi znowu telefon
do ucha.
- Ok Rita dokończymy to
jutro. Potwierdź rezerwację w Blue Hill - rozłącza się.
- Blue Hill? - to jedna z
najbardziej znanych i drogich restauracji poza Manhattanem.
- Mhm. Chyba, że masz
ochotę polecieć na sushi do Japonii, albo na łososia do Norwegii.
Nie ma problemu.
Zastanawiam się chwilę.
- Może i tak, ale do
Blue Hill będzie bliżej - decyduje ostatecznie.
Harvey unosi brew po czym
porywa mnie w ramiona i całuje.
Siedzę przy mojej nowej
toaletce i poprawiam makijaż. Mam na sobie chabrową, obcisłą
sukienkę do kolan. Jest prawie grzeczna. Wykończona pod
szyją i ma rękaw 3/4. Jedynie na wysokości brzucha materiał
zastąpiony jest czarną koronką. Do kompletu czarna kopertówka i
moje ukochane Bibi Suede. Włosy łagodnymi falami opadają mi na
ramiona. Myślę, że okażę się godna Blue Hill i mojego
partnera. Wstaje i ruszam do wyjścia. Harvey czeka na mnie w
sypialni zapinając mankiety koszuli.
- Przepięknie kochanie -
mówi na mój widok - Nie zrezygnujesz z tego obnażania się
prawda?
Kładzie dłoń na moim
brzuchu i przejeżdża po nim palcami.
- Mam kompletną
bieliznę.
- A to w porządku!
Ma doskonały humor, więc
jak z automatu mój również podskakuje na najwyższe miejsce w
tabeli.
- Gotowa?
- Z tobą zawsze.
Och czego ja zrobię dla
tych pocałunków!!
Wysiadanie z samochodu to
cały rytuał. Najpierw Trevor parkuje pod samym wejściem, otwiera
drzwi Harveyowi, a ten niespiesznie obchodząc samochód otwiera
moje. Podaje mi rękę i dopiero wtedy mogę wysiąść. Już się
tego nauczyłam. Trevor wraca do samochodu, a my schodzimy dwa
stopnie do wejścia. Uświadamiam sobie, że to pierwszy raz, kiedy
pokazujemy się gdzieś publicznie. Zawsze zaszywaliśmy się w
domu. Myślę, że znam powód. Z domowej jadalni łatwiej i
szybciej można dotrzeć do sypialni... lub nie dotrzeć. Wchodzimy
do bogatego wnętrza i od razu pojawia się przy nas mężczyzna w
uniformie. Kłania się przede mną w pas.
- Panie Word - przed
Harveyem jeszcze niżej - Zapraszam państwa do stolika.
Rusza przodem, a my w
niewielkim oddaleniu za nim. Wystrój jest dosłownie ociekający
luksusem. Wszędzie widzę złote dodatki i kryształy. Idziemy
trzymając się za ręce i czuje na sobie wiele spojrzeń. Sala jest
wypełniona po brzegi, a kelnerzy ze stoickim spokojem na twarzach
biegają jak w ukropie. Kiedy mijamy jeden ze stolików śliczna
blondynka aż otwiera usta na widok Harveya. Wygląda jakby miała
straszną ochotę wstać i się przywitać, ale kiedy na niego zerkam nawet nie patrzy w jej stronę. Kelner prowadzi nas do loży,
która jest częściowo ukryta przed ciekawskimi spojrzeniami i
siadamy przy okrągłym stoliku ozdobionym białym obrusem i świecą.
- Nazywam się Gaston i
będę dzisiaj państwa obsługiwał - pojawia się inny mężczyzna
i znowu kłania się w pas. Kładzie przed nami karty menu i
dyskretnie odsuwa się na bok. Kurcze mamy swojego prywatnego
kelnera?
- Jak będziemy wychodzić
zawinę cię w obrus! - Harvey karci mnie żartobliwie.
- Dlaczego?
- Wszyscy faceci
rozbierali cię wzrokiem. To nie do zniesienia!
- Och Harvey mogą tylko
popatrzeć - wzruszam ramionami - Ty mnie masz.
Patrzymy na siebie w
skupieniu. Jako jedyny mężczyzna nie ma krawatu i jako jedyny
wygląda niesamowicie elegancko w białej koszuli rozpiętej pod
szyją i czarnej marynarce. Mój piękny...
- Oni cię nie kochają -
mówi cicho.
- Ani ja ich - odpowiadam
bez wahania.
Kiwa głową zadowolony i
podsuwa menu bliżej mnie.
- Nie każmy czekać
Gastonowi.
- Myślisz, że sami
sobie wymyślają te imiona? Żeby brzmieć poważniej?
- A wiesz, że możliwe.
Ostatnio jak tu byłem obsługiwał mnie Abraham.
Obydwoje parskamy
śmiechem i otwieram kartę. Wybieram sałatkę z owoców morza, a
Harvey pieczeń po marsylsku. Nie mam pojęcia co to, ale skoro to
zamówił jest pewnie pyszne. Do tego sam wybiera jakieś wino i już
po kilku minutach Gaston znika.
- Mam przepiękną
dziewczynę.
Harvey bierze moją rękę
i całuje nadgarstek po wewnętrznej stronie. Jego usta pieszczą
moją skórę, a ja w momencie zapominam gdzie jesteśmy.
- Oddychaj Wiktorio -
szepcze i mnie puszcza. Gaston stawia przed nami duże,
kryształowe kieliszki i nalewa ciemno czerwone wino.
- Wiesz, że dzisiaj
świętujemy? - bierze kieliszek w dłoń i wącha trunek nie
spuszczając ze mnie wzroku. Wygląda to tak zmysłowo.
- Co świętujemy? -
pytam z ciekawością.
- Właściwie to
powinniśmy tu być dwa dni temu, ale zrobiłaś nam większą
niespodziankę.
Patrzę na niego potulnie
i przechyla lekko głowę unosząc brew.
- Mamy pierwszą rocznicę
aniołku - mówi tym aksamitnym głosem - Minął miesiąc od dnia
twoich urodzin. Miesiąc odkąd mi się oddałaś.
Nabieram mocno powietrze
i cała rozpromieniam.
- Miesiąc?
- Miesiąc i dwa dni -
dodaje nieco kwaśno.
- Harvey! - gdyby nie
sztywny klimat restauracji rzuciłabym mu się w ramiona - Zdajesz
sobie sprawę, że to bardzo romantyczne?
- Chyba się starzeje -
unosi kieliszek w moją stronę - Za zamieszanie, jakie wprowadziłaś
w moje życie. Nie przestawaj.
Czuje się jak w jakimś
romantycznym filmie. Siedzę w luksusowej restauracji, w tle słyszę
skrzypce, na przeciwko mnie siedzi moje marzenie i patrzy na mnie z
uwielbieniem. Jeśli to nie czas na łzy szczęścia to kiedy
nastąpi? Ale nie! Nie będę się mazała przy każdej okazji!
- Za to, że pokazałeś
mi prawdziwego siebie. Nie przestawaj - odpowiadam i pijemy wino.
- Miałabyś ochotę iść
w sobotę na przyjęcie charytatywne? - pyta, kiedy wjeżdżamy
windą.
- Przyjęcie
charytatywne? - no tak... Wyższe sfery i ich rozrywki.
- Do ambasady indyjskiej.
W sumie miałem nie iść, ale będziemy mięli kolejną okazję
potańczyć.
- To będzie bardzo
sztywne przyjęcie prawda? - pytam niepewnie. Bo i skąd mam to
wiedzieć?!
- Ale będzie tam kilka
znajomych. Jessica, Rita.
- Rita?
- Wkręca się na każdą
imprezę – wzdycha.
- Pewnie, że możemy
iść! Pod warunkiem, że potańczymy.
Obejmuje mnie kiedy
idziemy przez hol do salonu.
- Obiecuję, że
potańczymy. Poczekasz chwileczkę?
Siadam na kanapie,
podczas, kiedy Harvey idzie do gabinetu. Zrzucam szpilki i podciągam
nogi pod siebie. Nie przestaje mnie to zadziwiać, ale czuję się
tutaj naprawdę jak u siebie. Lubie odpoczywać na tej kanapie, i
jeść w tej kuchni. Spać w tej sypialni i pracować w swoim
gabinecie... A już szczególnie lubię patrzeć przez te okna.
Nowy Jork jest takim niesamowitym miejscem. Żyje w pędzie i nie pozwala zwalniać. Najlepsze jest w nim to, że zawsze jest tu co robić, a najgorsze, że ciężko się zdecydować co. Otwiera przed swoimi mieszkańcami miliony możliwości, a każda bardziej kusząca od poprzedniej. Znalazłam tu wszystko. Przyjaciół, pracę, dom, ukochanego... Czy jestem spełniona? Czy chcę czegoś więcej?
Nowy Jork jest takim niesamowitym miejscem. Żyje w pędzie i nie pozwala zwalniać. Najlepsze jest w nim to, że zawsze jest tu co robić, a najgorsze, że ciężko się zdecydować co. Otwiera przed swoimi mieszkańcami miliony możliwości, a każda bardziej kusząca od poprzedniej. Znalazłam tu wszystko. Przyjaciół, pracę, dom, ukochanego... Czy jestem spełniona? Czy chcę czegoś więcej?
Mój ciąg myślowy
przerywają ciepłe, silne ramiona.
- O czym tak myślisz? -
siada za mną i opieram się o niego wygodnie.
- O tym czy mogę chcieć
czegoś więcej niż mam teraz.
- I?
- I mam wszystko...
Jestem szczęśliwa.
Całuje mnie w szyję.
- Nigdy nie pozwolę,
żeby było inaczej.
Kładzie mi na kolanach
niewielkie srebrne pudełko.
- Co to? - robię się
ostrożna.
- Mój prezent dla
ciebie. Chcę ci podziękować, za to, że mnie chcesz i że mnie
uszczęśliwiasz.
- Harvey nie potrzebuje
żadnych prezentów. Krępują mnie...
- Dlaczego? Chcę ci dać
wszystko.
Odwracam się w jego
stronę. Trzeba to załatwić raz, a porządnie.
- A ja chcę tylko ciebie
- tłumacze spokojnie - Nie interesuje mnie nic innego. Bardzo się
cieszę z gabinetu i z garderoby i z tego, że mieszkając tutaj
mogę spędzać z tobą więcej czasu, ale nie chce niczego w
zamian. Tylko ciebie.
- Wiem aniołku i dlatego
tak bardzo cię uwielbiam, ale pozwól mi dziękować ci za to
wszystko co robisz.
- A co ja takiego robię?
- Sprawiasz, że żyje,
że czuje i że w końcu zależy mi na czymś więcej niż
zapewnieniu przyszłości dziecku i dobrym seksie. W zasadzie nie
wiem kiedy ostatnio chciałem kogoś uszczęśliwiać i bardzo mnie
to satysfakcjonuje. Zmieniasz mój światopogląd i ten podoba mi
się zdecydowanie bardziej.
Uśmiecham się na tyle
zniewalających słów i mam ochotę odpuścić, ale wiem, że będę
tego żałowała.
- Harvey... Na dzień
dobry obsypałeś mnie brylantami, później ubraniami, później
zabrałeś na wycieczkę, później to miejsce i wszystkie
udogodnienia przygotowane dla mnie, telefon - zaznaczam, bo zupełnie
o nim zapomniałam - Teraz to czymkolwiek jest. To za dużo!
- Ale ja chcę ci to
dawać.
Oczywiście uparł się...
Teraz będę się czuła jakbym gadała do siebie!
- Ok... Umówmy się, że
od teraz dajesz mi prezenty tylko na urodziny i pod choinkę.
- I od czasu, do czasu
bez okazji - od razu zaznacza.
- Ale bardzo od czasu do
czasu.
- Raz w tygodniu.
- Harvey! - mam ochotę
mu przyłożyć - Raz na pół roku!
- Nie wejdę powyżej raz
na dwa tygodnie - negocjuje, a ja zdaje sobie sprawę, że mam nikłe
szanse z umiejętnościami pana mecenasa.
- Raz w miesiącu -
staram się być twarda, chociaż chce mi się już śmiać.
Patrzy na mnie z
przechylona głową
- Otwieraj - wskazuje
broda na opakowanie.
Wzdycham zrezygnowana i
spuszczam wzrok na pudełko. Jest matowo szare i ma przepasaną
srebrno czerwoną wstążkę. Ciągnę za jeden koniec i rozwiązuje
się. Niepewnie otwieram wieczko. Wnętrze zawiera trzy przedmioty.
Bransoletka, kolczyki i pierścionek. Wszystko wykonane z misternie
zdobionego srebra... lub platyny - nie mam pojęcia i wysadzane
rubinami.
- Mój Boże Harvey -
kręcę głowa nie mogąc oderwać wzroku od czerwonej poświaty
jaka wypełniła pudełko, kiedy wpadło do niego światło - Jeśli
mówiłam, że dostaje za dużo, to to jest bardzo za dużo!
- Podoba ci się? - pyta
tonem małego chłopca. Czy on sobie zdaje sprawę jak to na mnie
działa?
- To jest...
Przepiękne... - ciężko mi wykrztusić odpowiednie słowa.
Unoszę na niego wzrok.
Oczywiście nie spuszcza oczu z mojej twarzy. Jest taki zadowolony.
- Dziękuję. Nie wiem co
powiedzieć...
- Pocałuj mnie -
szepcze.
Przybliżam do niego
usta, a on bierze je w posiadanie. Spokojnie, ale z pasją. Po
krótkiej chwili odrywa się ode mnie. Wiem, że podobnie jak ja
walczy o zachowanie kontroli.
- I powiedz to - głaszcze
mnie po twarzy.
- Kocham cię - to akurat
łatwe. I sprawia mi tyle radości.
- Kocham cię - powtarza
z uśmiechem.
- I dajesz mi ostatni
prezent w tym miesiącu!
Spuszcza wzrok i to zaczyna mnie od razu niepokoić.
- Co jest? - pytam
zaalarmowana.
- Obiecaj, że się nie
wściekniesz.
- Harvey!
- Musisz mi to obiecać.
I jeśli jego
przytłaczająca pewność siebie i szczypta cynizmu stała się dla
mnie oczywista, zupełnie nie wiem jak sobie poradzić z zagubieniem
i brakiem tej pewności.
- Harvey... Wiesz, że
nie potrafię się na ciebie złościć. Powiedz.
Nabiera głośno
powietrze i wypuszcza je ze świstem.
hehehe:D genialnie:D z niecierpliwością czekam na następny rozdział:D
OdpowiedzUsuńM.
Muszę troszkę uspokajać niektóre rozdziały, żeby za szybko nie dojść do puenty, ale obiecuję: zero nudy ;)
OdpowiedzUsuńŻe wciągająco, super, pięknie, interesująco i wybitnie(oprócz tej mojej pierwszej osoby i "ę" na końcu) to pisałam. Nie będę się powtarzać. ;)
OdpowiedzUsuńA teraz mam pytanie. Czy mam dalej obgryzać paznokcie i czekać na jeszcze jeden rozdział dzisiaj, czy może wrócić do szarej codzienności i zająć się szarymi obowiązkami? (kurde, nawet tutaj SZARY mi się kojarzy...)
Jak zawsze pozytywnie,
Wierna Fanka.
Właściwie to raczej uda mi się dzisiaj wrzucić coś jeszcze, ale ostrzegam, że dopiero wtedy zaczniesz obgryzać paznokcie... Ja przynajmniej zaczęłam. Umówmy się na około 18 ;)
OdpowiedzUsuńSzary już tak ma... Nie przejmuj się, to nie przejdzie :D