niedziela, 27 stycznia 2013

SPICY Rozdział 45


    Dzień jest doskonały. Jemy śniadanie w piżamach, później oglądamy chwilę telewizję i Harvey idzie się przygotować do pracy, a ja wskakuje w jeansy i idę do swojego gabinetu. Jestem nieprzytomnie szczęśliwa. Po godzinie stwierdzam, że uwielbiam pracować przy biurku. Właściwie jak mogłam nie korzystać ze swojego gabinetu w pracy? Jest cicho i spokojnie. Z gramofonu sączy się muzyka z musicalu "Koty", nikt mi nie wrzeszczy nad uchem, kiedy rozmawiam przez telefon i koncentruje się na pisaniu, dzięki czemu robię to dużo szybciej. Zadziwiające.
    Po drugiej Harvey wraca z sądu.
    - Cześć - wchodzi i siada na krześle po przeciwnej stronie.
    - Cześć! Jak poszło?
    Uśmiechamy się do siebie radośnie. Oczywiście ja całą sobą, a Harvey tylko oczami.
    - Doskonale oczywiście.
    - Oczywiście - patrze na niego z dumą.
    - Jesteś ze mnie dumna?
    - Och nieprawdopodobnie dumna!
    - Jak ci się pracuje?
    - Obawiam się, że będę teraz przynosiła całą robotę papierkową do domu.
    - To dobrze - mówi, a oczy mu błyszczą - Lubię jak jesteś w domu.
    No tak... Właśnie nazwałam Bloomberg "domem".
    - Zaraz przyjedzie lekarz i powie nam jak spędzimy wieczór.
    - Niech tylko spróbuje go zepsuć! -warczę groźnie wywołując w końcu uśmiech.


    - Jak się pani dzisiaj czuje?
    Tym razem witam doktora w ubraniu i w salonie.Kiedy przychodzi siedzimy z Harveyem na kanapie.
    - Zdrowo szczęśliwa! - odpieram - W końcu mogę się z panem godnie przywitać.
    Obydwoje podajemy mu rękę. Zachowuje dużo większą rezerwę niż przy ostatniej wizycie. Harvey...
    - Zostawię was samych - całuje mnie w policzek i idzie do gabinetu.
    Znowu standard. Mierzenie temperatury, pulsu, sprawdzanie gardła, wymacanie dokładne głowy. Przechodzę testy celująco.
    - Proszę jeszcze dzisiaj wziąć antybiotyk, ale myślę, że może pani już wyjść.
    Mam ochotę rzucić mu się na szyję.
    - Dziękuję za wszystko doktorze - ściskam mu serdecznie rękę i odprowadzam do windy. Prawie w podskokach biegnę do Harveya. Jest w stoi gabinecie i oparty o biurko rozmawia przez telefon.
    - Poczekaj chwilę - mówi do swojego rozmówcy zanim zdążę mu się rzucić w ramiona.
    - Gdzie idziemy na kolacje? - pytam, a on obejmuje mnie rozbawiony.
    - Możesz wyjść?
    Kiwam entuzjastycznie głową. Nadal ściskając mnie jedną ręką podnosi znowu telefon do ucha.
    - Ok Rita dokończymy to jutro. Potwierdź rezerwację w Blue Hill - rozłącza się.
    - Blue Hill? - to jedna z najbardziej znanych i drogich restauracji poza Manhattanem.
    - Mhm. Chyba, że masz ochotę polecieć na sushi do Japonii, albo na łososia do Norwegii. Nie ma problemu.
    Zastanawiam się chwilę.
    - Może i tak, ale do Blue Hill będzie bliżej - decyduje ostatecznie.
    Harvey unosi brew po czym porywa mnie w ramiona i całuje.
    Siedzę przy mojej nowej toaletce i poprawiam makijaż. Mam na sobie chabrową, obcisłą sukienkę do kolan. Jest prawie grzeczna. Wykończona pod szyją i ma rękaw 3/4. Jedynie na wysokości brzucha materiał zastąpiony jest czarną koronką. Do kompletu czarna kopertówka i moje ukochane Bibi Suede. Włosy łagodnymi falami opadają mi na ramiona. Myślę, że okażę się godna Blue Hill i mojego partnera. Wstaje i ruszam do wyjścia. Harvey czeka na mnie w sypialni zapinając mankiety koszuli.
    - Przepięknie kochanie - mówi na mój widok - Nie zrezygnujesz z tego obnażania się prawda?
    Kładzie dłoń na moim brzuchu i przejeżdża po nim palcami.
    - Mam kompletną bieliznę.
    - A to w porządku!
    Ma doskonały humor, więc jak z automatu mój również podskakuje na najwyższe miejsce w tabeli.
    - Gotowa?
    - Z tobą zawsze.
    Och czego ja zrobię dla tych pocałunków!!


    Wysiadanie z samochodu to cały rytuał. Najpierw Trevor parkuje pod samym wejściem, otwiera drzwi Harveyowi, a ten niespiesznie obchodząc samochód otwiera moje. Podaje mi rękę i dopiero wtedy mogę wysiąść. Już się tego nauczyłam. Trevor wraca do samochodu, a my schodzimy dwa stopnie do wejścia. Uświadamiam sobie, że to pierwszy raz, kiedy pokazujemy się gdzieś publicznie. Zawsze zaszywaliśmy się w domu. Myślę, że znam powód. Z domowej jadalni łatwiej i szybciej można dotrzeć do sypialni... lub nie dotrzeć. Wchodzimy do bogatego wnętrza i od razu pojawia się przy nas mężczyzna w uniformie. Kłania się przede mną w pas.
    - Panie Word - przed Harveyem jeszcze niżej - Zapraszam państwa do stolika.
    Rusza przodem, a my w niewielkim oddaleniu za nim. Wystrój jest dosłownie ociekający luksusem. Wszędzie widzę złote dodatki i kryształy. Idziemy trzymając się za ręce i czuje na sobie wiele spojrzeń. Sala jest wypełniona po brzegi, a kelnerzy ze stoickim spokojem na twarzach biegają jak w ukropie. Kiedy mijamy jeden ze stolików śliczna blondynka aż otwiera usta na widok Harveya. Wygląda jakby miała straszną ochotę wstać i się przywitać, ale kiedy na niego zerkam nawet nie patrzy w jej stronę. Kelner prowadzi nas do loży, która jest częściowo ukryta przed ciekawskimi spojrzeniami i siadamy przy okrągłym stoliku ozdobionym białym obrusem i świecą.
    - Nazywam się Gaston i będę dzisiaj państwa obsługiwał - pojawia się inny mężczyzna i znowu kłania się w pas. Kładzie przed nami karty menu i dyskretnie odsuwa się na bok. Kurcze mamy swojego prywatnego kelnera?
    - Jak będziemy wychodzić zawinę cię w obrus! - Harvey karci mnie żartobliwie.
    - Dlaczego?
    - Wszyscy faceci rozbierali cię wzrokiem. To nie do zniesienia!
    - Och Harvey mogą tylko popatrzeć - wzruszam ramionami - Ty mnie masz.
    Patrzymy na siebie w skupieniu. Jako jedyny mężczyzna nie ma krawatu i jako jedyny wygląda niesamowicie elegancko w białej koszuli rozpiętej pod szyją i czarnej marynarce. Mój piękny...
    - Oni cię nie kochają - mówi cicho.
    - Ani ja ich - odpowiadam bez wahania.
    Kiwa głową zadowolony i podsuwa menu bliżej mnie.
    - Nie każmy czekać Gastonowi.
    - Myślisz, że sami sobie wymyślają te imiona? Żeby brzmieć poważniej?
    - A wiesz, że możliwe. Ostatnio jak tu byłem obsługiwał mnie Abraham.
    Obydwoje parskamy śmiechem i otwieram kartę. Wybieram sałatkę z owoców morza, a Harvey pieczeń po marsylsku. Nie mam pojęcia co to, ale skoro to zamówił jest pewnie pyszne. Do tego sam wybiera jakieś wino i już po kilku minutach Gaston znika.
    - Mam przepiękną dziewczynę.
    Harvey bierze moją rękę i całuje nadgarstek po wewnętrznej stronie. Jego usta pieszczą moją skórę, a ja w momencie zapominam gdzie jesteśmy.
    - Oddychaj Wiktorio - szepcze i mnie puszcza. Gaston stawia przed nami duże, kryształowe kieliszki i nalewa ciemno czerwone wino.
    - Wiesz, że dzisiaj świętujemy? - bierze kieliszek w dłoń i wącha trunek nie spuszczając ze mnie wzroku. Wygląda to tak zmysłowo.
    - Co świętujemy? - pytam z ciekawością.
    - Właściwie to powinniśmy tu być dwa dni temu, ale zrobiłaś nam większą niespodziankę.
    Patrzę na niego potulnie i przechyla lekko głowę unosząc brew.
    - Mamy pierwszą rocznicę aniołku - mówi tym aksamitnym głosem - Minął miesiąc od dnia twoich urodzin. Miesiąc odkąd mi się oddałaś.
    Nabieram mocno powietrze i cała rozpromieniam.
    - Miesiąc?
    - Miesiąc i dwa dni - dodaje nieco kwaśno.
    - Harvey! - gdyby nie sztywny klimat restauracji rzuciłabym mu się w ramiona - Zdajesz sobie sprawę, że to bardzo romantyczne?
    - Chyba się starzeje - unosi kieliszek w moją stronę - Za zamieszanie, jakie wprowadziłaś w moje życie. Nie przestawaj.
    Czuje się jak w jakimś romantycznym filmie. Siedzę w luksusowej restauracji, w tle słyszę skrzypce, na przeciwko mnie siedzi moje marzenie i patrzy na mnie z uwielbieniem. Jeśli to nie czas na łzy szczęścia to kiedy nastąpi? Ale nie! Nie będę się mazała przy każdej okazji!
    - Za to, że pokazałeś mi prawdziwego siebie. Nie przestawaj - odpowiadam i pijemy wino.


    - Miałabyś ochotę iść w sobotę na przyjęcie charytatywne? - pyta, kiedy wjeżdżamy windą.
    - Przyjęcie charytatywne? - no tak... Wyższe sfery i ich rozrywki.
    - Do ambasady indyjskiej. W sumie miałem nie iść, ale będziemy mięli kolejną okazję potańczyć.
    - To będzie bardzo sztywne przyjęcie prawda? - pytam niepewnie. Bo i skąd mam to wiedzieć?!
    - Ale będzie tam kilka znajomych. Jessica, Rita.
    - Rita?
    - Wkręca się na każdą imprezę – wzdycha.
    - Pewnie, że możemy iść! Pod warunkiem, że potańczymy.
    Obejmuje mnie kiedy idziemy przez hol do salonu.
    - Obiecuję, że potańczymy. Poczekasz chwileczkę?
    Siadam na kanapie, podczas, kiedy Harvey idzie do gabinetu. Zrzucam szpilki i podciągam nogi pod siebie. Nie przestaje mnie to zadziwiać, ale czuję się tutaj naprawdę jak u siebie. Lubie odpoczywać na tej kanapie, i jeść w tej kuchni. Spać w tej sypialni i pracować w swoim gabinecie... A już szczególnie lubię patrzeć przez te okna.



    Nowy Jork jest takim niesamowitym miejscem. Żyje w pędzie i nie pozwala zwalniać. Najlepsze jest w nim to, że zawsze jest tu co robić, a najgorsze, że ciężko się zdecydować co. Otwiera przed swoimi mieszkańcami miliony możliwości, a każda bardziej kusząca od poprzedniej. Znalazłam tu wszystko. Przyjaciół, pracę, dom, ukochanego... Czy jestem spełniona? Czy chcę czegoś więcej?
    Mój ciąg myślowy przerywają ciepłe, silne ramiona.
    - O czym tak myślisz? - siada za mną i opieram się o niego wygodnie.
    - O tym czy mogę chcieć czegoś więcej niż mam teraz.
    - I?
    - I mam wszystko... Jestem szczęśliwa.
    Całuje mnie w szyję.
    - Nigdy nie pozwolę, żeby było inaczej.
    Kładzie mi na kolanach niewielkie srebrne pudełko.
    - Co to? - robię się ostrożna.
    - Mój prezent dla ciebie. Chcę ci podziękować, za to, że mnie chcesz i że mnie uszczęśliwiasz.
    - Harvey nie potrzebuje żadnych prezentów. Krępują mnie...
    - Dlaczego? Chcę ci dać wszystko.
    Odwracam się w jego stronę. Trzeba to załatwić raz, a porządnie.
    - A ja chcę tylko ciebie - tłumacze spokojnie - Nie interesuje mnie nic innego. Bardzo się cieszę z gabinetu i z garderoby i z tego, że mieszkając tutaj mogę spędzać z tobą więcej czasu, ale nie chce niczego w zamian. Tylko ciebie.
    - Wiem aniołku i dlatego tak bardzo cię uwielbiam, ale pozwól mi dziękować ci za to wszystko co robisz.
    - A co ja takiego robię?
    - Sprawiasz, że żyje, że czuje i że w końcu zależy mi na czymś więcej niż zapewnieniu przyszłości dziecku i dobrym seksie. W zasadzie nie wiem kiedy ostatnio chciałem kogoś uszczęśliwiać i bardzo mnie to satysfakcjonuje. Zmieniasz mój światopogląd i ten podoba mi się zdecydowanie bardziej.
    Uśmiecham się na tyle zniewalających słów i mam ochotę odpuścić, ale wiem, że będę tego żałowała.
    - Harvey... Na dzień dobry obsypałeś mnie brylantami, później ubraniami, później zabrałeś na wycieczkę, później to miejsce i wszystkie udogodnienia przygotowane dla mnie, telefon - zaznaczam, bo zupełnie o nim zapomniałam - Teraz to czymkolwiek jest. To za dużo!
    - Ale ja chcę ci to dawać.
    Oczywiście uparł się... Teraz będę się czuła jakbym gadała do siebie!
    - Ok... Umówmy się, że od teraz dajesz mi prezenty tylko na urodziny i pod choinkę.
    - I od czasu, do czasu bez okazji - od razu zaznacza.
    - Ale bardzo od czasu do czasu.
    - Raz w tygodniu.
    - Harvey! - mam ochotę mu przyłożyć - Raz na pół roku!
    - Nie wejdę powyżej raz na dwa tygodnie - negocjuje, a ja zdaje sobie sprawę, że mam nikłe szanse z umiejętnościami pana mecenasa.
    - Raz w miesiącu - staram się być twarda, chociaż chce mi się już śmiać.
    Patrzy na mnie z przechylona głową
    - Otwieraj - wskazuje broda na opakowanie.
    Wzdycham zrezygnowana i spuszczam wzrok na pudełko. Jest matowo szare i ma przepasaną srebrno czerwoną wstążkę. Ciągnę za jeden koniec i rozwiązuje się. Niepewnie otwieram wieczko. Wnętrze zawiera trzy przedmioty. Bransoletka, kolczyki i pierścionek. Wszystko wykonane z misternie zdobionego srebra... lub platyny - nie mam pojęcia i wysadzane rubinami.
    - Mój Boże Harvey - kręcę głowa nie mogąc oderwać wzroku od czerwonej poświaty jaka wypełniła pudełko, kiedy wpadło do niego światło - Jeśli mówiłam, że dostaje za dużo, to to jest bardzo za dużo!
    - Podoba ci się? - pyta tonem małego chłopca. Czy on sobie zdaje sprawę jak to na mnie działa?
    - To jest... Przepiękne... - ciężko mi wykrztusić odpowiednie słowa.
    Unoszę na niego wzrok. Oczywiście nie spuszcza oczu z mojej twarzy. Jest taki zadowolony.
    - Dziękuję. Nie wiem co powiedzieć...
    - Pocałuj mnie - szepcze.
    Przybliżam do niego usta, a on bierze je w posiadanie. Spokojnie, ale z pasją. Po krótkiej chwili odrywa się ode mnie. Wiem, że podobnie jak ja walczy o zachowanie kontroli.
    - I powiedz to - głaszcze mnie po twarzy.
    - Kocham cię - to akurat łatwe. I sprawia mi tyle radości.
    - Kocham cię - powtarza z uśmiechem.
    - I dajesz mi ostatni prezent w tym miesiącu!
    Spuszcza wzrok i to zaczyna mnie od razu niepokoić.
    - Co jest? - pytam zaalarmowana.
    - Obiecaj, że się nie wściekniesz.
    - Harvey!
    - Musisz mi to obiecać.
    I jeśli jego przytłaczająca pewność siebie i szczypta cynizmu stała się dla mnie oczywista, zupełnie nie wiem jak sobie poradzić z zagubieniem i brakiem tej pewności.
    - Harvey... Wiesz, że nie potrafię się na ciebie złościć. Powiedz.
    Nabiera głośno powietrze i wypuszcza je ze świstem.
    - Kupiłem ci samochód.

    _______________________________________________________________________

    I serio kocham Bibi Suede Louboutina ;p

4 komentarze:

  1. hehehe:D genialnie:D z niecierpliwością czekam na następny rozdział:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę troszkę uspokajać niektóre rozdziały, żeby za szybko nie dojść do puenty, ale obiecuję: zero nudy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Że wciągająco, super, pięknie, interesująco i wybitnie(oprócz tej mojej pierwszej osoby i "ę" na końcu) to pisałam. Nie będę się powtarzać. ;)
    A teraz mam pytanie. Czy mam dalej obgryzać paznokcie i czekać na jeszcze jeden rozdział dzisiaj, czy może wrócić do szarej codzienności i zająć się szarymi obowiązkami? (kurde, nawet tutaj SZARY mi się kojarzy...)

    Jak zawsze pozytywnie,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Właściwie to raczej uda mi się dzisiaj wrzucić coś jeszcze, ale ostrzegam, że dopiero wtedy zaczniesz obgryzać paznokcie... Ja przynajmniej zaczęłam. Umówmy się na około 18 ;)
    Szary już tak ma... Nie przejmuj się, to nie przejdzie :D

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!