sobota, 26 stycznia 2013

SPICY Rozdział 44


Świadomość powraca powoli. Jestem w bardzo płytkiej fazie snu i wiem, że za momencik się obudzę. Powód tego jest aż nazbyt oczywisty. Jestem wyspana. Nie otwierając oczu przypominam sobie wieczór. Usnęłam z myślą o nim i z myślą o nim się budzę. Tak bardzo go potrzebuje...  Podnoszę głowę, żeby sprawdzić godzinę. 2:15. Środek nocy, a ja jestem już zupełnie wypoczęta. Gdzie może być Harvey? Drugą noc z rzędu... Najgorsze przypuszczenia powodują mocny ucisk serca, gardła, żołądka i jeszcze kilku innych organów. Kiedyś musiał często nocować poza domem.
Nienawidzę takich nocnych rozmyślań! Zejdę na dół po jakąś książkę. Siadam powoli na łóżku i zalewa mnie fala gorąca. Harvey! Jest tu i spokojnie sobie śpi. Jezu jaka jestem głupia! Leży na plecach, a głowę ma przechyloną w moją stronę. Wrócił! Nie do końca świadoma wyciągam rękę i gładzę nieco już szorstki policzek. Rozchyla usta, kiedy dojeżdżam do kącika. Jest taki spokojny, taki piękny. Nagle otwiera oczy, a ja wstrzymuje oddech. Marszczy brwi obserwując co się dzieje.
 - Przepraszam nie chciałam cię obudzić - szepcze wystraszona. Wiem, że powinnam teraz zabrać rękę, ale nie mogę. Ciepło jego skóry jest jak magnez. Obserwuje mnie przez niekończącą się chwilę i wzdycha głośno unosząc rękę.
 - Nie, proszę... Możesz ze mną nie rozmawiać, ale nie odpychaj mnie - prawie błagam nadal szepcząc - Nie zniosę ani jednego razu więcej.
Jego ręka wznawia podróż i o dziwo wcale mnie nie odpycha. Dotyka mojego czoła i policzków.
 - Już nic mi nie jest - wyjaśniam szybko. Zabiera rękę z powrotem na łóżko.
 - Dlaczego nie śpisz? - pyta z normalną głośnością i wydaje mi się to krzykiem.
 - Przespałam dwa dni i nie dam rady ani minuty dłużej.
 - Powinnaś - nie spuszcza ze mnie oczu.
 - Harvey błagam cię - ostrożnie go obejmuje, a kiedy nie słyszę sprzeciwu przywieram cała do silnego, ciepłego ciała - Tak okropnie tęskniłam - szepcze z twarzą wtuloną w jego szyje - Tak strasznie cię potrzebuje Harvey - otaczam nogą jego nogę i przywieram jeszcze bardziej. Wzdycham z zachwytu, kiedy jego ramiona mnie oplatają, a usta całują włosy.
 - Co ja mam z tobą zrobić? - mówi jakby do siebie.
 - Nie odrzucaj mnie. Nigdy więcej.
Zaczyna mnie głaskać i to jedna z najprzyjemniejszych chwil w moim życiu.
 - To było kurewsko złe Wiktorio - ma matowy głos. Mówi o wypadku.
 - Wiem. I nie będę się usprawiedliwiała. To było strasznie niemądre i bezmyślne.
Śmieje się cicho.
 - Powiesz teraz cokolwiek, żeby mnie udobruchać?
Też się uśmiecham.
 - Nie. Naprawdę tak uważam, ale widzę to dopiero po fakcie. Dopiero ty mnie zmuszasz do myślenia o tym.
 - Och Wiktorio...
Tak bardzo się cieszę, że mogę go znowu dotknąć, poczuć ten oszałamiający zapach i twardość mięśni.
 - Gdzie byłeś wczoraj?
Unoszę głowę i zaglądam mu w oczy. Piękne, kochane spojrzenie przenika mnie i zdaję sobie sprawę, że to też uwielbiam. I że tego też mi brakowało - Nie spałeś tutaj, a dzisiaj, kiedy nie wracałeś myślałam, że oszaleje...
 - Spałem w pokoju gościnnym. Nie wiem jak to możliwe, ale twoje małe ciałko zajęło całe łóżko i nie chciałem cię budzić.
 - Po zastrzyku twojego doktora wojna nuklearna nie byłaby mnie w stanie obudzić.
Milczy chwile nie przestając głaskać moich pleców.
 - Czy mój doktor oglądał twój tyłek?
Wybucham śmiechem. To tak bardzo w jego stylu!
 - Dwa razy Harvey.
 - W takim razie dobrze, że nie zadzwoniłem po Petera jak miałem w zamiarze. Jemu nie chcę dawać tej możliwości.
Kręcę głową rozbawiona. Nie śmiałam się tak szczerze od wtorkowego poranka.
 - Na pewno nie chcesz spać?
Teraz już na pewno nie!
 - Mam zapas snu do końca tygodnia, ale ty powinieneś się jeszcze przespać.
Kręci przecząco głową. Nie mogę się na niego napatrzeć.
 - W takim razie musimy porozmawiać - siada i opiera się plecami o zagłówek. Klepie miejsce obok siebie i dołączam do niego. Mam ochotę znowu się tulić, kiedy troskliwie poprawia na mnie kołdrę upewniając się, czy nie jestem nigdzie odkryta.
 - Opowiedz mi - mówi po prostu - Jakim cudem uwolniłaś się z tonącego samochodu?
 - Wyskoczyłam zanim wpadł do wody. Wiem, że później ciśnienie, by mnie nie wypuściło.
 - A jak weszłaś z powrotem na molo?
 - Wdrapałam się jakoś... - wzruszam ramionami. Nie powiem mu za żadne skarby, jak silne fale ściągały mnie na dno i że sama nie wiem jakim cudem mi się udało.
Milczy patrząc przed siebie, a ja ledwo mam odwagę oddychać.
- Wiesz, że nigdy w życiu się tak nie bałem? - mówi z pretensją - Musisz coś z tym zrobić Wiktorio - stwierdza stanowczo.
Obydwoje patrzymy przed siebie.
 - Nie postawie ci takiego ultimatum jak Peter, ale musisz zneutralizować ryzyko do minimum. Nigdzie nie jedziesz sama, a takie miejsca jak te obrzydliwe magazyny sprawdzasz z całą armią. Rozumiesz?
 - Tak. Wiem... Nie chcę, żebyś się przeze mnie martwił i... I chcę codziennie do ciebie wracać.
 - Dobrze - kiwa głową - Najpierw dziesięć razy myślisz, później robisz tak?
 - Tak - czuję się jak dzieciak, ale zasłużyłam.
 - Kolejna sprawa - nabiera powietrza. To będzie coś grubszego czuje to każdą komórką - Poszedłem dzisiaj na drinka, musiałem sobie ułożyć kilka spraw po tym wszystkim.
Włącza mi się alarm i przestaje na chwilę oddychać. I co się wydarzyło?
 - W zasadzie wiedziałem to prawdopodobnie od momentu w którym cię poznałem, tylko ciągle czekałem na jakieś potwierdzenie. Jakby ktoś miał mi powiedzieć "tak, to prawda" - znowu nabiera mocno powietrza i czuję się cała zestresowana, bo wyczuwam jego stres. Jasna cholera - Zakochałem się w tobie Wik - wyrzuca spuszczając wzrok. Przestaje oddychać. O Boże. Ręce zaczynają mi drżeć, a uderzenia serca chyba zostawiają trwały ślad na mojej skórze. Podnosi wzrok zaniepokojony moim milczeniem - Właśnie powiedziałem, że cię kocham. Mogłabyś zareagować? - nigdy nie był taki niepewny. Wiem jak piekielnie źle się z tym czuje, ale ja po prostu nie mogę się ruszyć. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wypływają. Widzę jak zaciska szczękę cały spięty. Rzucam mu się na szyję i całuje. Mocno i namiętnie, a on już po sekundzie zaskoczenia oddaje mi pocałunek z równą żarliwością. Przesuwam się na jego kolana i wczepiając mu się palcami we włosy odsuwam na milimetr.
 - Powtórz to - żądam.
Ma ciemne, błyszczące oczy. Chyba nigdy nie były tak ożywione.
 - Kocham cię - ledwo porusza ustami, a ja je w momencie wypełniam. Euforia miesza się z budzącym pożądaniem dając oszałamiający efekt. Zupełnie odbiera mi jakąkolwiek zdolność myślenia. Całuje go szaleńczo jakbym chciała pochłonąć. Nie muszę czekać długo na pierwsze pieszczoty. Miarowo i intensywnie gładzi moje plecy od szyi aż po pupę. Nawija sobie włosy na nadgarstek i ciągnie lekko. Kocha mnie!
 - Kocham cię - wyszeptuje mu w usta. Jeszcze nigdy nie czułam takiej mocy tych słów.
 - Och mała - mruczy. Łapie mnie mocno i przewraca na plecy. Oplatam go nogami i zdzieram z niego koszulkę.
 - Kocham cię - powtarzam. Pociera o mnie mocną erekcją, a ja wije się nie wypuszczając z dłoni jego twarzy. Mój! - Weź mnie Harvey - odrzucam głowę do tyłu, kiedy przejeżdża mi zębami po szyi - Miej mnie - jęczę  Jednym ruchem uwalnia swoją męskość i wsuwa się we mnie. Opiera się na łokciach i patrzy mi w oczy. Wchodzi powolutku pieszcząc ustami moją twarz. Zaczynamy się poruszać jednym rytmem. Na każde jego pchnięcie odpowiadam wysuwając biodra. Nie pieprzymy się... Kochamy się. Dajemy sobie wzajemną rozkosz i okazujemy miłość jednocześnie. Zespolenie jakie czuje jest nieprawdopodobne. Orgazm jaki osiągam jest doskonałym zwieńczeniem. Ogranicza cały mój świat do jednego mężczyzny i chcę, żeby tak zostało już na zawsze. Zroszeni potem i ciężko dyszący leżymy bez słów. Harvey na mnie, a ja obejmująca go z całych sił.
 - Nigdy się nie kochałem w ten sposób... - szepcze.
 - Ja też - odpowiadam niemal wzruszona tym wszystkim.
 - Ty już kiedyś kochałaś.
 - Ty też.
 - Ja tylko posiadałem Wiktorio.
Słyszę bunt, kiedy to mówi.
 - Csii - głaszczę go po włosach. Nie teraz. Teraz reszta świata nie istnieje. Jesteśmy tylko my.
Zsuwa się ze mnie i kładzie na boku ciągle na mnie patrząc. Znowu zaczyna się bawić moimi totalnie potarganymi włosami. Jestem taka... oszołomiona. Nie dociera do mnie co się stało. Patrzą na mnie dwie piękne oznaki czułości. Parę szczerych, brązowych oczu.
 - Kiedy cię zaatakowali... Strasznie się bałem, że ci tego nie powiem. A chcę, żebyś o tym widziała. Chcę, żebyś była świadoma swojej wartości dla mnie, bo w ciągu chwili zmieniłaś cały mój świat. Zmieniłaś całą moją hierarchie i pogląd na większość spraw. Jesteś pierwszą osobą, która nie musi mnie do niczego przekonywać, bo zrobię co tylko będziesz chciała - wzdycha - Wiktorio i uwierz, że jest mi strasznie ciężko o tym mówić, bo jeszcze nigdy...
Zacina się, a ja nie karzę mu kończyć, bo to i tak dużo, dużo więcej niż sobie życzyłam. Głaszcze go po twarzy sycąc się każdym słowem, każdym spojrzeniem, każdym gestem. Czy może być szczęśliwsza chwila? Kocha mnie! Harvey Word, mężczyzna znany ze swojej zmienności względem kobiet skrzywdzony przez tą tarantule swoja byłą żonę chce mieć tylko mnie. Chyba śnie!
 - Wiesz jaka jestem teraz szczęśliwa?
 - Tak będzie już na zawsze aniołku. Będę o to codziennie dbał.
 - Nie musisz robić nic - nie odrywamy od siebie wzroku - Bądź.
Wtulam się w jego ciepłe ramiona i zastanawiam się czym sobie na to zasłużyłam... Tyle szczęścia dla jednej osoby. To prawie niesprawiedliwe. Obiecuje, że jeśli będę się mogła cieszyć tą miłością do końca życia nie będę chciała już niczego więcej...



Budzi mnie leniwe głaskanie po włosach. Nadal leżę w ramionach Harveya, a jego palce przeczesują mi poplątane pasma. Jest już widno. Unoszę głowę i wita mnie słodki delikatny niczym muśnięcie buziak w nos.
 - Dzień dobry kochanie.
Nic nie odpowiadam, bo mam wrażenie, że mój uśmiech mówi wszystko. Nie śniło mi się to!
 - Która godzina?
 - Ósma.
 - Nie musisz wstawać?
 - Nie.
 - Nie idziesz do pracy?
 - Mam tylko jedną rozprawę w południe. Carlo załatwi resztę.
 - Uwielbiam się przy tobie budzić.
Dotykam nagiej klatki piersiowej. Wszystko moje!
 - Może gdzieś dzisiaj wyjdziemy na kolację? Jak lekarz ci pozwoli oczywiście.
 - Brzmi świetnie! Musi pozwolić, bo oszaleje w tym bezruchu...
 - Mam cię rozruszać? - unosi moją brodę i nie mogę się nie uśmiechnąć, kiedy patrzy na mnie tak swobodnie i dziko zarazem. Nagle coś powoduje, że klimat jakby to powiedzieć... siada. Głośne burknięcie mojego upominającego się o posiłek żołądka sprawia, że Harvey mocno marszczy brwi.
 - Tak mało jadłaś przez ostatnie dni... - kręci głową.
 - Nic mi nie będzie! - próbuje zbagatelizować sprawę, ale na co ja liczę?
 - Wstawaj mała idziemy na śniadanie.

3 komentarze:

  1. Miałam wrzucić dopiero jutro, ale skoro jesteście takie kochane...

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW!!! Jezu! ja Cię wielbię za ten blog!!:D Dziękuję!:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeej! A ja zanim wcisnęłam "opublikuj" dobrą godzinę się zastanawiałam, czy nie za wcześnie z tymi wyznaniami :D Ale przemyślałam to co mam na później i chyba jest w sam raz ;)

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!