Chodziła po głównej
sali w tą i z powrotem zastanawiając się nad dalszym planem. Było
już prawie południe i powinna być tu wydeptana spora ścieżka.
Dzisiaj coś się zmieniło. Dzisiaj Maya kręciła się wokół
niej szukając pretekstu, żeby podejść, a Lincoln siedział
bezczynnie zerkając co chwila w jej stronę. Niestety resztki dumy
nie pozwalały jej zwrócić na to uwagi. Więc kazała przyjechać
burmistrzowi kiedy tylko będzie miał wolną chwilę i chodziła w
tę i z powrotem przy sporym oknie pokazującym zatłoczoną ulicę
i łamała głowę nie mogąc się na niczym skupić.
- Telefon - podeszła do
niej Maya.
- Słucham? - wyrwana z
myślenia o niczym nie do końca zrozumiała kontekst.
- Telefon ci zapikał -
powiedziała jeszcze raz patrząc na nią z nadzieją wyciągając
rękę z komórką.
- A dzięki - wzięła
go od niej. To był SMS.
" Przyjadę po
Ciebie jutro o 18. Jeśli mogę, proszę o sukienkę. Bardzo mi się
podobała."
Jakiekolwiek myśli,
które jeszcze jej łomotały w głowie wyparowały w momencie.
Oparła się policzkiem o okno i uśmiechnęła rozmarzona czytając
jeszcze raz wiadomość.
- To Harvey?
Drgnęła na te słowa.
Nie zauważyła, że Maya nadal przy niej stoi. Z jednej strony
chciała o tym mówić cały czas, a z drugiej zdała sobie sprawę,
że nie chce zdradzać koleżankom żadnych szczegółów... Kiwnęła
tylko twierdząco głową i odłożyła telefon.
- Słuchaj ostatnio...
Nie mogę w tej chwili... - Maya zaczęła się jąkać nerwowo.
- Hej - to było nawet
całkiem zabawne - Nie chcę, żebyś mi cokolwiek mówiła jeśli
nie możesz.
- Nie jesteś zła?
- Maya też pracuję w
tym zawodzie od jakiegoś czasu i wiem o co chodzi nie zachowujmy
się dziecinnie - wywróciła oczami.
- Kocham cię! - aż
zapiszczała - Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy...
- Daj mi spokojnie
myśleć, uciekaj stąd - mruknęła opierając się o szybę. Jutro
o 18... Jakby tu przyspieszyć czas... Nie zauważyła, że Maya
oddaliła się tylko o kilka kroków i teraz przygląda jej się z
tajemniczym uśmiechem. Dzisiaj była tylko w swoim świecie.
Otrząsnęła się z zamyślenia. Burmistrz! Musi myśleć teraz
tylko o nim. Przynajmniej się postarać
- Hastings dzwonili z
ratusza - to była Rodriquez. Chwilowo przejęła rolę Mayi -
Burmistrz dostał wysokiej gorączki i jest w domu. Będzie dostępny
dopiero w poniedziałek. Prosił, żebyś się wstrzymała do tego
czasu z tą rozmową. Jego dom jest jak forteca nic mu się nie
stanie przez dwa dni.
- Dzięki - była lekko
zniesmaczona, że facet tak lekko traktuje zamach na własne życie.
- Właśnie się
dowiedziałem - podszedł Brumer - Nie przestawaj myśleć, ale
możesz troszkę odpocząć jeśli potrzebujesz.
- Dzięki - powtórzyła
jeszcze bardziej zdziwiona. Kiedy została przy oknie sama opadła
plecami o ścianę, a na jej ustach powoli pojawił się wielki,
szeroki uśmiech. Opamiętała się dopiero kiedy natrafiła na
szeroko otwarte oczy Mayi i jej usatysfakcjonowaną minę.
Wyprostowała się dumnie i przybrała poważną minę zdając sobie
sprawę, że wyszło to odrobinkę śmiesznie. Na szczęście
uratował ją dzwonek telefonu.
- Hastings.
- Dzień dobry agentko
Hastings - odezwał się przyjemny dziewczęcy głos - Tu Nathalie
Word. Ma pani może chwilkę?
- Nathalie? Coś się
stało?
- Nie, nie. Tylko
chciałam poprosić o radę. Ale jeśli jest pani zajęta...
- Akurat nie - rzuciła
szybko - W czym mogę ci pomóc?
- Możemy się spotkać?
- Jasne gdzie teraz
jesteś?
- Zatrzymałam się u
taty - no tak czyli gdzie?! - Możemy się spotkać u Mitz'a za pół
godziny?
- Ok. Chyba, że wpadnę
w korki to poczekaj na mnie chwilę.
- Dziękuję. Do
zobaczenia.
Weszła spóźniona pięć
minut do kawiarni. Rozejrzała się dookoła. Nathalie machała do
niej ze stolika w rogu sali. Ubrana była najzwyczajniej w świecie
w jeansy i zielony bezrękawnik, a mimo to wyglądała jak milion
dolarów. Jak to się robi? - zastawiała się Wik. Dosiadła się
do stolika witając serdecznie z córką faceta, o którym śniła.
Błąd. Przez którego nie mogła śnić, bo nie mogła spać.
- No to opowiadaj co się
dzieje? - zapytała, kiedy zamówiła herbatę.
- Właściwie to trochę
śmieszne... - zaczęła nieśmiało - Ale muszę się pani poradzić
- jakaż ona była doskonale wychowana!
- Z reguły jest tak, że
tylko nam samym nasze problemy wydają się śmieszne. Więc wal
śmiało i mów mi po imieniu - oparła się łokciami o stół i
objęła dłońmi filiżankę herbaty, którą przyniósł kelner.
- Otóż nie wiem czy
pa... czy wiesz - poprawiła się szybko - Ale będę miała u was
staż.
- O nie wiedziałam!
- Tata upierał się,
żebym odbyła go w kancelarii, ale ja wolę gdzieś indziej...
- Boisz się, że nie
potraktują cię tak poważnie jakbyś chciała?
- Dokładnie. To ma nam
pokazać jak wygląda dorosłe życie zanim w nie wejdziemy, a boję
się, że u boku taty byłaby to tylko zabawa w pracę...
Wik była zachwycona. Co
za mądra, inteligentna i dojrzała istotka! Patrzała w jej śmiałe
wielkie jak spodki, szaro- niebieskie oczy i przemknęło jej przez
myśl, że jej matka musi być piękną kobietą.
- Jak mogę ci pomóc?
- przeszła do rzeczy.
- Bardzo się
ucieszyłam, kiedy tata porozmawiał z pułkownikiem Brumerem który
się zgodził na moją obecność - więc po to wczoraj przyszedł -
Ale później zaczęłam rozpatrywać wszystkie opcje. Jesteście
agentami federalnymi - jęknęła przerażona - To prawie jak
wojsko! Nie wiem jak się ubrać, nie wiem jak się zachować, nie
wiem na co się przygotować - zaczęła trajkotać nerwowo - Nie
spałam całą noc i strasznie się zestresowałam...
Wik patrzała przez
sekundę jak ta zrównoważona osoba znowu przemienia się w
nastolatkę. Tak było chyba lepiej.
- Słuchaj... - miała
ochotę się roześmiać, ale nie chciała jej urazić - Mam
propozycję.
Nathalie zamarła bez
ruchu wlepiając w nią błagalne spojrzenie.
- Porozmawiam dzisiaj z
Brumerem, żebyś była w moim wydziale i pomogę ci się
zaaklimatyzować ok?
- Naprawdę zrobiłabyś
to?
- I masz troszkę
przerysowany obraz FBI. Nie jesteśmy nawet w połowie tak ważni i
poważni jak na filmach. Owszem większość moich kolegów to byli
żołnierze, ale w biurze zachowują się jak duże dzieciaki i mamy
z nimi straszny ubaw. A co do stroju... - rozłożyła ręce
wskazując na siebie - Niezobowiązujący casual będzie idealny.
- Mogę przyjść w
jeansach?
- No jasne. Nie mamy
określonych uniformów. Po prostu musi być klasycznie i
niewyzywająco. Wiesz już czym się będziesz zajmowała?
- Jeszcze nie. W
poniedziałek mają mi coś przydzielić.
- O to też się nie
martw. Znajdziemy ci coś odpowiedniego.
Dziewczyna z wyrazem ulgi
oparła się wygodniej o krzesło.
- Jejku dziękuję. Nie
jest to takie czarne jak się wydaje...
- Nie jest - roześmiała
się Wik - Ile ma to trwać?
- Dwa tygodnie.
- Zatrzymasz się na ten
czas u taty?
- Od czasu do czasu
pewnie tak, ale raczej będę dojeżdżała do Freeport. Mam tam
wszystkie koleżanki i nie chciałabym zostawiać na zbyt długo
babci samej. Nigdy nie wiadomo co jej przyjdzie do głowy...
Wik zaśmiała się
udając, że wie o czym mowa. Dopiła herbatę i po chwili pożegnała
się z dziewczyną. Po wyjściu z kawiarni zadzwoniła do Brumera i
ustalili, że to ona się nią zajmie. Więc Harvey miał dom w
Freeport... To prawie wieś!
Wróciła do domu i
zafundowała sobie dzień SPA. Zrobiła peeling całego ciała,
nałożyła na włosy i twarz maskę i nawcierała w siebie różne
cudownie działające olejki. Kiedy później siadła przed
telewizorem aż złapała się za głowę. Co też ona robiła...
Planowała jak wskoczyć facetowi do łóżka... Ale to była święta
prawda... Tego właśnie chciała i o tym marzyła. Robiło jej się
miękko na samo wspomnienie pocałunku, a na myśl o wykorzystywaniu
czasu w sposób przyjemny jak to sam nazwał prawie spływała z
kanapy. Co to był za mężczyzna. Pierwszy raz była zachwycona
tym, że ktoś sprawuje nad nią kontrolę. Miała tylko lekkie
wyrzuty sumienia, że tak szybko pociesza się po rozstaniu z
Dominikiem... Ale to nie jest teraz ważne. Jej myśli uparcie
wracały do pana mecenasa. Co on jej chce powiedzieć... Dlaczego
miało ją to wystraszyć?!
***
Rano pojechała do biura.
Nie miała zamiaru leniuchować aż tak bardzo. Umówiła się na
spotkanie z mężczyzną, który był głównym przeciwnikiem
wyborczym Trumana. Nie wierzyła, że to on, ale należało go
sprawdzić. Oczywiście zaserwował jej całe przemówienie o fair
play i tak dalej. Nie rozpoznał żadnego nazwiska z listy
lokatorów, którą Wik podsunęła mu tak dla pewności. I jak
najbardziej ofiarował swoją pomoc jeśli to tylko będzie
konieczne. W zasadzie gawędzili sobie wesoło, bo Wik zaczynała
się troszkę denerwować kolacją. A kiedy się denerwowała
zaczynała mówić bez opamiętania. W końcu kiedy pożegnała się
z panem Collinsem pojechała do domu. Nie mogła jeść, ani pić.
Ciekawe gdzie ją zabierze. Pewnie do restauracji, gdzie serwują
takie maleńkie porcyjki kosztujące majątek i gdzie trzeba rok
czekać na rezerwację... O Boże jak powinna się ubrać?!! Teraz
zaczął się prawdziwy dramat... Wyciągnęła z szafy wszystkie
możliwe sukienki, bo oczywiście tylko sukienki wchodziły w
rachubę. Stanęła przed lustrem i przykładała każdą po kolei.
W każdej było coś nie tak. Albo za grzeczne, albo za niegrzeczne,
albo zbyt kolorowe do wystawnej restauracji. Pierwsza do kąta
powędrowała biała koronkowa sukienka. Faworytka Dominika...
Ostatecznie wybrała klasyczną "małą czarną". Nie była
taka mała, bo sięgała prawie kolan, ani czarna, bo mieniła się
na lekki szary kolor, ale cała idealnie przylegała do jej ciała
eksponując nieco bardziej wąskie biodra, które zawsze były jej
kompleksem. Wykończona prosto pod szyją nie odsłaniała
dekoltu... z przodu. Z tyłu kończyła się prawie nad pupą.
Dobrała do niej szare szpilki i szarą kopertówkę. Oczywiście
pomyślała również o tym co ma mieć pod spodem uśmiechnęła się
przebiegle do swojego odbicia w lustrze. "Teraz módlmy się,
żeby się nie oparł twojemu czarowi...” Ściśnięty żołądek
bardzo liczył na restaurację podającą małe porcyjki.
Posprzątała szybko porozrzucane sukienki i wygładziła pościel.
Tak na wszelki wypadek... Kiedy punktualnie o szóstej zadzwonił
dzwonek była już tak zestresowana, że zbierało jej się na
wymioty. Zbladła i powolutku podeszła do drzwi. Spokojnie niech
nie myśli, że warowałaś pod drzwiami... Otworzyła jakby nigdy
nic przybierając wesoły wyraz twarzy.
- Cześć - jej
"wyluzowany" głos był niemal piszczący. Stanęła w
progu oniemiała. Harvey. Wysoki i wyprostowany dumnie Harvey ubrany
w czarne eleganckie spodnie, ale nie te garniturowe, bielutką koszulę
i czarną rozpiętą sportową marynarkę wyglądał zniewalająco
męsko i niegrzecznie... Koszula swobodnie wystawała mu spod
marynarki, w włosy były lekko zmierzwione, jakby je przeczesał
palcami... Ależ to było seksowne!
- Cześć - on się w
ogóle nie trudził na wesołość lustrując jej postać od góry
do dołu i z powrotem - Dziękuję - miał na pewno na myśli
sukienkę. Zarumieniła się ledwo oddychając.
- Gotowa? - miał bardzo
głęboki przenikający ciepłem głos. Pokiwała szybko głową.
Marzyła, żeby go uwodzić swobodną konwersacją, ale okazało się
to absolutnie niemożliwe. Onieśmielał ją tak bardzo, że aż
była na siebie wściekła. Co ona sobie myślała! Przebierze się
i Harvey Word padnie u jej stóp?
- Tylko wezmę torebkę
- powiedziała słabym głosem i już zniknęła w salonie. Kiedy
wróciła stał oparty nonszalancko o ramę drzwi z rękoma w
kieszeni.
- Możemy iść... -
telefon rozdzwonił jej się w torebce. Wyciągnęła go szybko i
zerknęła na wyświetlacz. Maya. Trudno. Nie tym razem. Rozłączyła
ją i odłożyła telefon na komodę.
- Możemy iść -
powtórzyła tym razem bez przeszkód.
Jego mina nie wyrażała
kompletnie niczego, ale kiedy przepuścił ją w drzwiach i ruszyli
do samochodu zaparkowanego przed jej domem palce leciutko
musnęły odkrytej skóry na plecach. Odczucie było tak intensywne,
że aż otworzyła usta. Ledwo zarejestrowała, że był to inny
samochód niż ostatnio. Ten był bardzo wygodną i luksusową
limuzyną.
- Gdzie jedziemy? -
zapytała nieco swobodniej. Kiedy skupił się na drodze i nie
lustrował jej tymi błyszczącymi oczami mogła swobodniej
oddychać.
- Na kolacje - odparł
tajemniczo.
- Mhm. No to już
wiem... - mruknęła pod nosem rezygnując z dalszej dyskusji na ten
temat.
- I jeśli chcesz,
żebyśmy dojechali bezpiecznie i w jednym kawałku to przestań
kręcić loczki - dodał.
Spojrzała na niego
zaskoczona. Nawet raz nie zerknął w jej stronę. Ma oczy po bokach?! Spróbowała się odprężyć, więc oparła głowę o
zagłówek i wyjrzała przez okno. Kierowali się w stronę centrum.
Jechali bez większych przeszkód.
- Jak to robisz? -
próbowała być jak najswobodniejsza - Zawsze kiedy tędy jadę
tkwię w korku w nieskończoność.
- Widocznie mam więcej
szczęścia - odparł zdawkowo na powrót zatapiając się w swoich
myślach. Popatrzała na swoje dłonie i zaczęła nerwowo skubać
kciuka. Ciepła, elektryzująca dłoń przerwała jej zajęcie.
- Czy ty się
denerwujesz? - patrzał prosto na nią. Dopiero po sekundzie
zorientowała się, że stoją na światłach. Żołądek znowu
zacisnął supeł.
- Nie - odpowiedziała.
Zbyt szybko.
- Spokojnie nie zjem cię
- uśmiechnął się delikatnie - Chociaż prawdopodobnie miałbym
na to ochotę... - światła zmieniły się i wrócił swoją uwagę
na drogę. O kurcze!!
Zwolnili koło potężnego
drapacza chmur. Tak jak przypuszczała nie znała w tym rejonie
żadnej restauracji. Wjechali na podziemny parking i Harvey
zaparkował tuż obok samochodu, którym przyjechał po nią pod
klub. Chwileczkę... Czy on...? O Boże!! To nie jest restauracja.
Przyjechali do niego do domu. "Spokojnie - powtarzała w
myślach - Czy nie o to ci właśnie chodziło?" Wysiadł i
otworzył przed nią drzwi. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem
samochodu złapał ją za rękę i zaprowadził do windy. Kiedy
wcisnął kombinację klawiszy winda cicho ruszyła.
- Mam nadzieję, że
jesteś dzisiaj głodna? - oparł się ramieniem o ścianę
odwracając w jej stronę. Cały czas trzymał jej dłoń.
- Specjalnie nic nie
jadłam - dopiero kiedy to powiedziała zdała sobie sprawę z gafy
jaką popełniła - Oczywiście nic poza śniadaniem i obiadem -
dodała ciszej. Harvey zaśmiał się i uniósł jej brodę wolną
ręką do góry.
- Nie potrafisz mnie
okłamać - mruknął gładząc kciukiem policzek, ale w tym
momencie winda zatrzymała się i otworzyła. Harvey pociągnął ją
za sobą wchodząc do bardzo eleganckiego holu. Przeszli przez niego szybko i znaleźli się w gigantycznym apartamencie. W olbrzymim salonie z aneksem kuchennym można było się ścigać
na rowerze. Pod wielkim rozciągającym się od sufitu aż po
podłogę oknie stała olbrzymia kanapa, a na przeciwległej ścianie
wisiał wielki telewizor. "Wieczory na kanapie" przybrały
nowego znaczenia. Kuchnia urządzona była w sposób bardzo
nowoczesny. Nie wiedziała, czy dałaby radę ją obsłużyć.
Wszystko zlane było w bieli i ciemnym drewnie. Główne miejsce
zajmował wielki, piękny, czarny fortepian.
- Grasz? - zapytała.
- Grasz? - zapytała.
- Mhm - mruknął, a
jego dłoń z ręki prześlizgnęła się na plecy i swobodnie
obejmując zaprowadziła do stołu, który stał tuż za
zabudowaniami kuchennymi i nie było go widać od wejścia. Stół
był bardzo bogato zastawiony talerzami.
- Gotujesz? - w to już
nie uwierzy.
Zaśmiał się cichutko.
- Nie... to moja gospodyni.
Zostawiła nam trochę przekąsek. Siadaj - odsunął jej krzesło
przy sześcioosobowym stole i pomógł usiąść. Podszedł do
wieży, której wcześniej nie zauważyła i wcisnął play.
Spokojny dźwięk skrzypiec wypełnił pomieszczenie.
- Smacznego - wskazał
ręką stół i usiadł po drugiej stronie. Otworzył butelkę wina
i nalał jej i sobie nie pytając nawet czy ma ochotę. On tu
rządził.
- Nathalie opowiadała
mi, że się spotkałyście - nałożył sobie kurczaka i bez
żadnego skrępowania zaczął jeść. Wik urwała sobie odrobinę
winogrona. Więcej nie da rady przełknąć.
- Mhm. Miała kilka
pytań odnośnie pracy.
- Kilka...? Strasznie
się tym przejęła.
- To niesamowicie mądra
i rozsądna dziewczyna. Doskonale wie czego chce - spojrzała na
Harveya. Rozjaśnił się jakby to jemu pochlebiła.
- Moje geny - powiedział
z dziecięcą radością w głosie.
Wik uśmiechnęła się oczarowana.
- Dzisiaj też nie
planujesz nic jeść? - wskazał jej talerz - Wiesz jak to się
ostatnio skończyło...
Spojrzała na niego z
wyrzutem i po chwili sięgnęła po ten sam półmisek z kurczakiem,
który on sobie nałożył. Położyła na talerzu malutki
kawałeczek i zaczęła go powoli przeżuwać.
- A jak tam burmistrz?
- Rozchorował się
biedak. Siedzi w domu odstawionym przez wojsko.
- Biedak... Musisz jutro
iść do pracy?
- Nie - starała się
nabrać odrobinę pewności siebie - Jutro planuję spać do oporu -
przełknęła łyk bardzo orzeźwiającego wina.
- Ok - powiedział po
prostu, a jej funkcje życiowe zamarły. Ok? O Jezu! Jak to ok?!
Panika złapała ją za gardło, ale czy nie tego chciała? Spokój!
Przełknęła ostatni kawałek mięsa i odłożyła sztućce na
talerz. Harvey wstał, obszedł stół i podał jej rękę.
- Przejdźmy do rzeczy,
skoro obydwoje na to czekamy.
Serce jej przyspieszyło,
a oddech automatycznie stał się nierówny. Podała mu lodowatą
rękę i wstała od stołu. Powinien jej zrobić miejsce, ale nie
ustąpił ani o milimetr. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy po
czym zrobił mały kroczek w tył puszczając ją przed siebie.
Ciągle trzymając za rękę zaprowadził ją na kanapę i kiedy
usiadła wrócił po wino i kieliszki. Napełnił je ponownie i Wik
z radością upiła duży łyk. Zaczynała czuć się odrobinę
pewniej. Harvey usiadł obok przekręcając się przodem do niej i
rozcierając w dłoniach jej zimne ręce. Dopiero teraz zauważyła,
że ma rozpięte kilka pierwszych guzików koszuli spod której
wystają delikatne włoski. Mięśnie w jej podbrzuszu zaczęły się
nieznośnie kurczyć.
- No więc? Miałaś
milion pytań - powiedział spokojnie ją obserwując.
Pytań? Jakich znowu
pytań! No tak. Napisała mu to w mailu...
- Ja... - zaczęła się
jąkać co tylko spotęgowało uczucie zakłopotania - Nie pamiętam
- powiedziała bezradnie i spuściła wzrok na ściskany w dłoni
kieliszek.
- Wiesz jak bardzo mi to
pochlebia?
- Co?
- To, że taka pewna
siebie, dzielna i niezłomna kobieta jest przy mnie zupełnie
zagubiona.
Rumieniec zalał jej
policzki. Musi szybko coś wymyślić.
- Jeszcze nigdy mi się
to nie zdarzyło... - jej usta same wysunęły odpowiedź - Zupełnie
mnie przytłaczasz.
Znowu leciutki jakby
pobłażliwy uśmiech.
- Obydwoje chcemy w tej
chwili tego samego Wik - miał stanowczy głos.
Przełknęła głośno
ślinę tylko potwierdzając jego słowa. Tak chcę iść z tobą do
łóżka - krzyczała jej podświadomość.
- Ale muszę być z tobą
uczciwy - no i zaczyna się - Tak naprawdę jesteś bardzo wrażliwa
i delikatna. Chociaż twój temperament czasem to maskuje.
Patrzała na niego z
rozdziawionymi ustami. Ona ma temperament? Przez myśl przemknęła
jej Zoe, której w niczym nie przypominała...
- Muszę ci to
powiedzieć, bo myślę, że dla ciebie to nie będzie coś oczywistego.
Patrzała na niego jak
zahipnotyzowana. Jak mysz na węża. A on z kolei był jej totalnym
przeciwieństwem. Podkurczył jedną nogę pod siebie, zarzucił
ręką z kieliszkiem za oparcie i był z jednej strony
skoncentrowany, ale z drugiej zupełnie zrelaksowany. Jakby omawiał
jakąś umowę, którą z góry uznał za sukces.
- Wiktorio - podjął
wątek - Chodzi mi tylko i wyłącznie o seks - powiedział to
miękko i delikatnie. Mimo to poczuła się jakby dostała obuchem w
głowę. Usta jej się bezwolnie rozchyliły i nabrała głęboko
powietrza.
- I tylko taki układ
jest dla mnie akceptowalny - patrzał na nią uważnie. No dalej
kretynko wyrzuć coś z siebie - łajała się w głowie.
- Jak to? - wyszeptała. On się powoli okazuje jej prywatną wersją Christiana Grey'a!
Kurcze wiej stąd póki czas!
- Uff, nie uciekasz... -
wyglądał jakby mu ulżyło - Nie jestem typem faceta, który
zasypie cię kwiatami, będzie czytał romantyczne wiersze i
prowadzał cię za rękę w świetle księżyca. Nie bawię się w
związki.
Nie wierzyła, że tego
słucha, że on to mówi i że w ogóle taka sytuacja ma miejsce.
Poczuła się jak w jakiejś dziwnej bajce.
- Nigdy?
- Nigdy.
- I nigdy się nie
zakochałeś? - dlaczego go o to pyta?! Miała ochotę się sama
zdzielić w głowę.
- Raz mi się tak
wydawało i jest z tego Nati, ale jak się okazało tylko mi się
wydawało.
Wodził długim palcem po
obrzeżach kieliszka i musiała całą siłą woli odwrócić wzrok
od tego widoku.
- I zawsze to mówisz
kobietom?
- Nie, zwykle jest to dla
nich oczywiste. Kobiety potrafią być bardzo wyrafinowane. Obie
strony korzystają po równo.
- Spotykałeś się z
jakąś przez dłuższy czas?
- Oczywiście. Jeśli
obydwoje czujemy pełną satysfakcję dlaczego by nie.
Spuściła głowę znowu
patrząc na kieliszek. Chyba miałaby ochotę na tequile...
- Jak wiele kobiet
miałeś? Przepraszam, nie powinno mnie to interesować - znowu
zalała się rumieńcem.
- Owszem powinno.
Pytaj o co tylko chcesz, a ja ci na wszystko odpowiem. Było ich
dużo, aczkolwiek nie liczę, ani nie spisuje...
Pokiwała głową. Jakim
cudem jej mózg jest w stanie formować te pytania? Co ją dziwiło
najbardziej? To, że cała ta sprawa wydawała jej się totalnie
podniecająca i tak kusząca, że dłonie jej lekko drżały.
Spojrzała na Harveya, na jego oczy, usta i rozpiętą pod szyją
koszulę i tak strasznie zapragnęła znaleźć się w jego
ramionach i powąchać tego miejsca, że aż zacisnęła mocniej uda. Odstawiła kieliszek na
stół. Chyba jedna nie chce być pod wpływem.
- Dlaczego mi to
wszystko mówisz? - zapytała kiedy znowu była w stanie na niego
spojrzeć, a on czekał cierpliwie.
- Już ci tłumaczyłem.
Ostatnią rzeczą jaką chcę to zranienie ciebie. Nie jesteś taka wyrafinowana Wiktorio.
- Skąd wiesz?
- Bo potrafię
obserwować. Bo gdybyś taka była bylibyście teraz z Santini
starymi kumplami.
Auć! To zabolało. Miała
ochotę wytłumaczyć, że nie była w nim zakochana, ale tylko
patrzała na niego z oburzaną miną.
- No widzisz? Tak łatwo
cię zranić... - mówił szeptem jakby do siebie.
- To po co mnie tu
przywiozłeś? - czuła się jak bohaterka książki. Dopiero teraz
poczuła co to znaczy być rozdartym...
- Bo pociągasz mnie tak
bardzo, że samo przebywanie w twoim towarzystwie jest erotycznym
doznaniem.
Znowu zachłysnęła się
powietrzem. Oczy zapaliły jej się tysiącem światełek, a pierś
unosiła w nierównym oddechu. To było... Co to było?!
- A co jeśli nie okażę
się taka jak to sobie wyobrażasz? - właśnie jasno dała mu do
zrozumienia, że bierze pod uwagę jego propozycję.
- Po pierwsze nigdy się
nie mylę, a po drugie ty również możesz być zawiedziona mną.
- Nie sądzę -
cholera!! zacisnęła powieki - Nie powiedziałam tego na głos
prawda?
Uśmiechał się
delikatnie, kiedy spojrzała na niego ponownie.
- Dlaczego Harvey? - to
była w zasadzie jedyna rzecz jaką chciała wiedzieć.
- Po prostu się nie
zakochuje. I nie jestem romantykiem. Tak już mam - rozłożył ręce
w bezradnym geście.
- I czy te kobiety...
Czy one odchodzą tak po prostu, kiedy je o to prosisz?
- Mhm - przytaknął -
Czasami się nawet zaprzyjaźniamy, ale nigdy nic więcej. Jesteś
tu tylko i wyłącznie z własnej woli i jeśli będziesz tylko
chciała to stąd wyjdziesz. Niektóre nawet nie zostają na noc -
pochylił się delikatnie do przodu - Jeśli spotykam się z jakąś
kobietą to zwyczajnie umawiamy się gdzieś, zaspokajamy i
najczęściej wracamy do domu. Rzadko ze sobą sypiamy w dosłownym
znaczeniu tego słowa - roześmiał się pogodnie - Proszę cię nie
miej takiej zaszokowanej miny!
- Nie przyprowadzasz ich
tu?
- Bardzo rzadko i
jeszcze nigdy żadna nie została tu na noc.
Nie zauważyła nawet
kiedy odwróciła się w jego stronę.
- Teraz znasz o mnie
całą prawdę - nie był ani troszkę speszony, ani odrobinę
spięty.
- Co jeśli nadal chcę
zostać?
- Zabiorę cię ze sobą
we wspaniały świat doznań z którego nie będziesz chciała
wrócić.
- Skąd ta pewność -
prawie wydyszała. Jeszcze chwila, a rzuci się na niego. Wyraz
triumfu przebiegł mu po twarzy, ale tylko podnieciło ją to
jeszcze bardziej.
- Będę się bardzo
starał, żeby tak było - również przełknął ślinę. Działała
na niego! Zaczynała słyszeć szum, przerywany mocnymi uderzeniami
serca.
Oparła czoło na
dłoniach. Jeśli w to wejdzie będzie musiała mieć pretensje
tylko do siebie.
- Nie musisz mi dawać
odpowiedzi, ani teraz, ani dzisiaj. Ale wiedz, że będzie nam ze
sobą wspaniale - wstał ze swojego miejsca - Poczekaj chwilkę.
Prawie o czymś zapomniałem.
Nie ruszając się ukryta
w swoich dłoniach zastanawiała się co teraz. Przyniesie jej umowę
do podpisania? Wybiegła by stąd z krzykiem. W zasadzie to nie
musiała się nad niczym zastanawiać. Przyszła spędzić z nim noc
i bez tego nie wyjdzie. Uniosła głowę i widok Harveya zastąpiła
panorama Nowego Jorku za oknem. Nie potrafiła jej teraz docenić.
Co jak skończą? Ma się ubrać i wyjść? Nie zniosłaby tego. Nie
wie jak się odbywają takie przygodne niezobowiązujące spotkania.
Miała takie tyko z Dominikiem, ale chwilowo mieszkali w jednym
apartamencie, więc nie było problemu.
Strapiona w swoich
myślach nawet nie usłyszała jak wrócił. Drgnęła dopiero jak
usiadł tuż za nią na kanapie. Chciała się odwrócić, ale
powstrzymał ją ręką.
- Nie ruszaj się -
powiedział. Poczuła jego dłonie wokół szyi, a później coś
zimnego dotknęło skóry. Był to piękny błyszczący, łańcuszek
z brylancikiem wesoło skrzącym się w każdym najmniejszym
blasku światła.
- Co ty...
- Wszystkiego
najlepszego maleńka - szepnął tuż za jej uchem i pocałował ją
u nasady szyi. Wciągnęła głęboko powietrze i odchyliła głowę.
Pamiętał o jej urodzinach! Wodził nosem po jej szyi, a dłonie
delikatnie samymi opuszkami gładziły odsłoniętą skórę na
plecach. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Chciała więcej.
Odwróciła się w jego stronę i znaleźli się w odległości
centymetra od siebie.
- Nie chcę w żaden
sposób wpływać na twoją decyzję - głos miał ochrypły, a oczy
płonęły. Uśmiechnęła się z przekorą. Wszelka nieśmiałość
uleciała. Patrzała na niego wręcz wyzywająco.
- Podjęłam decyzję
zanim tu przyjechałam i musiałbyś się okazać kanibalem, żebym
zmieniła zdanie - po czym pochyliła się nieznacznie, a jej usta
dotknęły jego. Wyładowanie elektryczne wywołało huk w jej
uszach. Pocałunek nie ustępował niczemu od pierwszego. Tyle, że
teraz nic, ani nikt ich nie powstrzymywał.
- Nawet nie wiesz jak
się cieszę - wyszeptał nie odrywając od niej warg. Całowali się
tak namiętnie, że Wik nie mogła powstrzymać delikatnego
pojękiwania. Jeszcze nigdy nie pragnęła tak bardzo. Jej ciało
było jednym wielkim nerwem żywo reagującym na jego dotyk.
Unieruchomił jej głowę dłońmi, przestał całować i oparł się
czołem o jej czoło.
- Chodź - wstał
trzymając ją za rękę i pociągnął za sobą. Nogi miała jak z
waty, ale dzielnie podążyła za nim.
- Oddałaś mi się więc
zrobię wszystko, żebyś nigdy tego nie zapomniała - mruknął i
ruszyli w stronę szerokich schodów. Jedną ręką złapał ją za
dłoń, a drugą położył na plecach. Na piętrze skierowali się
prosto dwu skrzydłowych drzwi na końcu korytarza. Otworzył je
przed nią niczym wrota do tajemniczej komnaty. Ukazała się
stopniowo podłoga z szarego drewna i wielkie, ale to naprawdę
olbrzymie łóżko. Było w kolorze szarawego brązu, posłane
srebrzystą, jedwabną pościelą. Popchnął ją delikatnie do
przodu i stanął tuż za nią. Był to narożny pokój i dwie z
czterech ścian okazały wielkimi oknami na miasto. Miała wrażenie,
że wszyscy na nich patrzą i jej zazdroszczą. Zebrał jej włosy z
karku i obsypał go małymi pocałunkami. Była tak naładowana
emocjami, aż się dziwiła, że jeszcze nie eksplodowała. W
momencie kiedy przygryzł jej skrzydełko ucha w najczulszym miejscu
prawie się przewróciła. Położył jej ręce na ramionach, wsunął
pod sukienkę i powolutku zaczął ją z nich zsuwać. Zaśmiał się
kiedy ze zniecierpliwieniem uwolniła ręce z ubrania. Wsunął jej
dłonie pod pachy i nie odrywając ich od ciała ściągnął
sukienkę aż do pasa. Dyszała głośno kiedy zaczął głaskać ją
po brzuchu wędrując coraz wyżej i wyżej. Kiedy dłonie dotarły
do piersi, a palce popieściły sutki całe ciało wygięło się w
łuk. Oparła głowę o jego ramię, a on pocałował ją w
policzek.
- Bez stanika? Jesteś
taka piękna - szepnął i ugryzł ją w szyję. Jęknęła głośno,
a jej ręce powędrowały na jego biodra - Taka piękna...
Odwrócił ją do siebie.
To co zobaczyła w jego oczach musiało być czystym pożądaniem.
Przypominało ciemną, roztopioną czekoladę. Zsunął sukienkę z
bioder, aż opadła swobodnie na ziemię. Oddychał ciężko, a na
ustach igrał mu bardzo niegrzeczny uśmiech.
- Wiesz, że miałem
ochotę cię przelecieć od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem?
- wychrypiał.
Miał ją ochotę
przelecieć? O matko! Za chwilę się
cała rozpłynie.
- I teraz to zrobię -
głos miał niemal okrutny, a usta które wpiły się w jej wargi
były gorące. Ich języki splotły się w szalonym tańcu, kiedy
popychał ją do tyłu stronę łóżka. Zatrzymał jej dłonie,
które chciały rozpiąć koszulę.
- Połóż się -
rozkazał jednym ruchem odrzucając kołdrę na ziemie. Wykonała polecenie
kładąc się na wznak na zimnym prześcieradle. Przez kilka sekund
obserwował w niemym zachwycie jej ciało, po czym zaczął rozpinać
koszulę. Kiedy rzucił ją na ziemię Wik musiała otworzyć usta,
żeby się nie udusić. Cudowne ciało. Musiał regularnie ćwiczyć, bo kiedy zrobił krok w
jej stronę wyraźnie zaznaczyły mu się mięśnie brzucha. Jej
płuca domagały się więcej tlenu, ale nie była w stanie go im
dostarczyć. Zwłaszcza kiedy zaczął rozpinać spodnie. Po chwili
stał przed nią zupełnie nagi. Jej oczy rozszerzyły się ze
zdziwienia, kiedy zatrzymały się na jego męskości. O Boże!
Krzyczała jej podświadomość, bo gardło nie było w stanie wydać
żadnego dźwięku. Klęknął obok niej na łóżku i zatrzymał ją
ręką która poderwała się w jego stronę.
- Pozwól mi się tobą
nacieszyć maleńka - wychrypiał składając pocałunek na jej
brzuchu. Jęknęła wyginając się i domagając więcej.
- Chcesz tego Wiktorio?
- zapytał.
- Tak - szepnęła bez
tchu.
Położył się obok niej
podpierając głowę na dłoni. Czuła na biodrze jego twarde
podniecenie. Obydwoje oddychali bardzo ciężko.
- Pokaż mi jak bardzo -
wsunął jej rękę w majtki dotykając najwrażliwszego miejsca na
ciele. Jęknęła głośno, a jej biodra wysunęły się w jego
stronę. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany - Aż tak bardzo na
ciebie działam? - szeptał jej do ucha. Ale już go nie słyszała
czuła tylko jego palce drażniące się z nią. Chciała go
dotykać, doprowadzać do takiego stanu w jakim była ona, ale
złapał jej ręce w połowie drogi i unieruchomił nad głową. Jej
ciało całe kurczyło się od rozkoszy. Harvey pochylił się a
jego język i usta zaczęły zabawiać się sutkiem. Jak na razie
był absolutnym mistrzem w tej dziedzinie i już wiedziała, że
będzie to chciała powtórzyć. Stymulował ją doprowadzając do
granicy i utrzymywał tam nie pozwalając zrobić ani kroku dalej.
Zaczęła wierzgać nogami, ale unieruchomił je skutecznie
przytrzaskując swoją. Kiedy już myślała, że oszaleje wsunął
w nią dwa palce i z niesamowitą wprawą zakończył jej słodkie
cierpienia. Świat nagle zawirował i stanął w miejscu. Leżała
bez tchu z zamkniętymi oczami powolutku dochodząc do siebie.
Harvey pocałował ją w zamknięte powieki. Uśmiechnęła się
leniwie.
- Miałeś rację -
szepnęła ledwo słyszalnie.
- Z czym słoneczko?
- Nie chcę wracać
- Czy to znaczy, że
chcesz więcej? - scałował jej uśmiech z ust.
- Chcę cię dotknąć.
W jednej chwili uwolnił
jej ręce. Otworzyła oczy kiedy jej dłonie już dotykały silnego
ramienia, ciemnych włosków na klatce piersiowej, płaskiego
brzucha. Oddech przyspieszał w miarę zbliżania się do pewnego
miejsca, które budziło w niej lekką grozę. Było... no cóż pokaźne... Kiedy zaczęła go pieścić przymknął oczy
delektując się jej dotykiem. Chciała go doprowadzić do takiego
samego wrzenia jak on ją, ale to Harvey był panem sytuacji.
- Błagam cię powiedz
mi, że bierzesz tabletki - prawie jęknął.
- Co? - kompletnie nie
wiedziała o co mu chodzi.
- Antykoncepcja Wik.
Zarumieniła się. No
tak... Musiał tak o wszystkim myśleć?
- Tak - mruknęła
zażenowana.
- To dobrze. Nienawidzę
prezerwatyw - i już był na niej. Co za szalony facet. Czuła się
dziko szczęśliwa. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała.
Oddał jej go z taką żarliwością, że znowu zagotował jej krew
w żyłach. Zsunął się i zaczął całować i ugniatać jej
piersi. Znowu zaczęła oddychać coraz szybciej błądząc dłońmi
po ramionach i plecach swojego kochanka. Klęknął i zsunął z
niej resztę bielizny. Położył się z powrotem na niej opierając
na łokciach tuż nad jej twarzą
- Gotowa maleńka? -
mruknął uśmiechnięty. Kiedy w nią wszedł odchyliła głowę do
tyłu jęcząc głośno - Dobrze ci?
Nie mogła nic
powiedzieć. Nie mogła sformować żadnego najkrótszego słowa.
Zatrzymał się nagle i znieruchomiał.
- Pytałem czy ci
dobrze? - powiedział ostro i groźnie.
- Tak - wyszeptała
jeszcze bardziej tym podniecona. Uwielbiała kiedy był taki
władczy. Mogłaby zrobić dla niego absolutnie wszystko. Szelmowski
uśmiech wystąpił mu na usta kiedy zaczął się poruszać. Robił
to coraz szybciej, a Wik wiła się pod nim w dzikiej żądzy. Wypełniał
ją tak bardzo, że nie była w stanie czuć niczego innego. Kiedy
eksplodowała po raz drugi miała wrażenie, że zapadła się
gdzieś głęboko pod ziemię. Rozkosz tak mocno targnęła całym
jej ciałem, że pozostawiła ją zupełnie bez sił. Harvey po
kilku pchnięciach również jęknął w spazmie orgazmu i po chwili
opadł obok niej na łóżko. Leżeli bez słowa aż nie odzyskali w
miarę równych oddechów. Wik z szeroko otwartymi oczami patrzała
w sufit, a Harvey na nią. Dopiero kiedy pogładził ją palcem po
policzku odwróciła się w jego stronę. Oszołomiona przytuliła
policzek do wnętrza jego dłoni.
- Skąd wiedziałeś, że
będzie tak cudownie?
- Po prostu nie mogło
być inaczej - uniósł się na łokciu i rozejrzał dookoła -
Chodź tu.
Pociągnął ją na
poduszki i przykrył kołdrą kładąc się tuż obok.
- Bardzo jesteś
zmęczona? - zapytał.
- Jak nigdy -
odpowiedziała zdziwiona.
- Dobrze - uśmiechnął
się całując ją w czoło - Odwróć się - odwróciła się tak
jak kazał tyłem do niego, a on zgasił światło, przyciągnął
do siebie na środek łóżka i objął ramieniem. Jedyne co
zapamiętała zasypiając to błogość, ciepło i poczucie
bezpieczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!