poniedziałek, 7 stycznia 2013

SPICY Rozdział 16


    Chodziła po głównej sali w tą i z powrotem zastanawiając się nad dalszym planem. Było już prawie południe i powinna być tu wydeptana spora ścieżka. Dzisiaj coś się zmieniło. Dzisiaj Maya kręciła się wokół niej szukając pretekstu, żeby podejść, a Lincoln siedział bezczynnie zerkając co chwila w jej stronę. Niestety resztki dumy nie pozwalały jej zwrócić na to uwagi. Więc kazała przyjechać burmistrzowi kiedy tylko będzie miał wolną chwilę i chodziła w tę i z powrotem przy sporym oknie pokazującym zatłoczoną ulicę i łamała głowę nie mogąc się na niczym skupić.
    - Telefon - podeszła do niej Maya.
    - Słucham? - wyrwana z myślenia o niczym nie do końca zrozumiała kontekst.
    - Telefon ci zapikał - powiedziała jeszcze raz patrząc na nią z nadzieją wyciągając rękę z komórką.
    - A dzięki - wzięła go od niej. To był SMS.


    " Przyjadę po Ciebie jutro o 18. Jeśli mogę, proszę o sukienkę. Bardzo mi się podobała."

    Jakiekolwiek myśli, które jeszcze jej łomotały w głowie wyparowały w momencie. Oparła się policzkiem o okno i uśmiechnęła rozmarzona czytając jeszcze raz wiadomość.
    - To Harvey?
    Drgnęła na te słowa. Nie zauważyła, że Maya nadal przy niej stoi. Z jednej strony chciała o tym mówić cały czas, a z drugiej zdała sobie sprawę, że nie chce zdradzać koleżankom żadnych szczegółów... Kiwnęła tylko twierdząco głową i odłożyła telefon.
    - Słuchaj ostatnio... Nie mogę w tej chwili... - Maya zaczęła się jąkać nerwowo.
    - Hej - to było nawet całkiem zabawne - Nie chcę, żebyś mi cokolwiek mówiła jeśli nie możesz.
    - Nie jesteś zła?
    - Maya też pracuję w tym zawodzie od jakiegoś czasu i wiem o co chodzi nie zachowujmy się dziecinnie - wywróciła oczami.
    - Kocham cię! - aż zapiszczała - Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy...
    - Daj mi spokojnie myśleć, uciekaj stąd - mruknęła opierając się o szybę. Jutro o 18... Jakby tu przyspieszyć czas... Nie zauważyła, że Maya oddaliła się tylko o kilka kroków i teraz przygląda jej się z tajemniczym uśmiechem. Dzisiaj była tylko w swoim świecie. Otrząsnęła się z zamyślenia. Burmistrz! Musi myśleć teraz tylko o nim. Przynajmniej się postarać
    - Hastings dzwonili z ratusza - to była Rodriquez. Chwilowo przejęła rolę Mayi - Burmistrz dostał wysokiej gorączki i jest w domu. Będzie dostępny dopiero w poniedziałek. Prosił, żebyś się wstrzymała do tego czasu z tą rozmową. Jego dom jest jak forteca nic mu się nie stanie przez dwa dni.
    - Dzięki - była lekko zniesmaczona, że facet tak lekko traktuje zamach na własne życie.
    - Właśnie się dowiedziałem - podszedł Brumer - Nie przestawaj myśleć, ale możesz troszkę odpocząć jeśli potrzebujesz.
    - Dzięki - powtórzyła jeszcze bardziej zdziwiona. Kiedy została przy oknie sama opadła plecami o ścianę, a na jej ustach powoli pojawił się wielki, szeroki uśmiech. Opamiętała się dopiero kiedy natrafiła na szeroko otwarte oczy Mayi i jej usatysfakcjonowaną minę. Wyprostowała się dumnie i przybrała poważną minę zdając sobie sprawę, że wyszło to odrobinkę śmiesznie. Na szczęście uratował ją dzwonek telefonu.
    - Hastings.
    - Dzień dobry agentko Hastings - odezwał się przyjemny dziewczęcy głos - Tu Nathalie Word. Ma pani może chwilkę?
    - Nathalie? Coś się stało?
    - Nie, nie. Tylko chciałam poprosić o radę. Ale jeśli jest pani zajęta...
    - Akurat nie - rzuciła szybko - W czym mogę ci pomóc?
    - Możemy się spotkać?
    - Jasne gdzie teraz jesteś?
    - Zatrzymałam się u taty - no tak czyli gdzie?! - Możemy się spotkać u Mitz'a za pół godziny?
    - Ok. Chyba, że wpadnę w korki to poczekaj na mnie chwilę.
    - Dziękuję. Do zobaczenia.
    Weszła spóźniona pięć minut do kawiarni. Rozejrzała się dookoła. Nathalie machała do niej ze stolika w rogu sali. Ubrana była najzwyczajniej w świecie w jeansy i zielony bezrękawnik, a mimo to wyglądała jak milion dolarów. Jak to się robi? - zastawiała się Wik. Dosiadła się do stolika witając serdecznie z córką faceta, o którym śniła. Błąd. Przez którego nie mogła śnić, bo nie mogła spać.
    - No to opowiadaj co się dzieje? - zapytała, kiedy zamówiła herbatę.
    - Właściwie to trochę śmieszne... - zaczęła nieśmiało - Ale muszę się pani poradzić - jakaż ona była doskonale wychowana!
    - Z reguły jest tak, że tylko nam samym nasze problemy wydają się śmieszne. Więc wal śmiało i mów mi po imieniu - oparła się łokciami o stół i objęła dłońmi filiżankę herbaty, którą przyniósł kelner.
    - Otóż nie wiem czy pa... czy wiesz - poprawiła się szybko - Ale będę miała u was staż.
    - O nie wiedziałam!
    - Tata upierał się, żebym odbyła go w kancelarii, ale ja wolę gdzieś indziej...
    - Boisz się, że nie potraktują cię tak poważnie jakbyś chciała?
    - Dokładnie. To ma nam pokazać jak wygląda dorosłe życie zanim w nie wejdziemy, a boję się, że u boku taty byłaby to tylko zabawa w pracę...
    Wik była zachwycona. Co za mądra, inteligentna i dojrzała istotka! Patrzała w jej śmiałe wielkie jak spodki, szaro- niebieskie oczy i przemknęło jej przez myśl, że jej matka musi być piękną kobietą.
    - Jak mogę ci pomóc? - przeszła do rzeczy.
    - Bardzo się ucieszyłam, kiedy tata porozmawiał z pułkownikiem Brumerem który się zgodził na moją obecność - więc po to wczoraj przyszedł - Ale później zaczęłam rozpatrywać wszystkie opcje. Jesteście agentami federalnymi - jęknęła przerażona - To prawie jak wojsko! Nie wiem jak się ubrać, nie wiem jak się zachować, nie wiem na co się przygotować - zaczęła trajkotać nerwowo - Nie spałam całą noc i strasznie się zestresowałam...
    Wik patrzała przez sekundę jak ta zrównoważona osoba znowu przemienia się w nastolatkę. Tak było chyba lepiej.
    - Słuchaj... - miała ochotę się roześmiać, ale nie chciała jej urazić - Mam propozycję.
    Nathalie zamarła bez ruchu wlepiając w nią błagalne spojrzenie.
    - Porozmawiam dzisiaj z Brumerem, żebyś była w moim wydziale i pomogę ci się zaaklimatyzować ok?
    - Naprawdę zrobiłabyś to?
    - I masz troszkę przerysowany obraz FBI. Nie jesteśmy nawet w połowie tak ważni i poważni jak na filmach. Owszem większość moich kolegów to byli żołnierze, ale w biurze zachowują się jak duże dzieciaki i mamy z nimi straszny ubaw. A co do stroju... - rozłożyła ręce wskazując na siebie - Niezobowiązujący casual będzie idealny.
    - Mogę przyjść w jeansach?
    - No jasne. Nie mamy określonych uniformów. Po prostu musi być klasycznie i niewyzywająco. Wiesz już czym się będziesz zajmowała?
    - Jeszcze nie. W poniedziałek mają mi coś przydzielić.
    - O to też się nie martw. Znajdziemy ci coś odpowiedniego.
    Dziewczyna z wyrazem ulgi oparła się wygodniej o krzesło.
    - Jejku dziękuję. Nie jest to takie czarne jak się wydaje...
    - Nie jest - roześmiała się Wik - Ile ma to trwać?
    - Dwa tygodnie.
    - Zatrzymasz się na ten czas u taty?
    - Od czasu do czasu pewnie tak, ale raczej będę dojeżdżała do Freeport. Mam tam wszystkie koleżanki i nie chciałabym zostawiać na zbyt długo babci samej. Nigdy nie wiadomo co jej przyjdzie do głowy...
    Wik zaśmiała się udając, że wie o czym mowa. Dopiła herbatę i po chwili pożegnała się z dziewczyną. Po wyjściu z kawiarni zadzwoniła do Brumera i ustalili, że to ona się nią zajmie. Więc Harvey miał dom w Freeport... To prawie wieś!
    Wróciła do domu i zafundowała sobie dzień SPA. Zrobiła peeling całego ciała, nałożyła na włosy i twarz maskę i nawcierała w siebie różne cudownie działające olejki. Kiedy później siadła przed telewizorem aż złapała się za głowę. Co też ona robiła... Planowała jak wskoczyć facetowi do łóżka... Ale to była święta prawda... Tego właśnie chciała i o tym marzyła. Robiło jej się miękko na samo wspomnienie pocałunku, a na myśl o wykorzystywaniu czasu w sposób przyjemny jak to sam nazwał prawie spływała z kanapy. Co to był za mężczyzna. Pierwszy raz była zachwycona tym, że ktoś sprawuje nad nią kontrolę. Miała tylko lekkie wyrzuty sumienia, że tak szybko pociesza się po rozstaniu z Dominikiem... Ale to nie jest teraz ważne. Jej myśli uparcie wracały do pana mecenasa. Co on jej chce powiedzieć... Dlaczego miało ją to wystraszyć?!
                                                         
                                                                        ***
    Rano pojechała do biura. Nie miała zamiaru leniuchować aż tak bardzo. Umówiła się na spotkanie z mężczyzną, który był głównym przeciwnikiem wyborczym Trumana. Nie wierzyła, że to on, ale należało go sprawdzić. Oczywiście zaserwował jej całe przemówienie o fair play i tak dalej. Nie rozpoznał żadnego nazwiska z listy lokatorów, którą Wik podsunęła mu tak dla pewności. I jak najbardziej ofiarował swoją pomoc jeśli to tylko będzie konieczne. W zasadzie gawędzili sobie wesoło, bo Wik zaczynała się troszkę denerwować kolacją. A kiedy się denerwowała zaczynała mówić bez opamiętania. W końcu kiedy pożegnała się z panem Collinsem pojechała do domu. Nie mogła jeść, ani pić. Ciekawe gdzie ją zabierze. Pewnie do restauracji, gdzie serwują takie maleńkie porcyjki kosztujące majątek i gdzie trzeba rok czekać na rezerwację... O Boże jak powinna się ubrać?!! Teraz zaczął się prawdziwy dramat... Wyciągnęła z szafy wszystkie możliwe sukienki, bo oczywiście tylko sukienki wchodziły w rachubę. Stanęła przed lustrem i przykładała każdą po kolei. W każdej było coś nie tak. Albo za grzeczne, albo za niegrzeczne, albo zbyt kolorowe do wystawnej restauracji. Pierwsza do kąta powędrowała biała koronkowa sukienka. Faworytka Dominika... Ostatecznie wybrała klasyczną "małą czarną". Nie była taka mała, bo sięgała prawie kolan, ani czarna, bo mieniła się na lekki szary kolor, ale cała idealnie przylegała do jej ciała eksponując nieco bardziej wąskie biodra, które zawsze były jej kompleksem. Wykończona prosto pod szyją nie odsłaniała dekoltu... z przodu. Z tyłu kończyła się prawie nad pupą. Dobrała do niej szare szpilki i szarą kopertówkę. Oczywiście pomyślała również o tym co ma mieć pod spodem uśmiechnęła się przebiegle do swojego odbicia w lustrze. "Teraz módlmy się, żeby się nie oparł twojemu czarowi...” Ściśnięty żołądek bardzo liczył na restaurację podającą małe porcyjki. Posprzątała szybko porozrzucane sukienki i wygładziła pościel. Tak na wszelki wypadek... Kiedy punktualnie o szóstej zadzwonił dzwonek była już tak zestresowana, że zbierało jej się na wymioty. Zbladła i powolutku podeszła do drzwi. Spokojnie niech nie myśli, że warowałaś pod drzwiami... Otworzyła jakby nigdy nic przybierając wesoły wyraz twarzy.
    - Cześć - jej "wyluzowany" głos był niemal piszczący. Stanęła w progu oniemiała. Harvey. Wysoki i wyprostowany dumnie Harvey ubrany w czarne eleganckie spodnie, ale nie te garniturowe, bielutką koszulę i czarną rozpiętą sportową marynarkę wyglądał zniewalająco męsko i niegrzecznie... Koszula swobodnie wystawała mu spod marynarki, w włosy były lekko zmierzwione, jakby je przeczesał palcami... Ależ to było seksowne!
    - Cześć - on się w ogóle nie trudził na wesołość lustrując jej postać od góry do dołu i z powrotem - Dziękuję - miał na pewno na myśli sukienkę. Zarumieniła się ledwo oddychając.
    - Gotowa? - miał bardzo głęboki przenikający ciepłem głos. Pokiwała szybko głową. Marzyła, żeby go uwodzić swobodną konwersacją, ale okazało się to absolutnie niemożliwe. Onieśmielał ją tak bardzo, że aż była na siebie wściekła. Co ona sobie myślała! Przebierze się i Harvey Word padnie u jej stóp?
    - Tylko wezmę torebkę - powiedziała słabym głosem i już zniknęła w salonie. Kiedy wróciła stał oparty nonszalancko o ramę drzwi z rękoma w kieszeni.
    - Możemy iść... - telefon rozdzwonił jej się w torebce. Wyciągnęła go szybko i zerknęła na wyświetlacz. Maya. Trudno. Nie tym razem. Rozłączyła ją i odłożyła telefon na komodę.
    - Możemy iść - powtórzyła tym razem bez przeszkód.
    Jego mina nie wyrażała kompletnie niczego, ale kiedy przepuścił ją w drzwiach i ruszyli do samochodu zaparkowanego przed jej domem palce leciutko musnęły odkrytej skóry na plecach. Odczucie było tak intensywne, że aż otworzyła usta. Ledwo zarejestrowała, że był to inny samochód niż ostatnio. Ten był bardzo wygodną i luksusową limuzyną.
    - Gdzie jedziemy? - zapytała nieco swobodniej. Kiedy skupił się na drodze i nie lustrował jej tymi błyszczącymi oczami mogła swobodniej oddychać.
    - Na kolacje - odparł tajemniczo.
    - Mhm. No to już wiem... - mruknęła pod nosem rezygnując z dalszej dyskusji na ten temat.
    - I jeśli chcesz, żebyśmy dojechali bezpiecznie i w jednym kawałku to przestań kręcić loczki - dodał.
    Spojrzała na niego zaskoczona. Nawet raz nie zerknął w jej stronę. Ma oczy po bokach?! Spróbowała się odprężyć, więc oparła głowę o zagłówek i wyjrzała przez okno. Kierowali się w stronę centrum. Jechali bez większych przeszkód.
    - Jak to robisz? - próbowała być jak najswobodniejsza - Zawsze kiedy tędy jadę tkwię w korku w nieskończoność.
    - Widocznie mam więcej szczęścia - odparł zdawkowo na powrót zatapiając się w swoich myślach. Popatrzała na swoje dłonie i zaczęła nerwowo skubać kciuka. Ciepła, elektryzująca dłoń przerwała jej zajęcie.
    - Czy ty się denerwujesz? - patrzał prosto na nią. Dopiero po sekundzie zorientowała się, że stoją na światłach. Żołądek znowu zacisnął supeł.
    - Nie - odpowiedziała. Zbyt szybko.
    - Spokojnie nie zjem cię - uśmiechnął się delikatnie - Chociaż prawdopodobnie miałbym na to ochotę... - światła zmieniły się i wrócił swoją uwagę na drogę. O kurcze!!
    Zwolnili koło potężnego drapacza chmur. Tak jak przypuszczała nie znała w tym rejonie żadnej restauracji. Wjechali na podziemny parking i Harvey zaparkował tuż obok samochodu, którym przyjechał po nią pod klub. Chwileczkę... Czy on...? O Boże!! To nie jest restauracja. Przyjechali do niego do domu. "Spokojnie - powtarzała w myślach - Czy nie o to ci właśnie chodziło?" Wysiadł i otworzył przed nią drzwi. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem samochodu złapał ją za rękę i zaprowadził do windy. Kiedy wcisnął kombinację klawiszy winda cicho ruszyła.
    - Mam nadzieję, że jesteś dzisiaj głodna? - oparł się ramieniem o ścianę odwracając w jej stronę. Cały czas trzymał jej dłoń.
    - Specjalnie nic nie jadłam - dopiero kiedy to powiedziała zdała sobie sprawę z gafy jaką popełniła - Oczywiście nic poza śniadaniem i obiadem - dodała ciszej. Harvey zaśmiał się i uniósł jej brodę wolną ręką do góry.
    - Nie potrafisz mnie okłamać - mruknął gładząc kciukiem policzek, ale w tym momencie winda zatrzymała się i otworzyła. Harvey pociągnął ją za sobą wchodząc do bardzo eleganckiego holu. Przeszli przez niego szybko i znaleźli się w gigantycznym apartamencie. W olbrzymim salonie z aneksem kuchennym można było się ścigać na rowerze. Pod wielkim rozciągającym się od sufitu aż po podłogę oknie stała olbrzymia kanapa, a na przeciwległej ścianie wisiał wielki telewizor. "Wieczory na kanapie" przybrały nowego znaczenia. Kuchnia urządzona była w sposób bardzo nowoczesny. Nie wiedziała, czy dałaby radę ją obsłużyć. Wszystko zlane było w bieli i ciemnym drewnie. Główne miejsce zajmował wielki, piękny, czarny fortepian.
    - Grasz? - zapytała.
    - Mhm - mruknął, a jego dłoń z ręki prześlizgnęła się na plecy i swobodnie obejmując zaprowadziła do stołu, który stał tuż za zabudowaniami kuchennymi i nie było go widać od wejścia. Stół był bardzo bogato zastawiony talerzami.
    - Gotujesz? - w to już nie uwierzy.
    Zaśmiał się cichutko.
    - Nie... to moja gospodyni. Zostawiła nam trochę przekąsek. Siadaj - odsunął jej krzesło przy sześcioosobowym stole i pomógł usiąść. Podszedł do wieży, której wcześniej nie zauważyła i wcisnął play. Spokojny dźwięk skrzypiec wypełnił pomieszczenie.
    - Smacznego - wskazał ręką stół i usiadł po drugiej stronie. Otworzył butelkę wina i nalał jej i sobie nie pytając nawet czy ma ochotę. On tu rządził.
    - Nathalie opowiadała mi, że się spotkałyście - nałożył sobie kurczaka i bez żadnego skrępowania zaczął jeść. Wik urwała sobie odrobinę winogrona. Więcej nie da rady przełknąć.
    - Mhm. Miała kilka pytań odnośnie pracy.
    - Kilka...? Strasznie się tym przejęła.
    - To niesamowicie mądra i rozsądna dziewczyna. Doskonale wie czego chce - spojrzała na Harveya. Rozjaśnił się jakby to jemu pochlebiła.
    - Moje geny - powiedział z dziecięcą radością w głosie.
    Wik uśmiechnęła się oczarowana.
    - Dzisiaj też nie planujesz nic jeść? - wskazał jej talerz - Wiesz jak to się ostatnio skończyło...
    Spojrzała na niego z wyrzutem i po chwili sięgnęła po ten sam półmisek z kurczakiem, który on sobie nałożył. Położyła na talerzu malutki kawałeczek i zaczęła go powoli przeżuwać.
    - A jak tam burmistrz?
    - Rozchorował się biedak. Siedzi w domu odstawionym przez wojsko.
    - Biedak... Musisz jutro iść do pracy?
    - Nie - starała się nabrać odrobinę pewności siebie - Jutro planuję spać do oporu - przełknęła łyk bardzo orzeźwiającego wina.
    - Ok - powiedział po prostu, a jej funkcje życiowe zamarły. Ok? O Jezu! Jak to ok?! Panika złapała ją za gardło, ale czy nie tego chciała? Spokój! Przełknęła ostatni kawałek mięsa i odłożyła sztućce na talerz. Harvey wstał, obszedł stół i podał jej rękę.
    - Przejdźmy do rzeczy, skoro obydwoje na to czekamy.
    Serce jej przyspieszyło, a oddech automatycznie stał się nierówny. Podała mu lodowatą rękę i wstała od stołu. Powinien jej zrobić miejsce, ale nie ustąpił ani o milimetr. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy po czym zrobił mały kroczek w tył puszczając ją przed siebie. Ciągle trzymając za rękę zaprowadził ją na kanapę i kiedy usiadła wrócił po wino i kieliszki. Napełnił je ponownie i Wik z radością upiła duży łyk. Zaczynała czuć się odrobinę pewniej. Harvey usiadł obok przekręcając się przodem do niej i rozcierając w dłoniach jej zimne ręce. Dopiero teraz zauważyła, że ma rozpięte kilka pierwszych guzików koszuli spod której wystają delikatne włoski. Mięśnie w jej podbrzuszu zaczęły się nieznośnie kurczyć.
    - No więc? Miałaś milion pytań - powiedział spokojnie ją obserwując.
    Pytań? Jakich znowu pytań! No tak. Napisała mu to w mailu...
    - Ja... - zaczęła się jąkać co tylko spotęgowało uczucie zakłopotania - Nie pamiętam - powiedziała bezradnie i spuściła wzrok na ściskany w dłoni kieliszek.
    - Wiesz jak bardzo mi to pochlebia?
    - Co?
    - To, że taka pewna siebie, dzielna i niezłomna kobieta jest przy mnie zupełnie zagubiona.
    Rumieniec zalał jej policzki. Musi szybko coś wymyślić.
    - Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło... - jej usta same wysunęły odpowiedź - Zupełnie mnie przytłaczasz.
    Znowu leciutki jakby pobłażliwy uśmiech.
    - Obydwoje chcemy w tej chwili tego samego Wik - miał stanowczy głos.
    Przełknęła głośno ślinę tylko potwierdzając jego słowa. Tak chcę iść z tobą do łóżka - krzyczała jej podświadomość.
    - Ale muszę być z tobą uczciwy - no i zaczyna się - Tak naprawdę jesteś bardzo wrażliwa i delikatna. Chociaż twój temperament czasem to maskuje.
    Patrzała na niego z rozdziawionymi ustami. Ona ma temperament? Przez myśl przemknęła jej Zoe, której w niczym nie przypominała...
    - Muszę ci to powiedzieć, bo myślę, że dla ciebie to nie będzie coś oczywistego.
    Patrzała na niego jak zahipnotyzowana. Jak mysz na węża. A on z kolei był jej totalnym przeciwieństwem. Podkurczył jedną nogę pod siebie, zarzucił ręką z kieliszkiem za oparcie i był z jednej strony skoncentrowany, ale z drugiej zupełnie zrelaksowany. Jakby omawiał jakąś umowę, którą z góry uznał za sukces.
    - Wiktorio - podjął wątek - Chodzi mi tylko i wyłącznie o seks - powiedział to miękko i delikatnie. Mimo to poczuła się jakby dostała obuchem w głowę. Usta jej się bezwolnie rozchyliły i nabrała głęboko powietrza.
    - I tylko taki układ jest dla mnie akceptowalny - patrzał na nią uważnie. No dalej kretynko wyrzuć coś z siebie - łajała się w głowie.
    - Jak to? - wyszeptała. On się powoli okazuje jej prywatną wersją Christiana Grey'a! Kurcze wiej stąd póki czas!
    - Uff, nie uciekasz... - wyglądał jakby mu ulżyło - Nie jestem typem faceta, który zasypie cię kwiatami, będzie czytał romantyczne wiersze i prowadzał cię za rękę w świetle księżyca. Nie bawię się w związki.
    Nie wierzyła, że tego słucha, że on to mówi i że w ogóle taka sytuacja ma miejsce. Poczuła się jak w jakiejś dziwnej bajce.
    - Nigdy?
    - Nigdy.
    - I nigdy się nie zakochałeś? - dlaczego go o to pyta?! Miała ochotę się sama zdzielić w głowę.
    - Raz mi się tak wydawało i jest z tego Nati, ale jak się okazało tylko mi się wydawało.
    Wodził długim palcem po obrzeżach kieliszka i musiała całą siłą woli odwrócić wzrok od tego widoku.
    - I zawsze to mówisz kobietom?
    - Nie, zwykle jest to dla nich oczywiste. Kobiety potrafią być bardzo wyrafinowane. Obie strony korzystają po równo.
    - Spotykałeś się z jakąś przez dłuższy czas?
    - Oczywiście. Jeśli obydwoje czujemy pełną satysfakcję dlaczego by nie.
    Spuściła głowę znowu patrząc na kieliszek. Chyba miałaby ochotę na tequile...
    - Jak wiele kobiet miałeś? Przepraszam, nie powinno mnie to interesować - znowu zalała się rumieńcem.
    - Owszem powinno. Pytaj o co tylko chcesz, a ja ci na wszystko odpowiem. Było ich dużo, aczkolwiek nie liczę, ani nie spisuje...
    Pokiwała głową. Jakim cudem jej mózg jest w stanie formować te pytania? Co ją dziwiło najbardziej? To, że cała ta sprawa wydawała jej się totalnie podniecająca i tak kusząca, że dłonie jej lekko drżały. Spojrzała na Harveya, na jego oczy, usta i rozpiętą pod szyją koszulę i tak strasznie zapragnęła znaleźć się w jego ramionach i powąchać tego miejsca, że aż zacisnęła mocniej uda. Odstawiła kieliszek na stół. Chyba jedna nie chce być pod wpływem.
    - Dlaczego mi to wszystko mówisz? - zapytała kiedy znowu była w stanie na niego spojrzeć, a on czekał cierpliwie.
    - Już ci tłumaczyłem. Ostatnią rzeczą jaką chcę to zranienie ciebie. Nie jesteś taka wyrafinowana Wiktorio.
    - Skąd wiesz?
    - Bo potrafię obserwować. Bo gdybyś taka była bylibyście teraz z Santini starymi kumplami.
    Auć! To zabolało. Miała ochotę wytłumaczyć, że nie była w nim zakochana, ale tylko patrzała na niego z oburzaną miną.
    - No widzisz? Tak łatwo cię zranić... - mówił szeptem jakby do siebie.
    - To po co mnie tu przywiozłeś? - czuła się jak bohaterka książki. Dopiero teraz poczuła co to znaczy być rozdartym...
    - Bo pociągasz mnie tak bardzo, że samo przebywanie w twoim towarzystwie jest erotycznym doznaniem.
    Znowu zachłysnęła się powietrzem. Oczy zapaliły jej się tysiącem światełek, a pierś unosiła w nierównym oddechu. To było... Co to było?!
    - A co jeśli nie okażę się taka jak to sobie wyobrażasz? - właśnie jasno dała mu do zrozumienia, że bierze pod uwagę jego propozycję.
    - Po pierwsze nigdy się nie mylę, a po drugie ty również możesz być zawiedziona mną.
    - Nie sądzę - cholera!! zacisnęła powieki - Nie powiedziałam tego na głos prawda?
    Uśmiechał się delikatnie, kiedy spojrzała na niego ponownie.
    - Dlaczego Harvey? - to była w zasadzie jedyna rzecz jaką chciała wiedzieć.
    - Po prostu się nie zakochuje. I nie jestem romantykiem. Tak już mam - rozłożył ręce w bezradnym geście.
    - I czy te kobiety... Czy one odchodzą tak po prostu, kiedy je o to prosisz?
    - Mhm - przytaknął - Czasami się nawet zaprzyjaźniamy, ale nigdy nic więcej. Jesteś tu tylko i wyłącznie z własnej woli i jeśli będziesz tylko chciała to stąd wyjdziesz. Niektóre nawet nie zostają na noc - pochylił się delikatnie do przodu - Jeśli spotykam się z jakąś kobietą to zwyczajnie umawiamy się gdzieś, zaspokajamy i najczęściej wracamy do domu. Rzadko ze sobą sypiamy w dosłownym znaczeniu tego słowa - roześmiał się pogodnie - Proszę cię nie miej takiej zaszokowanej miny!
    - Nie przyprowadzasz ich tu?
    - Bardzo rzadko i jeszcze nigdy żadna nie została tu na noc.
    Nie zauważyła nawet kiedy odwróciła się w jego stronę.
    - Teraz znasz o mnie całą prawdę - nie był ani troszkę speszony, ani odrobinę spięty.
    - Co jeśli nadal chcę zostać?
    - Zabiorę cię ze sobą we wspaniały świat doznań z którego nie będziesz chciała wrócić.
    - Skąd ta pewność - prawie wydyszała. Jeszcze chwila, a rzuci się na niego. Wyraz triumfu przebiegł mu po twarzy, ale tylko podnieciło ją to jeszcze bardziej.
    - Będę się bardzo starał, żeby tak było - również przełknął ślinę. Działała na niego! Zaczynała słyszeć szum, przerywany mocnymi uderzeniami serca.
    Oparła czoło na dłoniach. Jeśli w to wejdzie będzie musiała mieć pretensje tylko do siebie.
    - Nie musisz mi dawać odpowiedzi, ani teraz, ani dzisiaj. Ale wiedz, że będzie nam ze sobą wspaniale - wstał ze swojego miejsca - Poczekaj chwilkę. Prawie o czymś zapomniałem.
    Nie ruszając się ukryta w swoich dłoniach zastanawiała się co teraz. Przyniesie jej umowę do podpisania? Wybiegła by stąd z krzykiem. W zasadzie to nie musiała się nad niczym zastanawiać. Przyszła spędzić z nim noc i bez tego nie wyjdzie. Uniosła głowę i widok Harveya zastąpiła panorama Nowego Jorku za oknem. Nie potrafiła jej teraz docenić. Co jak skończą? Ma się ubrać i wyjść? Nie zniosłaby tego. Nie wie jak się odbywają takie przygodne niezobowiązujące spotkania. Miała takie tyko z Dominikiem, ale chwilowo mieszkali w jednym apartamencie, więc nie było problemu.
    Strapiona w swoich myślach nawet nie usłyszała jak wrócił. Drgnęła dopiero jak usiadł tuż za nią na kanapie. Chciała się odwrócić, ale powstrzymał ją ręką.
    - Nie ruszaj się - powiedział. Poczuła jego dłonie wokół szyi, a później coś zimnego dotknęło skóry. Był to piękny błyszczący, łańcuszek z brylancikiem wesoło skrzącym się w każdym najmniejszym blasku światła.
    - Co ty...
    - Wszystkiego najlepszego maleńka - szepnął tuż za jej uchem i pocałował ją u nasady szyi. Wciągnęła głęboko powietrze i odchyliła głowę. Pamiętał o jej urodzinach! Wodził nosem po jej szyi, a dłonie delikatnie samymi opuszkami gładziły odsłoniętą skórę na plecach. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Chciała więcej. Odwróciła się w jego stronę i znaleźli się w odległości centymetra od siebie.
    - Nie chcę w żaden sposób wpływać na twoją decyzję - głos miał ochrypły, a oczy płonęły. Uśmiechnęła się z przekorą. Wszelka nieśmiałość uleciała. Patrzała na niego wręcz wyzywająco.
    - Podjęłam decyzję zanim tu przyjechałam i musiałbyś się okazać kanibalem, żebym zmieniła zdanie - po czym pochyliła się nieznacznie, a jej usta dotknęły jego. Wyładowanie elektryczne wywołało huk w jej uszach. Pocałunek nie ustępował niczemu od pierwszego. Tyle, że teraz nic, ani nikt ich nie powstrzymywał.
    - Nawet nie wiesz jak się cieszę - wyszeptał nie odrywając od niej warg. Całowali się tak namiętnie, że Wik nie mogła powstrzymać delikatnego pojękiwania. Jeszcze nigdy nie pragnęła tak bardzo. Jej ciało było jednym wielkim nerwem żywo reagującym na jego dotyk. Unieruchomił jej głowę dłońmi, przestał całować i oparł się czołem o jej czoło.
    - Chodź - wstał trzymając ją za rękę i pociągnął za sobą. Nogi miała jak z waty, ale dzielnie podążyła za nim.
    - Oddałaś mi się więc zrobię wszystko, żebyś nigdy tego nie zapomniała - mruknął i ruszyli w stronę szerokich schodów. Jedną ręką złapał ją za dłoń, a drugą położył na plecach. Na piętrze skierowali się prosto dwu skrzydłowych drzwi na końcu korytarza. Otworzył je przed nią niczym wrota do tajemniczej komnaty. Ukazała się stopniowo podłoga z szarego drewna i wielkie, ale to naprawdę olbrzymie łóżko. Było w kolorze szarawego brązu, posłane srebrzystą, jedwabną pościelą. Popchnął ją delikatnie do przodu i stanął tuż za nią. Był to narożny pokój i dwie z czterech ścian okazały wielkimi oknami na miasto. Miała wrażenie, że wszyscy na nich patrzą i jej zazdroszczą. Zebrał jej włosy z karku i obsypał go małymi pocałunkami. Była tak naładowana emocjami, aż się dziwiła, że jeszcze nie eksplodowała. W momencie kiedy przygryzł jej skrzydełko ucha w najczulszym miejscu prawie się przewróciła. Położył jej ręce na ramionach, wsunął pod sukienkę i powolutku zaczął ją z nich zsuwać. Zaśmiał się kiedy ze zniecierpliwieniem uwolniła ręce z ubrania. Wsunął jej dłonie pod pachy i nie odrywając ich od ciała ściągnął sukienkę aż do pasa. Dyszała głośno kiedy zaczął głaskać ją po brzuchu wędrując coraz wyżej i wyżej. Kiedy dłonie dotarły do piersi, a palce popieściły sutki całe ciało wygięło się w łuk. Oparła głowę o jego ramię, a on pocałował ją w policzek.
    - Bez stanika? Jesteś taka piękna - szepnął i ugryzł ją w szyję. Jęknęła głośno, a jej ręce powędrowały na jego biodra - Taka piękna...
    Odwrócił ją do siebie. To co zobaczyła w jego oczach musiało być czystym pożądaniem. Przypominało ciemną, roztopioną czekoladę. Zsunął sukienkę z bioder, aż opadła swobodnie na ziemię. Oddychał ciężko, a na ustach igrał mu bardzo niegrzeczny uśmiech.
    - Wiesz, że miałem ochotę cię przelecieć od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem? - wychrypiał.
    Miał ją ochotę przelecieć? O matko! Za chwilę się cała rozpłynie.
    - I teraz to zrobię - głos miał niemal okrutny, a usta które wpiły się w jej wargi były gorące. Ich języki splotły się w szalonym tańcu, kiedy popychał ją do tyłu stronę łóżka. Zatrzymał jej dłonie, które chciały rozpiąć koszulę.
    - Połóż się - rozkazał jednym ruchem odrzucając kołdrę na ziemie. Wykonała polecenie kładąc się na wznak na zimnym prześcieradle. Przez kilka sekund obserwował w niemym zachwycie jej ciało, po czym zaczął rozpinać koszulę. Kiedy rzucił ją na ziemię Wik musiała otworzyć usta, żeby się nie udusić. Cudowne ciało. Musiał regularnie ćwiczyć, bo kiedy zrobił krok w jej stronę wyraźnie zaznaczyły mu się mięśnie brzucha. Jej płuca domagały się więcej tlenu, ale nie była w stanie go im dostarczyć. Zwłaszcza kiedy zaczął rozpinać spodnie. Po chwili stał przed nią zupełnie nagi. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy zatrzymały się na jego męskości. O Boże! Krzyczała jej podświadomość, bo gardło nie było w stanie wydać żadnego dźwięku. Klęknął obok niej na łóżku i zatrzymał ją ręką która poderwała się w jego stronę.
    - Pozwól mi się tobą nacieszyć maleńka - wychrypiał składając pocałunek na jej brzuchu. Jęknęła wyginając się i domagając więcej.
    - Chcesz tego Wiktorio? - zapytał.
    - Tak - szepnęła bez tchu.
    Położył się obok niej podpierając głowę na dłoni. Czuła na biodrze jego twarde podniecenie. Obydwoje oddychali bardzo ciężko.
    - Pokaż mi jak bardzo - wsunął jej rękę w majtki dotykając najwrażliwszego miejsca na ciele. Jęknęła głośno, a jej biodra wysunęły się w jego stronę. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany - Aż tak bardzo na ciebie działam? - szeptał jej do ucha. Ale już go nie słyszała czuła tylko jego palce drażniące się z nią. Chciała go dotykać, doprowadzać do takiego stanu w jakim była ona, ale złapał jej ręce w połowie drogi i unieruchomił nad głową. Jej ciało całe kurczyło się od rozkoszy. Harvey pochylił się a jego język i usta zaczęły zabawiać się sutkiem. Jak na razie był absolutnym mistrzem w tej dziedzinie i już wiedziała, że będzie to chciała powtórzyć. Stymulował ją doprowadzając do granicy i utrzymywał tam nie pozwalając zrobić ani kroku dalej. Zaczęła wierzgać nogami, ale unieruchomił je skutecznie przytrzaskując swoją. Kiedy już myślała, że oszaleje wsunął w nią dwa palce i z niesamowitą wprawą zakończył jej słodkie cierpienia. Świat nagle zawirował i stanął w miejscu. Leżała bez tchu z zamkniętymi oczami powolutku dochodząc do siebie. Harvey pocałował ją w zamknięte powieki. Uśmiechnęła się leniwie.
    - Miałeś rację - szepnęła ledwo słyszalnie.
    - Z czym słoneczko?
    - Nie chcę wracać
    - Czy to znaczy, że chcesz więcej? - scałował jej uśmiech z ust.
    - Chcę cię dotknąć.
    W jednej chwili uwolnił jej ręce. Otworzyła oczy kiedy jej dłonie już dotykały silnego ramienia, ciemnych włosków na klatce piersiowej, płaskiego brzucha. Oddech przyspieszał w miarę zbliżania się do pewnego miejsca, które budziło w niej lekką grozę. Było... no cóż pokaźne... Kiedy zaczęła go pieścić przymknął oczy delektując się jej dotykiem. Chciała go doprowadzić do takiego samego wrzenia jak on ją, ale to Harvey był panem sytuacji.
    - Błagam cię powiedz mi, że bierzesz tabletki - prawie jęknął.
    - Co? - kompletnie nie wiedziała o co mu chodzi.
    - Antykoncepcja Wik.
    Zarumieniła się. No tak... Musiał tak o wszystkim myśleć?
    - Tak - mruknęła zażenowana.
    - To dobrze. Nienawidzę prezerwatyw - i już był na niej. Co za szalony facet. Czuła się dziko szczęśliwa. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała. Oddał jej go z taką żarliwością, że znowu zagotował jej krew w żyłach. Zsunął się i zaczął całować i ugniatać jej piersi. Znowu zaczęła oddychać coraz szybciej błądząc dłońmi po ramionach i plecach swojego kochanka. Klęknął i zsunął z niej resztę bielizny. Położył się z powrotem na niej opierając na łokciach tuż nad jej twarzą
    - Gotowa maleńka? - mruknął uśmiechnięty. Kiedy w nią wszedł odchyliła głowę do tyłu jęcząc głośno - Dobrze ci?
    Nie mogła nic powiedzieć. Nie mogła sformować żadnego najkrótszego słowa. Zatrzymał się nagle i znieruchomiał.
    - Pytałem czy ci dobrze? - powiedział ostro i groźnie.
    - Tak - wyszeptała jeszcze bardziej tym podniecona. Uwielbiała kiedy był taki władczy. Mogłaby zrobić dla niego absolutnie wszystko. Szelmowski uśmiech wystąpił mu na usta kiedy zaczął się poruszać. Robił to coraz szybciej, a Wik wiła się pod nim w dzikiej żądzy. Wypełniał ją tak bardzo, że nie była w stanie czuć niczego innego. Kiedy eksplodowała po raz drugi miała wrażenie, że zapadła się gdzieś głęboko pod ziemię. Rozkosz tak mocno targnęła całym jej ciałem, że pozostawiła ją zupełnie bez sił. Harvey po kilku pchnięciach również jęknął w spazmie orgazmu i po chwili opadł obok niej na łóżko. Leżeli bez słowa aż nie odzyskali w miarę równych oddechów. Wik z szeroko otwartymi oczami patrzała w sufit, a Harvey na nią. Dopiero kiedy pogładził ją palcem po policzku odwróciła się w jego stronę. Oszołomiona przytuliła policzek do wnętrza jego dłoni.
    - Skąd wiedziałeś, że będzie tak cudownie?
    - Po prostu nie mogło być inaczej - uniósł się na łokciu i rozejrzał dookoła - Chodź tu.
    Pociągnął ją na poduszki i przykrył kołdrą kładąc się tuż obok.
    - Bardzo jesteś zmęczona? - zapytał.
    - Jak nigdy - odpowiedziała zdziwiona.
    - Dobrze - uśmiechnął się całując ją w czoło - Odwróć się - odwróciła się tak jak kazał tyłem do niego, a on zgasił światło, przyciągnął do siebie na środek łóżka i objął ramieniem. Jedyne co zapamiętała zasypiając to błogość, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!