Minął już tydzień
odkąd wrócili z Hiszpanii. Zadzwonił tylko raz i to w celu
odwołania spotkania. Siedziała na środku sali przy jednym z biurek
i obserwowała krążących wokół agentów. Kiedy ktoś przyjrzałby
się dokładnie jej twarzy pod maską obojętności skrywał się
niepokój i zniecierpliwienie. Szczupła, wysportowana kobieta w
wieku 29 lat. Długie blond włosy spięte na karku srebrną
tasiemką, patrzała w pełnym skupieniu w przestrzeń. Piwne oczy
mieniące się złotymi pigmentami przewiercały powietrze. W
samolocie pięknymi słówkami mamił i zwodził opowiadając
historię zakończoną oblatanym i jednocześnie najbardziej
upragnionym „i żyli długo i szczęśliwie”. Jak się okazuje
nie była to historia ich związku. Po prostu nie ta bajka. Związku?!
Chyba znowu za dużo sobie wyobraziła. Kilka razy się kochali i
było naprawdę fantastycznie, ale Wiktoria Hastings zdecydowanie nie
zgadzała się na taką rolę w czyimś życiu. W zasadzie to
kilkanaście... Kiedy już spróbowali uprawiali seks kiedy tylko mięli
okazję. Spojrzała na duże panoramiczne okna z nudnym widokiem na
plac konstytucji. Tłumy ludzi, kurz, zgiełk, chaos. Mimo siedzenia
w bezruchu całe jej ciało tętniło złością i rozczarowaniem.
- Wiki! - ktoś
krzyknął jej przy uchu. Aż drgnęła wystraszona – Wołam cie i
wołam. Powrót na ziemię!
Maya jej najlepsza przyjaciółka stała za nią oparta o biurko. Niska i drobna murzynka ze
zwariowaną burzą krótkich loków patrzała na nią swoimi
czarnymi oczami. Ciężko jej było ukryć troskę o najbliższą
jej osobę mimo że wiedziała, że ta osoba nie przepada za jej
nadmiarem.
- Przepraszam
zamyśliłam się...
Maya spojrzała na nią
z uniesioną brwią i wypisanym na twarzy „co ty nie powiesz”.
- Chodź nie ma co
siedzieć. Zabieram cię na kolację – dotknęła jej ramienia.
- Kolację? - Wiki zerknęła na srebrny zegarek na ręce. Była już 8... Rzeczywiście
nawet nie zauważyła, że się ściemnia. Od kiedy już tu siedzi?
- No właśnie jedziemy
do mnie zamawiamy pizze i otwieramy wino. Czyli dokładnie to co
powinnyśmy były zrobić tydzień temu.
- Nie zważając na
niezadowoloną minę Wiki, Maya złapała ją stanowczo za rękę
i z energią pociągnęła za sobą. Ponieważ mieszkała
niedaleko biura w centrum dotarły tam w dziesięć minut.
Apartament znajdował się na drugim i ostatnim piętrze. Z salonu
odchodziły schody na cudowny taras na dachu. Tam Maya urządziła
swój mały prywatny ogród botaniczny. Pośrodku gąszczu roślin
stała bujana ławka w której mogły przesiedzieć całą noc i
patrzeć na wiecznie żywe miasto. Zamówiły pizze z ulubionej
restauracji i z kieliszkami rozsiadły się wygodnie podciągając
nogi pod siebie.
- Więc teraz bez
wykrętów opowiadaj.
- Właściwie znasz już
każdy szczegół z raportu i...
- I nie kombinuj! -
przerwała jej – Wiem jak się pisze raporty kochanie i nie
wmówisz mi, że zawarłaś tam każdy szczegół!
Wik nabrała powietrza
głęboko w płuca. Nie było wyjścia. Koniec kręcenia.
- Dziwnie polubiłam
Torresów wiesz? - uśmiechnęła się delikatnie – Alonso zawsze
tryskał humorem, a Alisa przełamała wszystkie moje stereotypy o
rozpieszczonej żonie bogatego męża. Pod koniec zaczęło mi już
bardzo zależeć na tym, żeby ich uniewinnić... Chociaż jak się
dowiedzieli kim jestem i po co się z nimi zaprzyjaźniłam to...
raczej nic z tego nie będzie – miała bezradną minę i smutny
uśmiech. Właśnie przypomniała sobie słowa Alisy „myślisz, że
kogo najbardziej oszukałaś?”. Znowu zapatrzyła się w
przestrzeń.
- A Dominik? - Maya doskonale wiedziała o co chodzi tak naprawdę. Zwłaszcza widząc
kolejne bezsilne wzruszenie ramionami. Wik Hastings nigdy nie była
bezradna.
- To naprawdę świetny
agent. Bez wahania podejmował szybkie i trafne decyzje – nie
powiedziała ani słowa więcej.
- No a prywatnie?
Słonko mieszkaliście razem ponad miesiąc w pięknym egzotycznym miejscu! Opowiadaj!
- No cóż –
przełknęła ślinę – Jest świetnym kucharzem, ale to nic
dziwnego zważając na jego pochodzenie. Ma też wstrętną manierę
wydawania poleceń, nauczyłam go słówka "proszę". Troszkę
musieliśmy powalczyć jeśli o to chodzi.
- Buntownik! Ale teraz
do rzeczy! - Maya aż się poprawiła na ławce odwracając w
stronę Wik.
- Co? - dobrze
wiedziała co.
- Widziałam go Wik!
To największe ciacho chodzące po ziemi i dobrze o tym wiesz! Nie
mogłam oderwać nóg od ziemi jak go zobaczyłam, jak na mnie
spojrzał straciłam oddech, a jak się uśmiechnął prawie
omdlałam. Nie wmówisz mi, że nie poleciałaś na te cuda natury!
- Uwierz mi, że czułam
się podobnie jak ty kiedy go zobaczyłam, ale kiedy byliśmy na
plaży i zdjął koszulkę marzyłam tylko o tym, żeby uderzyło we
mnie jakieś tsunami!
- No – Maya założyła ręce na piersi – Nareszcie zaczynasz mówić z
sensem. Ile minęło zanim cię pocałował?
Bezpośredniość Mayi z jednej strony ją irytowała, a z drugiej ułatwiała powiedzenie
tego co od początku miała ochotę powiedzieć.
- Tydzień – nadal
patrzała przed siebie.
- I jak te piękne usta
całują?
- Wywołują trzęsienie
ziemi. I całą serię omdleń.
Maya roześmiała się.
- Serio kiedy przestał
prawie się przewróciłam!
- No i co dalej?
- Zadzwonił telefon...
- No i teraz było już
z górki?
- Nie odzywałam się
do niego prawie cały dzień... Byłam w takim szoku, że nawet
patrzeć na niego nie mogłam.
- Nie dziwie ci się...
I tak się trzymałaś długo!
- Ale okazało się, że
potrafi być tak samo słodki jak odpychający. Od tej pory było już
inaczej. Żadne z nas nie mogło udawać, że nie ma ciśnienia. No
i niedługo potem to ja się na niego rzuciłam – zarumieniła się
na samo wspomnienie.
- I co? - Maya uśmiechnęła się konspiracyjnie – Cały jest tak cudnie
obdarzony przez naturę?
Wik zrobiła wielkie
oczy i z oburzeniem spojrzała na przyjaciółkę.
- Nie sądzisz chyba,
że naprawdę wszystko ci opowiem?! - ich spojrzenia skrzyżowały
się i obie wybuchnęły śmiechem. Objęła Mayę. Od razu czuła się niebo lepiej...