wtorek, 18 grudnia 2012

SPICY Prolog


           Minął już tydzień odkąd wrócili z Hiszpanii. Zadzwonił tylko raz i to w celu odwołania spotkania. Siedziała na środku sali przy jednym z biurek i obserwowała krążących wokół agentów. Kiedy ktoś przyjrzałby się dokładnie jej twarzy pod maską obojętności skrywał się niepokój i zniecierpliwienie. Szczupła, wysportowana kobieta w wieku 29 lat. Długie blond włosy spięte na karku srebrną tasiemką, patrzała w pełnym skupieniu w przestrzeń. Piwne oczy mieniące się złotymi pigmentami przewiercały powietrze. W samolocie pięknymi słówkami mamił i zwodził opowiadając historię zakończoną oblatanym i jednocześnie najbardziej upragnionym „i żyli długo i szczęśliwie”. Jak się okazuje nie była to historia ich związku. Po prostu nie ta bajka. Związku?! Chyba znowu za dużo sobie wyobraziła. Kilka razy się kochali i było naprawdę fantastycznie, ale Wiktoria Hastings zdecydowanie nie zgadzała się na taką rolę w czyimś życiu. W zasadzie to kilkanaście... Kiedy już spróbowali uprawiali seks kiedy tylko mięli okazję. Spojrzała na duże panoramiczne okna z nudnym widokiem na plac konstytucji. Tłumy ludzi, kurz, zgiełk, chaos. Mimo siedzenia w bezruchu całe jej ciało tętniło złością i rozczarowaniem.
 - Wiki! - ktoś krzyknął jej przy uchu. Aż drgnęła wystraszona – Wołam cie i wołam. Powrót na ziemię!
Maya jej najlepsza przyjaciółka stała za nią oparta o biurko. Niska i drobna murzynka ze zwariowaną burzą krótkich loków patrzała na nią swoimi czarnymi oczami. Ciężko jej było ukryć troskę o najbliższą jej osobę mimo że wiedziała, że ta osoba nie przepada za jej nadmiarem.
 - Przepraszam zamyśliłam się...
Maya spojrzała na nią z uniesioną brwią i wypisanym na twarzy „co ty nie powiesz”.
 - Chodź nie ma co siedzieć. Zabieram cię na kolację – dotknęła jej ramienia.
 - Kolację? - Wiki  zerknęła na srebrny zegarek na ręce. Była już 8... Rzeczywiście nawet nie zauważyła, że się ściemnia. Od kiedy już tu siedzi?
 - No właśnie jedziemy do mnie zamawiamy pizze i otwieramy wino. Czyli dokładnie to co powinnyśmy były zrobić tydzień temu.
 - Nie zważając na niezadowoloną minę Wiki, Maya złapała ją stanowczo za rękę i z energią pociągnęła za sobą. Ponieważ mieszkała niedaleko biura w centrum dotarły tam w dziesięć minut. Apartament znajdował się na drugim i ostatnim piętrze. Z salonu odchodziły schody na cudowny taras na dachu. Tam Maya urządziła swój mały prywatny ogród botaniczny. Pośrodku gąszczu roślin stała bujana ławka w której mogły przesiedzieć całą noc i patrzeć na wiecznie żywe miasto. Zamówiły pizze z ulubionej restauracji i z kieliszkami rozsiadły się wygodnie podciągając nogi pod siebie.
 - Więc teraz bez wykrętów opowiadaj.
 - Właściwie znasz już każdy szczegół z raportu i...
 - I nie kombinuj! - przerwała jej – Wiem jak się pisze raporty kochanie i nie wmówisz mi, że zawarłaś tam każdy szczegół!
 Wik nabrała powietrza głęboko w płuca. Nie było wyjścia. Koniec kręcenia.
 - Dziwnie polubiłam Torresów wiesz? - uśmiechnęła się delikatnie – Alonso zawsze tryskał humorem, a Alisa przełamała wszystkie moje stereotypy o rozpieszczonej żonie bogatego męża. Pod koniec zaczęło mi już bardzo zależeć na tym, żeby ich uniewinnić... Chociaż jak się dowiedzieli kim jestem i po co się z nimi zaprzyjaźniłam to... raczej nic z tego nie będzie – miała bezradną minę i smutny uśmiech. Właśnie przypomniała sobie słowa Alisy „myślisz, że kogo najbardziej oszukałaś?”. Znowu zapatrzyła się w przestrzeń.
 - A Dominik? - Maya  doskonale wiedziała o co chodzi tak naprawdę. Zwłaszcza widząc kolejne bezsilne wzruszenie ramionami. Wik Hastings nigdy nie była bezradna.
 - To naprawdę świetny agent. Bez wahania podejmował szybkie i trafne decyzje – nie powiedziała ani słowa więcej.
 - No a prywatnie? Słonko mieszkaliście razem ponad miesiąc w pięknym egzotycznym miejscu! Opowiadaj!
 - No cóż – przełknęła ślinę – Jest świetnym kucharzem, ale to nic dziwnego zważając na jego pochodzenie. Ma też wstrętną manierę wydawania poleceń, nauczyłam go słówka "proszę". Troszkę musieliśmy powalczyć jeśli o to chodzi.
 - Buntownik! Ale teraz do rzeczy! - Maya aż się poprawiła na ławce odwracając w stronę Wik.
 - Co? - dobrze wiedziała co.
 - Widziałam go Wik! To największe ciacho chodzące po ziemi i dobrze o tym wiesz! Nie mogłam oderwać nóg od ziemi jak go zobaczyłam, jak na mnie spojrzał straciłam oddech, a jak się uśmiechnął prawie omdlałam. Nie wmówisz mi, że nie poleciałaś na te cuda natury!
 - Uwierz mi, że czułam się podobnie jak ty kiedy go zobaczyłam, ale kiedy byliśmy na plaży i zdjął koszulkę marzyłam tylko o tym, żeby uderzyło we mnie jakieś tsunami!
 - No – Maya założyła ręce na piersi – Nareszcie zaczynasz mówić z sensem. Ile minęło zanim cię pocałował?
Bezpośredniość Mayi z jednej strony ją irytowała, a z drugiej ułatwiała powiedzenie tego co od początku miała ochotę powiedzieć.
 - Tydzień – nadal patrzała przed siebie.
 - I jak te piękne usta całują?
 - Wywołują trzęsienie ziemi. I całą serię omdleń.
 Maya roześmiała się.
 - Serio kiedy przestał prawie się przewróciłam!
 - No i co dalej?
 - Zadzwonił telefon...
 - No i teraz było już z górki?
 - Nie odzywałam się do niego prawie cały dzień... Byłam w takim szoku, że nawet patrzeć na niego nie mogłam.
 - Nie dziwie ci się... I tak się trzymałaś długo!
 - Ale okazało się, że potrafi być tak samo słodki jak odpychający. Od tej pory było już inaczej. Żadne z nas nie mogło udawać, że nie ma ciśnienia. No i niedługo potem to ja się na niego rzuciłam – zarumieniła się na samo wspomnienie.
 - I co? - Maya  uśmiechnęła się konspiracyjnie – Cały jest tak cudnie obdarzony przez naturę?
Wik zrobiła wielkie oczy i z oburzeniem spojrzała na przyjaciółkę.
 - Nie sądzisz chyba, że naprawdę wszystko ci opowiem?! - ich spojrzenia skrzyżowały się i obie wybuchnęły śmiechem. Objęła Mayę. Od razu czuła się niebo lepiej... 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!