środa, 19 grudnia 2012

SPICY Rozdział 1


    - Hastings nowy przydział – aż podskoczyła na fotelu.
    - Już idę szefie – odłożyła słuchawkę – Jest!! - wyrzuciła ręce do góry. Po ponad tygodniu gniecenia pupy w fotelu nareszcie coś się dzieje! Od rana zamknęła się w swoim gabinecie, żeby oszczędzić biednych agentów, których obrzucała co chwilę wściekłymi spojrzeniami. Schowała się zanim zaczną jej unikać... Wystrzeliła jak z procy do gabinetu Brumera,  który znajdował się na końcu tego samego korytarza, na którym było jej biuro. Minęła jego sekretarkę machając do niej.
    - Czeka na mnie – pokazała palcem na drzwi i nie czekając na jej reakcję zapukała, a właściwie puknęła raz w drzwi i weszła do środka.
    - Dzień dobry – powiedziała może odrobinę zbyt radośnie. W gabinecie na sofie siedzieli jacyś ludzie, Brumer siedział na jednym z dwóch foteli. Wszyscy drgnęli na jej widok.
    - Hastings– Brumer wstał z miejsca i łypnął na nią groźnym spojrzeniem – To agent specjalny Wiktoria Hastings. Może się teraz zająć waszym problemem.
    Wik popatrzała na gości, którzy również podźwignęli się ze swoich miejsc. Wysoka i nieprawdopodobnie szykowna murzynka w wieku około 40 lat o posturze modelki mierzyła ją badawczym spojrzeniem. Wik nie umknął pewien rzadki model Louboutin'ów na który kiedyś sama polowała niestety bezowocnie. Kiedy przeniosła wzrok na mężczyznę jej towarzyszącego dała by się pokroić, że już gdzieś go widziała. Również na nią patrzał, ale jego spojrzenie nie wyrażało nic. Ubrany w mistrzowsko skrojony trzy(!!) częściowy garnitur stał wyprostowany jak struna. Mimo to nie odnosiło się wrażenia, że jest sztywny jakby to była jego naturalna pozycja. To wszystko trwało może dwie sekundy w ciągu których doszła od drzwi do zebranych.
    - Hastings to Jessica Powels i Harvey Word z kancelarii Powels&Word&Hermans na 52.
    Stanęła swoim zwyczajem po żołniersku prawie na baczność i wyciągnęła rękę najpierw w stronę kobiety o głowę wyższej od niej, a później w stronę maksymalnie wystylizowanego mężczyzny. Usiedli. Sprawa na pierwszy rzut oka wzbudziła jej ciekawość, ale tylko dlatego, że doskonale wiedziała co to za kancelaria i właśnie dostała olśnienia kim jest Harvey Word. Jessica zdawała się być zaintrygowana jej osobą, a Harvey usiadł w pozycji tak pewnej siebie, że stworzył prawie barierę wokół siebie. Kto ją przekroczy będzie musiał paść na kolana.
    - Od razu chciałam zaznaczyć, że sprawa jest bardzo delikatna agentko Hastings– zaczęła – Jeśli sprawa ujrzy światło dzienne nie ukrywam, że kancelaria może stracić zaufanie i wiarygodność.
    Wik tylko kiwnęła głową. Nie była nowicjuszką i wiedziała, że obowiązuje ją tajemnica zawodowa.
    - Wczoraj doszło do defraudacji dużej ilości gotówki.
    „Spokojnie, wysłuchaj do końca” przemknęło jej przez myśl.
    - Chodzi o naprawdę dużą kwotę. Były to zamrożone pieniądze naszych wspólników. Dzisiejszego ranka odkryliśmy, że konta zostały oczyszczone, bez pozostawienia choćby najmniejszego śladu. Prócz tego jednego - wyciągnęła do niej szczupłą zadbaną dłoń z kartką papieru. Wik wzięła ją od niej. Było to potwierdzenie przelania 5 miliardów dolarów na zagraniczne konto. Polecenie zostało wydane przez Jessice Powels i podpisane przez Jessice Powels. Wik nie pozwoliła po sobie poznać jak wstrząsnęła nią wymieniona suma. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że kobieta nie miała z tym nic wspólnego. No cóż Nowy Jork... Szybko zadziałali było jeszcze przed południem.
    Spojrzała na Brumera. O co chodziło? Dlaczego wziął tą sprawę i dlaczego przydziela do niej właśnie ją? Przecież to zabawa dla dochodzeniówki z policji. Spojrzenie szefa nie zachęciło jej do zadawania pytań. Bez słowa wstała i podeszła do pokaźnego mahoniowego biurka Brumera. Chwyciła słuchawkę telefonu i wystukała numer. Przysiadając na brzegu biurka mimowolnie jej wzrok przemknął po Jessice wpatrzonej w Brumera i po Harvey'u wpatrzonym w nią. Obrała sobie miejsce w podłodze gdzie pod drzwiami sączyło się światło z korytarza. Takimi sprawami zajmowała się na samym początku pracy w FBI, kiedy chcieli sprawdzić jak duża jest jej cierpliwość i determinacja. A i tak zawsze były jakieś zwłoki i jakiś polityk wplątany we wszystko... Cokolwiek!
    - Daj mi Maye – powiedziała do Chrisa Franco, który odebrał telefon. Odczekała krótką chwilę i usłyszała głos przyjaciółki – Maya namierz Georga Wilsona, pracownika Monument Bank na 70. Sprowadź go tu jak najszybciej, jeśli będzie trzeba zdobądź nakaz aresztowania. I zostaw patrol pod domem niech pilnują rodziny jeśli jakąś posiada. Jasne – odłożyła słuchawkę i powoli wróciła na fotel. Czytając już po raz trzeci dokument. Wyżej wspomniany był wysoko postawionym pracownikiem banku, który wykonał zlecenie.
    - Zawsze obsługuje państwa Wilson? - zapytała.
    - Od pięciu lat. Z nim konkretnie mamy podpisane wszelkie umowy, również tą o poufności – odpowiedział Word.
    - Mógł mieć jakiś motyw, żeby was okraść? Jakieś nieporozumienie cokolwiek.
    - Nie, współpracowaliśmy bez żadnego zgrzytu. Myślę, że jego wynagrodzenie było aż ponad... – Jessica straciła pozór spokoju i opanowania na chwilę odsłaniając się przed nią. Wik nie poruszając się tylko wodziła wzrokiem po rozmówcach.
    - Więc to pewnie nie on. Skoro podrobili pani podpis, mogli podrobić i jego. Z kolei jeśli to jednak był on mamy dwie opcje. Mógł byś zmuszony do tego i wtedy możemy już nie mieć okazji ujrzeć go żywego, lub mógł brać udział dobrowolnie i wtedy też go raczej nie spotkamy. W obu przypadkach najprawdopodobniej jako jedyny widział sprawcę i z tej przyczyny warto spróbować. Jeśli działał w grupie zorganizowanej wyłapiemy ich po kolei zaczynając od sprzątaczki, natomiast jeśli działał w pojedynkę to za taką kwotę pewnie wybudował sobie już jakiś bunkier w jądrze Ziemi, więc znalezienie go zajmie mi troszkę więcej czasu – zdała sobie sprawę, że wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu patrząc w przestrzeń. Często jej się to zdarzało, kiedy budowała w głowie scenariusz sprawy. Nie widziała jak Brumer wymienił znaczące spojrzenia z gośćmi i jak Jessica wyraźnie się rozluźniła. Ponieważ z jakiegoś powodu ci ludzie byli ważni traktowała ich najzupełniej profesjonalnie – Hipotetycznie – zaznaczyła.
    - A jeśli nie będzie miał o niczym pojęcia?
    - Jeśli nie miałby o niczym pojęcia zorientowałby się, że coś jest nie tak wcześniej niż wy – ściągnęła brwi mówiła coraz ciszej. Miała wrażenie, że już zna wynik poszukiwań Mayi – Jeśli jednak nie wie... - zadzwonił telefon. Brumer wstał i podał go jej.
    - Co masz? - odebrała. Słuchała przez chwilę, a z wyrazu jej twarzy nie można było niczego odczytać. - Nie sama się tym zajmę – przeczesała rozpuszczone włosy. W pokoju panowała idealna cisza – Prześwietl go od momentu, kiedy po raz pierwszy wypowiedział dolar – rozłączyła się. Złapała słuchawkę obiema dłońmi i zapatrzyła się na swoje kolana. Zaczynało być odrobinkę bardziej interesująco, ale to nadal nie była robota dla oddziału specjalnego FBI!
    - Czyli to jednak on? - z zamyślenia wyrwała ją Jessica.
    - Tego jeszcze nie wiemy – potarła czoło i znowu przyłożyła telefon do ucha – Mercy połącz mnie z detektywem Gomero z dwunastki – odłożyła słuchawkę z powrotem na kolana – Wczoraj wieczorem policja odnalazła zwłoki Georga Wilsona – powiedziała – Nie znam jeszcze szczegółów.
    Jessica oparła głowę na dłoniach. Często motywy morderstw przytłaczają nawet najbardziej obytych ze sprawą. Zapikał telefon.
    - Tak – Wik uniosła słuchawkę – Dzięki Mercy – odczekała chwilkę – Juan tu Wik. Słyszałam, że zabrałeś moje zwłoki... Mhm George Wilson. Tak? - aż się wzdrygnęła – Jest u Zoe? Doskonale. Możemy się tam spotkać za godzinę? Doskonale zabierz wszystkie dokumenty, ja też coś wykombinuje. Do zobaczenia – rozłączyła się i popatrzała na wyraźnie spiętych prawników.
    - Czy znaliście osobiście Wilsona? - Jessica tylko pokiwała głową.
    - Tak - odpowiedział Word pewnym głosem – Spotkaliśmy się ostatnio w zeszłym tygodniu.
    - Potrzebuję kogoś do identyfikacji zwłok – cisza.
    - Odwiozę cię do biura i zajmę się tym – Word zwrócił się do Jessiki tonem nie znoszącym sprzeciwu. Kobieta spojrzała na niego zdecydowanie i już miała zaprzeczyć kiedy Wik weszła jej w słowo.
    - Doskonale! - znowu podeszła do biurka szefa i zapisała coś w notatniku odrywając kartkę.
    - Tu jest adres – położyła ją na stoliku przed Word'em – Spotkajmy się tam za godzinę. Muszę to załączyć do dowodów – tym razem zwróciła się do Jessiki unosząc do góry potwierdzenie przelania gotówki na utajone konto.
    - Oczywiście.
    - Będziemy w kontakcie – ruszyła w stronę drzwi i zatrzymała się gwałtownie stojąc już w progu – Pan Hermans o niczym nie wie prawda? - odwróciła się patrząc obu kolejno w oczy. Kiedy nie usłyszała odpowiedzi kiwnęła tylko głową ze zrozumieniem i wyszła już nie patrząc za siebie. Zbiegła na dół i odnalazła Maye przy jednym z biurek szukającą zapewne informacji o jakie ją prosiła.
    - Masz coś?
    - Przeszukałam na razie tylko policyjne kartoteki i nic. Co to za sprawa?
    -Nie uwierzysz! - Maya oderwała się od pracy i spojrzała na nią z zainteresowaniem – Ściśle tajne – zaznaczyła od razu – Sprawa wydaje się na razie nudna jak flaki z olejem, ale... nie ważne czego dotyczy, ważne kogo dotyczy.
    - Kogo?
    - Mojego szczytu marzeń gdybym musiała zastosować plan „B”!
  • Obydwie wiedziały doskonale czym był plan „B”. Gdyby Wik jednak sześć lat temu nie sprawdziła się jako agentka FBI, miała zdobyć certyfikat amerykański i zostać prawnikiem. Jej marzeniem byłoby wtedy pracować jeszcze wtedy w Powels&Word&Hermans, lub w innej równie prestiżowej kancelarii na Manhattanie. Kiedy usłyszała o doskonałym adwokacie nijakim Harvey'u Wordzie zaciągnęła Maye do sądu i oglądały jak niesamowicie odpiera zarzuty i jak prawie śmieje się w twarz prokuraturze. Bardzo jej wtedy zaimponował. Niestety to było sześć lat temu i jakoś udało jej się wkręcić w to całe FBI, a fenomenalne popisy uleciały w niepamięć.
    - Ktoś zabił tego adwokata? Jak on się nazywał?
    - Harvey Word! Nikt go nie zabił i właśnie z nim rozmawiałam.
    - Wow! I co nadal jest taki wygadany i pewny siebie?
    - Myślę, że nawet bardziej. Prowadzę sprawę dla Powels&Word&Hermans! I chociaż nie jest zbyt porywająca to i tak się cieszę – wyszczerzyła radośnie zęby.
    - No to nieźle. A czego dotyczy sprawa pomijając, że mamy już jedne zwłoki?
    Wik zerknęła na zegarek.
    - Cholera! - syknęła – Muszę pędzić do Zoe. Jak wrócę to wszystko ci opowiem. Zarezerwuj dwójkę!
    - Wik!! - krzyknęła jeszcze za nią – Dzwonił? - wyszeptała kiedy Wik się odwróciła.
    - Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami i już wybiegła na klatkę schodową.
    - I bardzo dobrze – mruknęła Maya. To oznaczało, że przyjaciółka nie jest jakoś szczególnie zafascynowana Santini.
    Wik wpadła jeszcze tylko do swojego gabinetu. Wetknęła pistolet za pasek spodni, zarzuciła marynarkę i zerknęła w lusterko. Wyglądała jak najzwyczajniejszy agent federalny w czarnych rurkach i białej bluzce. Marynarka miała zasłaniać pistolet.

    - Długo się na ciebie czeka – mruknął Harvey Word, kiedy do niego podeszła. Stal oparty o lśniącą czarną limuzynę. To niewiarygodne! Facet miał szofera?! Miał rozpiętą marynarkę i ręce wetknięte w kieszenie. Mimo że wyglądał „przyjaźnie” jego postawa wymuszała rezerwę. No i ni z tego ni z owego przeszli na per „ty”!
    - Przepraszam, ale ciężko się wyrwać z biura, jeśli niczyje życie nie jest zagrożone... - uśmiechnęła się tak jak uśmiecha się do potencjalnego świadka. Coś w stylu „możesz mi zaufać, ale pamiętaj kim jestem”. Word miał typowo amerykańską, bardzo przystojną twarz. Ciemne włosy poczochrane były w takim idealnym nieładzie, że miało się wrażenie, że każdy jeden ma swoją własną pozycję, z której się nie może ruszyć. Ciemno brązowe oczy połyskiwały bystrze na słońcu. Na pierwszy rzut oka wiedziało się, że to nieprzeciętnie inteligentny człowiek.
    - Dlaczego nie chciałaś, żeby Jessica tu przyjechała?
    Uniosła brew i śmiało popatrzała mu w oczy.
    - Wilson dostał kulkę w głowę. Wolałam, żeby nie musiała tego oglądać.
    - I słusznie – miał nieco protekcjonalny ton, ale nie zraziła się tym ani trochę. Wyprostował się i wolnym, wystudiowanym ruchem zapiął marynarkę.
    - Dzień dobry G! - powiedziała Wik do dozorcy kiedy weszli do kostnicy.
    - O Wik! - uśmiechnął się, a krzaczaste wąsy aż podskoczyły – Dawno pani nie było!
    - Jak maleństwo? - zwolniła nieco mijając jego biurko.
    - Już nie takie małe. Musi go pani kiedyś zobaczyć!
    Jeszcze raz wymienili uśmiechy i Wik nacisnęła guzik od windy. Zwykle chodziła schodami, ale nie sądziła, żeby jej towarzysz był tym pomysłem jakoś szczególnie zachwycony. Byli właściwie nie tyle w kostnicy ile w głównej siedzibie koronera. Ponieważ kostnice znajdowały się w piwnicach musieli zjechać windą na sam dół.
    - Dlaczego Hermans o niczym nie wie? - zapytała. Zerknęła na buty Word'a. Były jak mogła przypuszczać perfekcyjnie wywoskowane. Miała chyba jakąś obsesje na punkcie obuwia...
    - Nie dzieje się między nami najlepiej – Harvey zapatrzył się gdzieś przed siebie – Powiedzmy, że bardzo chce, żeby jego nazwisko widniało jako pierwsze i jedyne. Jeśli to nie jest konieczne lepiej nie mówić mu o żadnych potknięciach.
    - O tym będziecie musieli mu powiedzieć choćby dlatego, że puki nie zadecyduje, że jest inaczej każda jedna osoba, która choćby przechodziła obok tych pieniędzy jest podejrzana.
    - Trochę jak zabawa w Boga.
    - W to się bawię tylko, kiedy muszę – mimo że gładziutko odgrywała spokój i pełne opanowanie, była wręcz zachwycona samą obecnością adwokata. Był jak Michael Jackson dla fana popu. Był absolutnie najbardziej błyszczącą gwiazdą palestry. Słyszała, że wygrywał sprawy samą swoją obecnością. To jakby chodząca legenda. A nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. I to też było nadzwyczajne. Winda z cichym brzęczkiem uchyliła przed nimi długi biały korytarz. Mieściło się na nim osiem przerażających sal. Wik odruchowo otuliła się szczelniej żakietem. Wprowadziła Word'a do ostatniej sali na wprost windy. Była to bardzo biała i bardzo zimna sala. Na samym początku przychodzenie tu było dla niej prawdziwym dramatem. Z biegiem czasu nauczyła się udawać, że tak nie jest, aż w końcu sama w to uwierzyła.
    - Hej Gomi!
    Postawny latynos stał oparty o ścianę. Juan Gomero jak kilku innych jej kolegów „po fachu” był byłym żołnierzem. Po misji w Afganistanie odszedł z wojska, ale nie mógł powrócić do normalnego spokojnego życia, więc wstąpił do policji.
    - Wik – zrobił krok w ich stronę.
    - Detektyw Gomero, mecenas Word – dokonała prezentacji machając nieco niedbale ręką to w lewo to w prawo. Mężczyźni podali sobie dłonie.
    - Znamy się – powiedział Juan.
    - Detektyw Gomero zeznawał kiedyś w mojej sprawie – wyjaśnił Harvey widząc jej pytające spojrzenie. Pokiwała tylko głową.
    - Gdzie Zoe?
    - Zaraz przyjdzie. Dlaczego to bierzesz?
    - Co biorę? - przemknęło jej przez myśl, że muszą głupio wyglądać stojąc tak na środku. Zrobiła kilka kroków i oparła się o kredens z przeróżnymi płynami, flakonami i miseczkami.
    - Ciasto czekoladowe! Sprawę oczywiście jak to co?
    - Zawsze biorę czekoladowe – powiedziała z lekkim wyrzutem – Naprawdę myślisz, że sama sobie przydzielam sprawy?
    - Kto jak kto ale ty tak – popatrzał na nią znacząco.
    - Czasami – odpowiedziała – Ale nie tym razem!
    - To sprawa dla policji – nie dawał za wygraną.
    - Juan pytaj Brumera... – powiedziała zniecierpliwiona. Jak miała przy Harvey'u powiedzieć, że jego sprawa jest zbyt nudna dla FBI!
    - Ok... Kiedy wróciłaś?
    - W zasadzie przed chwilą...
    - Kłamczucha! - rozległ się dźwięk od strony drzwi. Młoda z minimalną nadwagą afroamerykanka weszła z impetem do środka – Wróciła dziesięć dni temu i nawet nie zadzwoniła! - wbiła w Wik oskarżycielskiego palca.
    - Śledzisz mnie? Wiesz, że to jest karalne? - zrobiła obrażoną minę. Zoe odwróciła się na pięcie w stronę Harvey'a.
    - Cześć słodziaku – zamruczała głaszcząc go po policzku. Wik nie była w stanie ukryć zdziwienia, kiedy Word uśmiechnął się jakby zadowolony z pieszczoty. Co się dzieje?! Czy wszyscy znają jej idola prócz jej samej?! I po tym jak zaczęła podejrzewać, że jest naszpikowany botoksem on się uśmiecha! Zaczynało być naprawdę dziwnie...
    - Zapewne chcecie jak najszybciej zobaczyć mojego nowego pacjenta? - zagadnęła Zoe nie bez ironii.
    - Czekamy z niecierpliwością.
    Na sam dźwięk wysuwanej szuflady chłodniczej Wik przebiegł nieprzyjemny dreszcz po kręgosłupie.
    - Dlaczego tak się wymieniacie biedakiem? - zawarczała w stronę Wik i Juana. Wysunęła długie metalowe łóżko na szynach – A jak tam misja z agentem Sam Sex?! - wypaliła.
    Wik stała oniemiała w pół drogi do niej z szeroko otwartymi ustami.
    - Do mnie mówisz? - powiedziała niepewnie.
    - Nie do Juan'a. Kochana, moja koleżanka na sam dźwięk nazwiska Santini zaczyna tracić przytomność! Podobno nieźle ci podpadł.
    Nie wierzyła, że tego słucha. Miała minę jakby nie wiedziała o co chodzi, chociaż doskonale wiedziała. Czy widmo Santini będzie się za nią ciągnęło do końca życia?
    - A! - powiedziała jakby dostała olśnienia – O nim mówisz... Po godzinie miałam mu ochotę urwać głowę, później było już tylko gorzej – o dziwo mówiła całą prawdę. Wyciągnęła telefon, który ją uwierał w kieszeni i niedbale rzuciła go na blat – Zidentyfikujmy go.
    Zoe założyła lateksowe rękawiczki w kolorze szafiru idealnie pasującym do jej szafirowego fartuszka. A nie był to zwykły fartuszek. Była to bardzo zgrabna tunika podkreślająca szerokie, kołyszące się biodra i uwydatniająca pokaźnych rozmiarów biust. Jednym zgrabnym ruchem rozpięła gruby worek. Wik na chwilę wstrzymała oddech.
    - Starczy – powiedziała, kiedy Zoe dotarła do klatki piersiowej. Łysiejący starszy mężczyzna miał bardzo spokojna minę i nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego gdyby nie dziura po niemałym kalibrze zdobiąca jego czoło tuż nad linią nosa. Wik zrobiła krok w bok robiąc miejsce Harvey'owi. Spojrzała na niego znacząco.
    - To zdecydowanie on – powiedział spokojnie, a jego twarz na powrót zastygła w strasznie poważnej minie nie wyrażającej żadnych emocji.
    - Ok więc jeszcze tylko autograf i jesteś wolny – wyciągnęła z jednej z szuflad formularz, gdzie wpisała nazwisko zidentyfikowanej ofiary i położyła przed Harvey'em. Mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki własny długopis i złożył na piśmie zamaszysty podpis. „Czy to platyna?” - przemknęło jej przez myśl, kiedy długopis błysnął w białym świetle jarzeniówek.
    - Gdzie go znaleźliście? - zapytała Juana.
    - W domu. Sąsiadka usłyszała strzał, więc zadzwoniła po nas i zamknęła się w piwnicy.
    Zabrzęczał jej telefon porzucony na blacie.
    - O! - powiedziała Zoe stojąca akurat obok – O wilku mowa! - rzuciła telefon w jej stronę.
    „Wystarczyło przestać o tobie myśleć, żebyś sobie przypomniał?!” w jej głowie aż zagotowało się z wściekłości.
    - Hastings– rzuciła do słuchawki.
    - Cześć księżniczko – ciepły znajomy głos przyprawił ją o ciepłe dreszcze. Czemu przed chwilą była zła? Nie mogła sobie przypomnieć.
    - Co tam jestem w pracy – powiedziała czując na sobie badawcze spojrzenie wścibskiej koleżanki.
    - Mógłbym wieczorem wpaść do ciebie? Muszę ci opowiedzieć wiele rzeczy.
    - Jasne – jej głos był tak bardzo neutralny jak to tylko możliwe.
    - Koło ósmej może być?
    - Myślę, że tak – zastanowiła się przez chwilę.
    - Ok więc do zobaczenia – słyszała wyraźnie, że mówił z lekkim uśmiechem. Widziała go jakby stał przed nią.
    - Cześć – uśmiechnęła się nieznacznie.
    - A i jeszcze jedno księżniczko – dodał kiedy już miała się rozłączyć.
    - Hmm? - mruknęła od niechcenia.
    - Piekielnie za tobą tęsknie.
    Na chwilę odebrało jej oddech, więc udawała, że dalej słucha.
    - No to... dobrze... - nie do końca wiedziała co na to powiedzieć – Muszę kończyć. Pa – rozłączyła się szybko zanim Dominik powie coś co sprawi, że zacznie się rumienić. Spojrzała na zwłoki, które szybko wróciły ją do rzeczywistości.
    - Na razie dziękuję za pomoc – wyciągnęła rękę do Harveya . Ujął ją i lekko potrząsnął.
    - Jakie planujesz podjąć kroki? - zapytał.
    - Najpierw muszę się rozejrzeć. Pojadę do niego do domu i do banku. Z wami skontaktuje się najpewniej jutro.
    - W takim razie do zobaczenia.
    Uśmiechnęła się przyjaźnie. Wyszedł...
    - Ok pokaż go – wróciła do stołu. Zoe zjechała zamkiem na sam dół.
    - Nie użyto wobec niego żadnej przemocy. Nie bronił się.
    - Nie przyszli z nim rozmawiać – Wik zjechała wzrokiem na kikut z obciętą dłonią – Wykonali egzekucję i zabrali to co potrzebowali.
    - Dłoń jest odcięta z chirurgiczną precyzją.
    Wik pokiwała głową.
    - Masz tutaj wszystkie dokumenty – wtrącił się Juan - Zabezpieczone dowody przesłałem bezpośrednio do ciebie. O co chodzi?
    - Nie mogę ci powiedzieć. Ściśle tajne – wzruszyła ramionami.
    - Jeśli w grę wchodzi Powels, Word&Hermans nie dziwi mnie to za bardzo.
    - Dobra – Wik zerknęła w dokumenty – Jadę do niego do domu. Dzięki za pomoc!
    W domu ofiary obejrzała tylko to, co zawarte było w policyjnym raporcie. Zadzwoniono do drzwi, strzelono gospodarzowi w głowę, odcięto dłoń i tyle. Szybka zaplanowana akcja, nie weszli dalej niż do holu. Obeszła cały dom wewnątrz i dookoła nie znalazła niczego. Żadnych śladów prócz wielkiej kałuży krwi na wejściu. W banku oczywiście nikt nic nie widział, kamery dziwnym trafem nic nie nagrały, jedyny dowód to potwierdzenie podpisane przez panią Powels. Ktoś wyraźnie chce jej dokuczyć i nie jest to amator. Wróciła do biura poinformować Brumera o sytuacji, ale już go nie zastała. Dobra wystarczy na dzisiaj. Trzeba się przespać ze... sprawą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!