czwartek, 27 grudnia 2012

SPICY Rozdział 3


    Usiadła przy jednym z licznych biurek, wyciągnęła kartkę z drukarki i patrzała na nią bez wyrazu i bez emocji. Musiała sobie przygotować listę pytań, skoncentrować chociaż przez chwilę. Maya już zadzwoniła do Jessici i umówiła ją, Harveya i Hermensa na przesłuchanie. Pytała dwa razy co się dzieje i Wik za każdym razem unikała odpowiedzi. Kiedy Dominik wyszedł rano wszystko zawaliło się na nią podwójnym ciężarem. Mięli się pojawić za dwie godziny, a ona miała kompletną pustkę i szum w głowie. Nabrała głęboko powietrza i postawiła w lewym górnym rogu jedynkę. Po około pół godziny patrzenia na nią prawie rzuciła długopisem z wściekłością wstając od biurka. Podeszła do okna, oparła czoło o zimną szybę i zapatrzyła się w mrowie ludzi u podnóża budynku.
    - Dobra mówisz mi w tej chwili co się stało, albo jakoś cię zmuszę! - Maya pojawiła się w odbiciu w szybie jakby wyrosła spod ziemi – Albo poczekaj sama zgadnę! Dominik Santini – ściszyła głos – Kontaktował się z tobą i zrobił ci jakąś przykrość? - oparła się ramieniem o szybę patrząc na nią naprawdę zmartwiona.
    - Wysyłają go do Nowego Meksyku – powiedziała matowym głosem. Nie musiała patrzeć na przyjaciółkę, żeby wiedzieć jak przez jej twarz przebiega niepokój, przerażenie i z powrotem niepokój.
    - O kurcze – mruknęła.
    - Właśnie o kurcze. Dlatego się tak długo nie odzywał. Nie dawał za wygraną, nie chciał jechać...
    - Hej – Maya uśmiechnęła się łagodnie – Jeśli istnieją prawdziwi twardziele, to Dominik jest jednym z nich. Wiem, że to graniczy z niemożliwością, ale nie musisz się o niego aż tak martwić – pogładziła ją po ramieniu.
    - Będzie odporny na pociski snajperskie, i miny przeciwpiechotne? Na ostrzały artyleryjskie i ostrza maczet? - Maya milczała – Bo dokładnie tak wyglądają tam drobne porachunki mafijne. A DEA działa jak płachta na byka.
    - Biedactwo – nie mogła powiedzieć nic innego. Nie istniały żadne logiczne słowa pocieszenia.
    - Muszę wymyślić jakieś pytania na to przesłuchanie – oderwała się nagle od okna – Chociaż nie potrafię się skoncentrować na niczym - Podeszła z powrotem do opuszczonego biurka i zaczęła kreślić na kartce najważniejsze rzeczy, których powinna się dowiedzieć. Po około godzinie wiedziała już mniej więcej czego się trzymać. Kiedy Brumer powiadomił ją, że świadkowie już przybyli niespiesznym krokiem ruszyła w stronę schodów.
    - Mogę to skopiować? - Maya znów wyrosła jak spod ziemi i wyjęła jej kartkę z dłoni.
    - Po co ci?
    - Pójdę z tobą. Tak asekuracyjnie – uśmiechnęła się pogodnie – Nie dam ci się zbłaźnić!
    Wik musiała odpowiedzieć uśmiechem.
    - A tak swoją drogą ładnie dzisiaj wyglądasz – dodała.
    Rzeczywiście sama obecność mężczyzny u jej boku rano zmotywowała ją do założenia dużo elegantszych rzeczy niż na co dzień. Nie mogła zrezygnować z klasycznych spodni i białej bluzki, ale założyła te ładniejsze i bardziej kobiece niż zazwyczaj. No i na stopach miała jedne ze swoich Louboutin'ów. Z Mayą u boku weszła do Brumera pewnym krokiem.
    - Dzień dobry – powiedziały prawie chórem. Wik przebiegła wzrokiem po zgromadzonych i zatrzymała spojrzenie na niskim starszym mężczyźnie z gęstą popielatą brodą.
    - Agentka specjalna Wiktoria Hastings miło mi panie Hermens – wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny i śmiało ją uścisnęła – To agentka Brompton – wskazała na Maye. Gestem dłoni zaprosiła wszystkich do dziesięcioosobowego stołu. Nie umknęło jej uwagi, że Word z Jessicą usiedli po przeciwnej stronie niż Hermens. Maya usiadła po jego stronie, a ona sama z Brumerem skierowała się do dwóch przeciwnych szczytów stołu. Nie usiadła jednak. Musiała mieć psychiczną i fizyczną przewagę nad przesłuchiwanym. Położyła na stole teczkę z papierami do których tak naprawdę nie miała czasu zajrzeć.
    - Rozumiem, że został pan o wszystkim poinformowany? - zwróciła się do Hermensa.
    - Tak. I to tylko dlatego, że pani na to nalegała, więc dziękuję – mimo że wyglądał jak przyjazny starszy pan jego głos był zawzięty i ciął powietrze jak ostrze.
    - Musiałam pana przesłuchać. To było konieczne – ucięła. Żadnego spoufalania się. To kolejna zasada – Czy przynieśli państwo wszystko o co prosiłam? - w jednym momencie trzy teczki wylądowały na stole. Maya zebrała je i położyła przed Wik. Były to listy z najbliższymi współpracownikami i osobami, które mogły mieć jakikolwiek kontakt z pieniędzmi, lub chociaż wiedziały o ich istnieniu. Listy były schowane w eleganckich teczkach z nadrukiem Powels&Word&Hermens u góry i nazwiskiem jej właściciela na dole. Wik przysiadła na brzegu krzesła i otworzyła pierwszą z nich.
    - Co pan myśli o całej sprawie panie Hermens? - zagadnęła. Wyciągnęła z pierwszej teczki kartkę z kilkoma nazwiskami podpisała ja na dole „Hermens” i wsadziła w swoje dokumenty.
    - Tak naprawdę nie wiem co o tym myśleć. To straszny cios dla firmy. Dowiedziałem się o wszystkim wczoraj wieczorem – pokręcił bezradnie głową. Wik zerkała na niego znad ostatniej kartki którą podpisała w lewym dolnym rogu „Word” i schowała w ślad za poprzedniczkami. Trzy czarne teczki złożyła równiutko z powrotem wstając i odłożyła je na stół. Starała się skoncentrować na sprawie mimo to ciężki kamień wwiercał się coraz głębiej w jej wnętrzności.
    - Rozumiem, że nikt nie próbował się z wami skontaktować, nikt nie zniknął wszystko toczy się jakby nigdy nic? - przebiegła wzrokiem po obu stronach stołu.
    - Cholernie irytujące – mruknęła Jessica. Wszyscy na nią spojrzeli zaskoczeni, ale tylko na ustach Wik zaigrał uśmiech. Przynajmniej ta nie zamierzała udawać pani adwokat z wyższych, a w zasadzie najwyższych sfer, która jest porażona przestępstwem.
    - A może być jeszcze gorzej – skomentowała – Wyglądało to mniej więcej tak. Około godziny 11 wieczorem sprawca w nieznanej liczbie zdobył odciski osoby upoważnionej do otwarcia waszej skrytki bankowej – mówiła bezładnie przeglądając papiery - Pół godziny później podjął gotówkę i zniknął nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. Kamery nic nie nagrały, strażnicy niczego nie zauważyli, człowiek widmo – nabrała powietrza patrząc na każdego po kolei – Będę rozmawiała z osobami wymienionymi na listach i będzie to długo i żmudny proces. Chyba, że ktoś się złamie i zacznie mówić co by nam, a przynajmniej mnie nieco umiliło życie.
    - Skąd przypuszczenia, że to ktoś z firmy? - Word odezwał się po raz pierwszy od momentu przybycia.
    - Bo wszystko tak ładnie podpisujecie... - mruknęła wyciągając z teczki kartkę zamkniętą szczelnie w folię. Podeszła wolnym krokiem do Harveya i pochyliła się nad nim. Wyciągnęła kartkę pod światło lampy zawieszonej nad stołem. Pojawił się na niej delikatny i ledwo widoczny ślad loga Powels&Word&Hermens.
    - Najpierw myślałam, że odbicie od innego dokumentu znajdującego się w teczce, która dostarczyliście – powiedziała oparta dłońmi o stół stojąc pomiędzy Brumerem, a Wordem, który mimo niedużej odległości patrzał jej świdrująco w oczy. Nawet nie zwrócił uwagi na kartkę, którą przed nim machała. Wytrzymała to spojrzenie bez mrugnięcia i zwróciła się w stronę Jessici – Ale takie odbicie może powstać tylko po bezpośrednim zetknięciu ze świeżym pigmentem – przechadzała się spokojnie dookoła stołu i zatrzymała się tym razem koło Hermensa. Popatrzała na skoncentrowaną i dumnie wyprostowaną Jessice. Bolał ją ten dokument. To było widać. Ktoś sobie z niej brzydko zakpił i teraz czuła chęć zemsty. Ściągnął ją wzrok Worda, który tym razem bezczelnie oglądał ją sobie od góry do dołu – Ktoś wydrukował to wraz z innymi dokumentami w kancelarii, po czym zaadresował do pani Powels i zaniósł jej na biurko – powiedziała prosto do niego.
    - Więc bez wątpienia sprawca jest naszym pracownikiem. Nikt inny nie ma dostępu do części biurowych – stwierdził marszcząc brwi.
    - Kto jest odpowiedzialny za sprawy personalne w firmie? - tym razem mówiła do Hermensa.
    - Louis Lanc. Jest wymieniony przynajmniej na mojej liście – był wyraźnie zmartwiony, ale mówił spokojnie.
    Zabrzęczał telefon Wik, który zostawiła na stole przy swoim miejscu. Popatrzała tylko na Mayę, która wzięła komórkę, zerknęła na wyświetlacz i rozłączyła połączenie.
    - Chciałabym pokręcić się po firmie i porozmawiać z pracownikami – nie widziała sprzeciwu z żadnej strony więc kontynuowała – Nie będziemy ukrywać kim jestem, ale nie zdradzimy po co jestem. Może uda nam się kogoś wypłoszyć.
    - To dobry pomysł – powiedział Word pochylając się do przodu – Kiedy chcesz przyjechać? - jeśli ktoś zdziwił się, że są na „ty” nie dał nic po sobie poznać.
    - Jutro od rana o ile nic nie wyskoczy w trakcie.
    - Jasne... - zamyślił się chwilę – Mógłbym ci wypożyczyć moją asystentkę.
    - Myślę, że sobie poradzę...
    - Nie, nie – przerwał jej - To przyspieszy cały proces – znowu ton nie znoszący sprzeciwu. Zdaje się, że wszyscy zwrócili uwagę na zaciętą minę Wik.
    - To może się udać – powiedział szybko Hermwns – Jeśli Rita kogoś nie zna to znaczy, że ten ktoś nie istnieje.
    - Skąd tak dobrze znasz moja asystentkę? - Harvey prawie zaatakował Hermensa.
    - To, że Rita zna wszystkich wiążę się z tym, że wszyscy znają Ritę – odpowiedział grzecznie i cierpliwie.
    Znowu telefon. Znowu natychmiastowa reakcja Mayi. Zawahała się po czym zerknęła niepewnie na Wik.
    - Przepraszam na sekundkę - podeszła i zerknęła na wyświetlacz. Krew odpłynęła jej z twarzy.
    - Hastings– odebrała dając do zrozumienia, że nie bardzo może rozmawiać.
    - Możesz się urwać? - tak dobrze znany głos zadźwięczał jej w uszach.
    - Teraz? - starała się zadawać jak najbardziej neutralne pytania.
    - Jak tylko będziesz wolna. Poczekam – zdecydowanie nie miał najweselszego głosu.
    - Co się stało? - starała się, żeby w jej głos nie wkradła się żadna emocja.
    - Lecę jutro rano – mówił bez wyrazu jakby zupełnie zrezygnowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!