Usiadła
przy jednym z licznych biurek, wyciągnęła kartkę z drukarki i
patrzała na nią bez wyrazu i bez emocji. Musiała sobie
przygotować listę pytań, skoncentrować chociaż przez chwilę.
Maya już zadzwoniła do Jessici i umówiła ją, Harveya i
Hermensa na przesłuchanie. Pytała dwa razy co się dzieje i Wik
za każdym razem unikała odpowiedzi. Kiedy Dominik wyszedł rano
wszystko zawaliło się na nią podwójnym ciężarem. Mięli się
pojawić za dwie godziny, a ona miała kompletną pustkę i szum w
głowie. Nabrała głęboko powietrza i postawiła w lewym górnym
rogu jedynkę. Po około pół godziny patrzenia na nią prawie
rzuciła długopisem z wściekłością wstając od biurka. Podeszła
do okna, oparła czoło o zimną szybę i zapatrzyła się w mrowie
ludzi u podnóża budynku.
- Dobra mówisz mi w tej
chwili co się stało, albo jakoś cię zmuszę! - Maya pojawiła
się w odbiciu w szybie jakby wyrosła spod ziemi – Albo poczekaj
sama zgadnę! Dominik Santini – ściszyła głos – Kontaktował
się z tobą i zrobił ci jakąś przykrość? - oparła się
ramieniem o szybę patrząc na nią naprawdę zmartwiona.
- Wysyłają go do
Nowego Meksyku – powiedziała matowym głosem. Nie musiała
patrzeć na przyjaciółkę, żeby wiedzieć jak przez jej twarz
przebiega niepokój, przerażenie i z powrotem niepokój.
- O kurcze – mruknęła.
- Właśnie o kurcze.
Dlatego się tak długo nie odzywał. Nie dawał za wygraną, nie
chciał jechać...
- Hej – Maya
uśmiechnęła się łagodnie – Jeśli istnieją prawdziwi
twardziele, to Dominik jest jednym z nich. Wiem, że to graniczy z
niemożliwością, ale nie musisz się o niego aż tak martwić –
pogładziła ją po ramieniu.
- Będzie odporny na
pociski snajperskie, i miny przeciwpiechotne? Na ostrzały
artyleryjskie i ostrza maczet? - Maya milczała – Bo dokładnie
tak wyglądają tam drobne porachunki mafijne. A DEA działa jak
płachta na byka.
- Biedactwo – nie
mogła powiedzieć nic innego. Nie istniały żadne logiczne słowa
pocieszenia.
- Muszę wymyślić
jakieś pytania na to przesłuchanie – oderwała się nagle od
okna – Chociaż nie potrafię się skoncentrować na niczym -
Podeszła z powrotem do opuszczonego biurka i zaczęła kreślić na
kartce najważniejsze rzeczy, których powinna się dowiedzieć. Po
około godzinie wiedziała już mniej więcej czego się trzymać.
Kiedy Brumer powiadomił ją, że świadkowie już przybyli
niespiesznym krokiem ruszyła w stronę schodów.
- Mogę to skopiować? -
Maya znów wyrosła jak spod ziemi i wyjęła jej kartkę z dłoni.
- Po co ci?
- Pójdę z tobą. Tak
asekuracyjnie – uśmiechnęła się pogodnie – Nie dam ci się
zbłaźnić!
Wik musiała odpowiedzieć
uśmiechem.
- A tak swoją drogą
ładnie dzisiaj wyglądasz – dodała.
Rzeczywiście sama
obecność mężczyzny u jej boku rano zmotywowała ją do założenia
dużo elegantszych rzeczy niż na co dzień. Nie mogła zrezygnować
z klasycznych spodni i białej bluzki, ale założyła te ładniejsze
i bardziej kobiece niż zazwyczaj. No i na stopach miała jedne ze
swoich Louboutin'ów. Z Mayą u boku weszła do Brumera pewnym
krokiem.
- Dzień dobry –
powiedziały prawie chórem. Wik przebiegła wzrokiem po
zgromadzonych i zatrzymała spojrzenie na niskim starszym mężczyźnie
z gęstą popielatą brodą.
- Agentka specjalna
Wiktoria Hastings miło mi panie Hermens – wyciągnęła rękę w
stronę mężczyzny i śmiało ją uścisnęła – To agentka
Brompton – wskazała na Maye. Gestem dłoni zaprosiła wszystkich
do dziesięcioosobowego stołu. Nie umknęło jej uwagi, że Word z
Jessicą usiedli po przeciwnej stronie niż Hermens. Maya usiadła
po jego stronie, a ona sama z Brumerem skierowała się do
dwóch przeciwnych szczytów stołu. Nie usiadła jednak. Musiała
mieć psychiczną i fizyczną przewagę nad przesłuchiwanym.
Położyła na stole teczkę z papierami do których tak naprawdę
nie miała czasu zajrzeć.
- Rozumiem, że został
pan o wszystkim poinformowany? - zwróciła się do Hermensa.
- Tak. I to tylko
dlatego, że pani na to nalegała, więc dziękuję – mimo że
wyglądał jak przyjazny starszy pan jego głos był zawzięty i
ciął powietrze jak ostrze.
- Musiałam pana
przesłuchać. To było konieczne – ucięła. Żadnego spoufalania
się. To kolejna zasada – Czy przynieśli państwo wszystko o co
prosiłam? - w jednym momencie trzy teczki wylądowały na stole.
Maya zebrała je i położyła przed Wik. Były to listy z
najbliższymi współpracownikami i osobami, które mogły mieć
jakikolwiek kontakt z pieniędzmi, lub chociaż wiedziały o ich
istnieniu. Listy były schowane w eleganckich teczkach z nadrukiem
Powels&Word&Hermens u góry i nazwiskiem jej właściciela
na dole. Wik przysiadła na brzegu krzesła i otworzyła pierwszą z
nich.
- Co pan myśli o całej
sprawie panie Hermens? - zagadnęła. Wyciągnęła z pierwszej
teczki kartkę z kilkoma nazwiskami podpisała ja na dole „Hermens”
i wsadziła w swoje dokumenty.
- Tak naprawdę nie wiem
co o tym myśleć. To straszny cios dla firmy. Dowiedziałem się o
wszystkim wczoraj wieczorem – pokręcił bezradnie głową. Wik
zerkała na niego znad ostatniej kartki którą podpisała w lewym
dolnym rogu „Word” i schowała w ślad za poprzedniczkami. Trzy
czarne teczki złożyła równiutko z powrotem wstając i odłożyła
je na stół. Starała się skoncentrować na sprawie mimo to ciężki
kamień wwiercał się coraz głębiej w jej wnętrzności.
- Rozumiem, że nikt nie
próbował się z wami skontaktować, nikt nie zniknął wszystko
toczy się jakby nigdy nic? - przebiegła wzrokiem po obu stronach
stołu.
- Cholernie irytujące –
mruknęła Jessica. Wszyscy na nią spojrzeli zaskoczeni, ale tylko
na ustach Wik zaigrał uśmiech. Przynajmniej ta nie zamierzała
udawać pani adwokat z wyższych, a w zasadzie najwyższych sfer,
która jest porażona przestępstwem.
- A może być jeszcze
gorzej – skomentowała – Wyglądało to mniej więcej tak. Około
godziny 11 wieczorem sprawca w nieznanej liczbie zdobył odciski
osoby upoważnionej do otwarcia waszej skrytki bankowej – mówiła
bezładnie przeglądając papiery - Pół godziny później podjął
gotówkę i zniknął nie pozostawiając za sobą żadnych śladów.
Kamery nic nie nagrały, strażnicy niczego nie zauważyli, człowiek
widmo – nabrała powietrza patrząc na każdego po kolei – Będę
rozmawiała z osobami wymienionymi na listach i będzie to długo i
żmudny proces. Chyba, że ktoś się złamie i zacznie mówić co
by nam, a przynajmniej mnie nieco umiliło życie.
- Skąd przypuszczenia,
że to ktoś z firmy? - Word odezwał się po raz pierwszy od
momentu przybycia.
- Bo wszystko tak ładnie
podpisujecie... - mruknęła wyciągając z teczki kartkę zamkniętą
szczelnie w folię. Podeszła wolnym krokiem do Harveya i pochyliła
się nad nim. Wyciągnęła kartkę pod światło lampy zawieszonej
nad stołem. Pojawił się na niej delikatny i ledwo widoczny ślad
loga Powels&Word&Hermens.
- Najpierw myślałam,
że odbicie od innego dokumentu znajdującego się w teczce, która
dostarczyliście – powiedziała oparta dłońmi o stół stojąc
pomiędzy Brumerem, a Wordem, który mimo niedużej odległości
patrzał jej świdrująco w oczy. Nawet nie zwrócił uwagi na
kartkę, którą przed nim machała. Wytrzymała to spojrzenie bez
mrugnięcia i zwróciła się w stronę Jessici – Ale takie
odbicie może powstać tylko po bezpośrednim zetknięciu ze świeżym
pigmentem – przechadzała się spokojnie dookoła stołu i
zatrzymała się tym razem koło Hermensa. Popatrzała na
skoncentrowaną i dumnie wyprostowaną Jessice. Bolał ją ten
dokument. To było widać. Ktoś sobie z niej brzydko zakpił i
teraz czuła chęć zemsty. Ściągnął ją wzrok Worda, który tym
razem bezczelnie oglądał ją sobie od góry do dołu – Ktoś
wydrukował to wraz z innymi dokumentami w kancelarii, po czym
zaadresował do pani Powels i zaniósł jej na biurko –
powiedziała prosto do niego.
- Więc bez wątpienia
sprawca jest naszym pracownikiem. Nikt inny nie ma dostępu do
części biurowych – stwierdził marszcząc brwi.
- Kto jest
odpowiedzialny za sprawy personalne w firmie? - tym razem mówiła
do Hermensa.
- Louis Lanc. Jest
wymieniony przynajmniej na mojej liście – był wyraźnie
zmartwiony, ale mówił spokojnie.
Zabrzęczał telefon Wik,
który zostawiła na stole przy swoim miejscu. Popatrzała tylko na
Mayę, która wzięła komórkę, zerknęła na wyświetlacz i
rozłączyła połączenie.
- Chciałabym pokręcić
się po firmie i porozmawiać z pracownikami – nie widziała
sprzeciwu z żadnej strony więc kontynuowała – Nie będziemy
ukrywać kim jestem, ale nie zdradzimy po co jestem. Może uda nam
się kogoś wypłoszyć.
- To dobry pomysł –
powiedział Word pochylając się do przodu – Kiedy chcesz
przyjechać? - jeśli ktoś zdziwił się, że są na „ty” nie
dał nic po sobie poznać.
- Jutro od rana o ile
nic nie wyskoczy w trakcie.
- Jasne... - zamyślił
się chwilę – Mógłbym ci wypożyczyć moją asystentkę.
- Myślę, że sobie
poradzę...
- Nie, nie – przerwał
jej - To przyspieszy cały proces – znowu ton nie znoszący
sprzeciwu. Zdaje się, że wszyscy zwrócili uwagę na zaciętą
minę Wik.
- To może się udać –
powiedział szybko Hermwns – Jeśli Rita kogoś nie zna to znaczy,
że ten ktoś nie istnieje.
- Skąd tak dobrze znasz
moja asystentkę? - Harvey prawie zaatakował Hermensa.
- To, że Rita zna
wszystkich wiążę się z tym, że wszyscy znają Ritę –
odpowiedział grzecznie i cierpliwie.
Znowu telefon. Znowu
natychmiastowa reakcja Mayi. Zawahała się po czym zerknęła
niepewnie na Wik.
- Przepraszam na
sekundkę - podeszła i zerknęła na wyświetlacz. Krew odpłynęła
jej z twarzy.
- Hastings– odebrała
dając do zrozumienia, że nie bardzo może rozmawiać.
- Możesz się urwać? -
tak dobrze znany głos zadźwięczał jej w uszach.
- Teraz? - starała się
zadawać jak najbardziej neutralne pytania.
- Jak tylko będziesz
wolna. Poczekam – zdecydowanie nie miał najweselszego głosu.
- Co się stało? -
starała się, żeby w jej głos nie wkradła się żadna emocja.
- Lecę jutro rano –
mówił bez wyrazu jakby zupełnie zrezygnowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!