- Nareszcie wróciliście
- Maria wita nas z uśmiechem w jadalni.
- Uwierz mi trzeba się
mocno napracować, żeby zgłodniała!
Posyłam mu mordercze
spojrzenie, ale nie zwraca na mnie uwagi uśmiechając się pod
nosem.
- Nawet nie wnikam jak
ci się to udało - wchodzi Greg - Przeciągnąłeś dziewczynę po
całym terenie?
- Nie. Wiktoria była
zachwycona zachodnią łąką, więc nie szliśmy nigdzie indziej.
- Podobała ci się? -
zwraca się do mnie.
- Tak, bardzo - staram
się nie myśleć co mi się tam tak bardzo podobało - Niesamowicie
kojące miejsce.
- O to mi właśnie
chodziło. Rośnie tam specjalny gatunek trawy. Gruba i niska,
idealna do leżenia w niej. Kiedyś, jak będę miał więcej wnuków
wybuduje wielki plac zabaw.
- Szczytny cel -
uśmiecham się z zażenowaniem patrząc co robi Harvey. Kiedy
zbieraliśmy się z łąki podniósł moje zniszczone majtki z ziemi
i najpierw je wąchając z zachwytem na twarzy wepchnął do
kieszeni kurtki. Teraz trzymał w niej rękę i słuchając Marii
uśmiechał się w ten doskonale znany mi sposób.
- Oczywiście najpierw
muszę mieć więcej wnuków - kontynuuje Greg nie odrywając ode
mnie wzroku, a ja szeroko otwieram buzie, kiedy dociera do mnie sens
tych słów.
- Jezu tato dziewczynę
mi wystraszysz! - Harvey ratuje mnie z sytuacji - Idziemy się
przebrać zaraz zejdziemy - przerzuca mi rękę przez ramię i
prowadzi korytarzem.
- Nie wygląda na
strachliwą - słyszymy jeszcze zza zamkniętych drzwi.
- I jak tu zadowolić
rodziców? - wzdycha.
- Musisz koniecznie
kogoś zapłodnić... - mówię ze śmiertelną powagą i obydwoje
parskamy śmiechem.
- Chcesz mieć dzieci?-
pyta mnie niespodziewanie.
- Kiedyś tak... -
odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Ale jeszcze nie teraz?
- Nie...
Kiwa głową nic nie
odpowiadając. Zatrzymujemy się przy jednych z drzwi.
- To mój stary pokój -
otwiera je przede mną i zaciekawiona wchodzę do jasnego i
porządnie przewietrzonego pomieszczenia.
- Jej nie jest olbrzymi!
- wyrywa mi się, kiedy widzę pokój może odrobinę większy od
mojej sypialni.
- Dlaczego miałby być?
- Wszystkie twoje pokoje
są wielkie - tłumaczę szybko - Ależ tu przytulnie.
Jest tu wszystko co
powinno znajdować się w pokoju nastolatka. Komoda, nad którą
wisi antyrama ze zdjęciami, szafa, biurko i łóżko. Podwójne,
ale nieporównywalnie mniejsze niż w Bloomberg czy Freeport.
Podchodzę do antyramy i oglądam zafascynowana milion wersji
Harveya dziecka i Harveya nastolatka.
- To w Boże Narodzenie,
kiedy miałem dziesięć lat - wskazuje mi jedno z nich. Stoi przy
choince z rodzicami. Młodsi o 25 lat Martha z Gregiem wyglądają
na obłędnie szczęśliwych - Dostałem wtedy ciężarówkę na
baterie i postanowiłem zostać kierowcą TIRa.
- Ech. I nici z planów?
- opieram się o niego plecami i zadzieram wyżej głowę - Byłeś
ślicznym chłopcem - uśmiecham się ciepło. Naprawdę był
pięknym dzieckiem.
- Tak z tego też się
podobno wyrasta - ripostuje - A tutaj jestem na obozie w Szkocji.
Stoi z grupką chłopców
w krótkich spodenkach i ewidentnie jest liderem grupy.
- Ile miałeś lat?
- Chyba czternaście.
- A to kto?
Wskazuje na zdjęcie
niższego i tęższego chłopca o identycznych oczach i uśmiechu
jak jego.
- A... Mój brat -
odpowiada niechętnie.
- Dlaczego się nie
lubicie? - zdaję sobie sprawę jak infantylnie to zabrzmiało, ale
jakoś porwał mnie klimat tego pokoju.
- To długa historia. I
nie na taki miły dzień - odwraca mnie w stronę łóżka koło
którego stoją nasze walizki - Zakładaj majtki, bo czekają na nas
z obiadem - popycha mnie lekko w ich stronę.
Po kolacji Greg oprowadza
mnie po domu. Pokazuje mi swój gabinet, gdzie podobnie jak Harvey
trzyma gramofon. Ma trzy płyty z przedstawień w których brała
udział moja matka i obiecuje, że podeśle mu jeszcze kilka ze
swojej kolekcji. Największe wrażenie robi na mnie biblioteka. Ma
dwa regały na całą długość pokoju i wysokie aż do sufitu. Po
środku stoi tylko jeden fotel, stolik i lampka.
- Najlepiej czyta się w
samotności - wyjaśnię i muszę się z tym zgodzić.
Znajduje się tam również
kominek. Wyobrażam sobie jak przyjemnym musi być czytanie przy
akompaniamencie strzelającego drewna. Kiedy dziele się tym z
mężczyznami Greg proponuje, żebym spędziła tu któryś wieczór
przed wyjazdem.
- W zasadzie... -
zastanawiam się chwilę - Jestem już dzisiaj zmęczona i tak
planowałam się wcześniej położyć. Może macie ochotę razem
spędzić wieczór... ja bym się tu troszkę zrelaksowała.
Harvey marszczy brwi, a
Greg jest odrobinę zakłopotany.
- Ale jeszcze się nie
nawet nie napiliśmy - mówi z żalem.
- Chyba nie byłby ze
mnie dzisiaj najlepszy zawodnik - mówię przepraszająco.
- Jak masz ochotę
skarbie zostań tu, ale napalimy ci w kominku, a Maria przyniesie ci
koc i nalewkę.
- Ok - ty też jesteś
moim skarbem.
- A my synu partyjka?
Harvey wywraca oczami.
- Znowu przegrasz -
odwracają się i wychodzą zajęci rozmową. Podchodzę do jednego
z regałów i znajduje na nim wszystkie możliwe klasyki.
Dostojewski, Dickens, Tołstoj, Fitzgerald. Sama śmietanka, nie
wiadomo w czym wybrać. Wodząc palcem po grzbietach zatrzymuje się
przy Małym Księciu. No całkiem niezłe na dobranoc. Układam się
w fotelu i czytam pierwszy rozdział, kiedy Harvey wchodzi z
naręczem polan. Obserwuje jak sprawnie rozpala ogień, kiedy na
moich kolanach ląduje gruby koc, a na stoliku szklaneczka z domową
nalewką.
- Wypij kochanie -
nakazuje Maria - Nic tak nie relaksuje jak moja nalewka.
- Dziękuję.
Harvey w tym czasie
otrzepuje ręce przy palącym się ogniu. Podchodzi na mnie i zerka
na okładkę książki.
- Jedna z ulubionych
książek Nati - przeczesuje mi włosy - Gdybyś chciała już iść
spać będę w salonie dobrze?
- Bawcie się dobrze -
całuje go i wyganiam. Otwieram książkę rozkoszując się
spełnioną zachcianką. Nie sądzę, czy ktokolwiek się mną tak
troszczył. Lektura tak samo łatwa i przyjemna jak mądra wciąga
mnie bez reszty. Gardło mam zaciśnięte, kiedy książę się
żegna i idzie na spotkanie ze żmiją. Ledwo powstrzymuje płacz,
kiedy lotnik podnosi jego małe ciałko.
- Hej słonko co to za
mina? - Harvey pojawia się nagle przed fotelem. Podskakuje
wystraszona. Nie zauważyłam, kiedy wszedł.
- Książę wrócił do
róży... - wzruszam ramionami uśmiechając się nieco zażenowana.
- Ja też już wróciłem
do swojej - kuca przy mnie i wyciąga z rąk zamkniętą książkę.
Przygląda jej się - "Słodko jest nocą patrzeć na niebo, gdy
kochasz różę, która znajduje się na jednej z gwiazd. Wówczas
wszystkie gwiazdy są ukwiecone" - cytuje fragment i zerka na
mnie nieśmiało. Nie wiem co mnie bardziej zaszokowało. To co
przed chwilą powiedział, czy to, że jest zawstydzony. W każdym
razie efekt jest potężny.
- Ulubiona książka
Nati tak? - wykrztuszam w końcu.
- Często jej czytałem
- wzrusza ramionami znowu spuszczając wzrok - Lubię też te
fragmenty z oswajaniem - ogląda książkę z każdej strony.
- "Na zawsze ponosisz
odpowiedzialność za to co oswoiłeś" - tym razem ja cytuje.
Jest jakieś magiczne napięcie w tej chwili. Dziwne przeczucie,
jakaś intuicja powoduje, że czuje niepokój. Mam przed oczami
gęstą czuprynę ciemno brązowych włosów. Zanurzam w nią palce
przeczesując pieszczotliwie. Wyczuwam jego napięcie ale nie wiem o
co chodzi. Unosi głowę, a w oczach ma strach i desperacje.
- Harvey...
- "Jeśli mnie oswoisz
będziemy potrzebni jeden drugiemu..." - wyrzuca z siebie szeptem
kolejny fragment i prawie się cofa czekając na moja reakcję.
- Jezu Harvey - zsuwam
się z fotela i klękam obok niego. To najpiękniejsze co mógł mi
w tej chwili powiedzieć. Zarzucam mu ręce na szyje i przytulam tak
czule jak tylko potrafię. Przelewam na niego całą swoją miłość.
Biedny, zagubiony Harvey. Co cię tak zraniło? Opiera głowę o
moje ramie, a ja go po prostu tulę.
- Chcę żebyś była
Wik... ze mną - szepcze cicho - Potrzebuje cię.
- Jestem Harvey - łzy
znowu mi wzbierają, ale nie mogę się rozklejać. Otworzył się
przede mną i nie mogę go spłoszyć.
- Ale możesz odejść.
Bo nie potrafię kochać. Bo jestem wybrakowany.
- Jesteś najlepszym
mężczyzną jakiego w życiu spotkałam - nie wiem co mam
powiedzieć.
- Nauczę się Wik. I
wtedy ty też będziesz mnie mogła pokochać - mówi mi nadal w
ramie.
- Ja cię kocham - mówię
teraz równie cicho jak on. Czuje jak nieruchomieje, jak cały się
napina. Jego kark sztywnieje jakby skamieniał. Unosi głowę i
patrzy na mnie wzburzony.
- Bo nie wiesz o mnie
niczego.
- Nie muszę - zaczynam
wpadać w panikę - Widzę jaki jesteś ze mną i dla mnie. I nie
chcę, żebyś był inny.
- Co za bzdury - odsuwa
się i jest wściekły - Nie rzucaj słów na wiatr. Chodź spać -
wstaje szybko i za rękę podrywa mnie z podłogi.
Nastrój pryska
bezpowrotnie. Robi się wręcz lodowato, kiedy prowadzi mnie szybko
korytarzem. W półmroku widzę tylko jego plecy.
- Harvey - próbuje go
zatrzymać.
- Cicho, bo obudzisz ojca
- syczy. Nie... tego Harveya nie chce! Przecież właśnie
powiedziałam, że go kocham. Bezwarunkowo! A on jest na mnie
wściekły. Czuję się upokorzona i jest mi przykro. Wchodzimy do
sypialni i zaczyna się rozbierać. Dobrze, że prysznic wzięliśmy
przed kolacją, bo nie chciałabym teraz odbywać tych wszystkich
prozaicznych czynności. Patrzę jak zakłada spodnie od piżamy i
T-shirta.
- Przebieraj się. Jutro
od rana mamy zaplanowany dzień - kładzie się i czeka na mnie.
Jestem wściekła, że na ten wyjazd zabrałam tylko jedną zwiewną
koszulkę na ramiączkach. Ale nie mam wyboru. Poczucie upokorzenia
nasila się, kiedy wiem, że na mnie patrzy. Przebieram się szybko
i tak, żeby nie pokazywać mu zbyt wiele. Coraz bardziej zła
klękam na łóżku.
- O co ci chodzi? -
pytam. Patrzy na mnie z takim politowaniem, że aż ściska mi
żołądek.
- Po prostu masz
tendencje do opowiadania głupot - wyrzuca wściekle
- Słucham?!
- Nie unoś się. Nie
mamy tu dźwiękoszczelnych ścian - patrzy na mnie tak wrogo... - I
przestań w końcu beczeć.
Przecieram oczy. To łzy
wściekłości i upokorzenia spływają mi po policzkach. I w ogóle
tego nie czuje.
- "Człowiek naraża
się na łzy, kiedy pozwoli się oswoić" - tym razem to ja syczę
wściekle kolejnym fragmentem "Małego księcia". Jego
mina ulega diametralnej zmianie. Nagle wygląda na bardzo
zmęczonego.
- Połóżmy się już -
mówi spokojniej i ugodowo.
- Nie - nawet nie drgam
na jego zapraszający gest - Musisz mi powiedzieć Harvey - jestem
stanowcza i nieugięta - Bo nic z tego nie będzie. Muszę wiedzieć
z czym się mierze.
Tym razem strach wyłania
się na pierwszy plan, ale zostaje szybko odepchnięty przez złość.
Sięga do lampki i gasi światło. Zapada ciemność i cisza. Siedzę
bez ruchu. Nie wierzę, że tak to skończył. Dałam mu jasno do
zrozumienia, że odejdę... Jezu chcę stąd zniknąć. Czy tak się
właśnie czuł Dominik, kiedy go odrzuciłam? Trwam tak
zrezygnowana i trwam. W zasadzie to jest mi w tej chwili obojętne
co się dzieje.
- Chodź tu - odzywa się
nagle. Kręcę przecząco głową i uświadamiam sobie, że nie
widać mnie w ciemności.
- Połóż się -
widocznie on widzi, bo ciągnie mnie za rękę. Mam takie zdrętwiałe
nogi, że prawie przewracam się na niego. Owija mnie kołdrą.
- Zmarzłaś.
Niczego nie czułam. Nie
chcę tu teraz leżeć. Nie chcę spać! Leżę sztywno na wznak i
patrzę w sufit. Chociaż go nie widzę, bo ciemność jest gęsta. Harvey kładzie głowę na mojej piersi oplata mnie mocno
rękami i zarzuca nogę na moje nogi. Co on wyprawia?
- Rosalie - odzywa się
swoim pewnym, zimnym głosem - Zdradziła mnie - mówi głośno.
- Co?! - wyrywa mi się
- Ciebie?!
Prycha nie tracąc
rezonu.
- Jak najbardziej mnie
słonko. Sypiała prawie rok z moim bratem zanim się zorientowałem.
Takim byłem troskliwym mężem Wiktorio - jego głos jest tak
przesycony goryczą i pogardą dla samego siebie, że nie znam słów,
które mogły by to załagodzić - A teraz dobranoc - ucina.
Mam bardzo szeroko
otwarte oczy. Chcę krzyczeć, płakać i śmiać się. Milion myśli
biega po mojej głowie, jeszcze więcej pytań pcha się na usta,
ale leżę bez ruchu ledwo oddychając i gapię się w sufit. Nie
wiem ile czasu tak trwam, ale kiedy wyrywam się z szoku czuję
tylko jego ciało napięte do granic możliwości obejmujące mnie
rozpaczliwie. Mój Boże. Boi się i czeka... Z uwielbieniem
zaczynam gładzić jego włosy i ramiona. Tylko tyle mogę zrobić,
bo resztę ciała mam unieruchomioną. Jezu jeśli kiedykolwiek
spotkam tą szmatę...! Z bratem? Nie mieści mi się w głowie
takie okrucieństwo. „Uderzyło go to z dwóch stron” -
przypominają mi się słowa Marthy. Tak bardzo chcę, żeby o tym
zapomniał. Czuję jak z każdą minutą jego ciało się rozluźnia,
aż słyszę spokojny, miarowy oddech. Usnął. Jest najsilniejszą
i najtwardszą osobą jaką znam, a mimo to tak strasznie go
zraniono. Mój najdroższy! Jest mi ciężko i gorąco, ale to nie
ma żadnego znaczenia. Jeśli jest mu wygodnie i czuje się
spokojniejszy mogę tak trwać nawet każdej nocy.
___________________________________________________________________________
Nie muszę chyba mówić, że to jedna z moich ukochanych książek, czytałam ją milion razy i znam prawie na pamięć <3
___________________________________________________________________________
___________________________________________________________________________
Nie muszę chyba mówić, że to jedna z moich ukochanych książek, czytałam ją milion razy i znam prawie na pamięć <3
___________________________________________________________________________
Głośny trel wybudza
mnie ze snu. Naciągam kołdrę na głowę, ale okazuje się słabą
barierą. Co jest?! Nie otwierając ociężałych powiek przekręcam
się na drugi bok, żeby objąć Harveya, ale trafiam w pustkę. W
końcu otwieram oczy. Gdzie ja jestem? Dopiero, kiedy mój wzrok
trafia na zdjęcia nad komodą przypomina mi się cały wczorajszy
dzień. Miał wszystkie możliwe odcienie. Był słodki, pikantny i
gorzki. Widzę zdjęcie Harveya z bratem i przejmuje mnie dreszcz.
Kochany jak możesz się za to winić...?
Kiedy wychodzę z pokoju
jest dopiero ósma. Gdzie on mógł zniknąć o tej porze?
- Dzień dobry - zastaje
Marie w kuchni. W pozostałej części domu nie ma żywego ducha.
- Dzień dobry skarbeńku
- uśmiecha się serdecznie - Pan Harvey zabronił panienkę budzić.
- Mów mi proszę Wik.
Gdzie są wszyscy?
- Panowie pojechali
przed chwilą do ratusza załatwiać jakieś swoje prawnicze sprawy.
Mam cię nakarmić i wysłać na lekcje konnej jazdy.
- Na co?
- John już czeka w
stajni.
Co to, to na pewno nie!
- A kiedy wróci Harvey
z Gregiem?
- No tego nie wiemy, ale
pewnie koło południa.
- Na razie dziękuję za
śniadanie Mario. I przeproś Johna - kimkolwiek jest - ale pójdę
pobiegać.
- Jak to bez śniadania?
- Mogło by się to źle
skończyć - pokazuje jej gestem drogę z żołądka do buzi.
- Pan Harvey nie będzie
zachwycony...
- Jakoś go udobrucham.
Wracam do pokoju i
przebieram się w dres. Wyciągam z walizki odtwarzacz mp3 i
wychodzę przed dom. Pogoda jest doskonała. Pędzę przed siebie, a
pola, łąki i zagajniki otwierają przede mną swoje uroki. No cóż
moje zdanie na temat wsi zmieniło się diametralnie. Tu jest jak w
Shire. Nie zdziwiłabym się w ogóle, gdyby za którymś
wzniesieniem pojawiła się nora hobbita! Mimo wszystko głowa mi
pulsuje od nadmiaru myśli i emocji. Nie potrafię się nacieszyć w
pełni tymi cudami, bo ciągle mam przed oczami wizje tej suki z
jego bratem. Przywodzę na myśl Harveya w momentach, kiedy niczym
się nie stresuje, kiedy jest zrelaksowany i w dobrym humorze.
Mógłby wtedy przychylić nieba gdyby to było w jego mocy. Nawet
spięty i wściekły ma swój nieodparty urok. I jest wtedy całkiem
podniecający... Dobiegam zupełnie bez tchu do jeziora, o którym
mi wczoraj opowiadał. Rzeczywiście jest całkiem sporawe. Co za
niezwykłe miejsce! Podchodzę do brzegu i krystalicznie czystą i
lodowatą wodą i ochlapuje twarz. W uszach śpiewa mi Nickelback "Lullaby".
Proszę,
pozwól mi cię zabrać
Z ciemności w światło,
Bo wierzę w Ciebie,
Że przetrwasz kolejną noc
Z ciemności w światło,
Bo wierzę w Ciebie,
Że przetrwasz kolejną noc
Mój kochany dba, żebym
nie miała koszmarów... Ciekawe czy propozycja przeprowadzki jest
aktualna... Siadam na trawie, uginam nogi, łokcie opieram na
kolanach i chowam twarz w dłonie. Obudzenie się z koszmaru w jego
ramionach nie powoduje długiej histerii, siniaków i kaca
następnego dnia. W jego ramionach wszystko jest łatwiejsze. Jak
Zdzirowata Harpia mogła zrobić krzywdę komuś takiemu? Komuś tak
potrzebującemu miłości? Jak mogła z niego zrezygnować?!
Piosenka zmienia się na "Everybody Hurts" R.E.M. Jak
cholernie klimatycznie! Bardziej wyczuwam niż słyszę czyjąś
obecność. Kiedy unoszę głowę Harvey siada obok mnie. W jasnych,
wytartych jeansach i koszuli w kratę wygląda równie zabójczo jak
w markowym garniturze. Włosy ma zmierzwione, a oczy błyszczą. Nie
wyciągając słuchawek z uszu przechylam głowę opierając ją na
kolanach i patrzę na niego. Nie chcę cię stracić... Cokolwiek
się wydarzyło nie zmienia to faktu, że cię kocham. Mimo, że
odepchnąłeś mnie w bardzo bolesny sposób. I dlaczego nie mówię
tego na głos?! Wyciąga mi jedną z słuchawek i wkłada sobie do
ucha. Kiwa smutno głową, kiedy słyszy "Everybody hurts, the
comfort in your friends"*. Czyżbym nie musiała nic mówić?
"Oh no. Don't throw your hand, If you feel like you're alone:
no, no, no, you are not alone"**. Siada w podobnej pozycji jak
ja i patrzy mi w oczy. Dokładnie tak Harvey. Dokładnie tak...
Kiedy utwór się kończy ciągnie za kabelek wyciągając mi z ucha
drugą słuchawkę i wkłada odtwarzacz do kieszeni.
- Nie zjadłaś śniadania...
- Nie zjadłaś śniadania...
No cóż nie to się
spodziewałam usłyszeć.
- No nie zjadłam...
Spuszcza na chwilę
głowę, ale zaraz ją podnosi i kontynuuje już pewniejszym głosem.
- Przepraszam Wik.
- Za co?
- Źle cię wczoraj
potraktowałem. Zrobiłem coś czego nie robię nigdy, i co zdarza
mi się tylko przy tobie. Pokierowałem się emocjami i teraz tego
żałuje.
- Gdybyś nie pokierował
się emocjami nigdy bym się nie dowiedziała.
- Ale cię zraniłem, a
to jest coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie wiem co sobie
teraz o mnie myślisz, ale nie miej wyrzutów, bo zasłużyłem
sobie na to...
- Nie jestem ze szkła
Harvey i wbrew pozorom nie łatwo mnie zranić.
Wiem, że mam
niezgłębioną minę. Tak jak on przez większość czasu. Chyba
podobnie jak ja w tych chwilach, on teraz nie czuje się z tym zbyt
komfortowo. Uśmiecham się smutno zdając sobie sprawę jaka myśl
dominuje w mojej głowie.
- Zgadza się, że w
pełni zasłużyłeś sobie na to co teraz o tobie myślę.
Znowu kiwa głową, ale
już nic nie mówi.
- Och wiesz o czym myślę
prawda? - nie wytrzymuje - Zawsze to wiesz!
- Nie tym razem -
uśmiecha się niewyraźnie.
Wyciągam rękę i
głaszczę go po policzku, a on przymyka oczy, jakby było mu
wyjątkowo przyjemnie. Nie wiem jak mu udowodnić, że jest zdolny
do kochania, ale musi mi się udać. Porażka będzie tragedią
zarówno dla niego jak i dla mnie...
Dziwne odgłosy za
naszymi plecami odwracają moją uwagę. Podrywam się z miejsca na
widok wielkiego, brunatnego konia spokojnie skubiącego trawę. Nie
zdając sobie do końca sprawy z tego co robię chowam się w
Harveyowych ramionach nie spuszczając bestii z oczu.
- Koń! - wskazuje
palcem, kiedy widzę jego zdębiałą minę.
- No koń... Mogłem
jeszcze przyjechać traktorem...
- Ty go tu
przyprowadziłeś?!
- Boisz się koni? -
parska śmiechem.
- Tylko tak ładnie
wyglądają... Później okazują się wrednymi bestiami
zrzucającymi ludzi jak kukiełki - łypię wrogo w stronę
zwierzęcia.
- Ten nie jest groźny -
nagła zmiana tonu odwraca moją uwagę. Nasze twarze są w
odległości kilku centymetrów od siebie - W słońcu masz zupełnie
złote oczy - uśmiecha się. Jest boski, kiedy się uśmiecha.
Zresztą kiedy się nie uśmiecha też...
- A kiedy się śmiejesz
dodatkowo błyszczą - kontynuuje - Kiedy się z tobą kocham
rozlewają się miedzią.
Jezu Dominik mówił
prawie to samo! Mniej poetycko, ale jednak sens był ten sam.
Rumienie się mocno i odwracam wzrok.
- Harvey - sztywnieje
cała.
- Tak?
- On tu idzie - mówię
szeptem, żeby nas nie usłyszał.
- W takim razie chodź
się przywitać - podnosi się stawiając mnie na nogi.
- Nie - cofam się.
- Złe maniery - kręci
głową, schyla się łapie mnie pod kolanami i przerzuca sobie
przez ramię.
- Harvey! - wrzeszczę -
Postaw mnie natychmiast!
Robi kilka kroków i
stawia mnie na ziemię. Oddycham ciężko, kiedy staje twarzą w
twarz, a właściwie w pysk z koniem. Robię krok w tył, ale wpadam
na Harveya. Zamyka mnie w uścisku stojąc za mną.
- Nie bój się aniołku
- mruczy - Nic ci nie zrobi. I chyba cię lubi...
Nieruchomieje, kiedy koń
obwąchuje moje włosy. Czekam aż mnie ugryzie, ale nic takiego nie
następuje, po chwili traci zainteresowanie i wraca do skubania
trawy.
- Ja lubię blond...
Tobby woli zielony - mówi przepraszająco Harvey. Kręcę głową
ze śmiechem, kiedy ujmuje moją dłoń, splata nasze palce i razem
dotykamy grzbietu konia. Jest przyjemny... Ma zadziwiająco miękką
szczeciniastą sierść.
- Tobby?
- Tobby.
- Przyjemny - Harvey
zabiera rękę, a moja dłoń podejmuje wędrówkę przez złączenie
pomiędzy łopatkami, silną szyję aż dociera do grzywy - Chyba
nie jest taki groźny.
- A co powiesz na to, że
przejażdżka na nim może być bardzo... rozkoszna?
- Zwyczajnie ci nie
uwierzę.
- A pozwolisz, że ci
udowodnię?
- Nie wsiądę na niego!
Odwraca mnie do siebie i
całuje.
- Tylko na chwilę -
szepcze między moimi wargami - Wsiądziemy razem.
Pieści językiem mój
język.
- Proszę - mówi
żarliwie przyciskając mnie do siebie.
Kiedy jego smak miesza
się z zapachem prawdopodobnie skoczyłabym w ogień, gdyby
zechciał.
- Ale tylko na momencik
- bardziej pojękuje niż mówię. Dokładnie w tej samej sekundzie
jego usta znikają i patrzy na mnie triumfująco z uśmiechem.
- Ty... Manipulancie! -
uderzam go w klatkę piersiową, tak naprawdę ciesząc się, że
humor mu powrócił.
- Zobaczysz, że będzie
fajnie! - posyła mi swój chłopięcy uśmiech i ciągnie Tobby'ego
za lejce. Chociaż nie mam pewności czy to tak się nazywa... Koń
natychmiast się prostuje i po raz kolejny przeraża mnie jego
rozmiar.
- Włóż tu nogę -
podsuwa mi strzemiono - Złap za to i wskakuj.
Moje rozgrzane długim
biegiem mięśnie działają sprawnie, więc przychodzi mi to
łatwiej niż myślałam. No i już siedzę na górze mięśni i
niespożytej energii. Jest dokładnie tak wysoko jak przypuszczałam.
Staram się nie ruszać, żeby nie sprowokować żadnej reakcji u
konia. Samo jego przestępowanie z nogi na nogę jest przerażające.
- Nawet nie wiesz jak
seksownie teraz wyglądasz - Harvey patrzy na mnie z dołu.
- Jeśli zaraz tu nie
przyjdziesz będziesz miał okazję posmakować nekrofilii - nawet
ustami staram sie za mocno nie ruszać...
- Wyciągnij stopy ze
strzemion i przesuń pupę do przodu.
Robię jak karze, a koń
porusza się krok do przodu. Zaciskam oczy.
- Spokojnie mała -
jednym zgrabnym susem siada w siodle za mną i oplata mnie
ramionami. Teraz lepiej. Mogę zacząć oddychać - Gotowa?
Kiwam głową i Tobby
rusza. Spokojnie powoli krok za krokiem zaczyna iść do przodu.
Pomimo siodła czuję dokładnie każdy mięsień grający na jego
potężnym ciele.
- Możemy szybciej? -
pyta Harvey.
- Chyba tak -
odpowiadam.
Jego noga lekko uderza o
bok konia. Ten przyspiesza i właśnie się przekonuje dlaczego
jazda konna może być rozkoszna. Nasze ciała wraz z Tobbym
zaczynają się poruszać w tak dobrze mi znanym rytmie... Jego uda
znajdują się po obu moich stronach, moje plecy ocierają o tors, a
pupa jeździ jak szalona po rozporku jeansów.
- Harvey - wyduszam.
- Właśnie o tym
mówiłem - przygryza mi płatek ucha - Przyjemnie prawda?
- Jezu Harvey...
Czuję jak w jego
spodniach robi się coraz ciaśniej. Automatycznie pochylam się
wypinając bardziej w jego stronę. Łapę za końską grzywę
- O mała! - mówi
zadowolony. To strasznie intensywne uczucie. Obydwoje nie mamy
kontroli nad tym co robią nasze ciała, a one pocierają się w
najbardziej intymny sposób w rytmie, który nadaje nieświadome
niczego zwierze. Jedziemy całkiem szybko. Koń podskakuje, a moja
pupa nadziewa się jeszcze mocniej.
- Ach! - przestaje
kontrolować swoje reakcje. Twarda, napastliwa męskość nie
przestaje o mnie pocierać, a ja sama uderzając raz za razem o
siodło czuję to głęboko w podbrzuszu. Zamykam oczy i odchylam do
tyłu głowę, a gorące usta lądują na mojej szyi. Nagle koń
zwalnia, a nasze intensywne ruchy ustają.
- Spokojnie aniołku -
obejmuje mnie jedną ręką, drugą nadal trzymając lejce.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę, żeby
ktoś oglądał jak osiągasz orgazm.
Otwieram oczy i wyrastają
przede mną zabudowania. Jakim cudem znaleźliśmy się tu tak
szybko? Podjeżdżamy pod stajnie i Harvey zeskakuje z konia. Pomaga
mi zsiąść. Wykorzystuje tą ostatnią szansę ocieram się o
niego pupą. Silne ramiona unieruchamiają moje biodra.
- Jak przejażdżka? -
dziewczęcy głos dochodzi od strony stajni. Młoda może
osiemnastoletnia dziewczyna. Jest ubrana odpowiednio do tego miejsca
w jeansy i koszulę, tyle że owa koszula związana powyżej pępka
obnaża kuszący, płaski brzuch. Z rumieńcem uśmiecha się do
Harveya.
- Jak zwykle doskonale -
odpowiada.
Dziewczyna obrzuca mnie
ciekawskim spojrzeniem. Tak mała, jest już zajęty! Odwracam się
do niego i obejmuje go w pasie.
- Możesz go zaprowadzić
na wybieg, ale nie jest zbyt zmęczony - dodaje zarzucając mi rękę
na ramie.
- Oczywiście proszę
pana - odpowiada ewidentnie zalotnym tonem.
- Chodź na śniadanie
mała - ten nie zwracając już na nią uwagi rusza ze mną w stronę
domu.
_______________________________________________________________________
Przypis autora/tłumacza ;p
Przypis autora/tłumacza ;p
*Każdy czasem rani, znajdź wsparcie wśród przyjaciół.
** Och nie, nie poddawaj się. Jeśli czujesz, że jesteś zupełnie sam, nie, nie, nie, nie jesteś sam.
Z każdym rozdziałem coraz bardziej zakochuje się w tym blogu:D jestem pod MEGA wrażeniem;D
OdpowiedzUsuńDziękuję! Będę się bardzo starała, żeby to się nie zmieniło :) I liczę na zaalarmowanie, jeśli tak się jednak zacznie dziać!
Usuń