poniedziałek, 21 stycznia 2013

SPICY Rozdział 37


    - Nareszcie wróciliście - Maria wita nas z uśmiechem w jadalni.
    - Uwierz mi trzeba się mocno napracować, żeby zgłodniała!
    Posyłam mu mordercze spojrzenie, ale nie zwraca na mnie uwagi uśmiechając się pod nosem.
    - Nawet nie wnikam jak ci się to udało - wchodzi Greg - Przeciągnąłeś dziewczynę po całym terenie?
    - Nie. Wiktoria była zachwycona zachodnią łąką, więc nie szliśmy nigdzie indziej.
    - Podobała ci się? - zwraca się do mnie.
    - Tak, bardzo - staram się nie myśleć co mi się tam tak bardzo podobało - Niesamowicie kojące miejsce.
    - O to mi właśnie chodziło. Rośnie tam specjalny gatunek trawy. Gruba i niska, idealna do leżenia w niej. Kiedyś, jak będę miał więcej wnuków wybuduje wielki plac zabaw.
    - Szczytny cel - uśmiecham się z zażenowaniem patrząc co robi Harvey. Kiedy zbieraliśmy się z łąki podniósł moje zniszczone majtki z ziemi i najpierw je wąchając z zachwytem na twarzy wepchnął do kieszeni kurtki. Teraz trzymał w niej rękę i słuchając Marii uśmiechał się w ten doskonale znany mi sposób.
    - Oczywiście najpierw muszę mieć więcej wnuków - kontynuuje Greg nie odrywając ode mnie wzroku, a ja szeroko otwieram buzie, kiedy dociera do mnie sens tych słów.
    - Jezu tato dziewczynę mi wystraszysz! - Harvey ratuje mnie z sytuacji - Idziemy się przebrać zaraz zejdziemy - przerzuca mi rękę przez ramię i prowadzi korytarzem.
    - Nie wygląda na strachliwą - słyszymy jeszcze zza zamkniętych drzwi.
    - I jak tu zadowolić rodziców? - wzdycha.
    - Musisz koniecznie kogoś zapłodnić... - mówię ze śmiertelną powagą i obydwoje parskamy śmiechem.
    - Chcesz mieć dzieci?- pyta mnie niespodziewanie.
    - Kiedyś tak... - odpowiadam zgodnie z prawdą.
    - Ale jeszcze nie teraz?
    - Nie...
    Kiwa głową nic nie odpowiadając. Zatrzymujemy się przy jednych z drzwi.
    - To mój stary pokój - otwiera je przede mną i zaciekawiona wchodzę do jasnego i porządnie przewietrzonego pomieszczenia.
    - Jej nie jest olbrzymi! - wyrywa mi się, kiedy widzę pokój może odrobinę większy od mojej sypialni.
    - Dlaczego miałby być?
    - Wszystkie twoje pokoje są wielkie - tłumaczę szybko - Ależ tu przytulnie.
    Jest tu wszystko co powinno znajdować się w pokoju nastolatka. Komoda, nad którą wisi antyrama ze zdjęciami, szafa, biurko i łóżko. Podwójne, ale nieporównywalnie mniejsze niż w Bloomberg czy Freeport. Podchodzę do antyramy i oglądam zafascynowana milion wersji Harveya dziecka i Harveya nastolatka.
    - To w Boże Narodzenie, kiedy miałem dziesięć lat - wskazuje mi jedno z nich. Stoi przy choince z rodzicami. Młodsi o 25 lat Martha z Gregiem wyglądają na obłędnie szczęśliwych - Dostałem wtedy ciężarówkę na baterie i postanowiłem zostać kierowcą TIRa.
    - Ech. I nici z planów? - opieram się o niego plecami i zadzieram wyżej głowę - Byłeś ślicznym chłopcem - uśmiecham się ciepło. Naprawdę był pięknym dzieckiem.
    - Tak z tego też się podobno wyrasta - ripostuje - A tutaj jestem na obozie w Szkocji.
    Stoi z grupką chłopców w krótkich spodenkach i ewidentnie jest liderem grupy.
    - Ile miałeś lat?
    - Chyba czternaście.
    - A to kto?
    Wskazuje na zdjęcie niższego i tęższego chłopca o identycznych oczach i uśmiechu jak jego.
    - A... Mój brat - odpowiada niechętnie.
    - Dlaczego się nie lubicie? - zdaję sobie sprawę jak infantylnie to zabrzmiało, ale jakoś porwał mnie klimat tego pokoju.
    - To długa historia. I nie na taki miły dzień - odwraca mnie w stronę łóżka koło którego stoją nasze walizki - Zakładaj majtki, bo czekają na nas z obiadem - popycha mnie lekko w ich stronę.
    Po kolacji Greg oprowadza mnie po domu. Pokazuje mi swój gabinet, gdzie podobnie jak Harvey trzyma gramofon. Ma trzy płyty z przedstawień w których brała udział moja matka i obiecuje, że podeśle mu jeszcze kilka ze swojej kolekcji. Największe wrażenie robi na mnie biblioteka. Ma dwa regały na całą długość pokoju i wysokie aż do sufitu. Po środku stoi tylko jeden fotel, stolik i lampka.
    - Najlepiej czyta się w samotności - wyjaśnię i muszę się z tym zgodzić.
    Znajduje się tam również kominek. Wyobrażam sobie jak przyjemnym musi być czytanie przy akompaniamencie strzelającego drewna. Kiedy dziele się tym z mężczyznami Greg proponuje, żebym spędziła tu któryś wieczór przed wyjazdem.
    - W zasadzie... - zastanawiam się chwilę - Jestem już dzisiaj zmęczona i tak planowałam się wcześniej położyć. Może macie ochotę razem spędzić wieczór... ja bym się tu troszkę zrelaksowała.
    Harvey marszczy brwi, a Greg jest odrobinę zakłopotany.
    - Ale jeszcze się nie nawet nie napiliśmy - mówi z żalem.
    - Chyba nie byłby ze mnie dzisiaj najlepszy zawodnik - mówię przepraszająco.
    - Jak masz ochotę skarbie zostań tu, ale napalimy ci w kominku, a Maria przyniesie ci koc i nalewkę.
    - Ok - ty też jesteś moim skarbem.
    - A my synu partyjka?
    Harvey wywraca oczami.
    - Znowu przegrasz - odwracają się i wychodzą zajęci rozmową. Podchodzę do jednego z regałów i znajduje na nim wszystkie możliwe klasyki. Dostojewski, Dickens, Tołstoj, Fitzgerald. Sama śmietanka, nie wiadomo w czym wybrać. Wodząc palcem po grzbietach zatrzymuje się przy Małym Księciu. No całkiem niezłe na dobranoc. Układam się w fotelu i czytam pierwszy rozdział, kiedy Harvey wchodzi z naręczem polan. Obserwuje jak sprawnie rozpala ogień, kiedy na moich kolanach ląduje gruby koc, a na stoliku szklaneczka z domową nalewką.
    - Wypij kochanie - nakazuje Maria - Nic tak nie relaksuje jak moja nalewka.
    - Dziękuję.
    Harvey w tym czasie otrzepuje ręce przy palącym się ogniu. Podchodzi na mnie i zerka na okładkę książki.
    - Jedna z ulubionych książek Nati - przeczesuje mi włosy - Gdybyś chciała już iść spać będę w salonie dobrze?
    - Bawcie się dobrze - całuje go i wyganiam. Otwieram książkę rozkoszując się spełnioną zachcianką. Nie sądzę, czy ktokolwiek się mną tak troszczył. Lektura tak samo łatwa i przyjemna jak mądra wciąga mnie bez reszty. Gardło mam zaciśnięte, kiedy książę się żegna i idzie na spotkanie ze żmiją. Ledwo powstrzymuje płacz, kiedy lotnik podnosi jego małe ciałko.
    - Hej słonko co to za mina? - Harvey pojawia się nagle przed fotelem. Podskakuje wystraszona. Nie zauważyłam, kiedy wszedł.
    - Książę wrócił do róży... - wzruszam ramionami uśmiechając się nieco zażenowana.
    - Ja też już wróciłem do swojej - kuca przy mnie i wyciąga z rąk zamkniętą książkę. Przygląda jej się - "Słodko jest nocą patrzeć na niebo, gdy kochasz różę, która znajduje się na jednej z gwiazd. Wówczas wszystkie gwiazdy są ukwiecone" - cytuje fragment i zerka na mnie nieśmiało. Nie wiem co mnie bardziej zaszokowało. To co przed chwilą powiedział, czy to, że jest zawstydzony. W każdym razie efekt jest potężny.
    - Ulubiona książka Nati tak? - wykrztuszam w końcu.
    - Często jej czytałem - wzrusza ramionami znowu spuszczając wzrok - Lubię też te fragmenty z oswajaniem - ogląda książkę z każdej strony.
    - "Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to co oswoiłeś" - tym razem ja cytuje. Jest jakieś magiczne napięcie w tej chwili. Dziwne przeczucie, jakaś intuicja powoduje, że czuje niepokój. Mam przed oczami gęstą czuprynę ciemno brązowych włosów. Zanurzam w nią palce przeczesując pieszczotliwie. Wyczuwam jego napięcie ale nie wiem o co chodzi. Unosi głowę, a w oczach ma strach i desperacje.
    - Harvey...
    - "Jeśli mnie oswoisz będziemy potrzebni jeden drugiemu..." - wyrzuca z siebie szeptem kolejny fragment i prawie się cofa czekając na moja reakcję.
    - Jezu Harvey - zsuwam się z fotela i klękam obok niego. To najpiękniejsze co mógł mi w tej chwili powiedzieć. Zarzucam mu ręce na szyje i przytulam tak czule jak tylko potrafię. Przelewam na niego całą swoją miłość. Biedny, zagubiony Harvey. Co cię tak zraniło? Opiera głowę o moje ramie, a ja go po prostu tulę.
    - Chcę żebyś była Wik... ze mną - szepcze cicho - Potrzebuje cię.
    - Jestem Harvey - łzy znowu mi wzbierają, ale nie mogę się rozklejać. Otworzył się przede mną i nie mogę go spłoszyć.
    - Ale możesz odejść. Bo nie potrafię kochać. Bo jestem wybrakowany.
    - Jesteś najlepszym mężczyzną jakiego w życiu spotkałam - nie wiem co mam powiedzieć.
    - Nauczę się Wik. I wtedy ty też będziesz mnie mogła pokochać - mówi mi nadal w ramie.
    - Ja cię kocham - mówię teraz równie cicho jak on. Czuje jak nieruchomieje, jak cały się napina. Jego kark sztywnieje jakby skamieniał. Unosi głowę i patrzy na mnie wzburzony.
    - Bo nie wiesz o mnie niczego.
    - Nie muszę - zaczynam wpadać w panikę - Widzę jaki jesteś ze mną i dla mnie. I nie chcę, żebyś był inny.
    - Co za bzdury - odsuwa się i jest wściekły - Nie rzucaj słów na wiatr. Chodź spać - wstaje szybko i za rękę podrywa mnie z podłogi.
    Nastrój pryska bezpowrotnie. Robi się wręcz lodowato, kiedy prowadzi mnie szybko korytarzem. W półmroku widzę tylko jego plecy.
    - Harvey - próbuje go zatrzymać.
    - Cicho, bo obudzisz ojca - syczy. Nie... tego Harveya nie chce! Przecież właśnie powiedziałam, że go kocham. Bezwarunkowo! A on jest na mnie wściekły. Czuję się upokorzona i jest mi przykro. Wchodzimy do sypialni i zaczyna się rozbierać. Dobrze, że prysznic wzięliśmy przed kolacją, bo nie chciałabym teraz odbywać tych wszystkich prozaicznych czynności. Patrzę jak zakłada spodnie od piżamy i T-shirta.
    - Przebieraj się. Jutro od rana mamy zaplanowany dzień - kładzie się i czeka na mnie. Jestem wściekła, że na ten wyjazd zabrałam tylko jedną zwiewną koszulkę na ramiączkach. Ale nie mam wyboru. Poczucie upokorzenia nasila się, kiedy wiem, że na mnie patrzy. Przebieram się szybko i tak, żeby nie pokazywać mu zbyt wiele. Coraz bardziej zła klękam na łóżku.
    - O co ci chodzi? - pytam. Patrzy na mnie z takim politowaniem, że aż ściska mi żołądek.
    - Po prostu masz tendencje do opowiadania głupot - wyrzuca wściekle
    - Słucham?!
    - Nie unoś się. Nie mamy tu dźwiękoszczelnych ścian - patrzy na mnie tak wrogo... - I przestań w końcu beczeć.
    Przecieram oczy. To łzy wściekłości i upokorzenia spływają mi po policzkach. I w ogóle tego nie czuje.
    - "Człowiek naraża się na łzy, kiedy pozwoli się oswoić" - tym razem to ja syczę wściekle kolejnym fragmentem "Małego księcia". Jego mina ulega diametralnej zmianie. Nagle wygląda na bardzo zmęczonego.
    - Połóżmy się już - mówi spokojniej i ugodowo.
    - Nie - nawet nie drgam na jego zapraszający gest - Musisz mi powiedzieć Harvey - jestem stanowcza i nieugięta - Bo nic z tego nie będzie. Muszę wiedzieć z czym się mierze.
    Tym razem strach wyłania się na pierwszy plan, ale zostaje szybko odepchnięty przez złość. Sięga do lampki i gasi światło. Zapada ciemność i cisza. Siedzę bez ruchu. Nie wierzę, że tak to skończył. Dałam mu jasno do zrozumienia, że odejdę... Jezu chcę stąd zniknąć. Czy tak się właśnie czuł Dominik, kiedy go odrzuciłam? Trwam tak zrezygnowana i trwam. W zasadzie to jest mi w tej chwili obojętne co się dzieje.
    - Chodź tu - odzywa się nagle. Kręcę przecząco głową i uświadamiam sobie, że nie widać mnie w ciemności.
    - Połóż się - widocznie on widzi, bo ciągnie mnie za rękę. Mam takie zdrętwiałe nogi, że prawie przewracam się na niego. Owija mnie kołdrą.
    - Zmarzłaś.
    Niczego nie czułam. Nie chcę tu teraz leżeć. Nie chcę spać! Leżę sztywno na wznak i patrzę w sufit. Chociaż go nie widzę, bo ciemność jest gęsta. Harvey kładzie głowę na mojej piersi oplata mnie mocno rękami i zarzuca nogę na moje nogi. Co on wyprawia?
    - Rosalie - odzywa się swoim pewnym, zimnym głosem - Zdradziła mnie - mówi głośno.
    - Co?! - wyrywa mi się - Ciebie?!
    Prycha nie tracąc rezonu.
    - Jak najbardziej mnie słonko. Sypiała prawie rok z moim bratem zanim się zorientowałem. Takim byłem troskliwym mężem Wiktorio - jego głos jest tak przesycony goryczą i pogardą dla samego siebie, że nie znam słów, które mogły by to załagodzić - A teraz dobranoc - ucina.
    Mam bardzo szeroko otwarte oczy. Chcę krzyczeć, płakać i śmiać się. Milion myśli biega po mojej głowie, jeszcze więcej pytań pcha się na usta, ale leżę bez ruchu ledwo oddychając i gapię się w sufit. Nie wiem ile czasu tak trwam, ale kiedy wyrywam się z szoku czuję tylko jego ciało napięte do granic możliwości obejmujące mnie rozpaczliwie. Mój Boże. Boi się i czeka... Z uwielbieniem zaczynam gładzić jego włosy i ramiona. Tylko tyle mogę zrobić, bo resztę ciała mam unieruchomioną. Jezu jeśli kiedykolwiek spotkam tą szmatę...! Z bratem? Nie mieści mi się w głowie takie okrucieństwo. „Uderzyło go to z dwóch stron” - przypominają mi się słowa Marthy. Tak bardzo chcę, żeby o tym zapomniał. Czuję jak z każdą minutą jego ciało się rozluźnia, aż słyszę spokojny, miarowy oddech. Usnął. Jest najsilniejszą i najtwardszą osobą jaką znam, a mimo to tak strasznie go zraniono. Mój najdroższy! Jest mi ciężko i gorąco, ale to nie ma żadnego znaczenia. Jeśli jest mu wygodnie i czuje się spokojniejszy mogę tak trwać nawet każdej nocy.




    ___________________________________________________________________________
    Nie muszę chyba mówić, że to jedna z moich ukochanych książek, czytałam ją milion razy i znam prawie na pamięć <3
    ___________________________________________________________________________

    Głośny trel wybudza mnie ze snu. Naciągam kołdrę na głowę, ale okazuje się słabą barierą. Co jest?! Nie otwierając ociężałych powiek przekręcam się na drugi bok, żeby objąć Harveya, ale trafiam w pustkę. W końcu otwieram oczy. Gdzie ja jestem? Dopiero, kiedy mój wzrok trafia na zdjęcia nad komodą przypomina mi się cały wczorajszy dzień. Miał wszystkie możliwe odcienie. Był słodki, pikantny i gorzki. Widzę zdjęcie Harveya z bratem i przejmuje mnie dreszcz. Kochany jak możesz się za to winić...?
    Kiedy wychodzę z pokoju jest dopiero ósma. Gdzie on mógł zniknąć o tej porze?
    - Dzień dobry - zastaje Marie w kuchni. W pozostałej części domu nie ma żywego ducha.
    - Dzień dobry skarbeńku - uśmiecha się serdecznie - Pan Harvey zabronił panienkę budzić.
    - Mów mi proszę Wik. Gdzie są wszyscy?
    - Panowie pojechali przed chwilą do ratusza załatwiać jakieś swoje prawnicze sprawy. Mam cię nakarmić i wysłać na lekcje konnej jazdy.
    - Na co?
    - John już czeka w stajni.
    Co to, to na pewno nie!
    - A kiedy wróci Harvey z Gregiem?
    - No tego nie wiemy, ale pewnie koło południa.
    - Na razie dziękuję za śniadanie Mario. I przeproś Johna - kimkolwiek jest - ale pójdę pobiegać.
    - Jak to bez śniadania?
    - Mogło by się to źle skończyć - pokazuje jej gestem drogę z żołądka do buzi.
    - Pan Harvey nie będzie zachwycony...
    - Jakoś go udobrucham.
    Wracam do pokoju i przebieram się w dres. Wyciągam z walizki odtwarzacz mp3 i wychodzę przed dom. Pogoda jest doskonała. Pędzę przed siebie, a pola, łąki i zagajniki otwierają przede mną swoje uroki. No cóż moje zdanie na temat wsi zmieniło się diametralnie. Tu jest jak w Shire. Nie zdziwiłabym się w ogóle, gdyby za którymś wzniesieniem pojawiła się nora hobbita! Mimo wszystko głowa mi pulsuje od nadmiaru myśli i emocji. Nie potrafię się nacieszyć w pełni tymi cudami, bo ciągle mam przed oczami wizje tej suki z jego bratem. Przywodzę na myśl Harveya w momentach, kiedy niczym się nie stresuje, kiedy jest zrelaksowany i w dobrym humorze. Mógłby wtedy przychylić nieba gdyby to było w jego mocy. Nawet spięty i wściekły ma swój nieodparty urok. I jest wtedy całkiem podniecający... Dobiegam zupełnie bez tchu do jeziora, o którym mi wczoraj opowiadał. Rzeczywiście jest całkiem sporawe. Co za niezwykłe miejsce! Podchodzę do brzegu i krystalicznie czystą i lodowatą wodą i ochlapuje twarz. W uszach śpiewa mi Nickelback "Lullaby".

    Proszę, pozwól mi cię zabrać
    Z ciemności w światło,
    Bo wierzę w Ciebie,
    Że przetrwasz kolejną noc

    Mój kochany dba, żebym nie miała koszmarów... Ciekawe czy propozycja przeprowadzki jest aktualna... Siadam na trawie, uginam nogi, łokcie opieram na kolanach i chowam twarz w dłonie. Obudzenie się z koszmaru w jego ramionach nie powoduje długiej histerii, siniaków i kaca następnego dnia. W jego ramionach wszystko jest łatwiejsze. Jak Zdzirowata Harpia mogła zrobić krzywdę komuś takiemu? Komuś tak potrzebującemu miłości? Jak mogła z niego zrezygnować?! Piosenka zmienia się na "Everybody Hurts" R.E.M. Jak cholernie klimatycznie! Bardziej wyczuwam niż słyszę czyjąś obecność. Kiedy unoszę głowę Harvey siada obok mnie. W jasnych, wytartych jeansach i koszuli w kratę wygląda równie zabójczo jak w markowym garniturze. Włosy ma zmierzwione, a oczy błyszczą. Nie wyciągając słuchawek z uszu przechylam głowę opierając ją na kolanach i patrzę na niego. Nie chcę cię stracić... Cokolwiek się wydarzyło nie zmienia to faktu, że cię kocham. Mimo, że odepchnąłeś mnie w bardzo bolesny sposób. I dlaczego nie mówię tego na głos?! Wyciąga mi jedną z słuchawek i wkłada sobie do ucha. Kiwa smutno głową, kiedy słyszy "Everybody hurts, the comfort in your friends"*. Czyżbym nie musiała nic mówić? "Oh no. Don't throw your hand, If you feel like you're alone: no, no, no, you are not alone"**. Siada w podobnej pozycji jak ja i patrzy mi w oczy. Dokładnie tak Harvey. Dokładnie tak... Kiedy utwór się kończy ciągnie za kabelek wyciągając mi z ucha drugą słuchawkę i wkłada odtwarzacz do kieszeni.
    - Nie zjadłaś śniadania...
    No cóż nie to się spodziewałam usłyszeć.
    - No nie zjadłam...
    Spuszcza na chwilę głowę, ale zaraz ją podnosi i kontynuuje już pewniejszym głosem.
    - Przepraszam Wik.
    - Za co?
    - Źle cię wczoraj potraktowałem. Zrobiłem coś czego nie robię nigdy, i co zdarza mi się tylko przy tobie. Pokierowałem się emocjami i teraz tego żałuje.
    - Gdybyś nie pokierował się emocjami nigdy bym się nie dowiedziała.
    - Ale cię zraniłem, a to jest coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie wiem co sobie teraz o mnie myślisz, ale nie miej wyrzutów, bo zasłużyłem sobie na to...
    - Nie jestem ze szkła Harvey i wbrew pozorom nie łatwo mnie zranić.
    Wiem, że mam niezgłębioną minę. Tak jak on przez większość czasu. Chyba podobnie jak ja w tych chwilach, on teraz nie czuje się z tym zbyt komfortowo. Uśmiecham się smutno zdając sobie sprawę jaka myśl dominuje w mojej głowie.
    - Zgadza się, że w pełni zasłużyłeś sobie na to co teraz o tobie myślę.
    Znowu kiwa głową, ale już nic nie mówi.
    - Och wiesz o czym myślę prawda? - nie wytrzymuje - Zawsze to wiesz!
    - Nie tym razem - uśmiecha się niewyraźnie.
    Wyciągam rękę i głaszczę go po policzku, a on przymyka oczy, jakby było mu wyjątkowo przyjemnie. Nie wiem jak mu udowodnić, że jest zdolny do kochania, ale musi mi się udać. Porażka będzie tragedią zarówno dla niego jak i dla mnie...
    Dziwne odgłosy za naszymi plecami odwracają moją uwagę. Podrywam się z miejsca na widok wielkiego, brunatnego konia spokojnie skubiącego trawę. Nie zdając sobie do końca sprawy z tego co robię chowam się w Harveyowych ramionach nie spuszczając bestii z oczu.
    - Koń! - wskazuje palcem, kiedy widzę jego zdębiałą minę.
    - No koń... Mogłem jeszcze przyjechać traktorem...
    - Ty go tu przyprowadziłeś?!
    - Boisz się koni? - parska śmiechem.
    - Tylko tak ładnie wyglądają... Później okazują się wrednymi bestiami zrzucającymi ludzi jak kukiełki - łypię wrogo w stronę zwierzęcia.
    - Ten nie jest groźny - nagła zmiana tonu odwraca moją uwagę. Nasze twarze są w odległości kilku centymetrów od siebie - W słońcu masz zupełnie złote oczy - uśmiecha się. Jest boski, kiedy się uśmiecha. Zresztą kiedy się nie uśmiecha też...
    - A kiedy się śmiejesz dodatkowo błyszczą - kontynuuje - Kiedy się z tobą kocham rozlewają się miedzią.
    Jezu Dominik mówił prawie to samo! Mniej poetycko, ale jednak sens był ten sam. Rumienie się mocno i odwracam wzrok.
    - Harvey - sztywnieje cała.
    - Tak?
    - On tu idzie - mówię szeptem, żeby nas nie usłyszał.
    - W takim razie chodź się przywitać - podnosi się stawiając mnie na nogi.
    - Nie - cofam się.
    - Złe maniery - kręci głową, schyla się łapie mnie pod kolanami i przerzuca sobie przez ramię.
    - Harvey! - wrzeszczę - Postaw mnie natychmiast!
    Robi kilka kroków i stawia mnie na ziemię. Oddycham ciężko, kiedy staje twarzą w twarz, a właściwie w pysk z koniem. Robię krok w tył, ale wpadam na Harveya. Zamyka mnie w uścisku stojąc za mną.
    - Nie bój się aniołku - mruczy - Nic ci nie zrobi. I chyba cię lubi...
    Nieruchomieje, kiedy koń obwąchuje moje włosy. Czekam aż mnie ugryzie, ale nic takiego nie następuje, po chwili traci zainteresowanie i wraca do skubania trawy.
    - Ja lubię blond... Tobby woli zielony - mówi przepraszająco Harvey. Kręcę głową ze śmiechem, kiedy ujmuje moją dłoń, splata nasze palce i razem dotykamy grzbietu konia. Jest przyjemny... Ma zadziwiająco miękką szczeciniastą sierść.
    - Tobby?
    - Tobby.
    - Przyjemny - Harvey zabiera rękę, a moja dłoń podejmuje wędrówkę przez złączenie pomiędzy łopatkami, silną szyję aż dociera do grzywy - Chyba nie jest taki groźny.
    - A co powiesz na to, że przejażdżka na nim może być bardzo... rozkoszna?
    - Zwyczajnie ci nie uwierzę.
    - A pozwolisz, że ci udowodnię?
    - Nie wsiądę na niego!
    Odwraca mnie do siebie i całuje.
    - Tylko na chwilę - szepcze między moimi wargami - Wsiądziemy razem.
    Pieści językiem mój język.
    - Proszę - mówi żarliwie przyciskając mnie do siebie.
    Kiedy jego smak miesza się z zapachem prawdopodobnie skoczyłabym w ogień, gdyby zechciał.
    - Ale tylko na momencik - bardziej pojękuje niż mówię. Dokładnie w tej samej sekundzie jego usta znikają i patrzy na mnie triumfująco z uśmiechem.
    - Ty... Manipulancie! - uderzam go w klatkę piersiową, tak naprawdę ciesząc się, że humor mu powrócił.
    - Zobaczysz, że będzie fajnie! - posyła mi swój chłopięcy uśmiech i ciągnie Tobby'ego za lejce. Chociaż nie mam pewności czy to tak się nazywa... Koń natychmiast się prostuje i po raz kolejny przeraża mnie jego rozmiar.
    - Włóż tu nogę - podsuwa mi strzemiono - Złap za to i wskakuj.
    Moje rozgrzane długim biegiem mięśnie działają sprawnie, więc przychodzi mi to łatwiej niż myślałam. No i już siedzę na górze mięśni i niespożytej energii. Jest dokładnie tak wysoko jak przypuszczałam. Staram się nie ruszać, żeby nie sprowokować żadnej reakcji u konia. Samo jego przestępowanie z nogi na nogę jest przerażające.
    - Nawet nie wiesz jak seksownie teraz wyglądasz - Harvey patrzy na mnie z dołu.
    - Jeśli zaraz tu nie przyjdziesz będziesz miał okazję posmakować nekrofilii - nawet ustami staram sie za mocno nie ruszać...
    - Wyciągnij stopy ze strzemion i przesuń pupę do przodu.
    Robię jak karze, a koń porusza się krok do przodu. Zaciskam oczy.
    - Spokojnie mała - jednym zgrabnym susem siada w siodle za mną i oplata mnie ramionami. Teraz lepiej. Mogę zacząć oddychać - Gotowa?
    Kiwam głową i Tobby rusza. Spokojnie powoli krok za krokiem zaczyna iść do przodu. Pomimo siodła czuję dokładnie każdy mięsień grający na jego potężnym ciele.
    - Możemy szybciej? - pyta Harvey.
    - Chyba tak - odpowiadam.
    Jego noga lekko uderza o bok konia. Ten przyspiesza i właśnie się przekonuje dlaczego jazda konna może być rozkoszna. Nasze ciała wraz z Tobbym zaczynają się poruszać w tak dobrze mi znanym rytmie... Jego uda znajdują się po obu moich stronach, moje plecy ocierają o tors, a pupa jeździ jak szalona po rozporku jeansów.
    - Harvey - wyduszam.
    - Właśnie o tym mówiłem - przygryza mi płatek ucha - Przyjemnie prawda?
    - Jezu Harvey...
    Czuję jak w jego spodniach robi się coraz ciaśniej. Automatycznie pochylam się wypinając bardziej w jego stronę. Łapę za końską grzywę
    - O mała! - mówi zadowolony. To strasznie intensywne uczucie. Obydwoje nie mamy kontroli nad tym co robią nasze ciała, a one pocierają się w najbardziej intymny sposób w rytmie, który nadaje nieświadome niczego zwierze. Jedziemy całkiem szybko. Koń podskakuje, a moja pupa nadziewa się jeszcze mocniej.
    - Ach! - przestaje kontrolować swoje reakcje. Twarda, napastliwa męskość nie przestaje o mnie pocierać, a ja sama uderzając raz za razem o siodło czuję to głęboko w podbrzuszu. Zamykam oczy i odchylam do tyłu głowę, a gorące usta lądują na mojej szyi. Nagle koń zwalnia, a nasze intensywne ruchy ustają.
    - Spokojnie aniołku - obejmuje mnie jedną ręką, drugą nadal trzymając lejce.
    - Dlaczego?
    - Bo nie chcę, żeby ktoś oglądał jak osiągasz orgazm.
    Otwieram oczy i wyrastają przede mną zabudowania. Jakim cudem znaleźliśmy się tu tak szybko? Podjeżdżamy pod stajnie i Harvey zeskakuje z konia. Pomaga mi zsiąść. Wykorzystuje tą ostatnią szansę ocieram się o niego pupą. Silne ramiona unieruchamiają moje biodra.
    - Jak przejażdżka? - dziewczęcy głos dochodzi od strony stajni. Młoda może osiemnastoletnia dziewczyna. Jest ubrana odpowiednio do tego miejsca w jeansy i koszulę, tyle że owa koszula związana powyżej pępka obnaża kuszący, płaski brzuch. Z rumieńcem uśmiecha się do Harveya.
    - Jak zwykle doskonale - odpowiada.
    Dziewczyna obrzuca mnie ciekawskim spojrzeniem. Tak mała, jest już zajęty! Odwracam się do niego i obejmuje go w pasie.
    - Możesz go zaprowadzić na wybieg, ale nie jest zbyt zmęczony - dodaje zarzucając mi rękę na ramie.
    - Oczywiście proszę pana - odpowiada ewidentnie zalotnym tonem.
    - Chodź na śniadanie mała - ten nie zwracając już na nią uwagi rusza ze mną w stronę domu.
    _______________________________________________________________________
    Przypis autora/tłumacza ;p
    *Każdy czasem rani, znajdź wsparcie wśród przyjaciół.
    ** Och nie, nie poddawaj się. Jeśli czujesz, że jesteś zupełnie sam, nie, nie, nie, nie jesteś sam.

2 komentarze:

  1. Z każdym rozdziałem coraz bardziej zakochuje się w tym blogu:D jestem pod MEGA wrażeniem;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Będę się bardzo starała, żeby to się nie zmieniło :) I liczę na zaalarmowanie, jeśli tak się jednak zacznie dziać!

      Usuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!