- Santini! Myślałem, że
jesteś w Nowym Meksyku! - był bardzo naturalnie zaskoczony, kiedy
ściskał dłoń oniemiałemu Dominikowi. Oczywiście. Harvey był
zawsze panem sytuacji. Nigdy nie był zdezorientowany. Wik od samego
początku coś nie grało. Teraz już wiedziała co. Ubrany był w
jeansy i białą lnianą koszulę. Włosy były lekko poczochrane
jakby wyszedł spod prysznica. Harvey nie był Harveyem. To był ktoś
zupełnie inny! Wyglądał jak bardzo drogi i bardzo smaczny
cukierek... Otwarła szerzej oczy zdając sobie sprawę, że właśnie
zrywa z chłopakiem i ślini się na drugiego jednocześnie.
- Przepraszam za
spóźnienie - popatrzał jej w oczy - Zagadałem się z Ritą.
Jedziemy?
Rita... Kolega
taksówkarz... Ech... Była zbyt pijana, żeby wcześniej coś
wywęszyć.
- Jasne - powiedziała
jakby doskonale zdając sobie sprawę z tego co się dzieje.
- W takim razie udanej
zabawy! - powiedział do Dominika - Tylko nie spij za bardzo Carla.
W poniedziałek jego głowa ma być sprawna!
Wik nie widziała miny
Dominika. Czuła, że robi coś bardzo nieładnego, ale prowadzona
lekko i pewnie przez Harveya nie zerknęła już na niego ani razu.
I na szczęście nie potknęła się o nic, chociaż chodnik huśtał
się niebezpiecznie. Zatrzymali się kawałeczek dalej przy czarnym,
niskim sportowym samochodzie. Harvey otworzył przed nią szarmancko
drzwi i pomógł jej wsiąść. Nie wiedziała, czy tak już ma czy
robi to na pokaz, ale kiedy zatrzasnął za nią drzwi i znalazła
się w cichym, ciepłym i przytulnym wnętrzu samochodu wszystkie
emocje uleciały. Harvey obszedł samochód dookoła i wsiadł
zgrabnie po stronie kierowcy. Kiedy przekręcił kluczyk rozległ
się cichy warkot silnika i głos Franka Sinatry. Samochód ruszył
gładko.
- Co tu robisz? -
chciała zapytać ostrzej, ale wyszło raczej leniwie.
- Wieczorami dorabiam
jako taksówkarz - śmiał się?
Przechyliła głowę w
jego stronę patrząc groźnie. Ale nie, nie śmiał się. Był
uśmiechnięty, ale nie złośliwie. Oparła głowę o zagłówek i
przymknęła oczy.
- Powiedz mi gdzie mam
jechać zanim uśniesz.
- Nie mam zamiaru spać!
- oburzyła się niespecjalnie stanowczo. Tym razem śmiał się już
otwarcie. Nie mogła się napatrzeć na tą wersję Harveya. Ledwo
go poznawała bez garnituru i krawatu. Teraz miał swoje 35 lat.
Teraz był sobą. I było bardzo miło na niego patrzeć.
- Dziękuję -
powiedziała.
- Za co? - spojrzał na
nią autentycznie zdziwiony.
- Za to, że
przyjechałeś. I prawdopodobnie uratowałeś tym Dominikowi życie
- zaśmiała się. Dominik stał się odległym wspomnieniem. Jakby
widziała się z nim gdzieś bardzo dawno temu i bardzo daleko
stąd. Harvey wprowadzał ją w zupełnie inny wymiar, w zupełnie
inny świat. Niespokojny i bezpieczny jednocześnie.
- Tego ostatniego nie
miałem na celu, ale dobrych uczynków nigdy za wiele.
Zaśmiała się i ze
zdziwieniem uznała, że stoją przed jej domem.
- Ty kłamczuchu!
- Taką mam wadę...
- Wiesz wszystko?
Obydwoje parsknęli
śmiechem.
- Wejdziesz na kawę? -
zapytała zanim się nad tym zastanowiła - Jakkolwiek to brzmi
naprawdę chodzi mi o kawę...
- Chętnie - obserwował
ją uważnie. Ach ta przenikliwość... Była nawet całkiem
ekscytująca. Wysiadł z samochodu i zanim zdążyła odpiąć pasy
już otwierał jej drzwi. Więc po prostu tak już ma... Przez
chwilę mierzyła się z zamkiem w drzwiach czego na szczęście nie
skomentował. Kiedy weszli do środka rzuciła niedbale klucze na
komodę w przedpokoju i skopała z nóg wysokie szpilki. Na bosaka
zaprowadziła go do przytulnego salonu.
- Rozgość się - sama
ruszyła za blat kuchenny. Na całe szczęście miała kuchnie
połączoną z salonem i mogła teraz obserwować jak przechadza się
po pokoju oglądając jej książki i zdjęcia porozstawiane na
półkach.
- Ty też będziesz piła
kawę? - zatrzymał się przed nią po drugiej stronie blatu.
- Mmm - zaprzeczyła -
Ja dzisiaj toleruje tylko alkohol.
Uniósł brew
zaintrygowany.
- Agentko Hastings...
Jeszcze godzinę temu miałem cię za wzór do naśladowania dla
mojego dziecka.
- Nawet nie wiesz jak
mnie zdziwiło to twoje dziecko!
Przeszła do stolika przy
sofie i postawiła na nim filiżankę z kawą. Odruchowo zerknęła
na dywan i do głowy napłynęły wspomnienie... Musi go wywalić! A
szkoda, bo bardzo go lubiła. Kiedyś!
- Dlaczego? - zapytał
Harvey. Co dlaczego...? Aha!
- Jakoś na pierwszy
rzut oka nie myśli się o tobie " musi być z niego dobry
ojciec".
- A co się o mnie
myśli? - usiadł na kanapie.
Podeszła do półki i
nalała sobie lampkę wina.
- Na pierwszy rzut? -
zamyśliła się siadając obok niego i podkurczając nogi pod
siebie - Można się trochę wystraszyć.
- Bałaś się mnie? -
mówił hipnotycznie cicho nie spuszczając z niej ciemnych oczu.
- Bałam się, że się
potknę, albo powiem coś niestosownego - nie wiedziała skąd u
niej tyle odwagi. Przecież mimo przebrania to nadal Harvey Word!
Było nawet zabawnie. Czuła, że go prowokuje zachowując się tak swobodnie.
- Wypadłaś bardzo
czarująco - odpowiedział zupełnie poważnie.
- Czarująco? Chciałam
wypaść groźnie i profesjonalnie! - zaprotestowała.
- Czar nie odjął ci
profesjonalizmu.
Dlaczego musiał być
taki poważny i tak dobrze wychowany?! Strasznie ją to krępowało.
Chociaż... Bardzo by ją to krępowało, gdyby była trzeźwa.
Teraz chyba jej się nawet podobało. Wstała i podeszła do wieży.
Chwilę grzebiąc w stosiku płyt włączyła tą samą płytę
Franka Sinatry, którą słuchali w samochodzie. Uśmiechnęła się
do Harveya dumna z siebie, a on odwzajemnił uśmiech. Chyba nigdy
nie przyzwyczai się do tego jak naturalny i piękny uśmiech może
ozdobić tą surową twarz. Upiła spory łyk wina, a kiedy z
powrotem na niego zerknęła ze zdziwieniem zauważyła, że
przegląda jej legitymację FBI, która widocznie leżała na stole.
- Masz za tydzień
urodziny! - zauważył.
- Nie obchodzę urodzin
- ucięła siadając z powrotem koło niego.
- Dlaczego?
- Tak wyszło -
wzruszyła ramionami i znowu napiła się wina - Co się stało z
matką Nathalie? - czemu go o to pyta?!!
- Nic. Ma się dobrze.
- Ale nie jesteście ze
sobą prawda? - zamknij się Hastings!
- Najpierw ty powiedz
dlaczego nie obchodzisz urodzin - był zupełnie spokojny. Uff. Mimo
wszystko bała się, że go urazi. Upiła kolejny, spory łyk wina i
rozłożyła się wygodniej na kanapie. Było jej bardzo miło i
czuła się bardzo swobodnie.
- To było piętnaście
lat temu - zaczęła dziwiąc się, że przychodzi jej to tak łatwo
- Mieszkałam wtedy jeszcze w Kaliforni i dopiero zaczynałam sobie
wyobrażać co będę robiła jak będę duża - przełknęła
ślinę. Co też ona do cholery wyprawia... - Szliśmy na kolację
do restauracji, żeby uczcić moje urodziny. Ja, rodzice i
dziadkowie. Czekałam z dziadkami w restauracji, bo rodzice
szykowali mi jakąś niespodziankę. Spóźniali się coraz bardziej
i bardziej. Po ponad godzinie, kiedy nie odbierali telefonu naprawdę
się zaniepokoiliśmy. Kiedy wróciliśmy do domu czekał już na
nas oficer śledczy... Mayers. Ktoś ich zaatakował, kiedy
wychodzili z cukierni. Obydwoje zginęli.
Nie zdawała sobie
sprawy, że to nadal tak boli. Było jej tak przejmująco smutno.
Kątem oka widziała jak Harvey siedzi w bezruchu i ją obserwuje.
- Nie chciałam ci
opowiadać żadnej rzewnej historyjki. Sam się prosiłeś -
powiedziała niby luzacko, wstając z kanapy. Dobrze jakby sobie już
poszedł. Podeszła do półki odstawiając kieliszek. Pochyliła
głowę głęboko oddychając. Chciała odzyskać względną
równowagę zanim do niego wróci, ale nagle silna ręka złapała
ją w pasie i odwróciła w swoją stronę. Spojrzała na niego
wystraszona.
- Przepraszam. Nie
powinienem tak naciskać - wyszeptał. Przyciągnął ją leciutko
do siebie i objął. Oparła mu odruchowo głowę na piersi i
zawładnął nią ten niesamowity, Harveyowy zapach. Zamknęła
oczy.
- Mój Boże byłaś
wtedy młodsza od Nati - mruknął zatrwożony.
Nic na to nie
odpowiedziała. Jej ciało było tak zaskoczone jego bliskością,
że prawie zaczęła się uśmiechać. Nie chciała, żeby się
odsuwał, ale jednocześnie wiedziała, że musi to zrobić. Zrobiła
malutki kroczek w tył, a ręce natychmiast poluzowały uchwyt.
- Wszystko w porządku -
uśmiechnęła się lekko - Oczywiście sprawę umorzono, ponieważ
nie odnaleziono sprawcy...
- A ty nie odpuściłaś?
- Złość jest
doskonałym motywatorem. Ale zanim skończyłam studia, zanim
wstąpiłam do FBI wszelkie ślady były już dawno zatarte -
wzruszyła ramionami wracając na kanapę.
Harvey już o nic nie
pytał. Tylko usiadł na swoim miejscu i nieoczekiwanie wziął jej
nogi na kolana. Zdziwiona otwarła szeroko oczy.
- Co robisz?
- Połóż się -
powiedział stanowczo - Ty też musisz mieć bystry umysł od
poniedziałku.
Zaskoczona, że znowu
grzecznie i bez sprzeciwu wypełnia polecenie wyciągnęła się
wygodnie na kanapie. Sprawne dłonie zaczęły masować jej stopy i
łydki. Przemknęło jej przez głowę, że gdyby była trzeźwa
chyba oszalałaby od tego dotyku.
- I dziękuję, że nie
wspomniałeś o Dominiku - mruknęła zupełnie rozleniwiona.
- On mnie akurat w ogóle
nie obchodzi - odpowiedział zaskakująco zdecydowanie. Nie wiedzieć
czemu uśmiechnęła się zadowolona. Było jej ciepło, czuła się
bezpieczna i zrelaksowana.
- Dlaczego mam nie
ruszać włosów? - dźwięk ledwo wydobywał się z jej ust.
Bełkotała, ale miała to w nosie. Jej ciało przeszywały bardzo
przyjemne ciarki.
- Csiii - szepnął.
Obudził ją bardzo
nachalny dzwonek do drzwi. Podniosła głowę rozglądając się
dookoła. Było już zupełnie widno, a ona leżała na kanapie w
swoim salonie otulona grubym kocem. Z tego co zarejestrował jej
mózg była sama. Głośne dudnienie do drzwi powtórzyło się.
Wstała niespiesznie i poczłapała w tamtą stronę. Za drzwiami
stała roztrzęsiona Maya.
- Jezu Wik myślałam,
że oszaleje! - objęła ją mocno - Gdybym sama nie była wyższym
organem zadzwoniła bym po policję!
- Co się stało? - Wik również się wystraszyła, chociaż nadal
oszołomiona po brutalnej pobudce.
- Dlaczego nie odbierasz
telefonów?! Dzwoniłam ze sto razy...
Wciągnęła ją do
środka i zatrzasnęła drzwi.
- Spałam Maya...
Maya nagle zatrzymała
się i spojrzała na nią podejrzliwie.
- Jesteś sama?
- No oczywiście, że
jestem sama!
- Jezu nie krzycz tak -
złapała się za głowę. Usiadła na kanapie otulając się kocem,
od którym przed chwilą spała Wik, a ona poszła do kuchni
zaparzyć mocnej kawy. Kiedy postawiła przed koleżanką parujący
kubek przyssała się do niego jak do jedynego źródła wody.
- Wczoraj mało rzeczy
zaprzątało moje myśli, ale kiedy się dzisiaj obudziłam i
wszystko przypomniałam myślałam, że oszaleję! Zaraz złapałam
za telefon, ale nie odbierałaś. Wskoczyłam w taksówkę i jestem.
- Ale co cię tak
wystraszyło? - albo Maya jej czegoś nie powiedziała, albo to ona
ma kłopoty z myśleniem...
- No to, że cię
wczoraj puściłyśmy samą!
Wik popatrzała z
uśmiechem na pustą filiżankę po kawie na stole.
- Nie byłam sama -
mruknęła.
- Rita mi powiedziała,
że zadzwoniła po Harveya - przyznała Maya - Ale przecież ja nie
znam tego twojego Harveya...
"Mojego ?!"
- Po prostu mnie
podrzucił do domu, wszystko w porządku...
- Mhm - Maya również
popatrzała na filiżankę.
- Tak wszedł na kawę,
wielkie mi rzeczy!
- Wypił i grzecznie
poszedł? - aż za dobrze znała uniesioną brew Mayi.
- Nie wiem... -
odpowiedziała zgodnie z prawdą. Brew podskoczyła jeszcze wyżej -
Usnęłam - poczuła się bardzo zażenowana.
- Coo? Jak mogłaś
usnąć?!
- Nie byłam
najtrzeźwiejsza - próbowała się usprawiedliwić nie wspominając
Mayi o masażu.
- I co ja mam z tobą
zrobić Wik? - załamała ręce - Facet pędzi do ciebie w środku
nocy, a ty mu usypiasz?
- Nie dręcz mnie -
mruknęła.
- A Dominik? - dodała
już poważniej.
- O tym też mi nie
wspominaj... Polazł za mną i próbował mnie przepraszać, ale nie
dopuściłam go do głosu.
- A wiesz czemu za tobą
poszedł? Zoe zrobiła mu straszną aferę i między zdaniami
wyczytał, że też tam byłaś.
- Muszę porozmawiać z
Zoe na temat... A tak swoja drogą... Kiedy wykładałam Dominikowi
kilka słów prawdy, przyjechał Harvey... - zarumieniła się na
samo wspomnienie
- I co się stało? -
Maya wierciła się z ciekawości.
- Zachował się
jakbyśmy byli umówieni, nawet przeprosił za spóźnienie...
- Facet jest moim
bohaterem! Co na to ten podły kłamca?
- Nie mam pojęcia.
Byłam w takim szoku, że widzę Harveya, że Dominik jakoś wypadł
mi z głowy... - kolejny dzwonek do drzwi przerwał im dyskusję.
- Co znowu? - Wik
niechętnie wstała i znowu włócząc nogami poszła otworzyć
drzwi.
- Pani Wiktoria
Hastings? - był to kurier.
- Tak...
- Proszę tu podpisać -
podał jej kartkę i długopis. Wik złożyła podpis we wskazanym
miejscu, a mężczyzna w zamian dał jej spore pudełko owinięte w
zwykły szary papier - Miłego dnia.
Wik wróciła do salonu
ważąc w ręce przesyłkę.
- Kurier w niedzielę? -
Maya myślała dokładnie o tym samym co ona - Otwieraj!
Rozszarpała papier i
obie wlepiły wzrok w pudełko ze sklepu "Miranda Story".
- No szybciej! -
ponagliła ją Maya. Uchyliła wieczko. W pudełku dumnie stała
para granatowych botków, których zakup wczoraj uniemożliwiła jej
Zoe. Opowiedziała o tym Mayi.
- Myślisz, że...
- Nie - odparła jej bez
przekonania. Wyciągnęła jednego buta podziwiając go podobnie jak
wczoraj w sklepie.
- Jest doskonały... -
mówiła z zachwytem.
- Wik na spodzie jest
koperta - zauważyła Maya. But w momencie poszedł w zapomnienie
czule odłożony na stół. Wygrzebała dużą, białą kopertę.
Przechyliła ją i cała zawartość wysypała się na kanapę. Były
tam trzy rzeczy. Jej łańcuszek, klucze do domu i paczka aspiryny.
Żadnej kartki, notatki absolutnie nic.
- Co to ma znaczyć? -
Maya nadal niczego nie łapała.
- Łańcuszek wczoraj
założyłam Nathalie, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała
"kompletna" - wyjaśniła.
- Musiał zamknąć
drzwi, kiedy wychodził - Maya podniosła klucze. Wik oblała się
rumieńcem.
- I chyba byłam trochę
bardziej wstawiona niż mi się wydawało - obie spojrzały na
aspirynę.
- Nooo - Maya śmiało
otworzyła tabletki i połknęła dwie naraz - Facet jak marzenie.
Wik niewiele myśląc
otworzyła laptopa i zaczęła pisać maila.
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings.
TEMAT: Superbohater na
pełny etat.
DO: Harvey Word.
12:15 NY
Panie mecenasie,
Aspiryna okazała się
istnym zbawieniem, ale buty??
M.
____________________________________________________________________________
Wysłała nie zdając
sobie sprawy, że Maya patrzy jej przez ramię.
- To nie ładnie czytać
prywatną korespondencję!
- Droga Wik, pan mecenas
to nasz klient. To jest sprawa jak najbardziej służbowa.
Wik czuła się jak
nastolatka, która ma zamiar coś spsocić.
- Jezu Wik czy ja
właśnie widzę ten błysk w twoim oku?
- Jaki błysk?
- TEN błysk!
- Nie, nie, nie - o
dziwo udało jej się być zupełnie poważną - Jutro wracam do
pracy i wszystko pozostaje po staremu.
- Ależ ty potrafisz być
sztywna - wyglądała na zawiedzioną. Kiedy komputer piknął
obwieszczając nadejście maila obie zamarły patrząc sobie w oczy.
- Dobra odwołuje -
pierwsza roześmiała się Maya - Potrafisz nieźle udawać. Obie
rzuciły się na urządzenie.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: Tylko na pół
DO: Wiktoria Hastings.
12:18 NY
Agentko Hastings,
Cieszę się, że mogłem
pomóc. Nie zapominaj, że nocami dorabiam jako taksówkarz, a ma to
niewiele wspólnego z heroizmem. Buty to sprawka mojej córki.
Chciała się odwdzięczyć za uratowanie pierwszego balu (czy to
nie bohaterstwo?). I nie sprzeciwiaj się, bo ledwo ją odwiodłem
od kucyka...
Harvey Word
____________________________________________________________________________
- Jest słodki!! -
zapiszczała Maya.
- Myślę, że nie
powinnyśmy ulegać pozorom - Wik wbrew temu co mówiła nie mogła
powstrzymać szerokiego uśmiechu - Harvey nie został Harveyem, bo
był słodki.
- Wiesz co ty też
prywatnie jesteś zupełnie inna niż w pracy! A on jest spoko
ojcem, więc nie może być aż takim zimnym draniem!
- Maya właśnie
zerwałam z facetem, który zrobił ze mnie idiotkę, a ty mnie
swatasz z innym?
Mina Mayi nie
pozostawiała wielkiego pola wyobraźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!