piątek, 4 stycznia 2013

SPICY Rozdział 11


- Santini! Myślałem, że jesteś w Nowym Meksyku! - był bardzo naturalnie zaskoczony, kiedy ściskał dłoń oniemiałemu Dominikowi. Oczywiście. Harvey był zawsze panem sytuacji. Nigdy nie był zdezorientowany. Wik od samego początku coś nie grało. Teraz już wiedziała co. Ubrany był w jeansy i białą lnianą koszulę. Włosy były lekko poczochrane jakby wyszedł spod prysznica. Harvey nie był Harveyem. To był ktoś zupełnie inny! Wyglądał jak bardzo drogi i bardzo smaczny cukierek... Otwarła szerzej oczy zdając sobie sprawę, że właśnie zrywa z chłopakiem i ślini się na drugiego jednocześnie.
- Przepraszam za spóźnienie - popatrzał jej w oczy - Zagadałem się z Ritą. Jedziemy?
Rita... Kolega taksówkarz... Ech... Była zbyt pijana, żeby wcześniej coś wywęszyć.
- Jasne - powiedziała jakby doskonale zdając sobie sprawę z tego co się dzieje.
- W takim razie udanej zabawy! - powiedział do Dominika - Tylko nie spij za bardzo Carla. W poniedziałek jego głowa ma być sprawna!
Wik nie widziała miny Dominika. Czuła, że robi coś bardzo nieładnego, ale prowadzona lekko i pewnie przez Harveya nie zerknęła już na niego ani razu. I na szczęście nie potknęła się o nic, chociaż chodnik huśtał się niebezpiecznie. Zatrzymali się kawałeczek dalej przy czarnym, niskim sportowym samochodzie. Harvey otworzył przed nią szarmancko drzwi i pomógł jej wsiąść. Nie wiedziała, czy tak już ma czy robi to na pokaz, ale kiedy zatrzasnął za nią drzwi i znalazła się w cichym, ciepłym i przytulnym wnętrzu samochodu wszystkie emocje uleciały. Harvey obszedł samochód dookoła i wsiadł zgrabnie po stronie kierowcy. Kiedy przekręcił kluczyk rozległ się cichy warkot silnika i głos Franka Sinatry. Samochód ruszył gładko.
- Co tu robisz? - chciała zapytać ostrzej, ale wyszło raczej leniwie.
- Wieczorami dorabiam jako taksówkarz - śmiał się?
Przechyliła głowę w jego stronę patrząc groźnie. Ale nie, nie śmiał się. Był uśmiechnięty, ale nie złośliwie. Oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy.
- Powiedz mi gdzie mam jechać zanim uśniesz.
- Nie mam zamiaru spać! - oburzyła się niespecjalnie stanowczo. Tym razem śmiał się już otwarcie. Nie mogła się napatrzeć na tą wersję Harveya. Ledwo go poznawała bez garnituru i krawatu. Teraz miał swoje 35 lat. Teraz był sobą. I było bardzo miło na niego patrzeć.
- Dziękuję - powiedziała.
- Za co? - spojrzał na nią autentycznie zdziwiony.
- Za to, że przyjechałeś. I prawdopodobnie uratowałeś tym Dominikowi życie - zaśmiała się. Dominik stał się odległym wspomnieniem. Jakby widziała się z nim gdzieś bardzo dawno temu i bardzo daleko stąd. Harvey wprowadzał ją w zupełnie inny wymiar, w zupełnie inny świat. Niespokojny i bezpieczny jednocześnie.
- Tego ostatniego nie miałem na celu, ale dobrych uczynków nigdy za wiele.
Zaśmiała się i ze zdziwieniem uznała, że stoją przed jej domem.
- Ty kłamczuchu!
- Taką mam wadę...
- Wiesz wszystko?
Obydwoje parsknęli śmiechem.
- Wejdziesz na kawę? - zapytała zanim się nad tym zastanowiła - Jakkolwiek to brzmi naprawdę chodzi mi o kawę...
- Chętnie - obserwował ją uważnie. Ach ta przenikliwość... Była nawet całkiem ekscytująca. Wysiadł z samochodu i zanim zdążyła odpiąć pasy już otwierał jej drzwi. Więc po prostu tak już ma... Przez chwilę mierzyła się z zamkiem w drzwiach czego na szczęście nie skomentował. Kiedy weszli do środka rzuciła niedbale klucze na komodę w przedpokoju i skopała z nóg wysokie szpilki. Na bosaka zaprowadziła go do przytulnego salonu.
- Rozgość się - sama ruszyła za blat kuchenny. Na całe szczęście miała kuchnie połączoną z salonem i mogła teraz obserwować jak przechadza się po pokoju oglądając jej książki i zdjęcia porozstawiane na półkach.
- Ty też będziesz piła kawę? - zatrzymał się przed nią po drugiej stronie blatu.
- Mmm - zaprzeczyła - Ja dzisiaj toleruje tylko alkohol.
Uniósł brew zaintrygowany.
- Agentko Hastings... Jeszcze godzinę temu miałem cię za wzór do naśladowania dla mojego dziecka.
- Nawet nie wiesz jak mnie zdziwiło to twoje dziecko!
Przeszła do stolika przy sofie i postawiła na nim filiżankę z kawą. Odruchowo zerknęła na dywan i do głowy napłynęły wspomnienie... Musi go wywalić! A szkoda, bo bardzo go lubiła. Kiedyś!
- Dlaczego? - zapytał Harvey. Co dlaczego...? Aha!
- Jakoś na pierwszy rzut oka nie myśli się o tobie " musi być z niego dobry ojciec".
- A co się o mnie myśli? - usiadł na kanapie.
Podeszła do półki i nalała sobie lampkę wina.
- Na pierwszy rzut? - zamyśliła się siadając obok niego i podkurczając nogi pod siebie - Można się trochę wystraszyć.
- Bałaś się mnie? - mówił hipnotycznie cicho nie spuszczając z niej ciemnych oczu.
- Bałam się, że się potknę, albo powiem coś niestosownego - nie wiedziała skąd u niej tyle odwagi. Przecież mimo przebrania to nadal Harvey Word! Było nawet zabawnie. Czuła, że go prowokuje zachowując się tak swobodnie.
- Wypadłaś bardzo czarująco - odpowiedział zupełnie poważnie.
- Czarująco? Chciałam wypaść groźnie i profesjonalnie! - zaprotestowała.
- Czar nie odjął ci profesjonalizmu.
Dlaczego musiał być taki poważny i tak dobrze wychowany?! Strasznie ją to krępowało. Chociaż... Bardzo by ją to krępowało, gdyby była trzeźwa. Teraz chyba jej się nawet podobało. Wstała i podeszła do wieży. Chwilę grzebiąc w stosiku płyt włączyła tą samą płytę Franka Sinatry, którą słuchali w samochodzie. Uśmiechnęła się do Harveya dumna z siebie, a on odwzajemnił uśmiech. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do tego jak naturalny i piękny uśmiech może ozdobić tą surową twarz. Upiła spory łyk wina, a kiedy z powrotem na niego zerknęła ze zdziwieniem zauważyła, że przegląda jej legitymację FBI, która widocznie leżała na stole.
- Masz za tydzień urodziny! - zauważył.
- Nie obchodzę urodzin - ucięła siadając z powrotem koło niego.
- Dlaczego?
- Tak wyszło - wzruszyła ramionami i znowu napiła się wina - Co się stało z matką Nathalie? - czemu go o to pyta?!!
- Nic. Ma się dobrze.
- Ale nie jesteście ze sobą prawda? - zamknij się Hastings!
- Najpierw ty powiedz dlaczego nie obchodzisz urodzin - był zupełnie spokojny. Uff. Mimo wszystko bała się, że go urazi. Upiła kolejny, spory łyk wina i rozłożyła się wygodniej na kanapie. Było jej bardzo miło i czuła się bardzo swobodnie.
- To było piętnaście lat temu - zaczęła dziwiąc się, że przychodzi jej to tak łatwo - Mieszkałam wtedy jeszcze w Kaliforni i dopiero zaczynałam sobie wyobrażać co będę robiła jak będę duża - przełknęła ślinę. Co też ona do cholery wyprawia... - Szliśmy na kolację do restauracji, żeby uczcić moje urodziny. Ja, rodzice i dziadkowie. Czekałam z dziadkami w restauracji, bo rodzice szykowali mi jakąś niespodziankę. Spóźniali się coraz bardziej i bardziej. Po ponad godzinie, kiedy nie odbierali telefonu naprawdę się zaniepokoiliśmy. Kiedy wróciliśmy do domu czekał już na nas oficer śledczy... Mayers. Ktoś ich zaatakował, kiedy wychodzili z cukierni. Obydwoje zginęli.
Nie zdawała sobie sprawy, że to nadal tak boli. Było jej tak przejmująco smutno. Kątem oka widziała jak Harvey siedzi w bezruchu i ją obserwuje.
- Nie chciałam ci opowiadać żadnej rzewnej historyjki. Sam się prosiłeś - powiedziała niby luzacko, wstając z kanapy. Dobrze jakby sobie już poszedł. Podeszła do półki odstawiając kieliszek. Pochyliła głowę głęboko oddychając. Chciała odzyskać względną równowagę zanim do niego wróci, ale nagle silna ręka złapała ją w pasie i odwróciła w swoją stronę. Spojrzała na niego wystraszona.
- Przepraszam. Nie powinienem tak naciskać - wyszeptał. Przyciągnął ją leciutko do siebie i objął. Oparła mu odruchowo głowę na piersi i zawładnął nią ten niesamowity, Harveyowy zapach. Zamknęła oczy.
- Mój Boże byłaś wtedy młodsza od Nati - mruknął zatrwożony.
Nic na to nie odpowiedziała. Jej ciało było tak zaskoczone jego bliskością, że prawie zaczęła się uśmiechać. Nie chciała, żeby się odsuwał, ale jednocześnie wiedziała, że musi to zrobić. Zrobiła malutki kroczek w tył, a ręce natychmiast poluzowały uchwyt.
- Wszystko w porządku - uśmiechnęła się lekko - Oczywiście sprawę umorzono, ponieważ nie odnaleziono sprawcy...
- A ty nie odpuściłaś?
- Złość jest doskonałym motywatorem. Ale zanim skończyłam studia, zanim wstąpiłam do FBI wszelkie ślady były już dawno zatarte - wzruszyła ramionami wracając na kanapę.
Harvey już o nic nie pytał. Tylko usiadł na swoim miejscu i nieoczekiwanie wziął jej nogi na kolana. Zdziwiona otwarła szeroko oczy.
- Co robisz?
- Połóż się - powiedział stanowczo - Ty też musisz mieć bystry umysł od poniedziałku.
Zaskoczona, że znowu grzecznie i bez sprzeciwu wypełnia polecenie wyciągnęła się wygodnie na kanapie. Sprawne dłonie zaczęły masować jej stopy i łydki. Przemknęło jej przez głowę, że gdyby była trzeźwa chyba oszalałaby od tego dotyku.
- I dziękuję, że nie wspomniałeś o Dominiku - mruknęła zupełnie rozleniwiona.
- On mnie akurat w ogóle nie obchodzi - odpowiedział zaskakująco zdecydowanie. Nie wiedzieć czemu uśmiechnęła się zadowolona. Było jej ciepło, czuła się bezpieczna i zrelaksowana.
- Dlaczego mam nie ruszać włosów? - dźwięk ledwo wydobywał się z jej ust. Bełkotała, ale miała to w nosie. Jej ciało przeszywały bardzo przyjemne ciarki.
- Csiii - szepnął.
    Obudził ją bardzo nachalny dzwonek do drzwi. Podniosła głowę rozglądając się dookoła. Było już zupełnie widno, a ona leżała na kanapie w swoim salonie otulona grubym kocem. Z tego co zarejestrował jej mózg była sama. Głośne dudnienie do drzwi powtórzyło się. Wstała niespiesznie i poczłapała w tamtą stronę. Za drzwiami stała roztrzęsiona Maya.
    - Jezu Wik myślałam, że oszaleje! - objęła ją mocno - Gdybym sama nie była wyższym organem zadzwoniła bym po policję!
    - Co się stało? - Wik również się wystraszyła, chociaż nadal oszołomiona po brutalnej pobudce.
    - Dlaczego nie odbierasz telefonów?! Dzwoniłam ze sto razy...
    Wciągnęła ją do środka i zatrzasnęła drzwi.
    - Spałam Maya...
    Maya nagle zatrzymała się i spojrzała na nią podejrzliwie.
    - Jesteś sama?
    - No oczywiście, że jestem sama!
    - Jezu nie krzycz tak - złapała się za głowę. Usiadła na kanapie otulając się kocem, od którym przed chwilą spała Wik, a ona poszła do kuchni zaparzyć mocnej kawy. Kiedy postawiła przed koleżanką parujący kubek przyssała się do niego jak do jedynego źródła wody.
    - Wczoraj mało rzeczy zaprzątało moje myśli, ale kiedy się dzisiaj obudziłam i wszystko przypomniałam myślałam, że oszaleję! Zaraz złapałam za telefon, ale nie odbierałaś. Wskoczyłam w taksówkę i jestem.
    - Ale co cię tak wystraszyło? - albo Maya jej czegoś nie powiedziała, albo to ona ma kłopoty z myśleniem...
    - No to, że cię wczoraj puściłyśmy samą!
    Wik popatrzała z uśmiechem na pustą filiżankę po kawie na stole.
    - Nie byłam sama - mruknęła.
    - Rita mi powiedziała, że zadzwoniła po Harveya - przyznała Maya - Ale przecież ja nie znam tego twojego Harveya...
    "Mojego ?!"
    - Po prostu mnie podrzucił do domu, wszystko w porządku...
    - Mhm - Maya również popatrzała na filiżankę.
    - Tak wszedł na kawę, wielkie mi rzeczy!
    - Wypił i grzecznie poszedł? - aż za dobrze znała uniesioną brew Mayi.
    - Nie wiem... - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Brew podskoczyła jeszcze wyżej - Usnęłam - poczuła się bardzo zażenowana.
    - Coo? Jak mogłaś usnąć?!
    - Nie byłam najtrzeźwiejsza - próbowała się usprawiedliwić nie wspominając Mayi o masażu.
    - I co ja mam z tobą zrobić Wik? - załamała ręce - Facet pędzi do ciebie w środku nocy, a ty mu usypiasz?
    - Nie dręcz mnie - mruknęła.
    - A Dominik? - dodała już poważniej.
    - O tym też mi nie wspominaj... Polazł za mną i próbował mnie przepraszać, ale nie dopuściłam go do głosu.
    - A wiesz czemu za tobą poszedł? Zoe zrobiła mu straszną aferę i między zdaniami wyczytał, że też tam byłaś.
    - Muszę porozmawiać z Zoe na temat... A tak swoja drogą... Kiedy wykładałam Dominikowi kilka słów prawdy, przyjechał Harvey... - zarumieniła się na samo wspomnienie
    - I co się stało? - Maya wierciła się z ciekawości.
    - Zachował się jakbyśmy byli umówieni, nawet przeprosił za spóźnienie...
    - Facet jest moim bohaterem! Co na to ten podły kłamca?
    - Nie mam pojęcia. Byłam w takim szoku, że widzę Harveya, że Dominik jakoś wypadł mi z głowy... - kolejny dzwonek do drzwi przerwał im dyskusję.
    - Co znowu? - Wik niechętnie wstała i znowu włócząc nogami poszła otworzyć drzwi.
    - Pani Wiktoria Hastings? - był to kurier.
    - Tak...
    - Proszę tu podpisać - podał jej kartkę i długopis. Wik złożyła podpis we wskazanym miejscu, a mężczyzna w zamian dał jej spore pudełko owinięte w zwykły szary papier - Miłego dnia.
    Wik wróciła do salonu ważąc w ręce przesyłkę.
    - Kurier w niedzielę? - Maya myślała dokładnie o tym samym co ona - Otwieraj!
    Rozszarpała papier i obie wlepiły wzrok w pudełko ze sklepu "Miranda Story".
    - No szybciej! - ponagliła ją Maya. Uchyliła wieczko. W pudełku dumnie stała para granatowych botków, których zakup wczoraj uniemożliwiła jej Zoe. Opowiedziała o tym Mayi.
    - Myślisz, że...
    - Nie - odparła jej bez przekonania. Wyciągnęła jednego buta podziwiając go podobnie jak wczoraj w sklepie.
    - Jest doskonały... - mówiła z zachwytem.
    - Wik na spodzie jest koperta - zauważyła Maya. But w momencie poszedł w zapomnienie czule odłożony na stół. Wygrzebała dużą, białą kopertę. Przechyliła ją i cała zawartość wysypała się na kanapę. Były tam trzy rzeczy. Jej łańcuszek, klucze do domu i paczka aspiryny. Żadnej kartki, notatki absolutnie nic.
    - Co to ma znaczyć? - Maya nadal niczego nie łapała.
    - Łańcuszek wczoraj założyłam Nathalie, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała "kompletna" - wyjaśniła.
    - Musiał zamknąć drzwi, kiedy wychodził - Maya podniosła klucze. Wik oblała się rumieńcem.
    - I chyba byłam trochę bardziej wstawiona niż mi się wydawało - obie spojrzały na aspirynę.
    - Nooo - Maya śmiało otworzyła tabletki i połknęła dwie naraz - Facet jak marzenie.
    Wik niewiele myśląc otworzyła laptopa i zaczęła pisać maila.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings.
    TEMAT: Superbohater na pełny etat.
    DO: Harvey Word.
    12:15    NY

    Panie mecenasie,
    Aspiryna okazała się istnym zbawieniem, ale buty??
      M.
    ____________________________________________________________________________

    Wysłała nie zdając sobie sprawy, że Maya patrzy jej przez ramię.
    - To nie ładnie czytać prywatną korespondencję!
    - Droga Wik, pan mecenas to nasz klient. To jest sprawa jak najbardziej służbowa.
    Wik czuła się jak nastolatka, która ma zamiar coś spsocić.
    - Jezu Wik czy ja właśnie widzę ten błysk w twoim oku?
    - Jaki błysk?
    - TEN błysk!
    - Nie, nie, nie - o dziwo udało jej się być zupełnie poważną - Jutro wracam do pracy i wszystko pozostaje po staremu.
    - Ależ ty potrafisz być sztywna - wyglądała na zawiedzioną. Kiedy komputer piknął obwieszczając nadejście maila obie zamarły patrząc sobie w oczy.
    - Dobra odwołuje - pierwsza roześmiała się Maya - Potrafisz nieźle udawać. Obie rzuciły się na urządzenie.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: Tylko na pół
    DO: Wiktoria Hastings.
    12:18    NY

    Agentko Hastings,
    Cieszę się, że mogłem pomóc. Nie zapominaj, że nocami dorabiam jako taksówkarz, a ma to niewiele wspólnego z heroizmem. Buty to sprawka mojej córki. Chciała się odwdzięczyć za uratowanie pierwszego balu (czy to nie bohaterstwo?). I nie sprzeciwiaj się, bo ledwo ją odwiodłem od kucyka...

      Harvey Word
      ____________________________________________________________________________

    - Jest słodki!! - zapiszczała Maya.
    - Myślę, że nie powinnyśmy ulegać pozorom - Wik wbrew temu co mówiła nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu - Harvey nie został Harveyem, bo był słodki.
    - Wiesz co ty też prywatnie jesteś zupełnie inna niż w pracy! A on jest spoko ojcem, więc nie może być aż takim zimnym draniem!
    - Maya właśnie zerwałam z facetem, który zrobił ze mnie idiotkę, a ty mnie swatasz z innym?
    Mina Mayi nie pozostawiała wielkiego pola wyobraźni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!