wtorek, 8 stycznia 2013

SPICY Rozdział 19


    - No przestań aż tak cię zdenerwowałam, czy aż tak się nudzisz? - prycham z dezaprobatą. Odważam się spojrzeć na Nathalie, ale ta pokazuje coś ojcu. Harvey pochyla się nad nią, ale kiedy na niego zerkam podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy kompletnie nie słuchając córki.
    - Mówię poważnie właśnie minęło mnie dwóch policjantów z plastikowymi odznakami, a kolejnych dwóch stoi przy drzwiach.
    Marszczę brwi. Niiee... wkręca mnie.
    - Zoe nie ładnie jest tak żartować... - mówię bez przekonania.
    - Chciałabym...
    - W którym banku jesteś?
    - Mercy przy piątej alei.
    - Opisz co widzisz – automatycznie prostuje się.

    - Właśnie kiwają do siebie głowami jakby porozumiewawczo i... O cholera jeden barykaduje drzwi Wik to jest naprawdę napad! Zrób coś! - jej głos przechodzi w spanikowany szept. Z szeroko otwartymi oczami mój wzrok pada na Harveya. Ma zmarszczone brwi i mnie obserwuje. W słuchawce słyszę wystrzał z pistoletu i niewyraźny krzyk jakiegoś mężczyzny.
    - Zoe!! - podrywam się z miejsca i przeczesuje wzrokiem salę.
    - Jezu Wik to się dzieje naprawdę... - słyszę szept Zoe.
    - Ilu ich jest? - pytam.
    - Czterech mają małe karabinki i maski na twarzach... Kurwa Wik...
    - Posłuchaj mnie bądź cicho i rób co mówią ja już tam jadę - zasłaniam słuchawkę - Maya napad na bank przy piątej zbieraj się! - krzyczę. Widzę jak Maya się zatrzymuję ze zwieszonymi rękoma i patrzy na mnie z niedowierzaniem. W słuchawce słyszę niewyraźny głos Zoe, szum, trzask i zapada cisza. Zamieram patrząc przerażona na spiętego Harveya.
    - Wik, Wik, Wik - słyszę roześmiany męski głos w telefonie - Kim jesteś Wik?
    - Twoim największym koszmarem - warczę do słuchawki, a moje zęby trą o siebie.
    - Oj zabrzmiało bardzo groźnie - jego głos w ogóle nie wyraża strachu.
    - Zabrzmi jeśli komukolwiek spadnie choćby włos z głowy - opieram się ciężko o biurko - I nie będę cię ostrzegała dwa razy.
    - Hmm a co mi zrobisz jeśli twojej przyjaciółce spadnie włos? Będziesz mnie ścigała?
    - O nie ja. Ja cię nie będę ścigała - mówię tak spokojnie, że aż sama się siebie boje - Ja cię dorwę i dopiero wtedy zacznie się twój problem!
    - Jeśli mnie dorwiesz
    - Odrobinę zaufania - uśmiecham się przebiegle, chociaż chce mi się płakać. Po chwili słyszę tylko sygnał. Rozłączył się.
    Opieram się drugą ręką o biurko i próbuje wyrównać oddech.
    - Serio mamy się zajmować napadem na bank? Może jeszcze ściągniemy kotka z drzewa? - Maya wyraźnie rozbawiona klepie mnie po ramieniu. Mam ochotę jej oddać dwa razy mocniej - Chłopaki ze SWAT to załatwią.
    - Raz do cholery zrób o co cię proszę i nie dyskutuj! - serce mi tak strasznie łomocze... Patrzy na mnie prawie wystraszona - Zoe tam jest - dodaje już łagodniej, wymijam ją i biegnę do wyjścia. Kiedy szukam po kieszeniach kluczyków z wściekłością przypominam sobie, że zostawiłam je na górze w marynarce.
    - Cholera jasna! - warczę uderzając ręką w maskę.
    - Chodź - ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie w głąb parkingu.
    - Co robisz? - patrze na Harveya, który idzie pewnym krokiem przed siebie - Gdzie idziemy? - irytuje mnie, że normalnie bym się wyrwała i zrobiła wszystko po swojemu, ale jemu się podporządkowuje.
    - Jedziemy do banku. Jesteś zdenerwowana i nie pozwolę ci prowadzić - mówi tonem rozkazującym, a ja czuję wdzięczność, że się o mnie troszczy... To się robi chore! Tym razem jest swoim sportowym samochodem. To chyba Jaguar. Bardzo ładny... Potrząsam głową. Jak mogę analizować takie rzeczy, kiedy Zoe jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
    - Co się stało? - pyta otwierając przede mną drzwi. Kręcę przecząco głową i wsiadam bez gadania do środka. Obchodzi samochód i wsiada po drugiej stronie. Odpala silnik i bardzo szybko i sprawnie wyprowadza auto z garażu. Jedzie zupełnie innymi ulicami niż ja bym pojechała, ale nie zatrzymujemy się w żadnym korku.
    - Gdzie Nathalie? - patrzę na jego profil i minę skoncentrowaną na jeździe.
    - Trevor ją zabierze - rzuca krótko. Jest na mnie zły?
    - Słuchaj Harvey dziękuję za pomoc, ale nie powinieneś tam zostawać. Mogą się wydarzyć różne nieprzewidziane rzeczy, więc mnie wysadzisz i wrócisz po Nati ok? - mówię prawie z błaganiem w głosie. Patrzy na mnie prawie z wściekłością. Kulę się cała w sobie. Chciałabym się stać niewidoczna.
    - Żartujesz sobie ze mnie? - mówi łagodniej niż się spodziewałam - Zoe to również moja bardzo dobra znajoma i nie ruszę się stamtąd póki nie będzie bezpieczna - mówi mi to jak coś zupełnie normalnego i oczywistego. Tak na wypadek gdybym sobie pomyślała, że może chodzić o mnie... Spuszczam wzrok i pocieram dłońmi skronie.
    - Muszę szybko coś wymyślić.
    - Czy to nie twój żywioł? Niezaplanowana spontaniczna akcja?
    - Niby tak tylko, że normalnie na głównym planie nie ma osoby na której mi zależy...
    Ciepła dłoń ze szczupłymi, długimi palcami ląduje na moim kolanie i gładzi je delikatnie. Krew zaczyna szybciej krążyć. Po chwili wzdycham cichutko zadowolona.
    - Paradoksalnie nie możesz myśleć o Zoe. Musisz działać instynktownie i nie możesz ulec emocjom - mówi spokojnie hipnotycznym głosem i o dziwo to działa... To naprawdę działa! - Zachowuj się tak jakby jej tam nie było, bo tylko tak możesz jej pomóc - Zatrzymujemy się na światłach i odwraca się w moją stronę - Dasz radę mała pomogę ci - ściska moją dłoń. Uśmiecham się powoli. Jest genialny! Mistrz perswazji...
    - Potwór przestał straszyć - mówię ze zdziwieniem i ulgą. Kiwa głową, zabiera rękę i wraca do prowadzenia auta. Już z daleka widzę żółto niebieskie światła kogutów policyjnych. Cały teren wokół banku jest otoczony żółtą taśmą, a tłum gapiów docisnął się możliwie jak najbliżej. W zabezpieczonym kręgu było nadzwyczajnie spokojnie. Kilkoro policjantów kręciło się po pustym parkingu, a lekko na uboczu stoi furgonetka. Przepycham się przez ludzi do pierwszego z brzegu funkcjonariusza i czuję, że Harvey idzie tuż za mną. Policjant natychmiast zachodzi mi drogę.
    - Biuro federalne. Muszę porozmawiać z dowódcą - wyciągam odznakę. Mężczyzna w wieku około trzydziestu kilku lat uważnie ją czyta - Jeszcze dzisiaj - warczę zniecierpliwiona.
    - Przykro mi agentko Hastings, ale nie mogę państwa przepuścić.
    - Nie możesz nas przepuścić? - przechylam głowę czując, że moja cierpliwość jest na wyczerpaniu - I jesteś tego zupełnie pewien - zaciskam szczęki.
    - Taka procedura. Musimy pracować w skupieniu.
    - Pracować w skupieniu... Jeśli się tu nie zjawi za trzydzieści sekund możecie zapomnieć o skupieniu! - zaczynam na niego wrzeszczeć. Czuję się głupio, ale czas biegnie a Zoe potrzebuje mojej natychmiastowej pomocy. Myśl!!
    - Agentko to wyraźne polecenie mojego przełożonego i nie zamierzam mu się przeciwstawiać.
    - Posłuchaj stary - Harvey przepycha się koło mnie. Zerkam na niego zdziwiona i widzę już Maya i Lincolna stojących w równej linii obok nas. Nie wiem nawet kiedy się pojawili. Teraz obydwoje patrzą na Harveya ze ściągniętymi brwiami - Ścigamy tego gościa od ponad pół roku i znamy kilka szczegółów, które mogą się przydać twojemu szefowi. Jeśli nas nie puścisz aresztujemy cię za utrudnianie śledztwa przydzielonego z ramienia gubernatora, więc rusz się, bo z tego twój przełożony na pewno nie będzie zadowolony.
    Mierzą się chwilę spojrzeniami i prawie widzę jak policjant maleje z każdą sekundą.
    - Poczekajcie tu - mruczy po czym pokazuje coś koledze obok i odchodzi. Zaszokowana patrzę na Harveya i na pozostałych. Ależ mają głupie miny!
    - Stary? Gościa? Panie mecenasie co to za język?! - nie mogę się nie szczerzyć. Zerka na mnie z poważną miną, ale ma w oczach migają mu wesołe iskierki.
    - Nie dostajecie przydziałów od gubernatora prawda?
    - Nie zdarzyło się... - co za komiczna sytuacja w takim momencie!
    - Wraca - z powrotem pełna koncentracja pojawia się na twarzy Harveya.
    Policjant z mało zadowoloną miną podchodzi do taśmy.
    - Możecie wejść - podnosi taśmę i przechodzimy szybko zanim zmieni zdanie - Hola! - odwracam się na pięcie. Maya z Lincolnem zostają po drugiej stronie.
    - Są z nami - mówię poirytowana w czasie, kiedy okazują legitymacje. Najdziwniejsze jest to, że policjant nawet nie wpadł na to, żeby wylegitymować Harveya. Idziemy szybko do furgonetki, bez pukania otwieram drzwi i ukazuje mi się zadziwiająco obszerne wnętrze naszpikowane elektroniką. Na stołkach przymocowanych do podłogi siedzą trzej policjanci. Jeden z nich taki zwyczajny i przeciętny facet jakich codziennie mijam na ulicy podnosi się i staje naprzeciwko mnie.
    - Agent specjalny Hastings, a to moi współpracownicy. Co macie do tej pory?
    - Witam sierżant Downey. Na razie nie odbierają telefonów. Wiemy tylko tyle, że mają jedenastu zakładników w tym jednego astmatyka. Dachy dookoła są obstawione przez snajperów, a oddział SWAT jest gotowy do akcji. Co o nich wiecie?
    Przełykam ślinę... Dzięki Harvey.
    - Najprawdopodobniej są przebrani za policjantów, jest ich czterech i mają małe karabiny maszynowe.
    - Zajmuję się tym od dwunastu lat, a jeszcze nigdy o nich nie słyszałem...
    - Bo my się nimi zajmujemy. A nie mamy w zwyczaju chwalić się prasie jacy to cudowni jesteśmy.
    Uniesiona brew i uśmiech tylko jednym kącikiem ust świadczy o tym, że w ogóle mi nie ufa. Dzwoni telefon i Downey idzie szybko w jego kierunku.
    - To oni - dwaj pozostali mężczyźni szybko zaczynają stukać po klawiaturze - Bądźcie cicho - rzuca w naszą stronę - Gotowi? - mężczyźni kiwają głowami. Zakłada słuchawkę z mikrofonem na ucho i naciska guzik - Sierżant Mark Downey słucham?... Miło mi cię poznać Kolombo - patrzy kręcąc głową w naszą stronę - Powiedz mi czego potrzebujesz... Słucham? Tak... - patrzy na mnie zdziwiony - Dlaczego nie chcesz rozmawiać ze mną?... Aha, no tak to by wszystko tłumaczyło... Poczekasz chwilę muszę ją zawołać... - naciska inny guzik i odsuwa mikrofon od ust. Patrzy na mnie z zaciekawieniem.
    - Chce rozmawiać z tobą - mówi.
    - Ze mną? - nie potrafię ukryć zdziwienia - No to chyba oczywiste! - dodaje szybko. Podchodzę do niego i podaje mi wolną słuchawkę leżącą na panelu.
    - Masz jakieś pojęcie o negocjacji prawda?
    Patrzę na niego z wyrzutem. Nie mogę już więcej kłamać, więc nie odpowiadam. Koncentruje się tylko na tym, że to jeden z wielu przestępców chodzących po ulicach, którego trzeba unieszkodliwić. Ignoruje fakt, że dłonie zaczynają mi się pocić, oddycham spokojnie.
    - Czy umiesz negocjować?! - naciska na mnie.
    - Oczywiście, że umie! - odzywa się wściekłym głosem Maya - Poza tym nie rozmawiają pierwszy raz!
    - Zdążyłem zauważyć. Powiedział, że jestem za mało perwersyjny... Dobra przełączam cię.
    Słyszę szum w słuchawce i po chwili miarowy oddech.
    - Cześć! - mówię swobodnie - Co słychać po drugiej stronie barykady?
    - Mmmm - mruczy obrzydliwie - Moja znajoma Wik! - uświadamiam sobie, że słychać go w całej furgonetce, więc robię krok do przodu i staję twarzą do ściany. Wlepione we mnie spojrzenia są strasznie rozpraszające.
    - O czym chcesz porozmawiać? - ktoś podsuwa mi pod rękę czyjąś kartotekę. Zdjęcie, dane osobowe i duży podpis ASTMA.
    - O żądaniach - mówi bardzo z siebie zadowolony.
    - Wielkich słów używasz. Nie dałoby się prośba, życzenie, roszczenie, pragnienie...
    - Ja żądam Wik - to było jak syk węża i po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz.
    - Dobrze w takim razie czego żądasz?
    - Autokaru do najbliższego lotniska skąd zabierze nas odrzutowiec. Trasę podam pilotowi, kiedy wszyscy znajdziemy się bezpiecznie na pokładzie.
    - Hmm... To może chwilę zająć...
    - Macie 20 minut.
    - Mamy dwadzieścia minut na załatwienie ci odrzutowca? Mój drogi chyba przeceniasz moją moc - uśmiecham się spokojnie. Co za psychol!!
    - Nie mój problem...
    - Zobaczę co da się zrobić. A czy ty możesz zrobić coś dla mnie?
    - Masz żądanie? - śmieje się.
    - Na razie prośbę. Masz na pokładzie astmatyka. To Rodger Mathew. Starszy facet, w okularach...
    - Widzę. Chcesz go dostać?
    - Chcę, żebyś go zapytał czy ma inhalator i czy nie potrzebuje jakiś lekarstw. Chyba, że masz miłosierny dzień, to możesz mi go oddać.
    - Nie jestem miłosierny. Nigdy. Ale tak miło mi się z tobą rozmawia, że mogę zapytać.
    Szelest słuchawki odkładanej na jakiś blat i kroki. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć stop. Niewyraźne głosy, jakiś płacz i kroki wracają. Również sześć.
    - Nie potrzebuje niczego. I byłem miłosierny - mówi z dumą.
    - O proszę łamiesz zasady - chwalę.
    - Dałem mu poduszkę. Ale źle się z tym czuje...
    - Niesłusznie. To sprawiło, że mnie również się z tobą miło rozmawia - sztuczna uprzejmość tylko podkreśla panikę w moim głosie.
    - Wiesz na kogo teraz patrzę? Na bardzo ładną afroamerykankę z długimi błyszczącymi włosami - ręka trzymająca dokumenty zaczyna drżeć. Odwracam się i opieram plecami o ścianę. Wszyscy patrzą na mnie w pełnym skupieniu, ale ja szukam tylko jednej twarzy. Tylko jedna osoba jest w stanie przegonić tego strasznego potwora - panikę. Spokojne czekoladowe oczy, lekkie kiwnięcie głową. Aprobata.
    - I co w związku z tym? - mówię już spokojniej.
    - Wiesz co zrobię jeśli za dwadzieścia minut będę niezadowolony? - huk serii z karabinku słyszę zarówno przez telefon jaki i przez otwarte drzwi furgonetki - Właśnie z nią to zrobię - znowu syczy, a mnie już nic nie pomaga papiery wypadają mi z rąk, nad którymi straciłam władzę - Do usłyszenia Wik - sygnał...
    Ściągam słuchawkę i odchylam głowę do tyłu. Jedyną dobrą stroną rozmowy jest to, że nasze kłamstwo nie zostało odkryte.
    - Nie masz pojęcia o negocjacji! - Downey wrzeszczy na mnie machając rękoma.
    - Masz plan budynku?
    - Słucham?
    - Potrzebuję planu banku najlepiej z pełnym umeblowaniem.
    Podnosi kartkę z blatu i rozwija ją w wielki arkusz.
    - Gdzie jest telefon z którego do mnie dzwonił? - zaznacza mi kropeczkę koło kas - Linijka - wyciągam rękę i po chwili ląduje w niej linijka - Zrobił sześć kroków, licząc plus minus po metrze mamy sześć metrów - Przykładam linijkę do kartki i odmierzam sześć centymetrów. Zataczam koło wokół miejsca i od razu znajduje większą przestrzeń - Trzyma ich w głównej sali przed kasami - podnoszę głowę - Co z autokarem?
    - Minimum pół godziny.
    Nie jest dobrze...
    - Informuj mnie na bieżąco - odwracam się, mijam wszystkich i wychodzę. Idę szybko do najbliższego krawężnika i siadam na nim łapiąc gwałtownie oddech. Dlaczego ode mnie zależy życie mojej przyjaciółki, a ja nie mam kompletnie żadnego wpływu na to co się dzieje? Ręce mam zupełnie zdrętwiałe i ledwo czuję twarz, którą w nich chowam.
    - Świetnie się spisałaś - Lincoln kuca przy mnie i klepie mnie po ramieniu.
    - Póki nie ma tu Zoe nie spisałam się w ogóle - mam matowy, drżący głos. Czuję suchość w ustach.
    - Teraz musimy wymyślić co zrobimy za 17 minut.
    - Nie możemy zrobić nic! Bo nie potrafię negocjować - chowam na powrót twarz w dłonie.
    - Pamiętasz jak utknąłem w hangarze z Bradleyem? Pamiętasz co wtedy zrobiłaś?
    - Rozróbę - uśmiecham się nieznacznie.
    - Wik nigdy nie wierzysz w swoją siłę dlaczego? Jesteś silniejsza od nas wszystkich razem zebranych! Nawet ostatnio Chris to mówił.
    - Co mówiłem? - obydwoje podnosimy głowy na Chrisa stojącego nad nami.
    - Głupoty jak zawsze - podnoszę się stając obok niego.
    - Czy ktoś już umarł?
    Patrzymy na niego wszyscy. Harvey z Maya stoją niedaleko za nami.
    - Bo macie miny jakby tak - rozkłada ręce.
    - Nie Chris nikt nie umrze - mówię już zupełnie spokojnie i sama się sobie dziwię, bo w środku jestem zupełnie rozbita.
    Drzwi furgonetki otwierają się z hukiem.
    - Dzwoni! - Downey wyciąga w moją stronę znajomą słuchawkę. Wchodzę szybko do furgonetki i wkładam ją do ucha poprawiając mikrofon.
    - Hastings.
    - Witam ponownie agentko Hastings.
    - Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut.
    - Chciałem zapytać jak postępy.
    - Potrzebujemy jeszcze piętnastu.
    - No to szkoda bo macie pięć.
    Downey gestami karze mi go uspokoić.
    - Niestety nie potrafię przeskoczyć pewnych rzeczy - nie mam zamiaru mu wchodzić w tyłek. Albo robimy to na moich zasadach, albo w ogóle.
    - Wiesz co zrobię a pięć minut z twoją przyjaciółką? - jest naprawdę wściekły - Będziesz zbierała jej mózg po ścianach!
    - Posłuchaj dupku - odzywam się tak jak Harvey. Spokojnie wymuszając uwagę - Spróbuj tylko ją rysnąć lub kogokolwiek z zakładników, a stracę wszelką cierpliwość, wejdę tam, urwę ci łeb i będę nim tłukła o ścianę. Więc, albo czekasz kolejne piętnaście minut, albo za chwilę się spotkamy - czuję moc. Czuję się pewnie w tym co mówię i jestem przekonana, że dam sobie radę. Downey łapię się za głowę i chodzi nerwowo w tą i z powrotem.
    - Ok poczekam - odzywa się głos w słuchawce niespodziewanie miło i pogodnie - Tęskniłem Wik - mruczy i się rozłącza.
    Wypuszczam z płuc powietrze i rzucam słuchawkę na blat.
    - Nie Downey. Nigdy nie negocjuje - mówię i wychodzę. Lodowaty wiatr owiewa mnie i czuję gęsią skórkę na całym ciele. Jestem w samej bluzce. Marynarka została w biurze. Zaczyna siąpić zimny deszcz.
    - Świetnie! - warczę. Emocje jeszcze buzują mi w żyłach - Lincoln!
    - Nie musisz krzyczeć...
    Odwracam się. Wszyscy stoją za mną.
    - Zablokuj drogę radiową w całej okolicy. A telefon stacjonarny nakieruj tylko na furgonetkę.
    - Czemu?
    - Nie wiedział, że jestem agentką i Zoe mu tego na pewno nie zdradziła. Kontaktuje się z kimś.
    Lincoln bez słowa wsiada w samochód i odjeżdża. Deszcz pada coraz bardziej jestem już cała przemoczona i dla odmiany zaczynam się trząść z zimna.
    - Pomógł byś trochę - mruczę patrząc w niebo. Nagle czuję jak moje ramiona otacza ciepło, przyjemny zapach i błogość. W momencie z zimnego parkingu przenoszę się na wygodną kanapę z białym kocem. Harvey odwraca mnie przodem do siebie poprawia swoją marynarkę na moich ramionach i przytula mnie mocno. Zamknięta w szczelnym uścisku wtulam twarz w szarą koszulę, a moje ręce obejmują go w pasie. Jest taki ciepły...
    - I pomógł - uśmiecham się i po skurczu mięśni wiem, że Harvey też się śmieje.
    - Pięknie to załatwiłaś wiesz? - szepcze mi we włosy.
    - Obawiam się, że gdyby cię tu nie było rozpłakałabym się po pierwszej minucie.
    - Cieszę się w takim razie, że jestem - całuje mnie w czubek głowy. Stoimy tak przez dłuższą chwilę i żadne z nas nic nie mówi.
    - Minął czas Wik - Maya podchodzi do nas, ale zatrzymuje się w pewnej odległości. Unoszę głowę przypominając sobie gdzie jestem i co tu robię.
    - Lincoln już wszystko załatwił i wraca do nas.
    Z żalem odsuwam się od Harveya i zerkam na drzwi do furgonetki. Ledwie je otwieram, a już słuchawka wędruje w moją stronę.
    - Tak?
    - Nawet nie wiesz jak spieprzyłaś sprawę idiotko! - wrzeszczy na mnie.
    - Co się stało? - mówię bez emocji.
    - A mówi ci coś C4 i zapalnik radiowy? Takie małe zabezpieczenie mięliśmy. I nagle zaczęło pikać!!
    Krew odpływa mi z twarzy.
    - Wyjdźcie szybko i wypuśćcie zakładników! - znowu potwór ściska mi wszystkie narządy.
    - O nie kochana. Nie będzie nas tu za trzydzieści sekund, a bomby popilnuje twoja koleżanka.
    - Nie możesz tego zrobić!
    - Do usłyszenia kolejnym razem Wik - śmieje się do rozpuku. Połączenie zostaję przerwane. Oddycham szybko, a oczy aż mnie pieką bo przestałam mrugać jakiś czas temu.
    - Trzeba ewakuować teren - mówi szybko Downey - Nie wiem co zrobiłaś, ale odpowiesz za to! - wtyka we mnie wskazujący palec.
    - Tam są ludzie - mówię bez tchu i nie wierzę, że oni chcą uciec!
    - Przepadło agentko! - wychodzi z samochodu.
    Stoję jeszcze sekundę nie ogarniając tego co się dzieje. Przecież tam jest Zoe. Patrzę  na Maye. Dlaczego nic nie robi? Dlaczego nie reaguje?! Przesuwam wzrok z jej zapłakanych oczu na trzymającego ją kurczowo Lincolna. Słyszę jakieś głosy i krzyki, ale nie wiem do kogo należą. Ktoś mnie potrąca, ale nie widzę kto. To się nie może stać! Nie póki Zoe tam jest. Wychodzę chwiejnym krokiem z furgonetki i ruszam w stronę banku. Zaczynam iść coraz szybciej muszę ją wyciągnąć wystarczy tylko wyważyć drzwi. Potrafię to zrobić! Ktoś za mną krzyczy, ale nie mogę teraz zwolnić. Muszę dotrzeć na miejsce. Nagle moje ręce są skrępowane, a nogi odrywają się od ziemi.
    - Oszalałaś kompletnie?! - Harvey wrzeszczy mi do ucha i niesie w przeciwną stronę. Szarpię się i próbuje się wyrwać, ale trzyma mnie w stalowym uścisku i nawet nie reaguje na mocnego kopniaka w piszczel. Ziemia się trzęsie i ułamek sekundy później ogłuszający huk rozdziera powietrze. Moje ciało uderza o coś twardego przyciśnięte z drugiej strony ciałem Harveya. Za chwilę sytuacja powtarza się. Bomby były dwie. Mój mózg powtarza tylko NIE. Jak mantrę ciągle NIE, NIE, NIE!!!! Czuję się jak pod wpływem narkotyków. Szumi mi w uszach, a przed oczami wszystko przesuwa się w zwolnionym tempie.
    - Wik! - wściekły Harvey szarpie mnie za ramiona. Nasze oczy spotykają się i świat nagle wraca na swoje miejsce. Wszystko staje się wyraźne i głośne. Łapię powietrze zdając sobie sprawę, że nie oddychałam. Odsuwa się ode mnie upewniając się, że stoję stabilnie. Prostuję się prawie leżąc na dachu jakiegoś samochodu, na który mnie popchnął.
    - Jesteś cała? - pyta uważnie mnie oglądając.
    - Tak - głos mam związany w gardle i z moich ust dobywa się tylko jakiś dziwny charkot. Patrze w lewo i widzę Maya w strasznym spazmie klęczącą na ziemi w objęciach Lincolna i kawałek dalej Chrisa trzymającego za ramiona Juana.
    - Juan - z moich ust ledwo wydobywa się dźwięk. Grupa saperów biegnie już w stronę banku, a na parking wjeżdżają karetki. Harvey podąża za moim spojrzeniem.
    - Teren czysty!! - dociera do mnie powtarzający się krzyk policjantów.
    - Muszę tam iść Harvey - jęczę uczepiając się jego ramienia.
    - Teraz mnie pytasz o zdanie? - widzę, że jest zły, ale powstrzymuje się patrząc na mnie - Nie ma mowy. Nigdzie nie pójdziesz.
    Obejmuje mnie z powrotem i z powrotem zanurzam się w prywatnym świecie Harveya Worda. Jest moim środkiem na złagodzenie bólu. Wielka rana w sercu jest do wytrzymania. Ból nie maleje, ale jest do zniesienia.
    - Nie puszczaj mnie - szepczę w zagłębienie przy obojczyku.
    - Jestem tu maleńka - odszeptuje po chwili. Zastygamy w mocnym uścisku. Boję się drgnąć, żeby rzeczywistość nie zaatakowała mnie na powrót. Ściskam go jak ostatnią deskę ratunku, a on gładzi mnie po plecach.
    - Wik - słyszę głos Maya, ale ledwo go poznaje. Idzie chwiejnie w naszą stronę ma opuchniętą twarz od płaczu. Ledwo zdążam się odsunąć od Harveya kiedy rzuca mi się w ramiona. Bezpieczny kawałek świata znika i nerwy uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Zoe już nie ma!! Ogrom tragedii uderza w moją świadomość i uginam się pod nim. Obejmuję trzęsącą się przyjaciółkę - jedyną jaka mi pozostała i patrzę z kamienną miną na dymiący bank. Już to raz czułam i jestem przerażona. Widzę w oddali kręcącą się policję, strażaków, sanitariuszy i jakiś ludzi wychodzących ze zgliszczy. Tak bardzo chcę zobaczyć Zoe, że w końcu widzę kobietę o długich, lśniących prawie czarnych włosach. Widzę jak manewruje w wysokich butach prowadząc jakiegoś staruszka do ambulansu. Marszczę brwi nie bardzo rozumiejąc co on tam robi. Kobieta zarzuca włosy zupełnie jak Zoe... I ma jej płaszcz?!!
    - Zoe... - mówię zaskakująco głośno i silnie.
    - Przestań W...W..Wik - Maya dostała czkawki...
    - Nie! - odpycham ją delikatnie - Zoe! - i już biegnę w stronę kobiety. Pędzę z całych sił i z każdym susem widzę ją coraz wyraźniej. Mój Boże niech wyobraźnia nie płata mi żadnych figli... Kobieta podnosi na mnie głowę i już wiem, że to nie jest złudzenie. Ona żyje. Wpadam na nią z takim impetem, że obie upadamy na ziemię.
    - Jezu Zoe - łzy tryskają mi jak z fontanny. Obejmujemy się z całej siły i już po chwili wpada na nas Maya. Biedna Zoe już prawie leży na ziemi i rechocze przez łzy.
    - Jeśli kiedykolwiek coś mnie zabije to będzie wasza miłość - nie wiem ile tak tkwimy, ale kiedy podnoszę głowę policzki zdaje się mam już suche. Zoe siada na betonie z totalnie rozczuloną miną patrząc przed siebie. Odwracam się i widzę zalaną łzami twarz jednego z największych twardzieli jakich znam.
    - Uratujesz mnie od nich? - mruczy swoją lekką chrypką. Chwilę później padają sobie w ramiona.
    - Kocham Cię Zoe - mówi Gomi, a pod moimi powiekami znowu wzbierają mi łzy. Ocieram je wierzchem dłoni i przed moją twarz wyjeżdża ręka mojego mężczyzny. Pomaga mi wstać z kolan, bierze za podbródek i patrzy w oczy.
    - To się nazywa happy end co mała? - uśmiecha się lekko i daje mi buziaka.
    - I umawiamy się na jedno - odwracam się do Zoe stojącą w objęciach Juana i jednocześnie trzymającą za rękę Maya - Od tej chwili żadnego zatajania, oszukiwania, ani kłamania.
    - I ty to mnie mówisz?! - jestem oburzona, ale szczęśliwa.
    - Tak tobie! Nie puściłaś pary!
    - Ale nic nie ukrywałam - w mgnieniu oka wracamy do dawnego przekomarzania się.
    - Wiecie, że was słyszymy? - Juan kręci głową.
    Wybuchamy śmiechem.
    - Jak to się stało, że nic wam nie jest? - odwracam się tyłem do Harveya i samodzielnie używając jego rąk oplatam się w pasie.
    - Wepchnęli nas do sejfu i zatrzasnęli wejście. Nawet nas nie zadymiło po wybuchu, ale pan astmatyk i tak dostał ataku. Musiałam mu pomóc.
    - A co się stało z napastnikami? - prostuje się nagle, ale Harvey hamuje mnie przyciągając mocniej do siebie co nie uchodzi uwadze moich znowu obu przyjaciółek.
    - Nie zdążyli uciec. Zrobiłaś im niezłego psikusa z tym nadajnikiem radiowym.
    - Jezu Zoe prawie cię zabiłam... To nie był psikus!
    Nie mogę się napatrzeć na nią. Wydaje mi się teraz wyjątkowo piękna, mądra i dobra.
    - Agentko Hastings - Downey podchodzi i ogląda nas. Każdego po kolei - Będzie mi pani musiała wszystko wyjaśnić - mówi ze złością.
    - Bynajmniej agentka Hastings nie będzie się tłumaczyła. Zwłaszcza komuś niższemu stopniem sierżancie.
    Patrze na mojego bohatera z wdzięcznością i mam nadzieje, że nie widzi we mnie wypisanej miłości, a przynajmniej totalnego, maksymalnego zauroczenia.
    - Dobra wszyscy musimy odpocząć - luzuje uścisk tak, że mogę się wyprostować. Jak na komendę wszyscy zaczynają się zbierać do odejścia. Maya odwraca się na chwilę wskazując coś policjantowi.
    - Linc - podchodzi bliżej - Odwieź ją i zostań przynajmniej póki nie uśnie ok?
    - Czy to polecenie służbowe? - też udzielił mu się dobry humor.
    - I bez dyskusji.
    Żegnam się czule z Zoe i wszyscy ruszamy w stronę samochodów. Zatrzymujemy się przy krawężniku i nie możemy się rozstać.
    - A Harvey! - krzyczy Zoe - Masz w piątek puścić tę dziewczynę na imprezę. Idziemy na tequila night!
    - Czy uważasz, że mógłbym jej odmówić, lub zabronić czegokolwiek? Że mógłbym jej cokolwiek nakazać? - szarmancki i czarujący jak zawsze. Aż robi mi się ciepło od środka.
    - Mam nadzieję, że jakąś tam kontrole sprawujesz nad naszym dzikim stworzonkiem.
    Harvey tylko zerka na mnie bez specjalnych emocji i kiwając w stronę pozostałych rusza w stronę samochodu.
    - Zadbaj o nią - klepię Juana po ramieniu i jeszcze raz ściskam Zoe. Mojego kochanego feniksa.
    - Wik jesteś przemoczona. Do samochodu - zdecydowany, twardy głos wyrywa mnie z jej objęć i zauważam, że rzeczywiście dłonie mam zsiniałe z zima.
    - Dobranoc - mówię z uśmiechem i odwracam się napięcie ruszając do auta. Już po pierwszym kroku orientuje się co zaszło i jestem pewna, że nie chce widzieć min moich koleżanek. Harvey właśnie wydał polecenie, a ja bez marudzenia i z miejsca je wypełniam. Zrobił to specjalnie? Ale mało mnie to obchodzi, kiedy mój mroczny książę otwiera przede mną drzwi i po sekundzie zapadam się w wygodnym skórzanym fotelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!