- No przestań aż tak
cię zdenerwowałam, czy aż tak się nudzisz? - prycham z
dezaprobatą. Odważam się spojrzeć na Nathalie, ale ta pokazuje
coś ojcu. Harvey pochyla się nad nią, ale kiedy na niego zerkam
podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy kompletnie nie słuchając
córki.
- Mówię poważnie
właśnie minęło mnie dwóch policjantów z plastikowymi
odznakami, a kolejnych dwóch stoi przy drzwiach.
Marszczę brwi. Niiee...
wkręca mnie.
- Zoe nie ładnie jest
tak żartować... - mówię bez przekonania.
- Chciałabym...
- W którym banku
jesteś?
- Mercy przy piątej
alei.
- Opisz co widzisz –
automatycznie prostuje się.
- Właśnie kiwają do
siebie głowami jakby porozumiewawczo i... O cholera jeden
barykaduje drzwi Wik to jest naprawdę napad! Zrób coś! - jej głos
przechodzi w spanikowany szept. Z szeroko otwartymi oczami mój
wzrok pada na Harveya. Ma zmarszczone brwi i mnie obserwuje. W
słuchawce słyszę wystrzał z pistoletu i niewyraźny krzyk
jakiegoś mężczyzny.
- Zoe!! - podrywam się
z miejsca i przeczesuje wzrokiem salę.
- Jezu Wik to się
dzieje naprawdę... - słyszę szept Zoe.
- Ilu ich jest? - pytam.
- Czterech mają małe
karabinki i maski na twarzach... Kurwa Wik...
- Posłuchaj mnie bądź
cicho i rób co mówią ja już tam jadę - zasłaniam słuchawkę -
Maya napad na bank przy piątej zbieraj się! - krzyczę. Widzę jak
Maya się zatrzymuję ze zwieszonymi rękoma i patrzy na mnie z
niedowierzaniem. W słuchawce słyszę niewyraźny głos Zoe, szum,
trzask i zapada cisza. Zamieram patrząc przerażona na spiętego
Harveya.
- Wik, Wik, Wik - słyszę
roześmiany męski głos w telefonie - Kim jesteś Wik?
- Twoim największym
koszmarem - warczę do słuchawki, a moje zęby trą o siebie.
- Oj zabrzmiało bardzo
groźnie - jego głos w ogóle nie wyraża strachu.
- Zabrzmi jeśli
komukolwiek spadnie choćby włos z głowy - opieram się ciężko o
biurko - I nie będę cię ostrzegała dwa razy.
- Hmm a co mi zrobisz
jeśli twojej przyjaciółce spadnie włos? Będziesz mnie ścigała?
- O nie ja. Ja cię nie będę ścigała -
mówię tak spokojnie, że aż sama się siebie boje - Ja cię dorwę i dopiero wtedy zacznie się twój problem!
- Jeśli mnie dorwiesz
- Odrobinę zaufania -
uśmiecham się przebiegle, chociaż chce mi się płakać. Po
chwili słyszę tylko sygnał. Rozłączył się.
Opieram się drugą ręką
o biurko i próbuje wyrównać oddech.
- Serio mamy się
zajmować napadem na bank? Może jeszcze ściągniemy kotka z
drzewa? - Maya wyraźnie rozbawiona klepie mnie po ramieniu. Mam
ochotę jej oddać dwa razy mocniej - Chłopaki ze SWAT to załatwią.
- Raz do cholery zrób o
co cię proszę i nie dyskutuj! - serce mi tak strasznie łomocze...
Patrzy na mnie prawie wystraszona - Zoe tam jest - dodaje już
łagodniej, wymijam ją i biegnę do wyjścia. Kiedy szukam po
kieszeniach kluczyków z wściekłością przypominam sobie, że
zostawiłam je na górze w marynarce.
- Cholera jasna! -
warczę uderzając ręką w maskę.
- Chodź - ktoś łapie
mnie za rękę i ciągnie w głąb parkingu.
- Co robisz? - patrze na
Harveya, który idzie pewnym krokiem przed siebie - Gdzie idziemy? -
irytuje mnie, że normalnie bym się wyrwała i zrobiła wszystko po
swojemu, ale jemu się podporządkowuje.
- Jedziemy do banku.
Jesteś zdenerwowana i nie pozwolę ci prowadzić - mówi tonem
rozkazującym, a ja czuję wdzięczność, że się o mnie
troszczy... To się robi chore! Tym razem jest swoim sportowym
samochodem. To chyba Jaguar. Bardzo ładny... Potrząsam głową.
Jak mogę analizować takie rzeczy, kiedy Zoe jest w śmiertelnym
niebezpieczeństwie.
- Co się stało? - pyta
otwierając przede mną drzwi. Kręcę przecząco głową i wsiadam
bez gadania do środka. Obchodzi samochód i wsiada po drugiej
stronie. Odpala silnik i bardzo szybko i sprawnie wyprowadza auto z
garażu. Jedzie zupełnie innymi ulicami niż ja bym pojechała, ale
nie zatrzymujemy się w żadnym korku.
- Gdzie Nathalie? -
patrzę na jego profil i minę skoncentrowaną na jeździe.
- Trevor ją zabierze -
rzuca krótko. Jest na mnie zły?
- Słuchaj Harvey
dziękuję za pomoc, ale nie powinieneś tam zostawać. Mogą się
wydarzyć różne nieprzewidziane rzeczy, więc mnie wysadzisz i
wrócisz po Nati ok? - mówię prawie z błaganiem w głosie. Patrzy
na mnie prawie z wściekłością. Kulę się cała w sobie.
Chciałabym się stać niewidoczna.
- Żartujesz sobie ze
mnie? - mówi łagodniej niż się spodziewałam - Zoe to również
moja bardzo dobra znajoma i nie ruszę się stamtąd póki nie będzie
bezpieczna - mówi mi to jak coś zupełnie normalnego i
oczywistego. Tak na wypadek gdybym sobie pomyślała, że może
chodzić o mnie... Spuszczam wzrok i pocieram dłońmi skronie.
- Muszę szybko coś
wymyślić.
- Czy to nie twój
żywioł? Niezaplanowana spontaniczna akcja?
- Niby tak tylko, że
normalnie na głównym planie nie ma osoby na której mi zależy...
Ciepła dłoń ze
szczupłymi, długimi palcami ląduje na moim kolanie i gładzi je
delikatnie. Krew zaczyna szybciej krążyć. Po chwili wzdycham
cichutko zadowolona.
- Paradoksalnie nie
możesz myśleć o Zoe. Musisz działać instynktownie i nie możesz
ulec emocjom - mówi spokojnie hipnotycznym głosem i o dziwo to
działa... To naprawdę działa! - Zachowuj się tak jakby jej tam
nie było, bo tylko tak możesz jej pomóc - Zatrzymujemy się na
światłach i odwraca się w moją stronę - Dasz radę mała pomogę
ci - ściska moją dłoń. Uśmiecham się powoli. Jest genialny!
Mistrz perswazji...
- Potwór przestał
straszyć - mówię ze zdziwieniem i ulgą. Kiwa głową, zabiera
rękę i wraca do prowadzenia auta. Już z daleka widzę żółto
niebieskie światła kogutów policyjnych. Cały teren wokół banku
jest otoczony żółtą taśmą, a tłum gapiów docisnął się
możliwie jak najbliżej. W zabezpieczonym kręgu było
nadzwyczajnie spokojnie. Kilkoro policjantów kręciło się po
pustym parkingu, a lekko na uboczu stoi furgonetka.
Przepycham się przez ludzi do pierwszego z brzegu funkcjonariusza i
czuję, że Harvey idzie tuż za mną. Policjant natychmiast
zachodzi mi drogę.
- Biuro federalne. Muszę
porozmawiać z dowódcą - wyciągam odznakę. Mężczyzna w wieku
około trzydziestu kilku lat uważnie ją czyta - Jeszcze dzisiaj -
warczę zniecierpliwiona.
- Przykro mi agentko
Hastings, ale nie mogę państwa przepuścić.
- Nie możesz nas
przepuścić? - przechylam głowę czując, że moja cierpliwość
jest na wyczerpaniu - I jesteś tego zupełnie pewien - zaciskam
szczęki.
- Taka procedura. Musimy
pracować w skupieniu.
- Pracować w
skupieniu... Jeśli się tu nie zjawi za trzydzieści sekund możecie
zapomnieć o skupieniu! - zaczynam na niego wrzeszczeć. Czuję się
głupio, ale czas biegnie a Zoe potrzebuje mojej natychmiastowej
pomocy. Myśl!!
- Agentko to wyraźne
polecenie mojego przełożonego i nie zamierzam mu się
przeciwstawiać.
- Posłuchaj stary -
Harvey przepycha się koło mnie. Zerkam na niego zdziwiona i widzę
już Maya i Lincolna stojących w równej linii obok nas. Nie wiem
nawet kiedy się pojawili. Teraz obydwoje patrzą na Harveya ze
ściągniętymi brwiami - Ścigamy tego gościa od ponad pół roku
i znamy kilka szczegółów, które mogą się przydać twojemu
szefowi. Jeśli nas nie puścisz aresztujemy cię za utrudnianie
śledztwa przydzielonego z ramienia gubernatora, więc rusz się, bo
z tego twój przełożony na pewno nie będzie zadowolony.
Mierzą się chwilę
spojrzeniami i prawie widzę jak policjant maleje z każdą sekundą.
- Poczekajcie tu -
mruczy po czym pokazuje coś koledze obok i odchodzi. Zaszokowana
patrzę na Harveya i na pozostałych. Ależ mają głupie miny!
- Stary? Gościa? Panie
mecenasie co to za język?! - nie mogę się nie szczerzyć. Zerka
na mnie z poważną miną, ale ma w oczach migają mu wesołe
iskierki.
- Nie dostajecie
przydziałów od gubernatora prawda?
- Nie zdarzyło się...
- co za komiczna sytuacja w takim momencie!
- Wraca - z powrotem
pełna koncentracja pojawia się na twarzy Harveya.
Policjant z mało
zadowoloną miną podchodzi do taśmy.
- Możecie wejść -
podnosi taśmę i przechodzimy szybko zanim zmieni zdanie - Hola! -
odwracam się na pięcie. Maya z Lincolnem zostają po drugiej
stronie.
- Są z nami - mówię
poirytowana w czasie, kiedy okazują legitymacje. Najdziwniejsze
jest to, że policjant nawet nie wpadł na to, żeby wylegitymować
Harveya. Idziemy szybko do furgonetki, bez pukania otwieram drzwi i
ukazuje mi się zadziwiająco obszerne wnętrze naszpikowane
elektroniką. Na stołkach przymocowanych do podłogi siedzą trzej
policjanci. Jeden z nich taki zwyczajny i przeciętny facet jakich
codziennie mijam na ulicy podnosi się i staje naprzeciwko mnie.
- Agent specjalny
Hastings, a to moi współpracownicy. Co macie do tej pory?
- Witam sierżant
Downey. Na razie nie odbierają telefonów. Wiemy tylko tyle, że
mają jedenastu zakładników w tym jednego astmatyka. Dachy dookoła
są obstawione przez snajperów, a oddział SWAT jest gotowy do
akcji. Co o nich wiecie?
Przełykam ślinę...
Dzięki Harvey.
- Najprawdopodobniej są
przebrani za policjantów, jest ich czterech i mają małe karabiny
maszynowe.
- Zajmuję się tym od
dwunastu lat, a jeszcze nigdy o nich nie słyszałem...
- Bo my się nimi
zajmujemy. A nie mamy w zwyczaju chwalić się prasie jacy to
cudowni jesteśmy.
Uniesiona brew i uśmiech
tylko jednym kącikiem ust świadczy o tym, że w ogóle mi nie ufa.
Dzwoni telefon i Downey idzie szybko w jego kierunku.
- To oni - dwaj
pozostali mężczyźni szybko zaczynają stukać po klawiaturze -
Bądźcie cicho - rzuca w naszą stronę - Gotowi? - mężczyźni
kiwają głowami. Zakłada słuchawkę z mikrofonem na ucho i
naciska guzik - Sierżant Mark Downey słucham?... Miło mi cię
poznać Kolombo - patrzy kręcąc głową w naszą stronę - Powiedz
mi czego potrzebujesz... Słucham? Tak... - patrzy na mnie zdziwiony
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać ze mną?... Aha, no tak to by
wszystko tłumaczyło... Poczekasz chwilę muszę ją zawołać... -
naciska inny guzik i odsuwa mikrofon od ust. Patrzy na mnie z
zaciekawieniem.
- Chce rozmawiać z tobą
- mówi.
- Ze mną? - nie
potrafię ukryć zdziwienia - No to chyba oczywiste! - dodaje
szybko. Podchodzę do niego i podaje mi wolną słuchawkę leżącą
na panelu.
- Masz jakieś pojęcie
o negocjacji prawda?
Patrzę na niego z
wyrzutem. Nie mogę już więcej kłamać, więc nie odpowiadam.
Koncentruje się tylko na tym, że to jeden z wielu przestępców
chodzących po ulicach, którego trzeba unieszkodliwić. Ignoruje
fakt, że dłonie zaczynają mi się pocić, oddycham spokojnie.
- Czy umiesz
negocjować?! - naciska na mnie.
- Oczywiście, że umie!
- odzywa się wściekłym głosem Maya - Poza tym nie rozmawiają
pierwszy raz!
- Zdążyłem zauważyć.
Powiedział, że jestem za mało perwersyjny... Dobra przełączam
cię.
Słyszę szum w słuchawce
i po chwili miarowy oddech.
- Cześć! - mówię
swobodnie - Co słychać po drugiej stronie barykady?
- Mmmm - mruczy
obrzydliwie - Moja znajoma Wik! - uświadamiam sobie, że słychać
go w całej furgonetce, więc robię krok do przodu i staję twarzą
do ściany. Wlepione we mnie spojrzenia są strasznie rozpraszające.
- O czym chcesz
porozmawiać? - ktoś podsuwa mi pod rękę czyjąś kartotekę.
Zdjęcie, dane osobowe i duży podpis ASTMA.
- O żądaniach - mówi
bardzo z siebie zadowolony.
- Wielkich słów
używasz. Nie dałoby się prośba, życzenie, roszczenie,
pragnienie...
- Ja żądam Wik - to
było jak syk węża i po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz.
- Dobrze w takim razie
czego żądasz?
- Autokaru do
najbliższego lotniska skąd zabierze nas odrzutowiec. Trasę podam
pilotowi, kiedy wszyscy znajdziemy się bezpiecznie na pokładzie.
- Hmm... To może chwilę
zająć...
- Macie 20 minut.
- Mamy dwadzieścia
minut na załatwienie ci odrzutowca? Mój drogi chyba przeceniasz
moją moc - uśmiecham się spokojnie. Co za psychol!!
- Nie mój problem...
- Zobaczę co da się
zrobić. A czy ty możesz zrobić coś dla mnie?
- Masz żądanie? -
śmieje się.
- Na razie prośbę.
Masz na pokładzie astmatyka. To Rodger Mathew. Starszy facet, w
okularach...
- Widzę. Chcesz go
dostać?
- Chcę, żebyś go
zapytał czy ma inhalator i czy nie potrzebuje jakiś lekarstw.
Chyba, że masz miłosierny dzień, to możesz mi go oddać.
- Nie jestem miłosierny.
Nigdy. Ale tak miło mi się z tobą rozmawia, że mogę zapytać.
Szelest słuchawki
odkładanej na jakiś blat i kroki. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć,
sześć stop. Niewyraźne głosy, jakiś płacz i kroki wracają.
Również sześć.
- Nie potrzebuje
niczego. I byłem miłosierny - mówi z dumą.
- O proszę łamiesz
zasady - chwalę.
- Dałem mu poduszkę.
Ale źle się z tym czuje...
- Niesłusznie. To
sprawiło, że mnie również się z tobą miło rozmawia - sztuczna
uprzejmość tylko podkreśla panikę w moim głosie.
- Wiesz na kogo teraz
patrzę? Na bardzo ładną afroamerykankę z długimi błyszczącymi
włosami - ręka trzymająca dokumenty zaczyna drżeć. Odwracam się
i opieram plecami o ścianę. Wszyscy patrzą na mnie w pełnym
skupieniu, ale ja szukam tylko jednej twarzy. Tylko jedna osoba jest
w stanie przegonić tego strasznego potwora - panikę. Spokojne
czekoladowe oczy, lekkie kiwnięcie głową. Aprobata.
- I co w związku z tym?
- mówię już spokojniej.
- Wiesz co zrobię jeśli
za dwadzieścia minut będę niezadowolony? - huk serii z karabinku
słyszę zarówno przez telefon jaki i przez otwarte drzwi
furgonetki - Właśnie z nią to zrobię - znowu syczy, a mnie już
nic nie pomaga papiery wypadają mi z rąk, nad którymi straciłam
władzę - Do usłyszenia Wik - sygnał...
Ściągam słuchawkę i
odchylam głowę do tyłu. Jedyną dobrą stroną rozmowy jest to,
że nasze kłamstwo nie zostało odkryte.
- Nie masz pojęcia o
negocjacji! - Downey wrzeszczy na mnie machając rękoma.
- Masz plan budynku?
- Słucham?
- Potrzebuję planu
banku najlepiej z pełnym umeblowaniem.
Podnosi kartkę z blatu i
rozwija ją w wielki arkusz.
- Gdzie jest telefon z
którego do mnie dzwonił? - zaznacza mi kropeczkę koło kas -
Linijka - wyciągam rękę i po chwili ląduje w niej linijka -
Zrobił sześć kroków, licząc plus minus po metrze mamy sześć
metrów - Przykładam linijkę do kartki i odmierzam sześć
centymetrów. Zataczam koło wokół miejsca i od razu znajduje
większą przestrzeń - Trzyma ich w głównej sali przed kasami -
podnoszę głowę - Co z autokarem?
- Minimum pół godziny.
Nie jest dobrze...
- Informuj mnie na
bieżąco - odwracam się, mijam wszystkich i wychodzę. Idę szybko
do najbliższego krawężnika i siadam na nim łapiąc gwałtownie
oddech. Dlaczego ode mnie zależy życie mojej przyjaciółki, a ja
nie mam kompletnie żadnego wpływu na to co się dzieje? Ręce mam
zupełnie zdrętwiałe i ledwo czuję twarz, którą w nich chowam.
- Świetnie się
spisałaś - Lincoln kuca przy mnie i klepie mnie po ramieniu.
- Póki nie ma tu Zoe nie
spisałam się w ogóle - mam matowy, drżący głos. Czuję suchość
w ustach.
- Teraz musimy wymyślić
co zrobimy za 17 minut.
- Nie możemy zrobić
nic! Bo nie potrafię negocjować - chowam na powrót twarz w
dłonie.
- Pamiętasz jak
utknąłem w hangarze z Bradleyem? Pamiętasz co wtedy zrobiłaś?
- Rozróbę - uśmiecham
się nieznacznie.
- Wik nigdy nie wierzysz
w swoją siłę dlaczego? Jesteś silniejsza od nas wszystkich razem
zebranych! Nawet ostatnio Chris to mówił.
- Co mówiłem? -
obydwoje podnosimy głowy na Chrisa stojącego nad nami.
- Głupoty jak zawsze -
podnoszę się stając obok niego.
- Czy ktoś już umarł?
Patrzymy na niego
wszyscy. Harvey z Maya stoją niedaleko za nami.
- Bo macie miny jakby
tak - rozkłada ręce.
- Nie Chris nikt nie
umrze - mówię już zupełnie spokojnie i sama się sobie dziwię,
bo w środku jestem zupełnie rozbita.
Drzwi furgonetki
otwierają się z hukiem.
- Dzwoni! - Downey
wyciąga w moją stronę znajomą słuchawkę. Wchodzę szybko do
furgonetki i wkładam ją do ucha poprawiając mikrofon.
- Hastings.
- Witam ponownie agentko
Hastings.
- Nie minęło jeszcze
dwadzieścia minut.
- Chciałem zapytać jak
postępy.
- Potrzebujemy jeszcze
piętnastu.
- No to szkoda bo macie
pięć.
Downey gestami karze mi
go uspokoić.
- Niestety nie potrafię
przeskoczyć pewnych rzeczy - nie mam zamiaru mu wchodzić w tyłek.
Albo robimy to na moich zasadach, albo w ogóle.
- Wiesz co zrobię a
pięć minut z twoją przyjaciółką? - jest naprawdę wściekły -
Będziesz zbierała jej mózg po ścianach!
- Posłuchaj dupku -
odzywam się tak jak Harvey. Spokojnie wymuszając uwagę - Spróbuj
tylko ją rysnąć lub kogokolwiek z zakładników, a stracę
wszelką cierpliwość, wejdę tam, urwę ci łeb i będę nim
tłukła o ścianę. Więc, albo czekasz kolejne piętnaście minut,
albo za chwilę się spotkamy - czuję moc. Czuję się pewnie w tym
co mówię i jestem przekonana, że dam sobie radę. Downey łapię
się za głowę i chodzi nerwowo w tą i z powrotem.
- Ok poczekam - odzywa
się głos w słuchawce niespodziewanie miło i pogodnie - Tęskniłem
Wik - mruczy i się rozłącza.
Wypuszczam z płuc
powietrze i rzucam słuchawkę na blat.
- Nie Downey. Nigdy nie
negocjuje - mówię i wychodzę. Lodowaty wiatr owiewa mnie i czuję
gęsią skórkę na całym ciele. Jestem w samej bluzce. Marynarka
została w biurze. Zaczyna siąpić zimny deszcz.
- Świetnie! - warczę.
Emocje jeszcze buzują mi w żyłach - Lincoln!
- Nie musisz krzyczeć...
Odwracam się. Wszyscy
stoją za mną.
- Zablokuj drogę
radiową w całej okolicy. A telefon stacjonarny nakieruj tylko na
furgonetkę.
- Czemu?
- Nie wiedział, że
jestem agentką i Zoe mu tego na pewno nie zdradziła. Kontaktuje
się z kimś.
Lincoln bez słowa wsiada
w samochód i odjeżdża. Deszcz pada coraz bardziej jestem już
cała przemoczona i dla odmiany zaczynam się trząść z zimna.
- Pomógł byś trochę
- mruczę patrząc w niebo. Nagle czuję jak moje ramiona otacza
ciepło, przyjemny zapach i błogość. W momencie z zimnego
parkingu przenoszę się na wygodną kanapę z białym kocem. Harvey
odwraca mnie przodem do siebie poprawia swoją marynarkę na moich
ramionach i przytula mnie mocno. Zamknięta w szczelnym uścisku
wtulam twarz w szarą koszulę, a moje ręce obejmują go w pasie.
Jest taki ciepły...
- I pomógł - uśmiecham
się i po skurczu mięśni wiem, że Harvey też się śmieje.
- Pięknie to załatwiłaś
wiesz? - szepcze mi we włosy.
- Obawiam się, że
gdyby cię tu nie było rozpłakałabym się po pierwszej minucie.
- Cieszę się w takim
razie, że jestem - całuje mnie w czubek głowy. Stoimy tak przez
dłuższą chwilę i żadne z nas nic nie mówi.
- Minął czas Wik -
Maya podchodzi do nas, ale zatrzymuje się w pewnej odległości.
Unoszę głowę przypominając sobie gdzie jestem i co tu robię.
- Lincoln już wszystko
załatwił i wraca do nas.
Z żalem odsuwam się od
Harveya i zerkam na drzwi do furgonetki. Ledwie je otwieram, a już
słuchawka wędruje w moją stronę.
- Tak?
- Nawet nie wiesz jak
spieprzyłaś sprawę idiotko! - wrzeszczy na mnie.
- Co się stało? -
mówię bez emocji.
- A mówi ci coś C4 i
zapalnik radiowy? Takie małe zabezpieczenie mięliśmy. I nagle
zaczęło pikać!!
Krew odpływa mi z
twarzy.
- Wyjdźcie szybko i
wypuśćcie zakładników! - znowu potwór ściska mi wszystkie
narządy.
- O nie kochana. Nie
będzie nas tu za trzydzieści sekund, a bomby popilnuje twoja
koleżanka.
- Nie możesz tego
zrobić!
- Do usłyszenia
kolejnym razem Wik - śmieje się do rozpuku. Połączenie zostaję
przerwane. Oddycham szybko, a oczy aż mnie pieką bo przestałam
mrugać jakiś czas temu.
- Trzeba ewakuować
teren - mówi szybko Downey - Nie wiem co zrobiłaś, ale odpowiesz
za to! - wtyka we mnie wskazujący palec.
- Tam są ludzie - mówię
bez tchu i nie wierzę, że oni chcą uciec!
- Przepadło agentko! -
wychodzi z samochodu.
Stoję jeszcze sekundę
nie ogarniając tego co się dzieje. Przecież tam jest Zoe. Patrzę na Maye. Dlaczego nic nie robi? Dlaczego nie reaguje?! Przesuwam
wzrok z jej zapłakanych oczu na trzymającego ją kurczowo
Lincolna. Słyszę jakieś głosy i krzyki, ale nie wiem do kogo
należą. Ktoś mnie potrąca, ale nie widzę kto. To się nie może
stać! Nie póki Zoe tam jest. Wychodzę chwiejnym krokiem z
furgonetki i ruszam w stronę banku. Zaczynam iść coraz szybciej
muszę ją wyciągnąć wystarczy tylko wyważyć drzwi. Potrafię
to zrobić! Ktoś za mną krzyczy, ale nie mogę teraz zwolnić.
Muszę dotrzeć na miejsce. Nagle moje ręce są skrępowane, a nogi
odrywają się od ziemi.
- Oszalałaś
kompletnie?! - Harvey wrzeszczy mi do ucha i niesie w przeciwną
stronę. Szarpię się i próbuje się wyrwać, ale trzyma mnie w
stalowym uścisku i nawet nie reaguje na mocnego kopniaka w
piszczel. Ziemia się trzęsie i ułamek sekundy później
ogłuszający huk rozdziera powietrze. Moje ciało uderza o coś
twardego przyciśnięte z drugiej strony ciałem Harveya. Za chwilę sytuacja powtarza się. Bomby były dwie. Mój mózg powtarza tylko
NIE. Jak mantrę ciągle NIE, NIE, NIE!!!! Czuję się jak pod
wpływem narkotyków. Szumi mi w uszach, a przed oczami wszystko
przesuwa się w zwolnionym tempie.
- Wik! - wściekły
Harvey szarpie mnie za ramiona. Nasze oczy spotykają się i świat
nagle wraca na swoje miejsce. Wszystko staje się wyraźne i głośne.
Łapię powietrze zdając sobie sprawę, że nie oddychałam. Odsuwa się ode mnie upewniając się, że stoję
stabilnie. Prostuję się prawie leżąc na dachu jakiegoś
samochodu, na który mnie popchnął.
- Jesteś cała? - pyta
uważnie mnie oglądając.
- Tak - głos mam
związany w gardle i z moich ust dobywa się tylko jakiś dziwny
charkot. Patrze w lewo i widzę Maya w strasznym spazmie klęczącą
na ziemi w objęciach Lincolna i kawałek dalej Chrisa trzymającego
za ramiona Juana.
- Juan - z moich ust
ledwo wydobywa się dźwięk. Grupa saperów biegnie już w stronę
banku, a na parking wjeżdżają karetki. Harvey podąża za moim
spojrzeniem.
- Teren czysty!! -
dociera do mnie powtarzający się krzyk policjantów.
- Muszę tam iść
Harvey - jęczę uczepiając się jego ramienia.
- Teraz mnie pytasz o
zdanie? - widzę, że jest zły, ale powstrzymuje się patrząc na
mnie - Nie ma mowy. Nigdzie nie pójdziesz.
Obejmuje mnie z powrotem
i z powrotem zanurzam się w prywatnym świecie Harveya Worda. Jest
moim środkiem na złagodzenie bólu. Wielka rana w sercu jest do
wytrzymania. Ból nie maleje, ale jest do zniesienia.
- Nie puszczaj mnie -
szepczę w zagłębienie przy obojczyku.
- Jestem tu maleńka -
odszeptuje po chwili. Zastygamy w mocnym uścisku. Boję się
drgnąć, żeby rzeczywistość nie zaatakowała mnie na powrót.
Ściskam go jak ostatnią deskę ratunku, a on gładzi mnie po
plecach.
- Wik - słyszę głos
Maya, ale ledwo go poznaje. Idzie chwiejnie w naszą stronę ma
opuchniętą twarz od płaczu. Ledwo zdążam się odsunąć od
Harveya kiedy rzuca mi się w ramiona. Bezpieczny kawałek świata
znika i nerwy uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Zoe już nie
ma!! Ogrom tragedii uderza w moją świadomość i uginam się pod
nim. Obejmuję trzęsącą się przyjaciółkę - jedyną jaka mi
pozostała i patrzę z kamienną miną na dymiący bank. Już to raz
czułam i jestem przerażona. Widzę w oddali kręcącą się
policję, strażaków, sanitariuszy i jakiś ludzi wychodzących ze
zgliszczy. Tak bardzo chcę zobaczyć Zoe, że w końcu widzę
kobietę o długich, lśniących prawie czarnych włosach. Widzę
jak manewruje w wysokich butach prowadząc jakiegoś staruszka do
ambulansu. Marszczę brwi nie bardzo rozumiejąc co on tam robi.
Kobieta zarzuca włosy zupełnie jak Zoe... I ma jej płaszcz?!!
- Zoe... - mówię
zaskakująco głośno i silnie.
- Przestań W...W..Wik -
Maya dostała czkawki...
- Nie! - odpycham ją
delikatnie - Zoe! - i już biegnę w stronę kobiety. Pędzę z
całych sił i z każdym susem widzę ją coraz wyraźniej. Mój
Boże niech wyobraźnia nie płata mi żadnych figli... Kobieta
podnosi na mnie głowę i już wiem, że to nie jest złudzenie. Ona
żyje. Wpadam na nią z takim impetem, że obie upadamy na ziemię.
- Jezu Zoe - łzy
tryskają mi jak z fontanny. Obejmujemy się z całej siły i już
po chwili wpada na nas Maya. Biedna Zoe już prawie leży na ziemi i
rechocze przez łzy.
- Jeśli kiedykolwiek
coś mnie zabije to będzie wasza miłość - nie wiem ile tak
tkwimy, ale kiedy podnoszę głowę policzki zdaje się mam już
suche. Zoe siada na betonie z totalnie rozczuloną miną patrząc
przed siebie. Odwracam się i widzę zalaną łzami twarz jednego z
największych twardzieli jakich znam.
- Uratujesz mnie od
nich? - mruczy swoją lekką chrypką. Chwilę później padają
sobie w ramiona.
- Kocham Cię Zoe - mówi
Gomi, a pod moimi powiekami znowu wzbierają mi łzy. Ocieram je
wierzchem dłoni i przed moją twarz wyjeżdża ręka mojego
mężczyzny. Pomaga mi wstać z kolan, bierze za podbródek i patrzy
w oczy.
- To się nazywa happy
end co mała? - uśmiecha się lekko i daje mi buziaka.
- I umawiamy się na
jedno - odwracam się do Zoe stojącą w objęciach Juana i
jednocześnie trzymającą za rękę Maya - Od tej chwili żadnego
zatajania, oszukiwania, ani kłamania.
- I ty to mnie mówisz?!
- jestem oburzona, ale szczęśliwa.
- Tak tobie! Nie
puściłaś pary!
- Ale nic nie ukrywałam
- w mgnieniu oka wracamy do dawnego przekomarzania się.
- Wiecie, że was
słyszymy? - Juan kręci głową.
Wybuchamy śmiechem.
- Jak to się stało, że
nic wam nie jest? - odwracam się tyłem do Harveya i samodzielnie
używając jego rąk oplatam się w pasie.
- Wepchnęli nas do
sejfu i zatrzasnęli wejście. Nawet nas nie zadymiło po wybuchu,
ale pan astmatyk i tak dostał ataku. Musiałam mu pomóc.
- A co się stało z
napastnikami? - prostuje się nagle, ale Harvey hamuje mnie
przyciągając mocniej do siebie co nie uchodzi uwadze moich znowu
obu przyjaciółek.
- Nie zdążyli uciec.
Zrobiłaś im niezłego psikusa z tym nadajnikiem radiowym.
- Jezu Zoe prawie cię
zabiłam... To nie był psikus!
Nie mogę się napatrzeć
na nią. Wydaje mi się teraz wyjątkowo piękna, mądra i dobra.
- Agentko Hastings -
Downey podchodzi i ogląda nas. Każdego po kolei - Będzie mi pani
musiała wszystko wyjaśnić - mówi ze złością.
- Bynajmniej agentka
Hastings nie będzie się tłumaczyła. Zwłaszcza komuś niższemu
stopniem sierżancie.
Patrze na mojego bohatera
z wdzięcznością i mam nadzieje, że nie widzi we mnie wypisanej
miłości, a przynajmniej totalnego, maksymalnego zauroczenia.
- Dobra wszyscy musimy
odpocząć - luzuje uścisk tak, że mogę się wyprostować. Jak na
komendę wszyscy zaczynają się zbierać do odejścia. Maya odwraca
się na chwilę wskazując coś policjantowi.
- Linc - podchodzi
bliżej - Odwieź ją i zostań przynajmniej póki nie uśnie ok?
- Czy to polecenie
służbowe? - też udzielił mu się dobry humor.
- I bez dyskusji.
Żegnam się czule z Zoe
i wszyscy ruszamy w stronę samochodów. Zatrzymujemy się przy
krawężniku i nie możemy się rozstać.
- A Harvey! - krzyczy
Zoe - Masz w piątek puścić tę dziewczynę na imprezę. Idziemy
na tequila night!
- Czy uważasz, że
mógłbym jej odmówić, lub zabronić czegokolwiek? Że mógłbym
jej cokolwiek nakazać? - szarmancki i czarujący jak zawsze. Aż
robi mi się ciepło od środka.
- Mam nadzieję, że
jakąś tam kontrole sprawujesz nad naszym dzikim stworzonkiem.
Harvey tylko zerka na
mnie bez specjalnych emocji i kiwając w stronę pozostałych rusza
w stronę samochodu.
- Zadbaj o nią - klepię
Juana po ramieniu i jeszcze raz ściskam Zoe. Mojego kochanego
feniksa.
- Wik jesteś
przemoczona. Do samochodu - zdecydowany, twardy głos wyrywa mnie z
jej objęć i zauważam, że rzeczywiście dłonie mam zsiniałe z
zima.
- Dobranoc - mówię z
uśmiechem i odwracam się napięcie ruszając do auta. Już po
pierwszym kroku orientuje się co zaszło i jestem pewna, że nie
chce widzieć min moich koleżanek. Harvey właśnie wydał
polecenie, a ja bez marudzenia i z miejsca je wypełniam. Zrobił to
specjalnie? Ale mało mnie to obchodzi, kiedy mój mroczny książę
otwiera przede mną drzwi i po sekundzie zapadam się w wygodnym
skórzanym fotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!