Wieczorem, kiedy Wik
dotarła w końcu do domu czekał już na nią mail.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: Limit wyczerpany.
DO: Wiktoria Hastings.
4:12 PM . NY
Dałem się zaskoczyć
raz, drugi, trzeci. Skończ. Zawsze tak broisz? Gdybyś była moją
podwładną stłukł bym Ci tyłek tak, że nie siadła byś przez
tydzień. Jak się
czujesz?
Mimo wszystko
zatroskany
Harvey Word
____________________________________________________________________________
Przez dobre parę minut
patrzała z szeroko otwartymi oczami nie wierząc w to co
przeczytała. Później dla pewności przeczytała wszystko jeszcze
parę razy, aż w końcu wybuchnęła śmiechem. Stłukłby jej
tyłek? Zatroskany?
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings
TEMAT: Hmm...
DO: Harvey Word
6:37 PM. NY
Zastanawiam się dlaczego
nie zabrzmiało to jak groźba... Musi Pan popracować nad sposobem
wymierzania kar! Właśnie dotarłam do domu i dopiero po dłuuuugiej
kąpieli będę Ci w stanie odpowiedzieć na pytanie jak się czuję.
Mimo wszystkie dziękuję za troskę.
W.
____________________________________________________________________________
Odłożyła laptopa na
stół i poszła zgodnie z tym co napisała do łazienki. Nalała
sobie pełną wannę wody do której dolała dużo mocno pieniącego
się i aromatycznego płynu. Zrzuciła z siebie ubrania i centymetr
po centymetrze zanurzała w rozkosznej pianie. Jej obolałe ciało
było w tym momencie bardzo wdzięczne. Oparła się delikatnie
oceniając jak bardzo ją bolą poszczególne części ciała. Nie
było tak źle. Z delikatnym uśmiechem wyciągnęła się
podkładając ręcznik pod kark. Przymknęła oczy. Woda rozgrzewała
jej najpierw palce powoli rozchodząc się po całej dłoni, do
łokcia docierając w końcu do ramienia. Jak dotyk Harveya. Myśl
przyszła nagle i zakłóciła spokojny wypoczynek. Ciało już nie
chciało spokojnie leżeć, a oczy nie chciały się zamknąć. Co
ją tak w nim pociągało? Niezachwiana pewność siebie? Niezmącony
niczym, światły umysł? Czy może to, że nie traktuje jej jak
seksownej kumpeli? Czy to o to chodzi? Że czuje się przy nim
pierwszy raz nie jak ktoś silniejszy, ani równy, tylko jak drobna,
bezbronna kobieta? To dlatego była taka zniesmaczona, kiedy
obserwował ją jako dowódcę? I dlaczego znowu o nim myśli?! No
cóż nici z kojącej kąpieli... Zanurkowała w ciepłej wodzie
napawając się ostatnimi chwilami i wyszła z wanny. Zaczyna się
zachowywać jak zakochana nastolatka! To znaczy zauroczona!
Poprawiła szybko swoją podświadomość. Weszła jeszcze tylko pod
prysznic opłukać się z piany i nasmarowała balsamem. Cieplutka i
zarumieniona po gorącej wodzie zbiegła na dół nawet nie
ukrywając po co. Złapała szybko laptopa otwierając nową
wiadomość. Były aż dwie!
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: A jednak.
DO: Wiktoria Hastings
6:40 PM. NY
Zapewniam Panią agentko
Hastings, że nie była to obietnica rychłej pieszczoty. Czy
starczy Ci godzina na kąpiel?
Harvey Word
____________________________________________________________________________
Chyba się nie obraził z
powodu jej swobodnego tonu... A jeśli? Otworzyła szybko drugą
wiadomość.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: Do zobaczenia
DO: Wiktoria Hastings
6:52 PM. NY
Mam nadzieję, że tak.
Będę o 8.
Harvey Word
O jasna cholera!
Spojrzała szybko na zegarek, ale nie zdążyła nawet odczytać
godziny, bo na podjeździe zaświeciły się światła samochodu.
Zamarła na chwilę, a później dostała szybkiego zawału, kiedy
u drzwi zabrzmiał dzwonek. Spokojnie, tylko spokojnie. Złapała
oddech i poszła otworzyć. Okazało się, że umiejętność
łapania oddechu jeszcze jej się przyda. Za drzwiami stał Harvey
tak młody i tak piękny jak to tylko możliwe. Wytarte, jeansy i
obcisły T-shirt nie pozostawił jej wyobraźni wiele do roboty.
Patrzała na niego, a on na nią.
- Całkiem nieźle,
chociaż nie ukrywam, że liczyłem zastać cię jeszcze w wannie.
- Możesz pomarzyć... -
prychnęła świetnie udając rozbawienie i weszła głębiej do
domu zostawiając go przy drzwiach.
- Oj mogę - powiedział
niby cichaczem kiedy bez skrępowania wszedł za nią -
Przypuszczam, że nic nie jadłaś?
- Jak zawsze masz
rację... To zaczyna być nudne - atak formą obrony?
- Nudzę cię Wiktorio?
- w jego ustach wszystko brzmiało tak poważnie...
- Nie - powiedziała w
zupełności zgodnie z prawdą. Dlaczego nie potrafiła z nim
dyskutować, sprzeczać się i dochodzić tak jak robiła to z
Dominikiem... Hmm... I nie czuła się przy tym w ogóle stłamszona.
Wręcz zupełnie odwrotnie. Był po prostu tak niezwykły, że nie
była w stanie tego zaburzyć.
- Pozwolisz, że pójdę
się ubrać - powiedziała, kiedy weszli do salonu.
- Nie musisz, jeśli
jest ci tak wygodnie...
O nie mój drogi nie będę
siedziała z tobą ze świadomością totalnej nagości po
szlafrokiem.
- Zaraz wracam - i lekko
ciągle na bosaka wbiegła na górę. Ubrała się szybko w szare
dresowe spodnie i białą bokserkę. Spojrzała w lustro w sypialni
i aż się przeraziła. Policzki jej pałały, a oczy błyszczały
jak dwie supernowe. Włosy były totalnie poczochrane i mocno
wilgotne. Potrząsała głową i udała, że tego nie widziała. Nie
mogła teraz nic zrobić z włosami, bo byłyby przylizane...
Musiała stawić czoło panu doskonałemu w takiej dokładnie
formie. Dlaczego nie może sobie znaleźć jakiegoś mniej
atrakcyjnego... kogoś.
Harvey jakby był u
siebie siedział na dywanie przy stole i rozkładał na nim różne
paczuszki.
- Włączysz coś? -
wskazał na wieżę, kiedy weszła. Dlaczego sam sobie nie włączył?
- Hmm a co lubisz?
- Jakbym chciał słuchać
tego co ja lubię sam bym włączył - no tak jakież to
oczywiste...
- Wiesz, że ludzie nie
lubią przemądrzałych osób? - podeszła do wierzy i włączyła
dokładnie to co nuciła jeszcze przed chwilą pod prysznicem.
Musical "Nędznicy" . Usiadła po turecku obok niego na
ziemi.
- Jak się czujesz? -
zapytał.
- Dziękuję całkiem
nieźle. Prawie nic mnie nie boli - uśmiechnęła się na dowód.
Znowu krótka obdukcja na odległość.
- Jedz - sam otworzył
jedno z opakowań i wyjął z niej sajgonkę.
- Co ty masz z tym
jedzeniem? Myślałam, że przestrzegasz jakiejś diety, ale -
spojrzała znacząco na to co trzymał w ręce - Raczej odpada.
- Stosuję dietę starą
jak świat. Trzy posiłki dziennie - mówił z pełnymi ustami i był
przy tym taki słodki, że aż zaczęła się głupkowato uśmiechać.
- Nie mam największego
apetytu... - i to była prawda, chociaż pachniało wspaniale.
- Jeśli sama nie
weźmiesz nakarmię cię - zagroził biorąc do ręki inne
opakowanie. Wik uniosła brew z niedowierzaniem i w tym momencie
istny szatan wstąpił mu w oczy.
- Nigdy we mnie nie wątp
Wik Hastings - powiedział cicho i groźnie przysuwając się do
niej. Nie miała pojęcia jak to zrobił, ale obrócił ją tyłem
do siebie krępując obie dłonie swoją jedną i oparł o siebie. Wolną ręką otworzył opakowanie wyjął z niego wielką
krewetkę i wpakował jej do buzi. Zrobił to tak błyskawicznie, że
nawet nie zdążyła zareagować. Ledwo udało jej się przełknąć
tak trzęsła się ze śmiechu. Prawie się udusiła.
- Jesteś brutalny! -
powiedziała, kiedy złapała powietrze.
- Owszem potrafię -
odparł spokojnie - Kiedy nie mam innej alternatywy.
- Wiesz, że kiedyś
jeden z seryjnych morderców mi to powiedział? - podtrzymywała
rozmowę obejmowana silnie jednym ramieniem, i czując na plecach
spokojne bicie serca.
- Patrick Stanphort.
- Skąd wiesz? -
próbowała się ruszyć ale uścisk był stalowy.
- Musiałem sprawdzić
czy na pewno jesteś pewna co robisz po dzisiejszym wybryku.
- Słucham? - szarpnęła
się. Nic.
- Im bardziej się
wiercisz tym bardziej będzie bolało. Wiesz przecież jak to
działa... - mruknął tuż nad jej uchem.
Zrobiło jej się gorąco.
Ale tak cudownie gorąco jak nigdy. Serce zaczęło uderzać na
wysokości przełyku.
- Wiesz, że zostawisz
mi siniaki? - głos ku irytacji miała lekko ochrypły i słaby.
Siedzi unieruchomiona w jego ramionach. Cholera! Ależ to jest mocno
erotyczne! Jego odsłonięta ręka była wcale nie najgorzej
zbudowana.
- Nie bój się nikt nie
zauważy następnego - oparł brodę na czubku jej głowy - Pięknie
pachniesz wiesz? - mruknął. Już prawie odpowiedziała "ty
też" ale w ostatniej chwili się powstrzymała oblewając
rumieńcem. Jej serce zbyt łatwo i szybko reagowało.
Właśnie tłukło niemiłosiernie i skręcało się z radości -
Jedz - i wpakował jej do buzi wielkiego brokuła.
- Sztarczy! -
powiedziała ugodowo prawie się krztusząc - Szama żjem!
Uścisk zniknął tak
szybko jak się pojawił. Wyprostowała się i spojrzała na niego
gniewnie. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo prawie się
roześmiał. Ledwo przełknęła i złapała szybki oddech. Pod
surowym spojrzeniem wzięła w dwa palce kolejną krewetkę i
grzecznie odgryzła kawałek. Harvey nieco uspokojony również
sięgnął po jedzenie.
- Lubisz teatr? -
zapytała.
- Owszem, chociaż jak
mogę wybrać wolę kino, albo wieczór na kanapie - odpowiedział.
Spojrzała zdziwiona - Co?
- Powiedziałeś mi coś
o sobie! Wow!
- Czasami wystarczy
zapytać - wzruszył ramionami - Wyjątkowo dobra postać Javerta i
twojej matki.
No i pac. Zakrztusiła
się ostatnim kęsem krewetki. Poklepał ją mocno po plecach.
Lepiej.
- Skąd ty to wszystko
wiesz? - była naprawdę poirytowana.
- Wiesz... posiadłem
umiejętność czytania... - powiedział zupełnie spokojnie -
Oglądałem wczoraj twoje płyty. I z podobnego źródła wiem, że
twój ojciec był fizykiem i to całkiem niezłym.
- No tak, ale czasami
wystarczy po prostu zapytać - powtórzyła jego słowa. Kiedy
skończyli jeść posprzątała szybko ze stołu.
- Co zrobiliście
Hermensowi? - zapytała z radością małej dziewczynki.
- Jessica postawiła mu
pewne bardzo rozsądne ultimatum. Co ci powiedział Tanner?
- Użył brzydkiego
słowa, którego nie powtórzę.
- O czyli potrafisz być
grzeczną dziewczynką!
- Oczywiście, że tak!
- wydęła usta leciutko obrażona.
- Dobrze wiedzieć -
powiedział patrząc z uśmiechem na jej wargi. Nagle zamyślił się
i Wik dopiero po chwili zauważyła, że po prostu słuchał muzyki.
Na jej usta wypłynął leniwy, sentymentalny uśmiech kiedy dotarł
do jej uszu cudowny pełen emocji głos jej matki. Śpiewała "On my own". (Polska wersja TM ROMA Malwina Kusior) Pamiętała każdą próbę, pamiętała jak biegała
w czasie przerw po scenie i sama udawała wielką diwę.
- Niesamowity talent -
powiedział Harvey takim miękkim tonem, że aż na niego spojrzała.
Obserwował ją swoim bystrym spojrzeniem. Jemu na prawdę nic nie
umknie...
- Pokaże ci moją mamę
tak jak ją zapamiętałam - powiedziała w przypływie
melancholijnej wesołości. Wyłączyła wieżę pilotem i sięgnęła
po laptopa. Wyszukała filmik na YouTube. Lubiła go pokazywać
przyjaciołom. Taką mamę pamiętała i takie wspomnienie wielbiła.
Włączyła i przesunęła w stronę Harveya. Ten nieoczekiwanie
objął ją ramieniem i niezauważalnie przyległ do niej. Na
ekranie pojawił się prezenter jakiegoś rozrywkowego program
telewizyjnego.
"A teraz przed
państwem - rozległ się głos - Najnowsze dzieło naszego teatru
muzycznego. Tym razem artyści pod przewodnictwem mistrza Sheperda
zaprezentują nam wspaniałe love story "Deszczowa piosenka"
w utworze "Good morning". ( Polska wersja TM ROMA). Dodamy dla wielbicieli, że w
rolę uroczej Kathy wciela się nasza cudowna Veronika Hastings!"
- głośne brawa i piski rozległy się na widowni. Tymczasem na
scenę wybiegła piękna młoda kobieta w żółtym płaszczu
przeciwdeszczowym, a za nią dwoje mężczyzn. Miała włosy ułożone
w piękne fale blisko twarzy na której widniała czysta radość.
Śpiewała i tańczyła w towarzystwie swoich kolegów jakby właśnie
po to się urodziła. Kiedy skończyli brawom i wiwatom nie było
końca.
- Jesteś do niej
strasznie podobna - powiedział Harvey z policzkiem przy jej
włosach. W czasie oglądania występu nieświadomie oparła głowę
o jego obojczyk. Jakże on pachniał! Z żalem podniosła głowę i
to tylko dlatego, żeby za chwilę zupełnie nie odpłynąć.
- Babcia się śmiała,
że po mamie mam to co na głowie, a po tacie to co w głowie.
- Obie macie niesamowite
oczy, kiedy się cieszycie - patrzał na nią z poważnym uśmiechem
- Jak płynne złoto. Doskonała osoba do roli Kathy.
- A wiesz, że jesteś
nawet podobny do Gena Kelly'ego? - próbowała zażartować żeby
troszkę rozładować napięcie, ale nie przemyślała sobie tego za
dobrze.
Był tak blisko, że nie
mogła mu zajrzeć głęboko w oczy. I na swoje nieszczęście
właśnie to zrobiła. A było to naprawdę głębokie spojrzenie.
- Myślisz, że
powinienem pójść na kurs stepu? - patrzeli na siebie obydwoje
chyba odrobinę zaskoczeni. Wik przestała oddychać bo całe jej
ciało w momencie zapragnęło tylko jednego. Przejechał palcem po
jej gołej ręce wywołując drżenie w małym, niewinnym sercu.
- Chyba będę się już
zbierał - odezwał się cicho nie spuszczając jej z oczu. Ale coś
się zmieniło. Głębia gdzieś się ulotniła i w jej miejsce
weszło jakby delikatne rozbawienie. To podziałało jak kubeł
wody. Otworzyła szerzej oczy i odsunęła się od kuszącego
ciepła. Poczuła się naprawdę głupio. Jakby się na niego
rzuciła. Natknęła się pierwszy raz w życiu na osobę dużo
silniejszą od siebie. I jego siła nie wynikała z fizyczności,
chociaż miał ją naprawdę apetyczną. On po prostu miażdżył ją
swoim charakterem. Jednym kiwnięciem palca roztapiał jak masło na
patelni, a za chwilę dorzucał kilka kostek lodu i masło już
nigdy nie odzyskiwało swojej klarowności. Zaczesała palcami
długie włosy do tyłu podnosząc się z podłogi.
- Na pewno już niczego
nie potrzebujesz? - zapytał z nagłą troską.
- Dziękuję za kolację.
To było już i tak więcej niż potrzebowałam - uśmiechnęła się
uprzejmie. Znowu badawcze spojrzenie. Nie wytrzyma tego ani chwili
dłużej! Odprowadziła go do drzwi marząc już tylko o tym, żeby
je za nim zatrzasnąć.
- A i jeszcze coś! -
zatrzymał się gwałtownie - Prawie zapomniałem - sięgnął do
kieszeni spodni i wyjął malutką tubkę.
- Moja matka miała
kiedyś operację przegrody nosa... Po której jej nos dziwnie
zmalał i lekko się zadarł - zmarszczył brwi - Nie ważne. W
każdym razie miała później takie straszne sińce pod oczami. Ta
maść je wszystkie usunęła prawie natychmiast - pomachał jej
przed nosem bardzo małą tubką.
- Naprawdę nie trzeba -
odruchowo dotknęła swojej obolałej żuchwy. Popatrzał na nią
podejrzliwie, pokręcił głową i odkręcił cudowny lek. Wycisnął
odrobiną na palec i mimo jej protestu delikatnie jakby się miała
potrzaskać od jego dotyku rozsmarował na lekko podpuchniętym
miejscu. W jego ruchu było tyle czułości, że jej serce znowu
wykonało pełny przewrót i zaczęło łomotać. Oczy mu
pociemniały, a palec masujący obolałe miejsce wylądował za
uchem, a na jego miejscu znalazła się gorąca dłoń. Lekkie
pociągnięcie za wilgotne pasemko zwróciło jej uwagę na drugą
dłoń bawiącą się włosami. Jej oczy odnalazły swoją ulubioną
ścieżkę pomiędzy oczami, a ustami. Ale tym razem nie chciały
nią spacerować. Tym razem zatrzymały się na ustach, które
jeszcze nigdy nie były tak blisko. Czuła na twarzy jego gorący
oddech i cały świat się rozmył. Był tylko cudowny mężczyzna i
jej głodne ciało. Chciała go pocałować. O niczym innym teraz
nie marzyła. Jego dłonie unieruchomiły jej twarz, a nos dotknął
nosa. Jej urywany oddech i tłukące serce były jedynymi rzeczami
jakie słyszała.
- Nie Wik - miał bardzo
ochrypły i stłumiony głos. Odsunął się od niej i prawie się
przewróciła.
- Przepraszam ale nic z
tego - był smutny. Dlaczego więc przerwał?
- Nie rozumiem -
wyjąkała.
- I na razie niech tak
zostanie. Dobranoc Wiktorio - w jednej chwili zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć wskoczył do samochodu i odjechał o wiele za
szybko zostawiając ją całą rozpaloną przed wejściem. Szybko
wróciła do domu i oparła się plecami o zamknięte drzwi. Nikt
jej tak jeszcze nie potraktował. Była teraz
tak roztrzęsiona i sfrustrowana, że łzy zebrały jej się pod
powiekami i piekły okrutnie. Zadzwonił telefon. Nawet nie patrząc
na wyświetlacz rzuciła szybkie.
- Hastings.
- Cześć słonko - to
była Zoe - Dzwonię, żeby zapytać czy wszystko w porządku.
- Hej. Raczej tak...
- Raczej?
- Jeśli pytasz o
Dominika to już historia do której nie chcę wracać...
- I bardzo dobrze
dziewczyno! Jestem z ciebie dumna! Bierz się za mecenasa, bo coś
mi się wydaje, że facet ma wiele do zaoferowania!
Łza pociekła jej po
policzku. Odruchowo siorbnęła nosem.
- Wik co się dzieje? -
głos Zoe był zaniepokojony.
- Ciężki dzień... Nie
spałam za dobrze, później ta akcja... Jestem troszkę
skołowana...
- Skołowana udaną
akcją? Dziewczyno mów mi tu od razu o co chodzi!
- Bo on mnie nie chce
Zoe - wyrzuciła do słuchawki jak małe oszukane dziecko. Kiedy to
powiedziała łzy popłynęły całym strumieniem. Zasłoniła
słuchawkę, żeby Zoe tego nie usłyszała i starała się
uspokoić.
- Jak to cie nie chce?
Niemożliwe.
- Normalnie...
Przyjechał dzisiaj do mnie. Spędziliśmy naprawdę super wieczór
- po każdym zdaniu nabierała powietrza, żeby uspokoić głos -
Prawie mnie pocałował kiedy wychodził i wiesz co powiedział? Nic
z tego Wik!
- Tak ci powiedział?!
- Mhm. Co jest ze mną
nie tak Zoe...
- Kochanie czy ty
płaczesz?
- Nie - skłamała.
- I nie rób tego!
Zapewniam cię że jesteś bardzo piękną i wartościową osobą!
- Zoe mam prawie
trzydzieści lat. Nie mam twojego cudownego temperamentu! Od czasu
rozstania z Peterem, czyli od czterech lat byłam z nikim dłużej
niż chwile! Chcę sobie znaleźć jakiegoś miłego mężczyznę,
który będzie kiedy się obudzę, który kiedyś mnie poślubi i w
swoim czasie zapłodni! Czy to takie duże wymaganie?
- Ładnie to nazwałaś...
temperament. Podoba mi się!
- Zoe to nie jest
śmieszne...
- Kochanie... A co jeśli
to z nim jest coś nie tak nie z tobą?
- Z nim? - zabrzmiało
to tak absurdalnie, że aż się zaśmiała - Właśnie o to chodzi!
On jest doskonały! Potrafi się znaleźć w każdej sytuacji, na
wszystko ma gotową odpowiedź i wiesz w czym on do mnie przyjeżdża?
- Mój Boże nie w
garniturze?
- W jeansach Zoe! W
jeansach i T-shircie!
Cisza. Coraz dłuższa
cisza.
- Zoe?
- Przepraszam, ale
właśnie dostałam ataku serca... Wybacz bezpośredniość - Wik
przewróciła oczami. Jakby kiedykolwiek było inaczej... - Ale
muszę to powiedzieć - kontynuowała - Jeśli jego tyłek jest taki
apetyczny w spodniach od garnituru, to jak musi wyglądać w
jeansach!
Wik zamarła na sekundę,
a później zwyczajnie ryknęła śmiechem. Życie przy Zoe zawsze
było takie proste.
- Ty go po prostu musisz
uwieść!
- No nie wiem Zoe... Nie
chcę, żeby to było takie szybkie i łatwe...
- Dziewczyno ty się
zwyczajnie zakochałaś...
Ręce jej prawie
opadły... Cóż za dedukcja!
- Zoe ja go nie znam
prawie w ogóle! To tak nie działa!
- Nie musisz go znać!
Poza tym znasz go już tydzień! Słyszałam o parach, które po
dwóch dniach znajomości brały ślub... Miłość to chemia, a
między wami jest olbrzymia. I koniec dyskusji! Musisz sobie to
ułożyć sama. Ja wiem tylko tyle, że facet nie może się od
ciebie oderwać! Słuchaj mam teraz dwa naprawdę zarobione dni, ale
później może się spotkamy?
- Jasne Zoe.
- I przemyśl to sobie!
Zastanów się ile razy taki przystojny i bogaty facet musiał być
wykorzystywany przez kobiety. Daj mu chwilę i nie myśl, że to z
tobą jest coś nie tak.
- Dzięki.
- Pa skarbie.
Dowlokła się do
sypialni i rzuciła w ubraniu na łóżko. Rzeczywiści musiał
spotkać tysiące kobiet, które się na niego rzucały... Może ma
teraz uraz? Chociaż ciężko jej sobie było wyobrazić, że ktoś
tak silny psychicznie mógł mieć jakiś problem na tym polu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!