sobota, 5 stycznia 2013

SPICY Rozdział 13


    Wieczorem, kiedy Wik dotarła w końcu do domu czekał już na nią mail.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: Limit wyczerpany.
    DO: Wiktoria Hastings.
    4:12 PM . NY

    Dałem się zaskoczyć raz, drugi, trzeci. Skończ. Zawsze tak broisz? Gdybyś była moją podwładną stłukł bym Ci tyłek tak, że nie siadła byś przez tydzień. Jak się
    czujesz?

    Mimo wszystko zatroskany
      Harvey Word
    ____________________________________________________________________________

    Przez dobre parę minut patrzała z szeroko otwartymi oczami nie wierząc w to co przeczytała. Później dla pewności przeczytała wszystko jeszcze parę razy, aż w końcu wybuchnęła śmiechem. Stłukłby jej tyłek? Zatroskany?
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings
    TEMAT: Hmm...
    DO: Harvey Word
    6:37 PM. NY

    Zastanawiam się dlaczego nie zabrzmiało to jak groźba... Musi Pan popracować nad sposobem wymierzania kar! Właśnie dotarłam do domu i dopiero po dłuuuugiej kąpieli będę Ci w stanie odpowiedzieć na pytanie jak się czuję. Mimo wszystkie dziękuję za troskę.

            W.
    ____________________________________________________________________________

    Odłożyła laptopa na stół i poszła zgodnie z tym co napisała do łazienki. Nalała sobie pełną wannę wody do której dolała dużo mocno pieniącego się i aromatycznego płynu. Zrzuciła z siebie ubrania i centymetr po centymetrze zanurzała w rozkosznej pianie. Jej obolałe ciało było w tym momencie bardzo wdzięczne. Oparła się delikatnie oceniając jak bardzo ją bolą poszczególne części ciała. Nie było tak źle. Z delikatnym uśmiechem wyciągnęła się podkładając ręcznik pod kark. Przymknęła oczy. Woda rozgrzewała jej najpierw palce powoli rozchodząc się po całej dłoni, do łokcia docierając w końcu do ramienia. Jak dotyk Harveya. Myśl przyszła nagle i zakłóciła spokojny wypoczynek. Ciało już nie chciało spokojnie leżeć, a oczy nie chciały się zamknąć. Co ją tak w nim pociągało? Niezachwiana pewność siebie? Niezmącony niczym, światły umysł? Czy może to, że nie traktuje jej jak seksownej kumpeli? Czy to o to chodzi? Że czuje się przy nim pierwszy raz nie jak ktoś silniejszy, ani równy, tylko jak drobna, bezbronna kobieta? To dlatego była taka zniesmaczona, kiedy obserwował ją jako dowódcę? I dlaczego znowu o nim myśli?! No cóż nici z kojącej kąpieli... Zanurkowała w ciepłej wodzie napawając się ostatnimi chwilami i wyszła z wanny. Zaczyna się zachowywać jak zakochana nastolatka! To znaczy zauroczona! Poprawiła szybko swoją podświadomość. Weszła jeszcze tylko pod prysznic opłukać się z piany i nasmarowała balsamem. Cieplutka i zarumieniona po gorącej wodzie zbiegła na dół nawet nie ukrywając po co. Złapała szybko laptopa otwierając nową wiadomość. Były aż dwie!
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: A jednak.
    DO: Wiktoria Hastings
    6:40 PM. NY

    Zapewniam Panią agentko Hastings, że nie była to obietnica rychłej pieszczoty. Czy starczy Ci godzina na kąpiel?

    Harvey Word
    ____________________________________________________________________________

    Chyba się nie obraził z powodu jej swobodnego tonu... A jeśli? Otworzyła szybko drugą wiadomość.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: Do zobaczenia
    DO: Wiktoria Hastings
    6:52 PM. NY

    Mam nadzieję, że tak. Będę o 8.

    Harvey Word
    O jasna cholera! Spojrzała szybko na zegarek, ale nie zdążyła nawet odczytać godziny, bo na podjeździe zaświeciły się światła samochodu. Zamarła na chwilę, a później dostała szybkiego zawału, kiedy u drzwi zabrzmiał dzwonek. Spokojnie, tylko spokojnie. Złapała oddech i poszła otworzyć. Okazało się, że umiejętność łapania oddechu jeszcze jej się przyda. Za drzwiami stał Harvey tak młody i tak piękny jak to tylko możliwe. Wytarte, jeansy i obcisły T-shirt nie pozostawił jej wyobraźni wiele do roboty. Patrzała na niego, a on na nią.
    - Całkiem nieźle, chociaż nie ukrywam, że liczyłem zastać cię jeszcze w wannie.
    - Możesz pomarzyć... - prychnęła świetnie udając rozbawienie i weszła głębiej do domu zostawiając go przy drzwiach.
    - Oj mogę - powiedział niby cichaczem kiedy bez skrępowania wszedł za nią - Przypuszczam, że nic nie jadłaś?
    - Jak zawsze masz rację... To zaczyna być nudne - atak formą obrony?
    - Nudzę cię Wiktorio? - w jego ustach wszystko brzmiało tak poważnie...
    - Nie - powiedziała w zupełności zgodnie z prawdą. Dlaczego nie potrafiła z nim dyskutować, sprzeczać się i dochodzić tak jak robiła to z Dominikiem... Hmm... I nie czuła się przy tym w ogóle stłamszona. Wręcz zupełnie odwrotnie. Był po prostu tak niezwykły, że nie była w stanie tego zaburzyć.
    - Pozwolisz, że pójdę się ubrać - powiedziała, kiedy weszli do salonu.
    - Nie musisz, jeśli jest ci tak wygodnie...
    O nie mój drogi nie będę siedziała z tobą ze świadomością totalnej nagości po szlafrokiem.
    - Zaraz wracam - i lekko ciągle na bosaka wbiegła na górę. Ubrała się szybko w szare dresowe spodnie i białą bokserkę. Spojrzała w lustro w sypialni i aż się przeraziła. Policzki jej pałały, a oczy błyszczały jak dwie supernowe. Włosy były totalnie poczochrane i mocno wilgotne. Potrząsała głową i udała, że tego nie widziała. Nie mogła teraz nic zrobić z włosami, bo byłyby przylizane... Musiała stawić czoło panu doskonałemu w takiej dokładnie formie. Dlaczego nie może sobie znaleźć jakiegoś mniej atrakcyjnego... kogoś.
    Harvey jakby był u siebie siedział na dywanie przy stole i rozkładał na nim różne paczuszki.
    - Włączysz coś? - wskazał na wieżę, kiedy weszła. Dlaczego sam sobie nie włączył?
    - Hmm a co lubisz?
    - Jakbym chciał słuchać tego co ja lubię sam bym włączył - no tak jakież to oczywiste...
    - Wiesz, że ludzie nie lubią przemądrzałych osób? - podeszła do wierzy i włączyła dokładnie to co nuciła jeszcze przed chwilą pod prysznicem. Musical "Nędznicy" . Usiadła po turecku obok niego na ziemi.
    - Jak się czujesz? - zapytał.
    - Dziękuję całkiem nieźle. Prawie nic mnie nie boli - uśmiechnęła się na dowód. Znowu krótka obdukcja na odległość.
    - Jedz - sam otworzył jedno z opakowań i wyjął z niej sajgonkę.
    - Co ty masz z tym jedzeniem? Myślałam, że przestrzegasz jakiejś diety, ale - spojrzała znacząco na to co trzymał w ręce - Raczej odpada.
    - Stosuję dietę starą jak świat. Trzy posiłki dziennie - mówił z pełnymi ustami i był przy tym taki słodki, że aż zaczęła się głupkowato uśmiechać.
    - Nie mam największego apetytu... - i to była prawda, chociaż pachniało wspaniale.
    - Jeśli sama nie weźmiesz nakarmię cię - zagroził biorąc do ręki inne opakowanie. Wik uniosła brew z niedowierzaniem i w tym momencie istny szatan wstąpił mu w oczy.
    - Nigdy we mnie nie wątp Wik Hastings - powiedział cicho i groźnie przysuwając się do niej. Nie miała pojęcia jak to zrobił, ale obrócił ją tyłem do siebie krępując obie dłonie swoją jedną i oparł o siebie. Wolną ręką otworzył opakowanie wyjął z niego wielką krewetkę i wpakował jej do buzi. Zrobił to tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyła zareagować. Ledwo udało jej się przełknąć tak trzęsła się ze śmiechu. Prawie się udusiła.
    - Jesteś brutalny! - powiedziała, kiedy złapała powietrze.
    - Owszem potrafię - odparł spokojnie - Kiedy nie mam innej alternatywy.
    - Wiesz, że kiedyś jeden z seryjnych morderców mi to powiedział? - podtrzymywała rozmowę obejmowana silnie jednym ramieniem, i czując na plecach spokojne bicie serca.
    - Patrick Stanphort.
    - Skąd wiesz? - próbowała się ruszyć ale uścisk był stalowy.
    - Musiałem sprawdzić czy na pewno jesteś pewna co robisz po dzisiejszym wybryku.
    - Słucham? - szarpnęła się. Nic.
    - Im bardziej się wiercisz tym bardziej będzie bolało. Wiesz przecież jak to działa... - mruknął tuż nad jej uchem.
    Zrobiło jej się gorąco. Ale tak cudownie gorąco jak nigdy. Serce zaczęło uderzać na wysokości przełyku.
    - Wiesz, że zostawisz mi siniaki? - głos ku irytacji miała lekko ochrypły i słaby. Siedzi unieruchomiona w jego ramionach. Cholera! Ależ to jest mocno erotyczne! Jego odsłonięta ręka była wcale nie najgorzej zbudowana.
    - Nie bój się nikt nie zauważy następnego - oparł brodę na czubku jej głowy - Pięknie pachniesz wiesz? - mruknął. Już prawie odpowiedziała "ty też" ale w ostatniej chwili się powstrzymała oblewając rumieńcem. Jej serce zbyt łatwo i szybko reagowało. Właśnie tłukło niemiłosiernie i skręcało się z radości - Jedz - i wpakował jej do buzi wielkiego brokuła.
    - Sztarczy! - powiedziała ugodowo prawie się krztusząc - Szama żjem!
    Uścisk zniknął tak szybko jak się pojawił. Wyprostowała się i spojrzała na niego gniewnie. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo prawie się roześmiał. Ledwo przełknęła i złapała szybki oddech. Pod surowym spojrzeniem wzięła w dwa palce kolejną krewetkę i grzecznie odgryzła kawałek. Harvey nieco uspokojony również sięgnął po jedzenie.
    - Lubisz teatr? - zapytała.
    - Owszem, chociaż jak mogę wybrać wolę kino, albo wieczór na kanapie - odpowiedział. Spojrzała zdziwiona - Co?
    - Powiedziałeś mi coś o sobie! Wow!
    - Czasami wystarczy zapytać - wzruszył ramionami - Wyjątkowo dobra postać Javerta i twojej matki.
    No i pac. Zakrztusiła się ostatnim kęsem krewetki. Poklepał ją mocno po plecach. Lepiej.
    - Skąd ty to wszystko wiesz? - była naprawdę poirytowana.
    - Wiesz... posiadłem umiejętność czytania... - powiedział zupełnie spokojnie - Oglądałem wczoraj twoje płyty. I z podobnego źródła wiem, że twój ojciec był fizykiem i to całkiem niezłym.
    - No tak, ale czasami wystarczy po prostu zapytać - powtórzyła jego słowa. Kiedy skończyli jeść posprzątała szybko ze stołu.
    - Co zrobiliście Hermensowi? - zapytała z radością małej dziewczynki.
    - Jessica postawiła mu pewne bardzo rozsądne ultimatum. Co ci powiedział Tanner?
    - Użył brzydkiego słowa, którego nie powtórzę.
    - O czyli potrafisz być grzeczną dziewczynką!
    - Oczywiście, że tak! - wydęła usta leciutko obrażona.
    - Dobrze wiedzieć - powiedział patrząc z uśmiechem na jej wargi. Nagle zamyślił się i Wik dopiero po chwili zauważyła, że po prostu słuchał muzyki. Na jej usta wypłynął leniwy, sentymentalny uśmiech kiedy dotarł do jej uszu cudowny pełen emocji głos jej matki. Śpiewała "On my own". (Polska wersja TM ROMA Malwina Kusior) Pamiętała każdą próbę, pamiętała jak biegała w czasie przerw po scenie i sama udawała wielką diwę.
    - Niesamowity talent - powiedział Harvey takim miękkim tonem, że aż na niego spojrzała. Obserwował ją swoim bystrym spojrzeniem. Jemu na prawdę nic nie umknie...
    - Pokaże ci moją mamę tak jak ją zapamiętałam - powiedziała w przypływie melancholijnej wesołości. Wyłączyła wieżę pilotem i sięgnęła po laptopa. Wyszukała filmik na YouTube. Lubiła go pokazywać przyjaciołom. Taką mamę pamiętała i takie wspomnienie wielbiła. Włączyła i przesunęła w stronę Harveya. Ten nieoczekiwanie objął ją ramieniem i niezauważalnie przyległ do niej. Na ekranie pojawił się prezenter jakiegoś rozrywkowego program telewizyjnego.
    "A teraz przed państwem - rozległ się głos - Najnowsze dzieło naszego teatru muzycznego. Tym razem artyści pod przewodnictwem mistrza Sheperda zaprezentują nam wspaniałe love story "Deszczowa piosenka" w utworze "Good morning". ( Polska wersja TM ROMA). Dodamy dla wielbicieli, że w rolę uroczej Kathy wciela się nasza cudowna Veronika Hastings!" - głośne brawa i piski rozległy się na widowni. Tymczasem na scenę wybiegła piękna młoda kobieta w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym, a za nią dwoje mężczyzn. Miała włosy ułożone w piękne fale blisko twarzy na której widniała czysta radość. Śpiewała i tańczyła w towarzystwie swoich kolegów jakby właśnie po to się urodziła. Kiedy skończyli brawom i wiwatom nie było końca.
    - Jesteś do niej strasznie podobna - powiedział Harvey z policzkiem przy jej włosach. W czasie oglądania występu nieświadomie oparła głowę o jego obojczyk. Jakże on pachniał! Z żalem podniosła głowę i to tylko dlatego, żeby za chwilę zupełnie nie odpłynąć.
    - Babcia się śmiała, że po mamie mam to co na głowie, a po tacie to co w głowie.
    - Obie macie niesamowite oczy, kiedy się cieszycie - patrzał na nią z poważnym uśmiechem - Jak płynne złoto. Doskonała osoba do roli Kathy.
    - A wiesz, że jesteś nawet podobny do Gena Kelly'ego? - próbowała zażartować żeby troszkę rozładować napięcie, ale nie przemyślała sobie tego za dobrze.
    Był tak blisko, że nie mogła mu zajrzeć głęboko w oczy. I na swoje nieszczęście właśnie to zrobiła. A było to naprawdę głębokie spojrzenie.
    - Myślisz, że powinienem pójść na kurs stepu? - patrzeli na siebie obydwoje chyba odrobinę zaskoczeni. Wik przestała oddychać bo całe jej ciało w momencie zapragnęło tylko jednego. Przejechał palcem po jej gołej ręce wywołując drżenie w małym, niewinnym sercu.
    - Chyba będę się już zbierał - odezwał się cicho nie spuszczając jej z oczu. Ale coś się zmieniło. Głębia gdzieś się ulotniła i w jej miejsce weszło jakby delikatne rozbawienie. To podziałało jak kubeł wody. Otworzyła szerzej oczy i odsunęła się od kuszącego ciepła. Poczuła się naprawdę głupio. Jakby się na niego rzuciła. Natknęła się pierwszy raz w życiu na osobę dużo silniejszą od siebie. I jego siła nie wynikała z fizyczności, chociaż miał ją naprawdę apetyczną. On po prostu miażdżył ją swoim charakterem. Jednym kiwnięciem palca roztapiał jak masło na patelni, a za chwilę dorzucał kilka kostek lodu i masło już nigdy nie odzyskiwało swojej klarowności. Zaczesała palcami długie włosy do tyłu podnosząc się z podłogi.
    - Na pewno już niczego nie potrzebujesz? - zapytał z nagłą troską.
    - Dziękuję za kolację. To było już i tak więcej niż potrzebowałam - uśmiechnęła się uprzejmie. Znowu badawcze spojrzenie. Nie wytrzyma tego ani chwili dłużej! Odprowadziła go do drzwi marząc już tylko o tym, żeby je za nim zatrzasnąć.
    - A i jeszcze coś! - zatrzymał się gwałtownie - Prawie zapomniałem - sięgnął do kieszeni spodni i wyjął malutką tubkę.
    - Moja matka miała kiedyś operację przegrody nosa... Po której jej nos dziwnie zmalał i lekko się zadarł - zmarszczył brwi - Nie ważne. W każdym razie miała później takie straszne sińce pod oczami. Ta maść je wszystkie usunęła prawie natychmiast - pomachał jej przed nosem bardzo małą tubką.
    - Naprawdę nie trzeba - odruchowo dotknęła swojej obolałej żuchwy. Popatrzał na nią podejrzliwie, pokręcił głową i odkręcił cudowny lek. Wycisnął odrobiną na palec i mimo jej protestu delikatnie jakby się miała potrzaskać od jego dotyku rozsmarował na lekko podpuchniętym miejscu. W jego ruchu było tyle czułości, że jej serce znowu wykonało pełny przewrót i zaczęło łomotać. Oczy mu pociemniały, a palec masujący obolałe miejsce wylądował za uchem, a na jego miejscu znalazła się gorąca dłoń. Lekkie pociągnięcie za wilgotne pasemko zwróciło jej uwagę na drugą dłoń bawiącą się włosami. Jej oczy odnalazły swoją ulubioną ścieżkę pomiędzy oczami, a ustami. Ale tym razem nie chciały nią spacerować. Tym razem zatrzymały się na ustach, które jeszcze nigdy nie były tak blisko. Czuła na twarzy jego gorący oddech i cały świat się rozmył. Był tylko cudowny mężczyzna i jej głodne ciało. Chciała go pocałować. O niczym innym teraz nie marzyła. Jego dłonie unieruchomiły jej twarz, a nos dotknął nosa. Jej urywany oddech i tłukące serce były jedynymi rzeczami jakie słyszała.
    - Nie Wik - miał bardzo ochrypły i stłumiony głos. Odsunął się od niej i prawie się przewróciła.
    - Przepraszam ale nic z tego - był smutny. Dlaczego więc przerwał?
    - Nie rozumiem - wyjąkała.
    - I na razie niech tak zostanie. Dobranoc Wiktorio - w jednej chwili zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć wskoczył do samochodu i odjechał o wiele za szybko zostawiając ją całą rozpaloną przed wejściem. Szybko wróciła do domu i oparła się plecami o zamknięte drzwi. Nikt jej tak jeszcze nie potraktował. Była teraz tak roztrzęsiona i sfrustrowana, że łzy zebrały jej się pod powiekami i piekły okrutnie. Zadzwonił telefon. Nawet nie patrząc na wyświetlacz rzuciła szybkie.
    - Hastings.
    - Cześć słonko - to była Zoe - Dzwonię, żeby zapytać czy wszystko w porządku.
    - Hej. Raczej tak...
    - Raczej?
    - Jeśli pytasz o Dominika to już historia do której nie chcę wracać...
    - I bardzo dobrze dziewczyno! Jestem z ciebie dumna! Bierz się za mecenasa, bo coś mi się wydaje, że facet ma wiele do zaoferowania!
    Łza pociekła jej po policzku. Odruchowo siorbnęła nosem.
    - Wik co się dzieje? - głos Zoe był zaniepokojony.
    - Ciężki dzień... Nie spałam za dobrze, później ta akcja... Jestem troszkę skołowana...
    - Skołowana udaną akcją? Dziewczyno mów mi tu od razu o co chodzi!
    - Bo on mnie nie chce Zoe - wyrzuciła do słuchawki jak małe oszukane dziecko. Kiedy to powiedziała łzy popłynęły całym strumieniem. Zasłoniła słuchawkę, żeby Zoe tego nie usłyszała i starała się uspokoić.
    - Jak to cie nie chce? Niemożliwe.
    - Normalnie... Przyjechał dzisiaj do mnie. Spędziliśmy naprawdę super wieczór - po każdym zdaniu nabierała powietrza, żeby uspokoić głos - Prawie mnie pocałował kiedy wychodził i wiesz co powiedział? Nic z tego Wik!
    - Tak ci powiedział?!
    - Mhm. Co jest ze mną nie tak Zoe...
    - Kochanie czy ty płaczesz?
    - Nie - skłamała.
    - I nie rób tego! Zapewniam cię że jesteś bardzo piękną i wartościową osobą!
    - Zoe mam prawie trzydzieści lat. Nie mam twojego cudownego temperamentu! Od czasu rozstania z Peterem, czyli od czterech lat byłam z nikim dłużej niż chwile! Chcę sobie znaleźć jakiegoś miłego mężczyznę, który będzie kiedy się obudzę, który kiedyś mnie poślubi i w swoim czasie zapłodni! Czy to takie duże wymaganie?
    - Ładnie to nazwałaś... temperament. Podoba mi się!
    - Zoe to nie jest śmieszne...
    - Kochanie... A co jeśli to z nim jest coś nie tak nie z tobą?
    - Z nim? - zabrzmiało to tak absurdalnie, że aż się zaśmiała - Właśnie o to chodzi! On jest doskonały! Potrafi się znaleźć w każdej sytuacji, na wszystko ma gotową odpowiedź i wiesz w czym on do mnie przyjeżdża?
    - Mój Boże nie w garniturze?
    - W jeansach Zoe! W jeansach i T-shircie!
    Cisza. Coraz dłuższa cisza.
    - Zoe?
    - Przepraszam, ale właśnie dostałam ataku serca... Wybacz bezpośredniość - Wik przewróciła oczami. Jakby kiedykolwiek było inaczej... - Ale muszę to powiedzieć - kontynuowała - Jeśli jego tyłek jest taki apetyczny w spodniach od garnituru, to jak musi wyglądać w jeansach!
    Wik zamarła na sekundę, a później zwyczajnie ryknęła śmiechem. Życie przy Zoe zawsze było takie proste.
    - Ty go po prostu musisz uwieść!
    - No nie wiem Zoe... Nie chcę, żeby to było takie szybkie i łatwe...
    - Dziewczyno ty się zwyczajnie zakochałaś...
    Ręce jej prawie opadły... Cóż za dedukcja!
    - Zoe ja go nie znam prawie w ogóle! To tak nie działa!
    - Nie musisz go znać! Poza tym znasz go już tydzień! Słyszałam o parach, które po dwóch dniach znajomości brały ślub... Miłość to chemia, a między wami jest olbrzymia. I koniec dyskusji! Musisz sobie to ułożyć sama. Ja wiem tylko tyle, że facet nie może się od ciebie oderwać! Słuchaj mam teraz dwa naprawdę zarobione dni, ale później może się spotkamy?
    - Jasne Zoe.
    - I przemyśl to sobie! Zastanów się ile razy taki przystojny i bogaty facet musiał być wykorzystywany przez kobiety. Daj mu chwilę i nie myśl, że to z tobą jest coś nie tak.
    - Dzięki.
    - Pa skarbie.
    Dowlokła się do sypialni i rzuciła w ubraniu na łóżko. Rzeczywiści musiał spotkać tysiące kobiet, które się na niego rzucały... Może ma teraz uraz? Chociaż ciężko jej sobie było wyobrazić, że ktoś tak silny psychicznie mógł mieć jakiś problem na tym polu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!