czwartek, 24 stycznia 2013

SPICY Rozdział 43


    Pierwsze pojawia się czarne audi. Wyskakują z niego dwaj mężczyźni. Jeden z pistoletem w dłoni biegnie między blaszaki, a drugi pędzi w moją stronę. Widzę ich jak w zwolnionym tempie. Powoduje to mdłości, więc znowu wracam wzrokiem na wyszczerbione deski molo.
    - Wiktoria! - ktoś szarpie mnie za ramiona. Podnoszę wzrok.
    - Czy twój gniew mieści się w jakiejkolwiek skali? - nie wiem skąd to pytanie wzięło mi się w głowie. Po tym wszystkim co się stało moim największym problemem jest gniew Harveya Worda.
    - Kpisz sobie ze mnie? - cedzi stawiając mnie do pionu. Troszkę kreci mi się w głowie. No dobra całkiem mocno, bo musi mnie podtrzymać, żebym znowu nie wylądowała na deskach - Ściągaj to! - zrywa mi płaszcz z ramion. Kiedy spada na ziemię robi mi się dużo lżej.
    - Co się tu stało?! - Lincoln wyłania się jak spod ziemi.
    - Xue zepchnęli mnie z mola - mam zadziwiająco spokojny i pewny głos. Obserwuje jak moja marynarka ląduje koło płaszcza - Szukajcie czarnego BMW X6. Ma wybitą przednią szybę i podziurawioną maskę - Otacza mnie ciepły, gruby koc, który nie wiadomo skąd się wziął. Harvey ciągnie mnie gdzieś obejmując ramieniem w pasie - Musisz zadzwonić do Demminga - odwracam się do Lincolna, a głos mi więźnie w gardle - Powiedz, że to nie Romero.
    - Wsiadaj - czyjeś ręce wpychają mnie do samochodu. Przecież wszystko zamoczę! Straszne zamieszanie... Nie wiem co się dzieje. Ktoś coś mówi, ale nie wiem kto i nie wiem czy to do mnie. Okropnie mi zimno... Nagle zapada cisza i Harvey ciągnie mnie w swoje ramiona. Nie widzę, ale wiem, że to on. Chcę się oprzeć wygodnie, ale zmarznięte mięśnie nie odprężają się. Pociera moje ramiona dłońmi ściskając mocno. Obraz za oknem przesuwa się z jakąś dziwną nieregularnością. Jakby się zatrzymywał na chwilę i później musiał pędzić dwa razy szybciej. Ponieważ znowu wywołuje to mdłości zamykam oczy. Robi się tak przyjemnie.
    - Przepraszam - szepcze, ale dźwięk nie wydobywa się z moich ust.

    - Hej wstawaj mała.
    Mrugam szybko powiekami. Musiałam przysnąć... Świat przestał zwalniać i przyspieszać. Harvey odrywa mnie od siebie i wysiada z samochodu. Okrąża go i pomaga wysiąść mnie. A nie jest to takie proste bo cała jestem zawinęłam się w przemoczony już koc. Kiedy w końcu udaje nam się dotrzeć do windy, a z niej do apartamentu zrzuca mi go z ramion. Przechodzą mnie dreszcze, których nie potrafię kontrolować. Mimo że mokry dawał ciepło...
    - Chodź - popycha mnie w stronę schodów - Dzwoń po Hamisha - rzuca w stronę Anabell stojącej w kuchni. Kim jest Hamish? Gdzieś już słyszałam to nazwisko. Tuż przed schodami Harvey podrywa mnie na ręce. Z jednej strony chcę się zbuntować, a z drugiej moje ścierpnięte nogi niosłyby mnie na górę znacznie dłużej, więc ufnie opieram się o jego ramie i jak zwykle w takiej sytuacji chłonę piękny, kochany zapach. Idziemy prosto do łazienki i stawia mnie na ciepłych płytkach.
    - Rozbieraj się - rzuca i mijając mnie podchodzi do wanny. Odkręca kurki, reguluje temperaturę i wraca z powrotem do mnie. Nie wykonałam w tym czasie żadnego ruchu.
    - Harvey... - ależ jestem schrypnięta!
    - Ściągaj te mokre ubrania.
    Nie wiem czemu odebrałam to jako krzyk, bo odezwał się zupełnie cicho. Rozpina mi bluzkę, a ja tylko gapię się na jego palce. Wyciąga jedną rękę z rękawa i ciągnie za drugi.
    - Rozluźnij pięść - mówi zniecierpliwiony. Zdziwiona unoszę rękę do góry i rozluźniam uścisk. Biała nieokreślona kulka wypada na podłogę.
    - Co to jest? - Harvey robi taką minę jakby zobaczył coś obrzydliwego.
    - Mój dowód - wzruszam ramionami - Uniewinniający Romero.
    Patrze na rozmoczoną i zupełnie bezwartościową kulkę papieru i czuję wzbierającą frustracje. Wraca czucie i znowu lodowaty dreszcz przebiega od stóp po koniuszki włosów. Odruchowo otulam się rękoma. Harvey podnosi kartkę z podłogi i z pogardliwą miną wyrzuca ją do kosza.
    - Wrócę za kwadrans, masz być w wannie - mija mnie i wychodzi. Nie jest tak źle... Jest zły i to nie podlega dyskusji, ale nie wrzeszczy, ani nic z tych przerażających rzeczy. Kurcze czuję się jakby przejechał po mnie czołg... Prawie się przewracam, kiedy ściągam przylegające do ciała spodnie. Moja skóra jest lodowata. Rozpinam stanik, a odrętwiałe stawy naciągają się nieprzyjemnie. Kiedy zanurzam się w gorącej wodzie czas przestaje mieć znaczenie.

    - Wychodź - ostry głos przewierca powietrze. Otwieram oczy wystraszona. Harvey z kamienną twarzą kładzie ręcznik na ziemi przy wannie - Za kwadrans przyjedzie lekarz. Załóż to i do łóżka – rzuca jakieś rzeczy na półkę.
    - Lekarz? - pytam, ale odpowiada mi tylko trzaśnięcie drzwiami - Po co mi lekarz? - mówię już sama do siebie. Podnoszę się i przeszywający ból głowy dociera aż do karku. Staram się ignorować ból całego ciała i silne zawroty głowy, kiedy się wycieram. Muszę się na chwilę oprzeć o ścianę, bo łazienka zaczyna bardzo niebezpiecznie wirować. Zakładam na siebie przygotowane przez Harveya rzeczy. Moja piżama złożona z długich bawełnianych spodni i bluzki z długim rękawem rozpinanej prawie do pępka razi całą skórę. Kiedy tylko gorąco wody mnie opuszcza robi mi się na powrót lodowato. Obejmuje się ramionami i powoli idę do łóżka. Opadam na nie ciężej niż się spodziewałam zroszona potem. Dobrze, że Harvey tego nie widzi... Ledwo udaje mi się jako tako ułożyć i nakryć kołdrą rozlega się pukanie do drzwi.
    - Proszę - nie jestem pewna, czy mój schrypnięty głos dociera do nich, ale uchylają się i wchodzi starszy, siwy mężczyzna.
    - Dzień dobry panno Hastings - kłania się uprzejmie zamykając na powrót drzwi - Nazywam się Jonathan Hamish i jestem lekarzem - odpowiada na moje spojrzenie.
    - Dzień do... - chcę powiedzie, że interwencja lekarska nie będzie konieczna, ale mam tak sucho w gardle, że kończy się tylko na okropnie drażniącym kaszlu.
    - Proszę nic nie mówić - podchodzi szybko do łóżka i kładzie koło niego torbę. Jego pomarszczona twarz nie wyraża zbyt wiele, ale głos ma bardzo uprzejmy. Siada na brzegu łóżka i zaczyna mi obmacywać szyję - Proszę otworzyć usta - czując się jak małe dziecko robię co mi karze. W jego dłoni pojawia się taka mała, cienka latareczka i zaczyna dokładnie oglądać moje gardło "od środka" kręcąc moja głową na wszystkie strony. Sięga do torby i coś w niej przewraca.
    - Proszę to przełknąć - podaje mi plastikowa łyżkę z jakimś brunatnym płynem. Razem z owym płynem wlewa mi się do gardła istny ogień. Kaszlę i mam ochotę pluć, ale już za późno, bo płyn popłynął dalej. Z pomocą nadchodzi szklanka wody, którą łapczywie pije. Lepiej.
    - Co to było? - pytam i ze zdziwieniem stwierdzam, że mogę już normalnie mówić.
    - Musze się od pani dowiedzieć kilku rzeczy, więc dobrze jakby pani mogła odpowiadać - uśmiecha się przyjaźnie.
    - Mogę prosić coś przeciwbólowego? Głowa mi za chwilę pęknie.
    - Najpierw muszę panią zbadać - mówiąc to zaczyna układać na mojej szafce nocnej różne instrumenty lekarskie.
    Przykłada mi do czoła elektryczny termometr i kręci głową.
    - Mam gorączkę?
    - 38,7 - ma zmartwiona minę.
    - To by tłumaczyło ten helikopter... - dotyka czoła.
    - Ma pani zawroty głowy?
    - Straszne...
    - Mdłości?
    - Teraz już nie.
    - Czy gdzieś się pani uderzyła?
    - W mostek i później o zagłówek, ale nie bardzo.
    Maca mi całą głowę, ale nie czuję żadnego bólu. Kiedy dotyka miejsca między piersiami mimowolnie zastanawiam się co by na to powiedział Harvey. Stwierdza, że kości mam całe co jest dla mnie oczywiste i zaczyna całą serię badań. Trwa to i trwa, aż mam wrażenie, że do kompletu brakuje tylko inspekcji ginekologicznej. Nawet ku mojemu przerażeniu ślady na nadgarstkach zostały nasmarowane jakąś maścią, a doktor nie pytał o żadne szczegóły...
    - Ból głowy spowodowany jest szokiem termicznym i wyziębieniem. Zostawię pani tabletki, ale proszę je brać tylko jeśli ból okaże się nie do zniesienia. Może ani teraz wziąć jedną.
    Z radością otwieram flakonik, a doktor podaje mi wodę.
    - Zawroty są spowodowane wysoką temperaturą. Dostanie pani teraz zastrzyk - paraliżuje mnie ta informacja - Spowoduje zbicie temperatury i senność, więc może pani dużo spać. Ale to dobrze, bo tym sposobem szybciej pani dojdzie do siebie. Proszę zostać w łóżku przez kilka najbliższych dni.
    Nie ma mowy! Mam nowe zadanie. W końcu rozwiązano mi ręce... Nie patrze w stronę mężczyzny, kiedy słyszę szelest rozpakowywanej strzykawki i igły. Teraz mam mdłości...
    - Musi się pani odwrócić na brzuch - odzywa się z pełnym profesjonalizmem.
    - No tak...
    Zaciskam rękę na poduszce, kiedy substancja zostaje wtłoczona w moje ciało. Piecze! Wacik przeciera mój pośladek, kiedy igła znika. Jezu mam ochotę się rozpłakać! Nienawidzę igieł!!
    - Teraz proszę się starać usnąć - mówi lekarz przykrywając mnie na powrót kołdrą - Kiedy się pani obudzi będzie już lepiej.
    - Dziękuję doktorze - mówię odwracając się na plecy.
    - Zajrzę do pani jutro i zobaczymy jak się będziemy czuli - znowu przyjazny uśmiech. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znalazłam byłoby nawet miło.
    - Dziękuję - powtarzam.
    Pakuje z powrotem wszystkie rzeczy do torby i wstaje.
    - Do widzenia panno Hastings.
    Kiwam tylko głową, bo ogarnia mnie straszna senność. Lekarz wychodzi. Nie mogę jeszcze usnąć, bo muszę porozmawiać z Harveyem. Muszę mu wszystko wyjaśnić. Może zajrzy tu za chwilę. Oczy same się zamykają. Co on mi dał? I czemu to nie był Peter? Harvey musisz się pospieszyć...
                                                                                ***
    Kiedy się budzę deszcz już nie pada. Słońce świeci wysoko na niebie i nie burzy tego ani jedna chmurka. Jestem totalnie zdezorientowana. Próbuje wybadać jak się czuję, ale całe ciało mam ociężałe i jakby zmęczone. Zerkam w bok. Oczywiście łóżko jest puste, ale pościel jakby trochę zmierzwiona... Był tu? Odwracam się w drugą stronę. Na łóżku stoi szklanka wody i tabletki na ból głowy. Moje oczy wędrują do elektrycznego budzika. CO?? Jest prawie południe! Przespałam cały wieczór, noc i pół dnia! Przecieram oczy i siadam. Pewnie, że tu był! Musiał gdzieś spać... Muszę siusiu. Jestem kompletnie wyczerpana. Kiedy wracam z łazienki mam lekką zadyszkę. Zostanie w łóżku nie jest najgorszym pomysłem. Rozlega się ciche pukani do drzwi i wchodzi Anabell.
    - Już pani nie śpi? - uśmiecha się w troską.
    - To aż nieprzyzwoite...
    - Szybciej pani wyzdrowieje. Zaraz wrócę z czymś do jedzenie.
    Nie czekając na odpowiedź wychodzi. Chyba nie byłoby dla niej nowością, że nie jestem głodna... Kiedy wraca aromat rosołu rozchodzi się po sypialni. Rozkłada mi na kolanach stolik śniadaniowy i stawia na nim talerz.
    - Dziękuję.
    - Doktor Hamish zostawił tabletki. Proszę je wziąć po zjedzeniu.
    - Czy Harvey... - właściwie o co ja chcę zapytać?
    - Pan Word pojechał do sądu. Powiedział, że zajrzy do pani po południu.
    - Ok - kiwam głową nie martwiąc się na zapas. Powinnam zadzwonić do pracy... ale nie mam telefonu. Nie mam też samochodu, który pewnie już został wyłowiony z dna zatoki. Zjadam zupę i czuję minimalną poprawę samopoczucia. Zmęczenie trochę ustąpiło. Znowu pukanie do drzwi. Anabell wsuwa się po raz kolejny.
    - Przyszła pani Word - mówi zbierając naczynia - Mogę ją wpuścić, czy chce pani odpocząć?
    - Pewnie, że ją wpuść.
    Chociaż nie bardzo mam ochotę na wizyty nie wyobrażam sobie odesłania Marthy.
    - Dzień dobry kochanie - Martha cała elegancka i pachnąca wpada do sypialni ze swoją nieodłączną porcją energii - Jak się czujesz? - z troską i subtelnością buldożera siada na łóżku i mnie obejmuje.
    - Nie kręci mi się już w głowie, więc nie jest źle.
    - Biedactwo! Czegoś ci trzeba?
    - Dziękuję, ale Anabell doskonale o mnie dba.
    - O tylko by spróbowała inaczej, a Harvey już by się z nią rozprawił - uśmiecha się dobrotliwie.
    - Jak to?
    - Nic ci nie mówił?
    - Nie mięliśmy jeszcze okazji porozmawiać - wzruszam ramionami.
    - Jak to? - tym razem pyta Martha.
    - Wczoraj po wyjściu lekarza usnęłam i obudziłam się dopiero dzisiaj w południe... Poza tym chyba jest na mnie trochę zły.
    - Przejdzie mu - macha niedbale ręką - Zwyczajnie wariuje, jeśli chodzi o ciebie. Postawił na nogi całą służbę. Anabell ma zaglądać do ciebie co godzinę i spełniać wszystkie zachcianki, a przy wejściu stoją dwaj ochroniarze...
    - Po co dwaj ochroniarze?
    - Bo zadarłaś z tym kartelem - mówi jakby to w ogóle nie robiło na niej żadnego wrażenia - No i dzwonił do mnie rano, żebym do ciebie zajrzała i sprawdziła, czy wszystko w porządku. Oczywiście zrobiła bym to nawet bez jego prośby. I przyniosłam ci coś na polepszenie humoru.
    Papla jak najęta, ale to pozwala mi myśleć trochę bardziej optymistycznie o tym wszystkim. Sięga do eleganckiej torby z lakierowanej skóry i wyciąga katalog Louboutina. Nowy na sezon jesień-zima!
    - Wyszedł już nowy katalog?!
    - Nie... - unosi równiutkie brwi - Ale możemy go już obejrzeć... - błyska radosnym uśmiechem.
    Przeglądamy go z dobrą godzinę analizując but po bucie. W tym czasie Anabell przychodzi aż dwa razy... Obie zupełnie się zatracamy w komentowaniu nowych modeli naszej ukochanej marki. Martha jest zabawna i bystra, chociaż momentami zupełni gubi poczucie rzeczywistości.
    - A jak się ty czujesz? - pytam, kiedy już porządnie zmęczona tym gadaniem zamykam w końcu katalog.
    - No cóż pomijając, że ten pieruński gips doprowadza mnie do istnej furii... to myślę, że już wszystko w porządku.
    - Cieszę się.
    Milczymy przez chwilę, co przyjmuję z radością, bo znowu zaczyna mnie boleć głowa. Niespodziewanie drzwi się otwierają i wchodzi Harvey. Omiata nas wzrokiem zatrzymując go chwilę dłużej na mnie.
    - Dzień dobry - mruczy. Jest w szarym, nienagannym garniturze.
    - Cześć dzieciaku - to najdziwniejsze co Martha mogła powiedzieć. Zatrzymuje się w nogach łóżka.
    - Jak się czujecie? Obie.
    - Doskonale! - odpowiada Martha machając gipsem. Kiwam tylko twierdząco głową na potwierdzenie jej słów, ale wcale tak nie jest.
    - Przyjechałem się tylko przebrać, mam jeszcze kilka spotkań - wskazuje na garderobę i zwraca się w jej stronę. Martha podrywa się z miejsca.
    - Idę poprosić Anabell o herbatę!
    Harvey zatrzymuje się w pół kroku i odwraca się do niej ze zmarszczonymi brwiami.
    - Nie rób takiej groźnej miny! Przychodzi tu co pięć minut!
    Uspokojony wchodzi do garderoby. Ostatecznie zostaję sama... Chyba nie tak to miało być. Dlaczego się cieszyłam, że na mnie nie wrzeszczy? Nie pozwolę na to, żeby był taki oziębły i milczący. Zrzucam z siebie kołdrę i powoli ściągam nogi z łóżka. Ignoruje zimny dreszcz i słabość mięśni. Wstaje i chwilę czekam na zawroty głowy. Nie nastają, więc ruszam w stronę przymierzalni. Muszę wyglądać jak kupka nieszczęścia taka blada i w wymiętej piżamie, ale mam to teraz gdzieś. Otwieram drzwi i na drżących nogach wchodzę do środka. Przebrany w grafitowy, elegantszy zestaw stoi przed lustrem w lekkim rozkroku i wiąże krawat. Jezu jest tak oszałamiająco przystojny...
    - Dlaczego wstałaś? - pyta sucho i karcąco patrząc na mnie w lustrze.
    - Chciałam porozmawiać zanim wyjdziesz...
    - Wracaj do łóżka - rozkaz.
    Jest lodowato zimny. Przytłaczająco daleki...
    - Przepraszam cię. Wiem, że zachowałam się bezmyślnie... I chciałam podziękować.
    Odwraca się w stronę wieszaka i bierze z niego marynarkę. Zakłada ją i zapina kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Robi parę kroków w moją stronę patrząc na mnie jak na jakiś obiekt ustawiony na drodze. Mrugam szybko, a moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz. Jasna cholera nie stawie mu czoła w takiej kondycji!!
    - Powiedz coś - prawie szepcze - Cokolwiek.
    - Wracaj. Do. Łóżka - cedzi ze złością nie zamierzając się do mnie zbliżyć.
    Robi mi tym taką straszną przykrość, że prawie zginam się w pół. Mimo to nadal stoję wyprostowana. Patrzy na mnie tak strasznie wrogo... Tak niechętnie. Rani mnie do żywego i ze złością stwierdzam, że strasznie chce mi się płakać. Jestem tak osłabiona, że nie potrafię tego powstrzymać. Nie no, na łzy go nie będę brała... Odwracam się w miarę możliwości szybko, chociaż i tak muszę się podeprzeć gałki w drzwiach, bo obraz dołącza z sekundowym opóźnieniem.
    - Wszystko w porządku? - słyszę za sobą cichy głos z wkradającym się niepokojem.
    Z godnością idę prosto do łazienki. Zamykam za sobą drzwi i opieram się ciężko o kran. Słyszę jak drzwi wejściowe się otwierają i stukot obcasów rozlega w pokoju.
    - W łazience - cichy głos Harveya - Dzięki, że wpadłaś.
    - Nie ma sprawy. Nie musiałeś mnie o to prosić!
    Drzwi się zamykają. Stoję tak parę minut odzyskując równowagę. Brawo! Nie jest ze mnie taka skończona beksa. Nie uroniłam ani łzy. Zabawne jest, że przed poznaniem Harveya nie płakałam prawie nigdy. No chyba, że umierałam! A teraz? Pan mecenas krzywo spojrzy, tupnie nogą, a ja już nie wytrzymuje... Przejdzie mu... Zwyczajnie musi się z tym uporać. Wychodzę z łazienki już w nieco lepszym humorze (co nie oznacza dobrym!).
    - Wskakuj pod kołdrę - Martha czeka wygodnie rozłożona po stronie Harveya. Uśmiecham się niewyraźnie, ale ona to bagatelizuje machnięciem ręki.
    - Przejdzie mu!
    Pijemy herbatę, ale moje gardło nie do końca znosi gorący napój. Kładę się zupełnie wykończona tym popołudniem i nawet nie wiem kiedy zasypiam. Budzi mnie pukanie do drzwi. Anabell wchodzi na palcach i sprawdza czy śpię. Marthy już nie ma.
    - Przyszedł doktor Hamish proszę pani.
    Znowu palący płyn na gardło działa cuda. Gorączka spadła do 37,5, ale doktor uparł się na kolejny zastrzyk. Tym razem mam już siłę powiedzieć jak bardzo jestem z tego niezadowolona. Udaje, że nie widzę uśmiechu wykrzywiającego mu usta.
    - Czy znowu będę po nim spała? - przekręcam się z powrotem na plecy.
    - Myślę, że co najmniej do rana.
    - To niedobrze.
    - Dla pani organizmu to bardzo dobrze.
    Ale nie dla mojego związku!
    - Jeśli rano nie będzie pani miała gorączki może się pani pokręcić trochę po domu, ale nie za dużo i ciepło ubrana.
    - Brzmi super tylko będzie pan tak uprzejmy powiedzieć to Harveyowi i Anabell? Dzisiaj ledwo pozwolili mi wstać do łazienki.
    Śmieje się dobrodusznie. To bardzo miły człowiek.
    - Oczywiście, że przekaże. I tak muszę złożyć szczegółowy raport z wizyty panu Wordowi. Bardzo się o panią martwi - wstaje i rusza do drzwi - Proszę odpoczywać panno Hastings. Do zobaczenia jutro.
    Wychodzi zostawiając mnie z tym newsem. Jezu muszę się ruszyć! Musze coś zrobić! Mam już dosyć leżenia... Dosyć spania i dosyć czekania co się stanie dalej. Mogłabym popracować, ale nie mam laptopa. Na szczęście został w biurze, więc chociaż to mi zostało. Nie mam telefonu, nie mam tu telewizora, radia... Jestem zupełnie odcięta od świata gwardią ochroniarzy i Anabell! Może zanim zmorzy mnie sen mogłabym zejść na dół pooglądać telewizje..? Okryła bym się kocem. Przekręcam się na bok tuląc do Harveyowej poduszki i zastanawiam się co bym obejrzała. Może coś Tarantino, albo Burtona? "Big Fish"! Tak to jest to na co mam ochotę!
                                                                                   ***
    Otwieram oczy i jest zupełnie widno, a słońce znowu świeci nad horyzontem. Cholera jasna znowu przespałam pół dnia! Podnoszę głowę nadal wtulona w poduszkę Harveya i patrzę na jego budzik. Dziesiąta. Aż i dopiero dziesiąta. Chwila moment! Skoro jestem nadal przytulona do tej poduszki... gdzie spał Harvey? Strach, zawód i żal ściskają mi serce. Odpycham szybko wszystkie czarne myśli i przeciągam się oceniając stan mojego ciała. Odpukać nic nie boli... Wstaje ostrożnie i dostrzegam nowy obiekt na szafce nocnej. Telefon. Taki sam jak ten Harveya tylko, że biały... Biorę go do ręki i oglądam z każdej strony. Kto go tu przyniósł? Odblokowuje i przeglądam szybko opcje. Są tu wszystkie moje kontakty. No cóż oddam go, jak tylko będę mogła stąd wyjść i kupić sobie nowy. Wybieram szybko numer do Mayi.
    - Jezu Wik to naprawdę ty? - odbiera po pierwszym sygnale.
    - Tak... Kurcze, ale się porobiło...
    - Jak się czujesz?
    - Dzisiaj już dobrze, chociaż powiem ci na pewno jak tylko wstanę z łóżka.
    - Więc mogę do ciebie przyjechać?
    - Błagam zrób to inaczej zwariuje!
    - W takim razie już wychodzę.
    - Czekaj! Daj mi godzinę... Dwa dni nie wychodziłam z łóżka!
    - Ok godzina.
    Wstaje i stwierdzam, że czuje się naprawdę nieźle. Nawet wykonuje próbny obrót i wszystko działa jak należy. Najpierw idę pod prysznic i czysta ze świeżymi włosami, w świeżym ubraniu czuję się duże lepiej. Oczywiście według zaleceń lekarza prócz jeansów i t-shirta mam na sobie ciepłe skarpetki i ciepłą bluzę. Kiedy schodzę na dół Anabell standardowo krząta się po kuchni.
    - Wstała pani! - mówi z autentyczną radością.
    - Czuję się już zupełnie dobrze.
    - Bardzo się cieszę. Śniadanie?
    Kiwam twierdząco głową, Wczoraj prócz lekkiej zupy nie ruszyłam niczego, a i w pechowy wtorek załapałam się tylko na śniadanie. Po minucie pojawia się przede mną wielki talerz aromatycznych naleśników. Bez marudzenia zabieram się za jedzenie, ale niestety niewiele jestem w stanie zmieścić. Po posiłku przełykam porcję medykamentów, które zostawił doktor. Siedzę przy bufecie i przeglądam gazetę, kiedy w salonie pojawia się jakiś obcy mężczyzna.
    - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszła agentka Brompton.
    - Niech wejdzie! - mówię szybko domyślając się, że to nowy ochroniarz.
    Po sekundzie Maya pojawia się w wejściu. Uśmiecham się na widok jej starań, żeby nie gapić się na wszystko z otwartą buzią.
    - Jak dobrze cię widzieć - zeskakuje z wysokiego krzesła i pędzę do niej z odsieczą. Cmokamy się w policzki i ciągnę ją za rękę wgłąb salonu - Anabell jak coś będę w gabinecie - jak coś oznacza "jak wróci Harvey"
    - Przygotować coś do picia?
    - Napijesz się czegoś?
    - Może wody - odpowiada cicho.
    - Panno Hastings?
    - Ja dziękuję nie zmieszczę już nic więcej - uśmiecham się sama troszkę skrępowana profesjonalizmem Anabell.
    - Za chwile przyniosę wodę do gabinetu.
    Idziemy do gabinetu, a Maya ciągle dyskretnie rozgląda się na boki.
    - Kurcze, Wik... - nie wytrzymuje, kiedy wprowadzam ją do swojego własnego sanktuarium i widzi zdjęcie mojej matki.
    - Wiem, wiem... - sadzam ją na jednym z foteli, a sama siadam na drugi - Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe.
    - To zdecydowanie więcej niż mogłam sobie wyobrazić.
    - Bo tego nie da się wyobrazić! W życiu nawet nie marzyłam o przebywaniu w takim miejscu.
    Dyskusje przerywa nam pukanie. To Anabell z tacą. Stawia przed Mayą szklankę i dzbanek z wodą.
    - Dziękuję bardzo - dziewczyna lekko się rumieni. Anabell uśmiecha się grzecznie i wychodzi.
    - A jak ty się czujesz? - pyta zmartwiona.
    - Teraz już dobrze, ale przez dwa dni byłam ledwo przytomna...
    - Harvey bardzo się o ciebie troszczy.
    Spuszczam głowę i kiwam nieznacznie.
    - Co jest?
    - Nie odzywa się do mnie od dnia wypadku.
    - Dlaczego?
    - Długa historia... Obiecałam mu, że nie będę się bez sensu narażała i jednym z warunków było nie jechanie na Surf. Oczywiście miał rację...
    - On się naprawdę martwił Wik... Dzwoniłam do niego w sprawie tej wizyty.
    - Po co?
    - Ty nie miałaś telefonu... Chyba się ucieszył, że trochę z tobą pobędę.
    - Nie rozmawia ze mną, nie widujemy się, bo po tych strasznych antybiotykach przespałam 3/4 czasu, a dzisiaj nawet nie spał w sypialni.
    Milczymy chwilę.
    - Myślę, że nie powinnaś się za bardzo martwić. Pewnie wkurza go, że nie może ci zapewnić bezpieczeństwa. Carlo mówił, że przez ostatnie dni jest wyjątkowo cichy...
    No tak... Drogi Carlo - chłopak mojej przyjaciółki - jest z nim codziennie i to przez większość dnia.
    - Co jeszcze mówił Carlo?
    - Nic więcej - Maya zaczyna się śmiać.
    - A co w biurze? Znaleźliście BMW?
    - Kamień w wodę!
    - Jasne...
    - Przywiozłam ci laptopa i pozdrowienia od Linca i Chrisa.
    - Genialny pomysł z laptopem! Chris mnie pozdrawia?
    - No jasne, czemu nie?
    - Troszkę się posprzeczaliśmy...
    - Tak? Nic nie mówił!
    Gawędzimy o pracy jeszcze przez jakiś czas, po czym Maya zaalarmowana zdaje się moim ziewnięciem zbiera się do wyjścia. Nie pomaga tłumaczenie, że nie usnę, choćby nie wiem co i ma zostać. Po odprowadzeniu jej do holu, gdzie jeden z ochroniarzy przywołuje windę dostaje nakaz powrotu do łóżka.
    Po wyjściu  Mayi wracam do gabinetu i siadam za biurkiem otwierając laptopa. Sprawdzam maile i odpisuje na wszystkie wymagające odpowiedzi. Piszę raport z zajścia na Surf i wysyłam do Brumera. Zabieram się za porcję raportów, kiedy moja piastunka zarządza przerwę na obiad. Dziwnie się je w samotności. Bloomberg bez jego pana traci urok. Skubię znowu zupełnie bez apetytu ravioli ze szpinakiem. Jestem dziwnie zmęczona. Jakbym ślęczała nad dokumentami całą noc. To pewnie pozostałości po gorączce i antybiotykach. Zastanawiam się czy mogę troszkę podpytać Anabell o Harveya. Nie... Nie znam jej jeszcze za dobrze... Może kiedyś. Kiedy kończę idę jeszcze chwilę popracować. Później przychodzi doktor. Nawet nie bada mnie zbyt dokładnie, a zamiast zastrzyku dostaje trochę słabsze tabletki. Po jego wyjściu robię sobie wieczór filmowy z Big Fishem, a kiedy się kończy jest już dziewiąta i jest ciemno. Przełykam gorycz i wspinam się na górę. Zakładam lżejszą bawełnianą koszulkę na ramiączkach. przechadzam się po garderobie dotykając rzeczy Harveya. Jak idiotka przytulam się do jednej z koszul i wyobrażam sobie  że jest nim wypełniona. Jak strasznie za nim tęsknie... To przez to jestem zupełnie bez energii. Gdzie on teraz jest? Nie dopuszczam do siebe myśli "z kim?". Naprawdę jest aż tak wściekły, że nie wróci do własnego domu, bo ja tu jestem? Bez niego jestem zupełnie wypompowana i pusta w środku. Och kochany tęsknie!! Potrzebuje cię, żeby ożyć! To przez jego nieobecność mogłabym leżeć godzinami i gapić się w sufit. I to właśnie robię. Kładę się, przykrywam szczelnie kołdrą i gapię w sufit.
    I nic się nie dzieje.
    Leże i patrzę w górę.
    I patrzę.
    Przestaje nawet mrugać.
    Pieką mnie oczy.
    Usypiam.
    Sama...

    ____________________________________________________________________________
    Pisząc ten rozdział słuchałam w kółko i w kółko jednej piosenki. Doprowadziłam się do skrajnej depresji i uważam, że jeśli książki mogłyby mieć podkład muzyczny ten rozdział miałby taki: "My all". 

3 komentarze:

  1. Dziewczyny nie wiem co się pokręciło, ale przynajmniej u mnie posty wyświetlają się w złej kolejności. Nie mam teraz czasu tego poprawić, więc mam nadzieję, że sobie poradzicie. Jak tylko wrócę po południu zaraz się tym zajmę. Przepraszam i przesyłam buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie to samo jest:) ale się nie martw:) poradzimy sobie:) buziaki:*:*:*:*
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko w porządku, nie przejmuj się. Ważne, że są ponumerowane.
    Robi się coraz ciekawieeej, łaa!
    Czekamy, czekamy na następną porcję.

    Wierna Fanka. (również z buziakami, a co!:*)

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!