piątek, 25 stycznia 2013

SPICY Rozdział 42


Budzik bezlitośnie wyrywa mnie z głębokiego snu. Dlaczego jestem taka obolała...? Niechętnie otwieram oczy i patrze na zegarek. 7:30. Trzeba wstać. Oczywiście jestem już sama, więc nie ma czego żałować. Mój pierwszy oficjalny poranek w Bloomberg. Rytualnie jak co rano wyciągam z szafki nocnej pigułkę i łykam. Kiedy idę do łazienki przeciągam się z grymasem bólu. Albo to przez te wczorajsze "figle", albo coś mnie bierze... Z uśmiechem zerkam na nadgarstki i przechodzą mnie przyjemne ciarki na widok lekkiego zaczerwienienia.To było coś zupełnie niespodziewanego, zaskakującego i oszałamiającego. Tylko chłonąć...
Po paru minutach już ubrana przysiadam na niskiej komodzie i przyglądam się swoim butom. Nie wiedziałam, że mam ich aż tyle!
- Dzień dobry - Harvey pojawia się w drzwiach.
- Cześć - uśmiecham się. Jest w dresie - Biegałeś?
- Pada słonko. Byłem na siłowni, a co u ciebie?
- Nie mogę się zdecydować, które założyć - patrze bezradnie na buty.
- Te - wyciąga pierwsze z brzegu granatowe pantofle i mi podaje.
- No i wszystko zepsułeś... - krzywię się - Chciałam tu jeszcze chwilę posiedzieć!
Uśmiecha się i całuje mnie w czoło.
- Dobrze się czujesz?
- Mhm - kiwam głową zdziwiona - Dlaczego pytasz?
- Bo chcę wiedzieć - odwraca się i idzie do wyjścia - Do zobaczenia na śniadaniu - słyszę jeszcze zanim zatrzasną się drzwi od łazienki. Ściągam z wieszaka czarny płaszcz, biorę go pod pachę i schodzę na dół. Poranki z Harveyem... Idę prosto do gabinetu, żeby spakować laptopa. Odkładam go razem z płaszczem na fotelu przy wyjściu i idę na śniadanie.
- Dzień dobry - uśmiecham się troszkę skrępowana.
- Dzień dobry panno Hastings - Anabell w śnieżnobiałej bluzce i szarej spódnicy kreci się po kuchni. Wyobrażam sobię jakby wyglądała moją śnieżnobiała bluzka po wyjściu z kuchni - Co pani zje na śniadanie?
- Cokolwiek - siadam przy bufecie. Nie jadam śniadań... Na blacie przy miejscu Harveya leży świeża gazeta.
- Może być jajecznica z suszonymi pomidorami?
- Jasne dziękuję - to strasznie krępujące... Z braku innego zajęcia przyciągam do siebie gazetę i przeglądam ją nie zagłębiając się w żaden artykuł. Podskakuje, kiedy soczysty buziak spada na moją szyję.
- Jak ci się spało na nowym miejscu?
- Wiesz, że nie spałam tu po raz pierwszy? - pytam rozbawiona.
- Ale teraz nie jesteś już gościem.
Rumienie się lekko na wspomnienie wczorajszego wieczoru.
- Nawet nie wiem kiedy usnęłam - wzruszam ramionami.
- Ja bardzo dobrze wiem kiedy usnęłaś - mruczy ciągnąc moją rękę na kolana. Rozpina guziki mankietów i podwija mi rękaw. Zerkam na Anabell, kiedy odsłania mój blado czerwony ślad. Na szczęście nadal jest zajęta tyłem do nas. Harvey marszczy brwi pocierając o niego kciukiem i zerka na mnie pytająco.
- Wszystko w porządku - uśmiecham się radośnie. Obserwuje mnie jeszcze chwilę po czym również się uśmiecha i wiem, że wątpliwości zostały rozwiane.
Dźwięk mojego telefonu i pojawienie się Anabell z talerzami odwraca naszą uwagę od śladów wczorajszej namiętności. Wyciągam urządzenie z tylnej kieszeni spodni i odbieram.
- Tak?
- Może się jednak dogadamy?
Demming... Wzdycham głośno.
- Obawiam się, że nie.
- Dostałem cynk. Mam adres prawdopodobnego miejsca spotkania.
- Kusisz Demming, ale niestety szef mojego szefa się zdenerwował, a z nim lepiej nie zaczynać.
- Nie żartuj.
- A czujesz się rozbawiony?
- W każdym razie mam pewien adres, który może być powiązaniem kartelu z Romero. Potrzebuje tylko zgody sędziego Malcolma, a ty masz do niego dostęp.
Kręcę rozbawiona głową.
- A więc wyszło szydło z worka. Przykro mi, ale bawisz się sam. Miłego dnia i nie daj się zabić.
Rozłączam się i odkładam telefon na blat.
- Cieszę się, że jesteś taka rozsądna.
Pochwała z ust Harveya sprawia, że cała rosnę, czuję się bardzo mądra i odpowiedzialna.
- Pewnie, że jestem! - wymądrzam się i biorę do jedzenia. Jajecznica pysznie pachnie i jeszcze lepiej smakuje, ale nie mam w ogóle apetytu.
Brzęczący telefon lekko przesuwa się w stronę Harveya. Naciskam guzik i czytam wiadomość. Jezu co za utrapienie z faceta!
"Stare doki przy końcu Surf Ave."
Nie przerywając jedzenia od razu kasuje wiadomość. Kończymy jeść dyskutując o nowych zmianach podatkowych, o których artykuł właśnie czyta Harvey. Zwykle przy takiej tematyce umierałabym z nudów, ale potrafi o tym mówić tak zajmująco, że od razu wciąga mnie w rozmowę. Idziemy razem po rzeczy do swoich gabinetów i razem zjeżdżamy na parking. Obydwoje uśmiechamy się w podekscytowaniu takim stanem rzeczy. W zasadzie uśmiecham się tylko ja, ale myślę, że współpracownicy nie poznali by teraz rozjaśnionego i radosnego mecenasa Worda. Ja zatrzymuje się przy swojej alfie, a Harvey przy audi, w którym już siedzi Trevor. Nie otwiera dzisiaj drzwi przed Harveyem. Myślę, że to dlatego, żebyśmy się mogli pożegnać. Stoimy w wąskim przejściu pomiędzy samochodami i patrzymy na siebie.
    - Miłego dnia skarbie.
    - Wzajemnie - odszeptuje, bo moje usta są już muskane przez jego.
    - I nie zobaczę cię dzisiaj na Surf Avenue?
    - Nie - tym razem to ja jak zwykle urzeczona całuje go najnamiętniej jak potrafię. Opiera mnie o samochód, kiedy nasze języki również się żegnają.
    - Musimy coś z tym zrobić... - mówi szeptem - Będę teraz o tobie myślał cały dzień i na niczym się nie skoncentruje...
    Zastanawiam się chwilę nad tym co powiedział.
    - Nie - mówię stanowczo - Nie musimy z tym nic robić.
    Daje mu szybkiego buziaka i wsiadam do samochodu.

    - Rozmawiałaś z Chrisem? - pyta Lincoln, kiedy wchodzę.
    - Tak. Mówił coś?
    - Jest wściekły od rana. Powiedział ci już?
    - Że jest totalnym dupkiem, który nie potrafił docenić co mu życie dało i zaczął bezwzględnie ranić najważniejsze w dla siebie osoby?
    Patrzy na mnie osłupiały.
    - Mnie to powiedział trochę inaczej - odpowiada po namyśle.
    - Sedno jest to samo. Gdzie on teraz jest?
    - W dochodzeniowym. Ma jakaś nową sprawę.
    Kieruje się prosto do niego. Skoro jest wkurzony, to musiało się coś zadziać. Musiał u niej być.
    - Cześć - wchodzę bez pukania. Stoi oparty o stół tyłem do wejścia i przegląda jakieś dokumenty - Jak minęła noc?
    - Po tym jak mnie żona wywaliła z domu? Spiłem się, a u ciebie?
    - Jezu Chris... - nie jest dobrze - Chyba się nie spodziewałeś, że cię przyjmie z otwartymi ramionami?
    - Nie pozwoliła mi nawet zobaczyć dzieci - jest wściekły, a jego cierpienie jest aż zbyt oczywiste.
    - Nie możesz sądzić, że pójdzie ci jak po maśle. Zraniłeś ją Chris. Cholernie. I nawet jak powie, że ci wybacza będzie to pamiętała do końca życia...
    - Nie oceniaj mnie!
    - Ocenę pozostawiam tobie. Ja ci tylko chcę oszczędzić tej chwili, kiedy sam to sobie uświadomisz.
    Tak naprawdę uważam, że masz przechlapane i módl się, żeby cię chociaż raz wysłuchała. Wyciąga z kieszeni dzwoniący telefon i kręci sfrustrowany głową.
    - Tak?... Nie Nancy. Prosiłem, żebyś nie dzwoniła... Nie możemy się spotkać przepraszam - rozłącza się.
    - Chyba przepraszasz nie tą kobietę... - mruczę zdegustowana.
    - Nie będę cały czas jej przepraszał! - podnosi na mnie głos.
    - Jeśli ci zależy na tej właściwej kobiecie i rodzinie powinieneś - staram się mówić spokojnie.
    - A skąd ty masz taką wiedzę?! - no i zaczyna się wyżywać...
    - Nie trzeba mieć stu lat, żeby to wiedzieć Chris.
    - Tak? - robi się czerwony - A jak ci się znudzi fortuna Worda to będziesz się znowu pieprzyła z Santini, czy znajdziesz sobie kogoś trzeciego panno doskonała?!!

    .....
    .....
    .....
    Stoimy i patrzymy na siebie. Nic nie mówimy. Kiedy wypowiedziane słowa nabierają wartości moja twarz robi się coraz bardziej spięta, a Chrisa wręcz na odwrót. Żal i smutek pogłębiają się z każdą upływającą sekundą. Moja narastająca furia na razie nie pozwala mi się odezwać. Cisza dzwoni w uszach.
    - Przepraszam Wik - wyrzuca prawie nie wydając dźwięku. Wyciąga w moją stronę rękę, a ja się cofam z obrzydzeniem - Nie myślę tak przepraszam.
    - Samo się wymyśliło? - mam zimny, odpychający głos.
    - Nie... Przepraszam.
    - Wiesz co ci powiem? Owszem jako samotna kobieta bez zobowiązań wdałam się w romans z Dominikiem, który szybko okazał się pomyłką. Nikogo tym nie skrzywdziłam. No może prócz samej siebie, bo okazało się, że nie potrafię uprawiać sexu dla samej zabawy. Ale chwilę później poznałam Harveya i jeśli to nie wypali to już nikt mnie nie dotknie. A wiesz dlaczego?!
    Patrzy na mnie zdziwiony.
    - Bo go kocham! I nie wyobrażam sobie, żebym mogła pragnąć kogokolwiek innego!
    Odwracam się i wychodzę.
    - Wik! - krzyczy za mną, ale idę szybko na klatkę schodową i biegnę do siebie na górę. Zamykam się w gabinecie i uderzam wściekle pięścią w ścianę. Co za... !!! Wiem o co chodzi! Wiem, że kąsa wszystkich dookoła, bo jest mu źle. Też tak robiłam! Ale trafił w bardzo czuły punkt. Nikt nie podważy mojego uczucia do Harveya, a ktokolwiek będzie próbował źle skończy.

    - Maya jedziesz ze mną! - wyciągam ją zza biurka - Mamy wezwanie. Opowiem ci po drodze.
    Jedziemy przez zatłoczone miasto, ale o dziwo poruszamy się do przodu. W ślimaczym tempie, ale do przodu.
    - Pamiętasz Jackiego Tonga?
    - Tego pionka z Xue?
    - Ehe. Zrobili mu Xue!
    - Co? - Maya ma przerażoną i obrzydzoną jednocześnie minę.
    - Chłopaki z policji mówią, że na miejscu jest bardzo Xuowo...
    Xue to chiński kartel, który przypadkowo robi interes z panem Romero. Ich nazwa w dosłownym tłumaczeniu oznacza - krew... Teraz to już powiązanie na drodze oficjalnej, więc Vincencie trzymaj się!!
    - Możesz już oficjalnie zawiesić haka na Romero - w tym samym czasie zauważa Maya.
    - I dokładnie to mam zamiar zrobić - uśmiecham się szczęśliwie. Ciarki towarzyszące mi od rana znowu przebiegają mi po kręgosłupie.
    - Co jest?
    - Chyba coś mnie bierze...
    Urywamy rozmowę, kiedy na horyzoncie pojawiają się światła policyjnych radiowozów. Parkuje wyjątkowo równo do krawężnika i wysiadamy.
    - Cholera... - kręcę głową - To była jedna z niewielu pizzerii, gdzie pizza smakowała jak pizza!
    Obie machamy odznakami i policjant unosi do góry żółtą taśmę.
    - Idź się przywitaj - wskazuje głową na policjanta wokół którego tłoczą się inni - A ja zerknę do środka.
    - Nie musisz mnie przekonywać - wzdryga się. Zerkam na wóz koronera i zastanawiam się, czy przypadkiem nie zorganizowałam koleżeńskiego spotkania. Kiedy tylko przekraczam próg już wiem, że nie...
    - Agentko Hastings!! - patolog wita mnie nie podnosząc głowy znad zwłok.
    - Doktorze Parlenkin.
    - Mogłabyś się bardziej ucieszyć - patrzy na moją skrzywioną minę.
    - Przepraszam to nie przez pana.
    Podziurawione, zakrwawione ciało Chińczyka leży pod dziwnym kątem.
    - Co mu zrobili? - przykucam w bezpiecznej odległości. Błysk zadowolenia na twarzy Parlekina powoduje, że krzywię się jeszcze bardziej. Nie rozumiem fascynacji zawodem w takiej branży. Kiedy nabiera powietrza, żeby zacząć opowiadanie jego długi ptasi nos unosi się wyżej.
    - Został prawie śmiertelnie pobity, a na koniec kilkukrotnie dźgnięty nożem i dla lepszego efektu zastrzelony.
    - Musiał nieźle kogoś wkurzyć. Kaliber?
    - Dwudziestka ósemka.
    - Ostrze?
    - Nóż kuchenny - mówi znacząco pokazując na zaplecze.
    - O Jezu już nigdy nic tu nie zjem...
    - Dlaczego? - marszczy brwi autentycznie nie rozumiejąc o co mi chodzi.
    - Agentko Hastings?
    Za moimi plecami pojawia się głównodowodzący. Podnoszę się i odwracam w jego stronę.
    - Nazywam się...
    - Przejmujemy sprawę - przerywam mu zanim dokończy.
    - Słucham?
    - Wszystko co znajdziecie prześlijcie do mojego biura. Odciski, kontakt do bliskich, nagrania z monitoringu, zeznania świadków. Wszystko do jutra rana chcę mieć na biurku.
    - Ale...
    - Doktorze Parlenkin proszę o kontakt, gdyby się pan natknął na coś co nie jest oczywiste.
    - Naturalnie.
    - Agentko... - zaczyna znowu policjant.
    - Do widzenia - mijam go i wychodzę mijając w wejściu Maye. Kurcze... Rozumiem dlaczego nas nie lubią!
    - Czemu byłaś taka niemiła?
    - Nie mam czasu na uprzejme pogaduchy. Dorwę Romero i rozwalę ten kartel.
    Wracamy do samochodu.
    - Wracasz do biura?
    Zerkam na zegarek na ręce.
    - Nie - uśmiecham się przebiegle. Specjalnie wzięłam swój samochód - Mów gdzie cię podrzucić i wracam do domu.
    - Ach do domu... - Maya uśmiecha się porozumiewawczo - W zasadzie to nie będę cię za bardzo wykorzystywała. Na Mermaid Avenue poproszę. Idę do fryzjera.
    - To za rogiem leniu!
    - Nie marudź.
    Pięć minut później zatrzymuje się przed eleganckim budynkiem z biała fasadą. Beauti One to również moje miejsce. Miejsce, którego zdecydowanie zbyt długo nie odwiedzałam...
    - Baw się dobrze!
    Maya znika za drzwiami salonu, a ja przypominam sobie jak uczyłam się topografii Nowego Jorku, kiedy się tu przeprowadziłam. Ślęczałam godzinami nad mapą miasta ucząc się wszystkich ulic i charakterystycznych na nich obiektów, a i tak zabłądziłam, kiedy pierwszy raz wyszła sama. Ale dzięki tym długim godzinom spędzonym nad mapą bez dłuższego zastanowienia wiem gdzie teraz jestem... Równoległa do Mermaid jest Surf Ave. Piekąca ciekawość to jedyne co teraz czuje. Wiem, że jeśli tego nie sprawdzę mogę żałować. To może mieć mocny związek ze śledztwem jakie prowadzę. Oficjalnie! Jezu Harvey się wścieknie... To moja ostatnia myśl w czasie kiedy samochód już sunie na sam koniec Surf.

    Parkuje przy niewielkim molo. Kiedyś była tu mała przystań obsługująca te mniejsze dostawy towarów, ale teraz nowoczesny, wielki port bardziej na wschód przejął wszystkie ładunki. Wychodzę i ostrożnie idę w stronę magazynów. To osiem blaszaków ustawionych w dwóch rzędach. Stare, zniszczone, obdrapane. Nadszarpnięte przez deszcze i mrozy sprawiają wrażenie, jakby miały się za chwilę rozsypać. I jeszcze ta paskudna pogoda... Pomijając, że od rana mży wstrętny, zimny deszcz, a mnie się zbiera na grypę to jeszcze teraz od strony oceanu zawiewa ostry wiatr. To ma być czerwiec? Gdzie to cholerne globalne ocieplenie, kiedy jest potrzebne?! Nie ma tu żywego ducha... Obchodzę dokładnie wszystkie obiekty przyglądając się ziemi i zamkom. Środkowy blaszak w drugim rzędzie. Ma nową kłódkę. Stary beton na ziemi jest czystszy w tym miejscu, co oznacza, że był niedawno ścierany na przykład przez buty... Dużo butów. Wracam do samochodu po standardowe wyposażenie kobiecego auta - łom. Cały czas badam teren. Nikogo nie ma, nawet samochody rzadko tu przejeżdżają. Idealne miejsce na kryjówkę... Jednym mocnym pociągnięciem wyłamuje kłódkę. Wyciągam i odbezpieczam pistolet. Rozchylam jedne z podwójnych, dużych drzwi. Szybko wchodzę do środka z wyciągniętą lufą badam wnętrze. Na szczęście nie jest zbyt duże i zupełnie puste. Chowam pistolet i zastępuje go latarką. Całe pomieszczenie wyposażone jest jedynie w plastikowy stolik ogrodowy i dwa krzesła do kompletu. Badam dokładnie ściany i całą podłogę. Nawet jeśli coś tu trzymali nie ma po tym śladu. Stolik jest pusty. Sprawdzam go pod spodem podobnie jak krzesła, ale nie ma tu żadnej ukrytej wiadomości. Może to nie ten blaszak? Ale wszystkie inne wyglądają na nieużywane od lat... Dopiero, kiedy wychodząc oglądam się za siebie zauważam odłupany kawałek betonu odznaczający się z daleka. Hmm... Prawie biegnę do niego i podważam łomem. Co za przydatne urządzenie... Pod spodem jest kartka. Zwyczajna biała złożona na pół kartka. Rozkładam ją i z środka wypada druga-mniejsza. To bankowe potwierdzenie wpłaty podpisane bardzo niewyraźnie przez V.Romero. Ciśnienie mi skacze, kiedy patrze co jest na tej większej. To ewidentnie próby podrobienia podpisu. Z początku kiepskie zbyt ładne i zbyt kształtne litery pod koniec strony są prawie nie do odróżnienia... Jasna cholera! Przypomina mi się sytuacja, kiedy Hardman próbował wrobić Jessice i Harveya... Teraz chodzi o znanego przestępce, który jeśli beknie za tą sprawę to i tak pójdzie tam, gdzie powinien się znaleźć już dawno!
    Chowam kartkę do kieszeni i szybko opuszczam tę norę. Wskakuje do samochodu i już prawie odpalam silnik, kiedy powstrzymuje mnie dźwięk telefonu.
    - Tak?
    - Cześć słonko. Za ile do mnie wrócisz?
    Od razu robi się cieplej.
    - Tylko podrzucę coś do biura i już do ciebie pędzę.
    - Czekam.
    Nagle napadają mnie straszne wyrzuty sumienia. Kurcze... Będzie naprawdę wściekły...
    - Harvey... - zaczynam niepewnie. Może troszkę to przetrawi zanim wrócę do domu.
    - Tak? - cichy koncentrujący na sobie uwagę głos.
    - Błagam nie złość się.
    - Jesteś na Surf Avenue?
    - Skąd wiedziałeś.
    - Bo to coś, co może mnie naprawdę wkurzyć.
    Jego nadal spokojny głos przeraża najbardziej.
    - Ale posłuchaj. Byłam na Neptune Ave. Później odwiozłam Maye na Mermaid i tym ciągiem znalazłam się na Surf! Bo wiesz... Są równoległe do siebie... - jąkam się - Jestem tu zupełnie legalnie!
    - I jesteś sama? - jest coraz zimniejszy...
    - Ale nikogo tu nie ma... Jestem zupełnie bezpieczna!
    - Wracaj już - rzuca krótko.
    - Jasne, już...
    Nagle pojawia się za mną czarne BMW. Dokładnie to samo, które czekało pod aresztem na Romero.
    - Jasna cholera!
    - Wiktorio co się dzieje? - głos już nie jest taki spokojny. Jest zaniepokojony. Bardzo.
    - Harvey zadzwoń do Lincolna - samochód w ogóle nie hamuje jadąc prosto na mnie.
    - Co się dzieje?!
    - Nie do Chrisa Harvey, do Lincolna!
    Ledwie kończę, a mocne uderzenie w tylny zderzak powoduje, że uderzam mostkiem w kierownicę. Telefon wypada mi z rąk, a powietrze ucieka z płuc. Panika na chwilę zupełnie paraliżuje. Z całej siły wciskam hamulec, ale moja mała alfa nie ma szans z napędem na cztery koła zwłaszcza na mokrych deskach. Patrze przez chwilę na zbliżającą się krawędź, wyciągam pistolet i strzelam przez tylną szybę w napastników. Widocznie nie robi to na nich większego wrażenia, bo po chwili czuję jak przednie koła tracą kontakt z podłożem. Kurwa! Samochód się przechyla i widzę już tylko zbliżającą się ciemną i wzburzoną toń oceanu. 

8 komentarzy:

  1. Przepraszam za wszystkie ewentualne błędy stylistyczne (bo mam nadzieję, że merytorycznych nie ma), ale nie miałam czasu nawet raz tego przeczytać :(
    Zdolne z Was dziewczyny, więc się połapiecie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu!!!! ale mnie przestraszyłaś:D już się nie mogę doczekać następnego rozdziału!!:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. He he! Przytaczając i nieco przekształcając powiedzenie pewnego Christiana naszym celem jest wzbudzanie emocji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Christiana Greya?;)hehehe:)ale Ty wzbudzasz takie emocje,że tylko pozostaje mi myślenie co będzie dalej;D obyś nie straciła weny do końca;D trzymam kciuki;D

      Usuń
    2. Mam w punkcikach wypisane co się ma zdarzyć do końca i już się nie mogę doczekać na Waszą reakcję!!

      Usuń
  4. To już nie sprawianie przyjemności?! Mam się obrazić? ;)
    Gorąco, gorącej, baaardzo gorąco! Czekam z wypiekami na twarzy na jutrzejszy rozdział!

    A tak na marginesie to rozdział 41 był inspirowany Christianem, prawda? Bo aż nim ociekał <3 I mi się to bardzo spodobało.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że Szarym! Inspiruje wiele moich myśli ;P Jutro jak najwcześniej postaram się wrzucić nowy rozdział. Na szczęście miałam dzisiaj trochę luzu, więc może w niedziele uda mi się wrzucić dwa... :)

      Usuń
  5. Zaglądajcie post niżej, bo się coś zepsuło :/

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!