Budzik bezlitośnie wyrywa
mnie z głębokiego snu. Dlaczego jestem taka obolała...? Niechętnie
otwieram oczy i patrze na zegarek. 7:30. Trzeba wstać. Oczywiście
jestem już sama, więc nie ma czego żałować. Mój pierwszy
oficjalny poranek w Bloomberg. Rytualnie jak co rano wyciągam z
szafki nocnej pigułkę i łykam. Kiedy idę do łazienki przeciągam
się z grymasem bólu. Albo to przez te wczorajsze "figle",
albo coś mnie bierze... Z uśmiechem zerkam na nadgarstki i
przechodzą mnie przyjemne ciarki na widok lekkiego zaczerwienienia.To było coś zupełnie niespodziewanego, zaskakującego i
oszałamiającego. Tylko chłonąć...
Po paru minutach już
ubrana przysiadam na niskiej komodzie i przyglądam się swoim butom.
Nie wiedziałam, że mam ich aż tyle!
- Dzień dobry - Harvey
pojawia się w drzwiach.
- Cześć - uśmiecham
się. Jest w dresie - Biegałeś?
- Pada słonko. Byłem na
siłowni, a co u ciebie?
- Nie mogę się
zdecydować, które założyć - patrze bezradnie na buty.
- Te - wyciąga pierwsze
z brzegu granatowe pantofle i mi podaje.
- No i wszystko
zepsułeś... - krzywię się - Chciałam tu jeszcze chwilę
posiedzieć!
Uśmiecha się i całuje
mnie w czoło.
- Dobrze się czujesz?
- Mhm - kiwam głową
zdziwiona - Dlaczego pytasz?
- Bo chcę wiedzieć -
odwraca się i idzie do wyjścia - Do zobaczenia na śniadaniu -
słyszę jeszcze zanim zatrzasną się drzwi od łazienki. Ściągam
z wieszaka czarny płaszcz, biorę go pod pachę i schodzę na dół.
Poranki z Harveyem... Idę prosto do gabinetu, żeby spakować
laptopa. Odkładam go razem z płaszczem na fotelu przy wyjściu i
idę na śniadanie.
- Dzień dobry -
uśmiecham się troszkę skrępowana.
- Dzień dobry panno
Hastings - Anabell w śnieżnobiałej bluzce i szarej spódnicy kreci
się po kuchni. Wyobrażam sobię jakby wyglądała moją śnieżnobiała
bluzka po wyjściu z kuchni - Co pani zje na śniadanie?
- Cokolwiek - siadam przy
bufecie. Nie jadam śniadań... Na blacie przy miejscu Harveya leży
świeża gazeta.
- Może być jajecznica z
suszonymi pomidorami?
- Jasne dziękuję - to
strasznie krępujące... Z braku innego zajęcia przyciągam do
siebie gazetę i przeglądam ją nie zagłębiając się w żaden
artykuł. Podskakuje, kiedy soczysty buziak spada na moją szyję.
- Jak ci się spało na
nowym miejscu?
- Wiesz, że nie spałam
tu po raz pierwszy? - pytam rozbawiona.
- Ale teraz nie jesteś
już gościem.
Rumienie się lekko na
wspomnienie wczorajszego wieczoru.
- Nawet nie wiem kiedy
usnęłam - wzruszam ramionami.
- Ja bardzo dobrze wiem
kiedy usnęłaś - mruczy ciągnąc moją rękę na kolana. Rozpina
guziki mankietów i podwija mi rękaw. Zerkam na Anabell, kiedy
odsłania mój blado czerwony ślad. Na szczęście nadal jest zajęta
tyłem do nas. Harvey marszczy brwi pocierając o niego kciukiem i
zerka na mnie pytająco.
- Wszystko w porządku -
uśmiecham się radośnie. Obserwuje mnie jeszcze chwilę po czym
również się uśmiecha i wiem, że wątpliwości zostały rozwiane.
Dźwięk mojego telefonu i
pojawienie się Anabell z talerzami odwraca naszą uwagę od śladów
wczorajszej namiętności. Wyciągam urządzenie z tylnej kieszeni
spodni i odbieram.
- Tak?
- Może się jednak
dogadamy?
Demming... Wzdycham
głośno.
- Obawiam się, że nie.
- Dostałem cynk. Mam
adres prawdopodobnego miejsca spotkania.
- Kusisz Demming, ale
niestety szef mojego szefa się zdenerwował, a z nim lepiej nie
zaczynać.
- Nie żartuj.
- A czujesz się
rozbawiony?
- W każdym razie mam
pewien adres, który może być powiązaniem kartelu z Romero.
Potrzebuje tylko zgody sędziego Malcolma, a ty masz do niego dostęp.
Kręcę rozbawiona głową.
- A więc wyszło szydło
z worka. Przykro mi, ale bawisz się sam. Miłego dnia i nie daj się
zabić.
Rozłączam się i
odkładam telefon na blat.
- Cieszę się, że
jesteś taka rozsądna.
Pochwała z ust Harveya
sprawia, że cała rosnę, czuję się bardzo mądra i odpowiedzialna.
- Pewnie, że jestem! -
wymądrzam się i biorę do jedzenia. Jajecznica pysznie pachnie i
jeszcze lepiej smakuje, ale nie mam w ogóle apetytu.
Brzęczący telefon lekko
przesuwa się w stronę Harveya. Naciskam guzik i czytam wiadomość.
Jezu co za utrapienie z faceta!
"Stare doki przy
końcu Surf Ave."
Nie przerywając jedzenia
od razu kasuje wiadomość. Kończymy jeść dyskutując o nowych
zmianach podatkowych, o których artykuł właśnie czyta Harvey.
Zwykle przy takiej tematyce umierałabym z nudów, ale potrafi o tym
mówić tak zajmująco, że od razu wciąga mnie w rozmowę. Idziemy
razem po rzeczy do swoich gabinetów i razem zjeżdżamy na parking.
Obydwoje uśmiechamy się w podekscytowaniu takim stanem rzeczy. W
zasadzie uśmiecham się tylko ja, ale myślę, że współpracownicy
nie poznali by teraz rozjaśnionego i radosnego mecenasa Worda. Ja
zatrzymuje się przy swojej alfie, a Harvey przy audi, w którym już
siedzi Trevor. Nie otwiera dzisiaj drzwi przed Harveyem. Myślę, że to dlatego, żebyśmy się mogli pożegnać. Stoimy w wąskim przejściu pomiędzy samochodami i
patrzymy na siebie.
- Miłego dnia skarbie.
- Wzajemnie - odszeptuje,
bo moje usta są już muskane przez jego.
- I nie zobaczę cię dzisiaj na Surf Avenue?
- Nie - tym razem to ja jak zwykle urzeczona całuje go najnamiętniej jak potrafię. Opiera mnie o samochód, kiedy nasze języki również się żegnają.
- Musimy coś z tym zrobić... - mówi szeptem - Będę teraz o tobie myślał cały dzień i na niczym się nie skoncentruje...
Zastanawiam się chwilę nad tym co powiedział.
- Nie - mówię stanowczo - Nie musimy z tym nic robić.
Daje mu szybkiego buziaka i wsiadam do samochodu.
- Rozmawiałaś z Chrisem? - pyta Lincoln, kiedy wchodzę.
- Tak. Mówił coś?
- Jest wściekły od rana. Powiedział ci już?
- Że jest totalnym dupkiem, który nie potrafił docenić co mu życie dało i zaczął bezwzględnie ranić najważniejsze w dla siebie osoby?
Patrzy na mnie osłupiały.
- Mnie to powiedział trochę inaczej - odpowiada po namyśle.
- Sedno jest to samo. Gdzie on teraz jest?
- W dochodzeniowym. Ma jakaś nową sprawę.
Kieruje się prosto do niego. Skoro jest wkurzony, to musiało się coś zadziać. Musiał u niej być.
- Cześć - wchodzę bez pukania. Stoi oparty o stół tyłem do wejścia i przegląda jakieś dokumenty - Jak minęła noc?
- Po tym jak mnie żona wywaliła z domu? Spiłem się, a u ciebie?
- Jezu Chris... - nie jest dobrze - Chyba się nie spodziewałeś, że cię przyjmie z otwartymi ramionami?
- Nie pozwoliła mi nawet zobaczyć dzieci - jest wściekły, a jego cierpienie jest aż zbyt oczywiste.
- Nie możesz sądzić, że pójdzie ci jak po maśle. Zraniłeś ją Chris. Cholernie. I nawet jak powie, że ci wybacza będzie to pamiętała do końca życia...
- Nie oceniaj mnie!
- Ocenę pozostawiam tobie. Ja ci tylko chcę oszczędzić tej chwili, kiedy sam to sobie uświadomisz.
Tak naprawdę uważam, że masz przechlapane i módl się, żeby cię chociaż raz wysłuchała. Wyciąga z kieszeni dzwoniący telefon i kręci sfrustrowany głową.
- Tak?... Nie Nancy. Prosiłem, żebyś nie dzwoniła... Nie możemy się spotkać przepraszam - rozłącza się.
- Chyba przepraszasz nie tą kobietę... - mruczę zdegustowana.
- Nie będę cały czas jej przepraszał! - podnosi na mnie głos.
- Jeśli ci zależy na tej właściwej kobiecie i rodzinie powinieneś - staram się mówić spokojnie.
- A skąd ty masz taką wiedzę?! - no i zaczyna się wyżywać...
- Nie trzeba mieć stu lat, żeby to wiedzieć Chris.
- Tak? - robi się czerwony - A jak ci się znudzi fortuna Worda to będziesz się znowu pieprzyła z Santini, czy znajdziesz sobie kogoś trzeciego panno doskonała?!!
.....
.....
.....
- I nie zobaczę cię dzisiaj na Surf Avenue?
- Nie - tym razem to ja jak zwykle urzeczona całuje go najnamiętniej jak potrafię. Opiera mnie o samochód, kiedy nasze języki również się żegnają.
- Musimy coś z tym zrobić... - mówi szeptem - Będę teraz o tobie myślał cały dzień i na niczym się nie skoncentruje...
Zastanawiam się chwilę nad tym co powiedział.
- Nie - mówię stanowczo - Nie musimy z tym nic robić.
Daje mu szybkiego buziaka i wsiadam do samochodu.
- Rozmawiałaś z Chrisem? - pyta Lincoln, kiedy wchodzę.
- Tak. Mówił coś?
- Jest wściekły od rana. Powiedział ci już?
- Że jest totalnym dupkiem, który nie potrafił docenić co mu życie dało i zaczął bezwzględnie ranić najważniejsze w dla siebie osoby?
Patrzy na mnie osłupiały.
- Mnie to powiedział trochę inaczej - odpowiada po namyśle.
- Sedno jest to samo. Gdzie on teraz jest?
- W dochodzeniowym. Ma jakaś nową sprawę.
Kieruje się prosto do niego. Skoro jest wkurzony, to musiało się coś zadziać. Musiał u niej być.
- Cześć - wchodzę bez pukania. Stoi oparty o stół tyłem do wejścia i przegląda jakieś dokumenty - Jak minęła noc?
- Po tym jak mnie żona wywaliła z domu? Spiłem się, a u ciebie?
- Jezu Chris... - nie jest dobrze - Chyba się nie spodziewałeś, że cię przyjmie z otwartymi ramionami?
- Nie pozwoliła mi nawet zobaczyć dzieci - jest wściekły, a jego cierpienie jest aż zbyt oczywiste.
- Nie możesz sądzić, że pójdzie ci jak po maśle. Zraniłeś ją Chris. Cholernie. I nawet jak powie, że ci wybacza będzie to pamiętała do końca życia...
- Nie oceniaj mnie!
- Ocenę pozostawiam tobie. Ja ci tylko chcę oszczędzić tej chwili, kiedy sam to sobie uświadomisz.
Tak naprawdę uważam, że masz przechlapane i módl się, żeby cię chociaż raz wysłuchała. Wyciąga z kieszeni dzwoniący telefon i kręci sfrustrowany głową.
- Tak?... Nie Nancy. Prosiłem, żebyś nie dzwoniła... Nie możemy się spotkać przepraszam - rozłącza się.
- Chyba przepraszasz nie tą kobietę... - mruczę zdegustowana.
- Nie będę cały czas jej przepraszał! - podnosi na mnie głos.
- Jeśli ci zależy na tej właściwej kobiecie i rodzinie powinieneś - staram się mówić spokojnie.
- A skąd ty masz taką wiedzę?! - no i zaczyna się wyżywać...
- Nie trzeba mieć stu lat, żeby to wiedzieć Chris.
- Tak? - robi się czerwony - A jak ci się znudzi fortuna Worda to będziesz się znowu pieprzyła z Santini, czy znajdziesz sobie kogoś trzeciego panno doskonała?!!
.....
.....
.....
Stoimy i patrzymy na
siebie. Nic nie mówimy. Kiedy wypowiedziane słowa nabierają wartości moja twarz robi się coraz bardziej spięta,
a Chrisa wręcz na odwrót. Żal i smutek pogłębiają się z każdą
upływającą sekundą. Moja narastająca furia na razie nie pozwala
mi się odezwać. Cisza dzwoni w uszach.
- Przepraszam Wik -
wyrzuca prawie nie wydając dźwięku. Wyciąga w moją stronę rękę, a ja się
cofam z obrzydzeniem - Nie myślę tak przepraszam.
- Samo się wymyśliło?
- mam zimny, odpychający głos.
- Nie... Przepraszam.
- Wiesz co ci powiem?
Owszem jako samotna kobieta bez zobowiązań wdałam się w romans z
Dominikiem, który szybko okazał się pomyłką. Nikogo tym nie skrzywdziłam. No może prócz samej siebie, bo okazało się, że nie potrafię uprawiać sexu dla samej zabawy. Ale chwilę
później poznałam Harveya i jeśli to nie wypali to już nikt mnie
nie dotknie. A wiesz dlaczego?!
Patrzy na mnie zdziwiony.
- Bo go kocham! I nie
wyobrażam sobie, żebym mogła pragnąć kogokolwiek innego!
Odwracam się i wychodzę.
- Wik! - krzyczy za mną,
ale idę szybko na klatkę schodową i biegnę do siebie na górę.
Zamykam się w gabinecie i uderzam wściekle pięścią w ścianę.
Co za... !!! Wiem o co chodzi! Wiem, że kąsa wszystkich dookoła,
bo jest mu źle. Też tak robiłam! Ale trafił w bardzo czuły
punkt. Nikt nie podważy mojego uczucia do Harveya, a ktokolwiek
będzie próbował źle skończy.
- Maya jedziesz ze mną!
- wyciągam ją zza biurka - Mamy wezwanie. Opowiem ci po drodze.
Jedziemy przez zatłoczone
miasto, ale o dziwo poruszamy się do przodu. W ślimaczym tempie,
ale do przodu.
- Pamiętasz Jackiego
Tonga?
- Tego pionka z Xue?
- Ehe. Zrobili mu Xue!
- Co? - Maya ma
przerażoną i obrzydzoną jednocześnie minę.
- Chłopaki z policji
mówią, że na miejscu jest bardzo Xuowo...
Xue to chiński kartel,
który przypadkowo robi interes z panem Romero. Ich nazwa w
dosłownym tłumaczeniu oznacza - krew... Teraz to już powiązanie
na drodze oficjalnej, więc Vincencie trzymaj się!!
- Możesz już
oficjalnie zawiesić haka na Romero - w tym samym czasie zauważa
Maya.
- I dokładnie to mam
zamiar zrobić - uśmiecham się szczęśliwie. Ciarki towarzyszące
mi od rana znowu przebiegają mi po kręgosłupie.
- Co jest?
- Chyba coś mnie
bierze...
Urywamy rozmowę, kiedy
na horyzoncie pojawiają się światła policyjnych radiowozów.
Parkuje wyjątkowo równo do krawężnika i wysiadamy.
- Cholera... - kręcę
głową - To była jedna z niewielu pizzerii, gdzie pizza smakowała
jak pizza!
Obie machamy odznakami i
policjant unosi do góry żółtą taśmę.
- Idź się przywitaj -
wskazuje głową na policjanta wokół którego tłoczą się inni -
A ja zerknę do środka.
- Nie musisz mnie
przekonywać - wzdryga się. Zerkam na wóz koronera i zastanawiam
się, czy przypadkiem nie zorganizowałam koleżeńskiego spotkania.
Kiedy tylko przekraczam próg już wiem, że nie...
- Agentko Hastings!! -
patolog wita mnie nie podnosząc głowy znad zwłok.
- Doktorze Parlenkin.
- Mogłabyś się
bardziej ucieszyć - patrzy na moją skrzywioną minę.
- Przepraszam to nie
przez pana.
Podziurawione,
zakrwawione ciało Chińczyka leży pod dziwnym kątem.
- Co mu zrobili? -
przykucam w bezpiecznej odległości. Błysk zadowolenia na twarzy
Parlekina powoduje, że krzywię się jeszcze bardziej. Nie rozumiem
fascynacji zawodem w takiej branży. Kiedy nabiera powietrza, żeby
zacząć opowiadanie jego długi ptasi nos unosi się wyżej.
- Został prawie
śmiertelnie pobity, a na koniec kilkukrotnie dźgnięty nożem i
dla lepszego efektu zastrzelony.
- Musiał nieźle kogoś
wkurzyć. Kaliber?
- Dwudziestka ósemka.
- Ostrze?
- Nóż kuchenny - mówi
znacząco pokazując na zaplecze.
- O Jezu już nigdy nic
tu nie zjem...
- Dlaczego? - marszczy
brwi autentycznie nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Agentko Hastings?
Za moimi plecami pojawia
się głównodowodzący. Podnoszę się i odwracam w jego stronę.
- Nazywam się...
- Przejmujemy sprawę -
przerywam mu zanim dokończy.
- Słucham?
- Wszystko co
znajdziecie prześlijcie do mojego biura. Odciski, kontakt do
bliskich, nagrania z monitoringu, zeznania świadków. Wszystko do
jutra rana chcę mieć na biurku.
- Ale...
- Doktorze Parlenkin
proszę o kontakt, gdyby się pan natknął na coś co nie jest
oczywiste.
- Naturalnie.
- Agentko... - zaczyna
znowu policjant.
- Do widzenia - mijam go
i wychodzę mijając w wejściu Maye. Kurcze... Rozumiem dlaczego
nas nie lubią!
- Czemu byłaś taka
niemiła?
- Nie mam czasu na
uprzejme pogaduchy. Dorwę Romero i rozwalę ten kartel.
Wracamy do samochodu.
- Wracasz do biura?
Zerkam na zegarek na
ręce.
- Nie - uśmiecham się
przebiegle. Specjalnie wzięłam swój samochód - Mów gdzie cię
podrzucić i wracam do domu.
- Ach do domu... - Maya
uśmiecha się porozumiewawczo - W zasadzie to nie będę cię za
bardzo wykorzystywała. Na Mermaid Avenue poproszę. Idę do
fryzjera.
- To za rogiem leniu!
- Nie marudź.
Pięć minut później
zatrzymuje się przed eleganckim budynkiem z biała fasadą. Beauti
One to również moje miejsce. Miejsce, którego zdecydowanie zbyt
długo nie odwiedzałam...
- Baw się dobrze!
Maya znika za drzwiami
salonu, a ja przypominam sobie jak uczyłam się topografii Nowego
Jorku, kiedy się tu przeprowadziłam. Ślęczałam godzinami nad
mapą miasta ucząc się wszystkich ulic i charakterystycznych na
nich obiektów, a i tak zabłądziłam, kiedy pierwszy raz wyszła
sama. Ale dzięki tym długim godzinom spędzonym nad mapą bez
dłuższego zastanowienia wiem gdzie teraz jestem... Równoległa do
Mermaid jest Surf Ave. Piekąca ciekawość to jedyne co teraz
czuje. Wiem, że jeśli tego nie sprawdzę mogę żałować. To może
mieć mocny związek ze śledztwem jakie prowadzę. Oficjalnie! Jezu
Harvey się wścieknie... To moja ostatnia myśl w czasie kiedy
samochód już sunie na sam koniec Surf.
Parkuje przy niewielkim
molo. Kiedyś była tu mała przystań obsługująca te mniejsze
dostawy towarów, ale teraz nowoczesny, wielki port bardziej na
wschód przejął wszystkie ładunki. Wychodzę i ostrożnie idę w
stronę magazynów. To osiem blaszaków ustawionych w dwóch
rzędach. Stare, zniszczone, obdrapane. Nadszarpnięte przez deszcze
i mrozy sprawiają wrażenie, jakby miały się za chwilę rozsypać.
I jeszcze ta paskudna pogoda... Pomijając, że od rana mży
wstrętny, zimny deszcz, a mnie się zbiera na grypę to jeszcze
teraz od strony oceanu zawiewa ostry wiatr. To ma być czerwiec?
Gdzie to cholerne globalne ocieplenie, kiedy jest potrzebne?! Nie ma
tu żywego ducha... Obchodzę dokładnie wszystkie obiekty
przyglądając się ziemi i zamkom. Środkowy blaszak w drugim
rzędzie. Ma nową kłódkę. Stary beton na ziemi jest czystszy w
tym miejscu, co oznacza, że był niedawno ścierany na przykład
przez buty... Dużo butów. Wracam do samochodu po standardowe
wyposażenie kobiecego auta - łom. Cały czas badam teren. Nikogo
nie ma, nawet samochody rzadko tu przejeżdżają. Idealne miejsce na
kryjówkę... Jednym mocnym pociągnięciem wyłamuje kłódkę.
Wyciągam i odbezpieczam pistolet. Rozchylam jedne z podwójnych,
dużych drzwi. Szybko wchodzę do środka z wyciągniętą lufą
badam wnętrze. Na szczęście nie jest zbyt duże i zupełnie
puste. Chowam pistolet i zastępuje go latarką. Całe pomieszczenie
wyposażone jest jedynie w plastikowy stolik ogrodowy i dwa krzesła
do kompletu. Badam dokładnie ściany i całą podłogę. Nawet
jeśli coś tu trzymali nie ma po tym śladu. Stolik jest pusty.
Sprawdzam go pod spodem podobnie jak krzesła, ale nie ma tu żadnej
ukrytej wiadomości. Może to nie ten blaszak? Ale wszystkie inne
wyglądają na nieużywane od lat... Dopiero, kiedy wychodząc
oglądam się za siebie zauważam odłupany kawałek betonu
odznaczający się z daleka. Hmm... Prawie biegnę do niego i
podważam łomem. Co za przydatne urządzenie... Pod spodem jest
kartka. Zwyczajna biała złożona na pół kartka. Rozkładam ją i
z środka wypada druga-mniejsza. To bankowe potwierdzenie wpłaty
podpisane bardzo niewyraźnie przez V.Romero. Ciśnienie mi skacze,
kiedy patrze co jest na tej większej. To ewidentnie próby
podrobienia podpisu. Z początku kiepskie zbyt ładne i zbyt
kształtne litery pod koniec strony są prawie nie do odróżnienia... Jasna
cholera! Przypomina mi się sytuacja, kiedy Hardman próbował
wrobić Jessice i Harveya... Teraz chodzi o znanego przestępce,
który jeśli beknie za tą sprawę to i tak pójdzie tam, gdzie
powinien się znaleźć już dawno!
Chowam kartkę do
kieszeni i szybko opuszczam tę norę. Wskakuje do samochodu i już
prawie odpalam silnik, kiedy powstrzymuje mnie dźwięk telefonu.
- Tak?
- Cześć słonko. Za
ile do mnie wrócisz?
Od razu robi się
cieplej.
- Tylko podrzucę coś
do biura i już do ciebie pędzę.
- Czekam.
Nagle napadają mnie
straszne wyrzuty sumienia. Kurcze... Będzie naprawdę wściekły...
- Harvey... - zaczynam
niepewnie. Może troszkę to przetrawi zanim wrócę do domu.
- Tak? - cichy
koncentrujący na sobie uwagę głos.
- Błagam nie złość
się.
- Jesteś na Surf
Avenue?
- Skąd wiedziałeś.
- Bo to coś, co może
mnie naprawdę wkurzyć.
Jego nadal spokojny głos
przeraża najbardziej.
- Ale posłuchaj. Byłam
na Neptune Ave. Później odwiozłam Maye na Mermaid i tym ciągiem
znalazłam się na Surf! Bo wiesz... Są równoległe do siebie... -
jąkam się - Jestem tu zupełnie legalnie!
- I jesteś sama? - jest
coraz zimniejszy...
- Ale nikogo tu nie
ma... Jestem zupełnie bezpieczna!
- Wracaj już - rzuca
krótko.
- Jasne, już...
Nagle pojawia się za mną
czarne BMW. Dokładnie to samo, które czekało pod aresztem na
Romero.
- Jasna cholera!
- Wiktorio co się
dzieje? - głos już nie jest taki spokojny. Jest zaniepokojony.
Bardzo.
- Harvey zadzwoń do
Lincolna - samochód w ogóle nie hamuje jadąc prosto na mnie.
- Co się dzieje?!
- Nie do Chrisa Harvey,
do Lincolna!
Ledwie kończę, a mocne
uderzenie w tylny zderzak powoduje, że uderzam mostkiem w
kierownicę. Telefon wypada mi z rąk, a powietrze ucieka z płuc.
Panika na chwilę zupełnie paraliżuje. Z całej siły wciskam
hamulec, ale moja mała alfa nie ma szans z napędem na cztery koła
zwłaszcza na mokrych deskach. Patrze przez chwilę na zbliżającą
się krawędź, wyciągam pistolet i strzelam przez tylną szybę w
napastników. Widocznie nie robi to na nich większego wrażenia, bo
po chwili czuję jak przednie koła tracą kontakt z podłożem.
Kurwa! Samochód się przechyla i widzę już tylko zbliżającą
się ciemną i wzburzoną toń oceanu.
Przepraszam za wszystkie ewentualne błędy stylistyczne (bo mam nadzieję, że merytorycznych nie ma), ale nie miałam czasu nawet raz tego przeczytać :(
OdpowiedzUsuńZdolne z Was dziewczyny, więc się połapiecie!
Jezu!!!! ale mnie przestraszyłaś:D już się nie mogę doczekać następnego rozdziału!!:D
OdpowiedzUsuńM.
He he! Przytaczając i nieco przekształcając powiedzenie pewnego Christiana naszym celem jest wzbudzanie emocji ;)
OdpowiedzUsuńChristiana Greya?;)hehehe:)ale Ty wzbudzasz takie emocje,że tylko pozostaje mi myślenie co będzie dalej;D obyś nie straciła weny do końca;D trzymam kciuki;D
UsuńMam w punkcikach wypisane co się ma zdarzyć do końca i już się nie mogę doczekać na Waszą reakcję!!
UsuńTo już nie sprawianie przyjemności?! Mam się obrazić? ;)
OdpowiedzUsuńGorąco, gorącej, baaardzo gorąco! Czekam z wypiekami na twarzy na jutrzejszy rozdział!
A tak na marginesie to rozdział 41 był inspirowany Christianem, prawda? Bo aż nim ociekał <3 I mi się to bardzo spodobało.
Wierna Fanka.
No pewnie, że Szarym! Inspiruje wiele moich myśli ;P Jutro jak najwcześniej postaram się wrzucić nowy rozdział. Na szczęście miałam dzisiaj trochę luzu, więc może w niedziele uda mi się wrzucić dwa... :)
UsuńZaglądajcie post niżej, bo się coś zepsuło :/
OdpowiedzUsuń