Kiedy następnego dnia
rano Harvey z Jessicą i Carlem w towarzystwie Brumera weszli do jak
to kiedyś Maya nazwała Wielkiej Sali, Wik siedziała na biurku pod
ścianą z rękoma założonymi na piersi i niezbyt zachęcającą
miną obserwując otoczenie.
- Co jest? - Brumer
zatrzymał się koło Lincolna i wskazał brodą na zachmurzoną
postać.
- Steve z ochrony mówi,
że przyjechała o piątej i wypiła już cztery espresso - Lincoln
zachowywał się jakby nadciągała apokalipsa. Brumer wyprostował
się bardziej i pokręcił głową. Przeprowadził gości przez
labirynt biurek i zatrzymał się koło Wik. Jedną nogę w
oczywiście wysokich obcasach postawiła na biurku, a druga
swobodnie zwisała.
- Jakiś przełom? -
zapytał.
- Sir - miała ton jakby
chciała wydać jakieś ważne oświadczenie - Pracują tu sami
idioci.
- Słucham? - zerknął
nerwowo na gości.
- Powinien pan robić
jakieś testy IQ zanim kogoś przyjmie... - przechyliła lekko
głowę, bo zasłonili jej widok - Może na przykład włączysz ją
do prądu?! - ryknęła na agenta, który właśnie tłukł
bezlitośnie drukarkę - Przepraszam, ale siadłam tu sobie parę
minut temu i jestem coraz bardziej przerażona - wróciła
spojrzeniem do szefa i osób które przyprowadził. Kiedy spojrzała
na Harveya miała dziwne wrażenie, że się śmieje mimo, że cała
jego postawa nie okazywała niczego takiego. Był znowu panem
mecenasem w garniturze jak spod igły i ze sztywnym kręgosłupem.
Zeskoczyła zwinnie z biurka.
- Zapraszam - ruszyła w
stronę pokoju dochodzeniowego, gdzie od samego rana rozpisywała
tablicę. Zamieszczała na niej wszystkie dane i wydarzenia istotne
w sprawie zachowując właściwą oś czasu.
- Zdobędę jakiś
dokument zabraniający ci pić kawę - powiedział Brumer.
Wik przemyślała to
przez chwilę robiąc skoncentrowaną minę.
- Nie zdobędzie pan -
odpowiedziała z całą pewnością.
- Ładne dzieło -
usłyszała głos Harveya. Odwróciła się do niego. Stał z
Jessicą i oglądali tablicę. Carlo stał pośrodku pokoju patrząc
na nią jakoś tak dziwnie. Wik ominęła go i podeszła do tablicy
od strony Jessici. Na głównym planie wisiały dwa zdjęcia:
Hermensa i Tannera. Tyle, że Tanner czarnym markerem miał
dorysowane wąsy i zeza...
- Czy ja coś
wspominałam o głupocie szerzącej się w tym miejscu? - syknęła
- Lincoln!
Młody blondyn o
poczochranych włosach i wesołych oczach wpadł do pokoju.
- Zaparzyć więcej
kawy?
- Poczekaj chwilę -
mówiła spokojnie i złowróżebnym głosem - Czy masz nam coś
ważnego do powiedzenia? - zrobiła krok w bok odsłaniając
zdjęcie.
- Jaa tylko
pomyślałem... - zająknął się, ale był bardziej rozbawiony niż
wystraszony.
- Pomyślałeś? -
przerwała mu Wik - Największym dramatem naszej epoki jest to, że
głupota bierze się za myślenie. Wiesz kto to powiedział? -
milczenie - Oczywiście, że nie wiesz... A wiesz, że to materiał
dowodowy?
- To ja pójdę zaparzyć
kawę - zniknął szybciej niż się pojawił. Wik jednym ruchem
zerwała z tablicy pomalowane zdjęcie i cisnęła je do kosza.
Miała dzisiaj naprawdę nie najlepszy dzień. Wczoraj po wyjściu
Maya przyjechał Dominik i przez dobre pół godziny okupował
wejście. Zrobiła to pierwszy raz w życiu... Schowała się.
Udawała, że jej nie ma. Później dzwonił nieskończoną ilość
razy aż wzbudził jej wyrzuty sumienia. W sumie przecież coś ich
łączyło... Jakaś fascynacja i zrozumienie. Przecież to właśnie
z nią spędził ostatnie chwile przed wyjazdem. W każdym razie
efekt był taki, że spała niespokojnie ciągle się budząc i o
czwartej rano uznała, że dłużej już tego nie wytrzyma. Może
jeszcze troszkę przesadziła z kawą, bo dłonie jej lekko drżały,
a serce co chwilę mocno łomotało.
- Więc już jeden etap
mamy za sobą - zaczęła opowiadać - Mamy już dowód na
sfałszowanie jednego z dokumentów, drugi do udowodnienia powinien
być prostszy. Za chwilę pojawi się pan Lanc. Być może w
obecności swojego pożal się Boże adwokata, ale to dobrze. Mam
pewne podejrzenia względem niego i zamierzam je wyjaśnić bez
względu na wszystko.
- Przyszedł. Sam. -
Lincoln wsuwa głowę do środka.
- Dzięki. Dobrze jakby
was tu nie widział.
Zebrała dokumenty ze
stołu i wyszła zamykając za sobą drzwi. Lanc czekał na nią w
pokoju przesłuchań. Nie tym miłym. Tym zwyczajnym. Z białymi
ścianami i lustrem weneckim.
- Dzień dobry panie
Lanc - wyciąga rękę - Cieszę się, że się pan tak szybko
zjawił. Nie zajmę panu dużo czasu.
Wskazała Lancowi miejsce
na przeciw lustra sama siadając tyłem do ewentualnych widzów.
- Panie Lanc zginęły
już dwie osoby i za wszelką cenę nie chcę dopuścić do
kolejnych ofiar - zaczęła prosto z mostu - Ktoś sobie tu brzydko
pogrywa, a ja nie lubię się bawić. ZWŁASZCZA jeśli w grę
wchodzi ludzkie życie.
- Czego pani ode mnie
oczekuje? - był dzisiaj spokojny i zrównoważony.
- Albo bierze pan w tym
wszystkim udział, albo ktoś pana wrabia i właśnie to chcę
sprawdzić.
- Dlaczego koncentruje
się pani akurat na mnie? Myślę, że sprawa ma wiele wątków.
- Owszem panie Lanc, ale
koncentruje się na tych żyjących.
Zamurowało go i pobladł.
Przez chwilę milczy analizując to co usłyszał ale Wik nie
pozwala mu myśleć za dużo.
- Gdzie pana adwokat
panie Lanc?
- Powiedzmy, że ma
czasami za dużo do powiedzenia. Więcej niż bym sobie tego życzył.
- A ja odniosłam
wrażenie, że stara się zagłuszyć pewne informacje, które chce
mi pan przekazać.
Dała mu do zrozumienia,
że doskonale zna prawdę, tylko potrzebuje potwierdzenia.
- Nie przyszedłem
odpowiadać na pytania agentko Hastings.
- To po co pan przyszedł
panie Lanc? - był zdenerwowany, ale to nie jej się bał.
- Przyszedłem coś
opowiedzieć, ale najpierw musi mi pani zapewnić ochronę - czekał
na reakcję.
- Jeśli uznam to za
konieczne - odparła spokojnie.
- Jeśli mi nie
zapewnicie ochrony niczego nie powiem.
- Jeśli się rozejdzie,
że pan tu był kto potwierdzi o czym rozmawialiśmy, a o czym nie?
- nie dzisiaj i nie ze mną takie numery! Jego mina wyrażała irytacje. Pewnie myślał, że na to nie wpadnie. Oparł
się łokciami o stół i zajrzał jej głęboko w oczy. Nie znalazł
w nich kompletnie żadnego wsparcia, więc wrócił do wygodniejszej
pozycji i jak człowiek przegrany zaczął opowiadać.
- Hermens wysyła mnie
czasami z różnymi poleceniami do swoich współpracowników... -
widziała na jego twarzy upokorzenie - Pewnego dnia wysłał mnie do
Tannera z pewnymi papierami. Nie jest to ważne ani nie wnosi nic do
sprawy, więc nie będę wnikał w szczegóły - Wik nic nie mówiła,
ani też nie można było nic wyczytać z jej miny - Pojechałem do
lokalu, który wynajął na Brodway Empire i chyba go zaskoczyłem.
To swoistego rodzaju hala produkcyjna - coraz ciekawiej - Drukują
tam papiery wartościowe banków nowojorskich agentko Hastings. To,
że żyję to tylko zasługa Hermensa. To był warunek jego
współpracy. Dowiedziałem się z czasem, że dokumenty wysłane do
Jessici i Harveya pochodzą właśnie z tamtego miejsca.
- Czy może mi pan podać
dokładny adres? - Louis wyrecytował jej go - Dlaczego zdecydował
się pan o tym opowiedzieć?
- Kiedy ostatni raz
Tanner przyłapał nas na rozmowie zagroził mi i było coraz
gorzej. Poza tym firma jest dla mnie najważniejsza, a Hermens był
zawsze najwyższym autorytetem. Jak to często bywa ideał sięgnął
bruku... - był mocno złamanym człowiekiem.
- Panie Lanc. Czy może
nam mi opowiedzieć o nielegalnych, lub... nieładnych działaniach
pana Hermensa?
- Chciał pozostać
jedyny w tytule... Najpierw delikatnie symulował pewne sytuacje w
czasie, których Jessica powoli traciła autorytet, później kiedy
zobaczył, że Word ją broni wziął się za niego. Chciał, żeby
Harvey zaczął przegrywać sprawy, ale na szczęście mu się to
nie udało. Harvey umiał wybronić i siebie i klienta z takim
wdziękiem jakby się nic nie stało. Świetnie go przejrzał od
początku, a ja nie chciałem słuchać.
Wik z niewiadomych
przyczyn poczuła rosnącą dumę.
- A kiedy połączył
siły z Tannerem i zaczęli ginąć ludzie to było zdecydowanie za
wiele... Nie wiem czy uratuje stołek, ale chcę uratować naprawdę
dobrych prawników...
- Proszę tu jeszcze
chwilę poczekać panie Lanc. Zaraz ktoś przyjdzie i się panem
zajmie. Oczywiście do zamknięcia sprawy ma pan naszą ochronę.
Czy jest ktoś kogo chciałby pan nią objąć?
Zastanowił się chwilę
zasmucony.
- Nie.
- Dziękuję panie Lanc.
Bardzo nam pan pomógł - dotknęła jego dłoni w pocieszającym
geście. Spojrzał na nią z wdzięcznością. Chyba zaczynała być
za miękka... Wstała i wyszła z pokoju przesłuchań. W tym samym
momencie z pokoju "zza lustra" wysypali się w kolejności
Jessica, Maya, Brumer i na samym końcu powolnym spacerowym krokiem
Harvey. Mój Boże wszyscy oglądali ją jak na przedstawieniu?!
- Co postanawiasz? -
zapytał Brumer. Jak to miło, że zawsze zostawiał jej wolną
rękę.
- Maya znajdź plany
budynku - Maya kiwnęła głową i ruszyła w swoją stronę - Linc!
- stanął przed nią na baczność - Wyślij kogoś do kancelarii
zatrzymajcie tam Hermensa za względów bezpieczeństwa, lub
wymyślcie coś innego. Ma się z nikim nie kontaktować i odwołać
wszystkie spotkania. I wiesz co? Załatw to sam. Muszę mieć
pewność, że nikt niczego nie schrzani - Lincoln również kiwnął
głową i bez dyskusji ruszył - Marty - powiedziała do pierwszego
z brzegu agenta - Namierz telefon Williama Tannera - kolejne
bezsprzeczne kiwnięcie głową - Chris jesteś wolny?
- Jak muszę - wysoki i
postawny mężczyzna z bardzo niskim i zachrypniętym głosem
słuchał już z uwagą.
- Świetnie zbierz
chłopaków za dwadzieścia minut. Sir potrzebuję nakazu.
Najbardziej martwiącym
faktem było to, że większość komórek jej ciała wyczuwała
Harvey'a, a nie koncentrowała się na sprawie. Musi iść gdzieś
gdzie go nie będzie... Widząc Maye nadchodzącą ze sporym
arkuszem ruszyła powoli w stronę pokoju dochodzeniowego.
- Wik?
Cholera! Odwróciła się
prosto w pełne powagi czekoladowe oczy. Gdzie jest facet w
jeansach, który ją uratował z opresji i zafundował cudowny
masaż. Cholera znowu!! Zarumieniła się na samo wspomnienie...
- Myślę, że znam ten
budynek - powiedział mrużąc lekko oczy jakby coś zauważył.
- Chodź w takim razie -
powiedziała zbyt miękko. Jej ciało się cieszyło w czasie kiedy
umysł przechodził katusze.
W pokoju odwróciła
tablicę ze wszystkimi notatkami w drugą stronę i zawiesiła plan
budynku. Stanęli w trójkę patrząc na niego. Harvey zdjął
marynarkę lekkim oczywiście przez lata wyuczonym ruchem i zawiesił
na krześle. Z jedną ręką w kieszeni podszedł do planu.
- Więc tu jest wejście,
a tu - wziął długopis ze stołu i zaznaczył prostą linię - Tu
jest szyb, którego nie ma na planie.
- Skąd to wiesz?
- Kiedyś miałem tam
klienta. Właśnie o ten szyb chodziło. Jest wmontowany nielegalnie
i z wadą konstrukcyjną. Nieważne. Prowadzi do czwartego piętra.
Dalej jest normalna ściana. Tanner zajął cały parter po lewej
stronie. Dziwne, ale to właśnie jego pokrętny sposób myślenia...
Pewnie myślał, że w centrum miasta nikt go nie będzie szukał.
- Maya pójdziesz po
moje rzeczy? - zapytała dopiero po sekundzie zdając sobie sprawę,
że zostanie sama z panem mecenasem...
- Jasne - Maya pomyślała
dokładnie o tym samym uśmiechając się do niej szelmowsko.
- Więc w zasadzie tutaj
mamy wejście główne, a tutaj bramę, którą wywożą towar -
przyjrzała się mapie - Nie mają którędy uciec.
- Mhm.
- Tanner jest pod
adresem - to był Marty.
- Dzięki wracaj do
swoich zajęć.
- Jak ty to robisz? -
zapytał Harvey.
- Co robię? - usiadła
przy stole starając się włączyć nieco bardziej kreatywne
myślenie.
- Wszyscy ci twardziele
wykonują bez dyskusji każde twoje polecenie.
Zaśmiała się.
- Nie łatwo było się
wkupić w łaski. Musiałam udowodnić, że dotrzymuję im kroku.
Nie posłuchają nikogo słabszego.
- Ale przecież wcale
tak nie jest - podszedł do niej powoli - Nie jesteś taką
twardzielką za jaką chcesz uchodzić.
Patrzała na niego
oniemiała. Był pierwszą osoba, która to zauważyła. Był
pierwszym mężczyzną, który nie traktował jej jak kumpla...
Minął ją i podszedł do okna. Wodziła za nim wzrokiem. Za
stanowczym silnym i może odrobinkę zbyt despotycznym facetem. Za
jego szerokimi ramionami, wąskimi biodrami i spodniami tak kusząco
opinającymi pupę, kiedy trzymał ręce w kieszeniach.
- Mam lepszy widok -
powiedział. Co?! A przez okno... Mogła go sobie oglądać do woli,
bo stał tyłem.
- Nie jest taki zły -
mruknęła.
- Proszę - usłyszała
trzeci głos. Aż podskoczyła patrząc na Maya, która ledwo
powstrzymując śmiech. Zgromiła ją spojrzeniem, ale to tylko
wywołało jeszcze większe rozbawienie przyjaciółki. Na szczęście
wszedł za nią Chris, który od razu przeszedł do rzeczy.
- Jaki plan?
- Dzielimy się na dwie
grupy. Twoja obstawia tyły i czeka w pogotowiu na mój znak. Ja
wchodzę od frontu i robię zadymę jak ze Szklanej Pułapki.
- Nie wkręcaj się -
upomniał ją Chris. Jako były żołnierz (zresztą podobnie jak
Brumer i Juan) lubił mieć całą akcję poukładaną jak w
zegareczku. U niej było na odwrót. Kiedy miała zgraną ekipę
mogła wyczyniać z nią cuda. Wchodzili i krótkimi poleceniami,
zwykle w formie gestu lub spojrzenia potrafili tworzyć bardzo
zorganizowany atak. Do pomieszczenia zaczęli wchodzić kolejno w
pełni uzbrojeni agenci. Niektórzy nawet z małymi karabinkami.
- Spokojnie chłopaki
nie idziemy na Osamę! - zażartowała - Chris?
Kiedy ten zaczął im
zdecydowanym głosem opowiadać gdzie i po co idą i jak mają to
zrobić Wik powoli wstała i zdjęła żakiet. W białej bluzce z
długim rękawem podeszła do zawiniątka, które przyniosła jej
Maya. Zdając sobie sprawę, że pewien nieznośny prawnik bacznie ją obserwuje. Wyciągnęła zza paska pistolet i położyła go
na stole. Podniosła pewną specjalnie zmontowaną kaburę i zapięła
ją w pasie. Specjalne w niej był to, że miała wszytą pochwę na
nóż, której dolną część zapinało się na udzie.
- Czy będą uzbrojeni?
- usłyszała głos Chrisa.
- Nic nam o tym nie
wiadomo - odpowiedziała - Załóżmy, że tak - wzięła pistolet
ze stołu i sprawdziła magazynek. Pełniutki. Zatrzasnęła go,
zabezpieczyła broń i schowała ją na swoje miejsce w kaburze.
Udając, że obserwuje Chrisa cały czas starała się nie patrzeć
na Harveya, który nie opuszczał swojego miejsca pod oknem. Kolejną
rzeczą, była jej ulubiona "zabawka". Jej przedmiot,
dzięki któremu z walki stworzyła sztukę. Używała jej bardzo
rzadko i w bardzo specjalnych przypadkach. Odwinęła z kawałka
skóry duży, błyszczący nóż z lekko podgumowaną rękojeścią.
Kiedy go używała był jakby przedłużeniem jej ręki. Spojrzała
na refleks światła odbijający się na wypolerowanym ostrzu.
Jednym sprawnym ruchem umieściła go na swoim miejscu. "Nadal
uważasz mnie za taką delikatną?" pomyślała z lekkim żalem.
Kolejna w kolejce była kamizelka kuloodporna z małym, białym
napisem FBI na piersi. Zacisnęła ją mocno na bokach. Z
doświadczenia wiedziała, że przy okazji nieźle osłania żebra
przed twardszym butem.
- Wik! - dotarł do niej
zniecierpliwiony głos Chrisa. Uniosła na niego wzrok - Za ile
wychodzimy?
- Pięć minut.
- Jakieś
błogosławieństwo?
- Moi ludzie wiedzą co
robić.
- Czekajcie na dole -
rzucił w stronę oddziału. Wszyscy wyszli.
- Mogłabyś chociaż
udawać że cię interesuje co ustalamy?!
- Ty sobie musisz
wszystko ułożyć Chris, ja i tak zrobię co będę uważała za
odpowiednie - naciągnęła cienkie skórzane rękawiczki i z
powrotem założyła żakiet - Możemy iść. Nie, nie mamy nakazu -
chciała już iść do Brumera, ale Chris ją uprzedził. Na
szczęście Maya nadeszła w samą porę.
- Ścisnęłaś dobrze
kamizelkę? - zapytała z matczyną dociekliwością.
- Maya... - jęknęła.
Nie miała ochoty na dyskusję. Nie chciała, żeby Harvey ją
dłużej oglądał.
- Nie sądzę, żeby
Peter był zachwycony składaniem twoich żeber po raz setny! Ma
specjalny talent do łamania żeber! - powiedziała do Harveya.
- Ma coraz więcej
talentów - powiedział bardzo cicho. Wik w końcu spojrzała na
niego. Miał tą swoją nic nie wyrażającą maskę z ustami
ściśniętymi w jedną linię. Patrzał na nią ciemnym wzrokiem.
Był zły? Nie mogła teraz o tym myśleć.
- Coś tu nie gra... -
zaświtało jej nagle - Za łatwe to się wydaje. Dopilnujcie dobrze
Hermensa. Ma nie dać nikomu żadnego cynku... - poklepała Maya po
ramieniu i szybko opuściła pokój.
Jessica krążyła po
gabinecie Brumera jak rozjuszone, dzikie zwierze. Minęły już dwie
godziny odkąd ekipa wyruszyła. Dwie godziny ciszy, w czasie której
nikt o niczym nie informował, nikt nie mówił co się dzieje. Jej brat siedział zamyślony
przy biurku, a Harvey nie wyglądał jakby myślał o czymkolwiek
wygodnie rozłożony na kanapie. Mimo to prawie widziała jak
trybiki w jego głowie się już przegrzewają od nadmiaru myśli.
Zadzwonił telefon. Obydwoje wyczekująco popatrzeli na Brumera. Sam
odebrał szybciej niż zwykle.
- Tak... Tak niech
przyjdą do mnie - odłożył słuchawkę - Właśnie wrócili.
Hastings z Franco za chwilę tu będą.
I rzeczywiście po około
dwóch minutach Chris zapukał do drzwi.
- Wszystko poszło
prawie gładko - powiedział na powitanie.
- Prawie? - zapytał
Brumer.
- Gdzie Wiktoria? -
Harvey wstał ze swojego wygodnego miejsca z niepokojem w głosie.
- Poszła umyć ręce.
Wszystko w porządku - Chris zatuszował zdziwienie wywołane aż
tak wielką troską.
- Macie go? - zapytała
Jessica.
- Tak pani Powels. I nie
wyjdzie z więzienia przez wiele lat nawet jeśli zwoła cały sztab
kolegów z kancelarii.
- Doskonale. Siadaj i
opowiadaj.
- Weszliśmy według
planu. Wik od frontu, ja czekałem na tyłach na sygnał. Dostałem
go po pierwszych trzydziestu sekundach. Zrobiło się naprawdę
gorąco.
Drzwi się otwarły bez
pukania i weszła rozsierdzona Wik.
- Hastings? - powiedział
gniewnie Brumer.
- Dobrze już!! Poniosło
mnie troszeczkę. Przepraszam! - zapadła grobowa cisza - Ale
zasłużył sobie! - dodała usprawiedliwiającym tonem. Nagle jakby
dostając olśnienia spojrzała najpierw na ściągnięte brwi
szefa, a później na Chrisa, który mimowolnie uderzył się
otwartą dłonią w czoło - Nie sypnąłeś tak? - mruknęła z
opuszczoną głową.
- Możesz nam
opowiedzieć co takiego miał "sypnąć"? - mina Brumera
zdradzała, że szykował się na najgorsze.
- Muszę na chwilkę...
- już robiła krok w tył i kciukiem wskazywała drzwi.
- Siadaj! - Brumer
powiedział to cicho, ale w taki sposób, że zamarła w pół ruchu
grzecznie podeszła do krzesła - Na litość boską Hastings gdzie
masz nóż?!
Usiadła jakby ją
podcięło. Posłała mu spojrzenie zbitego szczeniaka, ale nie
robiło to na nim żadnego wrażenia. Tak naprawdę miała ochotę
się rozpłakać. Pozwoliła sobie na to, żeby nerwy ją poniosły
i czuła jak wielka śliwa rośnie jej na prawym policzku na
wysokości żuchwy. Chciała, żeby ktoś ją przytulił. Może być
to ktoś kogo zapach i aura dotarły do niej kiedy tylko weszła.
- To może opowiemy po
kolei... Na czym skończyłeś Chris?
Chris odchrząknął i
zaczął kontynuować.
- A więc prawie od
pierwszej minuty zrobiło się gorąco. Zastrzegłem Wik, że jak
tylko zobaczy jakąś broń daje znak. Posłuchała - spojrzał na
nią z przekąsem. Aż się skuliła. Błagam nie dzisiaj! -
krzyczała jej podświadomość.
- Tanner nakazał swoim
ludziom bronić miejsca za wszelką cenę, a sam zajął się
niszczeniem dowodów co oczywiście było absolutnie niemożliwe. To
aż dziwne jak ludzie w ataku paniki przestają myśleć. Ponieważ
uderzyliśmy z dwóch stron nie mięli większych szans. Jednak
próbowali... - przerwał widząc jak Wik bierze jakąś statuetkę
z biurka Brumera i przykłada sobie do siniaka na twarzy nie
zwracając na nikogo uwagi. Oczywiście nie wzięła pod uwagę, że
może to być jakaś ważna pamiątka - Stawiali zaciekły opór.
Dwoje naszych oberwało, ale to tylko draśnięcia. Nic groźnego.
Zacząłem się martwić dopiero, kiedy Wik przeleciała przez pół
hali i zatrzymała się na betonowym słupie.
- Oczywiście nie tą
częścią ciała co trzeba - obróciła figurkę w drugą,
zimniejszą stronę.
- Do tej pory nie wiem
jak to się stało.
- Nie pytaj...
- W każdym razie to
była banda rozwścieczonych idiotów więc szybko się obrobiliśmy.
Znaleźliśmy kilkanaście pustych arkuszy. I Wik szybko zaczęła
łączyć fakty jak to ona ma w zwyczaju.
- Właściwie to tylko
dzięki Harveyowi udało nam się znaleźć podrobione papiery - Wik
spojrzała z wdzięcznością na twarz wyzutą z emocji. Dlaczego
nie może być odrobinę bardziej... ludzki...? - Zaczęłam szukać szybu o
którym mówiłeś. Był naprawdę dobrze ukryty i gdybym o nim nie
wiedziała nawet bym nie podejrzewała jego istnienia. Znaleźliśmy
w nim wszystko włącznie z przenośną lodówką, w której była...
dłoń pierwszej ofiary.
- Kiedy dojdziemy do
momentu, gdzie używasz noża? - zapytał Brumer. Wik zjechała na
krześle kilka centymetrów. Miała ochotę zapaść się pod
ziemię. Nigdy nie dawała się ponieść emocją. Tym razem dała
się podejść jak nowicjuszka.
- Sprowokował mnie -
zaczęła od usprawiedliwienia.
- KTO?! - krzyknął
zniecierpliwiony Brumer.
- Tanner...
- Co mu zrobiłaś? -
oparł bezsilnie czoło na dłoni.
- Nic mu nie będzie...
Przecież wie pan, że umiem się posługiwać nożem...
- Co. Mu. Zrobiłaś. -
powtórzył nie chcąc słyszeć już nic więcej.
- Przybiła mu dłoń do
stołu - powiedział zniecierpliwiony Chris. Słowa padły, stało
się. Spuściła głowę i spojrzała potulnie na szefa.
- Mam nadzieję, że
miałaś dobry powód?
- Słyszałem z daleka
jak zgrzyta zębami. Nie zdążyłem dobiec.
- Wiesz, że możesz
mieć problemy, jeśli twój powód nie był wystarczający?
- Nie będzie miała
żadnych problemów - powiedział zupełnie przekonany Harvey.
Wszyscy na niego
spojrzeli. On patrzał na Brumera jak na prokuratora, którego miał
pokonać. Bronił jej? Przestała na chwilę oddychać odkładając
figurkę na biurko. Prześlizgnął się po niej wzrokiem, ale nie
zatrzymał ani na moment.
- Co z Hermensem? -
Jessica przerwała ciszę.
- Dajemy wam wolną rękę
- na tym polu Wik poczuła się nieco pewniej - Zrobicie z nim co
chcecie. Linc może go aresztować choćby w tej chwili jeśli wniesiecie oskarżenie.
- Nie... - powiedziała
przeciągle patrząc na Harveya - Zgotujemy mu lepszy los. W
zasadzie to chcę to zrobić teraz - poderwała się z miejsca, a
Harvey razem z nią. Oczywiście on się nie poderwał. Wstał z
godnością - Jedziemy do kancelarii. Niech agent Lee nie podejmuje
żadnych kroków.
Wik wyciągnęła
telefon.
- Hej Linc. Pilnuj go
nadal. Pani Powels sama chce się tym zająć, ale bądź w
pogotowiu ok? Super... Tak w porządku. Na razie.
- A puki co dziękujemy
za wszelką pomoc. Nie spodziewałam się, że rozwiąże to pani
tak szybko.
Podeszła do niej i
uścisnęła jej dłoń. Wik przemknęło przez myśl co by zrobiła,
gdyby zobaczyła ile krwi jeszcze niedawno na niej było.
- Polecam się. To
przyjemność dorwać kogoś takiego jak Tanner.
- Agencie Francis.
Dziękuje za wsparcie.
- Cała przyjemność po
mojej stronie. Ktoś musi ją pilnować - uśmiechnął się i na
swój cudowny żołnierski sposób uścisnął jej dłoń. Harvey
powoli podszedł do Wik i wyciągnął dłoń.
- Dobra robota -
powiedział zupełnie nieobecny wzrokiem.
- Duża w tym twoja
zasługa - znowu się uśmiechnęła i cień bólu przemknął przez
jej twarz. Dłoń Harveya była ciepła i jak zwykle to ciepło
przenikało ją w głąb. Nie zareagował w ogóle na jej słowa
oceniając siniaka na policzku, a później przekręcił jej dłoń
patrząc na otarcia na kostkach.
- Takie uroki.
Rękawiczki i tak osłaniają od najgorszego - czuła, że jeszcze
chwila obdukcji i zacznie paplać jak najęta. Nieoczekiwanie ciepło
z dłoni zniknęło i odeszło do Chrisa.
- Dziękuję za wszystko
Phill - Jessica objęła Brumera, a on uśmiechnął się
zadowolony.
Wik i Chris spojrzeli na
siebie myśląc dokładnie o tym samym. Ich szef terminator "Phill"?
Na szczęście skończyło się szybko i bez większych ofiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!