piątek, 4 stycznia 2013

SPICY Rozdział 12


    Kiedy następnego dnia rano Harvey z Jessicą i Carlem w towarzystwie Brumera weszli do jak to kiedyś Maya nazwała Wielkiej Sali, Wik siedziała na biurku pod ścianą z rękoma założonymi na piersi i niezbyt zachęcającą miną obserwując otoczenie.
    - Co jest? - Brumer zatrzymał się koło Lincolna i wskazał brodą na zachmurzoną postać.
    - Steve z ochrony mówi, że przyjechała o piątej i wypiła już cztery espresso - Lincoln zachowywał się jakby nadciągała apokalipsa. Brumer wyprostował się bardziej i pokręcił głową. Przeprowadził gości przez labirynt biurek i zatrzymał się koło Wik. Jedną nogę w oczywiście wysokich obcasach postawiła na biurku, a druga swobodnie zwisała.
    - Jakiś przełom? - zapytał.
    - Sir - miała ton jakby chciała wydać jakieś ważne oświadczenie - Pracują tu sami idioci.

    - Słucham? - zerknął nerwowo na gości.
    - Powinien pan robić jakieś testy IQ zanim kogoś przyjmie... - przechyliła lekko głowę, bo zasłonili jej widok - Może na przykład włączysz ją do prądu?! - ryknęła na agenta, który właśnie tłukł bezlitośnie drukarkę - Przepraszam, ale siadłam tu sobie parę minut temu i jestem coraz bardziej przerażona - wróciła spojrzeniem do szefa i osób które przyprowadził. Kiedy spojrzała na Harveya miała dziwne wrażenie, że się śmieje mimo, że cała jego postawa nie okazywała niczego takiego. Był znowu panem mecenasem w garniturze jak spod igły i ze sztywnym kręgosłupem. Zeskoczyła zwinnie z biurka.
    - Zapraszam - ruszyła w stronę pokoju dochodzeniowego, gdzie od samego rana rozpisywała tablicę. Zamieszczała na niej wszystkie dane i wydarzenia istotne w sprawie zachowując właściwą oś czasu.
    - Zdobędę jakiś dokument zabraniający ci pić kawę - powiedział Brumer.
    Wik przemyślała to przez chwilę robiąc skoncentrowaną minę.
    - Nie zdobędzie pan - odpowiedziała z całą pewnością.
    - Ładne dzieło - usłyszała głos Harveya. Odwróciła się do niego. Stał z Jessicą i oglądali tablicę. Carlo stał pośrodku pokoju patrząc na nią jakoś tak dziwnie. Wik ominęła go i podeszła do tablicy od strony Jessici. Na głównym planie wisiały dwa zdjęcia: Hermensa i Tannera. Tyle, że Tanner czarnym markerem miał dorysowane wąsy i zeza...
    - Czy ja coś wspominałam o głupocie szerzącej się w tym miejscu? - syknęła - Lincoln!
    Młody blondyn o poczochranych włosach i wesołych oczach wpadł do pokoju.
    - Zaparzyć więcej kawy?
    - Poczekaj chwilę - mówiła spokojnie i złowróżebnym głosem - Czy masz nam coś ważnego do powiedzenia? - zrobiła krok w bok odsłaniając zdjęcie.
    - Jaa tylko pomyślałem... - zająknął się, ale był bardziej rozbawiony niż wystraszony.
    - Pomyślałeś? - przerwała mu Wik - Największym dramatem naszej epoki jest to, że głupota bierze się za myślenie. Wiesz kto to powiedział? - milczenie - Oczywiście, że nie wiesz... A wiesz, że to materiał dowodowy?
    - To ja pójdę zaparzyć kawę - zniknął szybciej niż się pojawił. Wik jednym ruchem zerwała z tablicy pomalowane zdjęcie i cisnęła je do kosza. Miała dzisiaj naprawdę nie najlepszy dzień. Wczoraj po wyjściu Maya przyjechał Dominik i przez dobre pół godziny okupował wejście. Zrobiła to pierwszy raz w życiu... Schowała się. Udawała, że jej nie ma. Później dzwonił nieskończoną ilość razy aż wzbudził jej wyrzuty sumienia. W sumie przecież coś ich łączyło... Jakaś fascynacja i zrozumienie. Przecież to właśnie z nią spędził ostatnie chwile przed wyjazdem. W każdym razie efekt był taki, że spała niespokojnie ciągle się budząc i o czwartej rano uznała, że dłużej już tego nie wytrzyma. Może jeszcze troszkę przesadziła z kawą, bo dłonie jej lekko drżały, a serce co chwilę mocno łomotało.
    - Więc już jeden etap mamy za sobą - zaczęła opowiadać - Mamy już dowód na sfałszowanie jednego z dokumentów, drugi do udowodnienia powinien być prostszy. Za chwilę pojawi się pan Lanc. Być może w obecności swojego pożal się Boże adwokata, ale to dobrze. Mam pewne podejrzenia względem niego i zamierzam je wyjaśnić bez względu na wszystko.
    - Przyszedł. Sam. - Lincoln wsuwa głowę do środka.
    - Dzięki. Dobrze jakby was tu nie widział.
    Zebrała dokumenty ze stołu i wyszła zamykając za sobą drzwi. Lanc czekał na nią w pokoju przesłuchań. Nie tym miłym. Tym zwyczajnym. Z białymi ścianami i lustrem weneckim.
    - Dzień dobry panie Lanc - wyciąga rękę - Cieszę się, że się pan tak szybko zjawił. Nie zajmę panu dużo czasu.
    Wskazała Lancowi miejsce na przeciw lustra sama siadając tyłem do ewentualnych widzów.
    - Panie Lanc zginęły już dwie osoby i za wszelką cenę nie chcę dopuścić do kolejnych ofiar - zaczęła prosto z mostu - Ktoś sobie tu brzydko pogrywa, a ja nie lubię się bawić. ZWŁASZCZA jeśli w grę wchodzi ludzkie życie.
    - Czego pani ode mnie oczekuje? - był dzisiaj spokojny i zrównoważony.
    - Albo bierze pan w tym wszystkim udział, albo ktoś pana wrabia i właśnie to chcę sprawdzić.
    - Dlaczego koncentruje się pani akurat na mnie? Myślę, że sprawa ma wiele wątków.
    - Owszem panie Lanc, ale koncentruje się na tych żyjących.
    Zamurowało go i pobladł. Przez chwilę milczy analizując to co usłyszał ale Wik nie pozwala mu myśleć za dużo.
    - Gdzie pana adwokat panie Lanc?
    - Powiedzmy, że ma czasami za dużo do powiedzenia. Więcej niż bym sobie tego życzył.
    - A ja odniosłam wrażenie, że stara się zagłuszyć pewne informacje, które chce mi pan przekazać.
    Dała mu do zrozumienia, że doskonale zna prawdę, tylko potrzebuje potwierdzenia.
    - Nie przyszedłem odpowiadać na pytania agentko Hastings.
    - To po co pan przyszedł panie Lanc? - był zdenerwowany, ale to nie jej się bał.
    - Przyszedłem coś opowiedzieć, ale najpierw musi mi pani zapewnić ochronę - czekał na reakcję.
    - Jeśli uznam to za konieczne - odparła spokojnie.
    - Jeśli mi nie zapewnicie ochrony niczego nie powiem.
    - Jeśli się rozejdzie, że pan tu był kto potwierdzi o czym rozmawialiśmy, a o czym nie? - nie dzisiaj i nie ze mną takie numery! Jego mina wyrażała irytacje. Pewnie myślał, że na to nie wpadnie. Oparł się łokciami o stół i zajrzał jej głęboko w oczy. Nie znalazł w nich kompletnie żadnego wsparcia, więc wrócił do wygodniejszej pozycji i jak człowiek przegrany zaczął opowiadać.
    - Hermens wysyła mnie czasami z różnymi poleceniami do swoich współpracowników... - widziała na jego twarzy upokorzenie - Pewnego dnia wysłał mnie do Tannera z pewnymi papierami. Nie jest to ważne ani nie wnosi nic do sprawy, więc nie będę wnikał w szczegóły - Wik nic nie mówiła, ani też nie można było nic wyczytać z jej miny - Pojechałem do lokalu, który wynajął na Brodway Empire i chyba go zaskoczyłem. To swoistego rodzaju hala produkcyjna - coraz ciekawiej - Drukują tam papiery wartościowe banków nowojorskich agentko Hastings. To, że żyję to tylko zasługa Hermensa. To był warunek jego współpracy. Dowiedziałem się z czasem, że dokumenty wysłane do Jessici i Harveya pochodzą właśnie z tamtego miejsca.
    - Czy może mi pan podać dokładny adres? - Louis wyrecytował jej go - Dlaczego zdecydował się pan o tym opowiedzieć?
    - Kiedy ostatni raz Tanner przyłapał nas na rozmowie zagroził mi i było coraz gorzej. Poza tym firma jest dla mnie najważniejsza, a Hermens był zawsze najwyższym autorytetem. Jak to często bywa ideał sięgnął bruku... - był mocno złamanym człowiekiem.
    - Panie Lanc. Czy może nam mi opowiedzieć o nielegalnych, lub... nieładnych działaniach pana Hermensa?
    - Chciał pozostać jedyny w tytule... Najpierw delikatnie symulował pewne sytuacje w czasie, których Jessica powoli traciła autorytet, później kiedy zobaczył, że Word ją broni wziął się za niego. Chciał, żeby Harvey zaczął przegrywać sprawy, ale na szczęście mu się to nie udało. Harvey umiał wybronić i siebie i klienta z takim wdziękiem jakby się nic nie stało. Świetnie go przejrzał od początku, a ja nie chciałem słuchać.
    Wik z niewiadomych przyczyn poczuła rosnącą dumę.
    - A kiedy połączył siły z Tannerem i zaczęli ginąć ludzie to było zdecydowanie za wiele... Nie wiem czy uratuje stołek, ale chcę uratować naprawdę dobrych prawników...
    - Proszę tu jeszcze chwilę poczekać panie Lanc. Zaraz ktoś przyjdzie i się panem zajmie. Oczywiście do zamknięcia sprawy ma pan naszą ochronę. Czy jest ktoś kogo chciałby pan nią objąć?
    Zastanowił się chwilę zasmucony.
    - Nie.
    - Dziękuję panie Lanc. Bardzo nam pan pomógł - dotknęła jego dłoni w pocieszającym geście. Spojrzał na nią z wdzięcznością. Chyba zaczynała być za miękka... Wstała i wyszła z pokoju przesłuchań. W tym samym momencie z pokoju "zza lustra" wysypali się w kolejności Jessica, Maya, Brumer i na samym końcu powolnym spacerowym krokiem Harvey. Mój Boże wszyscy oglądali ją jak na przedstawieniu?!
    - Co postanawiasz? - zapytał Brumer. Jak to miło, że zawsze zostawiał jej wolną rękę.
    - Maya znajdź plany budynku - Maya kiwnęła głową i ruszyła w swoją stronę - Linc! - stanął przed nią na baczność - Wyślij kogoś do kancelarii zatrzymajcie tam Hermensa za względów bezpieczeństwa, lub wymyślcie coś innego. Ma się z nikim nie kontaktować i odwołać wszystkie spotkania. I wiesz co? Załatw to sam. Muszę mieć pewność, że nikt niczego nie schrzani - Lincoln również kiwnął głową i bez dyskusji ruszył - Marty - powiedziała do pierwszego z brzegu agenta - Namierz telefon Williama Tannera - kolejne bezsprzeczne kiwnięcie głową - Chris jesteś wolny?
    - Jak muszę - wysoki i postawny mężczyzna z bardzo niskim i zachrypniętym głosem słuchał już z uwagą.
    - Świetnie zbierz chłopaków za dwadzieścia minut. Sir potrzebuję nakazu.
    Najbardziej martwiącym faktem było to, że większość komórek jej ciała wyczuwała Harvey'a, a nie koncentrowała się na sprawie. Musi iść gdzieś gdzie go nie będzie... Widząc Maye nadchodzącą ze sporym arkuszem ruszyła powoli w stronę pokoju dochodzeniowego.
    - Wik?
    Cholera! Odwróciła się prosto w pełne powagi czekoladowe oczy. Gdzie jest facet w jeansach, który ją uratował z opresji i zafundował cudowny masaż. Cholera znowu!! Zarumieniła się na samo wspomnienie...
    - Myślę, że znam ten budynek - powiedział mrużąc lekko oczy jakby coś zauważył.
    - Chodź w takim razie - powiedziała zbyt miękko. Jej ciało się cieszyło w czasie kiedy umysł przechodził katusze.
    W pokoju odwróciła tablicę ze wszystkimi notatkami w drugą stronę i zawiesiła plan budynku. Stanęli w trójkę patrząc na niego. Harvey zdjął marynarkę lekkim oczywiście przez lata wyuczonym ruchem i zawiesił na krześle. Z jedną ręką w kieszeni podszedł do planu.
    - Więc tu jest wejście, a tu - wziął długopis ze stołu i zaznaczył prostą linię - Tu jest szyb, którego nie ma na planie.
    - Skąd to wiesz?
    - Kiedyś miałem tam klienta. Właśnie o ten szyb chodziło. Jest wmontowany nielegalnie i z wadą konstrukcyjną. Nieważne. Prowadzi do czwartego piętra. Dalej jest normalna ściana. Tanner zajął cały parter po lewej stronie. Dziwne, ale to właśnie jego pokrętny sposób myślenia... Pewnie myślał, że w centrum miasta nikt go nie będzie szukał.
    - Maya pójdziesz po moje rzeczy? - zapytała dopiero po sekundzie zdając sobie sprawę, że zostanie sama z panem mecenasem...
    - Jasne - Maya pomyślała dokładnie o tym samym uśmiechając się do niej szelmowsko.
    - Więc w zasadzie tutaj mamy wejście główne, a tutaj bramę, którą wywożą towar - przyjrzała się mapie - Nie mają którędy uciec.
    - Mhm.
    - Tanner jest pod adresem - to był Marty.
    - Dzięki wracaj do swoich zajęć.
    - Jak ty to robisz? - zapytał Harvey.
    - Co robię? - usiadła przy stole starając się włączyć nieco bardziej kreatywne myślenie.
    - Wszyscy ci twardziele wykonują bez dyskusji każde twoje polecenie.
    Zaśmiała się.
    - Nie łatwo było się wkupić w łaski. Musiałam udowodnić, że dotrzymuję im kroku. Nie posłuchają nikogo słabszego.
    - Ale przecież wcale tak nie jest - podszedł do niej powoli - Nie jesteś taką twardzielką za jaką chcesz uchodzić.
    Patrzała na niego oniemiała. Był pierwszą osoba, która to zauważyła. Był pierwszym mężczyzną, który nie traktował jej jak kumpla... Minął ją i podszedł do okna. Wodziła za nim wzrokiem. Za stanowczym silnym i może odrobinkę zbyt despotycznym facetem. Za jego szerokimi ramionami, wąskimi biodrami i spodniami tak kusząco opinającymi pupę, kiedy trzymał ręce w kieszeniach.
    - Mam lepszy widok - powiedział. Co?! A przez okno... Mogła go sobie oglądać do woli, bo stał tyłem.
    - Nie jest taki zły - mruknęła.
    - Proszę - usłyszała trzeci głos. Aż podskoczyła patrząc na Maya, która ledwo powstrzymując śmiech. Zgromiła ją spojrzeniem, ale to tylko wywołało jeszcze większe rozbawienie przyjaciółki. Na szczęście wszedł za nią Chris, który od razu przeszedł do rzeczy.
    - Jaki plan?
    - Dzielimy się na dwie grupy. Twoja obstawia tyły i czeka w pogotowiu na mój znak. Ja wchodzę od frontu i robię zadymę jak ze Szklanej Pułapki.
    - Nie wkręcaj się - upomniał ją Chris. Jako były żołnierz (zresztą podobnie jak Brumer i Juan) lubił mieć całą akcję poukładaną jak w zegareczku. U niej było na odwrót. Kiedy miała zgraną ekipę mogła wyczyniać z nią cuda. Wchodzili i krótkimi poleceniami, zwykle w formie gestu lub spojrzenia potrafili tworzyć bardzo zorganizowany atak. Do pomieszczenia zaczęli wchodzić kolejno w pełni uzbrojeni agenci. Niektórzy nawet z małymi karabinkami.
    - Spokojnie chłopaki nie idziemy na Osamę! - zażartowała - Chris?
    Kiedy ten zaczął im zdecydowanym głosem opowiadać gdzie i po co idą i jak mają to zrobić Wik powoli wstała i zdjęła żakiet. W białej bluzce z długim rękawem podeszła do zawiniątka, które przyniosła jej Maya. Zdając sobie sprawę, że pewien nieznośny prawnik bacznie ją obserwuje. Wyciągnęła zza paska pistolet i położyła go na stole. Podniosła pewną specjalnie zmontowaną kaburę i zapięła ją w pasie. Specjalne w niej był to, że miała wszytą pochwę na nóż, której dolną część zapinało się na udzie.
    - Czy będą uzbrojeni? - usłyszała głos Chrisa.
    - Nic nam o tym nie wiadomo - odpowiedziała - Załóżmy, że tak - wzięła pistolet ze stołu i sprawdziła magazynek. Pełniutki. Zatrzasnęła go, zabezpieczyła broń i schowała ją na swoje miejsce w kaburze. Udając, że obserwuje Chrisa cały czas starała się nie patrzeć na Harveya, który nie opuszczał swojego miejsca pod oknem. Kolejną rzeczą, była jej ulubiona "zabawka". Jej przedmiot, dzięki któremu z walki stworzyła sztukę. Używała jej bardzo rzadko i w bardzo specjalnych przypadkach. Odwinęła z kawałka skóry duży, błyszczący nóż z lekko podgumowaną rękojeścią. Kiedy go używała był jakby przedłużeniem jej ręki. Spojrzała na refleks światła odbijający się na wypolerowanym ostrzu. Jednym sprawnym ruchem umieściła go na swoim miejscu. "Nadal uważasz mnie za taką delikatną?" pomyślała z lekkim żalem. Kolejna w kolejce była kamizelka kuloodporna z małym, białym napisem FBI na piersi. Zacisnęła ją mocno na bokach. Z doświadczenia wiedziała, że przy okazji nieźle osłania żebra przed twardszym butem.
    - Wik! - dotarł do niej zniecierpliwiony głos Chrisa. Uniosła na niego wzrok - Za ile wychodzimy?
    - Pięć minut.
    - Jakieś błogosławieństwo?
    - Moi ludzie wiedzą co robić.
    - Czekajcie na dole - rzucił w stronę oddziału. Wszyscy wyszli.
    - Mogłabyś chociaż udawać że cię interesuje co ustalamy?!
    - Ty sobie musisz wszystko ułożyć Chris, ja i tak zrobię co będę uważała za odpowiednie - naciągnęła cienkie skórzane rękawiczki i z powrotem założyła żakiet - Możemy iść. Nie, nie mamy nakazu - chciała już iść do Brumera, ale Chris ją uprzedził. Na szczęście Maya nadeszła w samą porę.
    - Ścisnęłaś dobrze kamizelkę? - zapytała z matczyną dociekliwością.
    - Maya... - jęknęła. Nie miała ochoty na dyskusję. Nie chciała, żeby Harvey ją dłużej oglądał.
    - Nie sądzę, żeby Peter był zachwycony składaniem twoich żeber po raz setny! Ma specjalny talent do łamania żeber! - powiedziała do Harveya.
    - Ma coraz więcej talentów - powiedział bardzo cicho. Wik w końcu spojrzała na niego. Miał tą swoją nic nie wyrażającą maskę z ustami ściśniętymi w jedną linię. Patrzał na nią ciemnym wzrokiem. Był zły? Nie mogła teraz o tym myśleć.
    - Coś tu nie gra... - zaświtało jej nagle - Za łatwe to się wydaje. Dopilnujcie dobrze Hermensa. Ma nie dać nikomu żadnego cynku... - poklepała Maya po ramieniu i szybko opuściła pokój.

    Jessica krążyła po gabinecie Brumera jak rozjuszone, dzikie zwierze. Minęły już dwie godziny odkąd ekipa wyruszyła. Dwie godziny ciszy, w czasie której nikt o niczym nie informował, nikt nie mówił co się dzieje. Jej brat siedział zamyślony przy biurku, a Harvey nie wyglądał jakby myślał o czymkolwiek wygodnie rozłożony na kanapie. Mimo to prawie widziała jak trybiki w jego głowie się już przegrzewają od nadmiaru myśli. Zadzwonił telefon. Obydwoje wyczekująco popatrzeli na Brumera. Sam odebrał szybciej niż zwykle.
    - Tak... Tak niech przyjdą do mnie - odłożył słuchawkę - Właśnie wrócili. Hastings z Franco za chwilę tu będą.
    I rzeczywiście po około dwóch minutach Chris zapukał do drzwi.
    - Wszystko poszło prawie gładko - powiedział na powitanie.
    - Prawie? - zapytał Brumer.
    - Gdzie Wiktoria? - Harvey wstał ze swojego wygodnego miejsca z niepokojem w głosie.
    - Poszła umyć ręce. Wszystko w porządku - Chris zatuszował zdziwienie wywołane aż tak wielką troską.
    - Macie go? - zapytała Jessica.
    - Tak pani Powels. I nie wyjdzie z więzienia przez wiele lat nawet jeśli zwoła cały sztab kolegów z kancelarii.
    - Doskonale. Siadaj i opowiadaj.
    - Weszliśmy według planu. Wik od frontu, ja czekałem na tyłach na sygnał. Dostałem go po pierwszych trzydziestu sekundach. Zrobiło się naprawdę gorąco.
    Drzwi się otwarły bez pukania i weszła rozsierdzona Wik.
    - Hastings? - powiedział gniewnie Brumer.
    - Dobrze już!! Poniosło mnie troszeczkę. Przepraszam! - zapadła grobowa cisza - Ale zasłużył sobie! - dodała usprawiedliwiającym tonem. Nagle jakby dostając olśnienia spojrzała najpierw na ściągnięte brwi szefa, a później na Chrisa, który mimowolnie uderzył się otwartą dłonią w czoło - Nie sypnąłeś tak? - mruknęła z opuszczoną głową.
    - Możesz nam opowiedzieć co takiego miał "sypnąć"? - mina Brumera zdradzała, że szykował się na najgorsze.
    - Muszę na chwilkę... - już robiła krok w tył i kciukiem wskazywała drzwi.
    - Siadaj! - Brumer powiedział to cicho, ale w taki sposób, że zamarła w pół ruchu grzecznie podeszła do krzesła - Na litość boską Hastings gdzie masz nóż?!
    Usiadła jakby ją podcięło. Posłała mu spojrzenie zbitego szczeniaka, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Tak naprawdę miała ochotę się rozpłakać. Pozwoliła sobie na to, żeby nerwy ją poniosły i czuła jak wielka śliwa rośnie jej na prawym policzku na wysokości żuchwy. Chciała, żeby ktoś ją przytulił. Może być to ktoś kogo zapach i aura dotarły do niej kiedy tylko weszła.
    - To może opowiemy po kolei... Na czym skończyłeś Chris?
    Chris odchrząknął i zaczął kontynuować.
    - A więc prawie od pierwszej minuty zrobiło się gorąco. Zastrzegłem Wik, że jak tylko zobaczy jakąś broń daje znak. Posłuchała - spojrzał na nią z przekąsem. Aż się skuliła. Błagam nie dzisiaj! - krzyczała jej podświadomość.
    - Tanner nakazał swoim ludziom bronić miejsca za wszelką cenę, a sam zajął się niszczeniem dowodów co oczywiście było absolutnie niemożliwe. To aż dziwne jak ludzie w ataku paniki przestają myśleć. Ponieważ uderzyliśmy z dwóch stron nie mięli większych szans. Jednak próbowali... - przerwał widząc jak Wik bierze jakąś statuetkę z biurka Brumera i przykłada sobie do siniaka na twarzy nie zwracając na nikogo uwagi. Oczywiście nie wzięła pod uwagę, że może to być jakaś ważna pamiątka - Stawiali zaciekły opór. Dwoje naszych oberwało, ale to tylko draśnięcia. Nic groźnego. Zacząłem się martwić dopiero, kiedy Wik przeleciała przez pół hali i zatrzymała się na betonowym słupie.
    - Oczywiście nie tą częścią ciała co trzeba - obróciła figurkę w drugą, zimniejszą stronę.
    - Do tej pory nie wiem jak to się stało.
    - Nie pytaj...
    - W każdym razie to była banda rozwścieczonych idiotów więc szybko się obrobiliśmy. Znaleźliśmy kilkanaście pustych arkuszy. I Wik szybko zaczęła łączyć fakty jak to ona ma w zwyczaju.
    - Właściwie to tylko dzięki Harveyowi udało nam się znaleźć podrobione papiery - Wik spojrzała z wdzięcznością na twarz wyzutą z emocji. Dlaczego nie może być odrobinę bardziej... ludzki...? - Zaczęłam szukać szybu o którym mówiłeś. Był naprawdę dobrze ukryty i gdybym o nim nie wiedziała nawet bym nie podejrzewała jego istnienia. Znaleźliśmy w nim wszystko włącznie z przenośną lodówką, w której była... dłoń pierwszej ofiary.
    - Kiedy dojdziemy do momentu, gdzie używasz noża? - zapytał Brumer. Wik zjechała na krześle kilka centymetrów. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nigdy nie dawała się ponieść emocją. Tym razem dała się podejść jak nowicjuszka.
    - Sprowokował mnie - zaczęła od usprawiedliwienia.
    - KTO?! - krzyknął zniecierpliwiony Brumer.
    - Tanner...
    - Co mu zrobiłaś? - oparł bezsilnie czoło na dłoni.
    - Nic mu nie będzie... Przecież wie pan, że umiem się posługiwać nożem...
    - Co. Mu. Zrobiłaś. - powtórzył nie chcąc słyszeć już nic więcej.
    - Przybiła mu dłoń do stołu - powiedział zniecierpliwiony Chris. Słowa padły, stało się. Spuściła głowę i spojrzała potulnie na szefa.
    - Mam nadzieję, że miałaś dobry powód?
    - Słyszałem z daleka jak zgrzyta zębami. Nie zdążyłem dobiec.
    - Wiesz, że możesz mieć problemy, jeśli twój powód nie był wystarczający?
    - Nie będzie miała żadnych problemów - powiedział zupełnie przekonany Harvey.
    Wszyscy na niego spojrzeli. On patrzał na Brumera jak na prokuratora, którego miał pokonać. Bronił jej? Przestała na chwilę oddychać odkładając figurkę na biurko. Prześlizgnął się po niej wzrokiem, ale nie zatrzymał ani na moment.
    - Co z Hermensem? - Jessica przerwała ciszę.
    - Dajemy wam wolną rękę - na tym polu Wik poczuła się nieco pewniej - Zrobicie z nim co chcecie. Linc może go aresztować choćby w tej chwili jeśli wniesiecie oskarżenie.
    - Nie... - powiedziała przeciągle patrząc na Harveya - Zgotujemy mu lepszy los. W zasadzie to chcę to zrobić teraz - poderwała się z miejsca, a Harvey razem z nią. Oczywiście on się nie poderwał. Wstał z godnością - Jedziemy do kancelarii. Niech agent Lee nie podejmuje żadnych kroków.
    Wik wyciągnęła telefon.
    - Hej Linc. Pilnuj go nadal. Pani Powels sama chce się tym zająć, ale bądź w pogotowiu ok? Super... Tak w porządku. Na razie.
    - A puki co dziękujemy za wszelką pomoc. Nie spodziewałam się, że rozwiąże to pani tak szybko.
    Podeszła do niej i uścisnęła jej dłoń. Wik przemknęło przez myśl co by zrobiła, gdyby zobaczyła ile krwi jeszcze niedawno na niej było.
    - Polecam się. To przyjemność dorwać kogoś takiego jak Tanner.
    - Agencie Francis. Dziękuje za wsparcie.
    - Cała przyjemność po mojej stronie. Ktoś musi ją pilnować - uśmiechnął się i na swój cudowny żołnierski sposób uścisnął jej dłoń. Harvey powoli podszedł do Wik i wyciągnął dłoń.
    - Dobra robota - powiedział zupełnie nieobecny wzrokiem.
    - Duża w tym twoja zasługa - znowu się uśmiechnęła i cień bólu przemknął przez jej twarz. Dłoń Harveya była ciepła i jak zwykle to ciepło przenikało ją w głąb. Nie zareagował w ogóle na jej słowa oceniając siniaka na policzku, a później przekręcił jej dłoń patrząc na otarcia na kostkach.
    - Takie uroki. Rękawiczki i tak osłaniają od najgorszego - czuła, że jeszcze chwila obdukcji i zacznie paplać jak najęta. Nieoczekiwanie ciepło z dłoni zniknęło i odeszło do Chrisa.
    - Dziękuję za wszystko Phill - Jessica objęła Brumera, a on uśmiechnął się zadowolony.
    Wik i Chris spojrzeli na siebie myśląc dokładnie o tym samym. Ich szef terminator "Phill"? Na szczęście skończyło się szybko i bez większych ofiar. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!