czwartek, 17 stycznia 2013

SPICY Rozdział 31


    - Jak się czuję Martha? - pytam Nathalie. Siedzimy na jednym z biurek i pijemy kawę. Tak piję kawę! Kiedy Harvey wczoraj odwiózł mnie do domu spędziliśmy czas do późnej nocy rozmawiając zupełnie luźno i niezobowiązująco, a kiedy próbowaliśmy się pożegnać skończyło się na podłodze w salonie... I w końcu spałam może trzy godziny...W każdym razie kawa może okazać się niezbędna, jeśli nie chcę dać się zestrzelić przy pierwszej z brzegu okazji. Chociaż i tak mam wrażenie, że Maya zadbała, żeby ten napój bardziej smakował kawą niż był nią w rzeczywistości.
    - Wraca dzisiaj do domu.
    - Uwierzcie mi, że to było jak spełnienie najczarniejszego scenariusza, kiedy zobaczyłam, że Martha upada - Maya nadal bardzo przeżywa sprawę i wcale jej się nie dziwię.
    - Tata naciskał, żeby została w Nowym Yorku, ale uparła się, że wróci do domu...
    - Obydwoje są uparci co? - mówię z przekąsem, bo doskonale wiem o czym.
    - Nie wiem które bardziej. Chociaż jeśli chodzi o babcie tata często przysłowiowo macha na nią ręką. Mówi, że też będę to robiła, kiedy będzie w jej wieku.
    Uśmiecham się ciepło. Ciekawe jaki będzie Harvey za dwadzieścia lat... Złagodnieje, będzie zajmował się wnukami i osiądzie gdzieś na wsi? Mam nadzieję, że nie!
    - Wik - głos Chrisa wyrywa mnie z zamyślenia - Pomyślałem, że cię to zainteresuje - podaje mi akta sprawy.
    - Co to?
    - Najnowsze doniesienie - odpowiada tajemniczo i odchodzi.
    Wymieniamy z Mayą rozbawione spojrzenia.
    - Ktoś tu ze specjalnego przebranżowił się w tajnego!
     - Raczej tajemniczego! -  jej oczy robią się wielkie od hamowanego śmiechu - Chodź pomożesz mi dzisiaj - mówi do Nathalie i obie odchodzą. Otwieram teczkę.
    Vincent Romero. Tak znam pana Vincenta. To jedno z naszych utrapień. Handlarz bronią, nieuchwytny, wykręca się zgrabnie za każdym razem, kiedy już jesteśmy krok od niego. My robimy jeden on dwa. Przerobiła go już chyba połowa agentów w Stanach. Najnowsze doniesienia... Oj! Nie nazwałabym tego inaczej. Został złapany za rękę i siedzi w areszcie na piątce. Ładne mi rzeczy tak od poniedziałku. Znaleziono go z torbą niezarejestrowanych coltów. Ktoś go wsypał. Biedny "ktoś" pewnie już nie żyje. W każdym razie trzeba kuć żelazo puki gorące. Wyciągam telefon.
    - Cześć - mówię ze słodkim uśmiechem.
    - Jezu Wik... Czego chcesz? - Juan nie daje się zwieść.
    - Co to za złe nastawienie!
    - Bo przecież często się przymilasz!
    - Wpadnij do mnie jak tylko będziesz mógł.
    - Co jest?
    - Coś interesującego.
    - Nie wiem, o której będę mógł.
    - Będę cierpliwie czekała.
    Rozłącza się. Co to za humorki?! Wspinam się na górę do Brumera. Potrzebuje tylko jednego cichego "tak".
    - Proszę na to zerknąć - podsuwa mu teczkę i siadam na krześle. Brumer zagłębia się w czytaniu, a ja czekam...

    Chodzę zniecierpliwiona pomiędzy biurkami. Przyjdzie jak tylko będzie mógł tak? Jest już grubo po południu, a ja siedzę bezczynnie...
    - Dzień dobry - aksamitny głos wyrywa mnie z tego świętego wzburzenia.
    - Hej! A co ty tutaj robisz?!
    Mój Pan Perfekcyjny w swoim doskonałym garniturze patrzy na mnie spod rzęs. Mam ochotę dotknąć tych świetności, ale w porę się powstrzymuje kątem oka widząc Brumera.
    - Co za samokontrola - mówi tak, że słyszę go tylko ja.
    - Wystawiasz mnie na niezłą próbę mecenasie - robię minę jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
    - Nie specjalnie.
    - Czyżby? - unoszę brew.
    - Mogę nakarmić moje dziecko?
    - Tak jest proszę pana.
    Mimo stoickiej miny ma tyle wesołych iskierek w oczach, że nie potrafię się nie roześmiać. Połowa głów odwraca się w naszą stronę.
    - Chyba jako przełożona nie mogę się śmiać - szepcze lekko wystraszona.
    - No oczywiście, że nie możesz.
    Podnoszę słuchawkę i wystukuje numer.
    - Oddaj Nathalie - odkładam.
    - Jesteś zestresowana?
    Kiwam głową.
    - Mógłbyś czasem udawać, że czegoś nie widzisz...
    - To by nie leżało w zgodzie z moją naturą. Mogę ci w czymś pomóc?
    - Dziękuję, ale muszę się z tym uporać sama. Możesz trzymać kciuki.
    - Zdajesz się na szczęście?
    - Tym razem tak. Wszystko zleży od nastroju Juan'a. Albo się zgodzi pomóc, albo nie. O mój Boże! - szczęka mi opada bezwładnie, kiedy właśnie z windy wychodzi wyżej wymieniony w sztywnym, eleganckim garniturze.
    - Cześć - posyła mi ponure spojrzenie. Podaje rękę Harveyowi - Nie chcę słyszeć ani słowa - wbija mi w ramię palec wskazujący.
    - Jezu za długo przebywasz z Zoe - pocieram ramię. Bardziej wyczuwam niż widzę dezaprobatę ze strony Harveya - Bardzo ładnie wyglądasz! - wybucham śmiechem kiedy wierci się w zbyt ciasnej marynarce.
    - Palmer kazał mi to założyć...
    I dopiero teraz zauważam malutką, ledwo zauważalną może centymetrową blaszkę w klapie.
    - Juan!!! - klaszczę w dłonie zachwycona - Dostałeś odznaczenie za sprawę, którą rozwiązałam!! - ciągnę farsę z szerokim uśmiechem - Gratuluje!
    Juan przechyla głowę z groźną miną. Podaje mu teczkę, która do tej pory leżała na biurku.
    - Czytaj gwiazdo.
    Patrzy na mnie nieufnie, ale w końcu bierze ją, idzie do sąsiedniego biurka i siada przy nim. W tym czasie dołącza do nas Nathalie.
    - Cześć tato!
    - Cześć kochanie!
    - Chcę hamburgera - uśmiecha się słodko.
    - Jak sobie życzysz.
    Chyba nigdy się nie napatrzę na Harveya w roli ojca. Jest dokładnie taki jaki ojciec być powinien.
    - Wik wiem co kombinujesz - stwierdza spokojnie Juan. Zostawiam Harveya z Nati i siadam koło niego na biurku.
    - Chcę z nim tylko porozmawiać - teraz muszę użyć całej mojej manipulatorskiej mocy.
    - Tylko porozmawiać - patrzy na mnie jak na wariatkę - Co chcesz mu powiedzieć?
    - To jedyna taka okazja Juan... - jęczę błagająco - Wiesz, że lada chwila stanie się coś i wyjdzie na wolność. Potrzebuję pięciu minut.
    - Ponieważ cię znam, mam stu procentową pewność, że to się źle skończy...
    - W ciągu pięciu minut nie dam rady niczego napsocić - kręcę głową.
    - Dasz w ciągu pięciu sekund.
    - Jezu Brumer się zgodził. Jak coś on dostanie po tyłku.
    - Brumer się zgodził?
    - No tak.
    - To zmienia postać rzeczy - marszczy brwi i widzę jak jego szare komórki się zżymają - I obiecujesz, że nie dostane za to po tyłku?
    - Nie dostaniesz. Co najwyżej ja dostane, ale za mnie dostanie Brumer, bo się zgodził.
    - Daj mi chwilę - wyciąga telefon i odchodzi kilka kroków. Odwracam się z triumfalnym uśmiechem, ale nie zastaje już ani Nati, ani jej ojca. Przemieszczają się jak duchy.
    - Jutro rano - rzuca za nią Juan - Przyjadę po ciebie o dziewiątej.

    Po długiej kąpieli siada w salonie na kanapie. Musi wszystko przemyśleć. Musi wiedzieć co powiedzieć. Nie ma wątpliwości, że wezmą sobie pięć minut do serca i nie pozwolą jej zostać ani sekundy dłużej. To będzie coś na kształt znaczenia terenu, przedstawienia się. Udowodnienia, że to jej ma się obawiać, że to ona jest największym zagrożeniem. Zresztą policja i tak mu nic nie zrobi... Kiedy wyjdzie, a stanie się to lada chwila muszę być gotowa. Dobrze, że Harvey wyjeżdża, bo nie będzie się musiała o niego martwić. Głośne pukanie do drzwi wyrywa ją z zamyślenia. Uśmiecha się idąc otworzyć. Bardzo liczyła na to, że przyjedzie się pożegnać. No i oto on. Absolutnie piękny i tajemniczy z niezgłębioną miną patrzy jej intensywnie w oczy. Bez słowa niestety nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu wpuszcza go do środka. W milczeniu idą do salonu. Szarpnięcie za łokieć zatrzymuje ją na środku. Odwraca się gwałtownie.
    - Rozbierz się - krótka komenda.
    Fala gorąca natychmiast wymazuje z jej głowy niepotrzebny natłok myśli. Ten władczy ton działa jak najlepszy afrodyzjak. Rozwiązuje szlafrok i rzuca go za siebie. Nagie sutki od razu się prężą w stronę mężczyzny. Stoją w totalnej ciszy, a Harvey ogląda ją zupełnie beznamiętnie. Jak towar na półce. Piersi, brzuch, ciasno złączone uda - to wszystko jest na widoku. Ciepło coraz szybciej krąży jej w podbrzuszu, a piersi unoszą się w szybszym oddechu. Kolejne polecenie wyciska wilgoć między nogami i przyprawia o drżenie.
    - Na kolana - tym samym spokojnym i władczym tonem.
    Osuwa się na kolana, a twarde płytki niemiłosiernie uciskają. Nie może mu tego okazać. Na wysokości jej wzroku znajduje się teraz jego rozporek. Przełyka głośno ślinę zerkając do góry.
    - Mam ci wszystko tłumaczyć? - nie wygląda jakby czekał z niecierpliwością na pieszczotę, ale Wik wie, że to część gry. Uwielbia tą grę. Drżącymi palcami rozpina guzik i rozporek pod którym rysuje się spore wybrzuszenie. Kiedy go w końcu uwalnia oblizuje wargi. Pachnie świeżością i facetem. Nie jest jeszcze w erekcji, ale prezentuje się naprawdę okazale. Świadoma, że Harvey obserwuje każdy jej ruch wysuwa język i przesuwa nim od główki aż po kępkę gęstych włosków u podnóża. Penis drga gwałtownie zdradzając emocje jego pana, więc nie tracąc czasu Wiktoria ujmuje go w dłoń i kieruje do swoich ust. Pyszny smak pożądania.
    - Ręce na plecy - ton nadal pozostaje władczy, ale już nie taki suchy. Wik w momencie splata dłonie na plecach i zaczyna poruszać głową. Męskość rośnie i wydłuża się w jej ustach coraz bardziej. To tak bardzo podniecające, że zaczyna dyszeć razem z Harveyem. Ten z kolei schyla się i zbiera z karku jej wilgotne włosy. Zaczyna popychać jej głowę coraz dalej wsuwając się coraz głębiej. Kiedy jest już pewna, że nie zmieści ani milimetra więcej Harvey od razu wysuwa biodra i udowadnia jej, że się myliła. Bolą ją kolana, boli ją skóra głowy od rytmicznego ciągnięcia za włosy, a wilgoć spływa po udach. Jest jak w gorączce. Jej ciało pulsuje żarem, chce go w środku. Chce spełnienia, podczas, kiedy jej kochanek rozpala ją swoimi ruchami do białości. To się dzieje bez jej woli. Dłonie na plecach się rozplatają. Jedna wędruje do umięśnionego uda Harveya, a druga znajduje gorący, mokry punkt między nogami. Mężczyzna w momencie nieruchomieje. O cholera.
    - Czy ty się właśnie dotykasz? - pyta zimno i opuszcza jej usta. Wik zamroczona pożądaniem nie jest w stanie nic powiedzieć. Dyszy ciężko błagalnie patrząc do góry w czekoladowe oczy.
    - Wstawaj - wygląda na złego. Podnosi się szybko. Ten łapie ją za kark i prowadzi do kuchni - Łokcie na blacie i nie waż się ich stamtąd zabrać.
    Wykonuje kolejne polecenie i wypina się w jego stronę. Kciuk przejeżdża po kobiecości, a Wik pojękuje cicho.
    - Złap za krawędzie i nie puszczaj.
    Robi to bez wahania. Cokolwiek chce z nią zrobić niech się pospieszy. Wyciąga z niej kciuka i przejeżdża nim pomiędzy pośladkami.
    - Teraz, za karę chcę twój tyłeczek.
    Wik zastyga w miejscu. Nie dla tego, że przeraża ją taka perspektywa, nie dlatego, że ją ciekawi. Dlatego, że na chwilę obecną niczym innym nie marzy. Niech ją weźmie jak tylko mu się podoba, byle szybko i mocno. W jednej chwili jej ciało odbiera kilka bodźców naraz. Główka penisa uderza w jej kobiecość, a mocno nawilżony kciuk wsuwa się w zakazane miejsce. Wciąga łapczywie powietrze, kiedy Harvey wydaje pomruk przyjemności.
    - Właśnie tak maleńka - głos ledwo wydobywa się z jego ust.
    Zaczyna poruszać zarówno swoim palcem jak i męskością. Wik zaciska palce na krawędziach blatu, kiedy nieznana do tej pory przyjemność prawie zwala ją z nóg. Spełnienie przychodzi szybko i mocno. Harvey dochodzi prawie w tym samym czasie. Opiera się klatką piersiową o jej plecy i obydwoje dyszą ciężko. Trwają w bezruchu aż nie uspokoją oddechów. Drobniutkie pocałunki wzdłuż kręgosłupa wyrywają ją z letargu.
    - Chodź tu mała - pomaga jej się wyprostować i prowadzi na kanapę. Kładą się w możliwie najwygodniejszej pozycji mocno przytulając.
    - Podobało ci się?
    Wik unosi głowę zastanawiając się nad odpowiedzią.
    - Dlaczego uważam za niestosowne powiedzieć, że tak?
    Harvey uśmiecha się i całuje ją w czoło.
    - Nasze małe perwersje są mało przyzwoite, więc powinnaś się przyzwyczaić.
    Wywołuje to tylko rumieniec. Harvey najwyraźniej świetnie się bawi!
    - Więc rozumiem, że ci się podobało?
    Kiwa zdecydowanie głową. Bardzo jej się podobało.
    - Jak wrócę spróbujemy czegoś większego - mruczy obiecująco.
    - Jego? - Wik wygląda na naprawdę przerażoną.
    - Nie słonko, nie jego - przeczesuje jej włosy uśmiechając się czule - Nie tak szybko. Jeszcze niedawno się bałaś, czy się zmieści po właściwej stronie.
    - Jezu Harvey! - to wręcz nienormalne, żeby zważając na to co robią tak bardzo wstydziła się o tym rozmawiać.
    - Uwielbiam, kiedy tak reagujesz...

                                                                             ***

    Punkt 9:30 idę ramię w ramię z Juan'em przez zatłoczoną salę piątego komisariatu. Mimo że mój towarzysz kiwa co chwilę w powitalnym geście funkcjonariusze zachowują dystans. Wiem, że jestem tego powodem. Dla nich z pewnością mam na czole migającą tablicę z napisem FBI, a federalni to nic przyjemnego. Taka policja tylko z większymi prawami niż ich własne. No cóż nie przyszłam tu szukać przyjaciół. Przerabiałam to już u Juana na dwunastym. Wychodzi nam na spotkanie dwóch mężczyzn. Jeden jest niższy, starszy i łysiejący, natomiast drugi wysoki, postawny i zdecydowanie niedbały z wyglądu.
    - Dziękuję, że się pan zgodził kapitanie - Juan wita się z tym pierwszym.
    Nic nie odpowiadając podaje mu rękę i obydwoje zerkają na mnie.
    - Agent Specjalny Wiktoria Hastings - Juan wskazuje na mnie ręką - To kapitan Montana, a to detektyw Demming.
    Demming wygląda na typa, który średnio dba o higienę. Ubrany cały na czarno w grubej skórzanej kurtce i ciężkich buciorach ze zbyt długimi kręconymi włosami w nieładzie i dziwnie przyklejonymi do głowy nie prezentuje się najlepiej. W zasadzie oddycham z ulgą, kiedy żaden nieprzyjemny zapach nie dociera do moich nozdrzy.
    - Dziękuję, że zgodzili się panowie na to spotkanie.
    Kapitan otwiera usta chcąc coś powiedzieć, ale Demming przerywa mu.
    - Ma pani pięć minut i ani sekundy dłużej - głos ma szorstki i w jakiś dziwny sposób wulgarny.
    - Oczywiście - ledwo ukrywam uśmiech, kiedy potwierdza moje przypuszczenia.
    - W takim razie proszę za mną - nie ukrywa jak mało zachwycony jest moją obecnością. Ludzie często tak na mnie reagują. Juan posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. Wyluzuj będę grzeczna! Idziemy drogą, którą przyszłam i mijamy te same zdystansowane twarze, które miałam wcześniej.
    Demming zatrzymuje się guzikiem przywołując windę.
    - Romero jest szczególnie chronionym nabytkiem dlatego spotka się pani z nim w celi w specjalnie na tą okazję oczyszczonej części aresztu.
    - Rozumiem - przytakuje - Czy przyznał się już do czegoś?
    Drzwi rozsuwają się i wchodzimy do środka. W milczeniu zjeżdżamy na dół i odkrywam, że prócz zapachu skórzanej kurtki nie czuję żadnej ani przyjemnej, ani nie przyjemnej woni od mężczyzny. Ale jego fryzura... Naprawdę aż się prosi o grzebień i odrobinę wody. Wychodzimy prosto na stanowisko strażnicze.
    - Proszę podpisać - Demming wysuwa w moją stronę kartkę i długopis. Wpisuje się w niezbyt długą listę odwiedzających i wchodzimy do środka. Tutaj zapach jest już zdecydowanie mniej przyjemny. Za kratkami siedzą przestępcy winni rabunków, pobić, wandalizmów... Romero to bardzo prestiżowy więzień w tym miejscu. Wchodzimy do drugiego pomieszczenia.
    - Na końcu po lewej. Jesteście tutaj sami - Demming puszcza mnie w przejściu - Dwie minuty - zaznacza i drzwi się zamykają. Na nic zda się protest, więc nie tracąc czasu mijam kilka pustych cel i docieram do ostatniej.
    - Witam panie Romero - mówię bez ogródek. Mężczyzna stojący w kącie celi jest mi znany ze zdjęć. Niezbyt wysoki, postawny Meksykańczyk doskonale zaprawiony w walce. Długie włosy ciasno związane na karku, twarz niegdyś całkiem przystojna teraz naznaczona licznymi bliznami. Ponury wzrok wyrażający grozę i okrucieństwo. Vincent Romero - Nazywam się Wiktoria Hastings jestem z biura federalnego i proszę to zapamiętać. Hastings - powtarzam wyraźnie - Nie mamy wiele czasu, więc pozwoli pan, że pominiemy konwenanse - otwiera teczkę, którą ze sobą przyniosłam - Mam jeszcze tylko minutę zanim pański pogromca mnie stąd wyprosi. Chciałam tylko powiedzieć, że należę do pańskiego fanklubu i przyglądam się od dłuższego czasu pańskiej karierze. Handel bronią, kokaina, liczne morderstwa, nie do udowodnienia... Imponujące - ciemne, małe oczy obserwują mnie z kąta - Swoją drogą niedawno zlikwidowałam pańską konkurencję, pana Torresa. Chciałam się tylko przedstawić i powiedzieć, że już prawie znalazłam pańskie powiązanie z japońskim kartelem - zerkam na zegarek - W dobrym towarzystwie czas tak szybko płynie - uśmiecham się - Pani Samanta Masters nie jest taka twarda jak jej się wydaje.
    - Koniec czasu! - Demming otwiera drzwi.
    Patrzę na niego i wzdycham ciężko.
    - Tylko się pożegnam! - zwracam się z powrotem w stronę więźnia i ledwo się powstrzymuje od zrobienia kroku w tył. Twarz Vincenta znajduje się w tej chwili tuż przy kracie jakiś krok ode mnie.
    - Dlaczego mam zapamiętać? - ma głuchy, pusty głos, który wywołuje złowieszcze ciarki za kręgosłupie.
    - Obydwoje wiemy, że niedługo pan wyjdzie i wtedy może się umówimy na kawę. Opowie mi pan jakieś pikantne szczegóły, których nikt nie zna...
    - Agentko Hastings! - Demming rusza w naszą stronę.
    - W każdym razie dziękuję, że mnie pan wysłuchał - uśmiecham się do Romero - Chociaż zważając na okoliczności nie miał pan zbyt wielkiego wyboru. Do widzenia - kiwam głową i idę w stronę Demminga. Wracamy do windy i z jeszcze większą rezerwą odprowadza mnie do wyjścia.
    - Dziękuję za udostępnienie więźnia - wyciągam rękę.
    - Proszę podziękować Juanowi - potrząsa szybko moją ręką i odwraca się do wejścia.
    - Do widzenia detektywie.
    Kiwa tylko głową i zamyka za sobą drzwi. Co za nie wychowany typ!

    Po powrocie do biura zabieram Nati na kolejną lekcje samoobrony. Zadowolone i wyczerpane jemy chińszczyznę na podłodze w siłowni, po czym wracamy do domu. To znaczy ja do domu, ona do Bloomberg. Harvey jeszcze się nie odzywał. Czy powinnam mu przeszkadzać telefonami? Mogę napisać maila. Nie musi na niego odpowiadać!
    ____________________________________________________________________________
    DO: Harvey Word
    TEMAT: Zgłoś się!
    OD: Wiktoria Hastings
    5:50 PM      NYC

    Cześć! Jak minął dzień w egzotycznym Miami? Miałeś spokojny lot? Troszkę się martwię...

    Wik
    ____________________________________________________________________________

    Odpowiedź nie nadchodzi... Włączam telewizor i oglądam jakieś losowe programy. Faceta reklamującego samowary, kopulujące tygrysy, turniej taneczny... Za oknem robi się ciemno. Biorę z szafki "Cień wiatru" i zatapiam się w lekturze. Budzę się kiedy na ekranie telewizora pojawia się biały szum. Książka leży na ziemi. Myślałam, że stacje rewizyjne nadają całą dobę... Odkładając książkę na stół potrącam laptopa i ekran rozświetla się. Mam nową wiadomość.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: Melduje
    DO: Wiktoria Hastings
    9:47 PM       Miami/FL

    Cześć Mała.
    Przepraszam, że Cię zmartwiłem. Powinienem zadzwonić, ale to był wyjątkowo intensywny dzień. Właśnie wróciłem z kolacji z klientem i marzę już tylko o moim łóżku w NY i Tobie u boku. Wrócę najprawdopodobniej w sobotę po południu. Gotowa na wyjazd? Jak poszło spotkanie z Romero? Nie podoba mi się to Wiktorio. Pilnuj mojego dziecka i dbaj o siebie. Po powrocie nie chcę widzieć żadnego (nowego) siniaka.

    Harvey Word

    Kręcę głową uśmiechnięta. Opowiedziałam mu wczoraj co zamierzam i był bardzo niezadowolony, że w pojedynkę ładuje się w kartele. Przecież nie jestem sama... Moi koledzy popędzą z pomocą kiedy
    tylko ich to poproszę.

    Od: Wiktoria Hastings
    Temat: Nie taki diabeł straszny!
    Do: Harvey Word
    12:56 AM    NYC

    Pan Romero był bardzo cichy. Za dużo nie rozmawialiśmy. Zresztą detektyw Demming bardzo pilnował umówionych pięciu minut. W zasadzie nawet nie ma o czym opowiadać. Z kolei Twoje dziecko czyni spore postępy w obezwładnianiu. Jeśli będę miała jakieś siniaki to z jej winy! Rozmawiałam dzisiaj z Brumerem i obiecał nie dawać mi żadnej nowej sprawy aż do powrotu, więc raczej będę mogła wyjechać. Nie przemęczaj się za bardzo i wracaj szybko. Ja marzę o Tobie w jakimkolwiek łóżku!

    Wik

    Tym razem odpowiedź nadchodzi prawie natychmiast.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    TEMAT: Środek nocy!
    DO: Wiktoria Hastings
    03:00 AM    Miami/FL

    Chryste dziewczyno marsz do łóżka! Chyba wyślę Trevora pierwszym z brzegu samolotem, żeby Cię pilnował. Nawet nie minęła doba od mojego wyjazdu, a Ty już ślęczysz po nocach! Przemęczona na niewiele mi się zdasz...
    Harvey Word
    ____________________________________________________________________________
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings
    TEMAT: Hipokryzja?
    DO: Harvey Word
    01:03 PM      NYC

    Drogi Panie!
    Śmie mi Pan zwracać uwagę? Natychmiastowa odpowiedź oznacza, że siedzisz przy komputerze... I chciałbyś, żeby Trevor układał mnie do snu?
    DOBRANOC

    Wik
    ____________________________________________________________________________

    Odpowiedź czytam dopiero następnego dnia. Siedzę na kanapie w "przyjaznej piątce" z Maya i Nati. Maya siedzi przy stole, a Nati na nim. Popijamy herbatę i gawędzimy o zakupach. Planujemy się wybrać na nie jak tylko będziemy miały wolną chwilę. Nic nie wspominamy o wyjeździe w przyszłym tygodniu. Jakoś niezręcznie opowiadać o tym przy Nathalie. Czekam aż laptop się uruchomi i od razu sprawdzam pocztę.

    ____________________________________________________________________________OD: Harvey Word
    TEMAT: Hipokryzja w dobrej wierze.
    DO: Wiktoria Hastings.
    03:10 AM    Miami/FL

    Wyszedłem na drinka ze wspólniczką. W tym mieście nie da się spać. Wieczna impreza. NIKT poza mną nie będzie Cię układał do snu! I masz mi już nie odpisywać.
    DOBRANOC

    Harvey Word
    ____________________________________________________________________________

    Uśmiecham się zadowolona. Mój zaborczy, zazdrosny i chcący mnie tylko dla siebie mężczyzna.
    - Znowu coś zabawnego w laptopie? - Maya kpi sobie ze mnie. Nati na szczęście nie zwraca na nas uwagi odbierając telefon.
    - Cześć tato! - uśmiecha się zadowolona. Z przebiegłą miną biorę się za odpisywanie - Jak tam na Florydzie?
    "Wstydu nie masz? Będziesz rozpraszał moją stażystkę w godzinach pracy?!"
    - Właśnie z Wik i Mayą pijemy poranną herbatę - kontynuuje Nati.
    "Właśnie omawiamy bardzo ważne rzeczy!"
    - Mogę sobie tylko wyobrazić! Garnitur to nie najlepszy strój w Miami - zaczyna się śmiać.
    "Czy Ty się wczoraj włóczyłeś po nocach z jakąś kobietą? A mnie nikt nie może ułożyć do snu? To dyskryminacja... "
    - Oj tak - wzdycha Nati - Pamiętam jak wtedy poszliśmy na lody do Marcellego!
    "A na dodatek mam straszną ochotę na lody! Chociaż nigdy nie byłam u Marcellego..."
    Cała rozbawiona klikam "Wyślij" podczas kiedy mały rudzielec żegna się z ojcem. Ignoruję Mayę, która wywraca oczami na nasz widok.
    - Tak u babci też ok - Nati odpowiada cierpliwie - Dobra! Do usłyszenia! I uściskaj ode mnie mamę!
    Rozłącza się i wraca do picia herbaty. Patrzę tępo w ekran laptopa i czuję jak krew odpływa mi z twarzy i po chwili z reszty ciała. Dłonie stają się tak lodowato zimne i potwornie ciężkie. Podnoszę wzrok dziwiąc się, że kontroluje jakiekolwiek funkcje ruchowe mojego ciała. Mina Mayi musi odzwierciedlać moją. Nadchodzi wiadomość.
    ____________________________________________________________________________
    OD:Harvey Word
    TEAMAT: Skrucha
    DO: Wiktoria Hastings
    10:15 AM     Miami/FL

    Przepraszam za rozpraszanie stażystki, to się więcej nie powtórzy. Słyszałem, że herbata to doskonały trunek do omawiania "ważnych spraw". W ramach wynagrodzenia po powrocie zaproszę Cię na najlepsze lody w mieście. Podają je w Bloomberg. Jesteś zazdrosna o moją wspólniczkę? Nie łaziłem po nocach, tylko grzecznie siedziałem w bardzo kulturalnym miejscu.

    Harvey Word
    ____________________________________________________________________________

    Przełykam ślinę i staram się być możliwie obiektywna.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings
    TEMAT: Dlaczego nie?!
    DO: Harvey Word
    8:17 AM       NYC

    Jestem zazdrosna tylko kiedy mam powód. Uważasz, że mam? Pędzę do pracy. Miłego dnia.

    Wik
    ____________________________________________________________________________
    Blokuje komputer i odkładam go na stół.
    - Coś czuję moja panno, że dzisiaj zaliczymy i siłownie i strzelnice... - mruczę zamyślona do Nati. Rozjaśnia się w uśmiechu. Maya gładzi mnie po ramieniu. Chce mnie uspokoić, czy pocieszyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!