- Jak się czuję
Martha? - pytam Nathalie. Siedzimy na jednym z biurek i pijemy kawę.
Tak piję kawę! Kiedy Harvey wczoraj odwiózł mnie do domu
spędziliśmy czas do późnej nocy rozmawiając zupełnie luźno i
niezobowiązująco, a kiedy próbowaliśmy się pożegnać skończyło
się na podłodze w salonie... I w końcu spałam może trzy
godziny...W każdym razie kawa może okazać się niezbędna, jeśli
nie chcę dać się zestrzelić przy pierwszej z brzegu okazji.
Chociaż i tak mam wrażenie, że Maya zadbała, żeby ten napój
bardziej smakował kawą niż był nią w rzeczywistości.
- Wraca dzisiaj do domu.
- Uwierzcie mi, że to
było jak spełnienie najczarniejszego scenariusza, kiedy
zobaczyłam, że Martha upada - Maya nadal bardzo przeżywa sprawę
i wcale jej się nie dziwię.
- Tata naciskał, żeby
została w Nowym Yorku, ale uparła się, że wróci do domu...
- Obydwoje są uparci
co? - mówię z przekąsem, bo doskonale wiem o czym.
- Nie wiem które
bardziej. Chociaż jeśli chodzi o babcie tata często przysłowiowo
macha na nią ręką. Mówi, że też będę to robiła, kiedy
będzie w jej wieku.
Uśmiecham się ciepło.
Ciekawe jaki będzie Harvey za dwadzieścia lat... Złagodnieje,
będzie zajmował się wnukami i osiądzie gdzieś na wsi? Mam
nadzieję, że nie!
- Wik - głos Chrisa
wyrywa mnie z zamyślenia - Pomyślałem, że cię to zainteresuje -
podaje mi akta sprawy.
- Co to?
- Najnowsze doniesienie
- odpowiada tajemniczo i odchodzi.
Wymieniamy z Mayą
rozbawione spojrzenia.
- Ktoś tu ze
specjalnego przebranżowił się w tajnego!
- Raczej tajemniczego! - jej oczy robią się wielkie od hamowanego śmiechu - Chodź pomożesz mi dzisiaj - mówi do Nathalie i obie odchodzą. Otwieram teczkę.
- Raczej tajemniczego! - jej oczy robią się wielkie od hamowanego śmiechu - Chodź pomożesz mi dzisiaj - mówi do Nathalie i obie odchodzą. Otwieram teczkę.
Vincent Romero. Tak znam
pana Vincenta. To jedno z naszych utrapień. Handlarz bronią,
nieuchwytny, wykręca się zgrabnie za każdym razem, kiedy już
jesteśmy krok od niego. My robimy jeden on dwa. Przerobiła go już
chyba połowa agentów w Stanach. Najnowsze doniesienia... Oj! Nie
nazwałabym tego inaczej. Został złapany za rękę i siedzi w
areszcie na piątce. Ładne mi rzeczy tak od poniedziałku.
Znaleziono go z torbą niezarejestrowanych coltów. Ktoś go wsypał.
Biedny "ktoś" pewnie już nie żyje. W każdym razie
trzeba kuć żelazo puki gorące. Wyciągam telefon.
- Cześć - mówię ze słodkim uśmiechem.
- Jezu Wik... Czego
chcesz? - Juan nie daje się zwieść.
- Co to za złe
nastawienie!
- Bo przecież często
się przymilasz!
- Wpadnij do mnie jak
tylko będziesz mógł.
- Co jest?
- Coś interesującego.
- Nie wiem, o której
będę mógł.
- Będę cierpliwie
czekała.
Rozłącza się. Co to za
humorki?! Wspinam się na górę do Brumera. Potrzebuje tylko
jednego cichego "tak".
- Proszę na to zerknąć
- podsuwa mu teczkę i siadam na krześle. Brumer zagłębia się w
czytaniu, a ja czekam...
Chodzę zniecierpliwiona
pomiędzy biurkami. Przyjdzie jak tylko będzie mógł tak? Jest już
grubo po południu, a ja siedzę bezczynnie...
- Dzień dobry -
aksamitny głos wyrywa mnie z tego świętego wzburzenia.
- Hej! A co ty tutaj
robisz?!
Mój Pan Perfekcyjny w
swoim doskonałym garniturze patrzy na mnie spod rzęs. Mam ochotę
dotknąć tych świetności, ale w porę się powstrzymuje kątem
oka widząc Brumera.
- Co za samokontrola -
mówi tak, że słyszę go tylko ja.
- Wystawiasz mnie na
niezłą próbę mecenasie - robię minę jakbyśmy rozmawiali o
pogodzie.
- Nie specjalnie.
- Czyżby? - unoszę
brew.
- Mogę nakarmić moje
dziecko?
- Tak jest proszę pana.
Mimo stoickiej miny ma
tyle wesołych iskierek w oczach, że nie potrafię się nie
roześmiać. Połowa głów odwraca się w naszą stronę.
- Chyba jako przełożona
nie mogę się śmiać - szepcze lekko wystraszona.
- No oczywiście, że
nie możesz.
Podnoszę słuchawkę i
wystukuje numer.
- Oddaj Nathalie -
odkładam.
- Jesteś zestresowana?
Kiwam głową.
- Mógłbyś czasem
udawać, że czegoś nie widzisz...
- To by nie leżało w
zgodzie z moją naturą. Mogę ci w czymś pomóc?
- Dziękuję, ale muszę
się z tym uporać sama. Możesz trzymać kciuki.
- Zdajesz się na
szczęście?
- Tym razem tak.
Wszystko zleży od nastroju Juan'a. Albo się zgodzi pomóc, albo
nie. O mój Boże! - szczęka mi opada bezwładnie, kiedy właśnie
z windy wychodzi wyżej wymieniony w sztywnym, eleganckim
garniturze.
- Cześć - posyła mi
ponure spojrzenie. Podaje rękę Harveyowi - Nie chcę słyszeć ani
słowa - wbija mi w ramię palec wskazujący.
- Jezu za długo
przebywasz z Zoe - pocieram ramię. Bardziej wyczuwam niż widzę
dezaprobatę ze strony Harveya - Bardzo ładnie wyglądasz! -
wybucham śmiechem kiedy wierci się w zbyt ciasnej marynarce.
- Palmer kazał mi to
założyć...
I dopiero teraz zauważam
malutką, ledwo zauważalną może centymetrową blaszkę w klapie.
- Juan!!! - klaszczę w
dłonie zachwycona - Dostałeś odznaczenie za sprawę, którą
rozwiązałam!! - ciągnę farsę z szerokim uśmiechem - Gratuluje!
Juan przechyla głowę z
groźną miną. Podaje mu teczkę, która do tej pory leżała na
biurku.
- Czytaj gwiazdo.
Patrzy na mnie nieufnie,
ale w końcu bierze ją, idzie do sąsiedniego biurka i siada przy
nim. W tym czasie dołącza do nas Nathalie.
- Cześć tato!
- Cześć kochanie!
- Chcę hamburgera -
uśmiecha się słodko.
- Jak sobie życzysz.
Chyba nigdy się nie
napatrzę na Harveya w roli ojca. Jest dokładnie taki jaki ojciec
być powinien.
- Wik wiem co
kombinujesz - stwierdza spokojnie Juan. Zostawiam Harveya z Nati i
siadam koło niego na biurku.
- Chcę z nim tylko
porozmawiać - teraz muszę użyć całej mojej manipulatorskiej
mocy.
- Tylko porozmawiać -
patrzy na mnie jak na wariatkę - Co chcesz mu powiedzieć?
- To jedyna taka okazja
Juan... - jęczę błagająco - Wiesz, że lada chwila stanie się
coś i wyjdzie na wolność. Potrzebuję pięciu minut.
- Ponieważ cię znam,
mam stu procentową pewność, że to się źle skończy...
- W ciągu pięciu
minut nie dam rady niczego napsocić - kręcę głową.
- Dasz w ciągu pięciu
sekund.
- Jezu Brumer się
zgodził. Jak coś on dostanie po tyłku.
- Brumer się zgodził?
- No tak.
- To zmienia postać
rzeczy - marszczy brwi i widzę jak jego szare komórki się zżymają
- I obiecujesz, że nie dostane za to po tyłku?
- Nie dostaniesz. Co
najwyżej ja dostane, ale za mnie dostanie Brumer, bo się zgodził.
- Daj mi chwilę -
wyciąga telefon i odchodzi kilka kroków. Odwracam się z
triumfalnym uśmiechem, ale nie zastaje już ani Nati, ani jej ojca.
Przemieszczają się jak duchy.
- Jutro rano - rzuca za
nią Juan - Przyjadę po ciebie o dziewiątej.
Po długiej kąpieli siada w salonie na kanapie. Musi wszystko przemyśleć. Musi wiedzieć co powiedzieć. Nie ma wątpliwości, że wezmą sobie pięć minut do serca i nie pozwolą jej zostać ani sekundy dłużej. To będzie coś na kształt znaczenia terenu, przedstawienia się. Udowodnienia, że to jej ma się obawiać, że to ona jest największym zagrożeniem. Zresztą policja i tak mu nic nie zrobi... Kiedy wyjdzie, a stanie się to lada chwila muszę być gotowa. Dobrze, że Harvey wyjeżdża, bo nie będzie się musiała o niego martwić. Głośne pukanie do drzwi wyrywa ją z zamyślenia. Uśmiecha się idąc otworzyć. Bardzo liczyła na to, że przyjedzie się pożegnać. No i oto on. Absolutnie piękny i tajemniczy z niezgłębioną miną patrzy jej intensywnie w oczy. Bez słowa niestety nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu wpuszcza go do środka. W milczeniu idą do salonu. Szarpnięcie za łokieć zatrzymuje ją na środku. Odwraca się gwałtownie.
- Rozbierz się - krótka
komenda.
Fala gorąca natychmiast
wymazuje z jej głowy niepotrzebny natłok myśli. Ten władczy ton
działa jak najlepszy afrodyzjak. Rozwiązuje szlafrok i rzuca go za
siebie. Nagie sutki od razu się prężą w stronę mężczyzny.
Stoją w totalnej ciszy, a Harvey ogląda ją zupełnie
beznamiętnie. Jak towar na półce. Piersi, brzuch, ciasno złączone
uda - to wszystko jest na widoku. Ciepło coraz szybciej krąży jej
w podbrzuszu, a piersi unoszą się w szybszym oddechu. Kolejne
polecenie wyciska wilgoć między nogami i przyprawia o drżenie.
- Na kolana - tym samym
spokojnym i władczym tonem.
Osuwa się na kolana, a
twarde płytki niemiłosiernie uciskają. Nie może mu tego okazać.
Na wysokości jej wzroku znajduje się teraz jego rozporek. Przełyka
głośno ślinę zerkając do góry.
- Mam ci wszystko
tłumaczyć? - nie wygląda jakby czekał z niecierpliwością na
pieszczotę, ale Wik wie, że to część gry. Uwielbia tą grę.
Drżącymi palcami rozpina guzik i rozporek pod którym rysuje się
spore wybrzuszenie. Kiedy go w końcu uwalnia oblizuje wargi.
Pachnie świeżością i facetem. Nie jest jeszcze w erekcji, ale
prezentuje się naprawdę okazale. Świadoma, że Harvey obserwuje
każdy jej ruch wysuwa język i przesuwa nim od główki aż po
kępkę gęstych włosków u podnóża. Penis drga gwałtownie
zdradzając emocje jego pana, więc nie tracąc czasu Wiktoria
ujmuje go w dłoń i kieruje do swoich ust. Pyszny smak pożądania.
- Ręce na plecy - ton
nadal pozostaje władczy, ale już nie taki suchy. Wik w momencie
splata dłonie na plecach i zaczyna poruszać głową. Męskość
rośnie i wydłuża się w jej ustach coraz bardziej. To tak bardzo
podniecające, że zaczyna dyszeć razem z Harveyem. Ten z kolei
schyla się i zbiera z karku jej wilgotne włosy. Zaczyna popychać
jej głowę coraz dalej wsuwając się coraz głębiej. Kiedy jest już pewna, że nie zmieści ani milimetra więcej Harvey od
razu wysuwa biodra i udowadnia jej, że się myliła. Bolą ją
kolana, boli ją skóra głowy od rytmicznego ciągnięcia za włosy,
a wilgoć spływa po udach. Jest jak w gorączce. Jej ciało pulsuje
żarem, chce go w środku. Chce spełnienia, podczas, kiedy
jej kochanek rozpala ją swoimi ruchami do białości. To się
dzieje bez jej woli. Dłonie na plecach się rozplatają. Jedna
wędruje do umięśnionego uda Harveya, a druga znajduje gorący,
mokry punkt między nogami. Mężczyzna w momencie nieruchomieje. O
cholera.
- Czy ty się właśnie
dotykasz? - pyta zimno i opuszcza jej usta. Wik zamroczona
pożądaniem nie jest w stanie nic powiedzieć. Dyszy ciężko
błagalnie patrząc do góry w czekoladowe oczy.
- Wstawaj - wygląda na
złego. Podnosi się szybko. Ten łapie ją za kark i prowadzi do
kuchni - Łokcie na blacie i nie waż się ich stamtąd zabrać.
Wykonuje kolejne
polecenie i wypina się w jego stronę. Kciuk przejeżdża po
kobiecości, a Wik pojękuje cicho.
- Złap za krawędzie i
nie puszczaj.
Robi to bez wahania.
Cokolwiek chce z nią zrobić niech się pospieszy. Wyciąga z niej
kciuka i przejeżdża nim pomiędzy pośladkami.
- Teraz, za karę chcę
twój tyłeczek.
Wik zastyga w miejscu.
Nie dla tego, że przeraża ją taka perspektywa, nie dlatego, że
ją ciekawi. Dlatego, że na chwilę obecną niczym innym nie
marzy. Niech ją weźmie jak tylko mu się podoba, byle szybko i
mocno. W jednej chwili jej ciało odbiera kilka bodźców naraz.
Główka penisa uderza w jej kobiecość, a mocno nawilżony kciuk
wsuwa się w zakazane miejsce. Wciąga łapczywie powietrze, kiedy
Harvey wydaje pomruk przyjemności.
- Właśnie tak maleńka
- głos ledwo wydobywa się z jego ust.
Zaczyna poruszać zarówno
swoim palcem jak i męskością. Wik zaciska palce na krawędziach
blatu, kiedy nieznana do tej pory przyjemność prawie zwala ją z
nóg. Spełnienie przychodzi szybko i mocno. Harvey dochodzi prawie
w tym samym czasie. Opiera się klatką piersiową o jej plecy i
obydwoje dyszą ciężko. Trwają w bezruchu aż nie uspokoją
oddechów. Drobniutkie pocałunki wzdłuż kręgosłupa wyrywają ją
z letargu.
- Chodź tu mała -
pomaga jej się wyprostować i prowadzi na kanapę. Kładą się w
możliwie najwygodniejszej pozycji mocno przytulając.
- Podobało ci się?
Wik unosi głowę
zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Dlaczego uważam za
niestosowne powiedzieć, że tak?
Harvey uśmiecha się i
całuje ją w czoło.
- Nasze małe
perwersje są mało przyzwoite, więc powinnaś się przyzwyczaić.
Wywołuje to tylko rumieniec. Harvey najwyraźniej świetnie się bawi!
- Więc rozumiem, że ci
się podobało?
Kiwa zdecydowanie głową.
Bardzo jej się podobało.
- Jak wrócę spróbujemy
czegoś większego - mruczy obiecująco.
- Jego? - Wik wygląda
na naprawdę przerażoną.
- Nie słonko, nie jego
- przeczesuje jej włosy uśmiechając się czule - Nie tak szybko.
Jeszcze niedawno się bałaś, czy się zmieści po właściwej
stronie.
- Jezu Harvey! - to
wręcz nienormalne, żeby zważając na to co robią tak bardzo
wstydziła się o tym rozmawiać.
- Uwielbiam, kiedy tak
reagujesz...
***
***
Punkt 9:30 idę ramię w
ramię z Juan'em przez zatłoczoną salę piątego komisariatu. Mimo
że mój towarzysz kiwa co chwilę w powitalnym geście
funkcjonariusze zachowują dystans. Wiem, że jestem tego powodem.
Dla nich z pewnością mam na czole migającą tablicę z napisem
FBI, a federalni to nic przyjemnego. Taka policja tylko z
większymi prawami niż ich własne. No cóż nie przyszłam tu
szukać przyjaciół. Przerabiałam to już u Juana na dwunastym.
Wychodzi nam na spotkanie dwóch mężczyzn. Jeden jest niższy,
starszy i łysiejący, natomiast drugi wysoki, postawny i
zdecydowanie niedbały z wyglądu.
- Dziękuję, że się
pan zgodził kapitanie - Juan wita się z tym pierwszym.
Nic nie odpowiadając
podaje mu rękę i obydwoje zerkają na mnie.
- Agent Specjalny
Wiktoria Hastings - Juan wskazuje na mnie ręką - To kapitan
Montana, a to detektyw Demming.
Demming wygląda na typa,
który średnio dba o higienę. Ubrany cały na czarno w grubej
skórzanej kurtce i ciężkich buciorach ze zbyt długimi kręconymi
włosami w nieładzie i dziwnie przyklejonymi do głowy nie prezentuje się najlepiej. W zasadzie
oddycham z ulgą, kiedy żaden nieprzyjemny zapach nie dociera do
moich nozdrzy.
- Dziękuję, że
zgodzili się panowie na to spotkanie.
Kapitan otwiera usta
chcąc coś powiedzieć, ale Demming przerywa mu.
- Ma pani pięć minut i
ani sekundy dłużej - głos ma szorstki i w jakiś dziwny sposób
wulgarny.
- Oczywiście - ledwo
ukrywam uśmiech, kiedy potwierdza moje przypuszczenia.
- W takim razie proszę
za mną - nie ukrywa jak mało zachwycony jest moją obecnością.
Ludzie często tak na mnie reagują. Juan posyła mi ostrzegawcze
spojrzenie. Wyluzuj będę grzeczna! Idziemy drogą, którą
przyszłam i mijamy te same zdystansowane twarze, które miałam
wcześniej.
Demming zatrzymuje się
guzikiem przywołując windę.
- Romero jest
szczególnie chronionym nabytkiem dlatego spotka się pani z nim w
celi w specjalnie na tą okazję oczyszczonej części aresztu.
- Rozumiem - przytakuje
- Czy przyznał się już do czegoś?
Drzwi rozsuwają się i
wchodzimy do środka. W milczeniu zjeżdżamy na dół i odkrywam,
że prócz zapachu skórzanej kurtki nie czuję żadnej ani
przyjemnej, ani nie przyjemnej woni od mężczyzny. Ale jego
fryzura... Naprawdę aż się prosi o grzebień i odrobinę wody. Wychodzimy prosto
na stanowisko strażnicze.
- Proszę podpisać -
Demming wysuwa w moją stronę kartkę i długopis. Wpisuje się w
niezbyt długą listę odwiedzających i wchodzimy do środka. Tutaj
zapach jest już zdecydowanie mniej przyjemny. Za kratkami siedzą
przestępcy winni rabunków, pobić, wandalizmów... Romero to
bardzo prestiżowy więzień w tym miejscu. Wchodzimy do drugiego
pomieszczenia.
- Na końcu po lewej.
Jesteście tutaj sami - Demming puszcza mnie w przejściu - Dwie minuty - zaznacza i drzwi się zamykają. Na nic zda się protest, więc nie tracąc czasu mijam kilka pustych cel i
docieram do ostatniej.
- Witam panie Romero -
mówię bez ogródek. Mężczyzna stojący w kącie celi jest mi
znany ze zdjęć. Niezbyt wysoki, postawny Meksykańczyk doskonale
zaprawiony w walce. Długie włosy ciasno związane na karku, twarz
niegdyś całkiem przystojna teraz naznaczona licznymi bliznami.
Ponury wzrok wyrażający grozę i okrucieństwo. Vincent Romero -
Nazywam się Wiktoria Hastings jestem z biura federalnego i proszę
to zapamiętać. Hastings - powtarzam wyraźnie - Nie mamy wiele
czasu, więc pozwoli pan, że pominiemy konwenanse - otwiera teczkę,
którą ze sobą przyniosłam - Mam jeszcze tylko minutę zanim pański pogromca mnie stąd wyprosi. Chciałam tylko
powiedzieć, że należę do pańskiego fanklubu i przyglądam się
od dłuższego czasu pańskiej karierze. Handel bronią, kokaina,
liczne morderstwa, nie do udowodnienia... Imponujące - ciemne, małe
oczy obserwują mnie z kąta - Swoją drogą niedawno zlikwidowałam
pańską konkurencję, pana Torresa. Chciałam się tylko
przedstawić i powiedzieć, że już prawie znalazłam pańskie
powiązanie z japońskim kartelem - zerkam na zegarek - W dobrym
towarzystwie czas tak szybko płynie - uśmiecham się - Pani
Samanta Masters nie jest taka twarda jak jej się wydaje.
- Koniec czasu! -
Demming otwiera drzwi.
Patrzę na niego i
wzdycham ciężko.
- Tylko się pożegnam!
- zwracam się z powrotem w stronę więźnia i ledwo się
powstrzymuje od zrobienia kroku w tył. Twarz Vincenta znajduje się
w tej chwili tuż przy kracie jakiś krok ode mnie.
- Dlaczego mam
zapamiętać? - ma głuchy, pusty głos, który wywołuje
złowieszcze ciarki za kręgosłupie.
- Obydwoje wiemy, że
niedługo pan wyjdzie i wtedy może się umówimy na kawę. Opowie
mi pan jakieś pikantne szczegóły, których nikt nie zna...
- Agentko Hastings! -
Demming rusza w naszą stronę.
- W każdym razie
dziękuję, że mnie pan wysłuchał - uśmiecham się do Romero -
Chociaż zważając na okoliczności nie miał pan zbyt wielkiego
wyboru. Do widzenia - kiwam głową i idę w stronę Demminga.
Wracamy do windy i z jeszcze większą rezerwą odprowadza mnie do
wyjścia.
- Dziękuję za
udostępnienie więźnia - wyciągam rękę.
- Proszę podziękować
Juanowi - potrząsa szybko moją ręką i odwraca się do wejścia.
- Do widzenia
detektywie.
Kiwa tylko głową i
zamyka za sobą drzwi. Co za nie wychowany typ!
Po powrocie do biura
zabieram Nati na kolejną lekcje samoobrony. Zadowolone i wyczerpane
jemy chińszczyznę na podłodze w siłowni, po czym wracamy do
domu. To znaczy ja do domu, ona do Bloomberg. Harvey jeszcze się
nie odzywał. Czy powinnam mu przeszkadzać telefonami? Mogę
napisać maila. Nie musi na niego odpowiadać!
____________________________________________________________________________
DO: Harvey Word
TEMAT: Zgłoś się!
OD: Wiktoria Hastings
5:50 PM NYC
Cześć! Jak minął
dzień w egzotycznym Miami? Miałeś spokojny lot? Troszkę się
martwię...
Wik
____________________________________________________________________________
Odpowiedź nie nadchodzi... Włączam telewizor i oglądam jakieś losowe programy. Faceta reklamującego samowary, kopulujące tygrysy, turniej taneczny... Za oknem robi się ciemno. Biorę z szafki "Cień wiatru" i zatapiam się w lekturze. Budzę się kiedy na ekranie telewizora pojawia się biały szum. Książka leży na ziemi. Myślałam, że stacje rewizyjne nadają całą dobę... Odkładając książkę na stół potrącam laptopa i ekran rozświetla się. Mam nową wiadomość.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: Melduje
DO: Wiktoria Hastings
9:47 PM Miami/FL
Cześć Mała.
Przepraszam, że Cię
zmartwiłem. Powinienem zadzwonić, ale to był wyjątkowo
intensywny dzień. Właśnie wróciłem z kolacji z klientem i marzę
już tylko o moim łóżku w NY i Tobie u boku. Wrócę
najprawdopodobniej w sobotę po południu. Gotowa na wyjazd? Jak
poszło spotkanie z Romero? Nie podoba mi się to Wiktorio. Pilnuj
mojego dziecka i dbaj o siebie. Po powrocie nie chcę widzieć
żadnego (nowego) siniaka.
Harvey Word
Kręcę głową uśmiechnięta. Opowiedziałam mu wczoraj co zamierzam i był bardzo niezadowolony, że w pojedynkę ładuje się w kartele. Przecież nie jestem sama... Moi koledzy popędzą z pomocą kiedy
tylko ich to poproszę.
Od: Wiktoria Hastings
Temat: Nie taki diabeł
straszny!
Do: Harvey Word
12:56 AM NYC
Pan Romero był bardzo
cichy. Za dużo nie rozmawialiśmy. Zresztą detektyw Demming bardzo
pilnował umówionych pięciu minut. W zasadzie nawet nie ma o czym
opowiadać. Z kolei Twoje dziecko czyni spore postępy w
obezwładnianiu. Jeśli będę miała jakieś siniaki to z jej winy!
Rozmawiałam dzisiaj z Brumerem i obiecał nie dawać mi żadnej
nowej sprawy aż do powrotu, więc raczej będę mogła wyjechać.
Nie przemęczaj się za bardzo i wracaj szybko. Ja marzę o Tobie w
jakimkolwiek łóżku!
Wik
Tym razem odpowiedź nadchodzi prawie natychmiast.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
TEMAT: Środek nocy!
DO: Wiktoria Hastings
03:00 AM Miami/FL
Chryste dziewczyno marsz
do łóżka! Chyba wyślę Trevora pierwszym z brzegu samolotem,
żeby Cię pilnował. Nawet nie minęła doba od mojego wyjazdu, a
Ty już ślęczysz po nocach! Przemęczona na niewiele mi się
zdasz...
Harvey Word
____________________________________________________________________________
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings
TEMAT: Hipokryzja?
DO: Harvey Word
01:03 PM NYC
Drogi Panie!
Śmie mi Pan zwracać uwagę? Natychmiastowa odpowiedź oznacza, że siedzisz przy komputerze... I chciałbyś, żeby Trevor układał mnie do snu?
Śmie mi Pan zwracać uwagę? Natychmiastowa odpowiedź oznacza, że siedzisz przy komputerze... I chciałbyś, żeby Trevor układał mnie do snu?
DOBRANOC
Wik
____________________________________________________________________________
Odpowiedź czytam dopiero następnego dnia. Siedzę na kanapie w "przyjaznej piątce" z Maya i Nati. Maya siedzi przy stole, a Nati na nim. Popijamy herbatę i gawędzimy o zakupach. Planujemy się wybrać na nie jak tylko będziemy miały wolną chwilę. Nic nie wspominamy o wyjeździe w przyszłym tygodniu. Jakoś niezręcznie opowiadać o tym przy Nathalie. Czekam aż laptop się uruchomi i od razu sprawdzam pocztę.
____________________________________________________________________________OD:
Harvey Word
TEMAT: Hipokryzja w
dobrej wierze.
DO: Wiktoria Hastings.
03:10 AM Miami/FL
Wyszedłem na drinka ze
wspólniczką. W tym mieście nie da się spać. Wieczna impreza.
NIKT poza mną nie będzie Cię układał do snu! I masz mi już nie
odpisywać.
DOBRANOC
Harvey Word
____________________________________________________________________________
Uśmiecham się zadowolona. Mój zaborczy, zazdrosny i chcący mnie tylko dla siebie mężczyzna.
- Znowu coś zabawnego w
laptopie? - Maya kpi sobie ze mnie. Nati na szczęście nie zwraca
na nas uwagi odbierając telefon.
- Cześć tato! -
uśmiecha się zadowolona. Z przebiegłą miną biorę się za
odpisywanie - Jak tam na Florydzie?
"Wstydu nie masz?
Będziesz rozpraszał moją stażystkę w godzinach pracy?!"
- Właśnie z Wik i Mayą
pijemy poranną herbatę - kontynuuje Nati.
"Właśnie omawiamy
bardzo ważne rzeczy!"
- Mogę sobie tylko
wyobrazić! Garnitur to nie najlepszy strój w Miami - zaczyna się
śmiać.
"Czy Ty się wczoraj
włóczyłeś po nocach z jakąś kobietą? A mnie nikt nie może
ułożyć do snu? To dyskryminacja... "
- Oj tak - wzdycha Nati
- Pamiętam jak wtedy poszliśmy na lody do Marcellego!
"A na dodatek mam
straszną ochotę na lody! Chociaż nigdy nie byłam u
Marcellego..."
Cała rozbawiona klikam
"Wyślij" podczas kiedy mały rudzielec żegna się z
ojcem. Ignoruję Mayę, która wywraca oczami na nasz widok.
- Tak u babci też ok -
Nati odpowiada cierpliwie - Dobra! Do usłyszenia! I uściskaj ode
mnie mamę!
Rozłącza się i wraca
do picia herbaty. Patrzę tępo w ekran laptopa i czuję jak krew
odpływa mi z twarzy i po chwili z reszty ciała. Dłonie stają się
tak lodowato zimne i potwornie ciężkie. Podnoszę wzrok dziwiąc
się, że kontroluje jakiekolwiek funkcje ruchowe mojego ciała.
Mina Mayi musi odzwierciedlać moją. Nadchodzi wiadomość.
____________________________________________________________________________
OD:Harvey Word
TEAMAT: Skrucha
DO: Wiktoria Hastings
10:15 AM Miami/FL
Przepraszam za
rozpraszanie stażystki, to się więcej nie powtórzy. Słyszałem,
że herbata to doskonały trunek do omawiania "ważnych spraw".
W ramach wynagrodzenia po powrocie zaproszę Cię na najlepsze lody
w mieście. Podają je w Bloomberg. Jesteś zazdrosna o moją
wspólniczkę? Nie łaziłem po nocach, tylko grzecznie siedziałem
w bardzo kulturalnym miejscu.
Harvey Word
____________________________________________________________________________
____________________________________________________________________________
Przełykam ślinę i staram się być możliwie obiektywna.
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings
TEMAT: Dlaczego nie?!
DO: Harvey Word
8:17 AM NYC
Jestem zazdrosna tylko
kiedy mam powód. Uważasz, że mam? Pędzę do pracy. Miłego dnia.
Wik
____________________________________________________________________________
Blokuje komputer i
odkładam go na stół.
- Coś czuję moja
panno, że dzisiaj zaliczymy i siłownie i strzelnice... - mruczę
zamyślona do Nati. Rozjaśnia się w uśmiechu. Maya gładzi mnie
po ramieniu. Chce mnie uspokoić, czy pocieszyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!