środa, 23 stycznia 2013

SPICY Rozdział 39


    - Harvey to bardzo poważna decyzja - dyskusja trwa od momentu, kiedy opuściliśmy farmę. Przykro było mi się żegnać z Marią i Gregiem, ale perspektywa powrotu do przyjaciół stała się bardzo kusząca. Polubiłam farmę i jej mieszkańców, więc mam szczerą nadzieję, że będę miała okazję jeszcze tu wrócić.
    - Sadzisz, że nie wiedziałem co robię proponując ci to?
    - Sądzę, że możesz nie wiedzieć.
    Biedna Barbara zostaje szybko odprawiamy, a my nie przerywamy sporu.
    - Więc ok kobieto doświadczona w związkach. Dlaczego nie?
    - Związkach? Jesteśmy w związku?
    Jeśli miałam nadzieje go zaskoczyć zapomniałam z kim rozmawiam...
    - A uważasz, że każdą kochankę zabieram do mojego rodzinnego domu i przedstawiam rodzicom? - mówi spokojnie rozpinając pasy. Nie zauważyłam jak wystartowaliśmy - Czy naprawdę czujesz, że dostajesz ode mnie tylko sex? Naprawdę nie zauważasz tych wszystkich rzeczy, które robię, żeby ci sprawić przyjemność?
    - Harvey... Zauważam i doceniam i cieszę się za każdym razem, bo te rzeczy są bardzo... trafione, ale... robię się coraz bardziej tępa!
    - Chyba tak! Skoro uważasz, że traktuje cię jak jedną z wielu, jak kolejną seksowną panienkę, która mnie zadowoli i usunie się w cień to jesteś bardzo tępa!
    Patrzymy na siebie gniewnie. Powietrze między nami iskrzy i pojawiają się małe błyskawice. W pewnej chwili Harvey uśmiecha się i znowu wychodzi słońce. Opadam z ulgą na oparcie.
    - Mamy pierwszą kłótnie za sobą - mówi z dumą.
    - Też masz powód do zadowolenia! - prycham.
    - Och daj spokój mała... Planuj ze mną przyszłość - słyszę podekscytowanie, radość, niepewność. Spełniają się moje marzenia. Oczy mu błyszczą, kiedy czeka na odpowiedź - Ciesz się ze mną - szepcze. Głaszcze go po policzku, a on całuje mnie w dłoń.
    - Dobrze - odpowiadam.
    Unosi się w fotelu.
    - Zgodzisz się?
    - Tak - co za komicznie radosna scena!
    - Zamieszkasz ze mną? - odwraca się w moją stronę z niedowierzaniem wymalowanym na cudownie męskiej twarzy.
    - Tak - dzika radość i ciekawość przed nieznanym rozlewa mi się w żyłach.
    - Barbara! - woła i jego usta spadają na moje. Pyszny, soczysty pocałunek jest zwieńczeniem obietnicy. Przypieczętowaniem jej. Kiedy unosi głowę i wraca na swoje miejsce Barbara ze spuszczoną głową, nie patrząc na nas czeka na polecenia.
    - Szampana - Harvey uśmiecha się do niej i dziewczyna prawie omdlewa. Tak, tak... Dokładnie tak to działa! Cieszę się z komfortu, że kiedy ja tak omdlewam trzyma mnie w ramionach.
    - Szampana? Wiesz, że jestem straszna na dłuższą metę?
    - Kurcze teraz mi to mówisz? Co konkretnie masz na myśli?
    - Po pierwsze bałaganie, po drugie nie mam nigdy czasu na żadne obowiązki związane z domem, po trzecie strasznie się żądze, po czwarte, kiedy odwiedzają mnie koleżanki robią jeszcze większy bałagan, po piąte czasami dostaje wezwania w środku nocy i mogę cię obudzić...
    - Znalazłem rozwiązanie - mówi w tym samym momencie, kiedy kończę mówić - Po pierwsze mamy służbę, po drugie mamy służbę, po trzecie mamy służbę, a po czwarte mamy służbę, a po piąte chętnie cię ucałuje, kiedy będziesz szła do pracy.
    Kurcze tego nie brałam pod uwagę! Anabell...
    - To twoja służba Harvey.
    - Nasza aniołku. Przyzwyczaj się.
    Nasza? Chcę mieć "nasze" rzeczy, ale służba? Oszałamia mnie to trochę. Tak dużo zmian w tak krótkim czasie! Mój plan obejmował większy zakres czasu, a dostałam go jak na talerzu. I jak typowa kobieta szukam na siłę dziury w całym.
    - Możesz się czuć troszkę przytłoczona maleńka - powtarza moje myśli - Ale zobaczysz jak będzie fajnie...
    Uśmiecham się, ale właśnie to "fajnie" przekonuje mnie, że mam racje. Zabawa w dom może mu się pewnego dnia znudzić i wtedy nic już nigdy nie będzie takie samo jak przed tą zabawą. Ale jak to mówią kto nie ryzykuje ten nie zyskuje... czy jakoś tak...

                                                                              ***
    Nie wiem jakim cudem, ale udaje mi się namówić mojego dyktatora Harveya alias Christian Grey na coś w rodzaju wieczoru panieńskiego w jeszcze starym miejscu zamieszkania. Mam palącą potrzebę porozmawiania z kimś na kim nie wywarł jeszcze tego bezwzględnego posłuszeństwa i psiego oddania (i wcale nie twierdze, że mi to przeszkadza!)
    - Cześć!! - mówię radośnie do telefonu, kiedy wchodzę do domu.
    - W końcu się odzywasz! - Zoe oddycha z ulgą. Jak dobrze ją usłyszeć.
    - Strasznie się stęskniłam i chcę zwołać spotkanie nadzwyczajne!
    - Oj, oj, oj! Jakieś newsy? Jak wyjazd?
    - Kilka. Potrzebuje rady.
    - Gdzie i kiedy?
    - Wieczorem u mnie. I skombinuj Maye.
    - Rita?
    - Nie tym razem.
    - Rozumiem... Do zobaczenia!
    Dziwnie być z powrotem w Nowym Jorku, w domu, bez Harveya. Spędziliśmy ze sobą całe pięć dni prawie bez rozłąki. Siadam na kanapie i rozglądam się dookoła. Moja walizka z podróży pojechała do Bloomberg. Uparł się, że nie będzie mi już potrzebna i że mam przygotować rzeczy, które mam ze sobą zabrać, bo Trevor rano po nie przyjedzie. Jest wszystkim tak dziko podekscytowany, że w niczym nie przypomina bezwzględnego pana mecenasa, który jednym spojrzeniem potrafi mnie przerazić. A ja cieszę się razem z nim! Po paru minutach zdaję sobie sprawę, że uśmiecham się głupkowato patrząc przed siebie. Muszę ogarnąć kilka rzeczy przed przyjściem dziewczyn. Po pierwsze znowu sięgam po telefon i wybieram numer do babci, z którą nie pamiętam kiedy ostatnio rozmawiałam. To wręcz karygodne...
    - Wik! Dziecko co się z tobą działo...? - kochany babciny głos.
    - Cześć babuniu! Byłam zajęta przez kilka ostatnich dni... Bardzo cię przepraszam!
    - Straszne z ciebie dziewuszysko! Opowiadaj mi zaraz co się u ciebie dzieje?
    - A po staremu... Uratowałam ostatnio burmistrza NY!
    - Moja mała bohaterka!
    - Okazało się ostatecznie, że przed nim samym, ale wiesz jak to mówił dziadek, że człowiek najbardziej powinien się bać tylko jednego człowieka...
    - Samego siebie!- kończymy razem.
    - Tak pamiętam jak to powtarzał. A poza pracą?
    - Pytasz o Harveya prawda?
    - Więc ma na imię Harvey... Przystojny?
    - Och babuniu... Możesz go sobie wygooglować, bo jest dosyć... znany w swoich kręgach. Nazywa się Harvey Word i jest adwokatem.
    - Słyszałam już gdzieś to nazwisko...
    - Pamiętasz jak w czasie studiów chodziłam na rozprawy do sądu?
    - To on?!
    - Mhm... I jest jeszcze bardziej niesamowity niż wtedy.
    - Pamiętam jaka byłaś nim zachwycona - jest bardzo zaskoczona - Ile on ma lat?
    - Jest siedem lat starszy...
    - Siedem... To w sumie niewiele. Madonna spotyka się z dwudziestolatkiem!
    Kręcę głową rozbawiona. Babcia i te jej nowinki z wielkiego świata.
    - Matko Święta Wik!
    - Co się stało? - prostuje się szybko, a krew odpływa mi z twarzy.
    - Co za okaz! Tylko dlaczego otacza go tak wiele kobiet?
    Opadam z powrotem na kanapę oddychając z ulgą. I zaczynam się cicho śmiać na wizję babci przy komputerze.
    - Taka już wada takiego wyglądu.
    - No Bóg mu nie poskąpił ani urody, ani inteligencji! Na żywo musi być jeszcze bardziej oszałamiający.
    - Też tak myślę, kiedy na niego patrzę - jestem dumna, że mam tak pięknego mężczyznę. Mój kochany, zmienny despota.
    - W ogóle się nie uśmiecha...
    - Oj uśmiecha się i to bardzo często.
    - Przyjedźcie, albo ja przyjadę.
    - Przyjedziemy babciu jak tylko damy radę. Harvey bardzo chce cię poznać, ale obydwoje jesteśmy strasznie zapracowani.
    Chyba nie będę jej wspominała o tym, że dopiero wróciliśmy od jego taty... Mogłaby tego nie przyjąć najlepiej...
    - Dobry jest dla ciebie?
    - Nosi mnie na rękach.
    - Jesteś szczęśliwa?
    - Dziko szczęśliwa!
    - Słyszę - czułość w jej głosie porusza mnie.
    - Kiedy jesteśmy razem jestem szczęśliwa i taka zupełnie beztroska. Chyba czuję się przy nim bezpiecznie. To on ma nad wszystkim kontrole i trzyma rękę na pulsie, a ja mogę się zrelaksować.
    - Och dziecinko - ma taki ciepły głos. Głos, który również wywołuje poczucie bezpieczeństwa, ale coraz częściej troski.
    - A jak ty się czujesz babuniu?
    - Czuję się dobrze, a na dodatek jestem teraz dużo spokojniejsza.
    - Wiesz, że bardzo cię kocham?
    - Ja ciebie też Wik.
                                                                            ***
    Wracam i wypakowuje wszystkie zakupy. To znaczy nie ma ich nie wiadomo jak dużo. Tylko przekąski, napoje i tequila. Nie ma już sensu zaopatrywać tej lodówki. No i jeszcze papierowa torba od Thomassa Chantala... To na jutro! Na moją pierwszą noc na nowym miejscu. Wciskam ją do wielkiej walizki spakowanej w sypialni i wracam przygotować imprezę. Ponieważ Zoe z Mayą lubią bardziej komercyjną muzykę włączam po prostu radio. Akurat zaczyna śpiewać Beyonce, w którymś kawałku, kiedy głośne pukanie obwieszcza gości. Wpadamy sobie w ramiona jakbyśmy się nie widziały z pół roku.
    - Dziewczyno opaliłaś się! - Zoe ogląda mnie w wyciągniętych ramionach - Gdzie on cię zabrał?
    - Do Tennessee - odpowiadam ogólnikowo prowadząc je do salonu.
    - Tennessee?! - mówią chórem.
    - A co takiego jest w Tennessee? - Maya od razu bierze garść orzechów. To jej ulubiona przekąska. Siadamy na dywanie dookoła stołu.
    - Springfield - odpowiadam nadal tajemniczo - Jego rodzinny dom. I Word Senior...
    Obie milczą i przez chwilę mam wrażenie, że tylko mi się wydawało, że coś mówię.
    - Ojciec? - Zoe odzyskuje głos - Harvey jest z Tennessee? Nie miałam pojęcia...
    - Ja też - odpowiadam i do szklaneczek z kruszonym lodem i cytryną nalewam naszego ulubionego alkoholu.
    - I jak było? - pyta Maya.
    - Cudownie. Mają tam przepiękną farmę. Hektary ziemi, pola, łąki, sady, lasy, jezioro. Istny raj. Przez trzy pełne dni oddychałam prawdziwym powietrzem.
    Unoszę szklaneczkę i wszystkie zgodnie pijemy. Maya jest zachwycona moim opisem, a Zoe patrzy zupełnie rzeczowo.
    - Ja też się zapytam: jak było?! - ale mówi to zupełnie innym tonem. Bardziej... pikantnym, intymnym?
    Zastanawiam się chwilę, a mój uśmiech rośnie.
    - Trzy dni szalonego sexu gdzie popadnie! - opowiadam w końcu i obie się rozjaśniają radośnie razem ze mną.
    - No teraz zaczynasz mówić jak prawdziwa kobieta Harveya Worda! - mówi Zoe i znowu pociągamy spory łyk tequili.
    - A co u was...? Tak dawno nie rozmawiałyśmy!
    Patrzą po sobie.
    - Ty pierwsza, czy ja? - Zoe pyta Maye.
    - Ja, bo po twoim newsie mój wypadnie blado - nabiera powietrza - Spotykam się na poważnie z Carlo Santini.
    - Na poważnie?! - przypomina mi się jak się pierwszy raz spotkali i zapomnieli o całym świecie - To super kochanie. Jak do tego doszło?
    - Czekał na mnie w poniedziałek pod biurem. Poszliśmy na kawę, a wczoraj na kolację i jest wspaniały!
    - Bardzo się cieszę! Chociaż jest z tego mało sławnego rodu nie wydaje się być w niczym podobny do Dominika. Rozmawiałam z nim tylko raz i zrobił świetne wrażenie. A ty co chcesz mi powiedzieć?
    - Powiedzieć nic... - wysuwa przed siebie dłoń ze ślicznym złotym pierścionkiem na którym połyskuje diamencik. Łapę ją za dłoń i zaczynam podskakiwać. Rzucam jej się w ramiona i teraz już obie podskakujemy.
    - Gratuluje!
    - Pomyślały byście, że to ja pierwsza polecę? - ogląda z czułością swój skarb.
    - Nie będziesz już zaliczała na dyskotekach.
    - Nie będę.
    - W ogóle nie będziesz na nie chodziła! - dodaje Maya.
    - A to niby czemu?!
    - Zajmiesz się sprzątaniem, gotowaniem, rodzeniem dzieci.
    - Chyba żartujecie!
    - Juan to Hiszpan... Oni są raczej wielodzietni.
    Bawimy się cudownie wprawiając Zoe w coraz to większe przerażenie. Tequili ubywa, a my mówimy coraz więcej i coraz głośniej.
    - Zwyczajnie zazdrościcie! - przerywa nam tyradę - Ty jeszcze prawie nie znasz swojego księcia, ale ty? - wbija we mnie spojrzenie - No słucham ile wyznań usłyszałaś od pana mecenasa?!
    Już otwieram usta, żeby coś jej odpowiedzieć, kiedy przez głowę przelatują mi wszystkie wyznania Harveya. Zamykam usta, rumienie się i zaczynam uśmiechać zupełnie rozkojarzona.
    - No nie gadaj! - z Zoe natychmiast wyparowuje przemądrzałość.
    - Powiedział to? - Maya łapie mnie za rękę.
    - TEGO nie... Ale powiedział wiele więcej niż oczekiwałam.
    To, że obie milczą oznacza tylko jak dobrze mnie znają. Wiedzą, że to co i ile powiem wcale nie zależy od tego ile pytań zadadzą.
    - W ogóle pokazał mi się z tak innej strony, że mam wrażenie, że przed wyjazdem wcale go nie znałam. Mówił tyle niesamowitych rzeczy, a cała jego postawa i wszystko co robił tylko udowadniały, że to nie jest puste gadanie - przywołuje w pamięci magiczny moment, kiedy cytował "Małego księcia" klęcząc przede mną w bibliotece.
    - Co tam się stało? - Maya nadal trzyma mnie za rękę.
    - Powiedział jak bardzo ważna się dla niego zrobiłam i spytał czy nie chciałabym zaplanować z nim wspólnej przyszłości. Przynajmniej tej najbliższej.
    - Mój Boże Harvey Word ci to powiedział? - Zoe wygląda na poruszoną.
    - I zaplanowaliśmy - nie ukrywam, że trochę niepokoje się o ich reakcje... W ogóle o reakcję ludzi. Patrzą na mnie tak wyczekująco, że aż mam ochotę podroczyć się z nimi trochę dłużej, ale co tam... - Jutro się do niego przeprowadzam.
    Tak, tak. Mistrzostwo świata w zaskakiwaniu. Mrugają patrząc na mnie, na siebie i znowu na mnie. Przestaje się stresować i uśmiecham się z wyższością.
    - Do Bloomberg?
    - Eche - kiwam głową.
    - O kurcze - Maya w końcu chyba nieświadomie puściła moją rękę.
    - I zamieszkasz z Wordem!
    - Dokładnie tak.
    Jak na komendę obie rzucają się na mnie i prawie upadamy na ziemię.
    - Aż ciężko uwierzyć, że minęło tylko pięć dni... - wzdycha Zoe.
    - A co z naszymi tequila night? Zawsze spotykałyśmy się tutaj!
    - Będziemy się spotykać w Bloomberg!
    - No nie wiem - Maya wygląda jakbym zaproponowała libację w kościele.
    - Wiesz jak musiałam walczyć o tą ostatnią noc? Uparł się, że mam was zaprosić do Bloomberg i już prawie wysłał po was Trevora!
    - Aż się boję pomyśleć co się będzie działo za kolejne pięć dni - Zoe nabiera głęboko powietrza i wypuszcza ze świstem - A co w końcu po tej wczorajszej kolacji? - atakuje nagle Mayę.
    - Jak to co? Odwiózł mnie do domu.
    - Co? - jest prawie zniesmaczona i muszę ją mocno szturchnąć - To ty jeszcze nic o nim nie wiesz!
    - Wiem więcej niż ty o Juanie. Wiesz dlaczego? Bo rozmawiamy!
    - Co za bzdury! A co jak się okaże impotentem, albo jakimś szalonym zwolennikiem sado maso?
    - Och nie wiem co ludzie widzą w tym tłuczeniu się w czasie sexu! - język zaczyna jej się plątać - I z tym dominowaniem...
    O w mordę... Natychmiast wyłączam się z dyskusji i spuszczam wzrok. Przy odrobinie szczęścia nie zauważą, że zrobiłam się czerwona jak burak.
    - A co w tym złego!? Takie stu procentowe wyżycie się...
    - No nie wiem czy bym się do tego nadawała.
    - Bo nie czujesz potrzeby! Ale jak ktoś ma dziką charyzmę i temperament kipiący uszami to musi to gdzieś wyładować!
    - To zboczone - krzywi się Maya.
    - Owszem - Zoe ma dla odmiany ciepły i przyjemny głos - Ale pytam po raz kolejny! Czy jest w tym coś złego? Jeśli nikt nikogo do niczego nie zmusza i obie strony znajdują w tym pełną satysfakcje.
    - Och ja jestem pijana, a ty pewnie masz rację! - Maya daje za wygraną.
    - Nie krytykuj jak czegoś nie znasz.
    Strasznie dziwi mnie ten jej mentorski ton i podnoszę wzrok badając czy ona tak na serio. Nieruchomieje, kiedy jest zupełnie na serio i patrzy prosto na mnie. Puszcza mi oko, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, ale nie jest to takie żartobliwe puszczenie oka. Bardziej w stylu "Jest ok". Zapewnienia, wsparcia? Jezu skąd ona wie?!!

5 komentarzy:

  1. ...że w tak krótkim czasie może wydarzyć się wiele niespodziewanych rzeczy...:D WOW!!!!!:D gratuluje pomysłowości:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak strasznie dużo pomysłów, a tak mało czasu!!

    OdpowiedzUsuń
  3. ja w Ciebie wierzę:) dasz sobie radę, bo jesteś naprawdę mądrą kobietą:)Ty też musisz w siebie uwierzyć:) tak jak my w Ciebie;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. heheh:)
      pamiętaj że my tu jesteśmy i zawsze pomożemy:) my też Cię kochamy;)

      Usuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!