- Harvey to bardzo
poważna decyzja - dyskusja trwa od momentu, kiedy opuściliśmy
farmę. Przykro było mi się żegnać z Marią i Gregiem, ale
perspektywa powrotu do przyjaciół stała się bardzo kusząca.
Polubiłam farmę i jej mieszkańców, więc mam szczerą nadzieję,
że będę miała okazję jeszcze tu wrócić.
- Sadzisz, że nie
wiedziałem co robię proponując ci to?
- Sądzę, że możesz
nie wiedzieć.
Biedna Barbara zostaje
szybko odprawiamy, a my nie przerywamy sporu.
- Związkach? Jesteśmy
w związku?
Jeśli miałam nadzieje
go zaskoczyć zapomniałam z kim rozmawiam...
- A uważasz, że każdą
kochankę zabieram do mojego rodzinnego domu i przedstawiam
rodzicom? - mówi spokojnie rozpinając pasy. Nie zauważyłam jak
wystartowaliśmy - Czy naprawdę czujesz, że dostajesz ode mnie
tylko sex? Naprawdę nie zauważasz tych wszystkich rzeczy, które
robię, żeby ci sprawić przyjemność?
- Harvey... Zauważam i
doceniam i cieszę się za każdym razem, bo te rzeczy są bardzo...
trafione, ale... robię się coraz bardziej tępa!
- Chyba tak! Skoro
uważasz, że traktuje cię jak jedną z wielu, jak kolejną
seksowną panienkę, która mnie zadowoli i usunie się w cień to
jesteś bardzo tępa!
Patrzymy na siebie
gniewnie. Powietrze między nami iskrzy i pojawiają się małe
błyskawice. W pewnej chwili Harvey uśmiecha się i znowu wychodzi
słońce. Opadam z ulgą na oparcie.
- Mamy pierwszą kłótnie
za sobą - mówi z dumą.
- Też masz powód do
zadowolenia! - prycham.
- Och daj spokój
mała... Planuj ze mną przyszłość - słyszę podekscytowanie,
radość, niepewność. Spełniają się moje marzenia. Oczy mu
błyszczą, kiedy czeka na odpowiedź - Ciesz się ze mną -
szepcze. Głaszcze go po policzku, a on całuje mnie w dłoń.
- Dobrze - odpowiadam.
Unosi się w fotelu.
- Zgodzisz się?
- Tak - co za komicznie
radosna scena!
- Zamieszkasz ze mną? -
odwraca się w moją stronę z niedowierzaniem wymalowanym na
cudownie męskiej twarzy.
- Tak - dzika radość i
ciekawość przed nieznanym rozlewa mi się w żyłach.
- Barbara! - woła i
jego usta spadają na moje. Pyszny, soczysty pocałunek jest
zwieńczeniem obietnicy. Przypieczętowaniem jej. Kiedy unosi głowę
i wraca na swoje miejsce Barbara ze spuszczoną głową, nie patrząc
na nas czeka na polecenia.
- Szampana - Harvey
uśmiecha się do niej i dziewczyna prawie omdlewa. Tak, tak...
Dokładnie tak to działa! Cieszę się z komfortu, że kiedy ja tak
omdlewam trzyma mnie w ramionach.
- Szampana? Wiesz, że
jestem straszna na dłuższą metę?
- Kurcze teraz mi to
mówisz? Co konkretnie masz na myśli?
- Po pierwsze bałaganie,
po drugie nie mam nigdy czasu na żadne obowiązki związane z
domem, po trzecie strasznie się żądze, po czwarte, kiedy
odwiedzają mnie koleżanki robią jeszcze większy bałagan, po
piąte czasami dostaje wezwania w środku nocy i mogę cię
obudzić...
- Znalazłem rozwiązanie
- mówi w tym samym momencie, kiedy kończę mówić - Po pierwsze
mamy służbę, po drugie mamy służbę, po trzecie mamy służbę,
a po czwarte mamy służbę, a po piąte chętnie cię ucałuje,
kiedy będziesz szła do pracy.
Kurcze tego nie brałam
pod uwagę! Anabell...
- To twoja służba
Harvey.
- Nasza aniołku.
Przyzwyczaj się.
Nasza? Chcę mieć
"nasze" rzeczy, ale służba? Oszałamia mnie to trochę.
Tak dużo zmian w tak krótkim czasie! Mój plan obejmował większy
zakres czasu, a dostałam go jak na talerzu. I jak typowa kobieta
szukam na siłę dziury w całym.
- Możesz się czuć
troszkę przytłoczona maleńka - powtarza moje myśli - Ale
zobaczysz jak będzie fajnie...
Uśmiecham się, ale
właśnie to "fajnie" przekonuje mnie, że mam racje.
Zabawa w dom może mu się pewnego dnia znudzić i wtedy nic już
nigdy nie będzie takie samo jak przed tą zabawą. Ale jak to mówią
kto nie ryzykuje ten nie zyskuje... czy jakoś tak...
***
***
Nie wiem jakim cudem, ale
udaje mi się namówić mojego dyktatora Harveya alias Christian
Grey na coś w rodzaju wieczoru panieńskiego w jeszcze starym
miejscu zamieszkania. Mam palącą potrzebę porozmawiania z kimś
na kim nie wywarł jeszcze tego bezwzględnego posłuszeństwa i
psiego oddania (i wcale nie twierdze, że mi to przeszkadza!)
- Cześć!! - mówię
radośnie do telefonu, kiedy wchodzę do domu.
- W końcu się
odzywasz! - Zoe oddycha z ulgą. Jak dobrze ją usłyszeć.
- Strasznie się
stęskniłam i chcę zwołać spotkanie nadzwyczajne!
- Oj, oj, oj! Jakieś
newsy? Jak wyjazd?
- Kilka. Potrzebuje
rady.
- Gdzie i kiedy?
- Wieczorem u mnie. I
skombinuj Maye.
- Rita?
- Nie tym razem.
- Rozumiem... Do
zobaczenia!
Dziwnie być z powrotem w
Nowym Jorku, w domu, bez Harveya. Spędziliśmy ze sobą całe pięć
dni prawie bez rozłąki. Siadam na kanapie i rozglądam się
dookoła. Moja walizka z podróży pojechała do Bloomberg. Uparł
się, że nie będzie mi już potrzebna i że mam przygotować
rzeczy, które mam ze sobą zabrać, bo Trevor rano po nie
przyjedzie. Jest wszystkim tak dziko podekscytowany, że w niczym
nie przypomina bezwzględnego pana mecenasa, który jednym
spojrzeniem potrafi mnie przerazić. A ja cieszę się razem z nim!
Po paru minutach zdaję sobie sprawę, że uśmiecham się
głupkowato patrząc przed siebie. Muszę ogarnąć kilka rzeczy
przed przyjściem dziewczyn. Po pierwsze znowu sięgam po telefon i
wybieram numer do babci, z którą nie pamiętam kiedy ostatnio
rozmawiałam. To wręcz karygodne...
- Wik! Dziecko co się z
tobą działo...? - kochany babciny głos.
- Cześć babuniu! Byłam
zajęta przez kilka ostatnich dni... Bardzo cię przepraszam!
- Straszne z ciebie
dziewuszysko! Opowiadaj mi zaraz co się u ciebie dzieje?
- A po staremu...
Uratowałam ostatnio burmistrza NY!
- Moja mała bohaterka!
- Okazało się
ostatecznie, że przed nim samym, ale wiesz jak to mówił dziadek,
że człowiek najbardziej powinien się bać tylko jednego
człowieka...
- Samego siebie!-
kończymy razem.
- Tak pamiętam jak to
powtarzał. A poza pracą?
- Pytasz o Harveya
prawda?
- Więc ma na imię
Harvey... Przystojny?
- Och babuniu... Możesz
go sobie wygooglować, bo jest dosyć... znany w swoich kręgach.
Nazywa się Harvey Word i jest adwokatem.
- Słyszałam już
gdzieś to nazwisko...
- Pamiętasz jak w
czasie studiów chodziłam na rozprawy do sądu?
- To on?!
- Mhm... I jest jeszcze
bardziej niesamowity niż wtedy.
- Pamiętam jaka byłaś
nim zachwycona - jest bardzo zaskoczona - Ile on ma lat?
- Jest siedem lat
starszy...
- Siedem... To w sumie
niewiele. Madonna spotyka się z dwudziestolatkiem!
Kręcę głową
rozbawiona. Babcia i te jej nowinki z wielkiego świata.
- Matko Święta Wik!
- Co się stało? -
prostuje się szybko, a krew odpływa mi z twarzy.
- Co za okaz!
Tylko dlaczego otacza go tak wiele kobiet?
Opadam z powrotem na
kanapę oddychając z ulgą. I zaczynam się cicho śmiać na wizję
babci przy komputerze.
- Taka już wada takiego
wyglądu.
- No Bóg mu nie
poskąpił ani urody, ani inteligencji! Na żywo musi być jeszcze
bardziej oszałamiający.
- Też tak myślę,
kiedy na niego patrzę - jestem dumna, że mam tak pięknego
mężczyznę. Mój kochany, zmienny despota.
- W ogóle się nie
uśmiecha...
- Oj uśmiecha się i to
bardzo często.
- Przyjedźcie, albo ja
przyjadę.
- Przyjedziemy babciu
jak tylko damy radę. Harvey bardzo chce cię poznać, ale obydwoje
jesteśmy strasznie zapracowani.
Chyba nie będę jej
wspominała o tym, że dopiero wróciliśmy od jego taty... Mogłaby
tego nie przyjąć najlepiej...
- Dobry jest dla ciebie?
- Nosi mnie na rękach.
- Jesteś szczęśliwa?
- Dziko szczęśliwa!
- Słyszę - czułość
w jej głosie porusza mnie.
- Kiedy jesteśmy razem
jestem szczęśliwa i taka zupełnie beztroska. Chyba czuję się
przy nim bezpiecznie. To on ma nad wszystkim kontrole i trzyma rękę
na pulsie, a ja mogę się zrelaksować.
- Och dziecinko - ma
taki ciepły głos. Głos, który również wywołuje poczucie
bezpieczeństwa, ale coraz częściej troski.
- A jak ty się czujesz
babuniu?
- Czuję się dobrze, a
na dodatek jestem teraz dużo spokojniejsza.
- Wiesz, że bardzo cię
kocham?
- Ja ciebie też
Wik.
***
Wracam i wypakowuje
wszystkie zakupy. To znaczy nie ma ich nie wiadomo jak dużo. Tylko
przekąski, napoje i tequila. Nie ma już sensu zaopatrywać tej
lodówki. No i jeszcze papierowa torba od Thomassa Chantala... To na jutro! Na
moją pierwszą noc na nowym miejscu. Wciskam ją do wielkiej
walizki spakowanej w sypialni i wracam przygotować imprezę.
Ponieważ Zoe z Mayą lubią bardziej komercyjną muzykę włączam
po prostu radio. Akurat zaczyna śpiewać Beyonce, w którymś
kawałku, kiedy głośne pukanie obwieszcza gości. Wpadamy sobie w
ramiona jakbyśmy się nie widziały z pół roku.
- Dziewczyno opaliłaś
się! - Zoe ogląda mnie w wyciągniętych ramionach - Gdzie on cię
zabrał?
- Do Tennessee -
odpowiadam ogólnikowo prowadząc je do salonu.
- Tennessee?! - mówią
chórem.
- A co takiego jest w
Tennessee? - Maya od razu bierze garść orzechów. To jej ulubiona
przekąska. Siadamy na dywanie dookoła stołu.
- Springfield -
odpowiadam nadal tajemniczo - Jego rodzinny dom. I Word Senior...
Obie milczą i przez
chwilę mam wrażenie, że tylko mi się wydawało, że coś mówię.
- Ojciec? - Zoe
odzyskuje głos - Harvey jest z Tennessee? Nie miałam pojęcia...
- Ja też - odpowiadam i
do szklaneczek z kruszonym lodem i cytryną nalewam naszego
ulubionego alkoholu.
- I jak było? - pyta
Maya.
- Cudownie. Mają tam
przepiękną farmę. Hektary ziemi, pola, łąki, sady, lasy,
jezioro. Istny raj. Przez trzy pełne dni oddychałam prawdziwym
powietrzem.
Unoszę szklaneczkę i
wszystkie zgodnie pijemy. Maya jest zachwycona moim opisem, a Zoe
patrzy zupełnie rzeczowo.
- Ja też się zapytam:
jak było?! - ale mówi to zupełnie innym tonem. Bardziej...
pikantnym, intymnym?
Zastanawiam się chwilę,
a mój uśmiech rośnie.
- Trzy dni szalonego
sexu gdzie popadnie! - opowiadam w końcu i obie się rozjaśniają
radośnie razem ze mną.
- No teraz zaczynasz
mówić jak prawdziwa kobieta Harveya Worda! - mówi Zoe i znowu
pociągamy spory łyk tequili.
- A co u was...? Tak
dawno nie rozmawiałyśmy!
Patrzą po sobie.
- Ty pierwsza, czy ja? -
Zoe pyta Maye.
- Ja, bo po twoim newsie
mój wypadnie blado - nabiera powietrza - Spotykam się na poważnie
z Carlo Santini.
- Na poważnie?! -
przypomina mi się jak się pierwszy raz spotkali i zapomnieli o
całym świecie - To super kochanie. Jak do tego doszło?
- Czekał na mnie w
poniedziałek pod biurem. Poszliśmy na kawę, a wczoraj na kolację
i jest wspaniały!
- Bardzo się cieszę!
Chociaż jest z tego mało sławnego rodu nie wydaje się być w
niczym podobny do Dominika. Rozmawiałam z nim tylko raz i zrobił
świetne wrażenie. A ty co chcesz mi powiedzieć?
- Powiedzieć nic... -
wysuwa przed siebie dłoń ze ślicznym złotym pierścionkiem na
którym połyskuje diamencik. Łapę ją za dłoń i zaczynam
podskakiwać. Rzucam jej się w ramiona i teraz już obie
podskakujemy.
- Gratuluje!
- Pomyślały byście,
że to ja pierwsza polecę? - ogląda z czułością swój skarb.
- Nie będziesz już
zaliczała na dyskotekach.
- Nie będę.
- W ogóle nie będziesz
na nie chodziła! - dodaje Maya.
- A to niby czemu?!
- Zajmiesz się
sprzątaniem, gotowaniem, rodzeniem dzieci.
- Chyba żartujecie!
- Juan to Hiszpan... Oni
są raczej wielodzietni.
Bawimy się cudownie
wprawiając Zoe w coraz to większe przerażenie. Tequili ubywa, a
my mówimy coraz więcej i coraz głośniej.
- Zwyczajnie
zazdrościcie! - przerywa nam tyradę - Ty jeszcze prawie nie znasz
swojego księcia, ale ty? - wbija we mnie spojrzenie - No słucham
ile wyznań usłyszałaś od pana mecenasa?!
Już otwieram usta, żeby
coś jej odpowiedzieć, kiedy przez głowę przelatują mi wszystkie
wyznania Harveya. Zamykam usta, rumienie się i zaczynam uśmiechać
zupełnie rozkojarzona.
- No nie gadaj! - z Zoe
natychmiast wyparowuje przemądrzałość.
- Powiedział to? - Maya
łapie mnie za rękę.
- TEGO nie... Ale
powiedział wiele więcej niż oczekiwałam.
To, że obie milczą
oznacza tylko jak dobrze mnie znają. Wiedzą, że to co i ile
powiem wcale nie zależy od tego ile pytań zadadzą.
- W ogóle pokazał mi
się z tak innej strony, że mam wrażenie, że przed wyjazdem wcale
go nie znałam. Mówił tyle niesamowitych rzeczy, a cała jego
postawa i wszystko co robił tylko udowadniały, że to nie jest
puste gadanie - przywołuje w pamięci magiczny moment, kiedy
cytował "Małego księcia" klęcząc przede mną w
bibliotece.
- Co tam się stało? -
Maya nadal trzyma mnie za rękę.
- Powiedział jak bardzo
ważna się dla niego zrobiłam i spytał czy nie chciałabym
zaplanować z nim wspólnej przyszłości. Przynajmniej tej
najbliższej.
- Mój Boże Harvey Word
ci to powiedział? - Zoe wygląda na poruszoną.
- I zaplanowaliśmy -
nie ukrywam, że trochę niepokoje się o ich reakcje... W ogóle o
reakcję ludzi. Patrzą na mnie tak wyczekująco, że aż mam ochotę
podroczyć się z nimi trochę dłużej, ale co tam... - Jutro się
do niego przeprowadzam.
Tak, tak. Mistrzostwo
świata w zaskakiwaniu. Mrugają patrząc na mnie, na siebie i znowu
na mnie. Przestaje się stresować i uśmiecham się z wyższością.
- Do Bloomberg?
- Eche - kiwam głową.
- O kurcze - Maya w
końcu chyba nieświadomie puściła moją rękę.
- I zamieszkasz z
Wordem!
- Dokładnie tak.
Jak na komendę obie
rzucają się na mnie i prawie upadamy na ziemię.
- Aż ciężko uwierzyć,
że minęło tylko pięć dni... - wzdycha Zoe.
- A co z naszymi tequila
night? Zawsze spotykałyśmy się tutaj!
- Będziemy się
spotykać w Bloomberg!
- No nie wiem - Maya
wygląda jakbym zaproponowała libację w kościele.
- Wiesz jak musiałam
walczyć o tą ostatnią noc? Uparł się, że mam was zaprosić do
Bloomberg i już prawie wysłał po was Trevora!
- Aż się boję
pomyśleć co się będzie działo za kolejne pięć dni - Zoe
nabiera głęboko powietrza i wypuszcza ze świstem - A co w końcu
po tej wczorajszej kolacji? - atakuje nagle Mayę.
- Jak to co? Odwiózł
mnie do domu.
- Co? - jest prawie
zniesmaczona i muszę ją mocno szturchnąć - To ty jeszcze nic o
nim nie wiesz!
- Wiem więcej niż ty o
Juanie. Wiesz dlaczego? Bo rozmawiamy!
- Co za bzdury! A co jak
się okaże impotentem, albo jakimś szalonym zwolennikiem sado
maso?
- Och nie wiem co ludzie
widzą w tym tłuczeniu się w czasie sexu! - język zaczyna jej się
plątać - I z tym dominowaniem...
O w mordę... Natychmiast
wyłączam się z dyskusji i spuszczam wzrok. Przy odrobinie
szczęścia nie zauważą, że zrobiłam się czerwona jak burak.
- A co w tym złego!?
Takie stu procentowe wyżycie się...
- No nie wiem czy bym
się do tego nadawała.
- Bo nie czujesz
potrzeby! Ale jak ktoś ma dziką charyzmę i temperament kipiący
uszami to musi to gdzieś wyładować!
- To zboczone - krzywi
się Maya.
- Owszem - Zoe ma dla
odmiany ciepły i przyjemny głos - Ale pytam po raz kolejny! Czy
jest w tym coś złego? Jeśli nikt nikogo do niczego nie zmusza i
obie strony znajdują w tym pełną satysfakcje.
- Och ja jestem pijana,
a ty pewnie masz rację! - Maya daje za wygraną.
- Nie krytykuj jak
czegoś nie znasz.
Strasznie dziwi mnie ten
jej mentorski ton i podnoszę wzrok badając czy ona tak na serio.
Nieruchomieje, kiedy jest zupełnie na serio i patrzy prosto na
mnie. Puszcza mi oko, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, ale
nie jest to takie żartobliwe puszczenie oka. Bardziej w stylu "Jest
ok". Zapewnienia, wsparcia? Jezu skąd ona wie?!!
...że w tak krótkim czasie może wydarzyć się wiele niespodziewanych rzeczy...:D WOW!!!!!:D gratuluje pomysłowości:D
OdpowiedzUsuńTak strasznie dużo pomysłów, a tak mało czasu!!
OdpowiedzUsuńja w Ciebie wierzę:) dasz sobie radę, bo jesteś naprawdę mądrą kobietą:)Ty też musisz w siebie uwierzyć:) tak jak my w Ciebie;)
OdpowiedzUsuń;) No i mnie wzruszyłaś :*
OdpowiedzUsuńheheh:)
Usuńpamiętaj że my tu jesteśmy i zawsze pomożemy:) my też Cię kochamy;)