- Dzień dobry słyszałam
co się stało. Cudownie, że wszystko dobrze się skończyło!
- Cześć Nathalie, tak
chociaż na miejscu Zoe unikałabym banków. Wiesz może gdzie jest
Rodriquez? - rozglądam się dookoła. Jakoś dziwnie pusto.
- W pokoju socjalnym.
Wchodzę tam szybko i z
początku nie wiem co się dzieje. Prawie wszyscy agenci poupychani
gdzie się da z emocjami na twarzy słuchają Lincolna.
- I kiedy już mięliśmy
się poddać Wik zauważyła Zoe!
Pełne zachwytu
spojrzenia zwracają się w moją stronę. Patrze na Maya po drugiej
stronie sali, ale ta tylko kręci głową.
- Czy możecie wrócić
do swoich obowiązków, czy może dzisiaj żadna zbrodnia nie
została popełniona?
Z cichym mrukiem sala
prawie pustoszeje ku zawodowi Lincolna.
- Rodriquez co z
Collinsem?
- Dzwoniłam do ciebie
wczoraj, ale odebrał pan Word i kazał go przełożyć na dzisiaj.
Co? Kiedy to zrobił?!
Chryste nawet nie wiem co się działo z moim telefonem...
- Bardzo dobrze - muszę
sprawić wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą - Jedź teraz do
niego i jeśli nie będzie chciał współpracować powiedz, że
pojadę do niego z nakazem osobiście.
- Ok. Gratuluje akcji w
banku - wychodzi.
- Nathalie czas na
herbatę! - krzyczę w otwarte drzwi - Czemu gratulują mi faktu, że
prawie wysadziłam dwanaście osób?
- JedenaścieWik -
Maya poprawia mnie ze śmiechem - Lincoln robi z ciebie bohatera
narodowego, żeby Brumer się za bardzo nie wściekał.
- I tak liczę się z
laniem. Wtargnęłam na czyiś teren i nieźle narozrabiałam...
- Jak spałaś? - pyta z
troską.
- Usnęłam jak tylko
odłożyłam telefon.
- Dlaczego nie został?
Otwieram usta. Nie znoszę
tej naszej szczerości jeśli jest skierowana na mnie. Na szczęście
w tej chwili wchodzi Nathalie.
- Właśnie dlatego -
odpowiadam Maya i ta odpowiedź ją raczej satysfakcjonuje.
- Mam na dzisiaj fajny
pomysł, ale najpierw muszę coś załatwić. Zaparz zieloną zaraz
wracam.
Biegnę do
dochodzeniowego po laptopa i wracam zanim woda zdąży się
zagotować. Usiadłam na fotelu w kącie wiedząc, że tutaj tysiąc
oczu nie będzie mi patrzało przez ramię. Kiedy siadam wyrywa mi
się syknięcie.
- Boli cię coś? - pyta
Maya.
- Troszkę mięśnie.
Chyba złapałam jakiegoś wirusa.. - mruczę zażenowana. Wirus
seksu nic innego... Nacisnęłam guzik startu i czekałam aż się
wszystko załączy. Od razu usłyszałam piknięcie maila. Starałam
się włączyć go spokojnie, ale nie mogłam powstrzymać
zniecierpliwienia.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
Temat: W zasadzie już
wczoraj
DO: Wiktoria Hastings
05:14 AM NY
Chciałem Ci podziękować
za wczoraj. To było dla mnie naprawdę bardzo wyjątkowe. Właściwie
każde spotkanie z Tobą jest na swój sposób wyjątkowe. Skończy
się na tym, że zamknę Cię w moim apartamencie i będziemy
przerywali sex tylko na jedzenie i sen, bo nie da się Tobą
nasycić. Już myślę o kolejnym spotkaniu. Mam nadzieję, że
szybko usnęłaś i będziesz rano wypoczęta. Do zobaczenia.
Harvey
____________________________________________________________________________
Siedzę zadowolona i
zarumieniona. Czytam jeszcze raz i znowu. Uczę się na pamięć
każdego słowa i każde słowo ładuje we mnie nową nadzieję. W
mojej głowie rodzi się pewien pomysł. Pewien bardzo zgubny i
bardzo niebezpieczny pomysł. Co jakby troszkę pomóc szczęściu?
Co jakby się okazać idealną partnerką dla pana mecenasa i gdyby
to sobie uświadomił. Muszę się dowiedzieć więcej... Muszę
wiedzieć dlaczego się nie zakochuje i dlaczego się nie wiąże
"na poważnie".
- Herbata! - wesoły
szczebiot Nathalie wyrywa mnie z zamyślenia. Muszę mieć bardzo
zawziętą minę, bo Maya patrzy na mnie uważnie.
- Czyżbyś wpadła na
jakiś genialny pomysł? Znam tą minę!
- Jeszcze nie wiem z
czym igram, ale pomysł wydaje mi się przedni. Dziękuję Nati
tylko odpiszę.
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings
Temat: A jednak dzisiaj
Do: Harvey Word
9:35 AM NY
Drogi Panie Mecenasie,
Usnęłam ledwo Pan
wyszedł i spałam aż za długo. Widocznie posiadł Pan cudowną
umiejętność wyczerpywania moich pokładów energii (na szczęście
szybko się regenerują). Co widać działa tylko w jedną stronę
zważając na godzinę wysłania maila. Dla mnie z wiadomych
względów każde spotkanie z Panem to nie lada wydarzenie, które
mogłoby się nigdy nie kończyć. Mam zapytanie w związku z
Pańskim dzieckiem. Chcemy sobie zrobić szalony wypad na
strzelnicę, ale potrzebuję zgody rodzica... Proszę zważyć na to
iż nie chcę jej zakopywać w papierach ani zamykać w archiwum.
Proszę o pilną odpowiedź. Życzę miłego dnia.
Pańska Wiktoria
PS. Wizja zniewolenia brzmi dziwnie kusząco...
Nabieram powietrza jak przed skokiem z wysokości i wysyłam. Harvey uwielbia być panem każdej sytuacji, więc pozwolę mu na to. Pozwolę mu na przejęcie kontroli, a później powolutku wywalczę niezależność. Zamieszam mu troszkę w głowie i zburzę jego poglądy na niektóre sprawy. Wiem, że mogę to zrobić. Odkładam laptopa na bok i idę do dziewczyn, które wesoło dokazują przy stole.
- Mam nadzieję, że
dzisiaj nic nam nie przerwie ponurej monotonii dnia codziennego -
mówię.
- Ja też. Aż dziwne
jak bardzo monotonia okazuje się piękna.
- Monotonia w waszym
zawodzie? - Nati wybucha śmiechem - Niesamowite do czego człowiek
może przywyknąć... Tata mi powiedział co nieco, ale ciężko mi
sobie wyobrazić jakie decyzje musiałyście wczoraj podejmować...
Jak się czuję doktor Parish?
- Zoe w dobrych rękach
wróciła do domu, więc myślę, że znacznie lepiej niż my -
odpowiadam bardziej do Maya i wymieniamy znaczące spojrzenia.
- No myślę, że każda
z nas wróciła w dobrym towarzystwie - odpowiada mi, a ja spuszczam
głowę. Ratuje mnie piknięcie obwieszczające nadejście maila.
- Zaraz wracam - zrywam
się i w jednym susie jestem na fotelu.
____________________________________________________________________________
OD: Harvey Word
Temat: Pokłady energii
DO: Wiktoria Hastings
9:41 AM NY
Moja Wiktorio,
(podoba mi się)
Potrzebujesz tylko mojej
zgody, czy chcesz namiary na moją byłą żonę? Jesteś w błędzie.
Pochłaniasz moja energię i moje emocje samą swoją obecnością.
Kiedy jesteśmy razem moja uwaga skupiona jest tylko i wyłącznie
na Tobie.
Czy regeneracja Twojej
energii oznacza, że chcesz znowu? Naprawdę mogłabyś aż tak mi
ulec? Nie ukrywam, że zamieszało mi to trochę w głowie. Widzisz
co mi robisz?
Wstaje o tej godzinie od
10 lat. Tylko kiedy jestem z Tobą nie chcę opuszczać łóżka. I
jeżeli chcesz, żeby nasze spotkanie potrwało trochę dłużej
lećmy do Kalifornii.
Harvey
____________________________________________________________________________
Prawie podskakuje radośnie. Powstrzymują mnie tylko osoby obecne w tym samym pokoju. Czyżby połknął haczyk?! Wyobrażam sobie Harveya w jednym z jego pięknych garniturów siedzącego za tekowym biurkiem w swoim szklanym gabinecie na 40 piętrze i cieszy mnie wizja tego, że zamiast zajmować się pracą pisze do mnie.
____________________________________________________________________________
OD: Wiktoria Hastings
Temat: Opętanie
Do: Harvey Word
9:45 AM NY
Twoje słowa bardzo mi
pochlebiają. Pewnie zauważyłeś, że kiedy jestem z Tobą staje
się zupełnie bezwolną istotą zdaną tylko na Twoją łaskę i
niełaskę. Myślę, że jakoś mnie opętałeś i masz nade mną
większą kontrolę, niż bym sobie tego życzyła... Zwłaszcza, że
raczej nikt inny jej nie ma więc nie bardzo wiem jak mam
zareagować. Pokora nie leży w mojej naturze. Co do Nathalie
wystarczy Twoja zgoda...
W.
W.
___________________________________________________________________________
Czuje mrowienie w podbrzuszu, kiedy to wysyłam. Dlaczego wszystko co związane z tym facetem musi być przesycone takim erotyzmem? Jeej. Kiedy podnoszę głowę towarzystwo w pokoju się zwiększyło. Przybył Chris i Lincoln. Rozmawiają wesoło wszyscy szczęśliwi w swoich związkach lub bez nich. Nawet sobie nie wyobrażają z jakim wyzwaniem się muszę borykać.
Czuje mrowienie w podbrzuszu, kiedy to wysyłam. Dlaczego wszystko co związane z tym facetem musi być przesycone takim erotyzmem? Jeej. Kiedy podnoszę głowę towarzystwo w pokoju się zwiększyło. Przybył Chris i Lincoln. Rozmawiają wesoło wszyscy szczęśliwi w swoich związkach lub bez nich. Nawet sobie nie wyobrażają z jakim wyzwaniem się muszę borykać.
- Miło sobie na Was
popatrzeć, kiedy tak siedzicie zamiast czmychać gdzieś
korytarzami.
- Och wasza wysokość
nareszcie zwróciła na nas uwagę! Jesteśmy zaszczyceni! - Lincoln
odwraca krzesło w moją stronę.
- Wiesz, że przez takie
złośliwości będziesz brzydki i pomarszczony za parę lat?
- Będę wyglądał na
starszego, a kobiety lubią starszych facetów - odcina się. Wiem,
że to łatka do mnie. Koniec z ukrywaniem czegokolwiek po
wczorajszej akcji.
- Owszem, ale muszą
mieć też coś w głowie.
- No może nie każda
jest aż tak wymagająca...
- Może... Musisz
próbować.
Drzwi się otwierają.
- Agentko Hastings
Collins w jedynce.
Piknięcie maila.
- Niech czeka - przecież
muszę wiedzieć co napisał.
OD: Harvey Word
TEMAT: Nieznośna
DO: Wiktoria Hastings
9:52 AM NY
Idźcie już na tą
strzelnice, bo w innym wypadku za chwilę do Ciebie przyjadę i
wypróbuje Twoją uległość. Myślisz, że powinienem siedzieć
podniecony na spotkaniu? Zlał bym Ci teraz ten słodki tyłeczek,
później porządnie przeleciał, a Ty nie mogłabyś się
sprzeciwić! Niegrzeczna z Pani dziewczynka Panno Hastings i
zamierzam to zmienić. Miłego dnia i nie dręcz mnie już więcej,
bo niewinni ludzie pójdą siedzieć.
Harvey
____________________________________________________________________________
O rany! Czy on to
naprawdę napisał?! O rany!
____________________________________________________________________________OD:
Wiktoria Hastings
TEMAT: Nieznośny
Do: Harvey Word
9: 54 AM NY
A czy Ty uważasz, że
powinnam przesłuchiwać potencjalnego mordercę myśląc jedynie o
uleganiu pewnemu nieznośnemu mężczyźnie? I skąd ta pewność,
że sprzeciwiłabym się czemukolwiek? Uleganie nie polega na
sprzeciwie panie mecenasie. Uleganie polega na godzeniu się na
wszystkie Twoje... propozycje w nadziei na miłosierdzie. Czy
życzysz sobie mnie przelecieć, cze każesz mi jeść, czy też
chcesz mi zlać tyłek.
Miłego dnia.
W.
__________________________________________________________________________\
W.
__________________________________________________________________________\
Wyłączam laptopa zanim
wychodzę. Gdyby ktoś się dowiedział czym się zajmuję w
pracy... Jeej. Co ja mu wypisuje! Zrobię aż tyle, żeby go
zatrzymać? Czy happy end może być w ogóle brany pod uwagę w
przypadku mężczyzny, który ma tak ugruntowany sposób na życie?
Idę do dochodzeniowego zdając sobie sprawę, że nawet nie
przejrzałam stosu dokumentów jakie mam na niego przygotowane.
- Nati wskakuj jak masz
ochotę - Otwieram drzwi do pomieszczenia dla "podsłuchujących"
i sama bez wahania wchodzę do sąsiednich.
- Dzień dobry panie
Collins - siadam za stołem tyłem do szyby. Facet jest w moim
wieku, ale spora łysina błyszczy w świetle jarzeniówki -
Przepraszam za tak nagłe wezwanie. Proszę mi opowiedzieć o
relacjach panujących pomiędzy panem, a pańskim teściem.
- Jestem o coś
oskarżony?
- A czy usłyszał pan
jakieś oskarżenia?
Wyraźnie się boi i chce
to ukryć. Dłonie mu się pocą. Co chwila ukradkiem wyciera je o
spodnie. Poprawia się na krześle i chrząka. Jest mu na dodatek
głupio, że tak wyskoczył z tym oskarżeniem.
- Nie jesteśmy
najlepszymi przyjaciółmi - zaczyna opowiadanie, a ja szybciutko
przeglądam akta. No, no niezłe ziółko było z Grega na studiach.
Manifestacje, podpalenia, napad... Opowiada, a raczej żali się, że
teść zły, że go nie lubi, że na złość robi, że zaborczy,
uparty.
- Wie pan na co mi to
wygląda? - przerywam zdecydowanie zbyt długi wywód. Milknie i
patrzy na mnie wyczekująco.
- Wygląda mi to na
motyw - odkładam papiery i podpieram brodę dłońmi.
- Motyw?
- A nie?
- No nie!
- Teść nie ułatwiał
panu życia delikatnie mówiąc, więc pan postanowił się
odwdzięczyć... Proste równanie.
- To nie ja!
- Sprawdzimy jeszcze
kilka poszlak w tym czasie proszę nie opuszczać miasta.
Wstaje i wychodzi cały
roztrzęsiony. Wychodzę chwile późnej i Nathalie już czeka na
mnie przy wyjściu.
- Naprawdę uważasz, że
to on? - wygląda jakby właśnie obejrzała dobry film.
- Jasne, że nie.
- Jest zbyt oczywisty
prawda? Tata też nie wierzy w takie dary losu. Trzeba się
napracować jeśli się chce odkryć prawdę.
- Masz dobrego
nauczyciela - uśmiecham się. Mojego ulubionego... - Linc przydaj
się! - stajemy koło biurka przy którym siedzi - Burmistrz ma
chłopaka od basenu sprowadź mi go.
- Z przyjemnością -
salutuje i już się bierze się do roboty. Idziemy z powrotem do
socjalnego i biorę kubek z zimną już herbatą.
- I co? - pyta Maya
która chyba postanowiła dzisiaj tu urzędować.
- Boi się własnego
cienia... Nie wiem jak on jest stanie zapanować nad uczniami...
- Ale go przycisnęłaś
z tym motywem! - aferuje się Nati.
- Zobaczymy co załatwi
Lincoln i idziemy na wycieczkę - pikanie w kieszeni przerywa mi
zdradzenie planów na dzisiaj. Wyjmuję telefon z kieszeni i
otwieram wiadomość.
"Czekam u Ciebie w
gabinecie"
To Harvey. Prawie wypluwam herbatę krztusząc się. O kurcze! Dlaczego przyjechał?!
- Co się stało?
Maya klepie mnie po
plecach.
- Zbladłaś.
- Nie to nic takiego! -
podrywam się z krzesła - Zaraz wracam czekaj tu na mnie!
Wychodzę szybko i biegnę
schodami na piętro. Strasznie się zestresowałam. Co innego do
niego pisać, a co innego stanąć twarzą w twarz... Popycham
uchylone drzwi do mojego gabinetu i widzę Harveya przechadzającego
się w tą i z powrotem. Marynarkę ma rozpiętą, a ręce w
kieszeni.
- Jak się tu dostałeś?
- Drzwiami Wik. Wejdź i
je zamknij.
Ze zmarszczonymi brwiami
wykonuje polecenie, ale tylko dlatego, żeby pozbyć się
ewentualnych świadków.
- Coś się stało? -
podchodzę śmiało bliżej.
- Czy uważasz, że
prowokowanie mnie jest dobrym pomysłem? - ściąga marynarkę i
przewiesza ją starannie przez poręcz fotela.
- Jeszcze nie wiem... -
stoję grzecznie i obserwuję każdy jego ruch.
- Uważasz, że to
rozsądnym jest mi przerywać ważne spotkanie? - rozpina śnieżno białe
mankiety koszuli i zawija rękawy. Uff robi mi się gorąco.
- Nie przypominam sobie
niczego takiego. Planujesz mnie zbić?
Zerka na mnie z lekkim
niedowierzaniem. Staram się nie zdradzić niepewności jaka mną
targa.
- Może - staje przy
moim biurku - Chodź tu.
- Co chcesz mi zrobić?
- podchodzę na odległość ramienia i patrze w okrutnie przystojną
twarz. Słońce wpadające przez okno wydobywa z jego włosów
jaśniejsze refleksy brązu.
- Ukarać cię -
odpowiada.
- Za co? - przełykam
ślinę.
- Za rozpraszanie mnie
kiedy cię proszę, żebyś tego nie robiła.
- Jak chcesz mnie
ukarać?
- Skutecznie - wyciąga
do mnie rękę - Boisz się?
- Nie - podaje mu dłoń,
która w ostatniej chwili lekko drży.
- Co w takim razie
czujesz? - zauważa to.
Udaję, że się
zastanawiam podczas gdy mój mózg błaga o wyłączenie. To chyba
oczywiste, że w jego obecności znowu mam ochotę na seks!
Przyciąga mnie bliziutko do siebie.
- Już nie jesteś taką
gadułą co? Pozwól, że sam sobie odpowiem.
Rozpina zamek moich
spodni wolną ręką, a ja potrafię tylko rozdziawić usta i się
gapić. Wsuwa rękę i od razu wyczuwa to co jest dla nas oczywiste
i uśmiecha się przebiegle.
- Czy ty wiesz na co się
piszesz proponując mi taki układ?
Zaczynam leciutko dyszeć
więc tylko kręcę przecząco głową.
- Więc dlaczego to
robisz? - pyta z ustami w moich włosach.
Gdyby nie ręka w moich
spodniach byłby prawie czuły.
- Bo lubisz mieć
kontrolę nad wszystkim, a ja chcę ci dać to co lubisz - naprawdę
ciężko jest złożyć zdanie w takich warunkach zwłaszcza mając
pod palcami gorącą klatkę piersiową okrytą tylko koszulą.
- Wiesz, że chcesz
spróbować czegoś co doprowadziło do mojego rozwodu? - patrzy na
mnie tak intensywnie, że aż kręci mi się w głowie.
- Harvey nie mogę tak
rozmawiać! Musisz zabrać rękę - chce się dowiedzieć
wszystkiego o jego małżeństwie, a to doskonały moment.
- O nie to część
twojej kary - porusza palcami dotykając mnie bardzo delikatnie i z
wyczuciem. Natychmiast wplątuje palce w jego włosy i staram się
przyciągnąć kuszące usta do swoich. Nie pozwala mi na to.
- Lubię obserwować co
z tobą robię. Jesteś taka niemożliwie niewyżyta... Zawsze tak
miałaś?
Nie wierzę, że chce ze
mną teraz rozmawiać. Czuję się jak odurzona. Opieram głowę o
jego ramię oddychając jego zapachem.
- Odpowiedz - nalega.
- Nie - odpowiadam
zgodnie z prawdą.
Znowu dobra odpowiedź.
Widzę to po rozchmurzonych oczach.
- No proszę... A mówią,
że rozmiar nie ma znaczenia...- mruczy mi do ucha wodząc po nim
wargą.
- Harv... - głos mi się
urywa - Tak.. nie można!
- Oj można. To za karę
Wiktorio - jest zadowolony. Wszystko idzie według jego planu. Muszę
się temu poddać. Sama to zaproponowałam. Pieści mnie coraz
intensywniej. Wodzę ustami po jego szyi napawając się tą wonią
puki tu jest... Jest podniecony, wiem to. Chcę go dotknąć, ale mi
nie pozwala. Moje mięśnie napinają się coraz bardziej pojękuję
coraz głośniej tuląc się do niego jakby był ostatnim kawałkiem
suchego lądu. Kiedy już prawie prawie szczytuje dłoń
nieruchomieje i znika. Otwieram oczy nie mając pojęcia co się
stało. Nadal stoję w jego objęciach, a on patrzy na mnie
płomiennie.
- To będzie twoja kara
Wiktorio - szepcze. Unosi dłoń i oblizuje palce. Aż mocniej się
go uczepiam. Mogłabym go teraz zjeść jeśli by to miało pomóc.
- Wolę, żebyś mnie
zbił - mruczę domagając się więcej.
- Aż tak nie nabroiłaś
- unosi mój podbródek - Chcę, żebyś cierpiała właśnie w taki
sposób - widzę w jego oczach satysfakcje. Cieszę się, że ją
czuje. Dlaczego? Nie wiem.
- Okrutniku.
Przyjedziesz wieczorem? - wspinam się na palce i całuję go w
brodę. Odsuwa mnie leciutko.
- Nie. Idę na ważną
kolację. Nie wiem ile to może potrwać, ale dzisiaj się już nie
spotkamy.
Jestem tak bardzo
rozczarowana, że aż zaczyna się śmiać.
- Widzisz coś
śmiesznego w tej sytuacji? - jestem oburzona, ale i zachwycona jego
uśmiechem. Jestem beznadziejna!!
- Nie. Co teraz czujesz?
- Straszne pragnienie
Harvey. I frustracje! Na przemian.
- Czyli dokładnie tak
jak miało być. Teraz cię zostawię, a ty nie możesz się dotknąć
- grozi mi palcem - Pamiętaj, że możesz to robić tylko przy
mnie.
Całuje mnie w czoło,
"odstawia" na bok i poprawia rękawy na powrót zapinając
mankiety. Obserwuje to w wszystko z poczuciem surrealizmu. Wiem, że
protesty na nic się zdadzą. Zakłada marynarkę i w ostatniej
chwili jakby zmienia zdanie. Podchodzi do mnie, bierze w ramiona i
mocno całuje. Bardzo namiętnie. A moje ciało samo znajduje
sposób, żeby wpasować się w niego. Oplatam go mocno rękoma.
Całujemy się jakbyśmy się żegnali na bardzo długo. W momencie,
kiedy jego dłonie zjeżdżają na moje pośladki zatrzymuje się.
- Nie - jęczę cichutko
próbując go znowu pocałować. Na nic się o zdaje.
- Jestem przy tobie o
wiele za słaby - kręci głową, a jego oczy płoną jak dwie
pochodnie - Do zobaczenia Wik. Śnij o mnie - odwraca się i
wychodzi. To niesamowite. Stoję oparta o ścianę rozedrgana jak
galaretka oddychając ciężko. Nie mogę uwierzyć, że może mieć
na mnie aż taki wpływ. To podporządkowanie będzie łatwiejsze
niż mi się wydawało...
Kiedy z powrotem jestem
na dole mam wrażenie, że już się uspokoiłam. Lincoln obwieszcza
mi, że chłopiec basenowy przyjedzie dopiero po południu, więc
niczego nie zdradzając zabieram Nathalie i ciągnę na dół. Od
razu się domyśla o co chodzi, kiedy tylko przekraczamy próg
strzelnicy. Oczy jej błyszczą z przejęcia.
- Hej Molly! - witam się
z kobietą wydającą broń i amunicję - Daj coś dla małej.
Biorę z półki okulary
i słuchawki ochronne i daje jeden komplet rozglądającej się
dookoła z dziką ciekawością Nati. Odbieram broń i amunicje od
Molly i prowadzę ją do wolnego boksu.
- To jest pistolet -
unoszę małą, sprytną, kobiecą broń - A to magazynek. Magazynek
wsadzamy tutaj, zatrzaskuje się samo. Jak chcesz przeładować tu
wypinasz i wyskakuje. Powtórz.
Dziewczyna podekscytowana
prawdopodobnie po raz pierwszy bierze broń do ręki. Niepewnym
ruchem ładuje magazynek i patrzy na mnie wyczekująco.
- Bardzo dobrze teraz
wyjmij - pouczam tonem mentora.
Naciska guzik i lekko
podskakuje kiedy magazynek wysuwa się.
- Super! To już masz
opanowane - wyciągam dłoń po pistolet - Ten element po
naciągnięciu odblokowuje broń - pokazuje - I koniecznie musisz
pamiętać, że strzelamy ostrą amunicją i od momentu kiedy jest
odblokowany kierujesz lufę poza okienko - celuję w stronę tarczy.
Nathalie z przejęciem kiwa głową. Blokuję pistolet i podaję jej
- Odblokuj. Posłusznie odciąga kurek i stoi nieruchomo z
pistoletem wycelowanym w okienko.
- Nie bój się póki nie
naciśniesz nie wystrzeli - uśmiecham się. Wyciągam swój
pistolet - Stań w lekkim rozkroku, w pozycji najbardziej dla ciebie
komfortowej i stabilnej - prezentuje na sobie, a Nathalie powtarza
po mnie - Wciągasz broń do przodu na długość ramienia, jedna
ręka z palcem na spuście, druga od spodu stabilizuje. Celujesz,
strzelasz. Do skutku...
- Wydaje się proste...
- mruczy wystraszona.
- Nie tak bardzo.
Zablokuj teraz - powolutku opuszcza broń i blokuje - I załóż
okulary i słuchawki... Ok i jeszcze raz: postawa... Odblokuj...
Cel... Naciskasz - rozlega się huk wystrzału i Nathalie zamiera na
chwilę. Zabezpiecza broń i opuszcza ręce. Odwraca się do mnie i
prawie wybucham śmiechem. Ma wielkie rumieńce na porcelanowej
skórze, szeroko otwarte usta i błyszczące wielkie oczy.
- To było - zaciąga
się mocno powietrzem - To było... Łał!! - w końcu wygląda jak
nakręcona nastolatka. Patrzy z podziwem na pistolet - Ale moc!!
Tym razem nie mogę już
wytrzymać i wybucham śmiechem, a Nati aż podskakuje szczęśliwa.
Ściągam jej tarczę z pierwszym strzałem i jest bardzo blisko
środka. Bierze ją na pamiątkę i zabieramy się za dalszy
trening. Jest fantastyczną dziewczyną. Kiedy dawałam jej jakieś
rady słuchała z taką uwagą, że aż poczułam się bardzo mądra
i doświadczona. Chłonęła wiedzę z niesamowitą pasją i
zaangażowaniem. Zadawała bardzo trafne i ciekawe pytanie. Nawet
się nie spostrzegłyśmy, kiedy minęły dwie godziny. Czułyśmy
się tak dobrze w swoim towarzystwie jak jakieś stare kumpele.
Wjechałyśmy na piętro grubo po porze lunchu roześmiane i
zrelaksowane.
- Starczy na dzisiaj
młoda damo. Uciekaj do domu.
- A mogę jeszcze
porobić coś w archiwum?
- Nie będę ci broniła
- rozłożyłam ramiona - Meggie ci coś wymyśli.
Kiedy w końcu
przesłuchałam "chłopca" basenowego, który okazał się
rosłym i przystojnym facetem i wysłuchałam bez szczególnych
emocji jakim to fantastycznym pracodawcą jest burmistrz Trumann na
dworze było już zupełnie ciemno. W biurze zostali już tylko
nieliczni agenci pracujący nad sprawami, lub odrabiający
zaległości. Spakowałam wszystkie rzeczy i ruszyłam do wyjścia.
Przed głównym wejściem natknęłam się na Maye gawędzącą z
Nathalie.
- Mój Boże Nati co ty
tutaj jeszcze robisz? - zerkam na zegarek. Jest już po 20...
- Aktualnie czekam na
Trevora - szczerzy się do mnie - Posiedziałam trochę dłużej w
archiwum. Tata dzisiaj pewnie wróci późno, więc i tak nie będę
miała co robić w domu.
- To prawdziwy tyran
pracy - śmieje się Maya - Dobrze trafiła! - dostaje mocnego
kuksańca w ramię. W tym samym momencie pod wejście podjeżdża
czarny Lincoln z przyciemnianymi szybami i kątem oka widzę jak
szczęka Maya opada w dół.
- To będę się już
zbierała - Nati leciutko zbiega ze schodów i zauważam, że trzyma
pod pachą zwój tarczy ze strzelnicy. Będzie się chwaliła
Harveyowi...? Nawet nie wiem kiedy Trevor w eleganckim czarnym
garniturze pojawia się koło samochodu i otwiera tylne drzwi przed
Nathalie kłaniając się przed nią niezauważalnie.
- Pa - macha do nas i
wsiada. Trevor zatrzaskuje drzwi i odwraca się w naszą stronę -
Panno Hastings - taki sam lekki ukłon.
- Cześć Trevor -
staram się mówić swobodnie chociaż strasznie się rumienie,
kiedy przypominam sobie, że kilka dni temu widział mnie prawie
nago... i nie wiadomo jeszcze co słyszał! Kiedy samochód odjeżdża
zerkam na Maye. Nadal ma bardzo zdziwiona minę i zaczyna mnie to
bawić.
- Jezu! Co to było?!
- Dzikuska - kręcę
głową z oburzeniem i ruszam do swojego samochodu. Kiedy nasze
drogi rozchodzą się Maya zatrzymuje się na chwilę.
- Wiesz, że będziesz
miała dużo do opowiadania w piątek?
- Nie uniknę
inkwizycji... - kręcę bezradnie głową.
- Dokładnie – robi
komiczna minę i staje przede mną na baczność – Panno Hastings
– kłania się lekko, a ja wybucham śmiechem.
- Do jutra – wsiadam
do samochodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!