czwartek, 10 stycznia 2013

SPICY Rozdział 21


    - Dzień dobry słyszałam co się stało. Cudownie, że wszystko dobrze się skończyło!
    - Cześć Nathalie, tak chociaż na miejscu Zoe unikałabym banków. Wiesz może gdzie jest Rodriquez? - rozglądam się dookoła. Jakoś dziwnie pusto.
    - W pokoju socjalnym.
    Wchodzę tam szybko i z początku nie wiem co się dzieje. Prawie wszyscy agenci poupychani gdzie się da z emocjami na twarzy słuchają Lincolna.
    - I kiedy już mięliśmy się poddać Wik zauważyła Zoe!
    Pełne zachwytu spojrzenia zwracają się w moją stronę. Patrze na Maya po drugiej stronie sali, ale ta tylko kręci głową.
    - Czy możecie wrócić do swoich obowiązków, czy może dzisiaj żadna zbrodnia nie została popełniona?
    Z cichym mrukiem sala prawie pustoszeje ku zawodowi Lincolna.
    - Rodriquez co z Collinsem?
    - Dzwoniłam do ciebie wczoraj, ale odebrał pan Word i kazał go przełożyć na dzisiaj.
    Co? Kiedy to zrobił?! Chryste nawet nie wiem co się działo z moim telefonem...
    - Bardzo dobrze - muszę sprawić wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą - Jedź teraz do niego i jeśli nie będzie chciał współpracować powiedz, że pojadę do niego z nakazem osobiście.
    - Ok. Gratuluje akcji w banku - wychodzi.
    - Nathalie czas na herbatę! - krzyczę w otwarte drzwi - Czemu gratulują mi faktu, że prawie wysadziłam dwanaście osób?
    - JedenaścieWik - Maya poprawia mnie ze śmiechem - Lincoln robi z ciebie bohatera narodowego, żeby Brumer się za bardzo nie wściekał.
    - I tak liczę się z laniem. Wtargnęłam na czyiś teren i nieźle narozrabiałam...
    - Jak spałaś? - pyta z troską.
    - Usnęłam jak tylko odłożyłam telefon.
    - Dlaczego nie został?
    Otwieram usta. Nie znoszę tej naszej szczerości jeśli jest skierowana na mnie. Na szczęście w tej chwili wchodzi Nathalie.
    - Właśnie dlatego - odpowiadam Maya i ta odpowiedź ją raczej satysfakcjonuje.
    - Mam na dzisiaj fajny pomysł, ale najpierw muszę coś załatwić. Zaparz zieloną zaraz wracam.
    Biegnę do dochodzeniowego po laptopa i wracam zanim woda zdąży się zagotować. Usiadłam na fotelu w kącie wiedząc, że tutaj tysiąc oczu nie będzie mi patrzało przez ramię. Kiedy siadam wyrywa mi się syknięcie.
    - Boli cię coś? - pyta Maya.
    - Troszkę mięśnie. Chyba złapałam jakiegoś wirusa.. - mruczę zażenowana. Wirus seksu nic innego... Nacisnęłam guzik startu i czekałam aż się wszystko załączy. Od razu usłyszałam piknięcie maila. Starałam się włączyć go spokojnie, ale nie mogłam powstrzymać zniecierpliwienia.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    Temat: W zasadzie już wczoraj
    DO: Wiktoria Hastings
    05:14 AM     NY

    Chciałem Ci podziękować za wczoraj. To było dla mnie naprawdę bardzo wyjątkowe. Właściwie każde spotkanie z Tobą jest na swój sposób wyjątkowe. Skończy się na tym, że zamknę Cię w moim apartamencie i będziemy przerywali sex tylko na jedzenie i sen, bo nie da się Tobą nasycić. Już myślę o kolejnym spotkaniu. Mam nadzieję, że szybko usnęłaś i będziesz rano wypoczęta. Do zobaczenia.

      Harvey
    ____________________________________________________________________________

    Siedzę zadowolona i zarumieniona. Czytam jeszcze raz i znowu. Uczę się na pamięć każdego słowa i każde słowo ładuje we mnie nową nadzieję. W mojej głowie rodzi się pewien pomysł. Pewien bardzo zgubny i bardzo niebezpieczny pomysł. Co jakby troszkę pomóc szczęściu? Co jakby się okazać idealną partnerką dla pana mecenasa i gdyby to sobie uświadomił. Muszę się dowiedzieć więcej... Muszę wiedzieć dlaczego się nie zakochuje i dlaczego się nie wiąże "na poważnie".
    - Herbata! - wesoły szczebiot Nathalie wyrywa mnie z zamyślenia. Muszę mieć bardzo zawziętą minę, bo Maya patrzy na mnie uważnie.
    - Czyżbyś wpadła na jakiś genialny pomysł? Znam tą minę!
    - Jeszcze nie wiem z czym igram, ale pomysł wydaje mi się przedni. Dziękuję Nati tylko odpiszę.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings
    Temat: A jednak dzisiaj
    Do: Harvey Word
    9:35 AM      NY

    Drogi Panie Mecenasie,
    Usnęłam ledwo Pan wyszedł i spałam aż za długo. Widocznie posiadł Pan cudowną umiejętność wyczerpywania moich pokładów energii (na szczęście szybko się regenerują). Co widać działa tylko w jedną stronę zważając na godzinę wysłania maila. Dla mnie z wiadomych względów każde spotkanie z Panem to nie lada wydarzenie, które mogłoby się nigdy nie kończyć. Mam zapytanie w związku z Pańskim dzieckiem. Chcemy sobie zrobić szalony wypad na strzelnicę, ale potrzebuję zgody rodzica... Proszę zważyć na to iż nie chcę jej zakopywać w papierach ani zamykać w archiwum. Proszę o pilną odpowiedź. Życzę miłego dnia.

                           Pańska Wiktoria
    PS. Wizja zniewolenia brzmi dziwnie kusząco...

    Nabieram powietrza jak przed skokiem z wysokości i wysyłam. Harvey uwielbia być panem każdej sytuacji, więc pozwolę mu na to. Pozwolę mu na przejęcie kontroli, a później powolutku wywalczę niezależność. Zamieszam mu troszkę w głowie i zburzę jego poglądy na niektóre sprawy. Wiem, że mogę to zrobić. Odkładam laptopa na bok i idę do dziewczyn, które wesoło dokazują przy stole.
    - Mam nadzieję, że dzisiaj nic nam nie przerwie ponurej monotonii dnia codziennego - mówię.
    - Ja też. Aż dziwne jak bardzo monotonia okazuje się piękna.
    - Monotonia w waszym zawodzie? - Nati wybucha śmiechem - Niesamowite do czego człowiek może przywyknąć... Tata mi powiedział co nieco, ale ciężko mi sobie wyobrazić jakie decyzje musiałyście wczoraj podejmować... Jak się czuję doktor Parish?
    - Zoe w dobrych rękach wróciła do domu, więc myślę, że znacznie lepiej niż my - odpowiadam bardziej do Maya i wymieniamy znaczące spojrzenia.
    - No myślę, że każda z nas wróciła w dobrym towarzystwie - odpowiada mi, a ja spuszczam głowę. Ratuje mnie piknięcie obwieszczające nadejście maila.
    - Zaraz wracam - zrywam się i w jednym susie jestem na fotelu.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Harvey Word
    Temat: Pokłady energii
    DO: Wiktoria Hastings
    9:41 AM         NY

    Moja Wiktorio,
    (podoba mi się)
    Potrzebujesz tylko mojej zgody, czy chcesz namiary na moją byłą żonę? Jesteś w błędzie. Pochłaniasz moja energię i moje emocje samą swoją obecnością. Kiedy jesteśmy razem moja uwaga skupiona jest tylko i wyłącznie na Tobie.
    Czy regeneracja Twojej energii oznacza, że chcesz znowu? Naprawdę mogłabyś aż tak mi ulec? Nie ukrywam, że zamieszało mi to trochę w głowie. Widzisz co mi robisz?
    Wstaje o tej godzinie od 10 lat. Tylko kiedy jestem z Tobą nie chcę opuszczać łóżka. I jeżeli chcesz, żeby nasze spotkanie potrwało trochę dłużej lećmy do Kalifornii.
    Harvey
    ____________________________________________________________________________

    Prawie podskakuje radośnie. Powstrzymują mnie tylko osoby obecne w tym samym pokoju. Czyżby połknął haczyk?! Wyobrażam sobie Harveya w jednym z jego pięknych garniturów siedzącego za tekowym biurkiem w swoim szklanym gabinecie na 40 piętrze i cieszy mnie wizja tego, że zamiast zajmować się pracą pisze do mnie.
    ____________________________________________________________________________
    OD: Wiktoria Hastings
    Temat: Opętanie
    Do: Harvey Word
    9:45 AM        NY

    Twoje słowa bardzo mi pochlebiają. Pewnie zauważyłeś, że kiedy jestem z Tobą staje się zupełnie bezwolną istotą zdaną tylko na Twoją łaskę i niełaskę. Myślę, że jakoś mnie opętałeś i masz nade mną większą kontrolę, niż bym sobie tego życzyła... Zwłaszcza, że raczej nikt inny jej nie ma więc nie bardzo wiem jak mam zareagować. Pokora nie leży w mojej naturze. Co do Nathalie wystarczy Twoja zgoda...

    W.
    ___________________________________________________________________________

    Czuje mrowienie w podbrzuszu, kiedy to wysyłam. Dlaczego wszystko co związane z tym facetem musi być przesycone takim erotyzmem? Jeej. Kiedy podnoszę głowę towarzystwo w pokoju się zwiększyło. Przybył Chris i Lincoln. Rozmawiają wesoło wszyscy szczęśliwi w swoich związkach lub bez nich. Nawet sobie nie wyobrażają z jakim wyzwaniem się muszę borykać.
    - Miło sobie na Was popatrzeć, kiedy tak siedzicie zamiast czmychać gdzieś korytarzami.
    - Och wasza wysokość nareszcie zwróciła na nas uwagę! Jesteśmy zaszczyceni! - Lincoln odwraca krzesło w moją stronę.
    - Wiesz, że przez takie złośliwości będziesz brzydki i pomarszczony za parę lat?
    - Będę wyglądał na starszego, a kobiety lubią starszych facetów - odcina się. Wiem, że to łatka do mnie. Koniec z ukrywaniem czegokolwiek po wczorajszej akcji.
    - Owszem, ale muszą mieć też coś w głowie.
    - No może nie każda jest aż tak wymagająca...
    - Może... Musisz próbować.
    Drzwi się otwierają.
    - Agentko Hastings Collins w jedynce.
    Piknięcie maila.
    - Niech czeka - przecież muszę wiedzieć co napisał.

    OD: Harvey Word
    TEMAT: Nieznośna
    DO: Wiktoria Hastings
    9:52 AM        NY

    Idźcie już na tą strzelnice, bo w innym wypadku za chwilę do Ciebie przyjadę i wypróbuje Twoją uległość. Myślisz, że powinienem siedzieć podniecony na spotkaniu? Zlał bym Ci teraz ten słodki tyłeczek, później porządnie przeleciał, a Ty nie mogłabyś się sprzeciwić! Niegrzeczna z Pani dziewczynka Panno Hastings i zamierzam to zmienić. Miłego dnia i nie dręcz mnie już więcej, bo niewinni ludzie pójdą siedzieć.
    Harvey
    ____________________________________________________________________________

    O rany! Czy on to naprawdę napisał?! O rany!
    ____________________________________________________________________________OD: Wiktoria Hastings
    TEMAT: Nieznośny
    Do: Harvey Word
    9: 54 AM      NY

    A czy Ty uważasz, że powinnam przesłuchiwać potencjalnego mordercę myśląc jedynie o uleganiu pewnemu nieznośnemu mężczyźnie? I skąd ta pewność, że sprzeciwiłabym się czemukolwiek? Uleganie nie polega na sprzeciwie panie mecenasie. Uleganie polega na godzeniu się na wszystkie Twoje... propozycje w nadziei na miłosierdzie. Czy życzysz sobie mnie przelecieć, cze każesz mi jeść, czy też chcesz mi zlać tyłek.
    Miłego dnia.

           W.
    __________________________________________________________________________\
    Wyłączam laptopa zanim wychodzę. Gdyby ktoś się dowiedział czym się zajmuję w pracy... Jeej. Co ja mu wypisuje! Zrobię aż tyle, żeby go zatrzymać? Czy happy end może być w ogóle brany pod uwagę w przypadku mężczyzny, który ma tak ugruntowany sposób na życie? Idę do dochodzeniowego zdając sobie sprawę, że nawet nie przejrzałam stosu dokumentów jakie mam na niego przygotowane.
    - Nati wskakuj jak masz ochotę - Otwieram drzwi do pomieszczenia dla "podsłuchujących" i sama bez wahania wchodzę do sąsiednich.
    - Dzień dobry panie Collins - siadam za stołem tyłem do szyby. Facet jest w moim wieku, ale spora łysina błyszczy w świetle jarzeniówki - Przepraszam za tak nagłe wezwanie. Proszę mi opowiedzieć o relacjach panujących pomiędzy panem, a pańskim teściem.
    - Jestem o coś oskarżony?
    - A czy usłyszał pan jakieś oskarżenia?
    Wyraźnie się boi i chce to ukryć. Dłonie mu się pocą. Co chwila ukradkiem wyciera je o spodnie. Poprawia się na krześle i chrząka. Jest mu na dodatek głupio, że tak wyskoczył z tym oskarżeniem.
    - Nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi - zaczyna opowiadanie, a ja szybciutko przeglądam akta. No, no niezłe ziółko było z Grega na studiach. Manifestacje, podpalenia, napad... Opowiada, a raczej żali się, że teść zły, że go nie lubi, że na złość robi, że zaborczy, uparty.
    - Wie pan na co mi to wygląda? - przerywam zdecydowanie zbyt długi wywód. Milknie i patrzy na mnie wyczekująco.
    - Wygląda mi to na motyw - odkładam papiery i podpieram brodę dłońmi.
    - Motyw?
    - A nie?
    - No nie!
    - Teść nie ułatwiał panu życia delikatnie mówiąc, więc pan postanowił się odwdzięczyć... Proste równanie.
    - To nie ja!
    - Sprawdzimy jeszcze kilka poszlak w tym czasie proszę nie opuszczać miasta.
    Wstaje i wychodzi cały roztrzęsiony. Wychodzę chwile późnej i Nathalie już czeka na mnie przy wyjściu.
    - Naprawdę uważasz, że to on? - wygląda jakby właśnie obejrzała dobry film.
    - Jasne, że nie.
    - Jest zbyt oczywisty prawda? Tata też nie wierzy w takie dary losu. Trzeba się napracować jeśli się chce odkryć prawdę.
    - Masz dobrego nauczyciela - uśmiecham się. Mojego ulubionego... - Linc przydaj się! - stajemy koło biurka przy którym siedzi - Burmistrz ma chłopaka od basenu sprowadź mi go.
    - Z przyjemnością - salutuje i już się bierze się do roboty. Idziemy z powrotem do socjalnego i biorę kubek z zimną już herbatą.
    - I co? - pyta Maya która chyba postanowiła dzisiaj tu urzędować.
    - Boi się własnego cienia... Nie wiem jak on jest stanie zapanować nad uczniami...
    - Ale go przycisnęłaś z tym motywem! - aferuje się Nati.
    - Zobaczymy co załatwi Lincoln i idziemy na wycieczkę - pikanie w kieszeni przerywa mi zdradzenie planów na dzisiaj. Wyjmuję telefon z kieszeni i otwieram wiadomość.

    "Czekam u Ciebie w gabinecie"

    To Harvey. Prawie wypluwam herbatę krztusząc się. O kurcze! Dlaczego przyjechał?!
    - Co się stało?
    Maya klepie mnie po plecach.
    - Zbladłaś.
    - Nie to nic takiego! - podrywam się z krzesła - Zaraz wracam czekaj tu na mnie!
    Wychodzę szybko i biegnę schodami na piętro. Strasznie się zestresowałam. Co innego do niego pisać, a co innego stanąć twarzą w twarz... Popycham uchylone drzwi do mojego gabinetu i widzę Harveya przechadzającego się w tą i z powrotem. Marynarkę ma rozpiętą, a ręce w kieszeni.
    - Jak się tu dostałeś?
    - Drzwiami Wik. Wejdź i je zamknij.
    Ze zmarszczonymi brwiami wykonuje polecenie, ale tylko dlatego, żeby pozbyć się ewentualnych świadków.
    - Coś się stało? - podchodzę śmiało bliżej.
    - Czy uważasz, że prowokowanie mnie jest dobrym pomysłem? - ściąga marynarkę i przewiesza ją starannie przez poręcz fotela.
    - Jeszcze nie wiem... - stoję grzecznie i obserwuję każdy jego ruch.
    - Uważasz, że to rozsądnym jest mi przerywać ważne spotkanie? - rozpina śnieżno białe mankiety koszuli i zawija rękawy. Uff robi mi się gorąco.
    - Nie przypominam sobie niczego takiego. Planujesz mnie zbić?
    Zerka na mnie z lekkim niedowierzaniem. Staram się nie zdradzić niepewności jaka mną targa.
    - Może - staje przy moim biurku - Chodź tu.
    - Co chcesz mi zrobić? - podchodzę na odległość ramienia i patrze w okrutnie przystojną twarz. Słońce wpadające przez okno wydobywa z jego włosów jaśniejsze refleksy brązu.
    - Ukarać cię - odpowiada.
    - Za co? - przełykam ślinę.
    - Za rozpraszanie mnie kiedy cię proszę, żebyś tego nie robiła.
    - Jak chcesz mnie ukarać?
    - Skutecznie - wyciąga do mnie rękę - Boisz się?
    - Nie - podaje mu dłoń, która w ostatniej chwili lekko drży.
    - Co w takim razie czujesz? - zauważa to.
    Udaję, że się zastanawiam podczas gdy mój mózg błaga o wyłączenie. To chyba oczywiste, że w jego obecności znowu mam ochotę na seks! Przyciąga mnie bliziutko do siebie.
    - Już nie jesteś taką gadułą co? Pozwól, że sam sobie odpowiem.
    Rozpina zamek moich spodni wolną ręką, a ja potrafię tylko rozdziawić usta i się gapić. Wsuwa rękę i od razu wyczuwa to co jest dla nas oczywiste i uśmiecha się przebiegle.
    - Czy ty wiesz na co się piszesz proponując mi taki układ?
    Zaczynam leciutko dyszeć więc tylko kręcę przecząco głową.
    - Więc dlaczego to robisz? - pyta z ustami w moich włosach.
    Gdyby nie ręka w moich spodniach byłby prawie czuły.
    - Bo lubisz mieć kontrolę nad wszystkim, a ja chcę ci dać to co lubisz - naprawdę ciężko jest złożyć zdanie w takich warunkach zwłaszcza mając pod palcami gorącą klatkę piersiową okrytą tylko koszulą.
    - Wiesz, że chcesz spróbować czegoś co doprowadziło do mojego rozwodu? - patrzy na mnie tak intensywnie, że aż kręci mi się w głowie.
    - Harvey nie mogę tak rozmawiać! Musisz zabrać rękę - chce się dowiedzieć wszystkiego o jego małżeństwie, a to doskonały moment.
    - O nie to część twojej kary - porusza palcami dotykając mnie bardzo delikatnie i z wyczuciem. Natychmiast wplątuje palce w jego włosy i staram się przyciągnąć kuszące usta do swoich. Nie pozwala mi na to.
    - Lubię obserwować co z tobą robię. Jesteś taka niemożliwie niewyżyta... Zawsze tak miałaś?
    Nie wierzę, że chce ze mną teraz rozmawiać. Czuję się jak odurzona. Opieram głowę o jego ramię oddychając jego zapachem.
    - Odpowiedz - nalega.
    - Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.
    Znowu dobra odpowiedź. Widzę to po rozchmurzonych oczach.
    - No proszę... A mówią, że rozmiar nie ma znaczenia...- mruczy mi do ucha wodząc po nim wargą.
    - Harv... - głos mi się urywa - Tak.. nie można!
    - Oj można. To za karę Wiktorio - jest zadowolony. Wszystko idzie według jego planu. Muszę się temu poddać. Sama to zaproponowałam. Pieści mnie coraz intensywniej. Wodzę ustami po jego szyi napawając się tą wonią puki tu jest... Jest podniecony, wiem to. Chcę go dotknąć, ale mi nie pozwala. Moje mięśnie napinają się coraz bardziej pojękuję coraz głośniej tuląc się do niego jakby był ostatnim kawałkiem suchego lądu. Kiedy już prawie prawie szczytuje dłoń nieruchomieje i znika. Otwieram oczy nie mając pojęcia co się stało. Nadal stoję w jego objęciach, a on patrzy na mnie płomiennie.
    - To będzie twoja kara Wiktorio - szepcze. Unosi dłoń i oblizuje palce. Aż mocniej się go uczepiam. Mogłabym go teraz zjeść jeśli by to miało pomóc.
    - Wolę, żebyś mnie zbił - mruczę domagając się więcej.
    - Aż tak nie nabroiłaś - unosi mój podbródek - Chcę, żebyś cierpiała właśnie w taki sposób - widzę w jego oczach satysfakcje. Cieszę się, że ją czuje. Dlaczego? Nie wiem.
    - Okrutniku. Przyjedziesz wieczorem? - wspinam się na palce i całuję go w brodę. Odsuwa mnie leciutko.
    - Nie. Idę na ważną kolację. Nie wiem ile to może potrwać, ale dzisiaj się już nie spotkamy.
    Jestem tak bardzo rozczarowana, że aż zaczyna się śmiać.
    - Widzisz coś śmiesznego w tej sytuacji? - jestem oburzona, ale i zachwycona jego uśmiechem. Jestem beznadziejna!!
    - Nie. Co teraz czujesz?
    - Straszne pragnienie Harvey. I frustracje! Na przemian.
    - Czyli dokładnie tak jak miało być. Teraz cię zostawię, a ty nie możesz się dotknąć - grozi mi palcem - Pamiętaj, że możesz to robić tylko przy mnie.
    Całuje mnie w czoło, "odstawia" na bok i poprawia rękawy na powrót zapinając mankiety. Obserwuje to w wszystko z poczuciem surrealizmu. Wiem, że protesty na nic się zdadzą. Zakłada marynarkę i w ostatniej chwili jakby zmienia zdanie. Podchodzi do mnie, bierze w ramiona i mocno całuje. Bardzo namiętnie. A moje ciało samo znajduje sposób, żeby wpasować się w niego. Oplatam go mocno rękoma. Całujemy się jakbyśmy się żegnali na bardzo długo. W momencie, kiedy jego dłonie zjeżdżają na moje pośladki zatrzymuje się.
    - Nie - jęczę cichutko próbując go znowu pocałować. Na nic się o zdaje.
    - Jestem przy tobie o wiele za słaby - kręci głową, a jego oczy płoną jak dwie pochodnie - Do zobaczenia Wik. Śnij o mnie - odwraca się i wychodzi. To niesamowite. Stoję oparta o ścianę rozedrgana jak galaretka oddychając ciężko. Nie mogę uwierzyć, że może mieć na mnie aż taki wpływ. To podporządkowanie będzie łatwiejsze niż mi się wydawało...
    Kiedy z powrotem jestem na dole mam wrażenie, że już się uspokoiłam. Lincoln obwieszcza mi, że chłopiec basenowy przyjedzie dopiero po południu, więc niczego nie zdradzając zabieram Nathalie i ciągnę na dół. Od razu się domyśla o co chodzi, kiedy tylko przekraczamy próg strzelnicy. Oczy jej błyszczą z przejęcia.
    - Hej Molly! - witam się z kobietą wydającą broń i amunicję - Daj coś dla małej.
    Biorę z półki okulary i słuchawki ochronne i daje jeden komplet rozglądającej się dookoła z dziką ciekawością Nati. Odbieram broń i amunicje od Molly i prowadzę ją do wolnego boksu.
    - To jest pistolet - unoszę małą, sprytną, kobiecą broń - A to magazynek. Magazynek wsadzamy tutaj, zatrzaskuje się samo. Jak chcesz przeładować tu wypinasz i wyskakuje. Powtórz.
    Dziewczyna podekscytowana prawdopodobnie po raz pierwszy bierze broń do ręki. Niepewnym ruchem ładuje magazynek i patrzy na mnie wyczekująco.
    - Bardzo dobrze teraz wyjmij - pouczam tonem mentora.
    Naciska guzik i lekko podskakuje kiedy magazynek wysuwa się.
    - Super! To już masz opanowane - wyciągam dłoń po pistolet - Ten element po naciągnięciu odblokowuje broń - pokazuje - I koniecznie musisz pamiętać, że strzelamy ostrą amunicją i od momentu kiedy jest odblokowany kierujesz lufę poza okienko - celuję w stronę tarczy. Nathalie z przejęciem kiwa głową. Blokuję pistolet i podaję jej - Odblokuj. Posłusznie odciąga kurek i stoi nieruchomo z pistoletem wycelowanym w okienko.
    - Nie bój się póki nie naciśniesz nie wystrzeli - uśmiecham się. Wyciągam swój pistolet - Stań w lekkim rozkroku, w pozycji najbardziej dla ciebie komfortowej i stabilnej - prezentuje na sobie, a Nathalie powtarza po mnie - Wciągasz broń do przodu na długość ramienia, jedna ręka z palcem na spuście, druga od spodu stabilizuje. Celujesz, strzelasz. Do skutku...
    - Wydaje się proste... - mruczy wystraszona.
    - Nie tak bardzo. Zablokuj teraz - powolutku opuszcza broń i blokuje - I załóż okulary i słuchawki... Ok i jeszcze raz: postawa... Odblokuj... Cel... Naciskasz - rozlega się huk wystrzału i Nathalie zamiera na chwilę. Zabezpiecza broń i opuszcza ręce. Odwraca się do mnie i prawie wybucham śmiechem. Ma wielkie rumieńce na porcelanowej skórze, szeroko otwarte usta i błyszczące wielkie oczy.
    - To było - zaciąga się mocno powietrzem - To było... Łał!! - w końcu wygląda jak nakręcona nastolatka. Patrzy z podziwem na pistolet - Ale moc!!
    Tym razem nie mogę już wytrzymać i wybucham śmiechem, a Nati aż podskakuje szczęśliwa. Ściągam jej tarczę z pierwszym strzałem i jest bardzo blisko środka. Bierze ją na pamiątkę i zabieramy się za dalszy trening. Jest fantastyczną dziewczyną. Kiedy dawałam jej jakieś rady słuchała z taką uwagą, że aż poczułam się bardzo mądra i doświadczona. Chłonęła wiedzę z niesamowitą pasją i zaangażowaniem. Zadawała bardzo trafne i ciekawe pytanie. Nawet się nie spostrzegłyśmy, kiedy minęły dwie godziny. Czułyśmy się tak dobrze w swoim towarzystwie jak jakieś stare kumpele. Wjechałyśmy na piętro grubo po porze lunchu roześmiane i zrelaksowane.
    - Starczy na dzisiaj młoda damo. Uciekaj do domu.
    - A mogę jeszcze porobić coś w archiwum?
    - Nie będę ci broniła - rozłożyłam ramiona - Meggie ci coś wymyśli.
    Kiedy w końcu przesłuchałam "chłopca" basenowego, który okazał się rosłym i przystojnym facetem i wysłuchałam bez szczególnych emocji jakim to fantastycznym pracodawcą jest burmistrz Trumann na dworze było już zupełnie ciemno. W biurze zostali już tylko nieliczni agenci pracujący nad sprawami, lub odrabiający zaległości. Spakowałam wszystkie rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Przed głównym wejściem natknęłam się na Maye gawędzącą z Nathalie.
    - Mój Boże Nati co ty tutaj jeszcze robisz? - zerkam na zegarek. Jest już po 20...
    - Aktualnie czekam na Trevora - szczerzy się do mnie - Posiedziałam trochę dłużej w archiwum. Tata dzisiaj pewnie wróci późno, więc i tak nie będę miała co robić w domu.
    - To prawdziwy tyran pracy - śmieje się Maya - Dobrze trafiła! - dostaje mocnego kuksańca w ramię. W tym samym momencie pod wejście podjeżdża czarny Lincoln z przyciemnianymi szybami i kątem oka widzę jak szczęka Maya opada w dół.
    - To będę się już zbierała - Nati leciutko zbiega ze schodów i zauważam, że trzyma pod pachą zwój tarczy ze strzelnicy. Będzie się chwaliła Harveyowi...? Nawet nie wiem kiedy Trevor w eleganckim czarnym garniturze pojawia się koło samochodu i otwiera tylne drzwi przed Nathalie kłaniając się przed nią niezauważalnie.
    - Pa - macha do nas i wsiada. Trevor zatrzaskuje drzwi i odwraca się w naszą stronę - Panno Hastings - taki sam lekki ukłon.
    - Cześć Trevor - staram się mówić swobodnie chociaż strasznie się rumienie, kiedy przypominam sobie, że kilka dni temu widział mnie prawie nago... i nie wiadomo jeszcze co słyszał! Kiedy samochód odjeżdża zerkam na Maye. Nadal ma bardzo zdziwiona minę i zaczyna mnie to bawić.
    - Jezu! Co to było?!
    - Dzikuska - kręcę głową z oburzeniem i ruszam do swojego samochodu. Kiedy nasze drogi rozchodzą się Maya zatrzymuje się na chwilę.
    - Wiesz, że będziesz miała dużo do opowiadania w piątek?
    - Nie uniknę inkwizycji... - kręcę bezradnie głową.
    - Dokładnie – robi komiczna minę i staje przede mną na baczność – Panno Hastings – kłania się lekko, a ja wybucham śmiechem.
    - Do jutra – wsiadam do samochodu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!