Kiedy jemy śniadanie, a
trzeba zaznaczyć, że jest już 11:30 Harvey sprawdza telefon.
Krzywi się nieznacznie i lekceważąco odkłada go na stół.
- Kiedy przyleciałeś?
- pyta Nathalie.
- W nocy. Wyleciałem
zaraz po kolacji, na której niestety musiałem być, a... -
wypowiedź zostaje brutalnie przerwana przez telefon. Dzbanek z
mlekiem mi go zasłania, więc nie widzę kto tak bardzo chce z nim
rozmawiać. Harvey wzdycha i bierze go do ręki.
- Tak?... Tak. Mhm. Bo
jem - odpowiada spokojnie, ale wyjątkowo zwięźle - Jasne
zostawiłem ci na biurku - i już wiem kto to... - Tak masz tam
wszystkie papiery Feldmanna... Nie Ros nie wiem tego na pewno... -
kręci głową - Chcesz Nati? - pyta jak w olśnieniu i zdaje się
nie czekając na odpowiedź podaje przez stół telefon córce.
- Cześć mamo! -
dziewczyna się rozpromienia i wstaje od stołu - Tak już wszystko
w porządku, Wik opanowała sytuacje - słyszę jeszcze zza drzwi.
Oj pani Wstrętny Rudy
Paszczur i Harpia wie o moim istnieniu! Niestrudzenie jem swoje
płatki nie reagując na to co się dzieje. Nie wiem dlaczego, ale
świadomość, że nie jestem anonimowa poprawia mi humor. Czuje jak
Harvey mnie obserwuje. Bada moją reakcję, a ja wcale niczego nie
udając czytam etykietkę konfitury.
- Dziękuję - odzywa
się.
- Za co? - serio wyrwał
mnie z lektury i nie znam jego toku myślenia.
- Za opanowanie sytuacji
- głaszcze mnie po policzku - Zadbałaś o moją rodzinę, kiedy ja
nie mogłem.
- Nie ma za co - całuje
go we wnętrze dłoni i wracam do jedzenia - Musimy jeszcze porozmawiać z
Marthą.
- Wiem - wzdycha - I
przyznaje, że nie wiem jak się za to zabrać.
Łyżka zastyga mi w
powietrzu.
- Jak to? - Harvey Word
przyznaje, że czegoś nie wie? Tak bez walki?!
- Nie do końca umiem
rozmawiać o emocjach - patrzy na mnie niepewnie.
- Spokojnie - odkładam
łyżkę i wstaje od stołu - Pomogę ci. Ja ma spore doświadczenie
w opowiadaniu o emocjach.
Ciągnę go za rękę w
stronę z której słyszę Marthę.
- Miałaś terapię? -
pyta starając się ukryć zdziwienie.
- Gdyby nie mój dobry
doktor już dawno siedziałabym w kaftanie i gryzła beton - mówię
lekko i czuję jak jego ciało tężeje.
Nie zdąża mi zadać
kolejnego pytanie, bo właśnie wchodzimy do głównego salonu,
gdzie Martha rozprawia z ożywieniem przez telefon. Jak mogłam
wczoraj nie lubić tego domu. Fakt że jest urządzony ze
zdecydowaną przesadą, ale w sumie wszystko tutaj jest wesołe,
jasne i ciepłe. Mimo, że wszystkiego jest jakby odrobinę za dużo,
są to ładne rzeczy.
Martha na nasz widok poszerza uśmiech.
Przypomniała mi się mina Henriety - starej gospodyni - która
zaniemówiła i prawie rozpłynęła się w uśmiechu, kiedy rano
Harvey wszedł ze mną za rękę do jadalni, a potem mnie objął.
Zdaje się, że ona też nie do końca radziła sobie w okazywaniu
emocji, bo chwilę później spłonęła rumieńcem i tylko zerkała
na nas ukradkiem.
- Muszę kończyć Gina,
bo właśnie przyszedł mój promyczek i przyciągnął nawet
Harveya. Patrzę z uśmiechem, jak ten wywraca oczami i robi minę
jakby chciał już wyjść - No to do zobaczenia! Pa!
Harvey siada na
przeciwnej kanapie, a ja w fotelu bliżej Marthy. Zapadam się w
poduszki obłożone złotym jedwabiem i muszę przyznać, że to
całkiem wygodne.
- Wiesz, że musimy
porozmawiać o tym co się stało? - wchodzę w jej lekki, zabawny
ton.
Spuszcza na chwilę głowę
i nie mogę dopuścić do tego, żeby zaczęła to analizować.
- Jak się czujesz?
- Mam wrażenie, że to
był jakiś strasznie nierzeczywisty koszmar.
- Ataki paniki właśnie
tak wyglądają - mówię to jakbym rozmawiała o katarze i widzę,
że obydwoje są nieco zaskoczeni - Nie róbcie takich min!
Przerabiałam to tyle razy, że mogłabym wykładać. Miałaś wręcz książkowy atak paniki. W każdym
razie musisz o tym mówić.
-Ale z kim?
- Z Nati, Jordan,
Henrietą, Harveyem, ze mną ktokolwiek jest akurat pod ręką. Jeśli
czujesz się niekomfortowo mówisz o tym. Jeśli oni ci nie pomogą
są specjaliści...
- Nie pójdę do
psychiatry, nie jestem szurnięta! - przerywa mi oburzona.
- Auć - mruczę drapiąc
się po głowie. Martha aż blednie, kiedy zdaje sobie sprawę co
powiedziała. Milczymy chwilę i nie mogę już dłużej wytrzymać.
Wybucham śmiechem, a ona razem ze mną. Harvey patrzy na nas z
ogłupiałą miną i to tylko wzmaga naszą wesołość.
- Spokojnie - mówię,
kiedy już mogę się odezwać - Różnica między nami jest taka,
że ja naprawdę jestem szurnięta... To opinia lekarza - wzruszam
ramionami.
- Jezu dziecko co ci się
stało...
- Miałam wypadek, po
którym czułam się mniej więcej jak ty - prostuję się i
zaciskam ręce na poręczach fotela. Choćbym bardzo nie chciała to
właśnie ten moment - Czułam jakby mnie cały czas śledził,
nawet widziałam go na ulicy. Słyszałam jego głos, kiedy byłam
sama, bałam się wyjść z domu, ale równie przerażające było
zostanie w nim.
- Dokładnie tak się
czułam! - głos Marthy wyrywa mnie z otępienia i zdaje sobie
sprawę, że już po pierwszym zdaniu czuję silny uścisk strachu.
No cóż teraz, albo nigdy...
- Jordan! - krzyczę,
kiedy wyprostowana sylwetka kobiety miga mi pomiędzy lekko
rozchylonymi drzwiami. Wchodzi i wlepia we mnie oczekujące
spojrzenie. Czeka na rozkaz - Czy mogła byś przynieść czarną
torbę z mojego bagażnika? - mówię w formie prośby. To nie moja
służba.
- Oczywiście proszę
pani - odwraca się na pięcie i idzie spełnić polecenie. Niezła
jest. Ciekawe gdzie służyła. Ale do rzeczy.
- To było w pierwszym
roku mojej pracy w FBI - zaczynam mówić i ciemny cień przysłania
mi wszystko. Patrzę na Harveya. Jest spięty i ma wyczekującą
minę. Mruga kilka razy, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują.
- Jeśli chcesz, żebym
wyszedł...
- Nie - mówię szybko.
Tylko ty w tej chwili sprawiasz, że nie uciekam.
- Oczywiście, że chce,
żebyś został... - warczy na niego Martha i o dziwo wywołuje to
mój uśmiech.
- Opowiadałam to tylko
mojemu lekarzowi, więc nie chcę za chwilę powtarzać - wyjaśniam,
chociaż zupełnie nie to chciałam mu powiedzieć - Chcę, żebyś
wiedział - dodaje już bardziej w tonie tego o co mi chodzi.
Kiwa głową i widzę, że
nie wie jak się zachować. Nie wie jaką emocje mi okazać i czuje
się zagubiony. Mój kochany.
- Byłam wtedy bardzo
pewna siebie. Miałam na kącie kilka nieźle wygranych akcji i
zaszumiało mi w głowie. Brumer z wielkim wahaniem przydzielił
mnie do sprawy pewnego seryjnego mordercy - oddycham głęboko
patrząc w stolik przed sobą - Pomyślałam, że jak złapię
faceta w jakiś brawurowy sposób zaimponuje wszystkim i dostanę
awans... Brawura była moim sposobem na pracę.To był czas, kiedy nie bałam się niczego i nikogo. Nie
słuchałam ani rozsądku, ani starszych kolegów, którzy dawali mi
rady jak nie dać się zabić... To była dla mnie jedna, wielka zabawa.
Jordan wchodzi podając
mi niezbyt dużą, czarną, skórzaną torbę. Taką jak kobiety
zabierają na fitness. Kładę ją koło siebie na ziemi. Pocieram
czoło, a dłoń mi drży. Jezu nie wiem jak dotrę do końca.
- I stało się
dokładnie tak jak sobie tego zażyczyłam. Nie minął tydzień a
ja deptałam mu po piętach. Trzy dni późnej znalazłam jego
kryjówkę, przyczaiłam się. Oczywiście nikt o niczym nie
wiedział. Taka byłam sprytna! - prycham z pogardą i podnoszę
wzrok. Martha słucha mnie uważnie - Nie trudno się domyślić
końca prawda? Wrócił z kolejną ofiarą i kiedy miał jej
poderżnąć gardło ja bohatersko wyskoczyłam ze swojego
ukrycia... - zaczynam tracić oddech. Nie czuję przerażenia, ale
mam wszystkie jego oznaki. Drżę cała, mam sucho w ustach, a do
oczu napływają łzy. Nie mogę normalnie oddychać i muszę co
chwila robić przerwy - Lampka zapaliła się dopiero wtedy - pauza, urywany oddech - kiedy
nie zobaczyłam tak bardzo spodziewanego zdziwienia na jego twarzy – kolejna pauza - Ofiara okazała się lalką. Zaczął się śmiać... - w
uszach dźwięczy mi złośliwy śmiech z koszmarów i instynktownie
chcąc się obronić zasłaniając je. Przygniatają mnie pełne
konsekwencje mojej głupoty, bo nie mogę powiedzieć już nic
więcej. Chcę uciec, schować się, zniknąć. Nagle ogarnia mnie ciepło i spokój.
Nagle jestem bezpieczna i już wiem, że nic mi nie grozi. Otwieram
oczy ze zdziwieniem. Harvey klęczy przy fotelu i trzyma mnie mocno w objęciach. Przerażenie w jego oczach daje nowy odcień czekoladzie.
Ni zimny, ni ciepły. Jakim cudem przerwał mój atak paniki? Tak po
prostu.
- Nie musisz mówić nic
więcej kochanie.
Przyswajam przez chwilę
jego słowa. "Nie... musisz... mówić... nic... więcej...
kochanie..." Och najdroższy!
- Muszę - odpowiadam z
siłą o którą sama bym się nie podejrzewała. Odwracam się do
Marthy, która patrzy na nas z łzami w oczach. Wstaje i biorę
Harveya za rękę. Siadamy z nią na jednej kanapie i jest cudownie.
Mam go u boku i nie boję się. Trzyma moje ręce, pociesza mnie.
Już się nie boję!
- Spada na mnie jak
grom. Jest szybszy i silniejszy. Śmieje się w głos z mojej
głupoty, a ja muszę mu przyznać cholerną rację! Wszystko
zaplanował. Jednym mocniejszym uderzeniem powala mnie na ziemię i
tracę przytomność. Kiedy się ocknęłam - kurewsko trudne nawet
teraz - Leżałam w kałuży własnej krwi. Byłam tak słaba, że
nie mogłam się ruszyć. Mogłam tylko się bać i słuchać co do
mnie mówił - Martha płacze, a Harvey boleśnie ściska moje
dłonie. Prawdopodobnie teraz to oni nie chcą już więcej słyszeć.
Ale ciągnę z okrutną konsekwencją podjętą historię - Każdy
seryjny obiera swój własny styl. Jedni mordują tylko blondynki,
inni dzieci, jeszcze inny używają do tego łyżek do lodów... On
wykrwawiał. Podcinał aortę i szedł dalej. Upatrzył mnie jak
tylko wzięłam sprawę. Złapał mnie na haczyk, a ja dałam się
nawinąć. Podciął mi tętnicę pod kolanem - automatyczni
prostuję prawą nogę - Żeby było wolniej. Byłam zwieńczeniem
dzieła. Powiedział, że jestem najgłupszą agentką jaka go w
życiu goniła i miał rację... Kiedy skończył to co chciał
powiedzieć moja świadomość już uleciała.
Harvey obejmuje mnie
mocno ramionami nie puszczając dłoni i siedzę teraz oparta o jego
klatkę piersiową z rękoma splecionymi jak w kaftanie
bezpieczeństwa.
- Peter reanimował mnie
pięć razy zanim wpompowali we mnie odpowiednią ilość krwi.
Zafundowałam mu pięciokrotny widok mojej śmierci. To czego bał
się najbardziej... - Harvey zaczyna mnie kołysać w ramionach. To
takie bolesne wspomnienia. Gardło ściska mi się z bólu, bo to
nie najgorsze co się stało.
- Brumer nie chciał
mnie dopuścić do pracy, a ja się z nim zupełnie zgadzałam.
Miałam uszkodzone więzadła, prawie nie mogłam chodzić na tą
nogę. Ale pojawili się wtedy moi przyjaciele. Chris walczył o
mnie u Brumera, Peter naprawił moją nogę, a Juan zafundował mi psychoterapię. W sumie po tym
terapeuta miał już z górki. Potrafiłam całe dnie patrzeć w
okna, nic nie jeść, nie rozmawiać z nikim. Pewnego dnia na siłę
wsadził mnie do auta i wywiózł z miasta. Nikomu do tej pory się
nie przyznałam, że modliłam się wtedy, żeby okazał się
kolejnym psycholem, który załatwi sprawę jak należy - Harvey
zamiera na chwilę - Zrobił jednak coś zupełnie nieoczekiwanego.
Zawiózł mnie do lasu - wysuwam się na chwilę z objęć Harveya
tylko po to, żeby sięgnąć po torbę. Rozpinam ją i wyciągam
mój nóż - Wsadził mi do ręki nóż, który w zasadzie mnie
zabił i kazał mi walczyć. Pomijając, że uciekałam przed nim po
całym lesie aż padłam nieprzytomna ze zmęczenia wróciłam odmieniona.
Wróciłam taka jaka jestem teraz i za każdym razem kiedy wpada mi
do głowy jakiś dziwny pomysł patrzę na niego i się uspokajam -
trzymam mocno i z wprawą rękojeść budzącego grozę ostrza i
patrzę na nią przez pryzmat wspomnień - Kiedy wróciłam,
zobaczyłam jakich spustoszeń wokół siebie dokonałam. To zmusiło
mnie do pójścia do psychiatry, bo jeśli poradziłam sobie z tym
co zrobiono ze mną nie mogłam sobie poradzić z tym co ja zrobiłam.
Odsunęli się ode mnie wszyscy znajomi, moja babcia postarzała się
o 20 lat i straciłam dwie najdroższe mi osoby - łzy wzbierają mi w oczach. Harvey obejmuje mnie jeszcze mocniej - Nie
wytrzymał Peter i nie wytrzymał mój dziadek - głos mi się
zupełnie łamie - Dostał ataku serca i już nigdy nie wyszedł ze
szpitala - łzy płyną mi po policzkach. Martha chowa twarz w dłoniach,
a Harvey obraca mnie do siebie. Oczy ma wilgotne i pełne bólu. Obejmuje w
dłonie jego twarz - Nie chcę, żeby ci było przykro. Nigdy!
- Mnie? - pyta z
niedowierzaniem.
- Tobie Harvey -
uśmiecham się przez łzy - Nie do końca tak to chciałam
opowiedzieć... Ale nadal nie mam nad tym kontroli.
- To dlatego Peter tak się martwi o tą nogę... - mówi bardziej do siebie.
- Jest już zupełnie zdrowa. Ból jest tutaj - stukam palcem w czoło.
- To dlatego Peter tak się martwi o tą nogę... - mówi bardziej do siebie.
- Jest już zupełnie zdrowa. Ból jest tutaj - stukam palcem w czoło.
Milczy wpatrując się we
mnie.
- W każdym razie -
mówię już dużo raźniej - Wracając do sedna to o ciebie nam
chodziło - odwracam się z powrotem do Marthy i ocieram oczy.
- Moje problemy
przestają mieć teraz znaczenie - macha ręką.
Kręcę głową
zwiedziona.
- Nic bardziej mylnego -
chowam ostrożnie nóż do torby - Kolej na twoją terapię.
Wyciągam swój pistolet.
Zanim ujrzał światło dzienne pozbyłam się magazynku. Martha
robi się blada i na jej twarzy pojawia się wczorajsze zagubienie.
- Nie kochanie - zaczyna
drżeć - Jeszcze nie pora - cofa się.
Klękam na ziemi i łapę
ją za rękę.
- Martha... To tyko
narzędzie. Nie zadziała, jeśli ktoś go nie użyje. To facet,
który go trzymał ci to zrobił. Już ci nie zagrozi. Harvey o to
zadbał - patrzę na niego czule - Sam nie ma żadnej mocy! -
ponownie wysuwam broń w jej stronę.
Patrzy na nią ostrożnie
i niepewnie. Siedzę cierpliwie i czekam. Niech sobie patrzy ile jej
się podoba, W końcu wyciąga rękę i koniuszkami palców dotyka
broni.
- Jest zimny - jest tym
zaskoczona.
- Bo jest martwy i bez
człowieka nie ożyje.
Nieskończenie powoli
bierze go w końcu do ręki i waży przez chwilę.
- I lżejszy niż się
spodziewałam.
- Nie ma magazynku.
Ogląda go dłuższą
chwilę po czym sama dochodzi do tego jak go odbezpieczyć. Wyciąga
rękę przed siebie i strzela. Pociąga za spust raz za razem w
jakimś dzikim szale. Zawleczka przy każdej próbie uderza w pustą
przestrzeń.
- To łatwe - ma pogardę
w głosie.
- Mhm. To bardzo łatwe.
Dotykam delikatnie lufy i
kieruje ją w stronę mojej głowy. Jej oczy rozszerzają się.
- Teraz też łatwe? Nie
jest naładowana możesz pociągnąć za spust.
Patrzy na mnie z
otwartymi ustami.
- Nie - opuszcza rękę
i oddaje mi glocka - Co za drań wyciąga to na niewinnych ludzi?!
Czuję się
spokojniejsza. Gniew to dobra reakcja. Martha nie należy do tych
osób, które łatwo się poddają. To dobrze.
- Kiedy przestanę się
bać?
- Nie wiem. Ja do tej
pory budzę się w nocy z krzykiem gdzieś w kącie pokoju broniąc
się przed powietrzem - instynktownie dotykam siniaka na ręce i
słyszę jak Harvey głośno wciąga powietrze. Tym razem nie chce
na niego patrzeć.
- Peter przepisał ci
coś na uspokojenie?
- Tak, ale jakoś mam
opory przed braniem tego. W filmach się kończy na uzależnieniu.
Wywracam oczami. Potrafi
być taka naiwna. Sięgam znowu do torby i z uśmiechem potrząsam
już w połowie pustą własną fiolką z cudownymi tabletkami.
- Jeśli będziesz miała
to pod kontrolą nic się nie stanie. Ja swoich nie brałam już od
bardzo dawna, ale jakoś bezpieczniej mieć je przy sobie.
Uśmiecha się na moje
tłumaczenie i zaskakując mnie totalnie obejmuje mocno.
- Wiesz, że teraz to
już nie jest takie straszne?
- Jak ci wydobrzeje ręka
Nati może cię nauczyć strzelać. Całkiem nieźle jej to idzie.
- Co mi nieźle idzie? -
jak na zawołanie mała pojawia się w pokoju.
- Nauczysz babcie
strzelać.
- I nauczę cię kilku
sztuczek obezwładniania.
- O dziękuję! Na sport
już jestem za stara!
Siedzę na dywanie i
obserwuje jak się przekomarzają. Nati kocha babcię i uwielbia
ojca. Ja też go uwielbiam. Patrzy teraz na mnie z miną "Znowu
Mnie Zaskoczyłaś" i muszę wzruszyć ramionami.
- Ok - uderza dłońmi o
uda - Wy sobie tu siedźcie, a my musimy się zbierać.
- Gdzie? - Martha robi
oburzoną minę.
Harvey nie wzruszony jej
buntem wstaje i wyciąga do mnie rękę.
- Zabieram Wik na
wycieczkę i musimy się przygotować.
- Gdzie? - dopytuje się
z uśmiechem Nati.
- Przykro mi, niespodzianka.
Obejmuje mnie w pasie i
całuje we włosy.
- Chodź - bierze moją
torbę i w holu podaje Jordan - Zabierz ją na miejsce.
Wspinamy się z powrotem
do sypialni i zastanawiam się po co, bo obydwoje nic tam nie mamy.
- Byłaś na tarasie?
- Nie...
Usta wykrzywiają mu się
w tym fajnym figlarnym uśmiechu.
- Zamknij oczy.
Kręcę głową, ale ani
myślę się sprzeciwić.
- Ufasz mi?
- Oczywiście - nie
waham się z odpowiedzią. Słyszę rozsuwane drzwi i silny wiatr
uderza mnie w twarz. Głośny łoskot fal dobiega z oddali.
- Plaża? - pytam nie
otwierając oczu.
- Idź do przodu -
prowadzi mnie za rękę - Ok. Stój. Możesz patrzeć.
Otwieram niepewnie oczy i
widzę błękitne niebo. Aż po horyzont, gdzie styka się z
oceanem. Cudowne. Patrze w dół i cofam się o krok od barierki. W
dole u podnóża domu jest wysoki, pionowy klif zakończony ostrymi
skałami. Woda uderza w nie mocno rozbryzgując we wszystkie strony.
Nieświadomie przysuwam się do Harveya. To piękny widok, ale z
kiedy wisi się nad wielką przepaścią troszkę przerażający.
Łapę go za ramię i wychylam się ostrożnie. W dole nie ma nic
poza skalistą przepaścią.
- Nie boisz się?
- Nie kiedy jesteś ze
mną - odpieram zupełnie spokojnie.
- Czy często masz
koszmary? - przejeżdża palcami po miejscu, gdzie paskudny siniak już znika.
- Tylko jak mam
wyjątkowo stresujący okres.
- Naucz mnie Wiktorio -
mam wrażenie, że to co teraz mówi wiele go kosztuje.
- Czego?
- Czuć. Naucz mnie czuć
- w jego oczach jest smutek, a w głosie determinacja.
- Ty umiesz czuć
Harvey. I to bardzo intensywnie - uśmiecham się znacząco.
- Nie mówię o tym.
Czuję żądze, głód, zimno... Jak zwierze. Nie o to mi chodzi -
jest poirytowany.
- Och Harvey... Czujesz
sympatię do Rity i Carlo, kochasz swoją rodzinę, nie znosisz
Hermensa... Czujesz to wszystko! Jesteś bardzo ludzki! - głaszczę
go po policzku. Kręci przecząco głową. Wiem, że to nadal nie
jest to co ma na myśli. Przez Goblinową Harpię nie jest w stanie
pokochać kobiety. Nie kocha mnie... To boli. Strasznie boli. Ale
czy nie sugeruje mi teraz, że chce to zmienić? Prosi o pomoc.
- Musisz mi opowiedzieć
Harvey - bez tej wiedzy jestem bezradna. Nie potrafię mu pomóc.
- Wiem - jest taki
smutny, że serce mi się kraje - Kiedy będę gotowy dowiesz się
wszystkiego.
- Ok. Wtedy cię nauczę.
Przytula mnie mocno do
siebie. Dała bym tak wiele, żeby wiedzieć jak.
- Pojedziemy teraz do
ciebie - mówi już normalnym tonem - Spakujesz się i zapraszam do
Bloomberg na kolację. Z deserem - dodaje z uśmiechem.
Przypomina mi się
zaproszenie na lody i płonę rumieńcem.
- Uwielbiam cię
zawstydzać - patrzy na mnie z zachwytem.
- Musisz mi powiedzieć
gdzie jedziemy - zmieniam temat - Nie wiem co spakować.
- Nie zdradzę ci
niczego. Mówiłem ci już, że musisz wziąć coś wygodnego na długie spacery, coś
eleganckiego na wieczory i coś gorącego na noc.
- Coś gorącego? -
udaje, że nie wiem o co chodzi - Czyli będzie tam zimno?
Klepie mnie mocno po
pupie i ciągnie z powrotem do domu.
Oczywiście Trevor wraca
moim samochodem, a ja jadę z Harveyem. Jego wysokość tak sobie
zażyczył. Pakuje się w sporą walizkę, bo nie wiedząc co mi
będzie potrzebne biorę wszystko. Zajeżdżamy do Bloomberg prawie
o zachodzie słońca.
- Dzień dobry panie
Word, panno Hastings - Anabell wita nas w kuchni.
- Dzień dobry -
odpowiadam wesoło. Harvey tylko kiwa głową. Tym razem zachowuje
się grzeczniej niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Mimo że nadal
nie mogę się nadziwić jak gosposia może tak wyglądać!
- Czy życzą sobie
państwo coś do jedzenia?
- Zdecydowanie tak -
Harvey od razu siada przy stole - Co proponujesz? - łapie mnie za
rękę, kiedy siadam obok.
- Na dzisiaj sandacz
faszerowany, sałatka grecka i rolada ze szpinakiem. Zamiennie dla
sandacza indyk w miodzie z rozmarynem - recytuje z uśmiechem.
Jaaa nie mogę. Jak w
pięciogwiazdkowej restauracji!
- Co ty na to skarbie?
Patrzę nieco zaskoczona.
Mogę podjąć decyzje?
- Zależy ilu osób się
spodziewasz na kolacji - odpowiadam dyplomatycznie koniec końców
pozostawiając wybór jemu. Wygląda na zadowolonego.
- W takim razie ryba.
- Oczywiście - kobieta
odwraca się i zabiera za podawanie dań. Harvey wstaje i nalewa nam
wino. Wszystko pachnie, wygląda i smakuje wspaniale. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, że jestem taka głodna! Kiedy Harvey kończy
swoją porcję, mój talerz świeci pustkami.
- Smakowało ci?
- Od dzisiaj kocham
sandacza!
Anabell błyskawicznie
sprząta talerze.
- To co? Pora na lody! -
odzywa się Harvey, kompletnie nie skrępowany obecnością gosposi.
Otwieram usta i przez chwilę poruszam nimi jak ryba, aż w końcu
zamykam i obserwuje co się zadzieje.
- Już podaje -
odpowiada Anabell, a Harvey ledwo powstrzymuje śmiech. Puszczam mu
tylko wyniosłe spojrzenie i zakładam ręce na piersi. Harvey cały
czas dolewa wina i zaczyna mi się robić niebezpiecznie ciepło i
sennie. Deser lodowy ledwo mi się mieści, a cukier w ogóle nie
dodaje energii.
- Chodź na górę.
Jesteś wykończona, a jutro musimy wcześnie wstać. Anabell
śniadanie na szóstą.
- Oczywiście panie
Word. Czy przygotować coś na drogę?
- Nie obiad zjemy już
na miejscu.
Idziemy na górę, a ja
ziewam co chwilę.
- Prawie w ogóle nie
spałaś - troska pobrzmiewa mu w głosie.
- Tak to już jest przy
tobie - opieram się o jego ramię - Szkoda czasu na sen.
- Będę to miał na
uwadze - słyszę ostrzeżenie - Musisz być wypoczęta.
Ponieważ jest dopiero
ósma naprawdę nie chcę jeszcze iść spać.
- Możemy się wykąpać?
- pytam bez większych nadziei. Pewnie zarządzi szybki prysznic i
do łóżka.
- Jeśli tylko masz
ochotę - odpowiada natychmiast. Hm? Serio?
Po gorącej, aromatycznej
kąpieli, w czasie której Harvey nie pozwalał mi na nic poza
przytulaniem padam prawie bez przytomności na łóżko. Resztkami
świadomości czuję jak mnie przygarnia do siebie i otula kołdrą.
Jest niebiańsko.
Budzi mnie silny kopniak.
Otwieram oczy i widzę tylko wzburzoną kałużę krwi.
- Nie umieraj, bo
jeszcze nie skończyłem! - okrutne oczy zbliżają się do mnie.
Wszystko się kołysze i zbiera mi się na wymioty. Unosi moją
głowę i uderza nią o posadzkę. Nie mogę zareagować na tępy
ból. Nie mam siły się nawet skrzywić - Chyba dobrze, że
umrzesz. Nie chciała byś chyba żyć ze świadomością, że
gdzieś tam się czaję, co?
Słyszę czyjeś kroki.
Straszny śmiech dociera do mnie jak zza szklanej tafli. Czuję w
ustach smak żelaza.
- Już nie musisz
kochanie - Harvey staje nade mną.
- Harvey! - chcę do
niego wyciągnąć rękę, ale nie mogę. Głos też się nie
wydobywa z moich ust. Harvey patrzy na mnie z góry. "Pomóż
mi!" - krzyczę w myślach.
- Nie musisz już
walczyć - odwraca się powoli.
"Harvey!" rusza
przed siebie i znika z mojego pola widzenia. Przez chwilę słyszę
jeszcze stukanie jego butów, ale w końcu one też milkną.
"Harvey!!" Rozlega się na powrót okrutny, bezlitosny
śmiech. "Nie!!" Powtarzam w myślach. "Nie!!"
Czuję, że zapadam się w ciemność. "Nie chcę!!" Ale
wiem, że już nikt mnie nie słyszy i nikt mi nie pomoże. Strach
mnie dławi "Nie chcę!! NIE!"
- Wiktoria!
Otwieram szeroko oczy.
Moje ciało podskakuje szarpane silnymi rękoma.
- Wik!
Koncentruje wzrok na
jednym punkcie. Na czułym i kochanym, chociaż teraz wystraszonym
spojrzeniu pary czekoladowych oczu.
- Harvey - mam
schrypnięty głos i cała się trzęsę.
- To był tylko sen
aniołku.
Unosi mnie i zamyka w
ramionach. Łapę go jakbym miała za chwilę utonąć i wybucham
płaczem. Jestem zdezorientowana i boję się. Kołysze mnie
szepcząc słowa pocieszenia. Obejmuje go z całej siły i czuję
panikę na samą myśl, że mogłabym go puścić.
- Csii aniołku. Jesteś
bezpieczna. Jestem tutaj - powtarza w kółko i w kółko aż w
końcu mu wierzę i przestaje płakać.
- Znowu tam byłam -
odsuwam się na tyle, żebym mogła go widzieć. Ma tyle cierpienia
na twarzy - I znowu mnie bił - broda mi się trzęsie.
- Cicho Wik. Już
wszystko dobrze. Nikt cię już nie uderzy - ociera mi łzę
- I ty przyszedłeś -
czuję potrzebę opowiedzenia tego - I powiedziałeś, że już... -
zanoszę się szlochem - Że już nie muszę walczyć! I przestałam
- przerażenie znowu wraca, a on znowu obejmuje mnie mocno i zaczyna
kołysać.
- Nie musisz aniołku -
szepcze - Ja będę walczył za ciebie. Nie musisz już z niczym
walczyć. Będę się tobą opiekował - już nie wiem czy jestem
przerażona, czy wzruszona, ale nowa porcja łez wypływa mi z oczu.
Po paru minutach koszmar odchodzi w zapomnienie. Kochane ramiona
niosą ulgę.
- Już w porządku? -
pyta.
- Chyba tak. Przepraszam
- znowu czuję swobodny dopływ powietrza do płuc.
- Co robisz, kiedy
budzisz się sama? - pochyla się i całuje mnie w ledwo widocznego już
siniaka na przedramieniu.
Kręcę szybko głową.
Co to to nie. Dosyć wrażeń!
- Uderzyłam o szafkę -
spuszczam wzrok.
- Nie chcę, żebyś już
kiedykolwiek budziła się sama Wik.
- Postawisz dyżurującego
psychiatrę pod moją sypialnią? - staram się zażartować.
- Nie - pozostaje
zupełnie poważny - Przeprowadzisz się do mnie.
No tak pewnie znowu
usnęłam, a to kolejny pokręcony sen. Kiedy nic się nie dzieje, a
Harvey czeka na reakcję prostuje się i siadam po turecku na
przeciwko niego.
- Słucham?
- Kiedy wrócimy. Nie
pozwolę ci zostać samej.
- Harvey - nie wierzę w
to co słyszę. Mimowolnie uśmiecham się - Chyba powinieneś to
sobie jeszcze przemyśleć.
- Nie - jest zupełnie
pewny siebie - Chcę z tobą zamieszkać. Opiekować się tobą i
wiedzieć, że masz opiekę, kiedy mnie nie ma.
- Harvey znamy się od
pięciu minut.
- I co z tego? - wzrusza
ramionami - Znasz mnie lepiej niż moja była żona kiedykolwiek
miała okazję poznać. Czuję się przy tobie swobodnie i
komfortowo. Jest nam bosko w łóżku i poza nim. Potrafimy zawsze
dojść do porozumienia.
- Porozmawiamy o tym
jutro dobrze?
Czuję się dziwnie...
Chyba powinnam skakać z radości, ale jestem strasznie skołowana.
Właśnie otrzymałam bardzo poważną propozycję związku. W jego
ustach niemal formalną.
- Dobrze - zgadza się
natychmiast - A teraz prześpij się jeszcze chwilę.
Kładzie się na plecach
i przyciąga mnie na swoją pierś. Układam się wygodnie
uśmiechając leniwie, kiedy włoski smyrają mnie w policzek. Nie
sądzę, żebym była w stanie usnąć, ale jest mi bardzo
przyjemnie. Chce żebym się do niego wprowadziła... Kuszące, ale
to czyste szaleństwo! Mieszkać z nim w Bloomberg... Codziennie z
nim spać, codziennie jeść z nim śniadanie, wychodzić razem do
pracy, codziennie wracać do wieży na szczycie świata... Kurcze
pewnie, że bym chciała, ale nie jesteśmy na to ani trochę
gotowi. Fakt, że jak na razie kocham jego wady tak samo jak zalety,
ale ile czasu minie zanim zaczną być nie do zniesienia? Ile on
potrzebuje czasu, żeby się przekonać, że mnie nie pokocha? I jak
bardzo ja będę wtedy cierpiała? Nie biorąc w ogóle pod uwagę
faktu, że wcale go nie znam, bo o niczym mi nie mówi... Znam go
lepiej niż Gollumowa Harpia? Jasne!!
Nie masz tylko jednego wiernego fana. Jest nas co najmniej dwoje! Blog jest świetny! Dzięki Tobie przeczytałam również trylogię James. znakomita książka. dziękuję Ci i wiedz, że JA TEŻ czekam z niecierpliwością, codziennie po kilka razy:D, na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńwierna Fanka :)
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się cieszę :D Jesteście wspaniałym motorem napędowym!
UsuńCo do Szarego (cała seria och i ach) zajrzyj sobię na 50twarzygreya.com . Ciekawe wpisy i dużo nowinek ;) No i można tam godzinami rozmawiać o Christianie :D
UsuńZgadzam się całkowicie z opinią o "och i ach". Strasznie żałowałam, że ma "tylko" tyle stron. Całą serię przeczytałam w jakieś 4 czy 5 dni, a potem tak strasznie mi ich brakowało. Dzięki za stronkę. :P
OdpowiedzUsuń