środa, 2 stycznia 2013

SPICY Rozdział 6


    Zapadła cisza. Żadne z nich się nie odezwało aż do wyjścia na parking, kiedy to każde rozeszło się w swoją stronę. Wik zatrzymała się po części rozbawiona sytuacją.
    - Jedziesz ZE mną – odpowiedziała na spojrzenie adwokata. Z nie do końca zadowoloną miną, ale bez sprzeciwów poszedł za nią.
    Lincoln i Maya, którzy przesłuchiwali świadków pod domem ofiary nie kryli zdziwienia, kiedy Wik pojawiła się w towarzystwie Worda. Podeszli do nich odsyłając przesłuchiwanych poza żółtą taśmą.
    - Co mamy? – Wik bez słowa wyjaśnienia przeszła do rzeczy.
    - Sąsiedzi usłyszeli strzał. Zadzwonili na policję, a Gomi zadzwonił do nas. Zoe poda ci szczegóły.
    Wik ruszyła w stronę otwartych drzwi do domu. Nie znosiła oglądać zwłok zwłaszcza kiedy pływały we krwi, ale jakoś presja obecności Harveya spowodowała, że poczuła się silniejsza.
    - Mam deja vu? - zapytała na widok zwłok z dziurą powyżej nasady nosa.
    - Przynajmniej się spotykamy... - mruknęła Zoe pochylona nad ciałem.
    - Nie narzekaj! To samo?
    - Żadnych śladów walki. DOKŁADNIE to samo co poprzednio. Zapukali i kiedy otworzyła strzelili. Cześć przystojniaku! Teraz ja mam deja vu – wyszczerzyła się do Harveya a on odwzajemnił jej uroczy uśmiech. Wik doszła do wniosku, że facet ma co najmniej kilka twarzy. Nie chciała wiedzieć czym Zoe zasłużyła na taki uśmiech.
    - Rękę zostawili, więc czego chcieli?
    - Poszli prosto do gabinetu nigdzie indziej nie ma śladów – odezwał się Linc wyłaniając się jak spod ziemi. Harvey obserwował kręcących się dookoła agentów. Mogło by się wydawać, że to ich codzienność, ale każdy przechodząc obok zwłok miał poważną, wręcz przybitą minę.
    - A i jeszcze jedno. Ofiara przed śmiercią uprawiała sex – dodała Zoe.
    - Sex? - powtórzył jak echo Linc.
    - Później ci wyjaśnię – odparowała Wik i od razu jakby atmosfera powagi i grozy śmierci zelżała. Wszyscy się uśmiechnęli, a Lincoln zarumienił.
    - Zabezpieczyliśmy papiery rozrzucone na biurku. Chcesz zerknąć? - Maya wyszła z gabinetu.
    - Jasne – Wik pochyliła się i z pudelka stojącego obok Zoe wyciągnęła dwie pary rękawiczek, jedną z nich podając Harveyowi.
    - Chciałeś mi pomóc – powiedziała.
    - Z przyjemnością – spojrzał jej w oczy i zobaczyła w nich coś takiego, że sama dziwiąc się własną reakcją lekko speszona spuściła wzrok. Usiedli w trójkę przy biurku i zaczęli przeglądać dokumenty. Były to kartoteki pracownicze z Powels&Word&Hermens.
    - To zatajone dokumenty. Dlaczego je wyniosła? - zdziwił się Harvey.
    - I skąd morderca o nich wiedział? - dodała Maya.
    - A jeśli to była ta sama osoba? - zaproponowała Wik.
    - Uwiódł ją, przyniosła mu dokumenty i nie była już potrzebna? - powiedział Harvey – Czego szukasz?
    Wik przerzucała papiery wyraźnie czymś zaintrygowana.
    - Ciebie – rzuciła zdenerwowana – Brakuje twoich dokumentów – spojrzeli na siebie.
    - Jestem kolejnym celem? - nie wyglądał na zdziwionego – Ciekawe ile milionów ukradnę... - prawie warknął.
    - Kazałam Jessice zablokować wszystkie konta. Mam nadzieję, że nie zdążysz.
    - Mam jakieś niejasne przeczucie, że tym razem to coś innego – świadomie, lub nie nie spuszczali się z oczu. Maya wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
    - Co masz na myśli?
    - No cóż... Nie do końca czysto grałem z Hermensem. Myślę, że chce mi teraz oddać słuszne za nadobne.
    Wik wywróciła oczami.
    - Znowu zaczynasz?
    - Czyli oczyściłaś go z zarzutów? - zapytał raczej retorycznie.
    - Nie – odpowiedziała spokojnie – Podobnie jak ciebie – mierzyli się, ale nie było w tym nic wrogiego.
    - Och skończ już z tym oskarżaniem mnie – powiedział znudzony. Maya bezwiednie rozchyliła usta.
    - Od pierwszej sekundy w to nie wierzysz! Nie zajmuj myśli nieistotnymi faktami, mamy zagadkę do rozwiązania.
    - Dlaczego jesteś tak irytująco pewny siebie?
    - Tym razem to proste – obydwoje pochylili się nad biurkiem zapominając o obecności zdezorientowanej Mayi – Po pierwsze zdradzasz szczegóły, przez które byłabyś zgubiona gdybym to był ja. Po drugie biorąc to na czystą logikę, pytam po raz kolejny: dlaczego mam zabijać kurę znoszącą złote jajka? - przechylił głowę nie czekając na odpowiedź - Po trzecie nawet nie włączyłaś dyktafonu w czasie przesłuchania – rozłożył dłonie – Mam wymieniać dalej?
    Wik nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Jej idol z lat jeszcze studenckich właśnie wypróbował na niej maleńki ułamek swoich umiejętności. Mimo że jej usta pozostały w bezruchu cała twarz rozjaśniła się uśmiechem. Zgasił jej wszystkie argumenty bez najmniejszego wysiłku, a jego ciśnienie nie podskoczyło nawet odrobinkę.
    - Wik? - wtrąciła nieśmiało Maya. Spojrzała na nią jakby zdziwiona, że tu jest. Wskazała głowa wejście.
    - Mąż ofiary – powiedziała cicho. Obydwoje obserwują jak wesoła fascynacja spływa jej z twarzy a na jej miejsce pojawia się smutek. Obserwuje jak zszokowany mężczyzna stoi nad ciałem swojej ukochanej. Nie jest w stanie się ruszyć, płakać ani krzyczeć. To idealny moment, żeby go przesłuchać. Chociaż wymagający odrobiny bezwzględności.
    - Dawaj go – mruknęła wiedząc, że im szybciej tym lepiej. Maya podchodzi do mężczyzny, dotyka lekko jego ramienia i już po chwili idą w jej stronę. Harvey nie rusza się z miejsca. Wik wstaje i wychodzi naprzeciw wdowcowi.
    - Dzień dobry panie Steward agent specjalny Wiktoria Hastings – ściska mu dłoń – Bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty – ten stary oklepany zwrot wcale tak nie zabrzmiał. Był szczery i przepełniony autentycznym żalem. Oczy mężczyzny zaszły łzami. - Proszę usiąść panie Stewart – podsunęła mu krzesło na którym siedziała Maya. Zajęła swoje poprzednie miejsce, ale tak, żeby siedzieli przodem do siebie.
    - Panie Steward – mówi delikatnie – Muszę teraz zadać panu kilka pytań – mężczyzna kiwa głową – Czy pańska żona była ostatnio niespokojna, nie odnosił pan wrażenia, że coś ukrywa? - zaprzeczył.
    - Kto jej to zrobił? - zapytał z rozpaczą w głosie – I dlaczego? - głos mu się załamał. Wik pochyliła się w jego stronę i dotknęła jego ramie.
    - Obiecuję panu, że już niedługo odpowiem na każde pańskie pytanie, ale na razie musi mi pan pomóc.
    Harvey czuł się zupełnie zapomniany i niezauważony. Siedział bez ruchu obserwując.
    - Czy spotykała się ostatnio z kimś? Czy opowiadała o jakiejś nowej znajomości?
    - Nie.
    No bo i jak miała mu opowiadać, że go zdradza.
    - Kiedy widział ją pan ostatnio?
    - Dzisiaj przed wyjściem do pracy. Mówiła, że nie czuje się najlepiej i chyba zostanie w domu.
    - Miała jakieś problemy w pracy?
    - Nie.
    - A może wręcz przeciwnie. Może szło jej wyjątkowo dobrze.
    - Wspominała, że pan Hermens mówił o powierzeniu jej nowych obowiązków.
    Kątem oka widziała, że Harvey poruszył się, ale nadal ku wielkiej uldze nic nie mówił.
    - Miała dobre kontakty z szefem?
    - Raczej tak. Zawsze mówiła o nim bardzo dobrze. Z panem Hermensem miała najlepszy kontakt.
    Facet chyba nie zauważał Harveya.
    - Rozumiem – nie chciała naciskać. Widziała drżące dłonie, dezorientacje w oczach i potworny strach.
    - Czy chce pan, żebyśmy kogoś powiadomili panie Stewart?
    - Dzieci – powiedział tylko. Wik kiwnęła na Maya, która do tej pory stała dyskretnie w wejściu.
    - A czy możemy jeszcze coś dla pana zrobić?
    - Nie wiem. Co ja teraz zrobię? - załamał się kompletnie, a łzy wytrysnęły mu strumieniem. Wik poczuła ucisk w gardle. Znała to uczucie aż za dobrze – Co ja mam teraz zrobić? Czy pani wie co ja teraz czuję?! - spytał z błaganiem w oczach.
    - Wiem panie Stewart – szepnęła – Wiem - Spuściła na chwilę wzrok starając się zachować jak największy spokój i popatrzała z powrotem na nieszczęśnika. Maya widziała minę Harveya. Zmarszczył brwi zastygając w jednej pozycji. Ile by teraz dał, żeby spojrzeć jej w oczy.
    - I musi się pan postarać teraz jedynie o to, żeby wstać jutro rano, a to może się okazać jedną z najcięższych rzeczy jaką będzie pan musiał zrobić w życiu – kontynuowała. Łzy zastygały na jego policzkach i oddech się wyrównywał.
    - Czy to będzie cały czas tak bolało?
    Pokiwała głową.
    - I wcale nie zmaleje z upływem czasu. Niech pan sobie nie da tego wmówić. Ale pewnego dnia dojdzie pan do wniosku, że ból stał się pańskim towarzyszem, a nie wrogiem. Pewnego dnia uściśnie mu pan rękę i pójdzie dalej.
    Patrzeli na nią oniemiali. Obydwoje. Jeden z wdzięcznością, a drugi z palącą ciekawością.
    - Dziękuję panu za rozmowę. Będziemy w kontakcie. Gdyby przypomniał sobie pan cokolwiek proszę dzwonić – wyciągnęła z kieszeni wizytówkę i wsadziła mu w dłoń. Pokiwał tylko głową i zapatrzył się w parkiet. Wik klepnęła go lekko w ramię wstając i wychodząc z pokoju. Zatrzymała się dopiero przy samochodzie opierając się dłońmi o maskę. Tylko cień zasygnalizował jej, że Harvey stoi za nią.
    - Odwiozę cię do biura. Muszę jeszcze porozmawiać z Hermensem – patrzała nadal w maskę.
    - Rita czy Hermens jeszcze jest u siebie? - Wik drgnęła. Puki co naprawdę był przydatny – Dzięki. Nie ma go już.
    - Więc potrzebuję jego numer – przechyliła głowę w jego stronę, ale nadal nie widział jej oczu.
    - Nie dzisiaj.
    - Słucham? - tym razem spojrzała prosto na niego a w jej oczach było tylko trochę złości i zdziwienia.
    - Przynajmniej nie teraz. Przyszłaś z samego rana już zmęczona, miałaś ciężki dzień i teraz jeszcze to – wskazał dłonią w tył – I nic nie jadłaś.
    Patrzała na niego nic nie rozumiejąc dłuższą chwilę.
    - A co cię to obchodzi? - zapytała mało grzecznie, ale oddawało to w pełni to co czuła.
    - Na własne życzenie zaproponowałem ci swoją pomoc, więc teraz jesteśmy jakby partnerami – Wik uniosła brwi z niedowierzaniem tym razem kompletnie nie wiedząc co powiedzieć – A partnerzy muszą o siebie dbać. Daj kluczyki – wyciągnął rękę w jej stronę. Jego oczy były tak słodko czekoladowe kiedy starały się ją przekonać do swojej racji, że aż wstrzymała na chwilę oddech, a jej ręka powędrowała w darze z kluczykami zanim zdążyła pomyśleć.
    - Grzeczna dziewczynka – mruknął. Że co?? Złapał ją za rękę i otworzył drzwi od strony pasażera. Eleganckim gestem nie puszczając jej dłoni posadził ją na siedzeniu i zatrzasnął drzwi. Obszedł samochód sprężystym krokiem i usiadł po stronie kierowcy. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył wąską uliczką obstawioną przez samochody FBI i koronera.
    - Co ty wyprawiasz? - otrząsnęła się po chwili. Potarła dłoń, którą trzymał i która teraz mrowiła ciepłem.
    - Zabieram cię na obiad – odpowiedział zupełnie poważnie.
    - Dziękuję nie jestem głodna – w zasadzie nie wiedzieć czemu nie mogła się na niego zdenerwować, chociaż bardzo chciała.
    - Daj spokój – mimo że był to dla niego nowy samochód prowadził go zupełnie swobodnie – Myślę, że niedługo będziesz się ze mną użerała więc nie buntuj się tak bardzo. Odpoczniesz chwilę i jeśli będziesz chciała dalej pracować obiecuję, że nie będę się sprzeciwiał – zatrzymali się na światłach.
    - Zawsze dopinasz swego prawda? - nie miała ochoty na sprzeczki.
    - Mhm – popatrzał na nią jakoś tak inaczej niż do tej pory – Kogo straciłaś?
    Zamarła na chwilę i odwróciła wzrok.
    - I jeszcze mam ci się zwierzać? Pretendujesz do roli najlepszego przyjaciela? - powiedziała z przekąsem.
    - Ok przepraszam – dotknął jej dłoni leżącej na kolanach. Przyjemne ciepło przeszyło jej rękę aż do ramienia. Spojrzała zaskoczona na długie, szczupłe palce owijające jej dłoń.
    - Bardzo bym chciał, żebyś teraz się troszkę zrelaksowała dobrze? - uśmiechnął się a wesołe iskierki zatańczyły w jego źrenicach. Wik zupełnie oniemiała kiwnęła głową. Jego twarz uległa diametralnej zmianie. Wydawał się młodszy o kilka lat i taki... taki zupełnie inny. Odwróciła się osłupiała w stronę szyby po swojej stronie. W zasadzie nie zastanawiała się gdzie jadą, ale i tak była zdziwiona, kiedy zajechali do małej karczmy gdzieś przy bocznej drodze. Wysiadła wśród szumu drzew i wciągnęła w płuca gorzkawy zapach żywicy.
    - Zawsze kiedy tu przyjeżdżam, śpię później jak dziecko. W całym Nowym Jorku nie ma tyle tlenu co tutaj – stanął obok niej również wdychając świeże powietrze – Chodź – ruszył w stronę wejścia do drewnianej chaty.
    - Nie sądziłam, że można cię spotkać w takich miejscach – odezwała się idąc powoli, ponieważ obcasy zatapiały jej się w żwirowej drodze.
    - Myślisz, że jadam tylko w ekskluzywnych restauracjach?
    - Najlepiej z co najmniej stu letnią tradycją – zażartowała.
    - Oj nie podejrzewałbym cię o stereotypowe, szablonowe myślenie – powiedział z nutką zawodu otwierając przed nią ciężkie drewniane drzwi. Dlaczego poczuła się jak zbesztana dziewczynka?
    - Dzień dobry panie Word – młoda dziewczyna z rumieńcem na policzku wyłoniła się zza baru.
    - Dzień dobry Ester – Harvey miał zwyczajny, beznamiętny ton. Wskazał Wik miejsce pod oknem, a kiedy podeszła szarmancko odsunął jej krzesło i pomógł usiąść – Polecam baraninę - palce lizać – zajął miejsce po drugiej stronie.
    - Czy mogę już coś podać? - zapytała Ester z jeszcze większymi wypiekami wpatrując się w Harveya.
    - Ja poproszę to co zawsze – zerknął na Wik, która nawet nie zdążyła spojrzeć w kartę.
    - Ja to samo – wzruszyła ramionami. Dziewczyna obserwowała ją z zaciekawieniem. Pewnie oceniała jakie relacje łączą ją z jej zdaje się ulubionym klientem. Kiedy odeszła Harvey wstał i jednym szarpnięciem otworzył szeroko okno wpuszczając powietrze z dworu.
    - Co zamówiłam? - zapytała, kiedy lekki wiaterek owiał jej twarz.
    - Wykonałaś właśnie pierwszy krok do naszej idealnej współpracy – odpowiedział zagadkowo. Przekrzywiła głowę i złapała za pasemko włosów. Ciągnąc od nasady zaczęła je sobie owijać wokół palca. Robiła to zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiała. Harvey niepostrzeżenie znieruchomiał a wyraz jego twarz znowu uległ zmianie. Tym razem poczuła w nim szczyptę niebezpieczeństwa – Zaufałaś mi – powiedział zdecydowanie ciszej niż poprzednio świdrując ją tymi żywymi oczami. Znowu poczuła się lekko zawstydzona, ale jednocześnie zahipnotyzowana.
    - W moim zawodzie może się to skończyć tragicznie – uśmiechnęła się nerwowo próbując maskować emocje.
    - Nie jeśli wiesz komu ufać. – odparł. Dziewczyna przyniosła po lampce wina. Wik czuła się coraz bardziej niezręcznie.
    - Jak wynalazłeś to miejsce? - zmieniła temat. Albo jej się wydawało, albo przez jego twarz przebiegł uśmiech.
    - Mam je po drodze do domu.
    - W takiej odległości od miasta? - zdziwiła się.
    - W ciągu tygodnia mieszkam w Nowym Jorku. Do domu wracam tylko na weekendy.
    - Mmm – kiwnęła głową przełykając łyk wina. Było bardzo orzeźwiające. Oczywiście, że ma więcej niż jedno miejsce na świecie. Zna już dwa tylko w okolicach NY. Ciekawe czym oczywistym ją jeszcze zaskoczy. Żona? Gromadka rumianych brzdąców?
    Ester podchodzi i podaje im dwa talerze wypełnione mięsem w jakimś sosie i sałatką. Jedzenie okazuje się przepyszne i Wik pochłania cały talerz.
    - Skąd wiedziałeś, że jestem głodna skoro ja sama o tym nie wiedziałam?
    - Powiedziałem ci, że zawsze mam rację – przechylił do końca lampkę wina.
    - Chyba będę musiała ci uwierzyć – podparła głowę na dłoni i poczuła straszną senność. Zerknęła za okno, gdzie słońce chyliło się już mocno ku zachodowi. Harvey oparł łokieć na stole, a drugą dłoń położył na kolanie i jej się przyglądał.
    - Co? - powiedziała w końcu.
    - Z niewyspaniem też miałem rację – uśmiecha się pobłażliwie.
    - Przestań, bo poczuję się głupsza – odparowuje jego przechwałki.
    - Nie sądzę, że miewasz z tym problemy.
    - O! A taką wiedzę skąd posiadłeś? - jest żywo zainteresowana jego poglądami.
    - Umiem obserwować ludzi Wiktorio – dziwnie się poczuła, kiedy wypowiada jej imię. Nikt tak do niej nie mówi - A ty mi wyglądasz na jedną z najinteligentniejszych osób jakie znam – stwierdza. Wik ku swojemu zaskoczeniu i irytacji poczuła, że się rumieni. Harvey chyba też to zauważył, bo jego usta lekko drgnęły w uśmiechu.
    - Więc dostanę numer do Hermensa? Czy mam zadzwonić do Mayi, żeby mi go zdobyła? - zdecydowanie coś jest nie tak z tym facetem.
    - Więc jednak chcesz jeszcze dzisiaj pracować? - przechyla lekko głowę.
    - Nie – stwierdza Wik zgodnie z prawdą – Umówię się z nim na jutro. Muszę sobie poukładać kilka rzeczy.
    - Daj telefon – wyciąga rękę przez stół. Wik z dziwnym posłuszeństwem wypełnia jego wszystkie polecenia. Wyciąga swój telefon, który nawiasem mówiąc wygląda bardzo kosztownie i przepisuje numer na jej aparat. Oddaje jej już zablokowane urządzenie, ich palce stykają się, a ciepły prąd lekko paraliżuje jej palce.
    - Wracamy? - powiedziała to wyżej i bardziej zdecydowanie niż zamierzała. Nie czekając na odpowiedź odnalazła w spisie numerów nazwisko Hermensa i wybrała numer.
    - Witam panie Hermens tu Wiktoria Hastings czy mógłby mi pan poświęcić jutro chwilkę? - kątem oka widziała jak Harvey rozmawia z Gretą – Nie nie ma to żadnego znaczenia mogę przyjechać do pana. Oczywiście do zobaczenia.
    Harvey stał obok niej. Kiedy wstała zrobił krok w tył, żeby miała miejsce. Pożegnała się z biedną Gretą, która nadal tęsknie patrzała na jej towarzysza. Harvey otworzył jej drzwi od strony pasażera. Spojrzała na niego znacząco, ale wsiadła nie wypowiadając ani słowa. Kiedy już wyjeżdżali na drogę krajową zadzwoniła Maya.
    - Co tam?... Ta, jadę tylko po samochód i do domu... Jasne, że tak. Widzimy się za jakąś godzinkę u mnie. Nie... - dodała ciszej. Dlaczego głos zaczynał ją zawodzić? - Już jadłam, ale jak chcesz to coś sobie przywieź. No na razie.
    - To służbowe auto? - zapytał.
    - Mhm. Moje się nie nadaje. Jest czerwone – powiedziała konspiracyjnie jakby przyznawała się do zbrodni.
    - Czerwone?! - udawał kompletnie zgorszonego - Mój Boże ty rozpustnico! - swobodny, wesoły ton znowu był czymś nowym. Wybuchnęła śmiechem. Harvey Word miał poczucie humoru! Ciekawe ile jeszcze twarzy przed nią odsłoni. Kątem oka zauważyła, że ją obserwuje. Cóż za dziwna mieszanka charakterów się skumulowała w tym jednym mężczyźnie.
    Zaparkowali na podziemnym parkingu w głównej siedzibie FBI. Harvey oddał jej kluczyki dbając o to, żeby jej nie dotykać.
    - O co chcesz jutro zapytać Daniela? - zapytał swoim głębokim głosem.
    - Nie karz mi odsłaniać wszystkich kart. W każdym razie muszę trochę zmienić taktykę.
    - Mmm? - zamruczał przyjemnie unosząc brew.
    - Nic ci nie powiem. Daj się zaskoczyć - uśmiechnęła się.
    - Lubię być zaskakiwany - powiedział po krótkim namyśle.
    - Dziękuję za kolację i do zobaczenia - czuła, że musi się stąd oddalić i to jak najszybciej. Wyminęła go i ruszył powoli w stronę swojego samochodu.
    - Śpij dobrze Wiktorio - powiedział cicho ruszając w przeciwnym kierunku. Dopiero zatrzaskując drzwi zdała sobie sprawę, że przecież on nie ma tu samochodu... No, ale ktoś, kto ma szofera chyba nie musi się martwić takimi szczegółami!

    Maya odgrzała sobie w mikrofali talerz spaghetti i dołączyła do Wik, która popijała przy stole w jadalni lampkę wina.
    - Nie przeraża cię ten twój mecenas? - zapytała.
    - No coś ty dlaczego?
    - Aż ciarki mi przeszły, kiedy na mnie spojrzał.
    - Ma komputer w głowie - Wik pokręciła głową będąc pod wrażeniem - Aż widać jak przyswaja, analizuje i kataloguje informacje. Jestem pewna, że zapamiętuje każde słowo i każde wydarzenie.
    - Co robiliście po wyjściu od Stewarda?
    - Noo w sumie to już nic... Pojechaliśmy na obiad.
    - O Jezu Wik nie próżnujesz! Nie bałaś się, że się zakrztusisz przy nim albo coś? - Maya aż odjęła widelec od ust.
    - Wiesz co? W sumie to jest całkiem sympatyczny jak się tak z nim rozmawia. Mam wrażenie, że można z nim otwarcie o wszystkim dyskutować bez obawy, że go czymś urazisz... Chociaż owszem wytwarza wokół siebie taką... napiętą atmosferę.
    - Pewnie masz rację... Spędziłaś z nim prawie pół dnia.
    - I był to wyjątkowo intensywny dzień!
    - Dominik dzwonił? - pytanie spadło pomiędzy nie jak głaz.
    Wik zamarła z oczami utkwionymi w Mayi. Jak to możliwe? Od kilku godzin nawet nie przemknął jej przez myśl. Zapomniała o powodzie swojej udręki przez całą bezsenną noc! Popatrzała lekko zniesmaczona na Maye.
    - Nie.
    - Cieszę się, że już się tak nie denerwujesz - odparła jej na to nie chcąc wprawiać w jeszcze większe zakłopotanie - Zjem i się zbieram. Też muszę się chwilę przespać - zaznaczyła widząc zawód na twarzy Wik. No tak towarzyszyła jej przez cała ubiegłą noc. Wik niewiele się zastanawiając wybrała szybko numer do Dominika czekając na połączenie. Po kilku sygnałach odłożyła telefon uderzając się w czoło. Przecież w Nowym Meksyku musi być teraz środek nocy. Nie pozostało jej nic innego jak tylko położyć się spać. Usnęła prawie natychmiast.

    Leżała na śliskiej i zimnej pościeli. Miała zasłonięte oczy, a gorące usta pieściły jej brzuch. Całowały i przygryzały skórę. Czuła, że krew gotuje jej się w żyłach, a oddech jest płytki i urywany. Każde dotknięcie, każdy pocałunek wywoływał elektryczne wyładowania na skórze. Usta zniżały się coraz bardziej i kiedy dotknęły pachwiny wydyszała imię "Dominik". Usta oderwały się od niej, a łóżko lekko zaskrzypiało od przesuwającego się w górę ciała. Silne i jednocześnie delikatne dłonie zajęły się rozplątywaniem materiału zasłaniającego jej oczy, a usta obsypywały małymi pocałunkami twarz. Skrzywiła się, kiedy jasne światło ją poraziło.
    - Nie jestem Dominikiem Wiktorio - wyszeptał jej w usta Harvey Word.

    Zerwała się cała zgrzana w jaśniejącej poświacie poranka. Serce waliło jej jakby ktoś wykuwał jej coś w piersi. O Jezu! To był tylko sen, to był tylko sen - powtarzała jak mantrę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!