Zapadła cisza.
Żadne z nich się nie odezwało aż do wyjścia na parking, kiedy
to każde rozeszło się w swoją stronę. Wik zatrzymała się po
części rozbawiona sytuacją.
- Jedziesz ZE mną –
odpowiedziała na spojrzenie adwokata. Z nie do końca zadowoloną
miną, ale bez sprzeciwów poszedł za nią.
Lincoln i Maya, którzy
przesłuchiwali świadków pod domem ofiary nie kryli zdziwienia,
kiedy Wik pojawiła się w towarzystwie Worda. Podeszli do nich
odsyłając przesłuchiwanych poza żółtą taśmą.
- Co mamy? – Wik bez
słowa wyjaśnienia przeszła do rzeczy.
- Sąsiedzi usłyszeli
strzał. Zadzwonili na policję, a Gomi zadzwonił do nas. Zoe poda
ci szczegóły.
Wik ruszyła w stronę
otwartych drzwi do domu. Nie znosiła oglądać zwłok zwłaszcza
kiedy pływały we krwi, ale jakoś presja obecności Harveya
spowodowała, że poczuła się silniejsza.
- Mam deja vu? -
zapytała na widok zwłok z dziurą powyżej nasady nosa.
- Przynajmniej się
spotykamy... - mruknęła Zoe pochylona nad ciałem.
- Nie narzekaj! To samo?
- Żadnych śladów
walki. DOKŁADNIE to samo co poprzednio. Zapukali i kiedy otworzyła
strzelili. Cześć przystojniaku! Teraz ja mam deja vu –
wyszczerzyła się do Harveya a on odwzajemnił jej uroczy uśmiech.
Wik doszła do wniosku, że facet ma co najmniej kilka twarzy. Nie
chciała wiedzieć czym Zoe zasłużyła na taki uśmiech.
- Rękę zostawili, więc
czego chcieli?
- Poszli prosto do
gabinetu nigdzie indziej nie ma śladów – odezwał się
Linc wyłaniając się jak spod ziemi. Harvey obserwował kręcących
się dookoła agentów. Mogło by się wydawać, że to ich
codzienność, ale każdy przechodząc obok zwłok miał poważną,
wręcz przybitą minę.
- A i jeszcze jedno.
Ofiara przed śmiercią uprawiała sex – dodała Zoe.
- Sex? - powtórzył jak
echo Linc.
- Później ci wyjaśnię
– odparowała Wik i od razu jakby atmosfera powagi i grozy śmierci
zelżała. Wszyscy się uśmiechnęli, a Lincoln zarumienił.
- Zabezpieczyliśmy
papiery rozrzucone na biurku. Chcesz zerknąć? - Maya wyszła z
gabinetu.
- Jasne – Wik
pochyliła się i z pudelka stojącego obok Zoe wyciągnęła dwie
pary rękawiczek, jedną z nich podając Harveyowi.
- Chciałeś mi pomóc –
powiedziała.
- Z przyjemnością –
spojrzał jej w oczy i zobaczyła w nich coś takiego, że sama
dziwiąc się własną reakcją lekko speszona spuściła wzrok.
Usiedli w trójkę przy biurku i zaczęli przeglądać dokumenty.
Były to kartoteki pracownicze z Powels&Word&Hermens.
- To zatajone dokumenty.
Dlaczego je wyniosła? - zdziwił się Harvey.
- I skąd morderca o
nich wiedział? - dodała Maya.
- A jeśli to była ta
sama osoba? - zaproponowała Wik.
- Uwiódł ją,
przyniosła mu dokumenty i nie była już potrzebna? - powiedział
Harvey – Czego szukasz?
Wik przerzucała papiery
wyraźnie czymś zaintrygowana.
- Ciebie – rzuciła
zdenerwowana – Brakuje twoich dokumentów – spojrzeli na siebie.
- Jestem kolejnym celem?
- nie wyglądał na zdziwionego – Ciekawe ile milionów ukradnę...
- prawie warknął.
- Kazałam Jessice
zablokować wszystkie konta. Mam nadzieję, że nie zdążysz.
- Mam jakieś niejasne
przeczucie, że tym razem to coś innego – świadomie, lub nie nie
spuszczali się z oczu. Maya wodziła wzrokiem od jednego do
drugiego.
- Co masz na myśli?
- No cóż... Nie do
końca czysto grałem z Hermensem. Myślę, że chce mi teraz oddać
słuszne za nadobne.
Wik wywróciła oczami.
- Znowu zaczynasz?
- Czyli oczyściłaś go
z zarzutów? - zapytał raczej retorycznie.
- Nie – odpowiedziała
spokojnie – Podobnie jak ciebie – mierzyli się, ale nie było w
tym nic wrogiego.
- Och skończ już z tym
oskarżaniem mnie – powiedział znudzony. Maya bezwiednie
rozchyliła usta.
- Od pierwszej sekundy w
to nie wierzysz! Nie zajmuj myśli nieistotnymi faktami, mamy
zagadkę do rozwiązania.
- Dlaczego jesteś tak
irytująco pewny siebie?
- Tym razem to proste –
obydwoje pochylili się nad biurkiem zapominając o obecności
zdezorientowanej Mayi – Po pierwsze zdradzasz szczegóły, przez
które byłabyś zgubiona gdybym to był ja. Po drugie biorąc to na
czystą logikę, pytam po raz kolejny: dlaczego mam zabijać kurę
znoszącą złote jajka? - przechylił głowę nie czekając na
odpowiedź - Po trzecie nawet nie włączyłaś dyktafonu w czasie
przesłuchania – rozłożył dłonie – Mam wymieniać dalej?
Wik nie spuszczała
wzroku z jego twarzy. Jej idol z lat jeszcze studenckich właśnie
wypróbował na niej maleńki ułamek swoich umiejętności. Mimo że
jej usta pozostały w bezruchu cała twarz rozjaśniła się
uśmiechem. Zgasił jej wszystkie argumenty bez najmniejszego
wysiłku, a jego ciśnienie nie podskoczyło nawet odrobinkę.
- Wik? - wtrąciła
nieśmiało Maya. Spojrzała na nią jakby zdziwiona, że tu jest.
Wskazała głowa wejście.
- Mąż ofiary –
powiedziała cicho. Obydwoje obserwują jak wesoła fascynacja
spływa jej z twarzy a na jej miejsce pojawia się smutek. Obserwuje
jak zszokowany mężczyzna stoi nad ciałem swojej ukochanej. Nie
jest w stanie się ruszyć, płakać ani krzyczeć. To idealny
moment, żeby go przesłuchać. Chociaż wymagający odrobiny
bezwzględności.
- Dawaj go – mruknęła
wiedząc, że im szybciej tym lepiej. Maya podchodzi do mężczyzny,
dotyka lekko jego ramienia i już po chwili idą w jej stronę.
Harvey nie rusza się z miejsca. Wik wstaje i wychodzi naprzeciw
wdowcowi.
- Dzień dobry panie
Steward agent specjalny Wiktoria Hastings – ściska mu dłoń –
Bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty – ten stary oklepany
zwrot wcale tak nie zabrzmiał. Był szczery i przepełniony
autentycznym żalem. Oczy mężczyzny zaszły łzami. - Proszę
usiąść panie Stewart – podsunęła mu krzesło na którym
siedziała Maya. Zajęła swoje poprzednie miejsce, ale tak, żeby
siedzieli przodem do siebie.
- Panie Steward – mówi
delikatnie – Muszę teraz zadać panu kilka pytań – mężczyzna
kiwa głową – Czy pańska żona była ostatnio niespokojna, nie
odnosił pan wrażenia, że coś ukrywa? - zaprzeczył.
- Kto jej to zrobił? -
zapytał z rozpaczą w głosie – I dlaczego? - głos mu się
załamał. Wik pochyliła się w jego stronę i dotknęła jego
ramie.
- Obiecuję panu, że
już niedługo odpowiem na każde pańskie pytanie, ale na razie
musi mi pan pomóc.
Harvey czuł się
zupełnie zapomniany i niezauważony. Siedział bez ruchu
obserwując.
- Czy spotykała się
ostatnio z kimś? Czy opowiadała o jakiejś nowej znajomości?
- Nie.
No bo i jak miała mu
opowiadać, że go zdradza.
- Kiedy widział ją pan
ostatnio?
- Dzisiaj przed wyjściem
do pracy. Mówiła, że nie czuje się najlepiej i chyba zostanie w
domu.
- Miała jakieś
problemy w pracy?
- Nie.
- A może wręcz
przeciwnie. Może szło jej wyjątkowo dobrze.
- Wspominała, że pan
Hermens mówił o powierzeniu jej nowych obowiązków.
Kątem oka widziała, że
Harvey poruszył się, ale nadal ku wielkiej uldze nic nie mówił.
- Miała dobre kontakty
z szefem?
- Raczej tak. Zawsze
mówiła o nim bardzo dobrze. Z panem Hermensem miała najlepszy
kontakt.
Facet chyba nie zauważał
Harveya.
- Rozumiem – nie
chciała naciskać. Widziała drżące dłonie, dezorientacje w
oczach i potworny strach.
- Czy chce pan, żebyśmy
kogoś powiadomili panie Stewart?
- Dzieci – powiedział
tylko. Wik kiwnęła na Maya, która do tej pory stała dyskretnie w
wejściu.
- A czy możemy jeszcze
coś dla pana zrobić?
- Nie wiem. Co ja teraz
zrobię? - załamał się kompletnie, a łzy wytrysnęły mu
strumieniem. Wik poczuła ucisk w gardle. Znała to uczucie aż za
dobrze – Co ja mam teraz zrobić? Czy pani wie co ja teraz czuję?!
- spytał z błaganiem w oczach.
- Wiem panie Stewart –
szepnęła – Wiem - Spuściła na chwilę wzrok starając się
zachować jak największy spokój i popatrzała z powrotem na
nieszczęśnika. Maya widziała minę Harveya. Zmarszczył brwi
zastygając w jednej pozycji. Ile by teraz dał, żeby spojrzeć jej
w oczy.
- I musi się pan
postarać teraz jedynie o to, żeby wstać jutro rano, a to może
się okazać jedną z najcięższych rzeczy jaką będzie pan musiał
zrobić w życiu – kontynuowała. Łzy zastygały na jego
policzkach i oddech się wyrównywał.
- Czy to będzie cały
czas tak bolało?
Pokiwała głową.
- I wcale nie zmaleje z
upływem czasu. Niech pan sobie nie da tego wmówić. Ale pewnego
dnia dojdzie pan do wniosku, że ból stał się pańskim
towarzyszem, a nie wrogiem. Pewnego dnia uściśnie mu pan rękę i
pójdzie dalej.
Patrzeli na nią
oniemiali. Obydwoje. Jeden z wdzięcznością, a drugi z palącą
ciekawością.
- Dziękuję panu za
rozmowę. Będziemy w kontakcie. Gdyby przypomniał sobie pan
cokolwiek proszę dzwonić – wyciągnęła z kieszeni wizytówkę
i wsadziła mu w dłoń. Pokiwał tylko głową i zapatrzył się w
parkiet. Wik klepnęła go lekko w ramię wstając i wychodząc z
pokoju. Zatrzymała się dopiero przy samochodzie opierając się
dłońmi o maskę. Tylko cień zasygnalizował jej, że Harvey stoi
za nią.
- Odwiozę cię do
biura. Muszę jeszcze porozmawiać z Hermensem – patrzała nadal w
maskę.
- Rita czy Hermens jeszcze jest u siebie? - Wik drgnęła. Puki co naprawdę był
przydatny – Dzięki. Nie ma go już.
- Więc potrzebuję jego
numer – przechyliła głowę w jego stronę, ale nadal nie widział
jej oczu.
- Nie dzisiaj.
- Słucham? - tym razem
spojrzała prosto na niego a w jej oczach było tylko trochę złości
i zdziwienia.
- Przynajmniej nie
teraz. Przyszłaś z samego rana już zmęczona, miałaś ciężki
dzień i teraz jeszcze to – wskazał dłonią w tył – I nic nie
jadłaś.
Patrzała na niego nic
nie rozumiejąc dłuższą chwilę.
- A co cię to obchodzi?
- zapytała mało grzecznie, ale oddawało to w pełni to co czuła.
- Na własne życzenie
zaproponowałem ci swoją pomoc, więc teraz jesteśmy jakby
partnerami – Wik uniosła brwi z niedowierzaniem tym razem
kompletnie nie wiedząc co powiedzieć – A partnerzy muszą o
siebie dbać. Daj kluczyki – wyciągnął rękę w jej stronę.
Jego oczy były tak słodko czekoladowe kiedy starały się ją
przekonać do swojej racji, że aż wstrzymała na chwilę oddech, a
jej ręka powędrowała w darze z kluczykami zanim zdążyła
pomyśleć.
- Grzeczna dziewczynka –
mruknął. Że co?? Złapał ją za rękę i otworzył drzwi od
strony pasażera. Eleganckim gestem nie puszczając jej dłoni
posadził ją na siedzeniu i zatrzasnął drzwi. Obszedł samochód
sprężystym krokiem i usiadł po stronie kierowcy. Przekręcił
kluczyk w stacyjce i ruszył wąską uliczką obstawioną przez
samochody FBI i koronera.
- Co ty wyprawiasz? -
otrząsnęła się po chwili. Potarła dłoń, którą trzymał i
która teraz mrowiła ciepłem.
- Zabieram cię na obiad
– odpowiedział zupełnie poważnie.
- Dziękuję nie jestem
głodna – w zasadzie nie wiedzieć czemu nie mogła się na niego
zdenerwować, chociaż bardzo chciała.
- Daj spokój – mimo
że był to dla niego nowy samochód prowadził go zupełnie
swobodnie – Myślę, że niedługo będziesz się ze mną użerała
więc nie buntuj się tak bardzo. Odpoczniesz chwilę i jeśli
będziesz chciała dalej pracować obiecuję, że nie będę się
sprzeciwiał – zatrzymali się na światłach.
- Zawsze dopinasz swego
prawda? - nie miała ochoty na sprzeczki.
- Mhm – popatrzał na
nią jakoś tak inaczej niż do tej pory – Kogo straciłaś?
Zamarła na chwilę i
odwróciła wzrok.
- I jeszcze mam ci się
zwierzać? Pretendujesz do roli najlepszego przyjaciela? -
powiedziała z przekąsem.
- Ok przepraszam –
dotknął jej dłoni leżącej na kolanach. Przyjemne ciepło
przeszyło jej rękę aż do ramienia. Spojrzała zaskoczona na
długie, szczupłe palce owijające jej dłoń.
- Bardzo bym chciał,
żebyś teraz się troszkę zrelaksowała dobrze? - uśmiechnął
się a wesołe iskierki zatańczyły w jego źrenicach. Wik zupełnie
oniemiała kiwnęła głową. Jego twarz uległa diametralnej
zmianie. Wydawał się młodszy o kilka lat i taki... taki zupełnie
inny. Odwróciła się osłupiała w stronę szyby po swojej
stronie. W zasadzie nie zastanawiała się gdzie jadą, ale i tak
była zdziwiona, kiedy zajechali do małej karczmy gdzieś przy
bocznej drodze. Wysiadła wśród szumu drzew i wciągnęła w płuca
gorzkawy zapach żywicy.
- Zawsze kiedy tu
przyjeżdżam, śpię później jak dziecko. W całym Nowym Jorku
nie ma tyle tlenu co tutaj – stanął obok niej również
wdychając świeże powietrze – Chodź – ruszył w stronę
wejścia do drewnianej chaty.
- Nie sądziłam, że
można cię spotkać w takich miejscach – odezwała się idąc
powoli, ponieważ obcasy zatapiały jej się w żwirowej drodze.
- Myślisz, że jadam
tylko w ekskluzywnych restauracjach?
- Najlepiej z co
najmniej stu letnią tradycją – zażartowała.
- Oj nie podejrzewałbym
cię o stereotypowe, szablonowe myślenie – powiedział z nutką
zawodu otwierając przed nią ciężkie drewniane drzwi. Dlaczego
poczuła się jak zbesztana dziewczynka?
- Dzień dobry panie
Word – młoda dziewczyna z rumieńcem na policzku wyłoniła się
zza baru.
- Dzień dobry Ester –
Harvey miał zwyczajny, beznamiętny ton. Wskazał Wik miejsce pod
oknem, a kiedy podeszła szarmancko odsunął jej krzesło i pomógł
usiąść – Polecam baraninę - palce lizać – zajął miejsce
po drugiej stronie.
- Czy mogę już coś
podać? - zapytała Ester z jeszcze większymi wypiekami wpatrując
się w Harveya.
- Ja poproszę to co
zawsze – zerknął na Wik, która nawet nie zdążyła spojrzeć w
kartę.
- Ja to samo –
wzruszyła ramionami. Dziewczyna obserwowała ją z zaciekawieniem.
Pewnie oceniała jakie relacje łączą ją z jej zdaje się
ulubionym klientem. Kiedy odeszła Harvey wstał i jednym
szarpnięciem otworzył szeroko okno wpuszczając powietrze z dworu.
- Co zamówiłam? -
zapytała, kiedy lekki wiaterek owiał jej twarz.
- Wykonałaś właśnie
pierwszy krok do naszej idealnej współpracy – odpowiedział
zagadkowo. Przekrzywiła głowę i złapała za pasemko włosów.
Ciągnąc od nasady zaczęła je sobie owijać wokół palca. Robiła
to zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiała. Harvey
niepostrzeżenie znieruchomiał a wyraz jego twarz znowu uległ
zmianie. Tym razem poczuła w nim szczyptę niebezpieczeństwa –
Zaufałaś mi – powiedział zdecydowanie ciszej niż poprzednio
świdrując ją tymi żywymi oczami. Znowu poczuła się lekko
zawstydzona, ale jednocześnie zahipnotyzowana.
- W moim zawodzie może
się to skończyć tragicznie – uśmiechnęła się nerwowo
próbując maskować emocje.
- Nie jeśli wiesz komu
ufać. – odparł. Dziewczyna przyniosła po lampce wina. Wik czuła
się coraz bardziej niezręcznie.
- Jak wynalazłeś to
miejsce? - zmieniła temat. Albo jej się wydawało, albo przez jego
twarz przebiegł uśmiech.
- Mam je po drodze do
domu.
- W takiej odległości
od miasta? - zdziwiła się.
- W ciągu tygodnia
mieszkam w Nowym Jorku. Do domu wracam tylko na weekendy.
- Mmm – kiwnęła
głową przełykając łyk wina. Było bardzo orzeźwiające.
Oczywiście, że ma więcej niż jedno miejsce na świecie. Zna już
dwa tylko w okolicach NY. Ciekawe czym oczywistym ją jeszcze
zaskoczy. Żona? Gromadka rumianych brzdąców?
Ester podchodzi i podaje
im dwa talerze wypełnione mięsem w jakimś sosie i sałatką.
Jedzenie okazuje się przepyszne i Wik pochłania cały talerz.
- Skąd wiedziałeś, że
jestem głodna skoro ja sama o tym nie wiedziałam?
- Powiedziałem ci, że
zawsze mam rację – przechylił do końca lampkę wina.
- Chyba będę musiała
ci uwierzyć – podparła głowę na dłoni i poczuła straszną
senność. Zerknęła za okno, gdzie słońce chyliło się już
mocno ku zachodowi. Harvey oparł łokieć na stole, a drugą dłoń położył na kolanie i jej się przyglądał.
- Co? - powiedziała w
końcu.
- Z niewyspaniem też
miałem rację – uśmiecha się pobłażliwie.
- Przestań, bo poczuję
się głupsza – odparowuje jego przechwałki.
- Nie sądzę, że
miewasz z tym problemy.
- O! A taką wiedzę
skąd posiadłeś? - jest żywo zainteresowana jego poglądami.
- Umiem obserwować
ludzi Wiktorio – dziwnie się poczuła, kiedy wypowiada jej imię.
Nikt tak do niej nie mówi - A ty mi wyglądasz na jedną z
najinteligentniejszych osób jakie znam – stwierdza. Wik ku
swojemu zaskoczeniu i irytacji poczuła, że się rumieni. Harvey
chyba też to zauważył, bo jego usta lekko drgnęły w uśmiechu.
- Więc dostanę numer
do Hermensa? Czy mam zadzwonić do Mayi, żeby mi go zdobyła? -
zdecydowanie coś jest nie tak z tym facetem.
- Więc jednak chcesz
jeszcze dzisiaj pracować? - przechyla lekko głowę.
- Nie – stwierdza Wik
zgodnie z prawdą – Umówię się z nim na jutro. Muszę sobie
poukładać kilka rzeczy.
- Daj telefon –
wyciąga rękę przez stół. Wik z dziwnym posłuszeństwem
wypełnia jego wszystkie polecenia. Wyciąga swój telefon, który
nawiasem mówiąc wygląda bardzo kosztownie i przepisuje numer na
jej aparat. Oddaje jej już zablokowane urządzenie, ich palce
stykają się, a ciepły prąd lekko paraliżuje jej palce.
- Wracamy? - powiedziała
to wyżej i bardziej zdecydowanie niż zamierzała. Nie czekając na
odpowiedź odnalazła w spisie numerów nazwisko Hermensa i wybrała
numer.
- Witam panie Hermens tu
Wiktoria Hastings czy mógłby mi pan poświęcić jutro chwilkę? -
kątem oka widziała jak Harvey rozmawia z Gretą – Nie nie ma to
żadnego znaczenia mogę przyjechać do pana. Oczywiście do
zobaczenia.
Harvey stał obok niej.
Kiedy wstała zrobił krok w tył, żeby miała miejsce. Pożegnała
się z biedną Gretą, która nadal tęsknie patrzała na jej
towarzysza. Harvey otworzył jej drzwi od strony pasażera.
Spojrzała na niego znacząco, ale wsiadła nie wypowiadając ani
słowa. Kiedy już wyjeżdżali na drogę krajową zadzwoniła Maya.
- Co tam?... Ta, jadę
tylko po samochód i do domu... Jasne, że tak. Widzimy się za
jakąś godzinkę u mnie. Nie... - dodała ciszej. Dlaczego głos
zaczynał ją zawodzić? - Już jadłam, ale jak chcesz to coś
sobie przywieź. No na razie.
- To służbowe auto? -
zapytał.
- Mhm. Moje się nie
nadaje. Jest czerwone – powiedziała konspiracyjnie jakby
przyznawała się do zbrodni.
- Czerwone?! - udawał
kompletnie zgorszonego - Mój Boże ty rozpustnico! - swobodny,
wesoły ton znowu był czymś nowym. Wybuchnęła śmiechem. Harvey
Word miał poczucie humoru! Ciekawe ile jeszcze twarzy przed nią
odsłoni. Kątem oka zauważyła, że ją obserwuje. Cóż za dziwna
mieszanka charakterów się skumulowała w tym jednym mężczyźnie.
Zaparkowali na podziemnym
parkingu w głównej siedzibie FBI. Harvey oddał jej kluczyki
dbając o to, żeby jej nie dotykać.
- O co chcesz jutro
zapytać Daniela? - zapytał swoim głębokim głosem.
- Nie karz mi odsłaniać
wszystkich kart. W każdym razie muszę trochę zmienić taktykę.
- Mmm? - zamruczał
przyjemnie unosząc brew.
- Nic ci nie powiem. Daj
się zaskoczyć - uśmiechnęła się.
- Lubię być
zaskakiwany - powiedział po krótkim namyśle.
- Dziękuję za kolację
i do zobaczenia - czuła, że musi się stąd oddalić i to jak
najszybciej. Wyminęła go i ruszył powoli w stronę swojego
samochodu.
- Śpij dobrze Wiktorio
- powiedział cicho ruszając w przeciwnym kierunku. Dopiero
zatrzaskując drzwi zdała sobie sprawę, że przecież on nie ma tu
samochodu... No, ale ktoś, kto ma szofera chyba nie musi się
martwić takimi szczegółami!
Maya odgrzała sobie w
mikrofali talerz spaghetti i dołączyła do Wik, która popijała
przy stole w jadalni lampkę wina.
- Nie przeraża cię ten
twój mecenas? - zapytała.
- No coś ty dlaczego?
- Aż ciarki mi
przeszły, kiedy na mnie spojrzał.
- Ma komputer w głowie
- Wik pokręciła głową będąc pod wrażeniem - Aż widać jak
przyswaja, analizuje i kataloguje informacje. Jestem pewna, że
zapamiętuje każde słowo i każde wydarzenie.
- Co robiliście po
wyjściu od Stewarda?
- Noo w sumie to już
nic... Pojechaliśmy na obiad.
- O Jezu Wik nie
próżnujesz! Nie bałaś się, że się zakrztusisz przy nim albo
coś? - Maya aż odjęła widelec od ust.
- Wiesz co? W sumie to
jest całkiem sympatyczny jak się tak z nim rozmawia. Mam wrażenie,
że można z nim otwarcie o wszystkim dyskutować bez obawy, że go
czymś urazisz... Chociaż owszem wytwarza wokół siebie taką...
napiętą atmosferę.
- Pewnie masz rację...
Spędziłaś z nim prawie pół dnia.
- I był to wyjątkowo
intensywny dzień!
- Dominik dzwonił? -
pytanie spadło pomiędzy nie jak głaz.
Wik zamarła z oczami
utkwionymi w Mayi. Jak to możliwe? Od kilku godzin nawet nie
przemknął jej przez myśl. Zapomniała o powodzie swojej udręki
przez całą bezsenną noc! Popatrzała lekko zniesmaczona na Maye.
- Nie.
- Cieszę się, że już
się tak nie denerwujesz - odparła jej na to nie chcąc wprawiać w
jeszcze większe zakłopotanie - Zjem i się zbieram. Też muszę
się chwilę przespać - zaznaczyła widząc zawód na twarzy Wik.
No tak towarzyszyła jej przez cała ubiegłą noc. Wik niewiele się
zastanawiając wybrała szybko numer do Dominika czekając na
połączenie. Po kilku sygnałach odłożyła telefon uderzając się
w czoło. Przecież w Nowym Meksyku musi być teraz środek nocy.
Nie pozostało jej nic innego jak tylko położyć się spać.
Usnęła prawie natychmiast.
Leżała na śliskiej i
zimnej pościeli. Miała zasłonięte oczy, a gorące usta pieściły
jej brzuch. Całowały i przygryzały skórę. Czuła, że krew
gotuje jej się w żyłach, a oddech jest płytki i urywany. Każde
dotknięcie, każdy pocałunek wywoływał elektryczne wyładowania
na skórze. Usta zniżały się coraz bardziej i kiedy dotknęły
pachwiny wydyszała imię "Dominik". Usta oderwały się
od niej, a łóżko lekko zaskrzypiało od przesuwającego się w
górę ciała. Silne i jednocześnie delikatne dłonie zajęły się
rozplątywaniem materiału zasłaniającego jej oczy, a usta
obsypywały małymi pocałunkami twarz. Skrzywiła się, kiedy jasne
światło ją poraziło.
- Nie jestem Dominikiem
Wiktorio - wyszeptał jej w usta Harvey Word.
Zerwała się cała
zgrzana w jaśniejącej poświacie poranka. Serce waliło jej jakby
ktoś wykuwał jej coś w piersi. O Jezu! To był tylko sen, to był
tylko sen - powtarzała jak mantrę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!