Harvey siedząc w fotelu
czytał list, a Jessica pochylając się nad nim czytała mu przez
ramię.
- Czyli ciebie też chcą
zniszczyć – warknęła.
- Bo wiedzą, że nie
pozwolę zniszczyć ciebie – mimo zdenerwowania był zupełnie
opanowany.
- No to umieram z
ciekawości co wymyślą na mnie, bo nie pozwolę, żeby ktoś was
stąd ruszył – powiedziała Wik i dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że zrobiła to na głos.
- Skąd taka pewność w
naszą niewinność? Wszystkie dowody wskazują przeciwko nam.
- Są sfałszowane i nic
nie warte.
- Ale tu jest właśnie
potwierdzenie tego, że to właśnie ja je fałszuje - Harvey uniósł
list.
- Trzeba tylko
udowodnić, że to sfałszowany fałsz i tyle. Nie możemy dopuścić
do procesu, bo sami się pogrzebiemy. Trzeba szybko podejść
Tannera i Lanc nam w tym pomoże.
- Nie mogę zrozumieć
dlaczego on się wplątał w to wszystko - Jessica usiadła na
kanapie obok Wik i podparła głowę rękoma.
- Bo jest zazdrosny o
Harveya i czuje się niedoceniony.
- Zanim przyszedł
Tanner rozmawialiśmy całkiem otwarcie.
Siedzieli zasępieni
przez dłuższą chwilę nie odzywając się. Myśli Wik skakały
bezwładnie od Harveya do Kat Swan. Co chwilę ze wściekłością
zaciskała usta.
- Dobra. Jutro jest
sobota, więc nie wykonają żadnego oficjalnego ruchu. Mamy czas do
poniedziałku na wykonanie go jako pierwsi - wstała energicznie -
Jedyna o co was proszę nie dajcie się sprowokować. Niech już
nikt, nic na was nie wygrzebie... - kiwnęli mało przekonani
głowami – I o niczym nie wiecie! Do zobaczenia - wyszła.
- Zdecydowanie
potrzebuje czegoś nowego na tą imprezę - Zoe nie dawała za
wygraną.
- No dobra spotkajmy się
za godzinę w centrum - Wik poddała się odkładając telefon.
Ledwie położyła go na stole, a zaczął brzęczeć ponownie...
- Słucham?
- Oj brzmi jakbyś nie
chciała ze mną rozmawiać...
- Dominik! -
spanikowała... Co ma mu powiedzieć? Wie, że rozmawiała z Kat?!
Że go szpiegowała i wie, że wyjechał na własne życzenie?
Kurwa!
- Mhmm - zamruczał - Co
porabiasz księżniczko?
- W zasadzie... Idę z
Zoe na zakupy - uśmiechnęła się smutno - A ty co robisz?
- Zostałem na chwilę
sam, więc myślę o tobie.
- Dobra odpowiedź -
zaśmiała się. Nie powie mu niczego... Nie może. Nie przez
telefon!
- Myślę o twoich
cudownych, złotych i uśmiechniętych oczach.
- Kiedy przyjedziesz? -
nie potrafiła się cieszyć z tych słów. W żołądku miała
wielki kamień o wyjątkowo ostrych krawędziach.
- Mam nadzieję, że już
niedługo. A kiedy przyjadę spędzimy cały weekend w łóżku...
- Hmmm kusząca
propozycja - znowu zaśmiała się nerwowo. Usłyszała hałas po
drugiej stronie.
- No to koniec przerwy
muszę uciekać - powiedział już rzeczowym tonem - Do usłyszenia.
- Pa - zdążyła
powiedzieć i już w słuchawce pozostał tylko sygnał. Nie myśląc
wiele, zanim dopadną ją wyrzuty sumienia wybrała szybko numer.
- Cześć Paul. Możesz
namierzyć skąd przed chwilą do mnie dzwoniono?
W nadziei, że prowadząc
już jedną sprawę nie dostanie nagłego wezwania pozwoliła sobie
na sukienkę. Była prosta i beżowa u góry dopasowana i
od pasa w dół swobodnie poszerzona. Miała rękawy 3/4 i sięgała
do połowy ud. Z przodu była delikatnie wykończona pod szyją , a
z tyłu dekolt wycięty w serek kończył się poniżej łopatek.
Beżowe szpilki z czerwonym wykończeniem i torebka do kompletu
dopełniały całości. Szła energicznym krokiem przez pasaż w
wielkiej galerii handlowej. Potrzebowała relaksu. Za dużo się
działo wokół niej. Umówiła się z Zoe w restauracji. Była to
jej jedyna koleżanka kompletnie nie dbająca o linię. Mimo to
wyglądała zawsze pięknie i kwitnąco z zaokrąglonymi biodrami i
obfitym biustem.
Mijała właśnie sklep
do którego koniecznie musi później wejść, kiedy jej uwagę
przykuł mężczyzna stojący przy wejściu i rozmawiający przez
telefon. W pełnym osłupieniu zatrzymała się w miejscu upewniając
się, że to co widzi to nie złudzenie. Oparty o ścianę z jedną
ręką w kieszeni a drugą z telefonem przy twarzy stał swobodnie
Harvey Word. Ile razy może na niego wpadać? - przemknęło jej
przez myśl. Również wyglądał na niemało zaskoczonego jej
widokiem, a jego oczy bezwstydnie wodziły po niej od góry do dołu.
Zbliżyła się do niego powolutku z bardzo, ale to bardzo zdziwioną
miną.
- Musze kończyć
Spencer - powiedział władczo do telefonu - Nie obchodzi mnie to,
na poniedziałek chce je mieć na biurku - rozłączył się, a ręka
z telefonem bezwolnie opadła wzdłuż ciała.
- Hastings sukienka! -
prawie krzyknął. Wik odruchowo sprawdziła co jest nie tak z
sukienką - Podoba mi się - jeszcze takiego uśmiech nie widziała
na jego twarzy. Pełen uznania i... niebezpieczny.
- Dziękuję - czyżby
się znowu rumieniła? - Co ty tu robisz?!
- To powszechnie
dostępne miejsce - odpowiedział.
- Ale ciebie sobie tutaj
nie wyobrażałam - kolejny czarujący uśmiech - I czego szukasz w
sklepie z damską konfekcją?
- Nati potrzebuje
kreacji na ważną uroczystość... - zawahał się. Cóż to za
kobieta, która zaciągnęła go na zakupy do galerii! - Zaraz,
zaraz przecież ty nie znasz Nati.. - zmrużył oczy. Wzruszyła
ramionami. Jakoś nie czuła palącej potrzeby zmiany tego...
- Chodź doradzisz -
złapał ją za dłoń i wprowadził do sklepu.
- Jestem umówiona z Zoe
- zaprotestowała. Nie chciała spędzać czasu z nim i jego żoną,
dziewczyną czy kim też ona była!!
- To zajmie tylko
chwilkę.
- Dzień dobry pani
Hastings - przywitała ją właścicielka sklepu ledwo maskując
zdziwienia, że idzie za rękę z Harveyem.
- Dzień dobry Mirando -
uśmiechnęła się lekko zażenowana. Przy przymierzalniach w głębi
sklepu stała kobieta. Wik wlepiła w nią niedowierzające
spojrzenie. Musiała mieć koło 60 lat! Miała doskonałą figurę
i trzymała się bardzo prosto. Ubrana była w bardzo drogie ubrania
i kipiała świeżością, ale miała nadal 60 lat!!!
- Wik - powiedział
Harvey, kiedy zatrzymali się tuż przed nią - To moja matka Martha
Word - stanął pomiędzy nimi dokonując prezentacji - Mamo to
agentka Wiktoria Hastings, o której wam opowiadałem.
Cholera o co tu chodzi?!
Uśmiechnęła się do kobiety.
- Bardzo miło mi panią
poznać pani Word - wyciągnęła z przyklejonym uśmiechem rękę.
Matka? Chodzi z mamą na zakupy?
- Och Harvey! - oczy
Marthy zabłysnęły z zachwytem - Nie mówiłeś, że jest taka
śliczna! - złapała ją serdecznie za rękę - Mnie również jest
bardzo miło kochana!
- Nie mówiłem? - głos
Harveya wyrażał niedowierzanie. Wik patrzała to na jedno to na
drugie kompletnie skołowana, a to jeszcze nie był koniec.
- Nati słoneczko
założyłaś już?! - krzyknął w stronę przymierzalni - Chodź
tu proszę.
Kotara poruszyła się i
wyszła zza niej piękna dziewczyna w wieku nie więcej niż 16 lat.
Miała bardzo długie włosy koloru złotej miedzi i wielkie
błękitne oczy. Jej skóranie była
skażona ani jednym piegiem. Podeszła do nich z nieśmiałym
uśmiechem w długiej zielonej sukni.
- Kochanie - Harvey
objął ja ramieniem - Poznaj agentkę Hastings. Wiktorio to moja
córka Nathalie - powiedział z dumą. To był moment w którym
człowiek czuje się jakby mu na głowę spadła cegła, wylała się
zimna woda, dostał w twarz... Oszołomienie. Miał dziecko?! Prawie
dorosłe?! Harvey Word zmajstrował sobie dziecko?! Z kim?!! Na
szczęście jej praca wymagała szybkiego odnajdywania się w
trudnych sytuacjach. Uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła
rękę.
- Miło mi cię poznać
Nathalie - uścisnęła jej nieśmiało dłoń.
- Mnie również agentko
Hastings. Tata wiele nam o pani opowiadał.
Spojrzała pytająco na
Harveya, ale ten tylko ze swoją nieodgadnioną miną wzruszył
ramionami.
- Wiktorio dziecinko -
powiedziała Martha - Nie masz nic przeciwko, żebym mówiła ci po
imieniu prawda? - Wik tylko potrząsnęła głową - Nati idzie
niedługo na swój pierwszy bal. Do chłopaka ze starszej klasy -
powiedziała jakby to był wielki powód do dumy. Dla dziewczyny
pewnie był! - Co o tym myślisz? - wskazała suknię.
Nathalie cofnęła się o
krok prezentując w pełnej krasie. Suknia była przepiękna i Wik
sama się w niej widziała, ale dziewczyna była za młoda na taki
poważny strój.
- Ładna - pokiwała
głową nie wiedząc czy powinna mówić co myśli naprawdę.
Zerknęła na Marthę, która bezdźwięcznie posłała jej wręcz
zawiedzione "serio?!".
- Nie! - powiedziała
zdecydowanie ignorując zdziwioną minę dziewczyny - Ani trochę.
Jesteś za młoda na takie suknie.
Harvey rozsiadł się
wygodnie na niedużej białej sofie i sprawiał ważenie jakby
oglądał film. Nathalie ze spuszczonymi ramionami usiadła na
oparciu koło niego.
- To ja już nie wiem...
Przymierzyłam wszystkie - wyglądała naprawdę żałośnie.
Wik wyciągnęła telefon
- Zoe jestem u
Mirandy... Pupa ci trochę zmaleje - syknęła i schowała telefon z
powrotem do torebki - Przymierzałaś wszystkie? - uniosła brew i
spojrzała na Nathalie.
- Mhm - mruknęła
tylko.
- Chodź tu - rzuciła
energicznie torebkę na sofę koło Harveya. Manewrując w wysokich
szpilkach pomiędzy wieszakami podeszła do wieszaka z apaszkami i zdjęła z niego kilkasztuk. Nathalie podeszła do niej niepewnie. Zarzuciła jej na
ramię granatową, szarą i czerwoną. Na widok ostatniej od razu
się skrzywiła i odrzuciła ją do tyłu.
Przechyliła głowę
jakby oceniając to co widzi po czym uśmiech triumfu rozjaśnił
jej twarz.
- Dziewczyno ja tu
umieram z głodu! - od wejścia rozległo się głośny krzyk Zoe -
O!! - zatrzymała się na ich widok.
- Dzień dobry doktor
Parish - powiedziała Nathalie. Skąd oni się wszyscy znają?
- Kto cię w to ubrał
skarbeńku! - jęknęła. Nati niepewnie spojrzała na Marthę i po
chwili wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Wybaczam ci spóźnienie
- dodała Zoe, ale Wik już jej nie słuchała. Wpadła między
wieszaki i manekiny przerzucając wszystko.
- Miranda! - krzyknęła.
Właścicielka zanurkowała za nią i po chwili wyłoniła się
ściskając w objęciach sukienkę z szarego szyfonu.
- Przymierz to
sprawdzimy rozmiar - wcisnęła ją do ręki dziewczynie.
- Nie jestem przekonana
co do szarej - powiedziała Nati.
- Przymierz - głos Wik
nie znosił sprzeciwu i dziewczyna chcąc nie chcąc ruszyła z
powrotem do przymierzalni.
- Jak sobie radzisz z
obcasami? - krzyknęła za nią Wik.
- Nie bardzo -
powiedziała.
- W ogóle - dodała
Martha. Wik uśmiechnęła się przypominając sobie jak sama
skończyła ze skręconą nogą kiedy założyła pierwszy raz mamy
szpilki.
- Myślisz o tym samym
co ja? - zapytała Zoe patrząc na regał z butami.
- Nie - odpowiedziała
Wik - Zaraz wracam! - i prawie wybiegła ze sklepu. Wróciła po
minucie z pudełkiem w dłoni
- Załóż jeszcze to -
wsunęła dłoń do przymierzalni - Jak ci idzie? Trzeba ją
porządnie związać z tyłu.
- Nie idzie -
powiedziała z wysiłkiem w głosie. Wik weszła do przymierzalni i
kotara aż zaczęła się kotłować.
- Miranda mniejsza! - krzyknęła i już po sekundzie dostały mniejszy rozmiar - Nie
jeszcze nie patrz w lusterko!.... Załóż te buty... Mhm dokładnie
tak - wybuch śmiechu Nathalie - Czegoś mi tu jeszcze brakuje...
Wiem!.... No i teraz!
- Łał! -zachwyt w
głosie dziewczyny spowodował, że wszyscy pochylili się do
przodu. Wik wyszła z przymierzalni i uroczyście rozchyliła
kotarę.
- Tara!!
Nathalie z połyskującej
srebrzyście sukni sięgającej ledwo za kolano wyszła ze
szczęśliwą miną. Na nogach miała piękne leciutkie sandałki na
niskim obcasie.
- O Jezu!! - powiedziała
Martha składając dłonie jak do modlitwy.
Wik popatrzyła na
Harveya. Miał w oczach czysty zachwyt. Uśmiechnęła się jakby
otrzymała najlepszy komplement. Pławiła się w tym uznaniu.
- Masz wrodzony talent
złotko, a ty nieskazitelną urodę! - Zoe rozdawała komplementy.
- Telefon! - Zoe
podniosła jej torebkę z kanapy, nie krępując się wyciągnęła
z niej telefon i rzuciła w jej stronę.
- Coś się stało? -
zdążyła oczywiście zerknąć najpierw kto dzwoni. To był Paul. Jeden z techników. Mina Wik stężała i spochmurniała. Odeszła parę
kroków zdając sobie sprawę, że i tak będą ją słyszeć.
- Masz? - odebrała -
Zlokalizowałeś połączenie?... Nie potrzebuję adresu. Powiedz mi
tylko czy dzwonił z Nowego Jorku... - poczuła jakby ktoś wbił
jej nóż między żebra - Dzięki Paul - wyrzuciła zmienionym
głosem i rozłączyła się. A teraz panie i panowie teatrzyk
stulecia! Odwróciła się jakby rozmowa nie miała miejsca.
- Ewentualnie możesz
spróbować z tą szafirową z wystawy - powiedziała do Nathalie,
która wdzięczyła się do lusterka.
- Nie oddam tej - objęła
się w pasie. Wik się roześmiała i wyszło to naprawdę
autentycznie.
- Dziewczyno! -
zagrzmiała Zoe - Jeśli właśnie zrobiłaś to co mi się wydaje,
że zrobiłaś jesteś moją bohaterką!!
- Co zrobiłaś? -
zapytała Martha
- Nie wiem o czym
mówi... - zachmurzyła się - Chcę te buty! - wbiła palec w parę
granatowych botków stojących na małym podeście.
- Buty, terapia
poprawiająca nastrój. Zrobiłaś to! - Zoe złapała ją za rękę
- Buty dla niej są jak alkohol dla uzależnionego. Na smutki, na
radości – buty! - powiedziała do zdziwionej Marthy na siłę
odciągając ją od półki - trzeba ją chronić przed nimi.
- Zoe jestem silniejsza
- warknęła Wik.
- Już sobie wyobrażam
swoje zdjęcie w albumie archiwalnym - zapiszczała Nathalie znowu
patrząc w lusterko. Wik w momencie przestała się szarpać, a
Harvey gwałtownie wyprostował się na swoim miejscu.
- Archiwum - mruknął.
- Co się stało? -
Martha była już totalnie zdezorientowana.
- Jeśli nie ma go w
archiwum to będzie najlepszy dowód! - krzyknęła Wik. Zachowywali
się jakby nie było nikogo poza nimi - Przy odrobinie szczęścia
jeszcze o tym nie pomyśleli!
- Są idiotami! Na pewno
o tym nie pomyśleli! - Harvey poderwał się z kanapy - Jedziemy!
- dotknął jej pleców leciutko, acz zdecydowanie
popychając ją do przodu.
- Przepraszam Zoe -
spojrzała szybko na koleżankę.
- Pędźcie ptaszynki -
uśmiechnęła się tajemniczo.
Siedzieli obydwoje na
podłodze w archiwum Powels&Word&Hermens i przeglądali
wielkie kosze z dokumentami. Kartka po kartce, kosz po koszu. Nic.
Po dwóch godzinach przejrzeli wszystko z konkretnego przedziału
czasowego.
- Nic - powiedziała
radośnie Wik. Spojrzała na Harveya, który siedział bez marynarki
i z poluzowanym krawatem. Przekręcił głowę w jej stronę i
również się uśmiechną. Znowu wyglądał na kilka lat młodszego
i nieodparcie przystojnego.
- Aż ciężko sobie
wyobrazić, że mogą być aż takimi idiotami - stwierdził.
- Teraz pomyślmy jak
możemy to wykorzystać, żeby zabolało jak najmocniej – zaczęła
kręcić loczka na jednym z pasemek, które spadły jej na twarz -
Potrzebuję więcej dowodów - zamyśliła się.
- Zostaw włosy -
powiedział ostro i bardzo głęboko jednocześnie. Drgnęła
zaskoczona. Ręka wyplątała się natychmiast i opadła bezwładnie
na kolana.
- Dlaczego?
- Po prostu tego nie rób
- powiedział już łagodniej, ale nadal bardzo stanowczo.
Popatrzała w zimne, choć w ciepłym kolorze oczy i jakoś straciła
ochotę do dalszej dyskusji. Czuła tylko niepokój.
Siedziały we czwórkę w
salonie. Wik, Maya, Zoe i Rita. Wszystkie piękne, rozbawione i
pełne życia. Piły już entą kolejkę tequili, więc robiło się
coraz bardziej wesoło.
- O co chodziło dzisiaj
z tym Paulem? - zapytała Zoe.
- Chcesz mi zepsuć
humor? - warknęła Wik.
- Nie, chcę się
dowiedzieć - powiedziała z rozbrajającą szczerością.
- Z Paulem z
laboratorium? Co z nim? - dopytywała się Maya.
Wik podparła się rękoma
o stół.
- Ok, ale najpierw ty
opowiedz im o Kat... - mruknęła do Mayi. Maya z przejęciem jakby
to o nią chodziło zaczęła opowiadać o nieoczekiwanym spotkaniu
wprowadzając Ritę w szczegóły.
- A ty to sprawdziłaś?
- Rita w momencie załapała o co chodzi.
- Dzisiaj Dominik do
mnie dzwonił... Oczywiście zamieniliśmy tylko kilka słów, bo
nie mógł rozmawiać zbyt długo. Zadzwoniłam do chłopaków, żeby
mi sprawdzili ostatnie połączenie. Paul oddzwonił kiedy byliśmy
w sklepie. Było z NY.
- O cholera - syknęła
Rita, a Zoe rzuciła kilka barwniejszych przekleństw.
- Zwyczajnie nakopiemy
mu do tego zgrabnego tyłka, kiedy tylko go spotkamy - dodała Maya,
której już lekko zaczął się plątać język.
- Ale wiecie co? -
zagadnęła Wik - Nie jest mi w ogóle smutno... Jestem wściekła,
upokorzona, oszukana i chcę się zemścić, ale nie jest mi smutno.
Czy coś jest ze mną nie tak?
- Ja też bym się nie
przejmowała mając drugiego supermana u boku - zaśmiała się Zoe.
- Co?
Zoe zaczęła opowiadać
o zajściu dzisiaj w sklepie.
- I uwierzcie mi mała
prawie w ogóle go nie interesowała!
- Przestań opowiadać
głupoty.
- A później z tym
archiwum... Jedno uzupełniało zdanie drugiego! To była najsłodsza
rzecz jaką kiedykolwiek widziałam!
- Zoe przestań! - Wik
zaczęła się mocno rumienić co oznaczało, że była to
najprawdziwsza prawda.
- Ty nam powiedz - Maya
prawie zaatakowała Ritę - To twój szef musiałaś coś usłyszeć.
- Przykro mi dziewczyny
- rozłożyła bezradnie ręce - Nawet gdybym coś wiedziała nie
mogę wam powiedzieć. Wszystko co usłyszę od szefa pozostaje u
mnie bezpieczne – postukała się po głowie.
Rozległ się ogólny jęk
zawodu. Nawet Wik w głębi duszy przyznała, że liczyła na jakieś
ploteczki o Harveyu.
- I bardzo dobrze -
powiedziała wbrew sobie.
- Ale... - dodała
szybko Rita - Mogę powiedzieć co zaobserwowałam.
Przy stole zapadła
grobowa cisza.
- Pracuję u niego od baaardzo dawna i jeszcze nigdy, ale to przenigdy nie widziałam,
żeby tak leciał na jakąkolwiek kobietę, a miał ich... kilka -
wyrzuciła jednym tchem z teatralnym dramatyzmem. Wik oblała się
szkarłatnym rumieńcem kiedy dziewczyny zapiszczały w radosnym
podnieceniu. Przez jej twarz przebiegło zakłopotanie, złość,
pretensja aż w końcu wybuchnęła śmiechem. Jak dobrze było mieć
takie przyjaciółki!
- Idziemy potańczyć! -
Rita poderwała się z miejsca klaszcząc w dłonie.
Wygramoliły się z
taksówki, a Maya jakże uroczo potknęła się o krawężnik. Klub
znajdował się po drugiej stronie ulicy i trzeba było tam jakoś
dotrzeć. Idąc jak grzeczne dziewczynki parami co chwila coś do
siebie krzyczały i wybuchały śmiechem. Wik przy koleżankach
zupełnie zapomniała o wszystkich problemach. I tych większych i
tych mniejszych. Chociaż wiedziała, że jeśli chodzi o alkohol to
już raczej wystarczy. Po kilku szalonych tańcach, kiedy Zoe
uznała, że chyba ma ochotę na faceta i zniknęła w tłumie
dziewczyny usiadły bez tchu przy jednym ze stolików.
- Wik ten przystojniak
przy barze nie może odwrócić od ciebie wzroku - powiedziała
Maya.
- No cóż ludzie lubią
marnować czas... - odparła wzruszając ramionami - Przepraszam
dziewczyny, ale mam lekki przesyt jeśli chodzi o mężczyzn.
- O cholera! - ryknęła
nagle Maya sztywniejąc na swoim miejscu.
- Kogo zjawiskowego
znowu zobaczyłaś? - zaśmiała się Wik odwracając w tamtą
stronę. W jednej sekundzie poczuła się jakby została
znokautowana mocnym kopniakiem w brzuch. Radosna i rozpromieniona
Kat Swan wisząca na ramieniu mężczyzny. Jej mężczyzny. Równie
roześmianego, zupełnie zdrowego, nie uszkodzonego żadną miną,
bez traumy psychicznej, powalająco przystojnego Dominika Santini we
własnej osobie.
- Czy to osoba o której
myślę? - Rita wyprostowała się na swoim miejscu, żeby lepiej
widzieć.
- Niestety ta...
Kat prawie wisiała w
powietrzu opierając się o niego i szepcząc mu coś do ucha, a on
reagował salwą śmiechu na każde jej słowo. Wik nieświadomie
zacisnęła pięści.
- Wik popatrz na mnie -
Maya złapała ją za dłonie - Nie warto! Uspokój się, nie
wkurzaj, porostu zignoruj.
Wik niemal fizycznie
poczuła, kiedy rozbawiona para minęła ich stolik nawet ich nie
zauważając.
- Nie denerwuj się -
Maya nadal w miarę możliwości starała się ją uspokoić.
- Nie denerwuje się...
Teraz jest mi przykro - nie miała w sobie ani grama energii.
- Chcesz już iść? -
zapytała Rita.
- Chyba tak...
- Poszukam Zoe - Rita
poderwała się z miejsca.
- Nie poczekaj! - Wik
złapała ją za rękę - Chcę iść sama.
- Żartujesz?! -
krzyknęły obie.
- Obiecuję, że bez
żadnych kombinacji złapię pierwszą z brzegu taksówkę i pojadę
do domu. Nie mówcie nic Zoe, bo zrobi awanturę.
- Poczekaj chociaż
chwilę - powiedziała Rita - Zadzwonię po znajomego taksówkarza.
- Nie ma takiej potrzeby
Rita dziękuję.
- Chociaż tyle pozwól
nam zrobić. Dalej masz wolną rękę.
Oparła się bezsilnie i
wzruszyła ramionami.
- Ok.
Rita zniknęła po chwili
przeciskając się do wyjścia, gdzie było nieco ciszej.
- Nie wiem jak tak
można... - Maya starała się ją pocieszyć.
- Ja też i mam
nadzieję, że się niedługo dowiem.
Rita wróciła i usiadła
koło Wik.
- Musisz poczekać pięć
minut. Będzie czekał przed wyjściem.
- Dzięki - uśmiechnęła
się do niej - Cieszę się, że mogłyśmy się spotkać.
- Cieszę się, że mnie
zaprosiłaś, chociaż planowałam po pijanemu wyciągnąć od
ciebie, skąd masz te buty i tak była to jedna z najfajniejszych
imprez na jakich byłam.
Roześmiały się i Wik
ucałowała ją w policzek i to samo zrobiła pochylając się nad
Maya.
- Pożegnajcie ode mnie
Zoe. Muszę się przewietrzyć.
- Uważaj na siebie i
daj znać jak dojedziesz do domu.
Przeciskała się przez
tłum, a smutek znowu przeradzał się w gniew. Przeklęty dupek! Co
on sobie myślał! Jakiś pijany małolat zaszedł jej drogę i
obejmując złapał za tyłek, ale prosty, bez ostrzeżenia cios w
szczękę skutecznie ostudził jego zapał. Wik pomyślała, ze za
chwilę wda się w jakąś bójkę jeśli ktoś ją jeszcze zaczepi.
Wyszła na zewnątrz i zimne powietrze owiało jej nabuzowane ciało.
Troszkę lepiej. Zrobiła ledwie kilka kroków, kiedy czyjaś dłoń
złapała ją za ramię. Już miała na końcu języka odpowiedni
epitet, kiedy odwracając się straciła na chwilę oddech. To był
Dominik z gniewem i desperacją w pięknych oczach. Cofnęła się o
krok strzepując jego dłoń z ramienia.
- Wik... - zaczął i
przerwał w tym samym momencie.
- Słucham - w uszach
jej szumiało od głośnej muzyki.
- Gdybym wiedział, że
tu będziesz...
- To co? Poszedł byś
gdzieś indziej? - dziwiło ją jaka jest spokojna.
- Przepraszam
księżniczko - próbował się do niej zbliżyć, ale znowu
odsunęła się o krok.
- Wiktoria wystarczy.
Nie tytułujmy się - powiedziała nawet lekko rozbawiona.
- Czy mogę ci to
wszystko wyjaśnić? - miał desperację w głosie.
- Raczej nie dzisiaj,
jestem już zmęczona.
- Odwiozę cię chociaż.
O co to, to na pewno nie.
- Dziękuję, ale mam
już transport.
- Możemy się jutro
spotkać?
- Nie wiem, jeszcze nie
mam planów na jutro.
- A możesz mnie w nich
uwzględnić? - mówił ze złością. Wik zaśmiała się
poirytowana. On jest zły na nią?
- Na razie nie mam ani
ochoty, ani potrzeby.
- Wik!
- Dominik wiem o
wszystkim od samego początku... - bolało ją to straszni - Wiem, że sam
pchałeś się do Nowego Meksyku. Wiem, że jesteś w Nowym Jorku od
momentu, kiedy postawiłeś nogę na płycie lotniska! - miała
dosyć tej gierki - Wiedziałam o tym kiedy ostatnio rozmawialiśmy!
Wybacz, że nie mam ochoty na nową porcję kłamstw!
Pobladł i patrzał na
nią pałającymi oczyma. Zapadła między nimi absolutna cisza. Wik
stała w dumnej pozycji z rękoma założonymi na piersi utrzymując
bezpieczną odległość. Dominik z kolei zupełnie pokonany opuścił
ręce wzdłuż ciała i wyglądał na bardzo zmęczonego. Nagle aż
drgnął i zmarszczył brwi patrząc na coś za jej plecami. Poczuła
czyjąś dłoń między łopatkami i prawie straciła przytomność
stając twarzą w twarz z Harvey'em.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!