piątek, 4 stycznia 2013

SPICY Rozdział 10


    Harvey siedząc w fotelu czytał list, a Jessica pochylając się nad nim czytała mu przez ramię.
    - Czyli ciebie też chcą zniszczyć – warknęła.
    - Bo wiedzą, że nie pozwolę zniszczyć ciebie – mimo zdenerwowania był zupełnie opanowany.
    - No to umieram z ciekawości co wymyślą na mnie, bo nie pozwolę, żeby ktoś was stąd ruszył – powiedziała Wik i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zrobiła to na głos.
    - Skąd taka pewność w naszą niewinność? Wszystkie dowody wskazują przeciwko nam.
    - Są sfałszowane i nic nie warte.
    - Ale tu jest właśnie potwierdzenie tego, że to właśnie ja je fałszuje - Harvey uniósł list.
    - Trzeba tylko udowodnić, że to sfałszowany fałsz i tyle. Nie możemy dopuścić do procesu, bo sami się pogrzebiemy. Trzeba szybko podejść Tannera i Lanc nam w tym pomoże.
    - Nie mogę zrozumieć dlaczego on się wplątał w to wszystko - Jessica usiadła na kanapie obok Wik i podparła głowę rękoma.
    - Bo jest zazdrosny o Harveya i czuje się niedoceniony.
    - Słucham?! - powiedzieli prawie chórem.
    - Zanim przyszedł Tanner rozmawialiśmy całkiem otwarcie.
    Siedzieli zasępieni przez dłuższą chwilę nie odzywając się. Myśli Wik skakały bezwładnie od Harveya do Kat Swan. Co chwilę ze wściekłością zaciskała usta.
    - Dobra. Jutro jest sobota, więc nie wykonają żadnego oficjalnego ruchu. Mamy czas do poniedziałku na wykonanie go jako pierwsi - wstała energicznie - Jedyna o co was proszę nie dajcie się sprowokować. Niech już nikt, nic na was nie wygrzebie... - kiwnęli mało przekonani głowami – I o niczym nie wiecie! Do zobaczenia - wyszła.

    - Zdecydowanie potrzebuje czegoś nowego na tą imprezę - Zoe nie dawała za wygraną.
    - No dobra spotkajmy się za godzinę w centrum - Wik poddała się odkładając telefon. Ledwie położyła go na stole, a zaczął brzęczeć ponownie...
    - Słucham?
    - Oj brzmi jakbyś nie chciała ze mną rozmawiać...
    - Dominik! - spanikowała... Co ma mu powiedzieć? Wie, że rozmawiała z Kat?! Że go szpiegowała i wie, że wyjechał na własne życzenie? Kurwa!
    - Mhmm - zamruczał - Co porabiasz księżniczko?
    - W zasadzie... Idę z Zoe na zakupy - uśmiechnęła się smutno - A ty co robisz?
    - Zostałem na chwilę sam, więc myślę o tobie.
    - Dobra odpowiedź - zaśmiała się. Nie powie mu niczego... Nie może. Nie przez telefon!
    - Myślę o twoich cudownych, złotych i uśmiechniętych oczach.
    - Kiedy przyjedziesz? - nie potrafiła się cieszyć z tych słów. W żołądku miała wielki kamień o wyjątkowo ostrych krawędziach.
    - Mam nadzieję, że już niedługo. A kiedy przyjadę spędzimy cały weekend w łóżku...
    - Hmmm kusząca propozycja - znowu zaśmiała się nerwowo. Usłyszała hałas po drugiej stronie.
    - No to koniec przerwy muszę uciekać - powiedział już rzeczowym tonem - Do usłyszenia.
    - Pa - zdążyła powiedzieć i już w słuchawce pozostał tylko sygnał. Nie myśląc wiele, zanim dopadną ją wyrzuty sumienia wybrała szybko numer.
    - Cześć Paul. Możesz namierzyć skąd przed chwilą do mnie dzwoniono?
    W nadziei, że prowadząc już jedną sprawę nie dostanie nagłego wezwania pozwoliła sobie na sukienkę. Była prosta i beżowa u góry dopasowana i od pasa w dół swobodnie poszerzona. Miała rękawy 3/4 i sięgała do połowy ud. Z przodu była delikatnie wykończona pod szyją , a z tyłu dekolt wycięty w serek kończył się poniżej łopatek. Beżowe szpilki z czerwonym wykończeniem i torebka do kompletu dopełniały całości. Szła energicznym krokiem przez pasaż w wielkiej galerii handlowej. Potrzebowała relaksu. Za dużo się działo wokół niej. Umówiła się z Zoe w restauracji. Była to jej jedyna koleżanka kompletnie nie dbająca o linię. Mimo to wyglądała zawsze pięknie i kwitnąco z zaokrąglonymi biodrami i obfitym biustem.
    Mijała właśnie sklep do którego koniecznie musi później wejść, kiedy jej uwagę przykuł mężczyzna stojący przy wejściu i rozmawiający przez telefon. W pełnym osłupieniu zatrzymała się w miejscu upewniając się, że to co widzi to nie złudzenie. Oparty o ścianę z jedną ręką w kieszeni a drugą z telefonem przy twarzy stał swobodnie Harvey Word. Ile razy może na niego wpadać? - przemknęło jej przez myśl. Również wyglądał na niemało zaskoczonego jej widokiem, a jego oczy bezwstydnie wodziły po niej od góry do dołu. Zbliżyła się do niego powolutku z bardzo, ale to bardzo zdziwioną miną.
    - Musze kończyć Spencer - powiedział władczo do telefonu - Nie obchodzi mnie to, na poniedziałek chce je mieć na biurku - rozłączył się, a ręka z telefonem bezwolnie opadła wzdłuż ciała.
    - Hastings sukienka! - prawie krzyknął. Wik odruchowo sprawdziła co jest nie tak z sukienką - Podoba mi się - jeszcze takiego uśmiech nie widziała na jego twarzy. Pełen uznania i... niebezpieczny.
    - Dziękuję - czyżby się znowu rumieniła? - Co ty tu robisz?!
    - To powszechnie dostępne miejsce - odpowiedział.
    - Ale ciebie sobie tutaj nie wyobrażałam - kolejny czarujący uśmiech - I czego szukasz w sklepie z damską konfekcją?
    - Nati potrzebuje kreacji na ważną uroczystość... - zawahał się. Cóż to za kobieta, która zaciągnęła go na zakupy do galerii! - Zaraz, zaraz przecież ty nie znasz Nati.. - zmrużył oczy. Wzruszyła ramionami. Jakoś nie czuła palącej potrzeby zmiany tego...
    - Chodź doradzisz - złapał ją za dłoń i wprowadził do sklepu.
    - Jestem umówiona z Zoe - zaprotestowała. Nie chciała spędzać czasu z nim i jego żoną, dziewczyną czy kim też ona była!!
    - To zajmie tylko chwilkę.
    - Dzień dobry pani Hastings - przywitała ją właścicielka sklepu ledwo maskując zdziwienia, że idzie za rękę z Harveyem.
    - Dzień dobry Mirando - uśmiechnęła się lekko zażenowana. Przy przymierzalniach w głębi sklepu stała kobieta. Wik wlepiła w nią niedowierzające spojrzenie. Musiała mieć koło 60 lat! Miała doskonałą figurę i trzymała się bardzo prosto. Ubrana była w bardzo drogie ubrania i kipiała świeżością, ale miała nadal 60 lat!!!
    - Wik - powiedział Harvey, kiedy zatrzymali się tuż przed nią - To moja matka Martha Word - stanął pomiędzy nimi dokonując prezentacji - Mamo to agentka Wiktoria Hastings, o której wam opowiadałem.
    Cholera o co tu chodzi?! Uśmiechnęła się do kobiety.
    - Bardzo miło mi panią poznać pani Word - wyciągnęła z przyklejonym uśmiechem rękę. Matka? Chodzi z mamą na zakupy?
    - Och Harvey! - oczy Marthy zabłysnęły z zachwytem - Nie mówiłeś, że jest taka śliczna! - złapała ją serdecznie za rękę - Mnie również jest bardzo miło kochana!
    - Nie mówiłem? - głos Harveya wyrażał niedowierzanie. Wik patrzała to na jedno to na drugie kompletnie skołowana, a to jeszcze nie był koniec.
    - Nati słoneczko założyłaś już?! - krzyknął w stronę przymierzalni - Chodź tu proszę.
    Kotara poruszyła się i wyszła zza niej piękna dziewczyna w wieku nie więcej niż 16 lat. Miała bardzo długie włosy koloru złotej miedzi i wielkie błękitne oczy. Jej skóranie  była skażona ani jednym piegiem. Podeszła do nich z nieśmiałym uśmiechem w długiej zielonej sukni.
    - Kochanie - Harvey objął ja ramieniem - Poznaj agentkę Hastings. Wiktorio to moja córka Nathalie - powiedział z dumą. To był moment w którym człowiek czuje się jakby mu na głowę spadła cegła, wylała się zimna woda, dostał w twarz... Oszołomienie. Miał dziecko?! Prawie dorosłe?! Harvey Word zmajstrował sobie dziecko?! Z kim?!! Na szczęście jej praca wymagała szybkiego odnajdywania się w trudnych sytuacjach. Uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła rękę.
    - Miło mi cię poznać Nathalie - uścisnęła jej nieśmiało dłoń.
    - Mnie również agentko Hastings. Tata wiele nam o pani opowiadał.
    Spojrzała pytająco na Harveya, ale ten tylko ze swoją nieodgadnioną miną wzruszył ramionami.
    - Wiktorio dziecinko - powiedziała Martha - Nie masz nic przeciwko, żebym mówiła ci po imieniu prawda? - Wik tylko potrząsnęła głową - Nati idzie niedługo na swój pierwszy bal. Do chłopaka ze starszej klasy - powiedziała jakby to był wielki powód do dumy. Dla dziewczyny pewnie był! - Co o tym myślisz? - wskazała suknię.
    Nathalie cofnęła się o krok prezentując w pełnej krasie. Suknia była przepiękna i Wik sama się w niej widziała, ale dziewczyna była za młoda na taki poważny strój.
    - Ładna - pokiwała głową nie wiedząc czy powinna mówić co myśli naprawdę. Zerknęła na Marthę, która bezdźwięcznie posłała jej wręcz zawiedzione "serio?!".
    - Nie! - powiedziała zdecydowanie ignorując zdziwioną minę dziewczyny - Ani trochę. Jesteś za młoda na takie suknie.
    Harvey rozsiadł się wygodnie na niedużej białej sofie i sprawiał ważenie jakby oglądał film. Nathalie ze spuszczonymi ramionami usiadła na oparciu koło niego.
    - To ja już nie wiem... Przymierzyłam wszystkie - wyglądała naprawdę żałośnie.
    Wik wyciągnęła telefon
    - Zoe jestem u Mirandy... Pupa ci trochę zmaleje - syknęła i schowała telefon z powrotem do torebki - Przymierzałaś wszystkie? - uniosła brew i spojrzała na Nathalie.
    - Mhm - mruknęła tylko.
    - Chodź tu - rzuciła energicznie torebkę na sofę koło Harveya. Manewrując w wysokich szpilkach pomiędzy wieszakami podeszła do wieszaka z apaszkami i zdjęła z niego kilkasztuk. Nathalie podeszła do niej niepewnie. Zarzuciła jej na ramię granatową, szarą i czerwoną. Na widok ostatniej od razu się skrzywiła i odrzuciła ją do tyłu.
    Przechyliła głowę jakby oceniając to co widzi po czym uśmiech triumfu rozjaśnił jej twarz.
    - Dziewczyno ja tu umieram z głodu! - od wejścia rozległo się głośny krzyk Zoe - O!! - zatrzymała się na ich widok.
    - Dzień dobry doktor Parish - powiedziała Nathalie. Skąd oni się wszyscy znają?
    - Kto cię w to ubrał skarbeńku! - jęknęła. Nati niepewnie spojrzała na Marthę i po chwili wszyscy wybuchnęli śmiechem.
    - Wybaczam ci spóźnienie - dodała Zoe, ale Wik już jej nie słuchała. Wpadła między wieszaki i manekiny przerzucając wszystko.
    - Miranda! - krzyknęła. Właścicielka zanurkowała za nią i po chwili wyłoniła się ściskając w objęciach sukienkę z szarego szyfonu.
    - Przymierz to sprawdzimy rozmiar - wcisnęła ją do ręki dziewczynie.
    - Nie jestem przekonana co do szarej - powiedziała Nati.
    - Przymierz - głos Wik nie znosił sprzeciwu i dziewczyna chcąc nie chcąc ruszyła z powrotem do przymierzalni.
    - Jak sobie radzisz z obcasami? - krzyknęła za nią Wik.
    - Nie bardzo - powiedziała.
    - W ogóle - dodała Martha. Wik uśmiechnęła się przypominając sobie jak sama skończyła ze skręconą nogą kiedy założyła pierwszy raz mamy szpilki.
    - Myślisz o tym samym co ja? - zapytała Zoe patrząc na regał z butami.
    - Nie - odpowiedziała Wik - Zaraz wracam! - i prawie wybiegła ze sklepu. Wróciła po minucie z pudełkiem w dłoni
    - Załóż jeszcze to - wsunęła dłoń do przymierzalni - Jak ci idzie? Trzeba ją porządnie związać z tyłu.
    - Nie idzie - powiedziała z wysiłkiem w głosie. Wik weszła do przymierzalni i kotara aż zaczęła się kotłować.
    - Miranda mniejsza! - krzyknęła i już po sekundzie dostały mniejszy rozmiar - Nie jeszcze nie patrz w lusterko!.... Załóż te buty... Mhm dokładnie tak - wybuch śmiechu Nathalie - Czegoś mi tu jeszcze brakuje... Wiem!.... No i teraz!
    - Łał! -zachwyt w głosie dziewczyny spowodował, że wszyscy pochylili się do przodu. Wik wyszła z przymierzalni i uroczyście rozchyliła kotarę.
    - Tara!!
    Nathalie z połyskującej srebrzyście sukni sięgającej ledwo za kolano wyszła ze szczęśliwą miną. Na nogach miała piękne leciutkie sandałki na niskim obcasie.
    - O Jezu!! - powiedziała Martha składając dłonie jak do modlitwy.
    Wik popatrzyła na Harveya. Miał w oczach czysty zachwyt. Uśmiechnęła się jakby otrzymała najlepszy komplement. Pławiła się w tym uznaniu.
    - Masz wrodzony talent złotko, a ty nieskazitelną urodę! - Zoe rozdawała komplementy.
    - Telefon! - Zoe podniosła jej torebkę z kanapy, nie krępując się wyciągnęła z niej telefon i rzuciła w jej stronę.
    - Coś się stało? - zdążyła oczywiście zerknąć najpierw kto dzwoni. To był Paul. Jeden z techników. Mina Wik stężała i spochmurniała. Odeszła parę kroków zdając sobie sprawę, że i tak będą ją słyszeć.
    - Masz? - odebrała - Zlokalizowałeś połączenie?... Nie potrzebuję adresu. Powiedz mi tylko czy dzwonił z Nowego Jorku... - poczuła jakby ktoś wbił jej nóż między żebra - Dzięki Paul - wyrzuciła zmienionym głosem i rozłączyła się. A teraz panie i panowie teatrzyk stulecia! Odwróciła się jakby rozmowa nie miała miejsca.
    - Ewentualnie możesz spróbować z tą szafirową z wystawy - powiedziała do Nathalie, która wdzięczyła się do lusterka.
    - Nie oddam tej - objęła się w pasie. Wik się roześmiała i wyszło to naprawdę autentycznie.
    - Dziewczyno! - zagrzmiała Zoe - Jeśli właśnie zrobiłaś to co mi się wydaje, że zrobiłaś jesteś moją bohaterką!!
    - Co zrobiłaś? - zapytała Martha
    - Nie wiem o czym mówi... - zachmurzyła się - Chcę te buty! - wbiła palec w parę granatowych botków stojących na małym podeście.
    - Buty, terapia poprawiająca nastrój. Zrobiłaś to! - Zoe złapała ją za rękę - Buty dla niej są jak alkohol dla uzależnionego. Na smutki, na radości – buty! - powiedziała do zdziwionej Marthy na siłę odciągając ją od półki - trzeba ją chronić przed nimi.
    - Zoe jestem silniejsza - warknęła Wik.
    - Już sobie wyobrażam swoje zdjęcie w albumie archiwalnym - zapiszczała Nathalie znowu patrząc w lusterko. Wik w momencie przestała się szarpać, a Harvey gwałtownie wyprostował się na swoim miejscu.
    - Archiwum - mruknął.
    - Co się stało? - Martha była już totalnie zdezorientowana.
    - Jeśli nie ma go w archiwum to będzie najlepszy dowód! - krzyknęła Wik. Zachowywali się jakby nie było nikogo poza nimi - Przy odrobinie szczęścia jeszcze o tym nie pomyśleli!
    - Są idiotami! Na pewno o tym nie pomyśleli! - Harvey poderwał się z kanapy - Jedziemy! - dotknął jej pleców leciutko, acz zdecydowanie popychając ją do przodu.
    - Przepraszam Zoe - spojrzała szybko na koleżankę.
    - Pędźcie ptaszynki - uśmiechnęła się tajemniczo.
    Siedzieli obydwoje na podłodze w archiwum Powels&Word&Hermens i przeglądali wielkie kosze z dokumentami. Kartka po kartce, kosz po koszu. Nic. Po dwóch godzinach przejrzeli wszystko z konkretnego przedziału czasowego.
    - Nic - powiedziała radośnie Wik. Spojrzała na Harveya, który siedział bez marynarki i z poluzowanym krawatem. Przekręcił głowę w jej stronę i również się uśmiechną. Znowu wyglądał na kilka lat młodszego i nieodparcie przystojnego.
    - Aż ciężko sobie wyobrazić, że mogą być aż takimi idiotami - stwierdził.
    - Teraz pomyślmy jak możemy to wykorzystać, żeby zabolało jak najmocniej – zaczęła kręcić loczka na jednym z pasemek, które spadły jej na twarz - Potrzebuję więcej dowodów - zamyśliła się.
    - Zostaw włosy - powiedział ostro i bardzo głęboko jednocześnie. Drgnęła zaskoczona. Ręka wyplątała się natychmiast i opadła bezwładnie na kolana.
    - Dlaczego?
    - Po prostu tego nie rób - powiedział już łagodniej, ale nadal bardzo stanowczo. Popatrzała w zimne, choć w ciepłym kolorze oczy i jakoś straciła ochotę do dalszej dyskusji. Czuła tylko niepokój.

    Siedziały we czwórkę w salonie. Wik, Maya, Zoe i Rita. Wszystkie piękne, rozbawione i pełne życia. Piły już entą kolejkę tequili, więc robiło się coraz bardziej wesoło.
    - O co chodziło dzisiaj z tym Paulem? - zapytała Zoe.
    - Chcesz mi zepsuć humor? - warknęła Wik.
    - Nie, chcę się dowiedzieć - powiedziała z rozbrajającą szczerością.
    - Z Paulem z laboratorium? Co z nim? - dopytywała się Maya.
    Wik podparła się rękoma o stół.
    - Ok, ale najpierw ty opowiedz im o Kat... - mruknęła do Mayi. Maya z przejęciem jakby to o nią chodziło zaczęła opowiadać o nieoczekiwanym spotkaniu wprowadzając Ritę w szczegóły.
    - A ty to sprawdziłaś? - Rita w momencie załapała o co chodzi.
    - Dzisiaj Dominik do mnie dzwonił... Oczywiście zamieniliśmy tylko kilka słów, bo nie mógł rozmawiać zbyt długo. Zadzwoniłam do chłopaków, żeby mi sprawdzili ostatnie połączenie. Paul oddzwonił kiedy byliśmy w sklepie. Było z NY.
    - O cholera - syknęła Rita, a Zoe rzuciła kilka barwniejszych przekleństw.
    - Zwyczajnie nakopiemy mu do tego zgrabnego tyłka, kiedy tylko go spotkamy - dodała Maya, której już lekko zaczął się plątać język.
    - Ale wiecie co? - zagadnęła Wik - Nie jest mi w ogóle smutno... Jestem wściekła, upokorzona, oszukana i chcę się zemścić, ale nie jest mi smutno. Czy coś jest ze mną nie tak?
    - Ja też bym się nie przejmowała mając drugiego supermana u boku - zaśmiała się Zoe.
    - Co?
    Zoe zaczęła opowiadać o zajściu dzisiaj w sklepie.
    - I uwierzcie mi mała prawie w ogóle go nie interesowała!
    - Przestań opowiadać głupoty.
    - A później z tym archiwum... Jedno uzupełniało zdanie drugiego! To była najsłodsza rzecz jaką kiedykolwiek widziałam!
    - Zoe przestań! - Wik zaczęła się mocno rumienić co oznaczało, że była to najprawdziwsza prawda.
    - Ty nam powiedz - Maya prawie zaatakowała Ritę - To twój szef musiałaś coś usłyszeć.
    - Przykro mi dziewczyny - rozłożyła bezradnie ręce - Nawet gdybym coś wiedziała nie mogę wam powiedzieć. Wszystko co usłyszę od szefa pozostaje u mnie bezpieczne – postukała się po głowie.
    Rozległ się ogólny jęk zawodu. Nawet Wik w głębi duszy przyznała, że liczyła na jakieś ploteczki o Harveyu.
    - I bardzo dobrze - powiedziała wbrew sobie.
    - Ale... - dodała szybko Rita - Mogę powiedzieć co zaobserwowałam.
    Przy stole zapadła grobowa cisza.
    - Pracuję u niego od baaardzo dawna i jeszcze nigdy, ale to przenigdy nie widziałam, żeby tak leciał na jakąkolwiek kobietę, a miał ich... kilka - wyrzuciła jednym tchem z teatralnym dramatyzmem. Wik oblała się szkarłatnym rumieńcem kiedy dziewczyny zapiszczały w radosnym podnieceniu. Przez jej twarz przebiegło zakłopotanie, złość, pretensja aż w końcu wybuchnęła śmiechem. Jak dobrze było mieć takie przyjaciółki!
    - Idziemy potańczyć! - Rita poderwała się z miejsca klaszcząc w dłonie.

    Wygramoliły się z taksówki, a Maya jakże uroczo potknęła się o krawężnik. Klub znajdował się po drugiej stronie ulicy i trzeba było tam jakoś dotrzeć. Idąc jak grzeczne dziewczynki parami co chwila coś do siebie krzyczały i wybuchały śmiechem. Wik przy koleżankach zupełnie zapomniała o wszystkich problemach. I tych większych i tych mniejszych. Chociaż wiedziała, że jeśli chodzi o alkohol to już raczej wystarczy. Po kilku szalonych tańcach, kiedy Zoe uznała, że chyba ma ochotę na faceta i zniknęła w tłumie dziewczyny usiadły bez tchu przy jednym ze stolików.
    - Wik ten przystojniak przy barze nie może odwrócić od ciebie wzroku - powiedziała Maya.
    - No cóż ludzie lubią marnować czas... - odparła wzruszając ramionami - Przepraszam dziewczyny, ale mam lekki przesyt jeśli chodzi o mężczyzn.
    - O cholera! - ryknęła nagle Maya sztywniejąc na swoim miejscu.
    - Kogo zjawiskowego znowu zobaczyłaś? - zaśmiała się Wik odwracając w tamtą stronę. W jednej sekundzie poczuła się jakby została znokautowana mocnym kopniakiem w brzuch. Radosna i rozpromieniona Kat Swan wisząca na ramieniu mężczyzny. Jej mężczyzny. Równie roześmianego, zupełnie zdrowego, nie uszkodzonego żadną miną, bez traumy psychicznej, powalająco przystojnego Dominika Santini we własnej osobie.
    - Czy to osoba o której myślę? - Rita wyprostowała się na swoim miejscu, żeby lepiej widzieć.
    - Niestety ta...
    Kat prawie wisiała w powietrzu opierając się o niego i szepcząc mu coś do ucha, a on reagował salwą śmiechu na każde jej słowo. Wik nieświadomie zacisnęła pięści.
    - Wik popatrz na mnie - Maya złapała ją za dłonie - Nie warto! Uspokój się, nie wkurzaj, porostu zignoruj.
    Wik niemal fizycznie poczuła, kiedy rozbawiona para minęła ich stolik nawet ich nie zauważając.
    - Nie denerwuj się - Maya nadal w miarę możliwości starała się ją uspokoić.
    - Nie denerwuje się... Teraz jest mi przykro - nie miała w sobie ani grama energii.
    - Chcesz już iść? - zapytała Rita.
    - Chyba tak...
    - Poszukam Zoe - Rita poderwała się z miejsca.
    - Nie poczekaj! - Wik złapała ją za rękę - Chcę iść sama.
    - Żartujesz?! - krzyknęły obie.
    - Obiecuję, że bez żadnych kombinacji złapię pierwszą z brzegu taksówkę i pojadę do domu. Nie mówcie nic Zoe, bo zrobi awanturę.
    - Poczekaj chociaż chwilę - powiedziała Rita - Zadzwonię po znajomego taksówkarza.
    - Nie ma takiej potrzeby Rita dziękuję.
    - Chociaż tyle pozwól nam zrobić. Dalej masz wolną rękę.
    Oparła się bezsilnie i wzruszyła ramionami.
    - Ok.
    Rita zniknęła po chwili przeciskając się do wyjścia, gdzie było nieco ciszej.
    - Nie wiem jak tak można... - Maya starała się ją pocieszyć.
    - Ja też i mam nadzieję, że się niedługo dowiem.
    Rita wróciła i usiadła koło Wik.
    - Musisz poczekać pięć minut. Będzie czekał przed wyjściem.
    - Dzięki - uśmiechnęła się do niej - Cieszę się, że mogłyśmy się spotkać.
    - Cieszę się, że mnie zaprosiłaś, chociaż planowałam po pijanemu wyciągnąć od ciebie, skąd masz te buty i tak była to jedna z najfajniejszych imprez na jakich byłam.
    Roześmiały się i Wik ucałowała ją w policzek i to samo zrobiła pochylając się nad Maya.
    - Pożegnajcie ode mnie Zoe. Muszę się przewietrzyć.
    - Uważaj na siebie i daj znać jak dojedziesz do domu.
    Przeciskała się przez tłum, a smutek znowu przeradzał się w gniew. Przeklęty dupek! Co on sobie myślał! Jakiś pijany małolat zaszedł jej drogę i obejmując złapał za tyłek, ale prosty, bez ostrzeżenia cios w szczękę skutecznie ostudził jego zapał. Wik pomyślała, ze za chwilę wda się w jakąś bójkę jeśli ktoś ją jeszcze zaczepi. Wyszła na zewnątrz i zimne powietrze owiało jej nabuzowane ciało. Troszkę lepiej. Zrobiła ledwie kilka kroków, kiedy czyjaś dłoń złapała ją za ramię. Już miała na końcu języka odpowiedni epitet, kiedy odwracając się straciła na chwilę oddech. To był Dominik z gniewem i desperacją w pięknych oczach. Cofnęła się o krok strzepując jego dłoń z ramienia.
    - Wik... - zaczął i przerwał w tym samym momencie.
    - Słucham - w uszach jej szumiało od głośnej muzyki.
    - Gdybym wiedział, że tu będziesz...
    - To co? Poszedł byś gdzieś indziej? - dziwiło ją jaka jest spokojna.
    - Przepraszam księżniczko - próbował się do niej zbliżyć, ale znowu odsunęła się o krok.
    - Wiktoria wystarczy. Nie tytułujmy się - powiedziała nawet lekko rozbawiona.
    - Czy mogę ci to wszystko wyjaśnić? - miał desperację w głosie.
    - Raczej nie dzisiaj, jestem już zmęczona.
    - Odwiozę cię chociaż.
    O co to, to na pewno nie.
    - Dziękuję, ale mam już transport.
    - Możemy się jutro spotkać?
    - Nie wiem, jeszcze nie mam planów na jutro.
    - A możesz mnie w nich uwzględnić? - mówił ze złością. Wik zaśmiała się poirytowana. On jest zły na nią?
    - Na razie nie mam ani ochoty, ani potrzeby.
    - Wik!
    - Dominik wiem o wszystkim od samego początku... - bolało ją to straszni - Wiem, że sam pchałeś się do Nowego Meksyku. Wiem, że jesteś w Nowym Jorku od momentu, kiedy postawiłeś nogę na płycie lotniska! - miała dosyć tej gierki - Wiedziałam o tym kiedy ostatnio rozmawialiśmy! Wybacz, że nie mam ochoty na nową porcję kłamstw!
    Pobladł i patrzał na nią pałającymi oczyma. Zapadła między nimi absolutna cisza. Wik stała w dumnej pozycji z rękoma założonymi na piersi utrzymując bezpieczną odległość. Dominik z kolei zupełnie pokonany opuścił ręce wzdłuż ciała i wyglądał na bardzo zmęczonego. Nagle aż drgnął i zmarszczył brwi patrząc na coś za jej plecami. Poczuła czyjąś dłoń między łopatkami i prawie straciła przytomność stając twarzą w twarz z Harvey'em.
    - Już jestem - powiedział zupełnie swobodnie, uśmiechając się.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!