środa, 23 stycznia 2013

SPICY Rozdział 40

    Budzimy się rano prawie w tym samym czasie. Ja śpię sama w swojej sypialni, a dziewczyny w gościnnej. Biorę prysznic i schodzę na dół. Wyjątkowo pije kawę, którą podaje mi Zoe. Głowa mi pęka, a światło razi niemiłosiernie. Najgorszy jest fakt, że musimy iść do pracy. Jest ósma rano. Siedzimy przy bufecie, sączymy kawę i prawie nic nie mówimy. Pukanie do drzwi brzmi w mojej głowie jakby ktoś tłukł w nie młotem. Krzywię się niemiłosiernie i idę otworzyć.
    - Dzień dobry proszę pani. Przyjechałem po pani rzeczy.
    - Trevor...
    Robię mu przejście i gestem zapraszam do środka.
    - Dzień dobry - kłania się lekko na widok dziewczyn. Odpowiadają mu równie nieprzytomnie jak ja.
    - Jeszcze nie zdążyłam jej znieść... Jest na górze drzwi po lewej.
    - Tak proszę pani - i już wspina się po schodach.
    - Jezu Wik teraz będziesz tak miała na co dzień... - mruczy Zoe - Tak proszę pani, nie proszę pani...
    - Przestań. To nie moja służba - syczę, bo Trevor już schodzi z powrotem taszcząc moją wielką walizę.
    - Mam dla pani jeszcze to - stawia walizkę na ziemi i wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki szarą kopertę.
    - Dzięki co to?
    - Pan Word kazał przekazać.
    - Rozumiem.
    - I ... - zaczyna niepewnie.
    - Tak?
    - Prosił również, żebym odwiózł panie do pracy, więc będę czekał na zewnątrz - podnosi walizkę i wychodzi. Odwracam się zdębiała do dziewczyn.
    - Och nie róbcie takich min. I tak musiały byśmy wziąć taksówki. Widzę wszystko podwójnie! - prycha Zoe. Wzruszam ramionami, siadam między nimi przy bufecie. Otwieram kopertę i wyciągam z niej nieco jaśniejszą szarą papeterię. Uśmiecham się na widok zamaszystego pisma.

    Cześć Aniołku.
    Trevor odstawi Twój samochód na parking pod biuro. Proszę Cię daj się zawieźć do pracy, bo bardzo bym nie chciał, żeby coś Ci się stało. Wieczorem spotkamy się w domu. Wiesz, gdzie zaparkować. Kod do windy to: 586642. Mam dla Ciebie niespodziankę. Miłego dnia.

                                     Harvey.

    - Och... jest słodki - uśmiecha się Zoe.
    Nie zdawałam sobie sprawy, że rozłożyłam kartkę na blacie do swobodnego wglądu. Owszem jest słodki. Jest cudowny. "Spotkamy się w domu". Słowa mają niesamowity wydźwięk.

    Prawie usypiam Mayi na ramieniu, kiedy Trevor spokojnie prowadzi jeszcze nie zatłoczonymi ulicami. Bawi mnie zdumiona mina dziewczyn, kiedy otwiera im drzwi. Zadziwiające jak szybko można do tego przywyknąć. Zanim dojeżdżamy do biura jako tako doprowadzam się do porządku. Kiedy przekraczam próg już nie kręci mi się w głowie i światło nie powoduje miażdżącego bólu głowy.
    - Hmm... Kto nam teraz zrobi herbatę?
    - No tak Nati już nie ma - Maya uśmiecha się i idzie do socjalnego - Zielona?

    - Hastings telefon! - Rodriquez idzie do mnie przez salę z bezprzewodową słuchawką.
    - Wiktoria Hastings słucham?
    - Tu Demming. Możemy się spotkać?
    - Witam detektywie. W czym mogę pomóc?
    - Chciałbym porozmawiać. Myślę, że obydwoje gonimy ten sam kij i mam pewną hipotezę.
    - Umieram z ciekawości. Gdzie?
    - Za godzinę u Ronniego?
    - Gdzie to jest?
    Wyjaśnia mi dokładnie lokalizacje.

    Kiedy zajeżdżam na miejsce nie mogę uwierzyć własnym oczom. To jakaś wstrętna speluna! Obdrapane ściany, okna wszystko w szarej żółci - obleśne! Czubkiem palca otwieram chybotliwe drzwi w obawie, że klamka przyklei mi się do dłoni i wchodzę do środka. Półmrok i smród dymu nikotynowego, którym wszystko jest przesiąknięte to pierwsze co rejestruje. Wzrok szybko przyzwyczaja mi się do światła, a nawet dzisiaj chyba takie woli. Idę między stolikami. Jest prawie pusto. Najlepsza zabawa zaczyna się pewnie po zmroku. Aż strach myśleć kto tu przychodzi i co się tu wyprawia. Idę w stronę baru, gdzie ponury mężczyzna patrzy na mnie spode łba. Chcę zapytać o Demminga, kiedy dźwięk uderzających o siebie kul bilardowych przykuwa moją uwagę. Tak to on... W kącie sali jest stół do bilarda, a przy nim pan detektyw w nieodzownej czarnej koszulce i czarnych jeansach. Włosy są w jeszcze większym nieładzie niż ostatnio, a twarz zmieniona od ciemnego coś około dwu dniowego zarostu.
    - Nie ma co Demming, wiesz jak zaimponować dziewczynie...
    Obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem, kiedy przysiadam na brzegu bardzo wyeksploatowanego stołu.
    - Po co Romero do ciebie przyszedł?
    - I tobie też dzień dobry!
    - Och nie zaprosiłem cie tu na randkę - prycha.
    Wielki facet zza baru zbliża się do nas z dwoma butelkami piwa. Stawia je bezceremonialnie na stole i odchodzi. Demming bierze jedną i za jednym pociągnięciem pochłania połowę zawartości.
    - Wiesz, że od tego rosną brzuchy?
    - Cieplej zimą.
    W zasadzie to nawet mam na nie ochotę... Martwi mnie tylko czystość butelki, ale strasznie chce mi się pić! Unoszę ją i wącham zawartość. Piwo... Nie wiem co spodziewałam się tam znaleźć, ale kiedy upijam łyka jest rozkosznie zimne i doskonale gasi pragnienie. Klin klinem?
    - Mogę się przyłączyć? - kiwam na stół.
    Patrzy na mnie bynajmniej mało zachwycony.
    - Och nie bój się! Nie grałam wieki i pewnie cię nie pokonam! - idę pod ścianę do stojaka i biorę z niego kij. Kiedy się odwracam bile są już ułożone w trójkącie na środku stołu.
    - Po co Romero do ciebie przyszedł?
    Pochylam się i rozbijam je jednym pewnym uderzeniem. Pistolet trochę uwiera w biodro...
    - Chciał podziękować - mówię zgodnie z prawdą.
    - Podziękować tak? Biorę całe - tym razem on się pochyla i bezbłędnie wbija trzy kolejne bille.
    - Dokładnie tak - dziwi mnie po raz kolejny, że zamiast zapachu stęchlizny dociera do mnie woń świeżego prania, kiedy mnie mija... - Próbowałam wyciągnąć z niego co się da, ale dał mi jasno do zrozumienia, że przyszedł tylko podziękować.
    Zatrzymuje się o krok przede mną i uderza kijem w podłogę.
    - A czym się odwdzięczył?
    - Skąd pomysł, że to zrobił?
    - Agentko Hastings... Siedzę mu na ogonie już od pięciu lat. Wiem nawet co dzisiaj zje na obiad. Co ci zaproponował w zamian?
    - Nic - odwracam się i pochylam nad stołem.
    - A co gdybym ci powiedział, że mam pewien trop, który moglibyśmy poprowadzić razem?
    - Jaki trop detektywie?
    - Co ci dał?
    - Nic
    To ja muszę trzymać asa... Nie zdradzę mu niczego, a on wyśpiewa mi wszystko.
    - Więc nie ma tropu - ignorując moją kolejkę wbija sobie losowo wybrane bille.
    - Więc straciliśmy czas. Twoja strata, że nie chcesz skorzystać z pomocy FBI - rzucam kij na środek stołu i bez pożegnania wychodzę. Przybiegniesz do mnie szybciej niż ci się wydaje. Przebiegły uśmiech wykrzywia mi usta, kiedy znowu mogę oddychać świeższym powietrzem.
- Agentko Hastings.
Też mamy swoją "recepcjonistkę", która swoją drogą jest przeszkolona w karate i jujitsu.
- Tak?
- Miejsce 7B - wyciąga do mnie rękę z kluczykiem do mojego samochodu.
- Dzięki.
Żołądek mi się ściska z podekscytowania. Już niedługo. Jest dopiero druga... Wchodzę na górę i już wiem co powinnam zrobić. Idę prosto do gabinetu sąsiadującego z moim. Pukam leciutko. Możliwe, że go nie ma, ale ostatnio raczej nie wychodzi stąd jak nie musi.
- Proszę - mówi zdecydowanie i twardo.
- Cześć Chris.
- Cześć.
Aż mnie odpycha jego udawane zainteresowanie moją osobą. Co jest?!
- Mogę na chwile?
- Co się stało?
Zamyka przeglądaną teczkę i patrzy na mnie.
- Ja chciałam zapytać... - podchodzę i siadam na krześle na przeciwko niego.
Wzdycha ciężko.
- Wik... Jak będę chciał pogadać nie zapomnę, że jesteś takim świetnym psychologiem.
Atakuje mnie suchym rzeczowym tonem i nie mogę na to nic odpowiedzieć. Nie potrafię się bronić przed bliskimi osobami. Tylko one mogą mi zrobić przykrość i tylko one mogą sprawić, że poczuje się paskudnie. Patrze na niego, a on na mnie. Spuszcza głowę, opiera łokcie o biurko i chowa twarz w dłonie. Po chwili jego ramionami wstrząsa szloch. O cholera jasna nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak źle... Podrywam się z miejsca, okrążam biurko i przysiadam na nim. Zaczynam go głaskać po ramionach. Matko niektórzy powinni mieć ograniczony wstęp na siłownie...
- Hej - szepcze - Co się stało? - głaszcze go po głowie, a on opiera się czołem o moje kolana i nie przestaje drżeć. Jezu... - Proszę cię powiedz mi.
Unosi głowę, oddycha głęboko i przeciera czerwone oczy.
- Spieprzyłem Wik... - na twarzy maluje mu się z milion negatywnych emocji.
- Co spieprzyłeś?
Jesteśmy poza Brumerem najwyżsi rangą i zawsze nas to jakoś trzymało w kupie. Wspieraliśmy się w każdych chwilach słabości o których lepiej, żeby nie wiedzieli inni.
- Najważniejszą rzecz w życiu.
- Cholera jasna mów w końcu!
- Zdradziłem Val.
O kuźwa. Zamieram gapiąc się na niego tępo. Przychodzą mi do głowy słowa, które kiedyś wypowiedziała Rita. "Mniej bym się zdziwiła pochodem Marsjan środkiem Manhattanu" Teraz doskonale wiem co miała na myśli.
- Możesz mnie teraz znienawidzić. Sam się nienawidzę...
- Jak to się stało?
- Stara szkolna miłość... Spotkaliśmy się przez przypadek i zaskoczyło od nowa. Fascynacja, której nie byłem się w stanie oprzeć. Dopiero po fakcie zacząłem myśleć. Czuję do siebie taki wstręt...
- Val wie?
- Powiedziałem jej...
- I? - serce mi się ściska. Kiedyś nawet się przyjaźniłyśmy... Co ona musi teraz przeżywać!
- Wywaliła mnie z domu, a ja poszedłem do Nancy - rzuca we mnie brutalnie - Jestem największym skurwielem jakiego znasz Wik.
- Jesteś z nią nadal?
- Nie.
- Kiedy to się stało?
- Powiedziałem Val w przeddzień tego zajścia w czasie, którego facet mało nie odstrzelił ci pół twarzy.
Mam mu ochotę przyłożyć, mam ochotę się rozpłakać ale niespodziewanie dla siebie samej pochylam się i obejmuje go mocno. Znowu kładzie głowę na moich kolanach , a ja go głaszcze po ciemnych, kręconych włosach.
- Dziękuje - szepcze - Byłem pewien, że mi przyłożysz i pójdziesz do Val...
I mam pieruńską ochotę to zrobić!
- Ja pierdole Chris co teraz?
- Umieram z tęsknoty za żoną i dziećmi... I brzydzę się spojrzeć w lusterko.
- Rozmawialiście?
- Nie.
- Żartujesz?! - odsuwam się od niego - Zasuwaj do niej i to szybko!
- Nie sądzę, żeby chciała...
- Poddajesz się?! Nie wierzę!! Poddajesz rodzinę i kobietę, którą kochasz ponad życie?!
- Nie potrafię jej spojrzeć w oczy!
- I słusznie! - zrywam się na równe nogi - Wiesz co? W tej chwili wyjdziesz stąd i pojedziesz z nią porozmawiać, a kiedy cię wywali pójdziesz jeszcze raz!
- Nie mogę...
-W TEJ CHWILI!! Chris jeśli ty nie masz siły to znaczy, że miłość nie istnieje. Przereklamowana głupota, o którą nie warto walczyć. Przepraszam - odpowiadam na jego nieme oskarżenie - Przepraszam, ale jeśli taka miłość jak twoja zgasła to jego nigdy się nie obudzi.
- O czym ty mówisz? - jego brwi stykają się pośrodku.
- Idź i nie zastanawiaj się. Albo wygrasz, albo polegniesz.
Wstaje i szybko wychodzę. Zatrzaskuje się w swoim biurze tuż za ścianą. Nie, to niemożliwe... Nie oni! Siadam za biurkiem i wpatruje się w podłogę. Szok to słabe określenie tego jak się czuje. Stało się coś co normalnie się nie zdarza w przyrodzie. Jedność się rozpadła! Pukanie do drzwi...
- Proszę!
- Hastings do mnie - to Brumer - Musimy przedyskutować kilka rzeczy.
Wychodzę od niego po piątej... Kilka rzeczy okazało się całym wielkim raportem na temat wzlotów i upadków naszego wydziału. Niezły materiał na książkę. Harris - czyli przełożony mojego przełożonego jest wyjątkowo niezadowolony z tego, że wplątuje się w sprawę Romero bez żadnych rozkazów i nakazów. Jeśli sytuacja się nie unormuje sam przyjedzie zrobić porządek. Harris to wyjątkowo wściekła bestia i trzeba dodać, że mnie nienawidzi. Generalnie dzień jest koszmarny od samego rana aż do momentu, kiedy w końcu około szóstej udaje mi się wyjść z biura. Jadę odruchowo skręcając na drogę do siebie i muszę nadrobić kawałek miasta, żeby w końcu dojechać do Bloomberg. Radość kiełkuje we mnie powoli, ale zmęczenie i zdenerwowanie nie ustępują tak łatwo. Znajduje miejsce pomiędzy audi, a jaguarem. Oczywiście nawet moje auto będzie w opiekuńczym uścisku. Wchodzę do windy taszcząc ze sobą torbę z laptopem i pamiętając jak robi to Harvey wklepuje kod, który mi zapisał. Winda z cichym szelestem rusza do góry. Wychodzę do jasnego holu w którym stoją świeże kwiaty - białe róże...
- Dzień dobry - mówię wchodząc do salonu. Anabell krząta się po kuchni, a Harvey siedząc z gazetą na fotelu rozmawia przez telefon.
- Dzień dobry - perfekcyjna gosposia uśmiecha się z zawodową grzecznością.
Harvey na mój widok odkłada gazetę i wstaje z fotela.
- Ok sam ją przesłucham. Tak muszę mieć pewność... - mówi przez telefon - Nie... Tylko moi ludzie - zastrzega ostro.
Kładę torbę z laptopem na kanapę i rozpinam kurtkę.
- Muszę już kończyć. Tak jutro rano - rozłącza się bez pożegnania, kiedy ja ściągam kurtkę i rzucam ją na torbę.
- Dzień dobry aniołku - odkłada telefon na stół i wiem, że czuje że coś jest nie tak.
Jest jeszcze ubrany w zestaw "do pracy" tyle, że bez marynarki. Grafitowe spodnie w szare paski, biała koszula i szary krawat.
- Cześć - oplatam go ramionami w pasie i opieram policzek i pierś. Od razu odwzajemnia mój uścisk - Dokładnie tego potrzebowałam - mruczę.
- Zły dzień? - całuje mnie w czubek głowy.
- Mhm.
Słyszę krzątanie Anabell po kuchni.
- Jesteś głodna?
- Chyba tak - czekało by mnie prawdopodobne lanie, gdyby wiedział, że ostatnim moim posiłkiem był obiad na pokładzie samolotu, kilka orzeszków wieczorem i morze alkoholu.
- Chodź coś sobie zjemy i wszystko mi opowiesz.
Siadamy prze stole, a Anabell prawie od razu kładzie przed nami parujące talerze z pieczenią w sosie musztardowym. Na stole stoją już kieliszki z winem i płonąca świeczka. Jedzenie jest oczywiście przepyszne i już po kilku kęsach mój nastrój się poprawia.
- Jakieś problemy w pracy?
Kiwam głową.
- Też... To jeden z dni, kiedy jak tylko się budzisz wiesz, że coś się schrzani. I chrzani się wszystko. Nie sądzę, że takie miewasz - mimo wszystko uśmiecham się.
- Jasne, że miewam. Tylko zaraz wszystko odkręcam. Opowiedz mi co się stało i to naprawimy.
Wstaje od stołu i podaje mi rękę. Idziemy na kanapę podczas, kiedy Anabell zaczyna sprzątać ze stołu. Siadamy w mojej ulubionej pozycji, w której uwielbiam rozmawiać, oglądać telewizję lub po prostu być.
- Nawet nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku.
- Wydaje się logiczne... Więc obudziłam się z potwornym kacem - uśmiecha się i ja też zaczynam się śmiać - To było straszne, bo rzadko miewam kaca po tequili.
- Znak, że nadchodzi apokalipsa?
- Dokładnie - ok na razie jest zabawnie - I dziękuję za Trevora. Byłeś jedyną osobą, która pomyślała, że nie możemy prowadzić.
- Nawet mi nie mów takich rzeczy - patrzy na mnie karcąco.
- Później zadzwonił Demming. Powiedział, a w zasadzie zasugerował, że ma informacje na temat Romero i możemy połączyć wiedzę. Okazało się, że chce tylko wyciągnąć co ja wiem. Fakt, że wymanewrowałam go tak, że prędzej czy później i tak przyjdzie na spowiedź, ale to już nieistotne, bo tuż przed moim wyjściem dowiedziałam się, że jeśli nie odpuszczę to wylecę z pracy.
- Co? - marszczy brwi.
- Harris - jedno słowo - Nienawidzi mnie i czasami wygrzebuje cokolwiek, żeby dopiec. W sprawie Romero nie mam przydziału.
- Czemu cię nienawidzi?
- Nie wiem. Chyba nie przepada za ludźmi mądrzejszymi od siebie, a był pewien czas, kiedy mu udowadniałam że nie ma racji... dosyć często.
- Rozumiem.
- No i na deser najlepsze. Legł mój cały światopogląd dotyczący miłości i rodziny.
Patrzy na mnie uważnie. Wiem, że nie lubi nie wiedzieć i podświadomie od razu chce mu wszystko wyjaśnić.
- Chris powiedział mi dzisiaj co go męczy od dłuższego czasu.
- To coś co prawie cię zabiło? - warczy.
- Nie myśl o tym w ten sposób. Vallerie i Chris byli dla mnie wzorem jak ma kiedyś wyglądać moje życie. Stworzyli doskonały dom, w którym miłość zionęła z każdego kąta, z każdej poduszki, filiżanki. Wprost szaleli za sobą. Urodzili sobie dwójkę dzieci, za którymi ja swoją drogą szleje i mięli to wszystko co ja chce kiedyś mieć. Miłość, wsparcie, rodzinę, dom, przyjaciół i przede wszystkim siebie. Nie byli jak dwie połówki. Byli jak jedna całość.
- I co się stało?
Moją uwagę od razu przyciąga jego dziwny ton. Jezu czy ja właśnie nie chcę opowiedzieć jego historii? Czy ja go właśnie nie zranię? Kręcę przecząco głową. Nie chcę mu tego powiedzieć.
- Kto kogo zdradził?
- Skąd wiesz?
- Dosyć często tak się to kończy - mówi z przekąsem.
- Przepraszam nie chciałam ci zrobić przykrości.
- Nie zrobiłaś. Kontynuuj.
- Chris. Wzór męża i ojca spotkał jakąś starą kochankę i... i przepadło. Poddał się. Kopnęłam go dzisiaj tak mocno jak mogłam i chyba do niej pojechał, ale on się poddał - patrze mu w oczy.
- Jezu słonko nie możesz tak tego przeżywać - przytula mnie do siebie, a ja chętnie z tego korzystam. Tutaj mi jest dobrze. Jestem chroniona przed całym złem świata.
- Jeśli się kochają to prędzej czy później do siebie wrócą. Jeśli nie... W bolesny sposób, ale lepiej późno niż wcale. Obydwoje jeszcze mają czas na szczęście.
- Ale to straszne, bo jeżeli ich miłość wcale nie istniała to znaczy...
- To nic nie znaczy skarbie - głaszcze mnie po włosach i plecach - To znaczy tylko tyle, że im się nie udało. Może przestali dbać o miłość. Może za chwilę do siebie wrócą. To oni Wiktorio. A ty jesteś sobą i wiem, że nigdy byś nie zaniedbała swojej miłości.
Unoszę głowę i zaglądam mu w oczy. Przecież on wie... Przecież mu powiedziałam.
- Prawda? - nie odwraca wzroku - Nigdy byś jej nie porzuciła.
- Nigdy Harvey - już mam na końcu języka to co powinnam powiedzieć, ale całuje mnie delikatnie skutecznie to uniemożliwiając.
- Wszystko się ułoży. Musisz im dać czas...
- Skoro ty tak mówisz to pewnie tak będzie - mogę się znowu uśmiechnąć.
- Lepiej się już czujesz?
- Dziękuję, bo tylko tobie mogłam o tym powiedzieć.
- Zawsze słonko.
- No, a co dzisiaj u ciebie? Jak ci minął dzień? - mam wyrzuty, że zajęliśmy się tylko mną.
Uśmiecha się niespodziewanie. Cały się rozjaśnia patrząc gdzieś przed siebie. Jest taki cudowny!
- Chcę żeby tak to wyglądało codziennie - mówi.
- Co?
- Będziemy przychodzić z pracy, jeść obiad, siadać na kanapie i opowiadać sobie co się działo w ciągu dnia.
- Brzmi kusząco.
- Witaj w domu słonko.
Uśmiecham się zachwycona szczęściem w jego oczach. Gdybym wiedziała, że sprawi mu to aż taką przyjemność nigdy bym się nie sprzeciwiała pomysłowi.
- Ok więc jak ci minął dzień?
- W zasadzie mało czasu spędziłem w pracy - mówi tajemniczo.
Przechylam głowę zaciekawiona.
- Przygotowałem ci niespodziankę.
- Niespodziankę? - podnoszę się natychmiast - Uwielbiam twoje niespodzianki!
- Chcesz zobaczyć?
Kiwam ochoczo głową.
- W takim razie chodź - klepie mnie w pupę i wstaje - Weźmy to - łapie mojego laptopa. Po co nam on?
Bierze mnie za rękę i prowadzi wgłąb apartamentu. Idziemy w stronę jego gabinetu. Cóż on tam ukrył? Zatrzymujemy się przy sąsiednich drzwiach i Harvey otwiera je zamaszyście. Nigdy tu nie byłam. Wchodzę zaciekawiona do środka i rozglądam się. To kolejny przeszklony gabinet. Ma dwa gabinety? Jest bardzo przestronny... ładny, podoba mi się. Zwieńczeniem jest śliczne biurko z jasnego drewna otoczone dwoma wąskimi regałami do połowy wypełnionych książkami i długa komoda na dokumenty. Po lewej stronie od wejścia stoją dwa fotele i półka z gramofonem. Ciemna podłoga świetnie gra z jasnymi ścianami i jasnymi meblami. Zachodzące słońce mocno oświetla pomieszczenie.
- Zostawiłem ci najlepszą zabawę z urządzaniem.
- Słucham?
Patrzę nie rozumiejąc, a on orientuje się i uśmiecha.
- To twój gabinet słonko - puszcza mnie i idzie do biurka. Wyciąga z torby laptopa i układa go na blacie. Obserwuj to wszystko z coraz bardziej rosnącym zdziwieniem.
- Mój?
- Twój. Pomyślałem, że przyda ci się miejsce do pracy.
Rozglądam się dookoła teraz już zupełnie inaczej. Mój gabinet w Bloomberg? W moim nowym mieszkaniu na 54 piętrze jednego z najbardziej luksusowych drapaczy chmur w Nowym Jorku? Mieszkaniu, które dzielę z moim chłopakiem Harveyem Wordem?
- O Jezu... - powietrze uchodzi mi z płuc.
- Jeśli coś ci się nie podoba możemy to zmienić.
Patrze na gramofon, którego słuchałam, kiedy tłumaczyłam Nati fizykę, na regały z pięknie wydanymi książkami i miejscem na moje własne i w końcu zerkam na prawo. Na ścianę ozdobioną tylko jednym obrazem. To czarno-białe artystycznie obrobione zdjęcie mojej matki na scenie.
- Jest doskonały - szepcze.
Ciepłe ramiona obejmują mnie w pasie.
- Nic bym nie zmieniła.
- W takim razie witaj raz jeszcze - jego dziecięca radość miesza się z czułością. Patrzę jeszcze raz na obraz matki.
- Dziękuję - wracam do roześmianych oczu.
- Co tylko zechcesz aniołku - pochyla się i całuje mnie lekko - Ale to jeszcze nie koniec.
- Nie koniec? - otwieram szerzej oczy.
- Daj mi chwilę, a uchylę ci nieba.
- Harvey to i tak zbyt wiele - wskazuje kciukiem gabinet, ale nie słuchając mnie już pędzimy na górę. Wchodzimy do sypialni i idziemy prosto do garderoby. Harvey jest tak bardzo podekscytowany, że zaczyna mi się udzielać jego nastrój. Otwiera przede mną wejście i przepuszcza. Wchodzę szeroko uśmiechnięta.
- Czyżbyś zrobił mi odrobinę miejsca? Musisz zapalić światło.
Jak na zawołanie światło rozbłyskuje, a moja szczęka ląduje na ziemi. Harvey Word równa się spełnienie marzeń? Ponad połowa jego ubrań zniknęła, a na ich miejscu pojawiły się moje. Bluzki, sukienki, spodnie, swetry, kurtki, płaszcze. Jest tu wszystko idealnie rozwieszone i posegregowane.
- Lewa twoja, prawa moja - Harvey przysiada na jednej z komód ustawionych po środku i przygląda mi się. Idę wgłąb pokaźnej garderoby i nie mogę uwierzyć w to co widzę. Moje buty, moje wszyściutkie buty na wysokim podświetlonym regale poustawiane każde na swojej półeczce... Jej! Dotykam białej ślicznej toaletki na której rozpoznaje niektóre swoje kosmetyki. To się nie dzieje naprawdę. Za chwilę się obudzę!
- Harvey... - kręcę głową.
- Słucham aniołku.
- Jak?
- Zależało mi, żebyś się czuła jak najbardziej komfortowo.
- Ale to wszystko...
- To tylko ułamek tego co dla ciebie zrobię.
- Ale...
- Nie ma "ale" Wiktorio. Powiedz tylko słowo...
Znowu obejmuje mnie w pasie, a ja odwracam się zanim zaciśnie uścisk i całuje go. Całuje mocno, długo i intensywnie. Uwielbiam cię i wcale nie będę udawała, że przeszkadza mi taka szczodrość. Jestem zachwycona! Odrywamy się od siebie zdyszani.
- Muszę jeszcze chwilę popracować, ale obiecuje, że to dokończymy. Poczekasz godzinkę?
- Poczekam - gładzę go po policzku.
- Baw się dobrze i pamiętaj, że jesteś u siebie.
Zostawia mnie oniemiałą pośród tego wszystkiego. Lewa moja... Otwieram jedną z szuflad po lewej stronie i znajduje tam swoje majtki. W kolejnej doskonale poukładane jedne obok drugich biustonosze. Anabell musiała się napracować... W końcu trafiam w ostatniej na bieliznę nocną. Jest wśród niej ta, którą kupiłam specjalnie na tą noc. Wyciągam ją i idę pod prysznic. Przełamałam jakąś barierę. Mimo że nadal nie potrzebuję tych wszystkich „prezentów”, ani uchylania nieba, kiedy widzę jego minę na widok radości jaką mi sprawia... To stokrotne wynagrodzenie wszystkiego. Wiem, że kochała bym go równie mocno, gdyby był bez grosza. I on też się o tym dowie. Po godzinie pachnąca i świeżutka wychodzę do sypialni. Nadal go nie ma. Zarzucam szlafrok i idę na dół. Może uda mi się go oderwać od pracy... Na dworze jest już zupełnie ciemno. Hol i schody oświetlone są tylko pojedynczymi lampkami dającymi subtelne przytłumione światło. Podobnie w wielkim salonie w którym świeci się tylko jedna podobna lampka na filarze pośrodku. Drzwi gabinetu Harveya są uchylone. Słyszę jego głos. Pewnie rozmawia przez telefon.
- Tak to będzie udana transakcja... A uważasz, że tylko mi się wydaje? - poirytował się - To dobra jednostka gospodarcza. Wejdź w szeregi i popytaj. Mają kilka umów o poufności, ale myślę, że nic ponad standard. Tak próbowali to ukryć, ale już po kłopocie.
Podchodzę cichutko do drzwi.
- Nie później! - unosi głos - Musimy to skończyć dzisiaj!
Robię krok w tył. Ok. Zrozumiałam... Ech zajmował się cały dzień robieniem mi takich wspaniałych prezentów i teraz musi nadrobić.
- Na rano chcę pełen raport i zgodę na rekonesans wewnętrzny.
Odwracam się, wchodzę do swojego gabinetu i włączam światło. Uśmiecham się kiedy znowu otaczają mnie te wszystkie wspaniałości przygotowane specjalnie dla mnie. Nie miałam serca powiedzieć mu, że nigdy nie korzystam z gabinetu. Podchodzę i siadam w miękkim fotelu ze biurkiem. Bardzo wygodny... Przejeżdżam dłonią po blacie. No z tego może będę korzystała... Ale nie dzisiaj. Okręcam się w stronę regałów i oglądam ich zawartość. Serce mi tańczy kiedy widzę „Małego Księcia”. Ostatecznie wybieram "Wielkie nadzieje" Dickensa. Idę z powrotem na górę i układam się na swojej połowie wielkiego łóżka. Zaczynam czytać.

6 komentarzy:

  1. Cześć,
    obiecałam, że zastanowię się nad imionami. Miałam kilka chwil wolnego, trochę poszperałam i oto moje propozycje na imiona damskie:
    Millie, Sophie, Lilly, Olivia, Rose, Clara, Caggie i Vivian
    oraz męskie:
    Hugo, Fredrik, Ollie, William i Patrick.

    Nie ukrywam, że ostatnie trzy z damskich(Clara, Caggie i Vivian) jak i pierwsze trzy z męskich(Hugo, Fredrik i Ollie) to czołówka moich marzeń, jeśli chodzi o postaci w Twojej Nowej Wizji.
    Nie wiem czy chodzi Ci o imiona obcojęzyczne czy koniecznie polskie. Zapomniałam dopytać... Jeśli polskie - napisz. Spróbuję coś wykombinować. Mam skromną nadzieję, że na coś się przydam. :))

    Dobrej nocy,
    Wierna Fanka.

    PS.(a propos rozdziału): Czyżby nasz Pan Mecenas mięknął w ramionach naszej agentki federalnej? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęka mi opadła!! Imiona genialne i przysięgam, że wczoraj myślałam o Olivii! Ale wałaśnie pdsunęłaś mi inną faworytkę :) Niespodzianka! Imiona raczej zagraniczne, bo chyba zostaje przy NY. Ale nie koniecznie angielskie! Natomiast z męskich wpadły mi w oko William i Hugo. Muszę przyznać, że wcześniej o nich nie pomyślałam. Wiedziałam, że Wasza pomoc będzie strzałem w dziesiątkę :**

      Co do Pana Mecenasa to ja już sama miękne na momencie, w którym teraz jestem :D

      Usuń
    2. PS. Rosalie miała być pierwotnie Vivian ;P Ale uznałam, że Rosalie jest bardziej wyniosłe, dumne i wyrachowane...

      Usuń
  2. Cieszę się, że jakoś Ci pomagam. Zastrzegam też, że mogłam pościągać z jakiś książek/filmów. To się dzieje obok mnie.:P
    Rzeczywiście Vivian kojarzy się z negatywnym charakterem. Właśnie z kimś z rodzaju Rosalie(a tak na marginesie widzę, że nasza sympatia do tej pani jest identyczna!).
    Co do Twojej faworytki wśród kobiet mam ogromną nadzieję, że to też moja faworytka. Trzymam kciuki, żeby to było to MOJE imię, a wtedy będę kupiona, co byś tam nie opisała! <3 Dam znać, czy trafiłaś.:D I teraz nie mogę się doczekać, nooo...
    Hugo - na dźwięk tego imienia robię się... znaczy jestem w niebo wzięta! Choćbyś go wzięła jako jakiegoś drugoplanowego bohatera będę Twoja.
    Widać, widać, że miękniesz dziewczyno(ale ja też, więc wybaczam), ale daj mu jeszcze trochę pazura, choćby na zakończenie.

    I tak się zastanawiam, skąd mam link do Twojego bloga. Pokątne? Nie mogę sobie przypomnieć...

    Trochę zawstydzona, zafascynowana i niemogąca się doczekać,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeznaczenie moja droga! Nic się nie dzieje przez przypadek ;)Spokojnie do zakończenia jeszcze daleko i zobaczysz nawet kilka pazurów! Zostały mi jeszcze co najmniej dwie bardzo ważne postacie do przedstawienia i mam nadzieję, że odpowiednio namieszają :D
    Co do imion... To było naprawdę bardzo pomocne! Nie ma znaczenia skąd je znasz. Przecież będą opisywały zupełnie inne postacie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko, że mnie ciekawi to moje przeznaczenie.
    Jedną z postaci chyba kojarzę... ;) A nad drugą muszę się chwilę zastanowić.
    Dobra, dobra, już mnie nie chwal, bo to nie ja tworzę swój ulubiony blog :D

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!