sobota, 12 stycznia 2013

SPICY Rozdział 24


    Wracamy do biura dokładnie po godzinie i dziesięciu minutach. Jestem ubrana w bardzo obcisłą, czarna kurtkę z napisem FBI na plecach, czarne spodnie i pełne uzbrojenie. Mój ulubiony strój a'la Lara Croft. Maya ma podobny i zawsze się z tego śmiejemy. Groźne i seksowne. Jak się okazuje Chris narobił paniki, a facet struchlały ze strachu bał się ruszyć nawet ciągnięty siłą przez agentów.
    - Wik Trumann czeka od piętnastu minut i jest coraz bardziej wściekły - Maya wita mnie od wejścia.
    - Straszne... - mruczę - Gdzie jest?
    - W jedynce.
    - Doskonale.
    - Poczekaj - zatrzymuje mnie - Przyszedł z adwokatem - zaciska usta.
    - Spodziewałam się tego - kiwam głową.
    - To Harvey... - wygląda na wystraszoną.

    - Co?! - hamuje gwałtownie wlepiając w nią oczy.
    - Jego adwokatem jest Harvey. I jest naprawdę w paskudnym humorze.
    Blednę i przełykam ślinę.
    - Nie powiedział mi - cedzę. Maya patrzy na mnie z mieszanką lęku i współczucia. Podaje mi dokumenty - Będzie miał okazję się odegrać - odwracam się i idę prosto do pokoju przesłuchań.
    Nie sądziłam, że staniemy naprzeciwko siebie... Nigdy! I na pewno nie wtedy kiedy jest na mnie wściekły... Otwieram drzwi udając, że przeglądam dokumenty.
    - Witam panów - zerkam na nich znad teczki. Obydwoje w eleganckich garniturach, a jednak obydwoje wyglądają tak różnie...
    - Agentko Hastings - burmistrz odpowiada spiętym głosem natomiast Harvey milczący oparty łokciem o stół tylko mnie obserwuje.
    - Jak się pan ma dzisiaj panie Trumann? Jakieś listy, bomby, zwłoki, cokolwiek? - spokojnie zajmuje miejsce po drugiej stronie stołu i z całej siły staram się patrzeć Trumannowi w oczy ignorując palące spojrzenie Harveya.
    - Odpukać wszystko w porządku. Chyba go wystraszyliście - firmowy uśmiech "głosuj właśnie na mnie".
    - Go?
    - Szantażystę... Forma bezosobowa.
    - Szantażystę i morderce panie Trumann. Nie zapominałabym o morderstwie.
    - Oczywiście - rzadko się ogląda jak ktoś z taką wprawą udaje swobodę - Dlaczego nas tu pani ściągnęła tak nagle?
    Nas?
    - Ściągnęłam tu pana... - celowa pauza niby na przerzucenie strony w dokumentach - W celu zadania kilku dodatkowych pytań.
    - Słucham w takim razie - opiera obie dłonie na stole. Udowadnia mi swój spokój. Jasne...
    - Po pierwsze dlaczego się pan nie interesuje sprawą, kiedy w grę wchodzi pańskie życie? - muszę ważyć pytania, bo inaczej Harvey wytoczy na mnie swoją artylerie i zostanie ze mnie podziurawiona powłoka o humanoidalnych kształtach.
    - Phillip zapewnił mnie, że będę w najlepszych rękach, więc staram się skupić na codziennych zadaniach i czekam cierpliwie na rozwiązanie sprawy - gładziutko jak na konferencji.
    - Opinia pułkownika Brumera jest bardzo szczodra i mogę pana zapewnić, że kiedy jest pan ze mną jest pan bezpieczny, natomiast nie mam zbyt długich rąk jak widać - rozkładam bezradnie dłonie.
    - Jest jeszcze Secret Service.
    - Tak chłopaki z Secret... Istne skarby... - przerzucam kolejna kartkę. Robię się bardzo niespokojna, kiedy Harvey milczy jak grób. Doskonale rozumiem dlaczego wygrywa sprawy samym przyjściem na salę. Jego autorytet jest namacalny i przytłaczający. Wspaniały.
    - Przez dłuższą chwilę podejrzewałam pańskiego zięcia. Niezły był z niego numer za młodu.
    - Ale już go pani nie podejrzewa? - nie chce wchodzić w dyskusje na temat swojej rodziny.
    - Nie już nie. Jak się miewa pańska żona?
    Robi się niezauważalnie bledszy. I tym razem to Harvey zniecierpliwiony, czy też znudzony wzdycha i poprawia się na krześle. Kiedy był nieruchomo mogłam się wysilić na tyle, żeby na niego nie patrzeć, ale teraz moje oczy wiedzione nie istniejącym rozkazem wędrują do niego. Napotykają na wyrytą z marmuru niesamowicie wyniosłą i piękną twarz. Nie wyraża niczego prócz chłodnej rezerwy. Dobrze znam mowę ciała i doskonale wiem jak zachowało się w tej chwili moje. Wstrzymałam oddech, a źrenice rozszerzyły się ze strachu mimo, że trwałam bez ruchu. Ale chwila, chwila! Czego ja się boję? Kiedy planował mi powiedzieć, że Trumann to jego klient?! Jak za pomocą przełącznika strach znajduje ujście w gniewie.
    - Nie rozumiem jaki to ma związek... - Trumann odrywa mnie od brązowych i teraz dziwnie stalowych oczu.
    - Byłam ciekawa - mój głos na szczęście kompletnie nie zdradza emocji - Jak pan uważa dlaczego napastnik zaprzestał działania?
    - Nie znam się na psychologii przestępczej agentko - robi się zimniejszy, bardziej autorytatywny. Niestety nie wychodzi mu to nawet w ćwiartce tak jak panu mecenasowi.
    - Czy wie pan kto jest naszym tajemniczym szantażystą-mordercą? - zamykam teczkę i przechodzę do defensywy. Opieram się łokciami o stół przybliżając do Trumanna i nie przerywam kontaktu wzrokowego.
    - Skąd pomysł, że mógłbym posiąść taką wiedzę? Mam rozwiązać pani sprawę? - zniknął pan kandydat na kolejną kadencję i pojawił się prawdziwy cwany i bezczelny Trumann. Mój strach też już zniknął bezpowrotnie. Magicznie się rozpłynął! To nie przez mój dom przewijały się tabuny kochanków!! I to ja ich w tej chwili rozwalę na strzępy, a nie odwrotnie!!
    - Często współpraca z potencjalnymi ofiarami bardzo nam pomaga - nie daje po sobie poznać jak ucieszyła mnie jego utrata kontroli. Harvey znowu poprawia się na krześle. Tym razem nawet nie drgnę w jego stronę.
    - Oskarża mnie pani o coś? - prawie podnosi się z miejsca.
    - A czy usłyszał pan jakieś oskarżenie? - zaczynam się nieźle bawić. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że powtarza słowo w słowo po zięciu... Dobra koniec dyskusji...
    - Nie, ale mam wrażenie, że coś pani sugeruje - prostuje się bardziej, ale wygląda tylko śmieszniej.
    - Przepraszam - obydwoje patrzymy zaskoczeni na Harveya, który unosi rękę jak uczeń. Jest na poły znudzony i rozbawiony - Troszeczkę się spieszę, czy możemy do sedna? - wrzuca niby nie chcąc przeszkadzać. Obserwuje starając się dopatrzeć co tak naprawdę myśli, ale jeśli coś widzę to dlatego, że on mi na to pozwala. Pukanie do drzwi przerywa mój tok myślenia. Lincoln wchodzi bardzo poważnie bez zamiaru przeprosin. Nie wolno przerywać przesłuchania!! Odchylam się na krześle i przechylam głowę w jego stronę.
    - Chris ma problem - rzuca zerkając nerwowo na moich szacownych gości.
    - Jeśli Chris ma z nim problem to już rozumiem dlaczego przydzielają nam takie sprawy - kiwam brodą na burmistrza - Już kończę minutka.
    - Pospiesz się - dodaje i wychodzi. Powracam z powrotem z łokciami na stół.
    - Jak widać mój czas też się kończy - poprawiam teczkę - Czy wie pan jaką reakcje wywołują sole amonowe?
    - Nie mam pojęcia - wzdycha zrezygnowany i kręci głową wyrażając dezaprobatę.
    - A to dziwne, bo pan ma basen, a ja nie... Mogłabym wydać małe espoze na ten temat chociaż uczyłam się tego tak dawno temu, ale spieszy nam się - słodki uśmiech do Harveya - Otóż to silnie higroskopijne związki, z których saletry doskonale magazynują tlen. Glony ich nie lubią. I - unoszę palec kiedy zamierza coś powiedzieć - I jeśli z takiej mieszanki wyodrębnić azotan co nie jest specjalnie trudne, powstaje super czuły materiał wybuchowy. Nie wiem czy panowie pamiętają wybuch w składzie chemicznym w Oppau, czy też zamach w 93 w WTC, albo śliczny prezent dostarczony do pańskiego biura... - kiedy nabiera powietrza, żeby znowu coś powiedzieć ponownie jestem szybsza - Reasumując! Nie domyśliła bym się gdyby sierota nie umazała wszystkiego chlorem! Ładunek prawdopodobnie powstał pod pańskim dachem... Teraz proszę mnie poprawiać w miejscach w których się mylę - siadam zupełnie odprężona i bawię się długopisem - Pańska żona wdała się w romans z chłopakiem od basenów, którego imienia za cholerę nie potrafię zapamiętać... Prawdopodobnie zakochała się i postanowiła od pana odejść. W tej samej chwili pan podjął decyzję o ponownej kandydaturze i razem doszliście do porozumienia, że nie odejdzie do końca wyborów - opowiadałam mu to jak bajkę. Płynnie i z przekonaniem - Ponieważ jest uczciwa i rozsądną kobietą, doszła do wniosku, że jeśli pan wygra nie będzie mogła wywołać takiego skandalu i na nasze nieszczęście powiedziała o tym... - jak on ma na imię?! - jemu. To wtedy zaczęła się ta cała zabawa, a kiedy doszło do morderstwa poszedł pan z nim na układ, że oddaje żonę bez względu na wynik prawda?
    - Ale..., ale... Harvey powiedz coś!
    No dalej Harvey powiedz coś... Patrze na niego wyczekująco. Jest zły ale tym razem nie kieruje tego na mnie, więc nie czuję strachu...
    - Tobie powiem: a nie mówiłem, a pani agentko Hastings... - po raz pierwszy zwraca się bezpośrednio do mnie. Szuka odpowiednich słów - Mój klient nie odpowie już na żadne pytanie - kończy w wyraźnie lepszym humorze. Mój Boże bądź tu mądry!
    - I ma rację - wstaję i panowie wstają razem ze mną. To znaczy Harvey wstaje, a Trumann wstaje za nim... - Moi ludzie już szukają chłopaka, inni moi ludzie dokładnie zbadają jaki udział w tym ma pańska żona, a panem niech się zajmie Phillip Wszechmogący. Ja idę się zająć kolejnym nieudolnym przestępcą - wciskam teczkę pod pachę. A co tam! - Dziękuję za współpracę panie mecenasie - wyciągam rękę do Harveya z profesjonalnym grzecznym uśmiechem. Ujmuje ją bez wahania. Jest ciepła jak jego oczy w tej chwili. To niesamowite uczucie! - I nie będę na pana głosowała – dorzucam jeszcze na odchodne patrząc z pogardą na Trumanna. Kiedy wychodzę uśmiecham się szeroko. To dlatego w pierwszej chwili nie zauważam co się dzieje. To dlatego reaguję dopiero na głośny krzyk i szczęk broni.
    - Ani drgnij!!
    Unoszę szybko głowę. Wszyscy stoją sparaliżowani. Stoi do mnie tyłem najwyraźniej nie usłyszał jak wyszłam. Celuje w Chrisa. Mężczyzna, którego niedawno pojmaliśmy stoi na środku z bronią w ręce i terroryzuje całe piętro. Mogłabym teraz podejść i go obezwładnić. Po prostu walnąć i po sprawie. Problem jest jeden. Na wąskim przejściu pomiędzy nim, a mną stoi Nathalie. Biedna przerażona Nathalie! Plan tworzy się w miarę jak go realizuje. Odpinam bezszelestnie pas z bronią i kładę go na ziemi. Na palcach krok po kroku idę w ich stronę.
    - Zróbcie mi przejście, bo rozwalę go na strzępy - wrzeszczy mężczyzna - Oddaj mi swój pistolet! - Chris ze stoickim spokojem wyciąga zza paska broń i podaje mu ją. Podchodzę do Nathalie i łapę ją delikatnie za rękę. Podskakuje wystraszona z cichym okrzykiem. Mam ułamki sekundy zanim ten psychol odwraca się. Teraz już nie mam się czego bać i przed czym wahać. Ciągnę ją z całej siły. Uderza mocno o biurko i wpada za moje plecy łapiąc mnie za kurtkę. Napastnik odwraca się i mam pistolet prawie opierający się o moją tchawicę. Stoi z rękoma rozłożonymi w obie strony mierząc zarówno we mnie jak i Chrisa. Nieruchomieje trzymając Nati kurczowo z tyłu.
    - O ty też jesteś! - uśmiecha się.
    - I jestem nieuzbrojona - zaznaczam szybko. Serce wyznacza rytm mojemu oddechowi i cała filozofia tkwi w tym, żeby było odwrotnie. Unoszę powolutku ręce do góry.
    - Teraz jak szybko mnie tu przyprowadziliście tak szybko mnie wyprowadzicie - mruży oczy wściekle łypiąc to na jedną to na drugą stronę.
    - Obejdzie się bez żadnych komplikacji - mówię cicho i spokojnie - Chcesz stąd wyjść tak?
    - Brawo! Niezła dedukcja jak na blondynkę - syczy wysuwając zęby w obrzydliwym uśmiechu.
    - Hej Caysay posłuchaj mnie! Teraz ja się odsunę - mówi Chris - A ty tędy przejdziesz do wyjścia tak?
    Caysay coś mu odpowiada, a ja korzystam z okazji, że odwrócił ode mnie uwagę.
    - Na kolana i za biurko - szepcze puszczając Nathalie. Kiedy nadal czuję jej dłonie kurczowo wbite w moją kurtkę na plecach.
    - Hej bez pogaduch mądralo! - zimna stal lufy lekko dotyka mojego gardła i paraliżuje.
    - Patrz na mnie - Chris chce odwrócić jego uwagę - Odejdę teraz tutaj - przesuwa się krok w lewo i wchodzi pomiędzy dwa biurka.
    - Na kolana i za biurko - syczę jeszcze raz do Nati i odpycham ją od siebie i tym razem skutkuje. Słyszę jak upada na kolana i przesuwa się.
    - Co ty kurwa kombinujesz! - Caysay wrzeszczy mi w twarz - Bez ciebie nie idę - łapie mnie za ramie, obraca, obejmuje jedną ręką za szyję, drugą przykładając broń do skroni. Jak z kiepskiego filmu idiota zostawił moje ręce wolne. Upewniam się szybko, że nigdzie w zasięgu wzroku nie ma Nathalie i moje oczy zatrzymują się na pobladłym Harveyu i schowanym za nim Trumannie, którzy wyszli zaraz po mnie. Harvey nie spuszcza ze mnie oczu i wygląda jakby był w każdej chwili gotowy do ataku. Minimalnie kręcę przecząco głową, kiedy zimna stal pistoletu zjeżdża po policzku i wbija mi się w szyję. Niedaleko Harveya stoi Maya i daje jej znak, żeby go pilnowała. Jeszcze raz zerkam na biurko, za którym schowała się Nati i leciutko wysuwam w bok lewą rękę. Daję znak Chrisowi za moimi, a właściwie za plecami tego idioty. Wyciągam trzy palce. Po chwili chowam jeden, potem kolejny, a kiedy znika ostatni z całej siły rzucam się na rękę z pistoletem. Wiem, że to kwestia milimetrów, kiedy pistolet wystrzeliwuje i zamiast przeszywającego bólu czuję tylko delikatne pieczenie. Ładuje się cała na Caysaya i upadamy na ziemię. Tłukę jego ręką tak mocno, że wypuszcza pistolet, a druga jest już unieruchomiona przez Chrisa. Obracam się błyskawicznie i ląduje kolanami na klatce mężczyzny. Wyrywa się, więc dla ogarnięcia sytuacji walę go z całej siły w twarz. Kiedy jego opór maleje ręką przywołuje innego agenta, a sama wstaje. Odwracam się i zamieram na widok Harveya kucającego przy wtulonej w niego Nathalie. Szepcze jej coś do ucha i ściska z całej siły. Podchodzę do nich szybko.
    - Nathalie wszystko w porządku? - dotykam delikatnie jej ramienia. Podnosi głowę z ramienia Harveya jakbym ją wybudziła ze snu.
    - Tak - patrzy na mnie zadziwiająco trzeźwym wzrokiem. Kurcze nawet jeśli się bała nie ma po tym ani śladu! Magiczne ramiona Harveya... Nagle jedno z nich wystrzeliwuje w moją stronę i dotyka mojej szyi. Krzywię się bo piekący ból przeszywa moją skórę.
    - Krwawisz słonko - mówi z troską, a moje oczy eksplodują radością - I nie powinnaś się z tego cieszyć - kręci głową karcąco, ale w kącikach ust czai się uśmiech.
    - Wik! - Maya odciąga mnie za ramię i popycha w stronę biurka. Siadam na jego krawędzi, a ona rozkłada obok apteczkę - I tak będziesz się musiała przebrać - odciąga mi krawędź bluzki mokrą od krwi.
    - Au!! - ochrypły krzyk wydobywa się z mojego gardła - Piecze...
    - Hastings wszystko w porządku? - Brumer tylko przelotnie zatrzymuje się koło mnie.
    - Tak. Proszę zostawić Chrisa ja to załatwię!
    Obrzuca mnie tylko średnio zadowolonym spojrzeniem i odchodzi.
    - Gdzie jest Linc? - pytam Maye.
    - Gdzieś się tu kręcił - ma bardzo skoncentrowana minę opatrując mi ranę.
    - Lincoln! - krzyczę.
    - Wik siedź spokojnie - mruczy niezadowolona.
    - Nati od jutra mam już plany co do ciebie - kątem oka widzę jej rudą czuprynę.
    - Mogę jutro przyjść? - pyta z nadzieją w głosie.
    - No jasne dlaczego miałabyś nie przychodzić - zerkam na nią - Dzisiaj już powinnaś sobie odpuścić - dodaje widząc ją nadal wtuloną w ojca. Harvey obejmuje ją jedną ręką, a drugą trzyma w kieszeni i bacznie mi się przygląda. Jakiż on jest przystojny! - Weź jutro jakiś strój do przebrania. Pójdziemy na salę troszkę poćwiczyć Maya odwraca moją głowę pod takim kątem, żeby lepiej przykleić opatrunek.
    - Jezu Wik nie ruszaj się przez chwilę! - warczy na mnie.
    - Lincoln! - krzyczę ponownie.
    - Co będziemy ćwiczyły? - dopytuje się Nati wychodząc z bezpiecznych ramion taty i przysiadając się na biurko do mnie.
    - Pokarze ci kilka technik samoobrony i nie wrócisz za biurko zanim mnie nie powalisz na matę - szczerzę się do niej.
    - Ciebie? - robi wielkie oczy - Wolę już agenta Mathewsa! - obie zerkamy na mężczyznę z wyraźną nadwagą i wybuchamy śmiechem. Maya dociska lekko opatrunek i odchodzi bez słowa.
    - Dzięki! - wołam za nią. Nie reaguje na mój głos. Co znowu?! - Lincoln wołam cię przecież! - mówię na jego widok. Podchodzi spięty i poszarzały na twarzy.
    - Jak się czujesz? - pyta z troską.
    - Dziękuję bywało gorzej - uśmiecham się z niedowierzaniem. Przecież nic mi nie jest... - Co się stało? - macham ręką dookoła.
    - Wymknął się nam - wzrusza ramionami.
    - Jak taki cień człowieka mógł się wam wymknąć? - Harvey dołącza się do rozmowy i Lincoln od razu się spina.
    - No też o to chodzi. Mięliście z nim jakiś problem, przyszedłeś po mnie... - mówię łagodnie. Mój Boże nie tylko ja się boję Harveya.
    - Powinnaś porozmawiać z Chrisem.
    - Czy coś się dzieje z Chrisem? - uświadamiam sobie, że bawię się kosmykiem włosów Nathalie.
    - Powinnaś naciskać, aż ci powie - spuszcza głowę.
    - Ty wiesz? - niepokój wkrada mi się w serce.
    Kiwa twierdząco głową.
    - I nie możesz powiedzieć?
    Zaprzecza.
    - Ok rób co tam robisz za chwilę z nim porozmawiam - odpuszczam.
    Lincoln wyraźnie uspokojony odchodzi do poprzedniego zajęcia, a ja zostaje przy biurku sama ze swoim już nie obrażonym mężczyzną i jego córką. Uśmiecham się do nich.
    - Będziesz się miała czym chwalić po stażu!
    - Dziękuję Wik - Nathalie jest śmiertelnie poważna i natychmiast przestaje się śmiać.
    - Za co? - albo coś jest ze mną nie tak, albo to ludzie poszaleli. Pewnie to o mnie chodzi.
    - Zasłoniłaś mnie i mogłaś zginąć... - patrzy mi w oczy i widzę w nich cień strachu.
    - Jej Nati - uśmiecham się znowu - Nie chcę zgrywać bohatera, ale to mój chleb powszedni. Nigdy nie wiem co się może stać do wieczora, kiedy wychodzę rano z domu...
    - W każdym razie dla mnie jesteś bohaterką i chciałabym się odwdzięczyć.
    - No coś ty, nie ma o czym gadać! - zsuwam się z biurka i poprawiam opatrunek. Cholera boli.
    - Zapraszam cię dzisiaj do nas na kolację - staje przede mną. Zerkam niepewnie na Harveya oczekując niezgłębionej miny, ale o dziwo widzę aprobatę - Sama coś ugotuję! - mówi na zachętę.
    - Ok - jest taka słodka i rozbrajająca w swoim zachowaniu, że nie byłabym w stanie odmówić.
    - Super! - klaszcze w dłonie i odwraca się do Harveya - Musimy jechać na zakupy!
    Robi przerażona minę i kiwa powoli głową.
    - Muszę wracać do biura Trevor z tobą pojedzie - mówi szybko - Albo daj listę Anabell.
    - Musze sama! O 19? - wystrzeliwuje we mnie palcem.
    - Ok - kiwam zdezorientowana głową.
    - To idziemy! - rusza w stronę windy z mocno zmarszczonymi brwiami.
    - Do wieczora mała i uważaj na siebie - Harvey muska palcami mój policzek i idzie za Nati.



3 komentarze:

  1. genialne!!!!!!
    bierz się za pisanie książek (ale dopiero jak skończysz tego bloga;D)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana istoto lejesz mi miód na serce ;) Przeczytałam Twój komentarz i nagle pojawiły się dwa kolejne rozdziały! I o to mi właśnie chodziło, kiedy zdecydowałam się publikować opowiadania... LOVE U :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciesze się że w jakiś sposób Ci pomagam;D i dalej myślę że ten blog jest genialny:D

      Usuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!