Wracamy do biura
dokładnie po godzinie i dziesięciu minutach. Jestem ubrana w
bardzo obcisłą, czarna kurtkę z napisem FBI na plecach, czarne
spodnie i pełne uzbrojenie. Mój ulubiony strój a'la Lara Croft.
Maya ma podobny i zawsze się z tego śmiejemy. Groźne i seksowne.
Jak się okazuje Chris narobił paniki, a facet struchlały ze
strachu bał się ruszyć nawet ciągnięty siłą przez agentów.
- Wik Trumann czeka od
piętnastu minut i jest coraz bardziej wściekły - Maya wita mnie
od wejścia.
- Straszne... - mruczę
- Gdzie jest?
- W jedynce.
- Doskonale.
- Poczekaj - zatrzymuje
mnie - Przyszedł z adwokatem - zaciska usta.
- Spodziewałam się
tego - kiwam głową.
- To Harvey... - wygląda
na wystraszoną.
- Co?! - hamuje
gwałtownie wlepiając w nią oczy.
- Jego adwokatem jest
Harvey. I jest naprawdę w paskudnym humorze.
Blednę i przełykam
ślinę.
- Nie powiedział mi -
cedzę. Maya patrzy na mnie z mieszanką lęku i współczucia.
Podaje mi dokumenty - Będzie miał okazję się odegrać - odwracam
się i idę prosto do pokoju przesłuchań.
Nie sądziłam, że
staniemy naprzeciwko siebie... Nigdy! I na pewno nie wtedy kiedy
jest na mnie wściekły... Otwieram drzwi udając, że przeglądam
dokumenty.
- Witam panów - zerkam
na nich znad teczki. Obydwoje w eleganckich garniturach, a jednak
obydwoje wyglądają tak różnie...
- Agentko Hastings -
burmistrz odpowiada spiętym głosem natomiast Harvey milczący
oparty łokciem o stół tylko mnie obserwuje.
- Jak się pan ma
dzisiaj panie Trumann? Jakieś listy, bomby, zwłoki, cokolwiek? -
spokojnie zajmuje miejsce po drugiej stronie stołu i z całej siły
staram się patrzeć Trumannowi w oczy ignorując palące spojrzenie
Harveya.
- Odpukać wszystko w
porządku. Chyba go wystraszyliście - firmowy uśmiech "głosuj
właśnie na mnie".
- Go?
- Szantażystę... Forma
bezosobowa.
- Szantażystę i
morderce panie Trumann. Nie zapominałabym o morderstwie.
- Oczywiście - rzadko
się ogląda jak ktoś z taką wprawą udaje swobodę - Dlaczego nas
tu pani ściągnęła tak nagle?
Nas?
- Ściągnęłam tu
pana... - celowa pauza niby na przerzucenie strony w dokumentach -
W celu zadania kilku dodatkowych pytań.
- Słucham w takim razie
- opiera obie dłonie na stole. Udowadnia mi swój spokój. Jasne...
- Po pierwsze dlaczego
się pan nie interesuje sprawą, kiedy w grę wchodzi pańskie
życie? - muszę ważyć pytania, bo inaczej Harvey wytoczy na mnie
swoją artylerie i zostanie ze mnie podziurawiona powłoka o
humanoidalnych kształtach.
- Phillip zapewnił
mnie, że będę w najlepszych rękach, więc staram się skupić na
codziennych zadaniach i czekam cierpliwie na rozwiązanie sprawy -
gładziutko jak na konferencji.
- Opinia pułkownika
Brumera jest bardzo szczodra i mogę pana zapewnić, że kiedy jest
pan ze mną jest pan bezpieczny, natomiast nie mam zbyt długich rąk
jak widać - rozkładam bezradnie dłonie.
- Jest jeszcze Secret
Service.
- Tak chłopaki z
Secret... Istne skarby... - przerzucam kolejna kartkę. Robię się
bardzo niespokojna, kiedy Harvey milczy jak grób. Doskonale
rozumiem dlaczego wygrywa sprawy samym przyjściem na salę. Jego
autorytet jest namacalny i przytłaczający. Wspaniały.
- Przez dłuższą
chwilę podejrzewałam pańskiego zięcia. Niezły był z niego
numer za młodu.
- Ale już go pani nie
podejrzewa? - nie chce wchodzić w dyskusje na temat swojej rodziny.
- Nie już nie. Jak się
miewa pańska żona?
Robi się niezauważalnie
bledszy. I tym razem to Harvey zniecierpliwiony, czy też znudzony
wzdycha i poprawia się na krześle. Kiedy był nieruchomo mogłam
się wysilić na tyle, żeby na niego nie patrzeć, ale teraz moje
oczy wiedzione nie istniejącym rozkazem wędrują do niego.
Napotykają na wyrytą z marmuru niesamowicie wyniosłą i piękną
twarz. Nie wyraża niczego prócz chłodnej rezerwy. Dobrze znam
mowę ciała i doskonale wiem jak zachowało się w tej chwili moje.
Wstrzymałam oddech, a źrenice rozszerzyły się ze strachu mimo,
że trwałam bez ruchu. Ale chwila, chwila! Czego ja się boję?
Kiedy planował mi powiedzieć, że Trumann to jego klient?! Jak za
pomocą przełącznika strach znajduje ujście w gniewie.
- Nie rozumiem jaki to
ma związek... - Trumann odrywa mnie od brązowych i teraz dziwnie
stalowych oczu.
- Byłam ciekawa - mój
głos na szczęście kompletnie nie zdradza emocji - Jak pan uważa
dlaczego napastnik zaprzestał działania?
- Nie znam się na
psychologii przestępczej agentko - robi się zimniejszy, bardziej
autorytatywny. Niestety nie wychodzi mu to nawet w ćwiartce tak jak
panu mecenasowi.
- Czy wie pan kto jest
naszym tajemniczym szantażystą-mordercą? - zamykam teczkę i
przechodzę do defensywy. Opieram się łokciami o stół
przybliżając do Trumanna i nie przerywam kontaktu wzrokowego.
- Skąd pomysł, że
mógłbym posiąść taką wiedzę? Mam rozwiązać pani sprawę? -
zniknął pan kandydat na kolejną kadencję i pojawił się
prawdziwy cwany i bezczelny Trumann. Mój strach też już zniknął
bezpowrotnie. Magicznie się rozpłynął! To nie przez mój dom
przewijały się tabuny kochanków!! I to ja ich w tej chwili rozwalę na strzępy, a nie odwrotnie!!
- Często współpraca z
potencjalnymi ofiarami bardzo nam pomaga - nie daje po sobie poznać
jak ucieszyła mnie jego utrata kontroli. Harvey znowu poprawia się
na krześle. Tym razem nawet nie drgnę w jego stronę.
- Oskarża mnie pani o
coś? - prawie podnosi się z miejsca.
- A czy usłyszał pan
jakieś oskarżenie? - zaczynam się nieźle bawić. Nawet nie zdaje
sobie sprawy, że powtarza słowo w słowo po zięciu... Dobra
koniec dyskusji...
- Nie, ale mam wrażenie,
że coś pani sugeruje - prostuje się bardziej, ale wygląda tylko
śmieszniej.
- Przepraszam - obydwoje
patrzymy zaskoczeni na Harveya, który unosi rękę jak uczeń. Jest
na poły znudzony i rozbawiony - Troszeczkę się spieszę, czy
możemy do sedna? - wrzuca niby nie chcąc przeszkadzać. Obserwuje
starając się dopatrzeć co tak naprawdę myśli, ale jeśli coś
widzę to dlatego, że on mi na to pozwala. Pukanie do drzwi
przerywa mój tok myślenia. Lincoln wchodzi bardzo poważnie bez
zamiaru przeprosin. Nie wolno przerywać przesłuchania!! Odchylam
się na krześle i przechylam głowę w jego stronę.
- Chris ma problem -
rzuca zerkając nerwowo na moich szacownych gości.
- Jeśli Chris ma z nim
problem to już rozumiem dlaczego przydzielają nam takie sprawy - kiwam brodą na burmistrza - Już kończę minutka.
- Pospiesz się - dodaje
i wychodzi. Powracam z powrotem z łokciami na stół.
- Jak widać mój czas
też się kończy - poprawiam teczkę - Czy wie pan jaką reakcje
wywołują sole amonowe?
- Nie mam pojęcia -
wzdycha zrezygnowany i kręci głową wyrażając dezaprobatę.
- A to dziwne, bo pan ma
basen, a ja nie... Mogłabym wydać małe espoze na ten temat
chociaż uczyłam się tego tak dawno temu, ale spieszy nam się -
słodki uśmiech do Harveya - Otóż to silnie higroskopijne
związki, z których saletry doskonale magazynują tlen. Glony ich
nie lubią. I - unoszę palec kiedy zamierza coś powiedzieć - I
jeśli z takiej mieszanki wyodrębnić azotan co nie jest specjalnie
trudne, powstaje super czuły materiał wybuchowy. Nie wiem czy
panowie pamiętają wybuch w składzie chemicznym w Oppau, czy też
zamach w 93 w WTC, albo śliczny prezent dostarczony do pańskiego
biura... - kiedy nabiera powietrza, żeby znowu coś powiedzieć
ponownie jestem szybsza - Reasumując! Nie domyśliła bym się
gdyby sierota nie umazała wszystkiego chlorem! Ładunek
prawdopodobnie powstał pod pańskim dachem... Teraz proszę mnie
poprawiać w miejscach w których się mylę - siadam zupełnie odprężona i bawię się długopisem - Pańska żona wdała
się w romans z chłopakiem od basenów, którego imienia za cholerę
nie potrafię zapamiętać... Prawdopodobnie zakochała się i
postanowiła od pana odejść. W tej samej chwili pan podjął
decyzję o ponownej kandydaturze i razem doszliście do
porozumienia, że nie odejdzie do końca wyborów - opowiadałam mu
to jak bajkę. Płynnie i z przekonaniem - Ponieważ jest uczciwa i
rozsądną kobietą, doszła do wniosku, że jeśli pan wygra nie
będzie mogła wywołać takiego skandalu i na nasze nieszczęście
powiedziała o tym... - jak on ma na imię?! - jemu. To wtedy
zaczęła się ta cała zabawa, a kiedy doszło do morderstwa
poszedł pan z nim na układ, że oddaje żonę bez względu na
wynik prawda?
- Ale..., ale... Harvey
powiedz coś!
No dalej Harvey powiedz
coś... Patrze na niego wyczekująco. Jest zły ale tym razem nie
kieruje tego na mnie, więc nie czuję strachu...
- Tobie powiem: a nie
mówiłem, a pani agentko Hastings... - po raz pierwszy zwraca się
bezpośrednio do mnie. Szuka odpowiednich słów - Mój klient nie
odpowie już na żadne pytanie - kończy w wyraźnie lepszym
humorze. Mój Boże bądź tu mądry!
- I ma rację - wstaję
i panowie wstają razem ze mną. To znaczy Harvey wstaje, a Trumann
wstaje za nim... - Moi ludzie już szukają chłopaka, inni moi
ludzie dokładnie zbadają jaki udział w tym ma pańska żona, a
panem niech się zajmie Phillip Wszechmogący. Ja idę się zająć
kolejnym nieudolnym przestępcą - wciskam teczkę pod pachę. A co
tam! - Dziękuję za współpracę panie mecenasie - wyciągam rękę
do Harveya z profesjonalnym grzecznym uśmiechem. Ujmuje ją bez
wahania. Jest ciepła jak jego oczy w tej chwili. To niesamowite
uczucie! - I nie będę na pana głosowała – dorzucam jeszcze na
odchodne patrząc z pogardą na Trumanna. Kiedy wychodzę uśmiecham
się szeroko. To dlatego w pierwszej chwili nie zauważam co się
dzieje. To dlatego reaguję dopiero na głośny krzyk i szczęk
broni.
- Ani drgnij!!
Unoszę szybko głowę.
Wszyscy stoją sparaliżowani. Stoi do mnie tyłem najwyraźniej nie
usłyszał jak wyszłam. Celuje w Chrisa. Mężczyzna, którego
niedawno pojmaliśmy stoi na środku z bronią w ręce i terroryzuje
całe piętro. Mogłabym teraz podejść i go obezwładnić. Po
prostu walnąć i po sprawie. Problem jest jeden. Na wąskim
przejściu pomiędzy nim, a mną stoi Nathalie. Biedna przerażona
Nathalie! Plan tworzy się w miarę jak go realizuje. Odpinam
bezszelestnie pas z bronią i kładę go na ziemi. Na palcach krok
po kroku idę w ich stronę.
- Zróbcie mi przejście,
bo rozwalę go na strzępy - wrzeszczy mężczyzna - Oddaj mi swój
pistolet! - Chris ze stoickim spokojem wyciąga zza paska broń i
podaje mu ją. Podchodzę do Nathalie i łapę ją delikatnie za
rękę. Podskakuje wystraszona z cichym okrzykiem. Mam ułamki
sekundy zanim ten psychol odwraca się. Teraz już nie mam się
czego bać i przed czym wahać. Ciągnę ją z całej siły. Uderza
mocno o biurko i wpada za moje plecy łapiąc mnie za kurtkę.
Napastnik odwraca się i mam pistolet prawie opierający się o moją
tchawicę. Stoi z rękoma rozłożonymi w obie strony mierząc
zarówno we mnie jak i Chrisa. Nieruchomieje trzymając Nati
kurczowo z tyłu.
- O ty też jesteś! -
uśmiecha się.
- I jestem nieuzbrojona
- zaznaczam szybko. Serce wyznacza rytm mojemu oddechowi i cała
filozofia tkwi w tym, żeby było odwrotnie. Unoszę powolutku ręce
do góry.
- Teraz jak szybko mnie
tu przyprowadziliście tak szybko mnie wyprowadzicie - mruży oczy
wściekle łypiąc to na jedną to na drugą stronę.
- Obejdzie się bez
żadnych komplikacji - mówię cicho i spokojnie - Chcesz stąd
wyjść tak?
- Brawo! Niezła
dedukcja jak na blondynkę - syczy wysuwając zęby w obrzydliwym
uśmiechu.
- Hej Caysay posłuchaj
mnie! Teraz ja się odsunę - mówi Chris - A ty tędy przejdziesz
do wyjścia tak?
Caysay coś mu odpowiada,
a ja korzystam z okazji, że odwrócił ode mnie uwagę.
- Na kolana i za biurko
- szepcze puszczając Nathalie. Kiedy nadal czuję jej dłonie
kurczowo wbite w moją kurtkę na plecach.
- Hej bez pogaduch
mądralo! - zimna stal lufy lekko dotyka mojego gardła i
paraliżuje.
- Patrz na mnie - Chris
chce odwrócić jego uwagę - Odejdę teraz tutaj - przesuwa się
krok w lewo i wchodzi pomiędzy dwa biurka.
- Na kolana i za biurko
- syczę jeszcze raz do Nati i odpycham ją od siebie i tym razem
skutkuje. Słyszę jak upada na kolana i przesuwa się.
- Co ty kurwa
kombinujesz! - Caysay wrzeszczy mi w twarz - Bez ciebie nie idę - łapie mnie za ramie, obraca, obejmuje jedną ręką za
szyję, drugą przykładając broń do skroni. Jak z kiepskiego
filmu idiota zostawił moje ręce wolne. Upewniam się szybko, że
nigdzie w zasięgu wzroku nie ma Nathalie i moje oczy zatrzymują
się na pobladłym Harveyu i schowanym za nim Trumannie, którzy
wyszli zaraz po mnie. Harvey nie spuszcza ze mnie oczu i wygląda jakby
był w każdej chwili gotowy do ataku. Minimalnie kręcę przecząco
głową, kiedy zimna stal pistoletu zjeżdża po policzku i wbija mi się w szyję.
Niedaleko Harveya stoi Maya i daje jej znak, żeby go pilnowała. Jeszcze raz zerkam na biurko, za którym schowała się Nati
i leciutko wysuwam w bok lewą rękę. Daję znak Chrisowi za moimi, a właściwie za plecami tego idioty. Wyciągam trzy palce. Po chwili chowam jeden, potem
kolejny, a kiedy znika ostatni z całej siły rzucam się na rękę
z pistoletem. Wiem, że to kwestia milimetrów, kiedy pistolet
wystrzeliwuje i zamiast przeszywającego bólu czuję tylko
delikatne pieczenie. Ładuje się cała na Caysaya i upadamy na
ziemię. Tłukę jego ręką tak mocno, że wypuszcza pistolet, a
druga jest już unieruchomiona przez Chrisa. Obracam się
błyskawicznie i ląduje kolanami na klatce mężczyzny. Wyrywa się,
więc dla ogarnięcia sytuacji walę go z całej siły w twarz.
Kiedy jego opór maleje ręką przywołuje innego agenta, a sama
wstaje. Odwracam się i zamieram na widok Harveya kucającego przy
wtulonej w niego Nathalie. Szepcze jej coś do ucha i ściska z
całej siły. Podchodzę do nich szybko.
- Nathalie wszystko w
porządku? - dotykam delikatnie jej ramienia. Podnosi głowę z
ramienia Harveya jakbym ją wybudziła ze snu.
- Tak - patrzy na mnie
zadziwiająco trzeźwym wzrokiem. Kurcze nawet jeśli się bała nie
ma po tym ani śladu! Magiczne ramiona Harveya... Nagle jedno z nich
wystrzeliwuje w moją stronę i dotyka mojej szyi. Krzywię się bo
piekący ból przeszywa moją skórę.
- Krwawisz słonko -
mówi z troską, a moje oczy eksplodują radością - I nie powinnaś
się z tego cieszyć - kręci głową karcąco, ale w kącikach ust
czai się uśmiech.
- Wik! - Maya odciąga
mnie za ramię i popycha w stronę biurka. Siadam na jego krawędzi,
a ona rozkłada obok apteczkę - I tak będziesz się musiała
przebrać - odciąga mi krawędź bluzki mokrą od krwi.
- Au!! - ochrypły krzyk
wydobywa się z mojego gardła - Piecze...
- Hastings wszystko w
porządku? - Brumer tylko przelotnie zatrzymuje się koło mnie.
- Tak. Proszę zostawić
Chrisa ja to załatwię!
Obrzuca mnie tylko
średnio zadowolonym spojrzeniem i odchodzi.
- Gdzie jest Linc? -
pytam Maye.
- Gdzieś się tu kręcił
- ma bardzo skoncentrowana minę opatrując mi ranę.
- Lincoln! - krzyczę.
- Wik siedź spokojnie -
mruczy niezadowolona.
- Nati od jutra mam już
plany co do ciebie - kątem oka widzę jej rudą czuprynę.
- Mogę jutro przyjść?
- pyta z nadzieją w głosie.
- No jasne dlaczego
miałabyś nie przychodzić - zerkam na nią - Dzisiaj już powinnaś
sobie odpuścić - dodaje widząc ją nadal wtuloną w ojca. Harvey obejmuje ją jedną ręką, a drugą trzyma w kieszeni i bacznie mi
się przygląda. Jakiż on jest przystojny! - Weź jutro jakiś
strój do przebrania. Pójdziemy na salę troszkę poćwiczyć Maya
odwraca moją głowę pod takim kątem, żeby lepiej przykleić
opatrunek.
- Jezu Wik nie ruszaj
się przez chwilę! - warczy na mnie.
- Lincoln! - krzyczę
ponownie.
- Co będziemy ćwiczyły?
- dopytuje się Nati wychodząc z bezpiecznych ramion taty i
przysiadając się na biurko do mnie.
- Pokarze ci kilka
technik samoobrony i nie wrócisz za biurko zanim mnie nie powalisz
na matę - szczerzę się do niej.
- Ciebie? - robi wielkie
oczy - Wolę już agenta Mathewsa! - obie zerkamy na mężczyznę z
wyraźną nadwagą i wybuchamy śmiechem. Maya dociska lekko
opatrunek i odchodzi bez słowa.
- Dzięki! - wołam za
nią. Nie reaguje na mój głos. Co znowu?! - Lincoln wołam cię
przecież! - mówię na jego widok. Podchodzi spięty i poszarzały
na twarzy.
- Jak się czujesz? -
pyta z troską.
- Dziękuję bywało
gorzej - uśmiecham się z niedowierzaniem. Przecież nic mi nie
jest... - Co się stało? - macham ręką dookoła.
- Wymknął się nam -
wzrusza ramionami.
- Jak taki cień
człowieka mógł się wam wymknąć? - Harvey dołącza się do
rozmowy i Lincoln od razu się spina.
- No też o to chodzi.
Mięliście z nim jakiś problem, przyszedłeś po mnie... - mówię
łagodnie. Mój Boże nie tylko ja się boję Harveya.
- Powinnaś porozmawiać
z Chrisem.
- Czy coś się dzieje z
Chrisem? - uświadamiam sobie, że bawię się kosmykiem włosów
Nathalie.
- Powinnaś naciskać,
aż ci powie - spuszcza głowę.
- Ty wiesz? - niepokój
wkrada mi się w serce.
Kiwa twierdząco głową.
- I nie możesz
powiedzieć?
Zaprzecza.
- Ok rób co tam robisz
za chwilę z nim porozmawiam - odpuszczam.
Lincoln wyraźnie
uspokojony odchodzi do poprzedniego zajęcia, a ja zostaje przy
biurku sama ze swoim już nie obrażonym mężczyzną i jego córką.
Uśmiecham się do nich.
- Będziesz się miała
czym chwalić po stażu!
- Dziękuję Wik -
Nathalie jest śmiertelnie poważna i natychmiast przestaje się
śmiać.
- Za co? - albo coś
jest ze mną nie tak, albo to ludzie poszaleli. Pewnie to o mnie
chodzi.
- Zasłoniłaś mnie i
mogłaś zginąć... - patrzy mi w oczy i widzę w nich cień
strachu.
- Jej Nati - uśmiecham
się znowu - Nie chcę zgrywać bohatera, ale to mój chleb
powszedni. Nigdy nie wiem co się może stać do wieczora, kiedy
wychodzę rano z domu...
- W każdym razie dla
mnie jesteś bohaterką i chciałabym się odwdzięczyć.
- No coś ty, nie ma o
czym gadać! - zsuwam się z biurka i poprawiam opatrunek. Cholera
boli.
- Zapraszam cię dzisiaj
do nas na kolację - staje przede mną. Zerkam niepewnie na Harveya
oczekując niezgłębionej miny, ale o dziwo widzę aprobatę - Sama
coś ugotuję! - mówi na zachętę.
- Ok - jest taka słodka
i rozbrajająca w swoim zachowaniu, że nie byłabym w stanie
odmówić.
- Super! - klaszcze w
dłonie i odwraca się do Harveya - Musimy jechać na zakupy!
Robi przerażona minę i
kiwa powoli głową.
- Muszę wracać do biura
Trevor z tobą pojedzie - mówi szybko - Albo daj listę Anabell.
- Musze sama! O 19? -
wystrzeliwuje we mnie palcem.
- Ok - kiwam
zdezorientowana głową.
- To idziemy! - rusza w
stronę windy z mocno zmarszczonymi brwiami.
- Do wieczora mała i
uważaj na siebie - Harvey muska palcami mój policzek i idzie za
Nati.
genialne!!!!!!
OdpowiedzUsuńbierz się za pisanie książek (ale dopiero jak skończysz tego bloga;D)
Kochana istoto lejesz mi miód na serce ;) Przeczytałam Twój komentarz i nagle pojawiły się dwa kolejne rozdziały! I o to mi właśnie chodziło, kiedy zdecydowałam się publikować opowiadania... LOVE U :*
OdpowiedzUsuńciesze się że w jakiś sposób Ci pomagam;D i dalej myślę że ten blog jest genialny:D
Usuń