Przebudzam się w ciepłej
pościeli w pałacu mojego tajemniczego księcia. Prężę się
wyciągając rękę na miejsce obok mnie. Jest puste... Hmm. Czyżby
on w ogóle nie sypiał? Obracam się na drugi bok i zerkam na okna.
Z przyjemnością zauważam, że te od wschodu mają zaciągnięte
rolety. Zamykam oczy i zapadam w przyjemną drzemkę.
Kiedy ponownie otwieram
oczy całe moje ciało jakby czekało na ten moment, bo nagle
eksploduje niespożytą energią. Siadam i od razu zauważam "moją"
koszulę idealnie wyprasowaną rozłożoną na łóżku obok mnie.
Zakładam ją i wstaje z łóżka. Podchodzę do okien i odnajduje
mechanizm otwierający rolety. Bezszelestnie podjeżdżają do góry
i aż cofam się o krok kiedy wielkie krople deszczu z impetem
uderzają o szybę. No tak... Na 54 piętrze pewnie trochę wieje...
Jak może padać, kiedy jest mi tak... pięknie? Tak, chyba tak się
właśnie czuję. Czuję się piękna i czuję, że jest pięknie.
Wchodzę do łazienki. Z wczorajszej nocy zostały tylko kwiaty.
Zniknęły świece, zniknęły nasze ubrania. Podłoga jest wytarta.
Ależ to było nadzwyczajne. Tyle wysiłku włożonego w sprawienie
mi przyjemności. Wyciągam jedną z róż z kryształowego wazonu i
wciągam mocno jej słodki zapach. Hmm... Ten zapach już zawsze
będzie mi przypominał noc zaaranżowaną przez Harveya. Noc kiedy
prawie spłonęłam z podniecenia. Idę wolno ścieżką pomiędzy
kwiatami i przysiadam na schodkach do wanny. Dotykam jej brzegu.
Zanurzam nos w róży i zamykam oczy. Sceny przewijają się przez
moją głowę jak w kalejdoskopie. Wyczuwam go jak tylko pojawia się
w drzwiach. Tylko szelest kwiatów obwieszcza jego nadejście. Siada
za mną i obejmuje mnie ciasno w pasie.
- Dzień dobry - mówi
mi prosto do ucha.
- Cześć - unoszę
głowę znad róży i dostaje buziaka w policzek.
- Podoba ci się?
- Jak się obudziłam
myślałam, że mi się to przyśniło - kręcę głową podziwiając
wszystko dookoła.
- To był sen. Spełniony
sen.
Nagle sobie coś
przypominam i odwracam się do niego zarzucając jedną nogę na
jego kolano. Jest nagi od pasa w górę. Baardzo ładnie! Wszystko
we mnie się cieszy.
- Wiesz kiedy śniłeś
mi się po raz pierwszy?
- To nie był twój
jedyny sen o mnie? - wygląda na naprawdę zdziwionego. Kręcę
energicznie głową i uśmiecha się - Zamieniam się w słuch.
- Przyśniłeś mi się
po tym dniu, kiedy pojechałeś ze mną na miejsce zbrodni...
Kiwa głową słuchając
mnie uważnie.
- Następnego dnia,
kiedy przyjechałam do kancelarii modliłam się żeby tylko cię
nie spotkać... Nie potrafiłam na ciebie spojrzeć, żeby nie
przypominać sobie tego snu...
- Wyobrażam sobie twój
dramat moralny. Byłaś z innym i fantazjowałaś o obcym facecie.
To zbyt niegrzeczne jak na ciebie.
Przyglądam mu się
uważnie, ale nie widzę żadnej kpiny, ani ironii.
- Opowiesz mi?
Odwracam się z powrotem
tyłem. Nie mogę mu opowiadać takich rzeczy patrząc mu w oczy.
- Nie mogłam się
ruszyć - zaczynam nieśmiało opierając się wygodnie plecami o
jego pierś i dotykając aksamitnych płatków róży - Chyba byłam
skrępowana. Miałam zasłonięte oczy nie wiedziałam kto mnie
dotyka... - chyba rozsądnie będzie pominąć fakt, że byłam
pewna, że to Dominik! - Doprowadzałeś mnie do szaleństwa
pieszczotami... Naprawdę byłam blisko... Wtedy odsłoniłeś mi
oczy i cię zobaczyłam. Obudziłam się przerażona i dziko
podniecona... I pojechałam do kancelarii...
- Pamiętam jak
spąsowiałaś na mój widok. Nie wiedziałem o co chodzi, więc
uznałem za bezpieczniejsze udawać, że tego nie widzę. Rzadko nie
wiem o co chodzi i nie czuję się zbyt komfortowo w takiej
sytuacji.
- Na szczęście nie
musiałam się już spotykać z Dominikiem...
- Tak kiepsko ci
wychodzi udawanie. Dlatego mamy nasz układ. Zapragniesz kogoś
innego i zwyczajnie mi o tym mówisz. Bez żadnego stresu, bez
wyrzutów, zobowiązań.
Nie to chciałam
usłyszeć! To jest to czego już nigdy nie chciałam usłyszeć!
Nie chcę żadnego układu!
Mina mi rzednie, a humor
opuszcza.
- Głodna?
- Nie bardzo - tracę
całą energię.
- Niemożliwe. Idę
zrobić śniadanie, a ty zejdź za kwadrans ok?
- Mhm - kiwam głową.
- A co do twojego snu...
pomyślimy! - wstaje i idzie do drzwi. Zatrzymuje się na chwilę i
odsuwa panel w ścianie.
- Pamiętaj o swoich
rzeczach - dodaje i wychodzi.
Kurcze. Uda ci się!! To
dopiero początek. Jeszcze nie zdążył się zastanowić. Nie
zdążył niczego przetrawić. Uda ci się...!! Nadal chodzi mu
tylko o seks... I za nic z niego nie zrezygnuje, ale dogrzebiemy się
czegoś więcej! Pewność siebie i pozytywne myślenie to połowa
sukcesu. Podnoszę się z podłogi i idę w stronę magicznej półki.
O jasna cholera!
Patrzę kilka sekund nie
mrugając na jej zawartość. Są tu wszystkie etykietki jakich nie
znajdzie się u mnie w domu. Chyba, że na próbkach. Kremy,
balsamy, perfumy, olejki... Splądrował pół drogerii?! Mój Boże
moja miesięczna pensja nie starczyłaby na połowę tych rzeczy.
Nawet nie wiem po co mi to?! Moją uwagę przykuwa nieduża
szkatułka obita aksamitem. Biorę ją ostrożnie do ręki i
powolutku otwieram. Prawie mi wylatuje kiedy widzę co jest w
środku. To ewidentnie reszta kompletu do mojego wisiorka. Cienka
żyłka z platyny z zaczepionym identycznym diamentem na rękę i
ekstremalnie delikatne i piękne kolczyki... Jezu! Co on sobie
myśli?! Nie będę tego używała za nic w świecie! Aż mi ciarki
przechodzą na samą myśl o tym! Szczoteczka do zębów i szczotka
do włosów leżące pomiędzy tym wszystkim wyglądają tak
absurdalnie, że aż się zaczynam śmiać. Biorę je i zamykam
szybko panel. Reszta mnie nie interesuje. Doprowadzam się do jako
takiego porządku biorąc pod uwagę mój strój i schodzę na dół.
Pachnie przepysznie i chyba naprawdę jestem odrobinę głodna.
- Tylko zaznaczam, że
nie mam pojęcia o gotowaniu i nie wiem co robię - mówi Harvey
kiedy tylko mnie widzi. A to ci dopiero!
- Nie potrafisz gotować?
- opieram się o bufet i oglądam z zainteresowaniem jego
poczynania.
- Mam nadzieję, że
lubisz bekon, bo kroiłem go przez pół godziny - ma bardzo skoncentrowaną minę.
- Owszem. Co to będzie?
- Jeśli mi pomożesz
jajecznica, jeśli nie nieokreślona, przesolona masa jajek ze
skorupkami.
- Nie lubię jajek ze
skorupkami - krzywię się rozbawiona.
Wyciąga do mnie dłoń z
łyżką.
- Nie - kręcę
przecząco głową.
- Więc na twoje
specjalne życzenie będzie jeszcze przypalona!
Podchodzę do niego i
wyjmuję mu łyżkę z ręki.
- Nie zrobię tego za
ciebie! Nauczę cię!
- Chcesz mnie nauczyć?
- Harvey... Wiesz
wszystko i taka luka? - pokazuję na patelnię.
- Mogę ci opowiedzieć
jak to zrobić. Po prostu nie mam praktyki!
- Jasne! Więc można
powiedzieć, że teoretycznie umiesz gotować?
- Doskonale to ujęłaś!
- Podaj jajko - uderzam
nim lekko o brzeg patelni i wlewam zawartość na patelnie - Teraz
ty - odsuwam się. Idzie mu to co najmniej tragicznie. Dopiero po
trzecim nie musimy wybierać skorupek z patelni. Chwalę go jak
małego chłopca i jest z tego najwyraźniej zadowolony. Wszystko
utrudnia mi jego strój, który składa się z samych spodni od
piżamy. Tak fajnie subtelnie podkreślają jego... atuty. I tak
świetnie teraz prezentują się jego wąskie biodra przy szerokich
nagich ramionach. Mam ochotę go cały czas dotykać, więc
korzystam z każdej okazji, żeby się o niego poocierać.
- Teraz solisz. I
pamiętaj, że zawsze możesz dosolić gorzej w drugą stronę.
- Zapamiętam.
- Chodź tu - łapę go
za rękę i ciągnę tak, że stoi dokładnie za mną. Wkładam mu w
dłoń łyżkę i trzymając za nadgarstek pokazuje jak powinien
mieszać. Sprawa się komplikuje, kiedy jego druga ręka zaczyna
gładzić moje udo, a nagi tors zaczyna mnie prawie parzyć
przez koszulę.
- Nie koncentrujesz się
- karcę go nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Bardzo uważam -
całuję moją szyję - Po prostu szybko załapuje.
- Taki jesteś cwany? -
głos mnie znowu zdradza.
- Jestem bardzo cwany -
przygryza mi ucho i nie mogę się powstrzymać, żeby nie sięgnąć za
siebie i dotknąć jego jedwabistych włosów. Nie przestając
całować mojej szyi i ramienia odstawia patelnie i wyłącza
kuchenkę - I chyba jednak nie będziesz nosiła tej koszuli - łapie
mnie za rękę i ciągnie za sobą. Dosłownie latam w jego
objęciach. Robi ze mną co tylko chce i jest to najbardziej
podniecająca rzecz pod słońcem. Jestem narzędziem do sprawiania
mu przyjemności i jest to na swój chory sposób ekscytujące. Wiem
co by powiedział na to psychiatra, ale póki sprawia mi to
przyjemność i to dziką nie zamierzam z niego zrezygnować. Ledwo
zdążę się zorientować co się dzieje, a już siedzę na stole z
mocnym wybrzuszeniem w spodniach Harveya między nogami. Nie mogę
oderwać od niego wzroku.
- Myślałam, że
mężczyźni nie mogą tak często... - wyparowuje zanim pomyślę.
- Jezu mała z kim ty
się zadawałaś?! - pyta przerażony i już czuję jego palce we
mnie. Biodra same mi wyskakują w jego rękę - Doskonale - uśmiecha
się - Naprawdę jeszcze nikt ci nie dał rady? - jednym ruchem
ściąga spodnie.
- Na to wychodzi - mam
bardzo chrapliwy głos. Sama jestem zdziwiona, że chcę ciągle i
ciągle.
- Powiedzieć ci coś w
tajemnicy? - szepcze tuż nad moją twarzą łapiąc w dłoń swoją
męskość. Jestem tak rozedrgana, że nie wiem na co mam patrzeć -
Mnie też nie - mówi prawie bezgłośnie i bez ostrzeżenia wbija
się we mnie. Krzyczę głośno upadając na plecy. Zaczyna się
poruszać trzymając mnie za biodra. Oplatam go nogami i pozostaje
mi tylko przyjmować pchnięcia. Szarpie za moją koszulę i guziki
trzaskają na podłogę.
- Uwielbiam twoje
piersi... - syczy zwiększając tempo. Krzyczę i wije się kiedy
ogarnia mnie orgazm. Policzki mi płoną, kiedy widzę jego twarz w
ekstazie. Robi się dzika i mrocznie piękna.
- Harvey... - leżę
płasko na stole nie mogąc złapać tchu po tym nieoczekiwanym
ataku.
- Lepiej prawda? -
uśmiecha się zupełnie niemądrze opierając nade mną.
- Lepiej się śpi,
lepiej się wstaje, ma się lepszy apetyt...
- Ulepszę twoje życie!
Przekonasz się, że lepiej się ogląda telewizję, lepiej się
idzie do pracy... No i w ciągu dnia są trzy posiłki...
- To dlatego tak mało
jadam... - udaję, że się nad tym zastanawiam. Całuje mnie
prościutko w usta. Obejmuję go za szyję nie chcąc wypuścić.
- Trzymaj się mała -
otwieram szeroko oczy kiedy podrywa mnie ze stołu i okręca
dookoła.
- Jesteś szalony! -
odchylam głowę zaśmiewając się.
- Chcę po śniadaniu
usłyszeć o wszystkich twoich mężczyznach - stawia mnie na
ziemię, zakłada spodnie i idzie do szafki z talerzami.
- Dlaczego tak się przy
tym upierasz?
- Chcę wiedzieć! Lubię
wiedzieć...
- To nie będzie długa
historia wiesz o tym?
- Nie wiesz jak mnie to
cieszy. Dzięki temu mogę ci to wszystko pokazywać... To tak
jakbym cię odkrywał.
- No dobrze, ale
najpierw chcę nową koszulę...
Po zjedzonym śniadaniu
przenosimy się na kanapę i po raz pierwszy udaje nam się
uruchomić telewizor. Spędzamy zwyczajne normalne przedpołudnie
oglądając wiadomości. Harvey rozłożony z nogami na stole, ja
tak jak lubię po turecku. Muszę się kontrolować, żeby go nie
dotykać i nie wisieć na nim cały czas. Kiedy kończą się
informacje giełdowe, które ogląda jak dobry film akcji
wyłącza telewizor i pilotem włącza muzykę.
- Wiolonczela wczoraj...
- dostaje nagłego przebłysku - Co to było?
- White Stones. Nogi -
klepie na kanapę po drugiej stronie swoich nóg - A to koncert skrzypcowy Beethovena - udziela szybko informacji, kiedy sadowię
się wklejając w jego ciało. Otacza mnie ciasno ramieniem i wsadza
nos w moje włosy wdychając głęboko mój zapach. To miłe.
- No więc co się
działo po Joshu?
Och... Znowu zaczyna
swoje...
- Naprawdę mam ci
wszystko opowiedzieć? - krępuję się.
- Nie musisz zdradzać
wszystkich szczegółów jeśli nie chcesz.
Jezu przy jego
„doświadczeniach” to będzie upokarzające...
- Ok po Joshu był Liam,
po nim Peter, z nim stworzyłam coś na kształt poważnego związku
i byłam z nim całe cztery lata. No a później już wszystko
wiesz...
- I tyle? - pyta z
niedowierzaniem.
- Przepraszam! Jakoś
nie czuję się... winna...
- Nie no w porządku! -
zapewnia mnie szybko - Z tego, że nie szukałaś przygód i nie
eksperymentowałaś z kimś... doświadczonym płyną same korzyści.
Milkniemy na chwilę.
Harvey patrzy przed siebie, a ja wtulam twarz we włoski na jego
piersi. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła pozostać na to
obojętna...
- Jezu z taką
frekwencją można cię uznać za dziewicę! - wypala w pewnej
chwili. Zamiast się obrazić wybucham śmiechem. Śmieje się i nie
mogę przestać. Kończę dopiero kiedy brakuje mi tchu, i zaczynają
mnie boleć mięśnie brzucha.
- Tylko nie mów, że
chcesz mnie rozdziewiczyć!
- Najpierw muszę ci
zrobić edukację seksualną.
Uśmiecha się tak
pogodnie patrząc na mnie z góry. Mógłby mieć każdą kobietę
gdyby tylko kiwnął palcem... Absolutnie każdą! A chce mnie...
Dźwięk telefonu
przerywa nam tą niezwykłą chwilę niemego, intymnego porozumienia.
Harvey patrzy na niego z niechęcią i rozłącza się.
- Po co trzymasz telefon
przy sobie, skoro nie chcesz odbierać?
- Nawyk...
- Czy potrzeba kontroli?
- Aż tak mnie znasz?
- Nie używałabym tak
wielkich słów.
Telefon znowu zaczyna
dzwonić i Harvey traci cierpliwość. Łapie za niego nerwowo i
odbiera.
- Czego nie zrozumiałeś
w zdaniu "masz dwa dni wolne"?!
O dziwo nie jest
specjalnie zdenerwowany.
- Co?! - prostuje się
nagle i muszę się mocno złapać, żeby nie spaść z kanapy.
Patrzę zaniepokojona jak twarz mu szarzeje - Gdzie?... Kiedy?... W
którym szpitalu?
Ściągam z niego nogi i
podnoszę się z kanapy z lekkim przerażeniem.
- Już jadę - odkłada
telefon i wstaje.
- Co się stało?
- Moja matka została
postrzelona, jest operowana.
Czuję jak mi włosy
stają dęba. Martha?!
- Muszę jechać do
szpitala - rusza w stronę schodów.
- Jadę z tobą! - mówię
bez wahania. Kiwa tylko twierdząco głową. Telefon znowu dzwoni i
Harvey nie patrząc na wyświetlacz odbiera.
- Tak? Tak słonko nic
się nie martw. Oczywiście, że tak. Już wyjeżdża - rozłącza
się. Wybiera jakiś numer wszystko to robi nie zatrzymując się
ani na chwilę - Do mnie - rzuca i rozłącza się. W sypialni
wchodzi prosto do garderoby i muszę na chwilę wstrzymać oddech.
Najzwyczajniej w świecie przeniósł tutaj jakiś sklep... Czy
cokolwiek w jego domu może mieć normalny rozmiar? Od wejścia po
lewej stronie wisi długi idealnie rozwieszony rząd marynarek, po
prawej koszul ułożonych kolorystycznie od czarnego do białego, a
na przeciwko drzwi jego piękne garnitury. Jest ich ze sto tysięcy!
Nic dziwnego, że nie widziałam go nigdy dwa razy w tym samym... Na
środku w dwóch rzędach ustawione są białe błyszczące komody.
Jeden rząd tyłem do drugich. Wycofuje się cichutko, żeby nie
widział mojej miny. Chciałabym chociaż na pięć minut wyjść z
szoku. Martha... Teraz powinnam pomyśleć tylko o niej... Jeeej!!
- Gdzie ukryłeś moje
ubrania? - krzyczę zaglądając do łazienki. Odwracam się i
prawie na siebie wpadamy.
- Załóż to - podaje
mi papierową torbę z logiem Barney's. Ma już na sobie spodnie i
buty... Kiedy on to założył? Zerkam do środka i widzę jakieś
równo poskładane ubrania.
- To nie moje ubrania.
- Pomyślałem, że jak
zdecydujemy się gdzieś jednak wyjść to nie będziemy jechać
najpierw do ciebie - mówi wchodząc z powrotem do garderoby.
- Więc postanowiłeś
mi kupić ubrania?! - nie no to już lekka przesada.
- A chcesz paradować w
tych imprezowych? Z dekoltem do pasa?
- To nie znaczy, że
musiałeś mi kupować ubrania! - jestem naprawdę zła. Wychodzi
zapinając koszulę i ma wściekłą minę. Naprawdę wściekłą.
- Moja matka leży w
szpitalu - cedzi - Jeśli jedziesz ze mną masz trzydzieści sekund
na założenie zawartości tej torby. Nie będę z tobą dyskutował.
O kurcze! Odwracam się
napięcie i znikam w łazience. Tego chcemy uniknąć. Zwłaszcza,
że ma rację... Nie wiadomo w jakim stanie jest Martha, ani jakim
cudem oberwała, a ja się tu rozdrabniam nad jakimiś ubraniami.
Wyrzucam na ziemię zawartość torby. Jest tu wszystko łącznie z
bielizną... Zakładam srebrny, połyskujący komplet super
seksownej bielizny, szare jeansy i czerwoną śliską bluzkę. Z
uśmiechem stwierdzam, że jest wykończona równiutko pod szyją.
Na to mam lekką kurtkę w odcieniu jaśniejszej szarości niż
spodnie i wysokie czerwone szpilki. Nie mam czasu na oglądanie
metek, ale po materiale poznaje, że musiało pójść w tysiące.
No trudno będziemy musieli o tym porozmawiać, ale nie teraz. Znowu
fala niepokoju przepływa przez moje ciało i czym prędzej wybiegam
z łazienki.
- Dobra. Informuj mnie
na bieżąco już jedziemy - Harvey na mój widok rozłącza się i
wyciąga w moją stronę rękę. Muszę biec żeby za nim nadążyć.
Maksymalnie koncentruje się na schodach, gdzie jeszcze bardziej
przyspieszamy.
- Przywieź Nathalie z
Freeport.
Podnoszę głowę. Mam
jechać po Nathalie? Dopiero teraz zauważam Trevora stojącego z
rękoma za plecami na środku salonu. Nie zwraca na mnie
najmniejszej uwagi, wiec nie silę się na powitanie - Martha jest w
szpitalu raczej nic jej nie będzie, ale nie wiem nic więcej.
Uspokój ją i jedźcie prosto do Memorial.
Trevor tylko kiwa głową
i już pędzimy do wyjścia. Peter pracuje w Memorial Hospital!
Kiedy Harvey wydawał polecenia zdążyłam tylko wyciągnąć
telefon z torebki. Na parkingu kierujemy się szybko w stronę
sportowej, czarnej bestii. Nie będziemy grzecznie jechać...
Całą drogę zastanawiam
się tylko jakim cudem nie goni nas jeszcze policja. Nigdy nie
jechałam tak szybko. Brałam udział w pościgach, ale pędziłam
po prawie pustej trasie. Teraz jedziemy zatłoczonym miastem. Na
moje każde pytanie słyszę tylko zimne "nie teraz".
Ciągle bezskutecznie staram się dodzwonić do Petera. Mam nadzieję
że to on operuje Marthe... Ale jeśli nie dlaczego do cholery nie
odbiera! Wybieram ponownie jego numer. Czekam aż włącza się
sekretarka. Wrrr!
- Gdzie tak ciągle
dzwonisz?! - pyta poirytowany.
- Nie... Nigdzie... -
mruczę kiedy parkujemy przed szpitalem. Po wejściu chce się udać
do recepcji, ale Harvey zdecydowanie ciągnie mnie do windy.
- Wiesz gdzie iść?
- Oczywiście, że wiem.
Trzyma mnie kurczowo za
rękę i czuję w tym małą desperacje. Muszę mu pomóc jak tylko
będę potrafiła. Wiem, że w życiu by się do tego nie przyznał,
albo nawet nie jest tego teraz do końca świadomy, ale boi się o
matkę i to bardzo.
- Wiesz jak do tego
doszło? - pytam nieśmiało. Nie mogę nie zauważyć, że ma
spodnie w podobnym kolorze do moich. I białą koszulę oczywiście.
- Jeszcze nie - sprawia
wrażenie jakbym mu przeszkadzała, ale ani na sekundę nie luzuje
uścisku mojej dłoni. Drzwi się rozsuwają i pierwsze co mi się
rzuca w oczy to Maya i Carlo. Co oni tu robią?! Ruszamy w ich
stronę z całym impetem i muszę strasznie drobić kroczki w
wysokich obcasach, żeby nie wyłożyć się na środku.
- Co z nią? - Harvey od
razu atakuje Carlo.
- Nic nie wiadomo ciągle
ją operują.
- Jezu to się stało
tak szybko Harvey nie mogłam nic zrobić - Maya przeczesuje co
chwilę nerwowo burzę czarnych spiralek na głowie.
- Po kolei co się
wydarzyło? - jest jak zwykle potwornie opanowany. Widzę rumieniec
Maya i prawie czuję jaka się teraz czuje dziecinna.
- Spotkaliśmy Marthe u
Bayleysa. Wpadła na drinka. Nie zabawiła długo. Kiedy wychodziła
zrobiła się niezła afera. Jeden z klientów wpadł w prawdziwą
furię, bo było coś nie tak z zamówieniem. Był nieźle
wstawiony. Zaczął robić awanturę, nie dał się uspokoić. W
pewnej chwili po prostu wyciągnął pistolet strzelił do
kierownika restauracji. Nie trafił. Martha dostała w rękę, ale
najgorsze było to, że spadła ze schodów i straciła przytomność.
Nie odzyskała jej aż do przyjazdu pogotowia. Maya obezwładniła
faceta i jest w areszcie w piątce.
- Kto operuje? - pytam
jakby to była najistotniejsza rzecz pod słońcem.
- Nie mam pojęcia -
odpowiada Carlo.
- Jezu nie pomyślałam
o Peterze! - Maya bije się z całej siły w czoło.
- Nie mogę się do
niego dodzwonić. Możliwe, że ma dyżur...
- Przepraszam co z
postrzeloną kobietą? - Harvey rusza w stronę pielęgniarki. Ta
zatrzymuje się i patrzy na niego bez słowa i zdaje się bez tchu
zdecydowanie zbyt długo. Zmraża mnie to. Zwłaszcza, że znam ją
przynajmniej z widzenia.
- Jej stan jest zupełnie
stabilny. Nic jej nie grozi - odpowiada z niemądrym uśmiechem.
- Kto operuje? -
dopytuje się.
- O panna Hastings -
czego się tak dziwi?! - Doktor Kovack.
- Cholera jasna -
wyciągam telefon i po raz setny wybieram numer do Petera - Doktor
Lancaster?!
- Zaraz sprawdzę -
patrzy na mnie jakbym jej zabrała prezent bożonarodzeniowy sprzed
nosa.
Była tak zaszokowana
Harveyem, że dziwię się, że mnie w ogóle poznała.
- Kto z piątki
przyjechał na miejsce? - pyta Harvey Carlo.
- Detektyw Demming.
Przyjedzie, kiedy Martha poczuje się nieco lepiej.
- Skąd znam Demminga?
-mruczę cicho.
- Pewnie gdzieś nam się
już zaplątał... - odpowiada Maya.
Pielęgniarka wraca do
nas wyprostowana, wygładzona i uśmiechnięta.
- Doktor Lancaster
powinien zaraz przyjechać. Rozpoczyna dyżur za godzinę - mówi
jak kelnerka w restauracji, nie jak pielęgniarka.
- Dziękuję - wyciągam
telefon po raz milionowy.
- Ile może potrwać
operacja?
Kobieta znowu
nieruchomieje na sam dźwięk głosu Harveya. No naprawdę... Zerkam
na nieco rozbawioną Mayę.
- Około pół godziny -
tym razem nie przebiłaby jej żadna stewardessa w pierwszej klasie
- Lekarz wyjdzie do państwa jak najszybciej. Czy mogę jeszcze w
czymś pomóc? - ale Harvey już nie zwraca na nią najmniejszej
uwagi. Podchodzi do ściany i opiera się o nią plecami. Wciska
ręce w kieszenie i przełącza się na tryb czekania. Nie widać po
jego twarzy ani cienia zmartwienia. Mój telefon zaczyna dzwonić.
Peter!
- Dlaczego nie
odbierasz?! - nieznośny lekarz!
- Bo skoro dzwonisz to
znaczy, że nic ci nie jest.
- Cóż za dedukcja! -
warczę. Mimo to uśmiecham się. Miło jest go usłyszeć! - Za ile
będziesz w szpitalu?
- W zasadzie już
jestem.
- Przyjdź na blok.
Kobieta po postrzale. Nic groźnego, ale chcę, żebyś zerknął
ok?
- Oczywiście, że po
postrzale - śmieje się.
- Oczywiście -
odpowiadam z uśmiechem - Ruchy Peter! - rozłączam się. Zerkam na
Harveya. Jego wzrok zamraża mnie na wskroś.
- Dlaczego o nim nie
pomyślałam? - zastanawia się ciągle Maya.
O co chodzi Harveyowi?!
Mam nadzieję, że nie zrobi mi afery przy Carlo i Mayi. Podchodzę
badając jego reakcję, ale silne ramię szybko przyciąga mnie do
siebie. Obejmuje go oddychając z ulgą. Kładę twarz na szerokiej
piersi i wdycham zapach. Nie wiem czy moja obecność w tej chwili w
czymś mu pomaga, ale ja zdecydowanie chcę być teraz przy nim.
Odwraca mnie tyłem do siebie, obejmuje mocno w pasie i opiera brodę
o moją głowę. Jak wygodnie! Od razu zauważam, że Carlo i Maya
oddalili się subtelnie pod przeciwną ścianę. Splątuje palce z
jego palcami na moim brzuchu. Czerpię z niego spokój i chcę, żeby
on czerpał go ode mnie. Brzęczek windy w odległym końcu zwraca
moją uwagę. Wysoki, szczupły brunet w skórzanej kurtce o twarzy
tak miłej i łagodnej jak to tylko możliwe od razu zerka w moją
stronę. Widzę jak ocenia z daleka Harveya, widzę błysk uśmiechu
ciemnych oczu. Podchodzi do pielęgniarek błyskawicznie wymienia
kurtę na kitel i ramię w ramię z Pielęgniarką W Czym Mogę
Pomóc idzie w naszą stronę. Odgarnia nieco przydługie włosy z
oczu, kiedy pielęgniarka pokazuje mu zdjęcie rentgenowskie.
Omawiają coś chwilę. Kiedyś jedna z koleżanek porównała go do
Christiana Bale'a. Coś w tym jest... Kiedy nas mija mruga do mnie
wesoło i odpowiadam mu uśmiechem.
- Cześć Maya - Maya
też uśmiecha się z sympatią, kiedy znika za wahadłowymi
drzwiami. Nie sposób nie lubić Petera Lancastera. Ze swoim
nieodpartym brytyjskim urokiem małego chłopca na dorosłej
przystojnej twarzy rozładowuje wszystkie napięcia kiwnięciem
palca.
- Dlaczego tak ci
zależy, żeby twój chłopak tu był? - pyta mnie Harvey tak cicho,
że na drugą stronę korytarza nie dobiega żaden szelest. Odwracam
się tym razem chowając mu się pod pachą i obejmuje go w pasie,
podczas kiedy on przerzuca mi rękę przez ramię, a drugą wkłada
do kieszeni.
- Po pierwsze ty jesteś
moim chłopakiem - odpowiadam cichutko - Po drugie Peter to
szczęśliwy mąż i ojciec, a po trzecie całkiem nieźle sobie
radzi ze składaniem ludzi do kupy.
- Póki co się
wybroniłaś - całuje mnie w czoło - Nie złoję ci dzisiaj tyłka
- na widok mojej zaszokowanej miny przyciąga mnie bliżej do
siebie. Gdyby nie biedna Martha mogłabym tak spędzić cały dzień.
To rozkoszne. Nie wiem ile tak stoimy, ale w pewnej chwili olśniewa
mnie pewna myśl.
- Przepraszam muszę
zadzwonić - wyswobadzam się z Harvey'owego uścisku i odchodzę na
bezpieczną odległość. Czekając na połączenie zastanawiam się
czy mój tyran i despota byłby zły gdybym troszkę się
zaangażowała w tą sprawę. Raczej nie miałby powodu złościć
się na to, że troszczę się o jego bliskich.
- Juan mam jedno pytanie
- albo mi się wydaje, albo słyszę w tle głos Zoe - Czy ty mi
kiedyś opowiadałeś o Demmingu?... Aha... Nie no słuchałam cię
uważnie tylko zapomniałam!... Ok... Nie, nic się nie stało. Po
prostu jest zaangażowany w pewną sprawę i chcę wiedzieć czy nie
schrzani... Super pozdrów Zoe.
To były partner Gomiego
i jest świetnym detektywem. To dobrze mogę być spokojna, że nie
wypuści świra. Czuję lekki skurcz z tyłu nogi pod prawym kolanem
i rozmasowuje go szybko. Dawno go nie czułam... Odwracam się i
widzę Petera rozmawiającego z Harveyem.
- Co z nią? - pytam
szybko podchodząc do nich.
- Boli cię noga? -
Peter zerka na mnie niby od niechcenia.
- Nie - odpowiadam
oczywiście zbyt szybko.
- Musiało mi się
wydawać - uśmiecha się lekko. Uwielbiam jego nienaruszony przez
lata pobytu w Stanach brytyjski akcent. I uśmiech małego chłopca.
Stał się dla mnie bardzo drogim przyjacielem - Mam dzisiaj nocny
dyżur, ale poczekam do południa aż ją wybudzą.
Harvey odpowiada
kiwnięciem głowy i wygląda jakby się nad czymś zastanawiał.
- Tymczasem przepraszam,
ale muszę się przygotować do operacji - znowu czaruje tym słodkim
godnym zaufania uśmiechem - Wik mogę cię prosić na sekundę? -
dotyka lekko mojego ramienia i już prowadzi mnie do miejsca z
którego wróciłam.
- Co z tą nogą?
- Nic nie wiem co sobie
uroiłeś, ale nic mi nie jest.
- I wiesz, że możesz
do mnie przyjść jak będziesz czegokolwiek potrzebowała? -
zakłada ręce na piersi i wygląda teraz bardzo po lekarsku.
Uśmiecham się z czułością.
- Właśnie to zrobiłam
- mówię miękko. To naprawdę bardzo dobry przyjaciel.
- To dobrze - ściska
mnie lekko i rusza do windy.
- A co z Marthą?
- Nie mogę teraz -
rzuca na odchodne i drzwi zasuwają się.
- Pa kochanie - Maya
podchodzi i całuje mnie w policzek.
Macham do niej
odchodzącej u boku Carla. Uśmiechają się do mnie obydwoje, a ja
wracam do mojego pana mecenasa
- Do zobaczenia w takim
razie - właśnie kończy rozmowę przez telefon. Zerka na mnie bez
wyrazu . Tak jak nie lubię najbardziej...
- Co z Marthą? - pytam
z najwyższą troską - Nikt mi nic nie mówi.
- Wszystko w porządku -
łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę wind. Jezu co znowu?!
- Jakiś szczególik?
Cokolwiek? - pytam nieśmiało.
- Ma przestrzeloną kość
w lewej ręce i wielkiego guza. Twój doktor dopilnował, żeby
poskładali ją jak należy i nic jej nie będzie.
- To super! - oddycham z
ulgą - Jesteś na mnie zły?
- Proszę cię tylko o
to, żebyś łaskawie nie ściskała się po kontach z nikim kiedy
jesteś ze mną. Myślałem, że to ustaliliśmy! Czy może już
zapomniałaś o naszych zasadach? - syczy tak jadowicie, że mam
ochotę uciec z krzykiem, albo paść trupem. Nie jest zły. Jest
wściekły...
- Jesteś zły o Petera?
- nie wierzę...
- Nie ważne czy ma żonę
i otacza się gromadą dzieci. Leci na ciebie i koniec tematu.
Otwiera przede mną drzwi
samochodu i nie raczy ani jednym spojrzeniem. Zatrzaskuje je z
hukiem i idzie na swoje miejsce. Co ja takiego zrobiłam?! To coś
niewłaściwego, że Peter mnie objął na pożegnanie? Maya też to
zrobiła i co z tego! To normalne, bo tak właśnie zachowują się
przyjaciele... Czuję irytacje. Zostałam bardzo niesprawiedliwie
potraktowana... Siedzę uparcie patrząc przez okno po swojej
stronie, a Harvey bynajmniej nie planuje przerywać ciszy. Dopiero,
kiedy wjeżdżamy do tunelu i widzę swoje odbicie w szybie nie
wierzę w to jak się zachowuje. Facet mógł przez chwilę myśleć,
że zastrzelono mu matkę, starał się nie wyglądać jak kłębek
nerwów i teraz mu to puściło. Może się odrobinę wyżył na
mnie co z tego! Miałam mu pomóc, a nie stroić fochy jak jakaś
gówniara. Zerkam na niego, ale prowadzi w pełnym skupieniu. W
radiu właśnie kończy się "Seven Devils", a zaczyna "No One" Alicii Keys.
- Co z Nati? - pytam
miękko.
- Jedzie prosto do
Bloomberg - udziela szybkiej odpowiedzi i na powrót zaciska usta.
Jest na mnie zły i koniec. Wiem już co powinnam zrobić.
- Odwieziesz mnie do
domu? - ryzykuje bezpośrednie pytanie.
- Co? - odwraca się na
chwilę w moją stronę z wyrazem kompletnego zaskoczenia -
Dlaczego?!
- Spędzisz czas z
Nati...
- Owszem z tobą i Nati.
Obiecałaś mi cały weekend. Proszę cię nie denerwuj mnie już
więcej - ucina wracając do prowadzenia w ciszy.
- No właśnie dlatego
chcę wrócić do domu! - moje emocje nie wytrzymują już ani
chwili dłużej. Odkąd z nim jestem muszę się hamować z ich
okazywaniem - Właśnie dlatego, że chciałam ci pomóc, a tylko
cię denerwuje!
Zerka na mnie jeszcze raz
ze zmarszczonymi brwiami i nie odzywa się już ani razu aż nie
parkuje na podziemnym parkingu w Bloomberg Tower.
- Dzięki za uszanowanie
mojej prośby - nie mogę się powstrzymać przed zjadliwością,
kiedy otwiera przede mną drzwi.
- Nie masz kluczy - mówi
już bez nerwów, a mnie zatyka. No tak... Tylko po to mnie
przywiózł! I dlaczego jest mi przykro? Sama się prosiłam! W
totalnym milczeniu wjeżdżamy na górę. Czuję, że mi się
przygląda, ale nie mam odwagi podnieść wzroku. Kiedy drzwi się
rozsuwają w holu przy ścianie wita nas Trevor.
- Wszystko w porządku
Trevor mojej matce nic nie będzie. Możesz wracać do siebie - mówi
Harvey sucho i patrze współczująco na Trevora, który z
beznamiętną miną lekko potakuje kiedy go mijamy. W salonie od
razu dopada nas Nathalie.
- Jezu tato co się
stało?!
- Chodź wszystko ci
opowiem - idzie w stronę kanapy i w ostatniej chwili łapie mnie za
rękę ciągnąc za sobą - Twoja babcia miała dzisiaj
najzwyczajniej pecha. Jest najlepszym przykładem znalezienia się w
nieodpowiednim miejscu i czasie - siadamy na kanapie, a Nathalie na
stole naprzeciwko nas. Jest lekko blada ze strachu. Harvey opowiada
jej wszystko co wiemy i nie zagłębia się za specjalnie w
przestrzelone kości. Bardzo rozsądnie.
- Dzwoniłeś do doktora
Hemisha? - to pierwsze pytanie Nathalie. Harvey wzdycha cicho i
ściska moją rękę.
- Nie ma takiej
potrzeby. Babcia jest w dobrych rękach.
ŁaŁ!!! Krzyczy całe
moje ciało, a ja staram się je uciszyć. No to było coś!
- A co z tym gościem,
który ją postrzelił?
- Właśnie zamierzam
pojechać na komisariat i się dowiedzieć - wstaje, a ja razem z
nim - Ale najpierw jeśli nie masz nic przeciwko chciałbym zamienić
kilka słów z Wik w gabinecie.
- Jasne - odpowiada
lakonicznie, a ja cała sztywnieje.
Chce ze mną porozmawiać?
W gabinecie? Nie byłam jeszcze w jego gabinecie... Idziemy przez
długi salon. Tym razem nie będę zdziwiona... Widziałam jego
biuro w kancelarii i wiem, że ten nie będzie mu ustępował
niczym. A już najmniej rozmiarem. Przygotowuje umysł na nową
dawkę nieprawdopodobnego bogactwa. Podchodzimy do grubych dwu
skrzydłowych drzwi i Harvey jednym pchnięciem otwiera je przede
mną. No cóż stwierdzenie, że nie zaskoczy mnie swoim "domowym"
gabinetem było bardzo odważne. Zatrzymuje się w progu i musi mnie
lekko wepchnąć do środka. To najcieplejsze i najmilsze
pomieszczenie jakie do tej pory widziałam. Jest w przeciwieństwie
do lodowo białej reszty w ciepłych drewnianych kolorach.
Oczywiście jest bardzo duży i oczywiście zakończony
panoramicznym oknem, ale wszystko poza tym jest takie inne niż do
tej pory oglądałam... Na podłodze leży bardzo przyjemny, brązowy
dywan, a ściany są w kolorze bladego beżu. Po obu stronach
ustawione są wysokie regały wypełnione po brzegi. Wolną
przestrzeń na ścianie zajmuje duże, piękne, portretowe zdjęcie
roześmianej Nathalie. Na biurku ułożona równiutko dokumenty są
głównym planem tuż obok laptopa iPod'a.
- Dlaczego nie wchodzisz
dalej? - Harvey przerywa zniecierpliwiony mój rekonesans.
- Jak tu ładnie -
uśmiecham się na widok drewnianego modelu łodzi na biurku.
- Tutaj ci się podoba?
- marszczy brwi z niedowierzaniem - W całym moim apartamencie
podoba ci się akurat to miejsce?
Kiwam energicznie głową.
- Zwykle jest tak, że
dom mówi o gospodarzu. Z całego twojego apartamentu mogłabym
powiedzieć, że jesteś zimny, lubisz luksus, porządek i wygodę.
Przez swoje okna kontrolujesz co robią ci mali ludzie poniżej
ciebie.
Ma zamyślona minę i
chwilę milczymy.
- Jest w tym więcej niż
ci się wydaje - mruczy cicho patrząc w okno.
- Być może - na moje
usta wypływa niekontrolowany uśmiech - Ale teraz przyprowadzasz
mnie tutaj i... - podchodzę powoli do biurka i patrze po drodze na
półki prawie uginające się po ciężarem niezliczonej ilości
kodeksów i różnych leksykonów naukowych - I widzę Harveya,
który jest zafascynowany swoją pracą, lubi czytać, kocha swoją
rodzinę... Jest fanem sportowym! - pod oknem na specjalnie
zmontowanym stojaku jak miecze samurajskie umieszczono kije
bejsbolowe z autografami! Podchodzi do mnie i stoimy przodem do
siebie przy biurku. Unoszę dłoń i kładę mu na wysokości serca
- Widzę tą część ciebie, którą na co dzień tak skrzętnie
ukrywasz - i chociaż tylko w myślach muszę dodać, że jestem nią
zachwycona!
Obserwuje mnie. Bez
uśmiechu, bez gniewu, ale za to z niepewnością. To nowość!
Łapie mnie za dłoń spoczywającą na jego piersi i unosi do ust.
Czyli nie jest zniesmaczony, ani zły na moją wścibskość...
Całuje delikatnie moje palce.
- Czy to znaczy, że
zostaniesz? - pyta tak cicho jakby się bał, że ucieknę na dźwięk
jego głosu. No tak... Przypomina mi się po co tu przyszliśmy.
- Nie wiem czy powinnam
- spuszczam wzrok.
- Dlaczego uważasz, że
nie powinnaś?
- Nie wiem... -
powtarzam się - Chyba niezbyt dobrze wpływam na twoje nerwy, a
teraz nie potrzebujesz większych emocji - staram się być
zdecydowana.
- Nie wygaduj głupot!
Obiecałaś mi, że zostaniesz na weekend... Cieszyłem się
bardzo...
Podnoszę wzrok na jego
szczere pełne nadziei oczy i nie wierzę w to co słyszę. Usta mi
się rozchylają samoistnie, kiedy dokłada jeszcze nieśmiały
uśmiech. Jezu gdzie poszedł pan mecenas!!
- Jeszcze nigdy nie
spędzałem tak z nikim czasu... i chyba mi się podoba.
- Chcesz, żebym
została? - nie... nie wierzę!
- No oczywiście, że
chcę! - odzyskuje wigor - Co prawda musimy zrezygnować z koszuli i
zaraz sprawdzę czy w kuchni nie zostały żadne guziki po
poprzedniej, ale bardzo chcę spędzić z tobą kolejną noc. To
wszystko jest takie nowe i ekscytujące...
- Owszem - zarzucam mu
ręce na szyję - Spanie z tobą odbieram tak samo.
Przyciąga mnie mocno do
siebie i pociera nosem o mój nos.
- Zostaniesz?
- Zostanę - jestem
zachwycona, kiedy ciemniejące oczy zbliżają się do mnie. Kiedy
owiewa mnie gorący oddech i kształtne usta zaczynają pieścić
moje.
- Cieszę się - mruczy
i rozchyla językiem moje wargi. Nie mogę powstrzymać cichego
pomruku przyjemności. Czy niewinny pocałunek powinien aż tak
zniewalać? Tak świetnie smakuje. Wplatam mu ręce we włosy i
wciskam swoje ciało w jego. Drżę pod naporem jego mięśni, kiedy
tak władczo przyciąga mnie do siebie. Znowu zaczynam zapominać
gdzie jestem i koncentrować się tylko na tym co robię. Dociera do
mnie pukanie do drzwi i zwinny język opuszcza moje usta. Mrugam
oczami oszołomiona wybuchem namiętności, a Harvey z płonącymi
oczami uśmiecha się do mnie prowokacyjnie. Odsuwa się ode mnie o
krok, ale nie wypuszcza mnie z ramion.
- Proszę! - mówi już
tym zimnym, trzeźwym głosem. W drzwiach pojawia się Trevor.
- Detektyw Demming czeka
na pana.
- Jedziemy za dziesięć
minut.
- Który samochód
przygotować?
- Może być audi.
Trevor kiwa głową i
wychodzi zamykając za sobą drzwi. Jeej! Nie wiem, czy w wojsku
mogłoby to wyglądać poważniej... Wzdycham i nie wiedzieć czemu
coś przykuwa moją uwagę ponad ramieniem Harveya.
- Co się stało? - pyta
zaalarmowany moimi szeroko otwartymi oczami.
- Czy to są winyle? -
patrzę na regał suto zaopatrzony w poukładane jedno obok drugiego
opakowania z płytami.
- Mhm. Lubisz winyle?
- Uwielbiam! - prawie
piszczę z radości.
- Jesteś niesamowita...
- Dlaczego znowu? -
przenoszę wzrok z powrotem na niego.
- Jesteś zachwycona
tymi wszystkimi rzeczami, które... - zatrzymuje się w porę
opamiętując, ale ja dobrze wiem co chciał powiedzieć.
- Które kompletnie nie
interesowały innych kobiet?
Kiwa głową. Nawet mnie
to za bardzo nie zmartwiło, zażenowało, ani zdenerwowało.
Spłynęła po mnie informacja o moich poprzedniczkach.
- Moja babcia miałaby
na to określenie, ale nie powtórzę tego na głos - mówię
zupełnie swobodnie. Widzę jak oddycha z ulgą.
- Więc baw się tutaj
ile chcesz. Gramofon jest w tamtej szafie - buziak w czoło - Idę
się przebrać i wrócę do was jak najszybciej.
Rozumiem, że nie ma mowy
o tym, żebym z nim pojechała. Ok...
- Rzucisz okiem na Nati?
Nie chcę, żeby się martwiła na zapas.
- Oczywiście - wychodzę
z nim z gabinetu i podczas, kiedy on skręca na schody ja idę do
salonu. Zerkam na biały zegar nad kuchnią. Jest już
siedemnasta... Nie mam pojęcia kiedy minął dzień... Nathalie
nigdzie nie widać. Idę do kuchni. Może powinnam coś ugotować?
Harvey pięć minut później schodzi na dół.
- Głodny? - pytam,
wyciągając artykuły z lodówki.
- Coraz bardziej -
mruczy nieoczekiwanie tuż nad moim uchem. Odwracam się z brokułem
w ręce. Ubrany w jeden ze swoich szytych na miarę garniturów
znowu wygląda jak Harvey, którego poznałam. Jak pan Bezwzględny
Mecenas z Którym Nie Waż Się Zaczynać Bo Cię Zmiażdży.
Podoba mi się!
- Przy tobie jestem
wiecznie głodny panno Hastings - całuje mnie delikatnie w usta -
Wrócę jak najszybciej - i już zmierza w stronę wyjścia. Cudowny, nieugięty Harvey, który ma swoją ciepłą, słodką stronę...
Można by powiedzieć że szczęście w nieszczęściu;) Nie ma co: Ty naprawdę masz talent do pisania:)Aż się wierzyć nie chce, jak bogata jest ludzka wyobraźnia:)
OdpowiedzUsuńNo i tym sposobem będę się starała jeszcze bardziej ;)
OdpowiedzUsuń