poniedziałek, 14 stycznia 2013

SPICY Rozdział 28

    Przebudzam się w ciepłej pościeli w pałacu mojego tajemniczego księcia. Prężę się wyciągając rękę na miejsce obok mnie. Jest puste... Hmm. Czyżby on w ogóle nie sypiał? Obracam się na drugi bok i zerkam na okna. Z przyjemnością zauważam, że te od wschodu mają zaciągnięte rolety. Zamykam oczy i zapadam w przyjemną drzemkę.
    Kiedy ponownie otwieram oczy całe moje ciało jakby czekało na ten moment, bo nagle eksploduje niespożytą energią. Siadam i od razu zauważam "moją" koszulę idealnie wyprasowaną rozłożoną na łóżku obok mnie. Zakładam ją i wstaje z łóżka. Podchodzę do okien i odnajduje mechanizm otwierający rolety. Bezszelestnie podjeżdżają do góry i aż cofam się o krok kiedy wielkie krople deszczu z impetem uderzają o szybę. No tak... Na 54 piętrze pewnie trochę wieje... Jak może padać, kiedy jest mi tak... pięknie? Tak, chyba tak się właśnie czuję. Czuję się piękna i czuję, że jest pięknie. Wchodzę do łazienki. Z wczorajszej nocy zostały tylko kwiaty. Zniknęły świece, zniknęły nasze ubrania. Podłoga jest wytarta. Ależ to było nadzwyczajne. Tyle wysiłku włożonego w sprawienie mi przyjemności. Wyciągam jedną z róż z kryształowego wazonu i wciągam mocno jej słodki zapach. Hmm... Ten zapach już zawsze będzie mi przypominał noc zaaranżowaną przez Harveya. Noc kiedy prawie spłonęłam z podniecenia. Idę wolno ścieżką pomiędzy kwiatami i przysiadam na schodkach do wanny. Dotykam jej brzegu. Zanurzam nos w róży i zamykam oczy. Sceny przewijają się przez moją głowę jak w kalejdoskopie. Wyczuwam go jak tylko pojawia się w drzwiach. Tylko szelest kwiatów obwieszcza jego nadejście. Siada za mną i obejmuje mnie ciasno w pasie.
    - Dzień dobry - mówi mi prosto do ucha.
    - Cześć - unoszę głowę znad róży i dostaje buziaka w policzek.
    - Podoba ci się?
    - Jak się obudziłam myślałam, że mi się to przyśniło - kręcę głową podziwiając wszystko dookoła.
    - To był sen. Spełniony sen.
    Nagle sobie coś przypominam i odwracam się do niego zarzucając jedną nogę na jego kolano. Jest nagi od pasa w górę. Baardzo ładnie! Wszystko we mnie się cieszy.
    - Wiesz kiedy śniłeś mi się po raz pierwszy?
    - To nie był twój jedyny sen o mnie? - wygląda na naprawdę zdziwionego. Kręcę energicznie głową i uśmiecha się - Zamieniam się w słuch.
    - Przyśniłeś mi się po tym dniu, kiedy pojechałeś ze mną na miejsce zbrodni...
    Kiwa głową słuchając mnie uważnie.
    - Następnego dnia, kiedy przyjechałam do kancelarii modliłam się żeby tylko cię nie spotkać... Nie potrafiłam na ciebie spojrzeć, żeby nie przypominać sobie tego snu...
    - Wyobrażam sobie twój dramat moralny. Byłaś z innym i fantazjowałaś o obcym facecie. To zbyt niegrzeczne jak na ciebie.
    Przyglądam mu się uważnie, ale nie widzę żadnej kpiny, ani ironii.
    - Opowiesz mi?
    Odwracam się z powrotem tyłem. Nie mogę mu opowiadać takich rzeczy patrząc mu w oczy.
    - Nie mogłam się ruszyć - zaczynam nieśmiało opierając się wygodnie plecami o jego pierś i dotykając aksamitnych płatków róży - Chyba byłam skrępowana. Miałam zasłonięte oczy nie wiedziałam kto mnie dotyka... - chyba rozsądnie będzie pominąć fakt, że byłam pewna, że to Dominik! - Doprowadzałeś mnie do szaleństwa pieszczotami... Naprawdę byłam blisko... Wtedy odsłoniłeś mi oczy i cię zobaczyłam. Obudziłam się przerażona i dziko podniecona... I pojechałam do kancelarii...
    - Pamiętam jak spąsowiałaś na mój widok. Nie wiedziałem o co chodzi, więc uznałem za bezpieczniejsze udawać, że tego nie widzę. Rzadko nie wiem o co chodzi i nie czuję się zbyt komfortowo w takiej sytuacji.
    - Na szczęście nie musiałam się już spotykać z Dominikiem...
    - Tak kiepsko ci wychodzi udawanie. Dlatego mamy nasz układ. Zapragniesz kogoś innego i zwyczajnie mi o tym mówisz. Bez żadnego stresu, bez wyrzutów, zobowiązań.
    Nie to chciałam usłyszeć! To jest to czego już nigdy nie chciałam usłyszeć! Nie chcę żadnego układu!
    Mina mi rzednie, a humor opuszcza.
    - Głodna?
    - Nie bardzo - tracę całą energię.
    - Niemożliwe. Idę zrobić śniadanie, a ty zejdź za kwadrans ok?
    - Mhm - kiwam głową.
    - A co do twojego snu... pomyślimy! - wstaje i idzie do drzwi. Zatrzymuje się na chwilę i odsuwa panel w ścianie.
    - Pamiętaj o swoich rzeczach - dodaje i wychodzi.
    Kurcze. Uda ci się!! To dopiero początek. Jeszcze nie zdążył się zastanowić. Nie zdążył niczego przetrawić. Uda ci się...!! Nadal chodzi mu tylko o seks... I za nic z niego nie zrezygnuje, ale dogrzebiemy się czegoś więcej! Pewność siebie i pozytywne myślenie to połowa sukcesu. Podnoszę się z podłogi i idę w stronę magicznej półki.
    O jasna cholera!
    Patrzę kilka sekund nie mrugając na jej zawartość. Są tu wszystkie etykietki jakich nie znajdzie się u mnie w domu. Chyba, że na próbkach. Kremy, balsamy, perfumy, olejki... Splądrował pół drogerii?! Mój Boże moja miesięczna pensja nie starczyłaby na połowę tych rzeczy. Nawet nie wiem po co mi to?! Moją uwagę przykuwa nieduża szkatułka obita aksamitem. Biorę ją ostrożnie do ręki i powolutku otwieram. Prawie mi wylatuje kiedy widzę co jest w środku. To ewidentnie reszta kompletu do mojego wisiorka. Cienka żyłka z platyny z zaczepionym identycznym diamentem na rękę i ekstremalnie delikatne i piękne kolczyki... Jezu! Co on sobie myśli?! Nie będę tego używała za nic w świecie! Aż mi ciarki przechodzą na samą myśl o tym! Szczoteczka do zębów i szczotka do włosów leżące pomiędzy tym wszystkim wyglądają tak absurdalnie, że aż się zaczynam śmiać. Biorę je i zamykam szybko panel. Reszta mnie nie interesuje. Doprowadzam się do jako takiego porządku biorąc pod uwagę mój strój i schodzę na dół. Pachnie przepysznie i chyba naprawdę jestem odrobinę głodna.
    - Tylko zaznaczam, że nie mam pojęcia o gotowaniu i nie wiem co robię - mówi Harvey kiedy tylko mnie widzi. A to ci dopiero!
    - Nie potrafisz gotować? - opieram się o bufet i oglądam z zainteresowaniem jego poczynania.
    - Mam nadzieję, że lubisz bekon, bo kroiłem go przez pół godziny - ma bardzo skoncentrowaną minę.
    - Owszem. Co to będzie?
    - Jeśli mi pomożesz jajecznica, jeśli nie nieokreślona, przesolona masa jajek ze skorupkami.
    - Nie lubię jajek ze skorupkami - krzywię się rozbawiona.
    Wyciąga do mnie dłoń z łyżką.
    - Nie - kręcę przecząco głową.
    - Więc na twoje specjalne życzenie będzie jeszcze przypalona!
    Podchodzę do niego i wyjmuję mu łyżkę z ręki.
    - Nie zrobię tego za ciebie! Nauczę cię!
    - Chcesz mnie nauczyć?
    - Harvey... Wiesz wszystko i taka luka? - pokazuję na patelnię.
    - Mogę ci opowiedzieć jak to zrobić. Po prostu nie mam praktyki!
    - Jasne! Więc można powiedzieć, że teoretycznie umiesz gotować?
    - Doskonale to ujęłaś!
    - Podaj jajko - uderzam nim lekko o brzeg patelni i wlewam zawartość na patelnie - Teraz ty - odsuwam się. Idzie mu to co najmniej tragicznie. Dopiero po trzecim nie musimy wybierać skorupek z patelni. Chwalę go jak małego chłopca i jest z tego najwyraźniej zadowolony. Wszystko utrudnia mi jego strój, który składa się z samych spodni od piżamy. Tak fajnie subtelnie podkreślają jego... atuty. I tak świetnie teraz prezentują się jego wąskie biodra przy szerokich nagich ramionach. Mam ochotę go cały czas dotykać, więc korzystam z każdej okazji, żeby się o niego poocierać.
    - Teraz solisz. I pamiętaj, że zawsze możesz dosolić gorzej w drugą stronę.
    - Zapamiętam.
    - Chodź tu - łapę go za rękę i ciągnę tak, że stoi dokładnie za mną. Wkładam mu w dłoń łyżkę i trzymając za nadgarstek pokazuje jak powinien mieszać. Sprawa się komplikuje, kiedy jego druga ręka zaczyna gładzić moje udo, a nagi tors zaczyna mnie prawie parzyć przez koszulę.
    - Nie koncentrujesz się - karcę go nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
    - Bardzo uważam - całuję moją szyję - Po prostu szybko załapuje.
    - Taki jesteś cwany? - głos mnie znowu zdradza.
    - Jestem bardzo cwany - przygryza mi ucho i nie mogę się powstrzymać, żeby nie sięgnąć za siebie i dotknąć jego jedwabistych włosów. Nie przestając całować mojej szyi i ramienia odstawia patelnie i wyłącza kuchenkę - I chyba jednak nie będziesz nosiła tej koszuli - łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Dosłownie latam w jego objęciach. Robi ze mną co tylko chce i jest to najbardziej podniecająca rzecz pod słońcem. Jestem narzędziem do sprawiania mu przyjemności i jest to na swój chory sposób ekscytujące. Wiem co by powiedział na to psychiatra, ale póki sprawia mi to przyjemność i to dziką nie zamierzam z niego zrezygnować. Ledwo zdążę się zorientować co się dzieje, a już siedzę na stole z mocnym wybrzuszeniem w spodniach Harveya między nogami. Nie mogę oderwać od niego wzroku.
    - Myślałam, że mężczyźni nie mogą tak często... - wyparowuje zanim pomyślę.
    - Jezu mała z kim ty się zadawałaś?! - pyta przerażony i już czuję jego palce we mnie. Biodra same mi wyskakują w jego rękę - Doskonale - uśmiecha się - Naprawdę jeszcze nikt ci nie dał rady? - jednym ruchem ściąga spodnie.
    - Na to wychodzi - mam bardzo chrapliwy głos. Sama jestem zdziwiona, że chcę ciągle i ciągle.
    - Powiedzieć ci coś w tajemnicy? - szepcze tuż nad moją twarzą łapiąc w dłoń swoją męskość. Jestem tak rozedrgana, że nie wiem na co mam patrzeć - Mnie też nie - mówi prawie bezgłośnie i bez ostrzeżenia wbija się we mnie. Krzyczę głośno upadając na plecy. Zaczyna się poruszać trzymając mnie za biodra. Oplatam go nogami i pozostaje mi tylko przyjmować pchnięcia. Szarpie za moją koszulę i guziki trzaskają na podłogę.
    - Uwielbiam twoje piersi... - syczy zwiększając tempo. Krzyczę i wije się kiedy ogarnia mnie orgazm. Policzki mi płoną, kiedy widzę jego twarz w ekstazie. Robi się dzika i mrocznie piękna.
    - Harvey... - leżę płasko na stole nie mogąc złapać tchu po tym nieoczekiwanym ataku.
    - Lepiej prawda? - uśmiecha się zupełnie niemądrze opierając nade mną.
    - Lepiej się śpi, lepiej się wstaje, ma się lepszy apetyt...
    - Ulepszę twoje życie! Przekonasz się, że lepiej się ogląda telewizję, lepiej się idzie do pracy... No i w ciągu dnia są trzy posiłki...
    - To dlatego tak mało jadam... - udaję, że się nad tym zastanawiam. Całuje mnie prościutko w usta. Obejmuję go za szyję nie chcąc wypuścić.
    - Trzymaj się mała - otwieram szeroko oczy kiedy podrywa mnie ze stołu i okręca dookoła.
    - Jesteś szalony! - odchylam głowę zaśmiewając się.
    - Chcę po śniadaniu usłyszeć o wszystkich twoich mężczyznach - stawia mnie na ziemię, zakłada spodnie i idzie do szafki z talerzami.
    - Dlaczego tak się przy tym upierasz?
    - Chcę wiedzieć! Lubię wiedzieć...
    - To nie będzie długa historia wiesz o tym?
    - Nie wiesz jak mnie to cieszy. Dzięki temu mogę ci to wszystko pokazywać... To tak jakbym cię odkrywał.
    - No dobrze, ale najpierw chcę nową koszulę...
    Po zjedzonym śniadaniu przenosimy się na kanapę i po raz pierwszy udaje nam się uruchomić telewizor. Spędzamy zwyczajne normalne przedpołudnie oglądając wiadomości. Harvey rozłożony z nogami na stole, ja tak jak lubię po turecku. Muszę się kontrolować, żeby go nie dotykać i nie wisieć na nim cały czas. Kiedy kończą się informacje giełdowe, które ogląda jak dobry film akcji wyłącza telewizor i pilotem włącza muzykę.
    - Wiolonczela wczoraj... - dostaje nagłego przebłysku - Co to było?
    - White Stones. Nogi - klepie na kanapę po drugiej stronie swoich nóg - A to koncert skrzypcowy Beethovena - udziela szybko informacji, kiedy sadowię się wklejając w jego ciało. Otacza mnie ciasno ramieniem i wsadza nos w moje włosy wdychając głęboko mój zapach. To miłe.
    - No więc co się działo po Joshu?
    Och... Znowu zaczyna swoje...
    - Naprawdę mam ci wszystko opowiedzieć? - krępuję się.
    - Nie musisz zdradzać wszystkich szczegółów jeśli nie chcesz.
    Jezu przy jego „doświadczeniach” to będzie upokarzające...
    - Ok po Joshu był Liam, po nim Peter, z nim stworzyłam coś na kształt poważnego związku i byłam z nim całe cztery lata. No a później już wszystko wiesz...
    - I tyle? - pyta z niedowierzaniem.
    - Przepraszam! Jakoś nie czuję się... winna...
    - Nie no w porządku! - zapewnia mnie szybko - Z tego, że nie szukałaś przygód i nie eksperymentowałaś z kimś... doświadczonym płyną same korzyści.
    Milkniemy na chwilę. Harvey patrzy przed siebie, a ja wtulam twarz we włoski na jego piersi. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła pozostać na to obojętna...
    - Jezu z taką frekwencją można cię uznać za dziewicę! - wypala w pewnej chwili. Zamiast się obrazić wybucham śmiechem. Śmieje się i nie mogę przestać. Kończę dopiero kiedy brakuje mi tchu, i zaczynają mnie boleć mięśnie brzucha.
    - Tylko nie mów, że chcesz mnie rozdziewiczyć!
    - Najpierw muszę ci zrobić edukację seksualną.
    Uśmiecha się tak pogodnie patrząc na mnie z góry. Mógłby mieć każdą kobietę gdyby tylko kiwnął palcem... Absolutnie każdą! A chce mnie...
    Dźwięk telefonu przerywa nam tą niezwykłą chwilę niemego, intymnego porozumienia. Harvey patrzy na niego z niechęcią i rozłącza się.
    - Po co trzymasz telefon przy sobie, skoro nie chcesz odbierać?
    - Nawyk...
    - Czy potrzeba kontroli?
    - Aż tak mnie znasz?
    - Nie używałabym tak wielkich słów.
    Telefon znowu zaczyna dzwonić i Harvey traci cierpliwość. Łapie za niego nerwowo i odbiera.
    - Czego nie zrozumiałeś w zdaniu "masz dwa dni wolne"?!
    O dziwo nie jest specjalnie zdenerwowany.
    - Co?! - prostuje się nagle i muszę się mocno złapać, żeby nie spaść z kanapy. Patrzę zaniepokojona jak twarz mu szarzeje - Gdzie?... Kiedy?... W którym szpitalu?
    Ściągam z niego nogi i podnoszę się z kanapy z lekkim przerażeniem.
    - Już jadę - odkłada telefon i wstaje.
    - Co się stało?
    - Moja matka została postrzelona, jest operowana.
    Czuję jak mi włosy stają dęba. Martha?!
    - Muszę jechać do szpitala - rusza w stronę schodów.
    - Jadę z tobą! - mówię bez wahania. Kiwa tylko twierdząco głową. Telefon znowu dzwoni i Harvey nie patrząc na wyświetlacz odbiera.
    - Tak? Tak słonko nic się nie martw. Oczywiście, że tak. Już wyjeżdża - rozłącza się. Wybiera jakiś numer wszystko to robi nie zatrzymując się ani na chwilę - Do mnie - rzuca i rozłącza się. W sypialni wchodzi prosto do garderoby i muszę na chwilę wstrzymać oddech. Najzwyczajniej w świecie przeniósł tutaj jakiś sklep... Czy cokolwiek w jego domu może mieć normalny rozmiar? Od wejścia po lewej stronie wisi długi idealnie rozwieszony rząd marynarek, po prawej koszul ułożonych kolorystycznie od czarnego do białego, a na przeciwko drzwi jego piękne garnitury. Jest ich ze sto tysięcy! Nic dziwnego, że nie widziałam go nigdy dwa razy w tym samym... Na środku w dwóch rzędach ustawione są białe błyszczące komody. Jeden rząd tyłem do drugich. Wycofuje się cichutko, żeby nie widział mojej miny. Chciałabym chociaż na pięć minut wyjść z szoku. Martha... Teraz powinnam pomyśleć tylko o niej... Jeeej!!
    - Gdzie ukryłeś moje ubrania? - krzyczę zaglądając do łazienki. Odwracam się i prawie na siebie wpadamy.
    - Załóż to - podaje mi papierową torbę z logiem Barney's. Ma już na sobie spodnie i buty... Kiedy on to założył? Zerkam do środka i widzę jakieś równo poskładane ubrania.
    - To nie moje ubrania.
    - Pomyślałem, że jak zdecydujemy się gdzieś jednak wyjść to nie będziemy jechać najpierw do ciebie - mówi wchodząc z powrotem do garderoby.
    - Więc postanowiłeś mi kupić ubrania?! - nie no to już lekka przesada.
    - A chcesz paradować w tych imprezowych? Z dekoltem do pasa?
    - To nie znaczy, że musiałeś mi kupować ubrania! - jestem naprawdę zła. Wychodzi zapinając koszulę i ma wściekłą minę. Naprawdę wściekłą.
    - Moja matka leży w szpitalu - cedzi - Jeśli jedziesz ze mną masz trzydzieści sekund na założenie zawartości tej torby. Nie będę z tobą dyskutował.
    O kurcze! Odwracam się napięcie i znikam w łazience. Tego chcemy uniknąć. Zwłaszcza, że ma rację... Nie wiadomo w jakim stanie jest Martha, ani jakim cudem oberwała, a ja się tu rozdrabniam nad jakimiś ubraniami. Wyrzucam na ziemię zawartość torby. Jest tu wszystko łącznie z bielizną... Zakładam srebrny, połyskujący komplet super seksownej bielizny, szare jeansy i czerwoną śliską bluzkę. Z uśmiechem stwierdzam, że jest wykończona równiutko pod szyją. Na to mam lekką kurtkę w odcieniu jaśniejszej szarości niż spodnie i wysokie czerwone szpilki. Nie mam czasu na oglądanie metek, ale po materiale poznaje, że musiało pójść w tysiące. No trudno będziemy musieli o tym porozmawiać, ale nie teraz. Znowu fala niepokoju przepływa przez moje ciało i czym prędzej wybiegam z łazienki.
    - Dobra. Informuj mnie na bieżąco już jedziemy - Harvey na mój widok rozłącza się i wyciąga w moją stronę rękę. Muszę biec żeby za nim nadążyć. Maksymalnie koncentruje się na schodach, gdzie jeszcze bardziej przyspieszamy.
    - Przywieź Nathalie z Freeport.
    Podnoszę głowę. Mam jechać po Nathalie? Dopiero teraz zauważam Trevora stojącego z rękoma za plecami na środku salonu. Nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, wiec nie silę się na powitanie - Martha jest w szpitalu raczej nic jej nie będzie, ale nie wiem nic więcej. Uspokój ją i jedźcie prosto do Memorial.
    Trevor tylko kiwa głową i już pędzimy do wyjścia. Peter pracuje w Memorial Hospital! Kiedy Harvey wydawał polecenia zdążyłam tylko wyciągnąć telefon z torebki. Na parkingu kierujemy się szybko w stronę sportowej, czarnej bestii. Nie będziemy grzecznie jechać...
    Całą drogę zastanawiam się tylko jakim cudem nie goni nas jeszcze policja. Nigdy nie jechałam tak szybko. Brałam udział w pościgach, ale pędziłam po prawie pustej trasie. Teraz jedziemy zatłoczonym miastem. Na moje każde pytanie słyszę tylko zimne "nie teraz". Ciągle bezskutecznie staram się dodzwonić do Petera. Mam nadzieję że to on operuje Marthe... Ale jeśli nie dlaczego do cholery nie odbiera! Wybieram ponownie jego numer. Czekam aż włącza się sekretarka. Wrrr!
    - Gdzie tak ciągle dzwonisz?! - pyta poirytowany.
    - Nie... Nigdzie... - mruczę kiedy parkujemy przed szpitalem. Po wejściu chce się udać do recepcji, ale Harvey zdecydowanie ciągnie mnie do windy.
    - Wiesz gdzie iść?
    - Oczywiście, że wiem.
    Trzyma mnie kurczowo za rękę i czuję w tym małą desperacje. Muszę mu pomóc jak tylko będę potrafiła. Wiem, że w życiu by się do tego nie przyznał, albo nawet nie jest tego teraz do końca świadomy, ale boi się o matkę i to bardzo.
    - Wiesz jak do tego doszło? - pytam nieśmiało. Nie mogę nie zauważyć, że ma spodnie w podobnym kolorze do moich. I białą koszulę oczywiście.
    - Jeszcze nie - sprawia wrażenie jakbym mu przeszkadzała, ale ani na sekundę nie luzuje uścisku mojej dłoni. Drzwi się rozsuwają i pierwsze co mi się rzuca w oczy to Maya i Carlo. Co oni tu robią?! Ruszamy w ich stronę z całym impetem i muszę strasznie drobić kroczki w wysokich obcasach, żeby nie wyłożyć się na środku.
    - Co z nią? - Harvey od razu atakuje Carlo.
    - Nic nie wiadomo ciągle ją operują.
    - Jezu to się stało tak szybko Harvey nie mogłam nic zrobić - Maya przeczesuje co chwilę nerwowo burzę czarnych spiralek na głowie.
    - Po kolei co się wydarzyło? - jest jak zwykle potwornie opanowany. Widzę rumieniec Maya i prawie czuję jaka się teraz czuje dziecinna.
    - Spotkaliśmy Marthe u Bayleysa. Wpadła na drinka. Nie zabawiła długo. Kiedy wychodziła zrobiła się niezła afera. Jeden z klientów wpadł w prawdziwą furię, bo było coś nie tak z zamówieniem. Był nieźle wstawiony. Zaczął robić awanturę, nie dał się uspokoić. W pewnej chwili po prostu wyciągnął pistolet strzelił do kierownika restauracji. Nie trafił. Martha dostała w rękę, ale najgorsze było to, że spadła ze schodów i straciła przytomność. Nie odzyskała jej aż do przyjazdu pogotowia. Maya obezwładniła faceta i jest w areszcie w piątce.
    - Kto operuje? - pytam jakby to była najistotniejsza rzecz pod słońcem.
    - Nie mam pojęcia - odpowiada Carlo.
    - Jezu nie pomyślałam o Peterze! - Maya bije się z całej siły w czoło.
    - Nie mogę się do niego dodzwonić. Możliwe, że ma dyżur...
    - Przepraszam co z postrzeloną kobietą? - Harvey rusza w stronę pielęgniarki. Ta zatrzymuje się i patrzy na niego bez słowa i zdaje się bez tchu zdecydowanie zbyt długo. Zmraża mnie to. Zwłaszcza, że znam ją przynajmniej z widzenia.
    - Jej stan jest zupełnie stabilny. Nic jej nie grozi - odpowiada z niemądrym uśmiechem.
    - Kto operuje? - dopytuje się.
    - O panna Hastings - czego się tak dziwi?! - Doktor Kovack.
    - Cholera jasna - wyciągam telefon i po raz setny wybieram numer do Petera - Doktor Lancaster?!
    - Zaraz sprawdzę - patrzy na mnie jakbym jej zabrała prezent bożonarodzeniowy sprzed nosa.
    Była tak zaszokowana Harveyem, że dziwię się, że mnie w ogóle poznała.
    - Kto z piątki przyjechał na miejsce? - pyta Harvey Carlo.
    - Detektyw Demming. Przyjedzie, kiedy Martha poczuje się nieco lepiej.
    - Skąd znam Demminga? -mruczę cicho.
    - Pewnie gdzieś nam się już zaplątał... - odpowiada Maya.
    Pielęgniarka wraca do nas wyprostowana, wygładzona i uśmiechnięta.
    - Doktor Lancaster powinien zaraz przyjechać. Rozpoczyna dyżur za godzinę - mówi jak kelnerka w restauracji, nie jak pielęgniarka.
    - Dziękuję - wyciągam telefon po raz milionowy.
    - Ile może potrwać operacja?
    Kobieta znowu nieruchomieje na sam dźwięk głosu Harveya. No naprawdę... Zerkam na nieco rozbawioną Mayę.
    - Około pół godziny - tym razem nie przebiłaby jej żadna stewardessa w pierwszej klasie - Lekarz wyjdzie do państwa jak najszybciej. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? - ale Harvey już nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Podchodzi do ściany i opiera się o nią plecami. Wciska ręce w kieszenie i przełącza się na tryb czekania. Nie widać po jego twarzy ani cienia zmartwienia. Mój telefon zaczyna dzwonić. Peter!
    - Dlaczego nie odbierasz?! - nieznośny lekarz!
    - Bo skoro dzwonisz to znaczy, że nic ci nie jest.
    - Cóż za dedukcja! - warczę. Mimo to uśmiecham się. Miło jest go usłyszeć! - Za ile będziesz w szpitalu?
    - W zasadzie już jestem.
    - Przyjdź na blok. Kobieta po postrzale. Nic groźnego, ale chcę, żebyś zerknął ok?
    - Oczywiście, że po postrzale - śmieje się.
    - Oczywiście - odpowiadam z uśmiechem - Ruchy Peter! - rozłączam się. Zerkam na Harveya. Jego wzrok zamraża mnie na wskroś.
    - Dlaczego o nim nie pomyślałam? - zastanawia się ciągle Maya.
    O co chodzi Harveyowi?! Mam nadzieję, że nie zrobi mi afery przy Carlo i Mayi. Podchodzę badając jego reakcję, ale silne ramię szybko przyciąga mnie do siebie. Obejmuje go oddychając z ulgą. Kładę twarz na szerokiej piersi i wdycham zapach. Nie wiem czy moja obecność w tej chwili w czymś mu pomaga, ale ja zdecydowanie chcę być teraz przy nim. Odwraca mnie tyłem do siebie, obejmuje mocno w pasie i opiera brodę o moją głowę. Jak wygodnie! Od razu zauważam, że Carlo i Maya oddalili się subtelnie pod przeciwną ścianę. Splątuje palce z jego palcami na moim brzuchu. Czerpię z niego spokój i chcę, żeby on czerpał go ode mnie. Brzęczek windy w odległym końcu zwraca moją uwagę. Wysoki, szczupły brunet w skórzanej kurtce o twarzy tak miłej i łagodnej jak to tylko możliwe od razu zerka w moją stronę. Widzę jak ocenia z daleka Harveya, widzę błysk uśmiechu ciemnych oczu. Podchodzi do pielęgniarek błyskawicznie wymienia kurtę na kitel i ramię w ramię z Pielęgniarką W Czym Mogę Pomóc idzie w naszą stronę. Odgarnia nieco przydługie włosy z oczu, kiedy pielęgniarka pokazuje mu zdjęcie rentgenowskie. Omawiają coś chwilę. Kiedyś jedna z koleżanek porównała go do Christiana Bale'a. Coś w tym jest... Kiedy nas mija mruga do mnie wesoło i odpowiadam mu uśmiechem.
    - Cześć Maya - Maya też uśmiecha się z sympatią, kiedy znika za wahadłowymi drzwiami. Nie sposób nie lubić Petera Lancastera. Ze swoim nieodpartym brytyjskim urokiem małego chłopca na dorosłej przystojnej twarzy rozładowuje wszystkie napięcia kiwnięciem palca.
    - Dlaczego tak ci zależy, żeby twój chłopak tu był? - pyta mnie Harvey tak cicho, że na drugą stronę korytarza nie dobiega żaden szelest. Odwracam się tym razem chowając mu się pod pachą i obejmuje go w pasie, podczas kiedy on przerzuca mi rękę przez ramię, a drugą wkłada do kieszeni.
    - Po pierwsze ty jesteś moim chłopakiem - odpowiadam cichutko - Po drugie Peter to szczęśliwy mąż i ojciec, a po trzecie całkiem nieźle sobie radzi ze składaniem ludzi do kupy.
    - Póki co się wybroniłaś - całuje mnie w czoło - Nie złoję ci dzisiaj tyłka - na widok mojej zaszokowanej miny przyciąga mnie bliżej do siebie. Gdyby nie biedna Martha mogłabym tak spędzić cały dzień. To rozkoszne. Nie wiem ile tak stoimy, ale w pewnej chwili olśniewa mnie pewna myśl.
    - Przepraszam muszę zadzwonić - wyswobadzam się z Harvey'owego uścisku i odchodzę na bezpieczną odległość. Czekając na połączenie zastanawiam się czy mój tyran i despota byłby zły gdybym troszkę się zaangażowała w tą sprawę. Raczej nie miałby powodu złościć się na to, że troszczę się o jego bliskich.
    - Juan mam jedno pytanie - albo mi się wydaje, albo słyszę w tle głos Zoe - Czy ty mi kiedyś opowiadałeś o Demmingu?... Aha... Nie no słuchałam cię uważnie tylko zapomniałam!... Ok... Nie, nic się nie stało. Po prostu jest zaangażowany w pewną sprawę i chcę wiedzieć czy nie schrzani... Super pozdrów Zoe.
    To były partner Gomiego i jest świetnym detektywem. To dobrze mogę być spokojna, że nie wypuści świra. Czuję lekki skurcz z tyłu nogi pod prawym kolanem i rozmasowuje go szybko. Dawno go nie czułam... Odwracam się i widzę Petera rozmawiającego z Harveyem.
    - Co z nią? - pytam szybko podchodząc do nich.
    - Boli cię noga? - Peter zerka na mnie niby od niechcenia.
    - Nie - odpowiadam oczywiście zbyt szybko.
    - Musiało mi się wydawać - uśmiecha się lekko. Uwielbiam jego nienaruszony przez lata pobytu w Stanach brytyjski akcent. I uśmiech małego chłopca. Stał się dla mnie bardzo drogim przyjacielem - Mam dzisiaj nocny dyżur, ale poczekam do południa aż ją wybudzą.
    Harvey odpowiada kiwnięciem głowy i wygląda jakby się nad czymś zastanawiał.
    - Tymczasem przepraszam, ale muszę się przygotować do operacji - znowu czaruje tym słodkim godnym zaufania uśmiechem - Wik mogę cię prosić na sekundę? - dotyka lekko mojego ramienia i już prowadzi mnie do miejsca z którego wróciłam.
    - Co z tą nogą?
    - Nic nie wiem co sobie uroiłeś, ale nic mi nie jest.
    - I wiesz, że możesz do mnie przyjść jak będziesz czegokolwiek potrzebowała? - zakłada ręce na piersi i wygląda teraz bardzo po lekarsku. Uśmiecham się z czułością.
    - Właśnie to zrobiłam - mówię miękko. To naprawdę bardzo dobry przyjaciel.
    - To dobrze - ściska mnie lekko i rusza do windy.
    - A co z Marthą?
    - Nie mogę teraz - rzuca na odchodne i drzwi zasuwają się.
    - Pa kochanie - Maya podchodzi i całuje mnie w policzek.
    Macham do niej odchodzącej u boku Carla. Uśmiechają się do mnie obydwoje, a ja wracam do mojego pana mecenasa
    - Do zobaczenia w takim razie - właśnie kończy rozmowę przez telefon. Zerka na mnie bez wyrazu . Tak jak nie lubię najbardziej...
    - Co z Marthą? - pytam z najwyższą troską - Nikt mi nic nie mówi.
    - Wszystko w porządku - łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę wind. Jezu co znowu?!
    - Jakiś szczególik? Cokolwiek? - pytam nieśmiało.
    - Ma przestrzeloną kość w lewej ręce i wielkiego guza. Twój doktor dopilnował, żeby poskładali ją jak należy i nic jej nie będzie.
    - To super! - oddycham z ulgą - Jesteś na mnie zły?
    - Proszę cię tylko o to, żebyś łaskawie nie ściskała się po kontach z nikim kiedy jesteś ze mną. Myślałem, że to ustaliliśmy! Czy może już zapomniałaś o naszych zasadach? - syczy tak jadowicie, że mam ochotę uciec z krzykiem, albo paść trupem. Nie jest zły. Jest wściekły...
    - Jesteś zły o Petera? - nie wierzę...
    - Nie ważne czy ma żonę i otacza się gromadą dzieci. Leci na ciebie i koniec tematu.
    Otwiera przede mną drzwi samochodu i nie raczy ani jednym spojrzeniem. Zatrzaskuje je z hukiem i idzie na swoje miejsce. Co ja takiego zrobiłam?! To coś niewłaściwego, że Peter mnie objął na pożegnanie? Maya też to zrobiła i co z tego! To normalne, bo tak właśnie zachowują się przyjaciele... Czuję irytacje. Zostałam bardzo niesprawiedliwie potraktowana... Siedzę uparcie patrząc przez okno po swojej stronie, a Harvey bynajmniej nie planuje przerywać ciszy. Dopiero, kiedy wjeżdżamy do tunelu i widzę swoje odbicie w szybie nie wierzę w to jak się zachowuje. Facet mógł przez chwilę myśleć, że zastrzelono mu matkę, starał się nie wyglądać jak kłębek nerwów i teraz mu to puściło. Może się odrobinę wyżył na mnie co z tego! Miałam mu pomóc, a nie stroić fochy jak jakaś gówniara. Zerkam na niego, ale prowadzi w pełnym skupieniu. W radiu właśnie kończy się "Seven Devils", a zaczyna "No One" Alicii Keys.
    - Co z Nati? - pytam miękko.
    - Jedzie prosto do Bloomberg - udziela szybkiej odpowiedzi i na powrót zaciska usta. Jest na mnie zły i koniec. Wiem już co powinnam zrobić.
    - Odwieziesz mnie do domu? - ryzykuje bezpośrednie pytanie.
    - Co? - odwraca się na chwilę w moją stronę z wyrazem kompletnego zaskoczenia - Dlaczego?!
    - Spędzisz czas z Nati...
    - Owszem z tobą i Nati. Obiecałaś mi cały weekend. Proszę cię nie denerwuj mnie już więcej - ucina wracając do prowadzenia w ciszy.
    - No właśnie dlatego chcę wrócić do domu! - moje emocje nie wytrzymują już ani chwili dłużej. Odkąd z nim jestem muszę się hamować z ich okazywaniem - Właśnie dlatego, że chciałam ci pomóc, a tylko cię denerwuje!
    Zerka na mnie jeszcze raz ze zmarszczonymi brwiami i nie odzywa się już ani razu aż nie parkuje na podziemnym parkingu w Bloomberg Tower.
    - Dzięki za uszanowanie mojej prośby - nie mogę się powstrzymać przed zjadliwością, kiedy otwiera przede mną drzwi.
    - Nie masz kluczy - mówi już bez nerwów, a mnie zatyka. No tak... Tylko po to mnie przywiózł! I dlaczego jest mi przykro? Sama się prosiłam! W totalnym milczeniu wjeżdżamy na górę. Czuję, że mi się przygląda, ale nie mam odwagi podnieść wzroku. Kiedy drzwi się rozsuwają w holu przy ścianie wita nas Trevor.
    - Wszystko w porządku Trevor mojej matce nic nie będzie. Możesz wracać do siebie - mówi Harvey sucho i patrze współczująco na Trevora, który z beznamiętną miną lekko potakuje kiedy go mijamy. W salonie od razu dopada nas Nathalie.
    - Jezu tato co się stało?!
    - Chodź wszystko ci opowiem - idzie w stronę kanapy i w ostatniej chwili łapie mnie za rękę ciągnąc za sobą - Twoja babcia miała dzisiaj najzwyczajniej pecha. Jest najlepszym przykładem znalezienia się w nieodpowiednim miejscu i czasie - siadamy na kanapie, a Nathalie na stole naprzeciwko nas. Jest lekko blada ze strachu. Harvey opowiada jej wszystko co wiemy i nie zagłębia się za specjalnie w przestrzelone kości. Bardzo rozsądnie.
    - Dzwoniłeś do doktora Hemisha? - to pierwsze pytanie Nathalie. Harvey wzdycha cicho i ściska moją rękę.
    - Nie ma takiej potrzeby. Babcia jest w dobrych rękach.
    ŁaŁ!!! Krzyczy całe moje ciało, a ja staram się je uciszyć. No to było coś!
    - A co z tym gościem, który ją postrzelił?
    - Właśnie zamierzam pojechać na komisariat i się dowiedzieć - wstaje, a ja razem z nim - Ale najpierw jeśli nie masz nic przeciwko chciałbym zamienić kilka słów z Wik w gabinecie.
    - Jasne - odpowiada lakonicznie, a ja cała sztywnieje.
    Chce ze mną porozmawiać? W gabinecie? Nie byłam jeszcze w jego gabinecie... Idziemy przez długi salon. Tym razem nie będę zdziwiona... Widziałam jego biuro w kancelarii i wiem, że ten nie będzie mu ustępował niczym. A już najmniej rozmiarem. Przygotowuje umysł na nową dawkę nieprawdopodobnego bogactwa. Podchodzimy do grubych dwu skrzydłowych drzwi i Harvey jednym pchnięciem otwiera je przede mną. No cóż stwierdzenie, że nie zaskoczy mnie swoim "domowym" gabinetem było bardzo odważne. Zatrzymuje się w progu i musi mnie lekko wepchnąć do środka. To najcieplejsze i najmilsze pomieszczenie jakie do tej pory widziałam. Jest w przeciwieństwie do lodowo białej reszty w ciepłych drewnianych kolorach. Oczywiście jest bardzo duży i oczywiście zakończony panoramicznym oknem, ale wszystko poza tym jest takie inne niż do tej pory oglądałam... Na podłodze leży bardzo przyjemny, brązowy dywan, a ściany są w kolorze bladego beżu. Po obu stronach ustawione są wysokie regały wypełnione po brzegi. Wolną przestrzeń na ścianie zajmuje duże, piękne, portretowe zdjęcie roześmianej Nathalie. Na biurku ułożona równiutko dokumenty są głównym planem tuż obok laptopa iPod'a.
    - Dlaczego nie wchodzisz dalej? - Harvey przerywa zniecierpliwiony mój rekonesans.
    - Jak tu ładnie - uśmiecham się na widok drewnianego modelu łodzi na biurku.
    - Tutaj ci się podoba? - marszczy brwi z niedowierzaniem - W całym moim apartamencie podoba ci się akurat to miejsce?
    Kiwam energicznie głową.
    - Zwykle jest tak, że dom mówi o gospodarzu. Z całego twojego apartamentu mogłabym powiedzieć, że jesteś zimny, lubisz luksus, porządek i wygodę. Przez swoje okna kontrolujesz co robią ci mali ludzie poniżej ciebie.
    Ma zamyślona minę i chwilę milczymy.
    - Jest w tym więcej niż ci się wydaje - mruczy cicho patrząc w okno.
    - Być może - na moje usta wypływa niekontrolowany uśmiech - Ale teraz przyprowadzasz mnie tutaj i... - podchodzę powoli do biurka i patrze po drodze na półki prawie uginające się po ciężarem niezliczonej ilości kodeksów i różnych leksykonów naukowych - I widzę Harveya, który jest zafascynowany swoją pracą, lubi czytać, kocha swoją rodzinę... Jest fanem sportowym! - pod oknem na specjalnie zmontowanym stojaku jak miecze samurajskie umieszczono kije bejsbolowe z autografami! Podchodzi do mnie i stoimy przodem do siebie przy biurku. Unoszę dłoń i kładę mu na wysokości serca - Widzę tą część ciebie, którą na co dzień tak skrzętnie ukrywasz - i chociaż tylko w myślach muszę dodać, że jestem nią zachwycona!
    Obserwuje mnie. Bez uśmiechu, bez gniewu, ale za to z niepewnością. To nowość! Łapie mnie za dłoń spoczywającą na jego piersi i unosi do ust. Czyli nie jest zniesmaczony, ani zły na moją wścibskość... Całuje delikatnie moje palce.
    - Czy to znaczy, że zostaniesz? - pyta tak cicho jakby się bał, że ucieknę na dźwięk jego głosu. No tak... Przypomina mi się po co tu przyszliśmy.
    - Nie wiem czy powinnam - spuszczam wzrok.
    - Dlaczego uważasz, że nie powinnaś?
    - Nie wiem... - powtarzam się - Chyba niezbyt dobrze wpływam na twoje nerwy, a teraz nie potrzebujesz większych emocji - staram się być zdecydowana.
    - Nie wygaduj głupot! Obiecałaś mi, że zostaniesz na weekend... Cieszyłem się bardzo...
    Podnoszę wzrok na jego szczere pełne nadziei oczy i nie wierzę w to co słyszę. Usta mi się rozchylają samoistnie, kiedy dokłada jeszcze nieśmiały uśmiech. Jezu gdzie poszedł pan mecenas!!
    - Jeszcze nigdy nie spędzałem tak z nikim czasu... i chyba mi się podoba.
    - Chcesz, żebym została? - nie... nie wierzę!
    - No oczywiście, że chcę! - odzyskuje wigor - Co prawda musimy zrezygnować z koszuli i zaraz sprawdzę czy w kuchni nie zostały żadne guziki po poprzedniej, ale bardzo chcę spędzić z tobą kolejną noc. To wszystko jest takie nowe i ekscytujące...
    - Owszem - zarzucam mu ręce na szyję - Spanie z tobą odbieram tak samo.
    Przyciąga mnie mocno do siebie i pociera nosem o mój nos.
    - Zostaniesz?
    - Zostanę - jestem zachwycona, kiedy ciemniejące oczy zbliżają się do mnie. Kiedy owiewa mnie gorący oddech i kształtne usta zaczynają pieścić moje.
    - Cieszę się - mruczy i rozchyla językiem moje wargi. Nie mogę powstrzymać cichego pomruku przyjemności. Czy niewinny pocałunek powinien aż tak zniewalać? Tak świetnie smakuje. Wplatam mu ręce we włosy i wciskam swoje ciało w jego. Drżę pod naporem jego mięśni, kiedy tak władczo przyciąga mnie do siebie. Znowu zaczynam zapominać gdzie jestem i koncentrować się tylko na tym co robię. Dociera do mnie pukanie do drzwi i zwinny język opuszcza moje usta. Mrugam oczami oszołomiona wybuchem namiętności, a Harvey z płonącymi oczami uśmiecha się do mnie prowokacyjnie. Odsuwa się ode mnie o krok, ale nie wypuszcza mnie z ramion.
    - Proszę! - mówi już tym zimnym, trzeźwym głosem. W drzwiach pojawia się Trevor.
    - Detektyw Demming czeka na pana.
    - Jedziemy za dziesięć minut.
    - Który samochód przygotować?
    - Może być audi.
    Trevor kiwa głową i wychodzi zamykając za sobą drzwi. Jeej! Nie wiem, czy w wojsku mogłoby to wyglądać poważniej... Wzdycham i nie wiedzieć czemu coś przykuwa moją uwagę ponad ramieniem Harveya.
    - Co się stało? - pyta zaalarmowany moimi szeroko otwartymi oczami.
    - Czy to są winyle? - patrzę na regał suto zaopatrzony w poukładane jedno obok drugiego opakowania z płytami.
    - Mhm. Lubisz winyle?
    - Uwielbiam! - prawie piszczę z radości.
    - Jesteś niesamowita...
    - Dlaczego znowu? - przenoszę wzrok z powrotem na niego.
    - Jesteś zachwycona tymi wszystkimi rzeczami, które... - zatrzymuje się w porę opamiętując, ale ja dobrze wiem co chciał powiedzieć.
    - Które kompletnie nie interesowały innych kobiet?
    Kiwa głową. Nawet mnie to za bardzo nie zmartwiło, zażenowało, ani zdenerwowało. Spłynęła po mnie informacja o moich poprzedniczkach.
    - Moja babcia miałaby na to określenie, ale nie powtórzę tego na głos - mówię zupełnie swobodnie. Widzę jak oddycha z ulgą.
    - Więc baw się tutaj ile chcesz. Gramofon jest w tamtej szafie - buziak w czoło - Idę się przebrać i wrócę do was jak najszybciej.
    Rozumiem, że nie ma mowy o tym, żebym z nim pojechała. Ok...
    - Rzucisz okiem na Nati? Nie chcę, żeby się martwiła na zapas.
    - Oczywiście - wychodzę z nim z gabinetu i podczas, kiedy on skręca na schody ja idę do salonu. Zerkam na biały zegar nad kuchnią. Jest już siedemnasta... Nie mam pojęcia kiedy minął dzień... Nathalie nigdzie nie widać. Idę do kuchni. Może powinnam coś ugotować? Harvey pięć minut później schodzi na dół.
    - Głodny? - pytam, wyciągając artykuły z lodówki.
    - Coraz bardziej - mruczy nieoczekiwanie tuż nad moim uchem. Odwracam się z brokułem w ręce. Ubrany w jeden ze swoich szytych na miarę garniturów znowu wygląda jak Harvey, którego poznałam. Jak pan Bezwzględny Mecenas z Którym Nie Waż Się Zaczynać Bo Cię Zmiażdży. Podoba mi się!
    - Przy tobie jestem wiecznie głodny panno Hastings - całuje mnie delikatnie w usta - Wrócę jak najszybciej - i już zmierza w stronę wyjścia. Cudowny,  nieugięty Harvey, który ma swoją ciepłą, słodką stronę... 

2 komentarze:

  1. Można by powiedzieć że szczęście w nieszczęściu;) Nie ma co: Ty naprawdę masz talent do pisania:)Aż się wierzyć nie chce, jak bogata jest ludzka wyobraźnia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i tym sposobem będę się starała jeszcze bardziej ;)

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!