Kiedy stanęła przed
biurowcem w którym znajdowało się Powels&Word&Hermans przysięgła, że już nigdy nie nazwie tej firmy kancelarią. To
był w całości przeszklony drapacz chmur (naprawdę sięgający chmur).
Usytuowany w centrum Manhattanu musiał być jednym z najbardziej
ekskluzywnych miejsc w tym mieście. Weszła przez wielkie
automatycznie otwierane drzwi. Maya rano przygotowała jej ubranie
składające się z czarnych rurkowych spodni, szarej przylegającej
bluzki ze stójką, czarnej luźnej marynarki, która zostawiła
rozpiętą i jej ulubionej pary czarnych, zamszowych i bardzo
wysokich Louboutin'ów. Powiedziała, że to tak na szczęście. I
bardzo dobrze, bo kiedy weszła do budynku i rozejrzała się po
znajdujących się tu kobietach tylko jej ukochane buty sprawiły,
że zachowała resztki godności. Kiedy podchodziła do recepcji
czuła na sobie spojrzenia pełne politowania. I był to
najprawdopodobniej efekt nieprzespanej nocy skoro nie widziała, że
wysoka i doskonale szczupła, perfekcyjnie prezentująca się w
markowych ubraniach wygląda jak modelka prosto z żurnala.
- Wiktoria Hastings do
Jessici Powels – powiedziała zimno i wyniośle recepcjonistce.
Kobieta nie spuszczając ją z oczu podniosła słuchawkę i coś
powiedziała. Musiała mieć wyuczone mówienie tak, żeby interesant niczego nie słyszał.
- Pani Powels czeka na
panią. Czterdzieste piętro – odpowiedziała niezwykle uprzejmie –
Oto identyfikator – wyciągnęła spod lady metalową blaszkę z
logiem firmy i podpisem „gość”.
- Dziękuję, ale mam
swoją – sięgnęła do eleganckiej aktówki z wytartej skóry,
którą dostała w salonie Louboutin'a w prezencie jako stała
klientka i wyciągnęła z niej odznakę FBI, którą zatknęła
sobie za pasek spodni dokładnie tak jak ją nosiła w biurze. Kiedy
szła poły marynarki co chwile odsłaniały efektowną blaszkę.
- Aha – recepcjonistka
nie do końca wiedziała jak się zachować – Życzę udanego
spotkania – błysnęła zębami w uśmiechu.
Wik weszła do windy i
wcisnęła guziczek z numerem 40, a kiedy drzwi rozchyliły się na
powrót błysnęło jej przed oczami szkło. Samo szkło i tylko
szkło. Nawet płytki, którymi wyłożona była podłoga błyszczały
szkliście, a frontowe ściany i drzwi gabinetów wykonane były
ze... SZKŁA. Przywitała ją kolejna ładna recepcjonistka.
- Witam agentko Hastings
– wstała i wyszła zza biurka – Zaprowadzę panią do mecenas Powels.
Wik pokiwała tylko
głową. Idąc labiryntem szklanych korytarzy dotarli do pięknego
stylowo urządzonego i naprawdę wielkiego biura z wygrawerowanym Jessica
Powels. Wik pokonując długim spokojnym krokiem ostatnie metry
zdążyła zauważyć jak Jessica wstaje ze swojego miejsca za
potężnym biurkiem, a Harvey Word odwraca się w fotelu w jej
stronę i ma nieco osłupiałą minę. Robiąc dobrą minę do złej
gry i ukrywając jak jest oszołomiona potęgą tego miejsca z idealnym
Poker Facem weszła do gabinetu.
- Dzień dobry –
uśmiechnęła się uprzejmie.
- Witamy – Jessica
wyszła zza biurka i wyciągnęła do niej rękę. Przywitały się
bardzo przyjacielsko z minimalnie wyczuwalna rezerwą.
- Dzień dobry – Word nie ruszył się z miejsca mrużąc lekko oczy. Uśmiechnęła
się do niego zastanawiając się co ma oznaczać jego mina.
Wyglądał jakby nie do końca ją kojarzył.
- Napije się pani
czegoś? Może kawy? - zagadnęła Jessica. Wik przelotnie oceniła
jej piekielnie drogą i piekielnie elegancką oliwkowa sukienkę.
- Dziękuję, ale
chciałbym jak najszybciej przejść do pracy. To może naprawdę
potrwać.
- Oczywiście. Gdybym
była potrzebna Rita mnie zawoła. Harvey?
- Zaprowadzę cię do
sali konferencyjnej, która idealnie nada się do tego celu – wstał i zdziwiło ją, że nawet będąc w tych butach jest od niego niższa. Delikatnie dotknął jej ramienia i skierował ją z powrotem na
korytarz. Szklane ściany miały tą wadę i zaletę, że ciekawe
spojrzenia śledziły ich całą drogę. Przeszli w milczeniu kilka metrów.
- Rita - mimo że
powiedział to normalnym tonem Wik miała wrażenie, że krzyknął.
To pewnie przez to wino. Ruda kobieta niewiele starsza od niej o
doskonale gładkiej porcelanowej skórze odwróciła się w ich
stronę przerywając rozmowę zapewne z jakąś inną asystentką.
„Nie ma tu brzydkich kobiet!” przemknęło Wik przez głowę.
- To moja asystentka
Rita Preston – przedstawił ją Harvey – Rita to agentka
Hastings... Rita?
Kobieta z wielkimi oczami
i szeroko otwartymi ustami szła w ich stronę.
- Czy to Bibi Suede
Louboutin'a? - prawie pochyliła się nad jej stopami.
- Ehe – mruknęła Wik
patrząc na nią jak na dziwaczkę.
- Są niedostępne od
czterech miesięcy! - zrobiła zrozpaczoną minę.
- Musisz wykrzykiwać
jakie są stare? - syknęła zerkając nieco zażenowana na
Harvey'a.
- Mogę je przymierzyć?
- Spróbuj je dotknąć...
Umiem zadawać ból na 78 sposobów...
- 78?
- W sumie to 82.
Nagle na czerwonych
ustach Rity Preston pojawił się wielki szczęśliwy uśmiech.
- Jesteś dziwna!
Będziemy przyjaciółkami – stwierdziła. Wik popatrzała na
Harveya. Był lekko zdezorientowany wodząc wzrokiem z jednej na drugą.
- To tu? - zapytała
wskazując palcem na salę z długim stołem i dwoma rzędami
krzeseł.
- Tak – powiedział
szybko – Gdybyś czegoś potrzebowała...
- To ja tu jestem ty
jedziesz do sądu – weszła mu w zdanie Rita.
- Słucham?
Wik obserwowała wszystko
coraz bardziej rozbawiona.
- Za 40 minut masz rozprawę.
- No tak... - sprawiał
wrażenie jakby sam do końca nie wiedział co się dzieję.
- W czym mogę ci pomóc?
– powiedziała Rita za wchodząca do pomieszczenia za Wik.
- Tak się
zastanawiałam... Toalety też macie przeszklone?
Tylko tyle zdążył
usłyszeć Harvey zanim drzwi się zatrzasnęły. Uśmiechnął się,
popatrzał jeszcze raz na dwie obłędnie pewne siebie kobiety.
Robiło się coraz ciekawiej.
- Ok więc będę
potrzebowała tylko dwóch rzeczy – zwróciła się do Rity
rzucając aktówkę na stół – Osoby, którą wzywam i
prywatności.
- Jasne – Rita stała
przed nią na baczność – Kawy, herbaty, wody, coś mocniejszego?
- Na razie dziękuję.
- Wiem gdzie Harvey
trzyma 50-letnią Chivas Regal – powiedziała kuszącym tonem.
- Może później –
Wik musiała się uśmiechnąć – Siadaj – wskazała jej miejsce
naprzeciwko siebie.
- Ja?
- Mhm. Podobno znasz tu
wszystkich – wyciągnęła z aktówki teczkę z dokumentami i
dyktafon – Trochę mi o nich opowiesz.
- Nie bawisz się w grę
wstępną – Rita zrobiła śmieszną minę siadając na wskazanym
krześle.
- Uwielbiam grę
wstępną, ale nie tym razem - Wik włączyła dyktafon - Nazywasz
się Rita Preston i jesteś osobistą asystentką Harveya Word'a?
- Tak – siedziała
wyprostowana z rękoma na stole. Nie wykazywała żadnych stresowych
objawów.
- Mogę zakładać, że
znasz go najlepiej i wiesz najwięcej o jego pracy?
- Wiem wszystko –
odpowiedziała bez wahania.
- Co rozumiesz przez
wszystko?
- Znam wszystkie jego
kroki, analizuję każdą sprawę, filtruje wszystkie dokumenty,
wiem co jada na obiad, z kim sypia, kiedy sypnie kasą, a kiedy
lepiej nie wchodzić mu w drogę.
- Imponujące. Co wiesz
o tym dokumencie? - podsunęła jej potwierdzenie wypłaty gotówki
podpisane rzekomo przez Jessice. Rita zerknęła na kartkę nawet
jej nie dotykając.
- Nie wiem, czy powinnam
powtarzać słowa Harveya, kiedy to zobaczył – pochyliła się i
szepnęła – Nie są zbyt eleganckie.
- Był zdenerwowany?
- Zdecydowanie.
- Zdenerwowany, czy
wystraszony?
- Zdenerwowany,
wściekły, wzburzony.
- A Jessica?
- Zdecydowanie
zszokowana. Widziałam ją taką po raz pierwszy a pracuje tu już
ponad dziesięć lat.
Ponad dziesięć lat?
Musiała mieć ledwie dwadzieścia kiedy zaczęła.
- Dlaczego podejrzewają
Hermans'a?
- Ok. Małe
wprowadzenie. Daniel Hermans zawsze, ale to zawsze walczył z
Jessicą i Harveyem o pierwsze miejsce w zarządzie. Pozwolę sobie użyć metafory, że idą na noże.
Hermans stosuje cały szereg podstępów, żeby wytrącić jej
pałeczkę. No i teraz jeszcze to! - wskazała na dokument – To
typowe zagranie w jego stylu.
- Nie wydaje ci się, że
zbyt typowe?
- Może w końcu
popełnił ten jeden jedyny błąd demaskując swoje zamiary... W
każdym razie nadal może bardzo zaszkodzić Jessice.
- Na ile twoja ocena
jest obiektywna?
- Na 100 procent. Mimo
że nigdy nie stanęłabym przeciwko Harvey'owi często mówię mu
co myślę na dany temat i często, nasze zdania są diametralnie
różne. A właściwie rzadko są takie same. Jeśli chodzi o
Hermansa jesteśmy zupełnie zgodni. A kiedyś było tu tak miło...
- westchnęła opierając brodę na dłoni.
- Zajmujesz się również
finansami Harveya?
- Nie. Od finansów są
panowie zajmujący się finansami.
- Przepraszam na sekundę
– Harvey wszedł do sali.
- Co ty tu jeszcze
robisz? - Rita prawie warknęła na niego patrząc na zegarek. Wik
wyłączyła dyktafon.
- Ja mam tylko jeden
mały problem. A co u was?
- Wiktoria lubi grę
wstępną – wypaliła Rita. Wik miała ochotę prychnąć, ale zaraz spoważniała kiedy nie zobaczyła na jego twarzy żadnej reakcji.
- Właśnie sobie o
tobie gawędzimy – odpowiedziała mu za to.
- O mnie? - w ogóle nie
był zdziwiony – Temat rzeka – machnął ręką – Nie rozumiem tylko co ma wspólnego z twoją grą wstępną. Rita nie
mogę znaleźć dokumentów.
Wik poczuła, że bardz niechciany rumieniec pojawia jej się na twarzy. Rita z kolei pokręciła
zrezygnowana głową.
- A której części „na
biurku” nie zrozumiałeś? - wstała z krzesła – Poczekaj –
wyszła.
- Jak ci idzie? - Word usiadł
na miejscu swojej asystentki. Podniosła wzrok znad kartki, na której coś
zapisywała.
- Zdaje się, że lepiej
niż tobie.
- Oddałem ci moją
asystentkę, nie musisz być złośliwa.
- Mężczyźni są
zupełnie nieporadni bez kobiet – westchnęła.
- Coś w tym jest... -
zdziwiła ją refleksja w jego głosie – Kiedy mnie przesłuchasz?
- A kiedy wrócisz?
- Jak najszybciej.
- Jak najszybciej –
powtórzyła jako odpowiedź. Siedział wygodnie rozparty na krześle
z ręka przerzuconą za oparcie. Cała jego sylwetka w oczywiście
fantastycznym garniturze emanowała spokojem i pewnością siebie.
Włosy lśniły w promieniach słonecznych wpadających przez okno.
Najdziwniejsze, że cała ta staranna oprawa nie odbierała mu ani
grama męskości. Co za dziwna postać.
- Leżały na samym
środku biurka – Rita wpadła do środka lekko wzburzona machając
opasłą teczką.
- Czarna teczka, czarne
biurko wszystko się zlewa – patrzał nadal na Wik.
- Masz – Rita podała
mu z teatralna rozpaczą dokumenty – I wróć z tarczą lub na
tarczy.
Harvey wstał biorąc od
niej ciężką teczkę.
- Czyli jak przegram to
też będę bohaterem?
- Jeszcze nikt nie
wygrał wojny umierając za ojczyznę – mruknęła Wik
wracając do papierów.
- Wojnę wygrywa się
kiedy przeciwnik umiera za swoją – dokończył Harvey. Spojrzała
na niego z niekłamanym uznaniem.
- Nie no tylko nie
mówcie, że będziecie się teraz przerzucać cytatami z filmów.
Harvey wepchnął teczkę
pod pachę, wsadził ręce do kieszeni i wyszedł.
- To na czym
skończyłyśmy?
Wik wyciągnęła dłoń
w jej stronę.
- Jestem Wik i cieszę
się, że mi pomożesz – powiedziała. Zdaje się, że nie łatwo
było zaskoczyć Ritę Preston. Ale tym razem z olbrzymim
zdziwieniem ujęła jej dłoń.
- I wezwij Jessice –
jakby nigdy nic na powrót zajęła miejsce przy stole.
Były to długie i żmudne
przesłuchania. Jessica atakowana z różnych stron ostatecznie
potwierdziła wersję Rity. Hermans z kolei sprawił wrażenie
najbardziej rozsądnego i zrównoważonego członka ten szalonej
społeczności. Odpowiadał na pytania bardzo precyzyjnie i bardzo
wyczerpująco. Wyznał, że nie interesuje go pozycja Jessici, że
kiedyś rzeczywiście ze sobą rywalizowali, ale teraz chce się po prostu czymś zająć. Dał jej do zrozumienia,
że nie zamierza zabiegać o przyjaźń Jessici, ani o firmę. Dba
tylko o dobro ogólne i tego będzie bronił. Kolejną osobą była
(nie trzeba dodawać, że piękna i egzotyczna) Ronda Zane. Ronda
zajmuje się komunikacja pomiędzy różnym działami w firmie.
Potwierdziła kiepską atmosferę pomiędzy głównymi
zarządzającymi i przyznała, że firma dzieli się na dwa obozy.
Zwolenników Jessici i Harveya, oraz fanów Hermansa. Oczywiście Ronda
niczego nie zauważyła, nikt nie wydał jej się bardziej
podejrzany niż zwykle i nie wniosła do sprawy niczego nowego.
Kiedy dotarła na liście do Carla Santini ciężki kamień z
głuchym łoskotem wpadł jej na powrót do żołądka. Wyciągnęła
z kieszeni telefon, który uparcie milczał od rana. Drzwi otwarły
się z cichym szelestem. Wik zaczynała czuć się naprawdę
zmęczona.
- Dzień dobry –
usłyszała bardzo przyjazny, uśmiechnięty, męski głos. Podniosła
głowę i zobaczyła jakby młodszą i delikatniejszą kopię
Dominika. Do serca napłynęła jej tak wielka sympatia, że aż
uśmiechnęła się do chłopaka.
- Witaj Carlo –
powiedziała – Jestem Wik – podała mu dłoń po czym wskazała
krzesło naprzeciwko siebie.
- Miło mi cie poznać –
powiedział bardzo uprzejmie – Brat zachwalał pracę z tobą.
- Nie wątpię –
odparła bynajmniej nie czująca jakiejś szczególnej dumy z faktu,
że po kilku dniach wspólnej pracy poszła z obcym facetem do
łóżka. Nawet jeśli by tego za nic nie zmieniła i tak nie było
się czym chwalić. Carlo zdaje się w mig zrozumiał o co jej
chodzi, zmieszał się lekko a później już bez niejasności
powiedział.
- Naprawdę mówił, że
jesteś świetną agentką.
Uśmiechnęła się
pojednawczo. Byli do siebie tak bardzo podobni. Te same włosy, ten
sam uśmiech tylko oczy były zupełnie inne. Carlo miał dwa
węgielki błyszczące radośnie w uśmiechu, a oczy Dominika były
lodowate i przejmujące na wskroś.
- Ok Carlo nie traćmy
czasu na głupie pytania, których zadałam już dzisiaj sto
milionów. Powiedz mi co wiesz na temat defraudacji pieniędzy.
- Na temat pieniędzy
dowiedziałem się wczoraj wieczorem. I niestety nie mam nic do
powiedzenia w tym temacie. Nie mam pojęcia kto to mógł zrobić.
- Nie podejrzewasz
Hermensa? - zapytała ironicznie.
- A wszyscy jadą na
niego?
- Jakbym miała się
posłużyć opiniami krążącymi o nim musiałabym go już zamknąć.
- Fakt, że wydaje się
najbardziej prawdopodobnym podejrzanym, ale też najłatwiejszym. A
z praktyki wiem, że to tak nie działa.
Wik pokiwała głową z
uznaniem. Nie chciała się dzielić z nim przypuszczeniami, że to
właśnie Hermens jest wrabiany, ale ucieszyła się, że pojawił
się ktoś, kto nie rzuca zarzutów na prawo i lewo.
- Jaki jest zakres
twoich zajęć w Powels&Word&Hermens?
- No więc jak już
wspominaliśmy odpowiadam bezpośrednio przed Harveyem. Zajmuję się
przygotowywaniem pozwów, jeżdżę z papierami po całym mieście,
i przede wszystkim myślę i recytuję paragrafy.
- W takim razie... Czym
zajmuje się pan Word?
- Ktoś złośliwy
mógłby powiedzieć, że błyszczy, ale tak naprawdę to on
wszystko napędza – chcąc nie chcąc oddał sprawiedliwość
szefowi – To on otwiera wszystkie drzwi, przekonuje świadków,
często po kilku godzinach, kiedy zarzymam się z myślami on po
prostu podsuwa gotowe rozwiązanie, które znał od samego początku.
Poza tym nie wiem jak to robi, ale wie wszystko o wszystkim.
- Współpracujesz
czasami z innymi adwokatami?
- Nie. Można rzec, że
Harvey Word ma swoich współpracowników na własność.
- Państwo w państwie?
- Coś tędy.
- Czy w ostatnim czasie
zajmował się czymś bez twojego udziału?
- Ostatnio? - zastanowił
się chwilę – Nie raczej nie. Często rozmawiał z Jessicą na
osobności, ale myślę, że zrobili sobie coś na kształt grupy
wsparcia. Wiesz... kiedy Hermans im bardzo dokuczył.
- A teraz pytanie czysto
hipotetyczne – Wik wyłączyła dyktafon – Do czego Harvey byłby
zdolny twoim zdaniem, żeby obronić pozycję Jessici i jak bardzo
będzie zagrożona jego własna pozycja?
- Pozycja Harveya jest
niezachwiana. Hermens go nie ruszy nawet gdyby przejął władzę inwestorzy nie pozbędą się swojego najlepszego źródła
dochodu. Natomiast czy zrobi wszystko, żeby obronić Jessicę...
zrobi bardzo dużo.
Wik zamyśliła się
chwilę nad własnymi emocjami. Jak bardzo chciała oczyścić
Harveya? Naprawdę musi się pilnować.
- Tak czysto
hipotetycznie – tym razem zagadnął Carlo – Czy Harvey jest
podejrzany?
- Na razie nikt nie jest
zupełnie oczyszczony. Prawda jest taka, że napastnikiem może być
każda mniej lub bardziej sprytna osoba znająca firmę.
- Czyli HIPOTETYCZNIE
każdy z nas?
Przytaknęła.
Zastanawiała się czy coś jeszcze będzie od niego chciała...
Miała ochotę zapytać czy ma jakieś informacje od Dominika, ale
nie mogła tego zrobić nie demaskując jak bardzo się o niego boi
i jak bardzo przyćmiewa to jej dzisiejszy osąd.
- Myślę, że to będzie
wszystko. Będziemy oczywiście w kontakcie.
- Mam nadzieje, że
pomogłem – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Ja też.
- Wrócił Harvey mam go
zawołać? - Rita wsunęła głowę, kiedy tylko Carlo wyszedł.
- Daj mi pięć minut i
go zawołaj ok?
- Jasne. Kawy?
- Wody.
- Się robi –
zasalutowała.
Wik uśmiechnęła się
do niej i wstała od stołu. Kilka kości chrupnęło przynosząc
natychmiastową ulgę. Rozprostowała się podchodząc do okna.
Widok był niczego sobie. Oparła się ręką o ramę wielkiego okna
i przymknęła oczy. Była już wykończona. Przesłuchiwała od
pięciu godzin, bez żadnych efektów. Wiedziała tylko tyle, że
wszyscy obstawiają Hermensa, a on sam jako jedyny robi dobre
wrażenie. Ale na szczęście wrażenie się nie liczyło. Liczyły
się fakty. I to o nie musiała zabiegać.
Carlo po wyjściu z przesłuchania poszedł prosto do Harveya.
- Jaki wynik? – zapytał
na wstępie. Harvey siedział na swoim ulubionym fotelu z filiżanką
kawy i patrzał w przestrzeń za oknem.
- Serio o to pytasz? -
odpowiedział znudzony.
- Dzień jak co dzień?
- Dokładnie. A ty jak
sobie poradziłeś po drugiej stronie?
- Fakt dziwnie być dla
odmiany przesłuchiwanym – przyznał. Wyciągnął z wewnętrznej
kieszeni marynarki brzęczący telefon – Przepraszam muszę
odebrać.
Przeszedł w przeciwległy
koniec gabinetu. Nie dlatego, żeby Harvey nie słyszał o czym
rozmawia, bo i tak usłyszy, ale dlatego, że Harvey nie lubił,
kiedy odbywało się przy nim prywatne rozmowy.
- Cześć bracie! Jakie
wieści z frontu? - słuchał chwilę – To może podeślę ci kilka paczek pedigree? - zaśmiał się. Usłyszał za sobą pewny krok
Harvey'a przemieszczającego się do biurka. Nie będzie przed nim
uciekał na korytarz trudno! Nic mu się nie stanie jak usłyszy
trochę zwyczajnej ludzkiej życzliwości.
- Właśnie
przesłuchiwała mnie twoja dziewczyna – kontynuował – Nic!
Mamy taką małą sensację w biurze i potrzebujemy, żeby ktoś to
ogarnął. Tak. Była bardzo miła i rozmawialiśmy sobie spokojnie,
a i tak mam wrażenie, że zrobiła mi sieczkę z mózgu! To kiedy
wracasz?
W tej chwili weszła Rita
i Harvey bez słowa wyszedł z gabinetu.
Wik czekała na niego oparta o ramę okienną ze szklanką wody w ręce. Zanim wszedł przyglądał jej się krótką chwilę. Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Zauważył to od razu jak tylko przyszła. Bystre spojrzenie, które przykuło jego uwagę na pierwszym spotkaniu było dzisiaj matowe.
- Zmęczona? - uznał,
że zaczyna dziwnie wyglądać, więc postanowił w końcu wejść.
Drgnęła lekko i odwróciła się w jego stronę.
- W sumie nie. Tylko
lekko poirytowana – zajęła swoje miejsce za stołem, a Harvey
okrążył go i usiadł obok niej. Zdziwiona uśmiechnęła się
pod nosem i odwróciła w jego stronę – Nikt nic nie wie, nikt
nie chce sypać, zero współpracy, nuuda.
- Głowa do góry coś
wymyślimy.
- My? Jesteś na liście
podejrzanych – była zupełnie poważna.
- No tak. Jak mogę cie
przekonać, że nie działam na niekorzyść firmy?
- Ty tu jesteś
adwokatem broń się – rozłożyła ręce.
- Pytaj o co chcesz –
odwrócił krzesło bokiem do stołu tak, że usiadł przodem do niej. Miał
rozpiętą marynarkę odsłaniającą jasną kremową koszulę. „A
co z kamizelką?” pomyślała złośliwie. Założył jedną nogę
na drugą i oparł się łokciem o stół. Patrzał na nią
uważnie i przenikliwie.
- Po pierwsze co cie
łączy z Jessicą? - postanowiła trochę zburzyć ten jego idealny
spokój.
- Jesteśmy przyjaciółmi
- odparł najzupełniej spokojnie.
- Co jesteś w stanie
zrobić dla przyjaciół?
- Sugerujesz, że
okradłem firmę na polecenie Jessici?
- Nic nie sugeruje. Ale
skoro o tym mowa okradłeś firmę na polecenie Jessici?
- Nie – odpowiedział
zdecydowanie i nawet jeden mięsień mu nie zadrżał - Po co mi taka kwota?
- Mam ci wymienić co
możesz sobie za nią sprawić? - zmarszczyła brwi.
- Pomijając złamana
karierę i dziesięć lat za kratkami? Zarobię tyle bez takich komplikacji – odpowiedział zupełnie
naturalnie. Mój Boże ile on zarabia?!
- A jeśli miałbyś w
tym głębszy motyw? I pieniądze w ogóle by cię nie interesowały?
- Słucham propozycji.
Wik spojrzała w sufit
udając, że dopiero co wymyśla całą historię.
- Od dawna prowadzicie
wojnę z Hermensem – zaczęła snuć opowieść – Facet jest
przebiegły, stosuje nieczyste zagrania, Jessica traci autorytet ma
coraz mniej zwolenników. Prosi o pomoc swojego najlepszego
przyjaciela. Ten się zgadza. Wymyślają grę, która w późniejszym
czasie ma skierować oczy wszystkich na wspólnego wroga. Ma go
upokorzyć i na zawsze ściągnąć z palestry. Popełniają
zbrodnie, proszą o pomoc w jej rozwiązaniu brata Jessici. Władze
będą po ich stronie. Hermens nie ma szans. Cała władza pozostaje
w jednych rękach. Co ty na to Harvey?
- Bardzo mądra teoria –
przytaknął – Jak do niej doszłaś?
Miała już odpowiedzieć,
że wymyśliła ją przed sekundą, ale zdała sobie sprawę co
właśnie ma miejsce. Chciała nieco wyprowadzić Word'a z
równowagi, a tymczasem to on wymanipulował nią tak, że była
poirytowana. Uśmiechnęła się spokojnie.
- Nie ważne jak do niej
doszłam ważne w jakim stopniu jest prawdziwa.
- W żadnym. Za
wszystkim stoi Hermens – stwierdził.
- Skąd ta pewność?
- Zawsze mam rację –
jego kategoryczny, wręcz zuchwały ton aż przyparł ją do
krzesła.
- Kto jak kto ale ty
chyba najlepiej rozumiesz, że nie zbudujemy oskarżenia na twojej
intuicji.
Uśmiechnął się
triumfująco.
- Co? - poczuła się
lekko zdezorientowana. Harvey pochylił się lekko w jej stronę.
Brązowe oczy błysnęły.
- Pozwól mi sobie
pomóc, a zbudujeMY – powiedział.
Doskonale zrozumiała
gdzie popełniła błąd. A to tylko dlatego, że naprawdę od
pierwszej chwili nie wierzyła, żeby mógł to zrobić. Był w jej
mniemaniu czysty jak łza.
- Dobrze, a jaka jest w
takim razie twoja wersja wydarzeń?
Oparł się wygodnie
wygładzając dłonią marynarkę. Czekoladowe oczy błyszczały
żywo, kiedy zaczął mówić.
- Musisz zrozumieć, że
właśnie o to chodzi. Że robi to jak robi właśnie dlatego, że
jest taki mądry. Wie, że uwielbiacie łamigłówki i nigdy tak
prostego rozwiązania nie weźmiecie pod uwagę.
Telefon Wik zawibrował
na stole. Nieświadoma rumieńca, który pojawił się na jej
policzkach szybko po niego sięgnęła. Lincoln...
- Co tam? - odebrała
starając się nie okazywać zawodu. Po sekundzie mina jej stężała,
ściągnęła brwi i wyprostowała się na krześle – Jesteś
pewien?... Kiedy?... Cholera jasna! - uderzyła lekko ręką o stół
– Jasne już jadę – zerwała się z miejsca.
- Co się stało? -
zapytał Word.
- Jedziesz ze mną –
rzuciła i wybiegła z sali. Wpadła bez pukania do gabinetu
Jessici. Kobieta właśnie prowadziła rozmowę z małym łysiejącym
mężczyzną. Obydwoje spojrzeli na nią wystraszeni.
- Blokujcie wszystkie
konta – powiedziała śmiertelnie poważnie.
- Co się dzieje? -
Jessica poderwała się z miejsca.
- Zrób to jak
najszybciej – powiedziała już nieco spokojniej nie zważając,
że mówi do niej na „ty” - Muszę teraz jechać. Wyjaśnię
wszystko jak się tylko zorientuję w sprawie.
Wróciła szybko do sali
konferencyjnej. Ze zdziwieniem stwierdziła, że Harvey pochował
wszystkie jej rzeczy i czekał na dalsze instrukcje.
- Dzięki –
powiedziała odbierając od niego aktówkę.
- Więc co się dzieje?
- zapytał otwierając przed nią drzwi.
- Znasz Francis Steward?
Zastanowił się chwilę.
- Pracuje u nas prawda?
- Pracowała –
odpowiedziała Wik – Na dziale finansowym, zajmowała się
wyliczaniem premii i wypisywaniem czeków.
- Starsi wspólnicy nie
dostają czeków – wyjaśnił. "Jasne, tyle zer się nie zmieści" pomyślała Wik – Więc co z nią?
- Nie żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!