środa, 30 stycznia 2013

SPICY Rozdział 48

Wstając z łóżka codziennie rano powtarzam, że to niemożliwe... To mi się śni. Dzień zaczyna się w fantastycznie schematyczny sposób. W ciągu tygodnia wstaje o ósmej. Harvey w tym czasie wraca z treningu. Idzie pod prysznic, a ja bardzo często dołączam do niego, lub po prostu schodzę na śniadanie i on po chwili dołącza do mnie. W pracy uczę się być przywódcą, a nie żołnierzem. Ja myślę, inni robią. Mój szef jest bardzo zadowolony z takiego obrotu, a koledzy kpią, że trafiłam na kogoś, kto mnie w końcu przytemperował. Ale jest dobrze. Lepiej. Opowiedziałam Demmingowi co znalazłam i obiecał wziąć to pod uwagę w dalszym śledztwie. Mimo że był na mnie wściekły o wyskok z Surf Ave.
Co robię po pracy? Po pracy wraca do mojego mężczyzny, który zawsze ma plany na resztę dnia. Wychodzimy do restauracji, do kina, teatru, jeździmy na spacery po plaży. Siedzimy na kanapie przed telewizorem, czytamy, rozmawiamy, lub po prostu kochamy się. Kochamy się często i na miliony sposobów. Z ciągle niespożytą energią uwodzimy się ciągle na nowo rozkoszując swoimi ciałami. Nigdy mi się to nie znudzi i moje wszystkie obawy czmychają, kiedy widzę, że Harvey jest zafascynowany równie, a nawet bardziej niż na początku. Czy wszystko jest takie słodkie? Nie powinnam zapominać, że pan mecenas jest skupiskiem największych sprzeczności. Mogę mu mówić o wszystkim i budzić w środku nocy z byle głupotą, ale jeśli mu przerwę pracę i nie jest to naprawdę ważna sprawa beszta mnie jak nieposłuszne dziecko. Wygląda na obłędnie szczęśliwego, żeby za chwilę zatopić się w swoich myślach i wyglądać jak największy nieszczęśnik. Nie potrafię rozgryźć co go tak ciągle męczy... A i jeszcze zakolegowałam się z Anabell. To naprawdę geniusz w dziedzinie gospodarzenia w domu. Dzielimy się przepisami i często dyskutujemy nad "renowacją" jakiejś potrawy, bo trzeba zaznaczyć, że uparłam się gotować od czasu do czasu. Co z moim domem? Jest. Stoi zupełnie oczyszczony z moich rzeczy, ale nadal mój. Jakoś nie potrafię się pozbyć tej więzi z "realnym" światem. Minęły dwa tygodnie od zajścia w ambasadzie i już ani razu nie rozmawialiśmy na ten temat. Dzisiaj jesteśmy umówieni z Zoe i Juanem na tequilę. Maya zabrała Carlo na weekend do rodziców. To się naprawdę robi poważne. Spotkanie jest takim autorskim pomysłem moim i Zoe. Skoro mamy się spotkać i wzdychać jakich to mamy fajnych facetów, to dlaczego po prostu ich nie zabrać ze sobą! Spotykamy się w tym samym klubie co zawsze. Zaproszona była również Rita, ale powiedziała, że ona się jedynie pisze na facetów, a nie z nimi. Myślę, że chodziło bardziej o obecność szefa... Trudno! Ponieważ idę w obstawie mojego mężczyzny pozwalam sobie na dekolt prawie do pępka. A właściwie nie prawie. Jest do pępka. Jedynie cienki łańcuszek łączy materiał na wysokości piersi. No i nie mam stanika... Zanim Harvey to zauważy zakładam żakiet. Na miejscu już nie będzie mi się kazał przebrać.

Przywykłam już do pomocy Trevora. Wozi nas wszędzie, no chyba, że mamy ochotę na przejażdżkę sam na sam. Wtedy ma być pod telefonem... Wchodzimy do zatłoczonego już baru i przepychamy się do naszego stałego miejsca. Zoe z Juanem już są i migdalą się bezwstydnie. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego promiennego Juana! Żołnierze potrafią się tak uśmiechać?!
- Cześć! - ściskam się z Zoe, a Juan wita się z Harveyem. Zajmujemy miejsca po drugiej stronie stołu.
- Nie mogę uwierzyć, że jestem na babskim wieczorze! - mówi Juan i od razu jakoś luzuje atmosferę.
- Co się na takim robi? - podłapuje wątek Harvey.
- Nie wiem czy chcecie wiedzieć - kręcę głową z powątpieniem.
- Skoro tu jesteśmy...
- Dobrze nie owijajmy w bawełnę - wzdycha teatralnie Zoe - Dziewczyno pokarz im.
Obydwoje wlepiają we mnie spojrzenie. Sycę się chwilę tą uwagą, po czym obie parskamy śmiechem.
- Spokojnie, nie rozbiorę się! Otóż to szczególne miejsce - zaznaczam obszar stolika - Dobrze widać z niego bar - wstaje i asekurując się ramieniem Harveya wspinam się na swoje krzesło. Obydwoje patrzą na mnie jak na wariatkę.
- Hej Wayat!! - wydzieram się w stronę baru. Starszy mężczyzna o wyglądzie harleyowca macha do mnie przez tłum ludzi - 4 razy, dwie kolejki! - pokazuje mu na palcach, żeby nie było niedomówień. Wysuwa w górę kciuka i pochyla się nad barem. Sprawnie zeskakuje i ryzykując wszystko puki stoję ściągam żakiet. Nie mija pięć sekund jak silna dłoń łapie mnie za udo i sadza na krześle.
- Siostro! - mówi Gomi - Obawiam się, że od tej strony cię nie znałem!
- Obawiam się, że dopiero dzisiaj mnie poznasz - mówię tajemniczo i zerkam na Harveya. Na szczęście nie jest zły, a przynajmniej tego nie okazuje.
- A myśleliście, że co się robi na Tequila Night?! - śmieje się Zoe - Generalnie to pije!
- Nie pije tylko celebruje ten wspaniały trunek - poprawiam ją szybko.
- Rozumiem, że jest jakaś różnica? - prycha.
Wayat pojawia się z tacą na której jest osiem szklaneczek.
- A ten cały rytuał z solą i cytryną? - pyta Harvey.
- Stary to dzikuski! - odpowiada mu Wayat. No, no stary do pana mecenasa? - Nie wiem co je powstrzymuje od picia z butelki! - uśmiecha się przyjaźnie - Cześć dziewczyny! - wyciąga ręce, a my go ściskamy serdecznie - Co się z wami działo i gdzie jest czarnulka?
- Zadbałyśmy o swoje życie prywatne, a czarnulka dalej dba - odpowiada mu Zoe.
- No tak właśnie DZIEWCZYNY! Dziwnie jakoś dzisiaj wyglądacie - patrzy po chłopakach i ze śmiechem wraca do baru.
- Dzikuski? - Harvey patrzy na mnie z uniesioną brwią.
- No tylko nie mów, że ty też mnie nie znasz?!
Uśmiecha się czarująco i muszę się siłą powstrzymać, żeby nie rozdziawić niemądrze buzi.
- Więc za spotkanie! - Zoe unosi szklankę i wszyscy idąc za jej przykładem robimy to samo. Z każdym kolejnym łykiem rozmowa się rozkręca i czuje się pijana ze szczęścia. Strasznie tęskniłam za tą normalnością. Za zwykłą knajpką i przyjaciółmi. Oddycham z ulgą, kiedy widzę, że Harvey bez problemu wpasował się w miejsce i od razu złapał kontakt z Juanem. Co chwilę zerkamy na siebie z Zoe całe rozradowane. Nie mogło wyjść lepiej. Kiedy kończymy trzecią kolejkę, my już nieźle rozbawione, panowie raczej nadal w formie to Juan wspina się na krzesło.
- Wayat następna!
- Wybacz skarbie, ale nie jesteś ani w procencie tak uroczy jak ona - odpowiada barman podchodząc z tacą. Pijemy kolejny toast, kiedy ręka zastyga mi w bezruchu w połowie drogi do ust. Harvey natychmiast to zauważa i podąża za moim spojrzeniem. Nie... tylko nie to! To Dominik nadchodzi od strony wejścia w towarzystwie dwóch kolegów. Rozmawiają o czymś zawzięcie, ale kiedy nas zauważa jego twarz kamienieje. Kiwa tylko głową i mija nas bez słowa. Nasi towarzysze zauważają zmianę nastroju i zerkają w jego stronę.
- Co do... ?! - Zoe podrywa się z miejsca.
- Hej! - łapę ją za rękę .
Patrzy na mnie gniewnie i po chwili odzyskuje równowagę.
- Przepraszam - mruczy siadając. To kolejna nowość. Zoe przeprasza za swój wybuch i się uspokaja. Patrzę z uznaniem na Juana, ale ten zdaje się nie rozumieć co się stało. Harvey nie reaguje na to w żaden sposób, ale jego dłoń ląduje na moim udzie i już go nie opuszcza. Po kilku minutach czuje dzikie parcie na pęcherz.
- Przepraszam, ale muszę zrobić miejsce na następną kolejkę.
Harvey podnosi się z miejsca, kiedy wstaje.
- Nie mogłabyś się odrobinę zasłonić? - szepcze mi na ucho.
Daję mu tylko buziaka i mijam ocierając się przy tym pupą. Toaleta jak to w takich miejscach o takiej porze bywa jest zatłoczona. Ustawiam się w kolejce i staram nie przebierać nogami. Wysikanie się zajmuje mi dobry kwadrans! Kiedy wracam z niepokojem stwierdzam, że przy stole zostali tylko Zoe z Juanem. Rozglądam się szybko i aż mi się robi słabo, kiedy widzę Harveya swobodnie opartego o bar i rozmawiającego z Dominikiem. O cholera. Obydwoje zauważają mnie w tym samym czasie. Już ruszam w ich stronę, kiedy zupełnie spokojnie podają sobie dłonie i Harvey wraca do mnie. Patrzę na niego prawie przestraszona, kiedy obejmuje mnie i przybliża usta do moich. Serio chce to zrobić?! Zaznaczy teren? Jego usta są tuż tuż, ale nie postępuje ani milimetra dalej. Po kilku sekundach patrzenia w nie w końcu wysuwam się nieznacznie, żeby je pochwycić swoimi. Są takie aksamitne i rozpalające zmysły. Hmm. Alkohol szumi mi w głowie, kiedy wpijam się w jego ramiona wsuwając mu język pomiędzy wargi.
- Spokojnie mała - odsuwa mnie delikatnie patrząc z uśmiechem. Doskonale wiem co zrobił! Harvey Word nie "zaznacza terenu" jak pomyślałam z początku. Sprowokował sytuacje tak, że to ja rzuciłam się na niego. To nie on pokazał, że jestem jego, tylko ja udowodniłam swoją przynależność. No cóż niezbyt to czyste zagranie, ale w zasadzie zgodne z prawdą.
- O czy rozmawialiście?
- Spokojnie aniołku. Nie o tobie.
- Więc o czym?
Uśmiecha się tylko i wracamy do stołu.
Wychodzimy około trzeciej nad ranem nie napotykając się już ani razu na Dominika. Nie wiem gdzie się zaszył, ale w sumie dobrze wiedzieć, że żyje...
- Słonko jesteś totalnie spita - Harvey obejmuje mnie mocniej, kiedy potykam się o krawężnik.
- No pewnie, że jestem - wpadam z ulgą do samochodu. Chichocze prawie całą drogę z każdego drobiazgu.
- Powiedz mi o czym rozmawialiście! - łapę Harveya za szyję.
- Właściwie o Carlo.
- Carlo? - prycham.
- A na co liczyłaś?
- Bałam się, że się pobijecie, albo coś...
- Nie te czasy mała. Teraz to się załatwia inaczej.
- Jak? - ale mi się kręci w głowie.
- Właśnie tak jak ja to zrobiłem - cały czas mnie obserwuje.
- Rozmawia się o Carlo? - kurcze sądząc po jego minie chyba nie... - Dlaczego nie jesteś pijany?
- Skąd wiesz, że nie jestem?
- Nie widać.
Uśmiecha się tylko.

Kiedy wchodzimy do apartamentu zrzucam buty i żakiet już w salonie.
- Nie skomentowałeś mojej bluzki.
Wieszam się na nim, bo tak jest stabilniej.
- Nie wiem jak mam komentować twoje ekshibicjonistyczne zapędy. Ale możesz być pewna, że otrzymasz za to porządne lanie.
- Teraz? - uśmiecham się zadowolona.
- Nie teraz. Dopiero jak będziesz bez znieczulenia.
- Chcę teraz - przyciskam się do niego.
- Teraz pod prysznic - podrywa mnie z ziemi i niesie do łazienki.
Kolejny fragment jaki rejestruje to woda chłodząca moje nagie ciało.
- Zimna! - piszczę próbując się schować za Harveya.
- Taka ma być - nie pozwala mi się ruszyć. Po chwili się ogrzewa.
- Jak mogłeś mi pozwolić tyle wypić - opadam czołem na jego ramie zupełnie bez energii - O!
Patrząc w dół zauważam całkiem niezłą erekcję i od razu się rozbudzam. Łapę ją w dłoń i ściskam unosząc wzrok na zupełnie poważnego właściciela.
- Nawet upita do nieprzytomności masz ochotę na sex? - namydla mnie całą.
- A konkretnie na sex z tobą.
- Dlaczego tak cię poruszył widok Dominika?
- Bo to było krępujące - przesuwam dłoń po całej jego długości.
- Bo byłaś ze mną? - myje mnie nie zwracając na to uwagi.
- Znowu zaczniesz powtarzać, że się ciebie wstydzę?
- Może...
- Doskonale wiesz dlaczego... Tak już mam!
On mnie myje masując całe ciało, a ja go coraz intensywniej pieszczę, ale obydwoje udajemy, że tego nie zauważamy.
- Gotowe - zakręca wodę zabierając ze mnie ręce.
- Jeszcze nie - kręcę głową, a cała łazienka kręci się razem ze mną. Ależ to zabawne!
- Nie? - unosi brew.
Odwracam się do niego tyłem, łapę go za dłonie i opadam rękoma na ścianę. Wygląda to tak jakby mnie do niej przygwoździł. Wypinam się pocierając mocno pupą o część, którą tak dokładnie wymasowałam.
- Jezu Wik nawet nie będziesz tego pamiętała rano - pojękuje.
- Ale teraz czuje - sięgam dłonią do tyłu i kieruje go we właściwe miejsce - No dalej Harvey.
Wsuwa się we mnie z cichym pomrukiem.
- Możesz być bardzo niegrzeczny. I tak niczego nie będę pamiętała.
Wpycha się do samego końca, a ja krzyczę głośno.
- Och tak!...
Uderza o mnie, a nasze mokre ciała rozpryskują wodę na boki.
- Mocniej! - budzi się we mnie jakaś pijacka dzikość. Harvey uderza jeszcze mocniej, a ja wyginam się w łuk. Doskonale. Porusza się nie zmniejszając mocy. Wychodzę mu na przeciw zwiększając w ten sposób doznania do maksimum. Biorę znowu jego dłoń spoczywającą na mojej i kładę ją na mojej pupie. Przesuwam tak, że kciuk dotyka TEGO miejsca. Właśnie tego teraz chcę!
- Wik... - głos przesycony erotyzmem. Wsuwa głęboko we mnie palec, a ja dochodzę mocno i głośno. Harvey porusza się jeszcze kilkakrotnie i również wytryskuje we mnie. Strasznie dziwny jest ten pijacki orgazm. Taki nierealny... A łazienka wiruje jeszcze bardziej... Prostuje się po chwili i odwracam do niego. Znowu odkręca wodę i opłukuje nas nie spuszczając ze mnie wzroku. Drżę jeszcze cała, kiedy zawija mnie w ręcznik i bierze na ręce. Zamykam oczy, czują poduszkę pod głową. Strasznie chce już spać.
- Dobrze ci kochanie? - kładzie się koło mnie i obejmuje w pasie.
- Mhm - mruczę pół przytomnie.
- Czego ci jeszcze potrzeba?
- Mam wszystko - mamrocze i nie wiem, czy cokolwiek z tego zrozumiał...
- A dom na plaży i dzieci?
Czuję palące zainteresowanie tematem, ale film mi się urywa...

Z początku niedzieli pamiętam tylko kanapę i zimny kompres na czole. Anabell ma dzisiaj wolne, więc Harvey musi się obsłużyć sam. Nie jem z nim w obawie, że mogłabym zwrócić wszystko od samego zapachu. Nie jest ani zły, ani złośliwy. Właściwie jest dziwny. Cały czas zamyślony... Ale to akurat jest mi na rękę, bo każde słowo rozdziera mi głowę na strzępy. Co chwilę zapadam w drzemkę, a Harvey spędza dzień w gabinecie zaglądając do mnie od czasu do czasu. Dopiero po południu otwarcie oczu nie wywołuje bólu, a podniesienie głowy mdłości. Człapię do kuchni po wodę. Potwornie chcę mi się pić!!
- Lepiej się już czujesz?
- Chyba tak... - patrzę na niego przepraszająco.
- Spokojnie kochanie. Byłaś ze mną, więc nic prócz kaca ci nie zagrażało - uśmiecha się - Może coś zjesz?
- Nie jestem pewna co do zdolności mojego żołądka... Może później.
Opiera się łokciami o blat i przygląda mi się.
- Czy myśmy się wczoraj kochali? - pytam nieśmiało.
- Kochali? - waży przez chwilę moje słowa - Nigdy nie byłaś taka dzika!
- O matko - pocieram dłonią czoło i cała czerwienieje.
- Mnie tam się podobało... Żałuj, że nie pamiętasz.
Zaciskam oczy i czym prędzej wracam na kanapę, żeby zniknąć pod kocem. Słyszę tylko cichy śmiech od strony kuchni, ale już nic nie komentuje.
- Obejrzymy coś? - siada obok mnie na kanapie, a ja się przesuwam tak, żeby położyć mu głowę na kolanach.
- Jasne.
Włącza telewizor i zatapia się w wiadomościach. No tak to jego ukochana telenowela...
- Wyobrażasz sobie? - mruczy. Zerkam zdezorientowana, ale nie odwraca wzroku od ekranu. Nie wiem o co chodzi, bo nie śledzę co się dzieje. Byłam dzika? Kurcze... Już nigdy się nie spije!
- Wiesz o czym myślałem? - odzywa się nagle.
- O czym?
- Mamy na dole jeszcze jedną sypialnie. Możemy ją przerobić na taki rozrywkowy pokój. Wiesz... Barek, telewizor, jakiś sprzęt grający, bilard... Co ty na to?
Odwracam się na plecy, żeby go widzieć.
- Dobry pomysł. Będziemy robić imprezy?
- Jeśli tylko będziesz miała ochotę. Nigdy tu nikogo nie zapraszałem, ale mogło by być fajnie.
Słowo "fajnie" w jego ustach brzmi dziwnie obco.
- Dlaczego nie zapraszałeś tu znajomych?
Zastanawia się mocno nad moim pytaniem.
- Jedyne spotkania na jakie chodziłem to te służbowe.
Staram się nie zareagować za ostro, chociaż w pierwszym odruchu mam ochotę krzyknąć.
- Właściwie wczorajsze wyjście było dla mnie nowością.
Jezu... Mój biedny, kochany... Nie spotykał się ze znajomymi? No w zasadzie odkąd tu mieszkam nigdzie nie wychodził poza spotkaniami służbowymi. Kurcze!
- A chciałbyś, żeby ktoś tu przychodził?
Kiwa niepewnie głową.
- Pewnie. I mogłybyście się tu spotykać na tequile.
Zaciskam powieki.
- Nie wypowiadaj tego słowa.
Śmieje się wyciągając z kieszeni spodni wibrujący telefon. Patrzy na wyświetlacz, a uśmiech mu znika.
- Co znowu? - mruczy i odbiera - Tak?... Pamiętam - marszczy brwi - Dlaczego nie dzwonisz w tej sprawie do Nathalie?
Kurcze to Rosalie.
- Po co mi to mówisz? Oczywiście, że ci pomogę, jeśli zajdzie taka potrzeba...
Obracam się na bok i patrzę w telewizor. Ale tylko patrze, bo cała jestem skoncentrowana na Harveyu.
- Więc zadzwoń do Nathalie. Nie, nie załatwię tego za ciebie Rosalie - jest wyraźnie zdenerwowany - Ale dlaczego miałbym mieć? Tak. Rób co uważasz za stosowne, tylko powiadom Nati. Do zobaczenia - odkłada telefon obok siebie na kanapę i zaczyna mnie głaskać. Robi to tak automatycznie, że nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć jak bardzo jest zamyślony.
- Lecisz do Miami? - pytam swobodnie korzystając z faktu, że właśnie włączyły się reklamy.
- Nie... - wyrywa się z zamyślenia - Skąd taki pomysł?
- Powiedziałeś do zobaczenia - i w momencie, kiedy to wypowiadam dociera do mnie dlaczego to powiedział. O cholera!
- Rosalie przylatuje w przyszłym tygodniu - potwierdza moje przypuszczenia matowym głosem - Zabiera Nati na miesiąc do Francji, ale wcześniej chce pozałatwiać jakieś sprawy.
Mimo że potrzebuje chwili, żeby to przetrawić i nie umrzeć z zadławienia news'em udaje mi się nawet nie zarumienić.
- Ok - odpowiadam stosunkowo swobodnie.
- Ok? - przechyla głowę.
- A dlaczego nie ok? - podnoszę się i siadam koło niego.
- Pewnie się spotkacie.
- Po co?
- Bez żadnego powodu. Przypuszczam, że zżera ją ciekawość co do twojej osoby... - wygląda jakby się trochę bał o tym rozmawiać.
- Mam się z nią spotykać, bo... ona tak chce? - pytam nie wierząc, że to słyszę.
- Nie kochanie - kręci szybko głową - Nie o to chodzi. Zresztą nieważne. Zapomnijmy. Przylatuje do Nati i nas to nie obchodzi tak?
- No raczej - daje mu buziaka i obejmując się jego ręką zaczynam gapić w telewizor. Mam przykre wrażenie, że żadne z nas nie potrafiło by powiedzieć co to za film...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!