czwartek, 3 stycznia 2013

SPICY Rozdział 7


    - Dzień dobry - przywitała się z kobietą na parterze - Tym razem do pana Hermensa - wymieniły uśmiechy.
    - I tym razem również ma pani swój? - uniosła identyfikator „gość” - Życzę udanej rozmowy agentko Hastings.
    No proszę cel numer jeden osiągnięty. Nawet na parterze ją znają. Doskonale. Dzisiaj nie wysilała się, żeby wyglądać jak jedna z nich, bo po pierwsze to było bezsensownym wysiłkiem, a po drugie chciała wywołać zupełnie odwrotny efekt. Dzisiaj miała na sobie wygodne, czarne jeansy, białą bokserkę i czarną skórzaną kurtkę. Jedyne czemu nie mogła odmówić były obcasy, ale już nie tak wysokie i szersze niż wczoraj. Włosy związane w kucyka zupełnie odbierały jej elegancję. I o to chodziło. Wjechała windą i kiwnęła głową recepcjonistce numer dwa nie czekając na zapowiedź. Na szczęście zapamiętała mniej więcej rozmieszczenie biur i od razu skierowała się do Hermensa. Nie przyznawała się do tego co podsuwała jej podświadomość. Przy odrobinie szczęścia nie spotka Harveya. Rumieniła się na samą myśl o nim. Jakim cudem jej pokręcony mózg zrobił jej taki numer? Dodatkowo za każdym razem kiedy przywoływała w pamięci sen robiło jej się gorąco.
    - Witam panie Hermens - weszła bez uśmiechu do gabinetu i podała dłoń mężczyźnie. Po co im takie wielkie gabinety?! - Cieszę się, że mogliśmy się spotkać od razu rano.
    - Przełożyłem inne spotkania, uważam to za priorytet - zaznaczył pokazując jej miejsce na fotelu po przeciwnej stronie biurka podczas, kiedy sam zasiadł na swoim tronie - W czym mogę pomóc - był ujmująco grzeczny. Wszyscy tutaj mięli wszczepioną etykietę i przez to też czuła się obco. Sama była raczej ziomalką jak to ją określił Juan.
    - Słyszał pan o pani Stevard?
    - Tak - odetchnął głośno - To była jedna z najcenniejszych osób w firmie. Niezawodna - cholera naprawdę był przybity!
    - Rozumiem, że miał pan z nią lepszy kontakt, niż z przeciętnym pracownikiem?
    - Myślę, że tak. Rozmawialiśmy czasami w przerwie na lunch. Była bardzo inteligentną osobą. Do czego prowadzą te wszystkie zbrodnie agentko Hastings?
    - To właśnie jest moim priorytetem. Muszę zrobić wszystko, żeby nie zginęła już żadna mniej lub bardziej winna osoba. Muszę panu przydzielić ochronę panie Hermens.
    Mężczyzna z osłupiałą miną zamarł.
    - Dlaczego pani uważa, że ochrona jest mi potrzebna?
    - Wszyscy z panią Powels i panem Wordem jesteście filarami tej kancelarii i ktoś bardzo brzydko chce z was zakpić. Wczoraj zaginęły pewne dokumenty. Nie pozostało nam nic innego poza czekaniem na efekt tego wydarzenia. Nie mogę na razie powiedzieć co to za dokumenty.
    - Rozumiem - pokiwał powoli głową - Jak będzie wyglądała owa ochrona?
    - Jak najdyskretniejsza. Agenci w cywilnych ubraniach będą się kręcić w pobliżu. Dostanie pan numer na który proszę dzwonić niezwłocznie po zauważeniu czegoś podejrzanego - nie dodała, że to numer bezpośrednio do niej - W nocy nieoznakowany pojazd będzie obserwował pańskie miejsce pobytu.
    - To naprawdę konieczne? - podparł brodę na dłoni.
    - Puki nie znamy zamiaru sprawcy nie możemy przewidzieć do czego może się posunąć. Są już dwie ofiary. Tak to jest konieczne.
    - W porządku - miał zdeterminowaną minę - Zgadzam się na pełną współpracę.
    - Dziękuję panie Hermens. To nam niezwykle ułatwi sprawę - wstała ze swojego miejsca i mężczyzna również od razu się podniósł. Musi się przyzwyczaić do takiego zachowania. W biurze, kiedy wstawała jej koledzy kładli co najwyżej nogi na jej krześle. To jedyna reakcja na jaką mogła liczyć.
    - Mój współpracownik Lincoln Lee skontaktuje się z panem w kwestii szczegółów. Na razie dziękuje za poświęcony czas - podała mu dłoń. Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu. Skierowała się prosto do biura Jessici i wyjaśniła jej cały plan. Potwierdziła wersję o zgodnej współpracy, chociaż miała wyglądać troszkę inaczej niż w przypadku Hermensa. Poprosiła o przekazanie wszystkiego Wordowi, bo musi jak najszybciej wracać do biura i zająć się koordynacją całej akcji. W wolnym tłumaczeniu „zwiać”. Wyszła szybko nie oglądając się za siebie.
    - Ranny ptaszek z pani agentko Hastings - usłyszała za plecami. Zamarła, serce jej dostało jakiejś awarii, a na twarz wypłynął rumieniec. Odwróciła się w jego stronę i prawie dostała ataku serca. Stał sobie niedbale oparty o ścianę. To znaczy szybę. Jedną rękę miał w kieszeni, a w drugiej trzymał filiżankę z parującą kawą. Był bez marynarki, a delikatny materiał koszuli podkreślał szczupłą sylwetkę i szerokie ramiona. Jak błyskawica przemknęły jej przez głowę stop klatki ze snu.
    - Dzień dobry - wyjąkała.
    - Kawy? - przejechał powoli wzrokiem po poszczególnych częściach jej garderoby.
    - Dziękuję, ale nie pijam kawy - powiedziała już spokojniej.
    - Bardzo się spieszysz? Chciałbym cię prosić na chwilę - nie czekając na odpowiedź wyprostował się i gestem wskazał jej drogę w zupełnie nie tym kierunku niż zmierzała. Jej nogi słuchając go ruszyły bezwolnie. Dołączył do niej kiedy go minęła. Szli prawie ramię w ramię i czuła wyraźny zapach świeżości i aromatycznej kawy. Robił jeden krok na jej dwa. Zerknęła kątem oka na długie zgrabne palce trzymające pewnie filiżankę. To dokładnie te palce były z nią nad ranem. Odchrząknęła nerwowo. Czuła, że ludzie z ciekawością się za nimi oglądają. Czyżby wiedzieli o czym myśli? Kiedy mijali eleganckie biurko Rita rozmawiająca przez telefon wesoło do niej pomachała. Uśmiechnęła się tylko, bo Harvey już otwierał przed nią kolejne szklane drzwi.
    - Co pijasz w takim razie zamiast kawy? - zapytał.
    - Zwykle gorącą czekoladę, ale jestem bardzo wrażliwa na cukier i zdarza się, że zaczynam biegać po ścianach, więc raczej herbatę lub soki, ale nie trudź się nie mam na nic ochoty - rozejrzała się dyskretnie dookoła. Rozmiarem, ani przepychem gabinet nie uchybiał niczym tym, w których już była, ale w porównaniu do poprzednich był zimniejszy i surowszy. Na wielkiej ciemnej, skórzanej kanapie siedział Carlo czytając jakieś dokumenty. Uśmiechnął się na jej widok.
    - Nie masz swojego gabinetu? - zapytał go Harvey.
    Chłopak poparzył na niego prawie jak na wariata.
    - Nie - odpowiedział.
    - Ale masz gdzieś jakieś biurko, więc udaj się do niego.
    Pokręcił głową, spojrzał na nią bezradnie, zebrał wszystko ze stołu i wyszedł.
    - To było niegrzeczne - spojrzała groźnie na Harveya.
    - Dlaczego nie pijasz kawy? - wyglądał jakby jej nie słyszał.
    - Po mojej przedostatniej współpracy z Gomero mam jej serdecznie dosyć. Była moim śniadaniem, obiadem i kolacją. Gdybyś chciał to kiedyś porzucić posterunek jest doskonałym miejscem na odwyk. Poza tym zwyczajnie nie lubię - starała się być jak najswobodniejsza, ale oczywiście skończyło się na paplaniu bzdur. Sądziła, że skierują się do ciemnego zdaje się tekowego biurka, ale Harvey gestem zaprosił ją na równie ciemną kanapę w kształcie litery L, którą przed chwilą opuścił Carlo.
    - Często pracujesz integracyjnie prawda? - usiedli w bezpiecznej odległości. Wik zmroziła go spojrzeniem. No tak... Ile wiedział Carlo i na ile podzielił się wiadomościami z szefem? Kiedy nie odpowiedziała założył nogę na nogę, a rękę wolną od kawy zarzucił na oparcie. Wyglądał bardzo władczo, niemal groźnie.
    - I rzeczywiście mnie zaskoczyłaś - dodał po chwili.
    - Zaskoczyłam cię? - zupełnie nie wiedziała o co mu chodzi.
    - Wyglądasz tak diametralnie inaczej niż wczoraj – był spokojny w sposób wywołujący niepokój u rozmówcy.
    - Naprawdę? - udała rozbawione zaskoczenie.
    - Wczoraj wyglądałaś jak modelka z rozkładówki jakiegoś kolorowego czasopisma.
    - Słucham? - miała chyba naprawdę głupią minę, bo uśmiechnął się lekko.
    - Dzisiaj z kolei cała twoja postawa aż krzyczy FBI!
    Rozłożyła bezradnie ręce i ułożyła je z powrotem na kolanach. Co mogła na to odpowiedzieć? Robiła się naprawdę bardzo milcząca.
    - Nie interesuje cię o czym rozmawiałam z Hermensem? - zapytała w końcu.
    - Oczywiście, że tak - wyglądał na zdziwionego - Ale przede wszystkim chciałem cię zaprosić na kawę - odłożył filiżankę na niski szklany stolik. Wik poczuła się bezpodstawnie głupio - Jeżeli wolisz przejdźmy już do faktów. Co więc pani postanowiła agentko Hastings?
    Jakim cudem wyszło teraz na to, że to ona chce mu wszystko opowiedzieć, a on uprzejmie wysłucha?!
    - Hermans zna nasz plan tylko z innej perspektywy - zaczęła powoli - Przekonałam go, że przydzielam jemu, Jessice i tobie ochronę. W rzeczywistości będzie to grupa naszych szpiegów. Lincoln za chwilę skontaktuje się z nim w celu wyczyszczenia domu i biura. Podłoży kilka podsłuchów. Jeśli macza w tym choćby paznokcie musi naprowadzić nas na mordercę.
    Harvey patrzał na nią podpierając brodę na złączonych dłoniach. Palcem wskazującym zaznaczał szlak wzdłuż dolnej wargi. A jakież to były kształtne wargi! Wik stanął przed oczami moment ze snu kiedy spod tych ust wysuwają się białe zęby i przygryzają jej skórę. Cholera... To co najmniej niepokojące.
    - Wiesz, że łamiesz prawo? - wargi poruszyły się zmysłowo. Znowu cholera! Co ona wyprawia? Wzruszyła ramionami.
    - Przymknąć mnie nie możesz. Możesz mnie co najwyżej bronić – chciała w jakikolwiek sposób obniżyć troszkę jego ego.
    - Taki też mam zamiar - mruknął nadal patrząc na nią z pełną koncentracją. Osłupiała. Dlaczego musiał być takim poważnym panem adwokatem? Przecież wczoraj jej udowodnił, że ma poczucie humoru!
    - To dobry plan - stwierdził po chwili.
    - Wiem, a teraz muszę już iść - wyprostowała się - Jeśli chcesz coś przedyskutować nie spotykajmy się tutaj. Nie chcę, żeby Hermans nabrał jakiś podejrzeń.
    - Gdzie możemy się spotkać?
    - Też mam swój gabinet - rozejrzała się z powątpiewaniem - Co prawda przy twoim wygląda jak schowek na miotły, ale nie ma tam drogiego Daniela - wstała próbując nie reagować na leniwy uśmiech, który wypłynął mu na usta.
    - Miłego dnia - powiedziała ruszając do drzwi.
    - Do zobaczenia Wiktorio - odprowadził ją. Na szczęście zadzwonił telefon i nie musiała już nic mówić ani reagować na niego, bo nawet nie wiedziała jak.
    - Hastings - odebrała. Zwolniła krok i zmarszczyła brwi - Tak przytrzymajcie go chwilę już jadę - i ruszyła szybkim krokiem w kierunku wind. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!