- Dzień dobry -
przywitała się z kobietą na parterze - Tym razem do pana
Hermensa - wymieniły uśmiechy.
- I tym razem również
ma pani swój? - uniosła identyfikator „gość” - Życzę
udanej rozmowy agentko Hastings.
No proszę cel numer
jeden osiągnięty. Nawet na parterze ją znają. Doskonale. Dzisiaj
nie wysilała się, żeby wyglądać jak jedna z nich, bo po
pierwsze to było bezsensownym wysiłkiem, a po drugie chciała
wywołać zupełnie odwrotny efekt. Dzisiaj miała na sobie wygodne,
czarne jeansy, białą bokserkę i czarną skórzaną kurtkę.
Jedyne czemu nie mogła odmówić były obcasy, ale już nie tak
wysokie i szersze niż wczoraj. Włosy związane w kucyka zupełnie odbierały jej elegancję. I o to chodziło. Wjechała
windą i kiwnęła głową recepcjonistce numer dwa nie czekając na
zapowiedź. Na szczęście zapamiętała mniej więcej
rozmieszczenie biur i od razu skierowała się do Hermensa. Nie
przyznawała się do tego co podsuwała jej podświadomość. Przy
odrobinie szczęścia nie spotka Harveya. Rumieniła się na samą
myśl o nim. Jakim cudem jej pokręcony mózg zrobił jej taki
numer? Dodatkowo za każdym razem kiedy przywoływała w pamięci
sen robiło jej się gorąco.
- Witam panie Hermens -
weszła bez uśmiechu do gabinetu i podała dłoń mężczyźnie. Po
co im takie wielkie gabinety?! - Cieszę się, że mogliśmy się
spotkać od razu rano.
- Przełożyłem inne
spotkania, uważam to za priorytet - zaznaczył pokazując jej
miejsce na fotelu po przeciwnej stronie biurka podczas, kiedy sam
zasiadł na swoim tronie - W czym mogę pomóc - był ujmująco
grzeczny. Wszyscy tutaj mięli wszczepioną etykietę i przez to też
czuła się obco. Sama była raczej ziomalką jak to ją określił
Juan.
- Słyszał pan o pani
Stevard?
- Tak - odetchnął
głośno - To była jedna z najcenniejszych osób w firmie.
Niezawodna - cholera naprawdę był przybity!
- Rozumiem, że miał
pan z nią lepszy kontakt, niż z przeciętnym pracownikiem?
- Myślę, że tak.
Rozmawialiśmy czasami w przerwie na lunch. Była bardzo
inteligentną osobą. Do czego prowadzą te wszystkie zbrodnie
agentko Hastings?
- To właśnie jest moim
priorytetem. Muszę zrobić wszystko, żeby nie zginęła już żadna
mniej lub bardziej winna osoba. Muszę panu przydzielić ochronę
panie Hermens.
Mężczyzna z osłupiałą
miną zamarł.
- Dlaczego pani uważa,
że ochrona jest mi potrzebna?
- Wszyscy z panią
Powels i panem Wordem jesteście filarami tej kancelarii i ktoś
bardzo brzydko chce z was zakpić. Wczoraj zaginęły pewne
dokumenty. Nie pozostało nam nic innego poza czekaniem na efekt
tego wydarzenia. Nie mogę na razie powiedzieć co to za dokumenty.
- Rozumiem - pokiwał
powoli głową - Jak będzie wyglądała owa ochrona?
- Jak najdyskretniejsza.
Agenci w cywilnych ubraniach będą się kręcić w pobliżu.
Dostanie pan numer na który proszę dzwonić niezwłocznie po
zauważeniu czegoś podejrzanego - nie dodała, że to numer
bezpośrednio do niej - W nocy nieoznakowany pojazd będzie
obserwował pańskie miejsce pobytu.
- To naprawdę
konieczne? - podparł brodę na dłoni.
- Puki nie znamy zamiaru
sprawcy nie możemy przewidzieć do czego może się posunąć. Są
już dwie ofiary. Tak to jest konieczne.
- W porządku - miał
zdeterminowaną minę - Zgadzam się na pełną współpracę.
- Dziękuję panie
Hermens. To nam niezwykle ułatwi sprawę - wstała ze swojego
miejsca i mężczyzna również od razu się podniósł. Musi się
przyzwyczaić do takiego zachowania. W biurze, kiedy wstawała jej
koledzy kładli co najwyżej nogi na jej krześle. To jedyna reakcja
na jaką mogła liczyć.
- Mój współpracownik
Lincoln Lee skontaktuje się z panem w kwestii szczegółów. Na
razie dziękuje za poświęcony czas - podała mu dłoń. Odwróciła
się na pięcie i wyszła z gabinetu. Skierowała się prosto do
biura Jessici i wyjaśniła jej cały plan. Potwierdziła wersję o
zgodnej współpracy, chociaż miała wyglądać troszkę inaczej
niż w przypadku Hermensa. Poprosiła o przekazanie wszystkiego
Wordowi, bo musi jak najszybciej wracać do biura i zająć się
koordynacją całej akcji. W wolnym tłumaczeniu „zwiać”.
Wyszła szybko nie oglądając się za siebie.
- Ranny ptaszek z pani
agentko Hastings - usłyszała za plecami. Zamarła, serce jej
dostało jakiejś awarii, a na twarz wypłynął rumieniec.
Odwróciła się w jego stronę i prawie dostała ataku serca. Stał sobie
niedbale oparty o ścianę. To znaczy szybę. Jedną rękę miał w
kieszeni, a w drugiej trzymał filiżankę z parującą kawą. Był
bez marynarki, a delikatny materiał koszuli podkreślał szczupłą
sylwetkę i szerokie ramiona. Jak błyskawica przemknęły jej przez
głowę stop klatki ze snu.
- Dzień dobry -
wyjąkała.
- Kawy? - przejechał
powoli wzrokiem po poszczególnych częściach jej garderoby.
- Dziękuję, ale nie
pijam kawy - powiedziała już spokojniej.
- Bardzo się spieszysz?
Chciałbym cię prosić na chwilę - nie czekając na odpowiedź
wyprostował się i gestem wskazał jej drogę w zupełnie nie tym
kierunku niż zmierzała. Jej nogi słuchając go ruszyły
bezwolnie. Dołączył do niej kiedy go minęła. Szli prawie ramię
w ramię i czuła wyraźny zapach świeżości i aromatycznej kawy.
Robił jeden krok na jej dwa. Zerknęła kątem oka na długie
zgrabne palce trzymające pewnie filiżankę. To dokładnie te palce
były z nią nad ranem. Odchrząknęła nerwowo. Czuła, że ludzie
z ciekawością się za nimi oglądają. Czyżby wiedzieli o czym
myśli? Kiedy mijali eleganckie biurko Rita rozmawiająca przez
telefon wesoło do niej pomachała. Uśmiechnęła się tylko, bo
Harvey już otwierał przed nią kolejne szklane drzwi.
- Co pijasz w takim
razie zamiast kawy? - zapytał.
- Zwykle gorącą
czekoladę, ale jestem bardzo wrażliwa na cukier i zdarza się, że
zaczynam biegać po ścianach, więc raczej herbatę lub soki, ale
nie trudź się nie mam na nic ochoty - rozejrzała się dyskretnie
dookoła. Rozmiarem, ani przepychem gabinet nie uchybiał niczym
tym, w których już była, ale w porównaniu do poprzednich był
zimniejszy i surowszy. Na wielkiej ciemnej, skórzanej kanapie
siedział Carlo czytając jakieś dokumenty. Uśmiechnął się na
jej widok.
- Nie masz swojego
gabinetu? - zapytał go Harvey.
Chłopak poparzył na
niego prawie jak na wariata.
- Nie - odpowiedział.
- Ale masz gdzieś
jakieś biurko, więc udaj się do niego.
Pokręcił głową,
spojrzał na nią bezradnie, zebrał wszystko ze stołu i wyszedł.
- To było niegrzeczne -
spojrzała groźnie na Harveya.
- Dlaczego nie pijasz
kawy? - wyglądał jakby jej nie słyszał.
- Po mojej
przedostatniej współpracy z Gomero mam jej serdecznie dosyć. Była
moim śniadaniem, obiadem i kolacją. Gdybyś chciał to kiedyś
porzucić posterunek jest doskonałym miejscem na odwyk. Poza tym
zwyczajnie nie lubię - starała się być jak najswobodniejsza, ale
oczywiście skończyło się na paplaniu bzdur. Sądziła, że
skierują się do ciemnego zdaje się tekowego biurka, ale Harvey
gestem zaprosił ją na równie ciemną kanapę w kształcie litery
L, którą przed chwilą opuścił Carlo.
- Często pracujesz
integracyjnie prawda? - usiedli w bezpiecznej odległości. Wik
zmroziła go spojrzeniem. No tak... Ile wiedział Carlo i na ile
podzielił się wiadomościami z szefem? Kiedy nie odpowiedziała
założył nogę na nogę, a rękę wolną od kawy zarzucił na
oparcie. Wyglądał bardzo władczo, niemal groźnie.
- I rzeczywiście mnie
zaskoczyłaś - dodał po chwili.
- Zaskoczyłam cię? -
zupełnie nie wiedziała o co mu chodzi.
- Wyglądasz tak
diametralnie inaczej niż wczoraj – był spokojny w sposób
wywołujący niepokój u rozmówcy.
- Naprawdę? - udała
rozbawione zaskoczenie.
- Wczoraj wyglądałaś
jak modelka z rozkładówki jakiegoś kolorowego czasopisma.
- Słucham? - miała
chyba naprawdę głupią minę, bo uśmiechnął się lekko.
- Dzisiaj z kolei cała
twoja postawa aż krzyczy FBI!
Rozłożyła bezradnie
ręce i ułożyła je z powrotem na kolanach. Co mogła na to
odpowiedzieć? Robiła się naprawdę bardzo milcząca.
- Nie interesuje cię o
czym rozmawiałam z Hermensem? - zapytała w końcu.
- Oczywiście, że tak -
wyglądał na zdziwionego - Ale przede wszystkim chciałem cię
zaprosić na kawę - odłożył filiżankę na niski szklany stolik.
Wik poczuła się bezpodstawnie głupio - Jeżeli wolisz przejdźmy
już do faktów. Co więc pani postanowiła agentko Hastings?
Jakim cudem wyszło teraz
na to, że to ona chce mu wszystko opowiedzieć, a on uprzejmie
wysłucha?!
- Hermans zna nasz plan
tylko z innej perspektywy - zaczęła powoli - Przekonałam go, że
przydzielam jemu, Jessice i tobie ochronę. W rzeczywistości będzie
to grupa naszych szpiegów. Lincoln za chwilę skontaktuje się z
nim w celu wyczyszczenia domu i biura. Podłoży kilka podsłuchów.
Jeśli macza w tym choćby paznokcie musi naprowadzić nas na
mordercę.
Harvey patrzał na nią
podpierając brodę na złączonych dłoniach. Palcem wskazującym
zaznaczał szlak wzdłuż dolnej wargi. A jakież to były kształtne
wargi! Wik stanął przed oczami moment ze snu kiedy spod tych ust
wysuwają się białe zęby i przygryzają jej skórę. Cholera...
To co najmniej niepokojące.
- Wiesz, że łamiesz
prawo? - wargi poruszyły się zmysłowo. Znowu cholera! Co ona
wyprawia? Wzruszyła ramionami.
- Przymknąć mnie nie
możesz. Możesz mnie co najwyżej bronić – chciała w
jakikolwiek sposób obniżyć troszkę jego ego.
- Taki też mam zamiar -
mruknął nadal patrząc na nią z pełną koncentracją. Osłupiała.
Dlaczego musiał być takim poważnym panem adwokatem? Przecież
wczoraj jej udowodnił, że ma poczucie humoru!
- To dobry plan -
stwierdził po chwili.
- Wiem, a teraz muszę
już iść - wyprostowała się - Jeśli chcesz coś przedyskutować
nie spotykajmy się tutaj. Nie chcę, żeby Hermans nabrał jakiś
podejrzeń.
- Gdzie możemy się
spotkać?
- Też mam swój gabinet
- rozejrzała się z powątpiewaniem - Co prawda przy twoim wygląda
jak schowek na miotły, ale nie ma tam drogiego Daniela - wstała próbując
nie reagować na leniwy uśmiech, który wypłynął mu na usta.
- Miłego dnia -
powiedziała ruszając do drzwi.
- Do zobaczenia Wiktorio
- odprowadził ją. Na szczęście zadzwonił telefon i nie
musiała już nic mówić ani reagować na niego, bo nawet nie
wiedziała jak.
- Hastings - odebrała.
Zwolniła krok i zmarszczyła brwi - Tak przytrzymajcie go chwilę
już jadę - i ruszyła szybkim krokiem w kierunku wind.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!