piątek, 1 lutego 2013

SPICY Rozdział 50

Wpadliśmy do państwa O'Neal akurat w porze śniadania. W pierwszym odruchu zrobili tylko osłupiałe miny, ale kiedy zaczęłam wyciągać patyczki zamknięte w probówkach, w celu pobrania próbek DNA w końcu zaczęli mówić. I okazało się, że malutka Ginny jest adoptowana. Ponieważ nie chcieli, żeby dziecko się kiedykolwiek o tym dowiedziało strzegli prawdy i nie wiedziała nawet najbliższa rodzina za wyjątkiem siostry męża... Oczywiście pierwsze kroki skierowałam do ośrodka adopcyjnego.
Doyls, który wykazuje się większą cierpliwością tłumaczy wszystko na spokojnie dyrektorce placówki. Kiedy ta po raz setny opowiada o zakazie wyjawiania danych moja tolerancja się skończyła. Zastraszyłam ją, że jeśli w tej chwili nie zdradzi tożsamości biologicznych rodziców aresztuje ją za utrudnianie pościgu groźnych przestępców. W moim wywodzie przedstawiam jej wizję plagi egipskie i wszystkich nieszczęść świata jakie na nią ześle. Kończę dopiero kiedy brakuje mi tchu. Wiem, że nic nie osiągnę i Doyls też sadząc po jego minie, ale przynajmniej się wyżyłam. Kobieta nic nie mówiąc siada do komputera i po chwili z drukarki wysuwa się kartka. Wystarczy jeden rzut oka, żebym obdarzyła babsko uśmiechem.

Wchodzimy na zapuszczone podwórko. Środek jest względnie oczyszczony, a w centralnej części stoi nowiutka huśtawka. Jednym zgodnym ruchem dobywamy broni i przyklejamy się do ściany. Głosy dochodzą właśnie zza niej. Ostrożnie zbliżamy się do końca muru i wychylamy. Kobieta tuli w ramionach zapłakaną Ginny.
- Chcę do mamusi - skomle dziewczynka.
- Nie możemy teraz pojechać do mamy. Mama jest chora.
Chowam broń, żeby nie przestraszyć dziecka bardziej niż to konieczne i wychodzę zza ściany.
- A ja słyszałam, że już wyzdrowiała i możemy do niej wrócić.
Kobieta podskakuje, a dziewczynka kuli się ze strachu.
- Nie bój się kochanie. Zawiozę cię do mamusi- kucam w pewnej odległości i czekam aż do mnie sama przyjdzie.
- Kim pani jest?! - biologiczna matka jest na poły przerażona i zrozpaczona.
Sięgam spokojnie do kieszeni po odznakę.
- Wiktoria Hastings FBI - unoszę rękę, a jej jak na zawołanie zaczynają płynąć łzy.Siada na ziemi koło dziewczynki i tuli ją mocno do siebie. Jest coś tak wzruszającego w tej scenie, że nie potrafię jej przerwać.
- Wik? - szepcze nade mną Doyls.
- Gdzie jest pani mąż pani Jenkins? - pytam spokojnie, ale zdecydowanie.
Kręci głową próbując odzyskać równowagę.
- Zaraz wróci z biletami. Mięliśmy ją zabrać do Texasu, do rodziców.
- Ginny kochanie chodź do mnie. Jestem koleżanką twojej mamusi i prosiła, żebym cię już przywiozła do domku.
Mała patrzy to na mnie to na kobietę, która naprawdę jest jej matką.
- Idź z panią skarbie - popycha ją leciutko w moją stronę. Kiedy dziewczynka rusza z oczu kobiety tryskają łzy. Mała podchodzi do mnie i patrzy niepewnie. Wyciągam do niej ręce i kiedy w nie wchodzi podnoszę ją do góry.
- Dasz radę? - pytam Doylsa.
- Zaraz przyjadą chłopaki. Zabierz ją stąd.

Scena w której wchodzę z Ginny do jej domu jest tak poruszająca, że muszę odwrócić wzrok. Radość całej trójki tulącej się na ziemi we łzach jest zarażająca. Wycofuję się najszybciej jak to możliwe.
- Agentko Hastings dziękujemy - mówi do mnie matka.
- Cieszę się, ze mogłam pomóc.
- Jest pani naszym aniołem!
- Naprawdę nie ma za co - wracam do drzwi - Cześć Ginny!
Dziewczynka odwraca twarzyczkę i macha do mnie wesoło. Och głupie serce!

- Ginny właśnie wróciła do rodziców - mówię z dumą.
- To fantastycznie kochanie.
Uwielbiam pochwałę w jego głosie!
- I jestem już wolna. Pomyślałam, że może zjemy razem lunch?
- Hmm teraz nie mogę wyjść - mówi powoli i mina mi rzednie - Ale może chciałabyś mi pomóc?
- Pomóc?
- Mhm. Trzeba pomyśleć, a Carlo dzisiaj nie jest w formie - mówi tak zjadliwie, że jestem pewna, że chłopak siedzi tuż obok.
- Ok - uśmiecham się - W takim razie już do ciebie jadę - rozłączam się i zbieram rzeczy.

Ponieważ było prawie po drodze zahaczyłam jeszcze o Bloomberg i przebrałam się. Prosta grafitowa sukienka bez rękawów podkreślająca figurę i bardzo elegancka z pewnością byłaby nie do przyjęcia w biurze FBI. Wchodzę do "szklanego" biurowca i kieruję się prosto do recepcji. Ostatnio byłam tu jako agentka teraz jestem jako dziewczyna jednego z właścicieli... Elegancka kobieta za kontuarem uśmiecha się do mnie z daleka.
- Dzień dobry.
- Witam panno Hastings. Pan Word już na panią czeka - wskazuje mi w uprzejmym geście na windy.
- Dziękuję - nie dostanę identyfikatora "gość"?
Wchodzę do windy i jadę na najwyższe pięto. Wychodzę na marmurowy hol i recepcjonistka numer dwa już stoi na baczność.
- Panno Hastings - kłania się uprzejmie.
- Dzień dobry - mówię lekko speszona.
Ruszam prosto do gabinetu Harveya i mijam zabieganych prawników. Część z nich w ogóle nie zwraca na mnie uwagi z głowami w papierach, część zerka z ciekawością, a część wita się uprzejmie. Na ostatnim zakręcie mijam się z Louisem Lanc'iem. Jego twarz świstaka zamiera na mój widok.
- Agentka Hastings! - odzywa się - Co panią do nas sprowadza?
- Witam mecenasie Lanc.
- Znowu ktoś nabroił? - wyszczerza wielkie jedynki.
- Nie tym razem - odwzajemniam uśmiech - Przyszłam do Harveya.
- Do Harveya? - cała gama emocji w ciągu sekundy przebiega po jego twarzy. W momencie odzyskuje rezon i uśmiecha się na swój sposób uroczo - W takim razie nie zatrzymuje.
Kłania się leciutko i odchodzi. Kolejnym punktem jest biurko Rity tuż przed gabinetem Harveya.
- Cześć!
Ściskamy się na powitanie.
- Cześć! Miło, że nas odwiedzasz! Napijesz się czegoś?
- Dziękuję, ale nie.
- W takim razie nie zagaduje, bo szef się wścieknie... Jeśli to możliwe jeszcze bardziej.
Wywraca oczami i muszę się roześmiać. Ruszam w stronę drzwi za którymi już widzę mojego kochanego. Siedzi za swoim tekowym biurkiem i oparty o nie łokciem rozmawia przez telefon. Marynarkę ma przewieszoną przez fotel. Carlo siedzi po drugiej stronie i przegląda jakieś dokumenty. Popycham zdecydowanie drzwi i wchodzę do środka.
- Dzień dobry - uśmiecham się.
- Dzień dobry - odpowiada również uśmiechnięty, chociaż dziwnie blady Carlo. Harvey nie przerywając rozmowy wyciąga rękę w moją stronę.
- A Spencer? - mówi. Podchodzę grzecznie i przyciąga mnie do siebie - Może tu przyjechać? - gładzi mnie po udzie - Myślę, że możemy coś uzgodnić bez walki. To dzieciak George! Tępy wystraszony dzieciak!
Kurcze jest naprawdę zły. Zerkam na Carlo i posyła mi zrezygnowane spojrzenie.
- W takim razie za godzinę w moim biurze - rozłącza się - Cześć kochanie.
Pochylam się dając mu lekkiego buziaka. Nie bardzo wiem jak powinnam się tu zachować, ale na pewno nie zrobię tego na co mam teraz ochotę. Nie zwieje!
- Jak dziewczynka? - pyta.
- Cała i zdrowa z rodzicami - odpowiadam mile zdziwiona- A co u ciebie?
Wzdycha obrzucając Carlo wściekłym spojrzeniem.
- Idź wydrukować ugodę. Sprawdź ją dokładnie - warczy na niego w sposób, który mnie doprowadza do łez. Chłopak wstaje i wychodzi.
- Co się dzieje? - pytam z troską masując jego silne, a teraz napięte ramie.
- O to trzeba zpytać mojego drogiego współpracownika. Od rana naprawiam to co zawalił!
Pociera dłonią czoło nadal obejmując mnie jedną ręką.
- Jak mogę ci pomóc?
Unosi głowę oglądając powoli całą mnie.
- Już pomogłaś. Koisz mnie skarbie.
Rumienie się pod ciepłym spojrzeniem.
- A bardziej praktycznie?
- Chodź opowiem ci - wstaje i łapie mnie za rękę. Idziemy do tej wielkiej sofy. Przypomina mi się jak byłam tu pierwszy raz. Wtedy nie siedzięliśmy tak blisko siebie, a Harvey nie trzymał mnie za rękę.
- O czym myślisz? - pyta i zdaje sobię sprawę, że się uśmiecham.
- O tym ile się zmieniło od czasu kiedy byłam tu pierwszy raz.
- Kiedy ważyły się losy firmy? A ty myślałaś tylko o tym jakby to było gdybym cię związał i pieścił doprowadzając do obłędu?
Rumienie się jeszcze bardziej.
- Więc jednak niewiele się zmieniło. Z tą różnicą, że teraz chcę, wiedzieć jakby to było, gdybyś to zrobił ponownie.
Przestaje się uśmiechać, kiedy oczy mu ciemnieją. Drzwi się otwierają i wchodzi Rita.
- Dzwoniła Stone. Wyszła z sądu i już jedzie.
- Przygotuj wszystkie dokumenty i weź od Carlo ugodę.
- Ok - odwraca się i wychodzi.
- Mamy niewiele czasu - zwraca się do mnie - Pani Foster to jedna z naszych najgrubszych klientek. Jej syn wczoraj poszalał. Gnojek spił się w barze i wywołał bójkę. Stukł jakiegoś gościa robiąc z niego inwalidę. Facet będzie utykał na jedną nogę i musi przejść kosztowną rehabilitacje. Wyskoczył z kosmicznym odszkodowaniem w zamian za ugodę. Ten idiota Carlo się dzisiaj na nią nie zgodził mimo że wyraźnie mu kazałem i sprawa poszła do sądu.
- Dlaczego się nie zgodził?
- Tylko mogę się domyślać - krzywi się nieprzyjemnie - W każdym razie sprawę wzięła zwykła, uparta... - przełyka ze złością przekleństwo i wiem, że gdybym to nie była ja nie powstrzymywał by się.
- Stone?
- Tak... To młoda gówniara, która chce mieć jak najwięcej wygranych spraw. I nie było by problemu, bo rozwalimy ją już na pierwszym spotkaniu, ale państwo Foster powiedzięli żadnej rozprawy! I mają rację, bo rozmawiałem z dzieciakiem. Ma osiemnaście lat i pierwszy raz się spił. Jest przerażony. Muszę ją przekonać, bo ten kretyn nie przyjał ugody - teraz to on zgrzyta zębami i wygląda naprawdę groźnie.
- A ona ma w nosie to co chce klient. Chce wygrać sprawę?
- Mhm.
- Co się dzieje z Carlo?
Waha się chwilę z odpowiedzią i zaciska mocno szczękę.
- Trudno stwierdzieć, ale obawiam się, że geny jednak wygrywają - rozkłada ręce.
- Słucham?
- Jest kompletnie ogłupiony. Wystarczy, że zakręci się koło niego jakaś kobieta i... - rozkłada bezradnie ręce.
- Czy on zdradził Maye? - wszystko się we mnie skręca ze złości.
- Tego nie wiem kochanie. Nie sprawdzam co robi po pracy, chociaż może powinienem.
- Maya mówiła, że jest ostatnio jakiś dziwny...
- Więc chyba mamy odpowiedź.
Dłonie zaciskają mi się w pięści. Zabije gówniarza!
- Hej skarbie! - Harvey bierze mój podbrudek i odwraca do siebie - Nie wiadomo.
Jego oczy działają cuda.
- Jeśli nie masz dowodu nie możesz oskarżyć - poucza mnie.
- Masz racje. Co zrobisz z tą Stone? - lepiej odwrócić od tego myśli.
- Dam radę - uśmiecha się.
- A jak ci miałam pomóc?
-Bądź.
Znowu drzwi się otwierają i tym razem to Carlo. Spuszczam wzrok na dłonie. Nie chcę, żeby widział oskarżenia w moich oczach.
- Tu masz wszystkie wymagane dokumenty, a tu projekt ugody - kładzie przed Harveyem papiery - Spencer już jedzie?
- Wyjdź - krótkie, stanowcze polecenie podrywa moją głowę do góry. O matko takiego go jeszcze nie widziałam... Wykuty z marmuru to niedopowiedzenie roku. Carlo zaciska szczękę i wychodzi. Boję się odezwać, kiedy Harvey bierze dokumenty i zaczyna je przeglądać. Patrzę jak jego długie palce przekładają kartki, a brwi marszczą się kiedy trafiają na poszukiwane wersy. Piękne rysy są teraz dużo ostrzejsze . Cisza przedłuża się, a ja zaczynam oglądać paznokcie, patrzeć w sufit cokolwiek, byle mu nie przeszkadzać.
- Harvey mecenas Stone - Rita uchyla drzwi i wpuszcza kobietę. Jest blondynką i nie jest jakaś uderzająco piękna, ale również nie brzydka. Raczej szczupła i zdecydowanie młoda. Wygląda jakby wczoraj skończyła studia. Ubrana w klasyczny i elegancki komplet. Czarne spodnie, białą bluzkę i czarną staliowaną marnynarkę. Idzie pewnym krokiem w naszą stronę z obojętnością wypisaną na twarzy. Pewności siebie jej nie brakuje. Dziwi mnie nieco, że Harvey nie wykonuje żadnego ruchu, żeby się z nią przywitać.
- Dlaczego zajmujemy sobie czas mecenasie? - siada na fotelu na przeciwno nas i rzuca aktówkę na stół. Niezły pokaz odwagi.
- Ponawiam ofertę ugody pani mecenas - ostatnie słowa wypowiada z kpiną - Oferuję podwójną stawkę i zamykamy to teraz - mówi spokojnie, z wyższością. Stone uśmiecha się leniwie i wywraca oczami.
- Przepadło - wzrusza ramionami.
- A twój klient o tym wie?
- Owszem Harvey konsultuje z nim wszystko.
Rozumiem, że właśnie przeszli na "ty". Atmosfera jest napięta jak bańka.
- W porządku ile czasu potrzebujesz? - Harvey wygodnie opiera się na kanapie i kładzie rękę na moim udzie. Wzrok Spencer na ułamek sekundy wędruje w to miejsce.
- Na co mam go potrzebować?
Obserwuje dokładnie jej reakcje. Kiedy nie jest czegoś pewna pociera palcami, co w efekcie wygląda jak zniecierpliwienie. I ma zabłocone buty...
- Na zawiadomienie klienta o odrzuceniu podwojenia jego własnej stawki.
Prycha śmiechem.
- Nie wiem jakie masz układy z klientami, ale ja swoich nie muszę informować o każdym kroku. Interesują ich efekty - poprawia złotą bransoletkę nie spuszczając wzroku z Harveya.
- Przed chwilą powiedziałaś, że konsultujesz wszystko.
Znowu tarcie palcami.
- Mój klient nie zgadza się na ugodę.
- A wiesz, że jest na to paragraf? - wydaje się być nie wzruszony - I to nie jeden.
- Za nie zawracanie głowy ludziom?
- Bardziej miałem na myśli działanie na szkodę.
- Oskarżasz mnie?
Tym razem pociera palcami obu dłoni. Pomimo otoczki jaką wokół siebie robi jest bardzo nerwowa i impulsywna. Łatwo ją sprowokować i to właśnie robi Harvey. Poprawiam się lekko. Zaczynam się doskonale bawić. Od początku wiedział jak zagrać i jest zupełnie pewien wyniku.
- Możliwe, że mnie do tego zmusisz. Chyba, że liczysz, że przymknę oko? Ale nie jesteś idiotką, więc raczej na to nie liczysz.
- Uznam to za komplement.
Jest doskonały. Spokojny, ze stoicką miną zachowuje się jakby był lekko znudzony. Pewnie jest!      
- W takim razie... - zastanawia się chwilę - Po jutrzejszej rozprawie po której oczywiście przegrasz i odejdziesz z niczym wniosę o zbadanie stanu psychicznego twojego klienta.
- Słucham?!
Robi się cała czerwona.
- Musi być kretynem, albo chorym biedakiem, skoro odrzuca 20 tysięcy wypłacane co miesiąc. Chce mieć pewność, że jest kretynem.
Porusza palcami leciutko gładząc moją nogę. Czy on właśnie powiedział 20 tysięcy miesięcznie?!
- Nie rozumiem skąd taka upartość, skoro jesteś pewien, że wygrasz.
Dzwoni telefon Harveya leżący na stole.
- Przepraszam kochanie - mówi do mnie, bierze go i wstaje. Jej nie przeprosił. Dał jej jasno do zrozumienia, że nie jest dla niego godnym przeciwnikiem i nie ma zamiaru udawać, że jest inaczej. Och jak cudownie czuć tą jedność z nim. Móc sobie wyobrazić co się dzieje w tej genialnej głowie...
- Word - rzuca do słuchawki i odchodzi pod okno.
Mierzę Stone chwilę spojrzeniem i widzę, że się odpręża jak tylko Harvey odszedł. To chyba pierwsza kobieta, która nie ślini się i nie jąka na jego widok. Gratuluje!
- Więc co słychać w raju agentko Hastings? - odzywa się przymilnym głosem.
Zna mnie?
- Czytuje gazety - wyjaśnia.
No tak... Fatalna impreza w ambasadzie rzuciła światło na nasz związek.
- Kiedy się tam pani kiedyś znajdzie sama się pani przkona - uśmiecham się słodko - Ale raczej nie tą drogą.
- Mam nie stawać na drodze panu mecenasowi? - uśmiecha się.
Jest niczym nie skrępowana i pogardliwa. Czuje się przy mnie swobodnie i pewnie. Zupełnie niesłusznie.
- Z kim pani zadziera to już pani sprawa, chociaż zastanawiam się czy to głupia odwaga, czy po prostu głupia głupota. Chodzi mi bardziej o to parcie na kasę.
- Słucham? - mruga szybko oczami.
- Nie zależy pani na tym, żeby pomóc temu człowiekowi. Za wygrany proces dają większą prowizję prawda? - przechylam głowę w taki sam sposób jak Harvey.
- Czy pani sobie ze mnie żartuje? - pochyla głowę i patrzy na mnie spod rzęs - Nie wpadło do głowy, że chodzi o ukrucenie harców dziedzica fortuny, który pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy co zrobił? Myśli, że zasłoni się kasą po raz nie wiadomo który?! I zastanawiałabym się komu bardziej chodzi o wyciągnięcie prowizji!
Czy ona właśnie na mnie krzyknęła? Zarzucam nogę na nogę i nie wzruszona poprawiam brzeg spódnicy.
- A nie wpadło do głowy, że owy dziedzic ma możliwość wynagrodzenia swojego postępku wyżej wymienioną fortuną? Że może być w swojej niezwykłości zwykłym przerażonym dzieciakiem? - wygląda jakby miała się roześmiać - Ile dostanie twój klient po załóżmy optymistyczną wersję wygranym procesie? Czterdzieści tysięcy? Pewnie nie. A chłopak będzie miał zniszczone życie. Pomijając, że nigdy nie wygrasz z Harveyem - który swoją drogą zabije mnie za to wtrącanie się!! - I naprawdę uważasz, że ma z tego jakąś prowizję? - uśmiecham się z politowaniem na widok jej zszokowanej miny. Wstaje i biorę torebkę - Coś, co dla niektórych jest szczytem ambicji inni robią z dobroci serca, współczucia i kilku innych pobudek, które są ci zapewne obce - dodaje i już nie zwracam na nią żadnej uwagi. Harvey w tym czasie podchodzi do nas z pytającą miną.
- Będę u Rity - uśmiecham się nerwowo, w przelocie dotykam jego rękawa i idę do wyjścia. A w zasadzie ewakuuje się.
- Co się stało?! - pyta Rita, kiedy podnosi na mnie wzrok.
- Harvey mnie zabije - opieram się ciężko o jej biurko.
- Co zrobiłaś? Bo jakoś ciężko mi uwierzyć... - odchyla się na fotelu.
- Zaczęłam się wymądrzać! Wkurzyła mnie ta pusta... ech.
- Chyba nie będzie tak źle?
- Z normalnym humorem obdarłby mnie ze skóry. Z dzisiejszym jak nic poleci głowa...
- Mogę wziąć twoje buty jak już to zrobi?
Drzwi się otwierają, a ja prostuje się otwierając szeroko oczy.
- Do widzenia - Stone mija nas w ekspresowym tempie.
- Nie jest zachwycona...- mruczy Rita.
- Czemu wyszła tak szybko? - to mnie bardziej interesuje.
Czuję jak ciśnienie skacze mi niebezpiecznie kiedy drzwi ponownie się otwierają. Pozostaje mi mieć nadzieję, że rozmawiając przez telefon nie słyszał zbyt wiele...
- Skąd wiedziałaś, że to pro bono? - pyta bez wstępu. Wiec słyszał... A w dodatku zrobi mi aferę na korytarzu. Odwracam się powoli. Idzie do mnie powolutku krok za krokiem z rękoma w kieszeni.
- Improwizowałam... - o ile nauczyłam się go czytać nie jest wściekły - To zbyt prosta sprawa jak na ciebie - wzruszam ramionami.
- Wiesz, że bezbłędnie uderzyłaś dokładnie tam, gdzie powinnaś? - uśmiecha się.
- Słucham?
Jest zadowolony? Jezu znowu nic nie rozumiem!
- Sam bym tego lepiej nie zrobił - zbliża się i po prostu mnie całuje. Delikatnie i rozkosznie. Obejmuje mnie w pasie, a ja mu kładę dłonie na piersi. Jak przyjemnie.
- Wiecie, że tu jestem? - słyszą za plecami głos Rity - I kilka innych osób też... Dzień dobry mecenasie. Niestety Harvey teraz... nie może rozmawiać... Ale gdyby mógł na pewno by się przywitał.
Harvey odsuwa się i uśmiecha. Tylko do mnie TYM uśmiechem.
- Rita już mnie dzisiaj nie będzie - nadal patrzy na mnie - Wykreśl jutrzejszą rozprawę Fostera. A my... Idziemy to uczcić.
- Ale co uczcić? - dlaczego robię się przy nim taka tępa?!
- Twoją pierwszą ugodę kochanie - ciągnie mnie ze sobą cały czas obejmując.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!