środa, 27 lutego 2013

Windy Hill Rozdział 8


Ben odwraca się na pięcie i widzę jak cały maleje.
- Will! - słyszę, że się uśmiecha, ale nie jest to już ten pewny siebie, bezczelny uśmiech - Właśnie sobie rozmawiamy.
- Wynoś się - krótki, cichy i lodowaty rozkaz pełen ledwo wstrzymywanej furii powoduje, że sama mam ochotę zwiać.
- Stary...
- Teraz! - czarne oczy ciskają taką siłą, że cofam się o krok, a serce wali mi jak dzwon. Spadaj stąd zanim cię zmiażdży! Ben odwraca się spokojnie i posyła mi uśmiech.
- Olivio - kiwa głową i rusza alejką znikając w cieniu. O kurcze. Oddycham szybko i krótko, a moje oczy z przerażeniem obserwują niebezpiecznego wybawcę. Czekam tylko na moment kiedy ruszy na mnie i wtedy już żaden krzyk nie pomoże.
- Wszystko w porządku? - pyta nieoczekiwanie zupełnie spokojnie mimo że oczy nie pojaśniały mu ani o ton.
- Tak - gładzę nerwowo sukienkę ukrywając drżenie dłoni. Odwracam się z powrotem do barierki  i opieram o nią ciężko.
- Na pewno?
- Mhm - kiwam tylko głową.
- Dlaczego ten kretyn zostawił cię tu samą?!
Patrzę na niego wystraszona. To oczywiste, że nie nadszedł od strony wejścia... Był tu cały czas?!
- Widziałeś wszystko? - żołądek mi się zaciska z nerwów.
- Niestety i na szczęście tak.
O Jezu... Mam ochotę wskoczyć pod wodę, bo takiego wstydu nie zniosę.
- Co słyszałeś? - pierwszy raz nie mam oporów przed mówieniem mu na "ty".
- Nic nie słyszałem! - prycha obrażony - Myślisz, że przyszedłem cię śledzić?! Byłem tu jeszcze przed twoim chłopakiem!
Oddycham z ulgą i chowam twarz w dłoniach. Starczy wrażeń, chcę do domu...
- I gdyby starał ci się wmówić coś innego sam ją zaczepił - dodaje.
- Masz jeszcze jeden nóż? - warczę - Wal śmiało!
Moja pięść uderza o barierkę i krzywię się z bólu.
- Pokarz - William chwyta mnie za dłoń i otwiera ją jednym dotknięciem. Jego skóra jest przyjemna i ciepła. Tak ciepłe, że aż robi mi się gorąco. Obserwuje jak jego kciuk przejeżdża po wnętrzu mojej dłoni i jak zaczarowana rozchylając wargi chłonę całą serie rozkosznych dreszczy atakującą ciało. Delikatnie od nadgarstka w stronę palców.
- Boli? - pyta cicho, a kiedy unoszę wzrok odkrywam, że obserwuje moją twarz nie przestając poruszać kciukiem.
- Jak cholera - staram się mówić swobodnie. Chyba tak już musi być... Zawsze się przy nim zbłaźnię i nic na to nie poradzę! - Zwykle z nikim się nie bije!
- Intensywna noc? - delikatnie wypuszcza moją dłoń i niech to licho strzeli mam ochotę się go uczepić!
- Taaak - kiwam zdecydowanie głową. Opieram się pupą o barierkę. Tak łatwiej na niego patrzeć...
- Jezu Liv wszędzie cię szukam! - Sami wpada na mostek cała zdyszana.
- Co się stało?
- Mnie nic! Ty zniknęłaś... Dobry wieczór panie Hill - wydaje się w ogóle nie wzruszona jego obecnością.
- Witaj Samijo - odpowiada tym cichym, gardłowym głosem pełnym drżeń i wibracji.
- W każdym razie musimy spadać, bo mam już dosyć Barneya - kręci głową wracając do mnie - Nie kończy mu się energia, a mnie owszem... Jakąś godzinę temu!
- Ok... Ja jeszcze chwilę zostanę dobrze? Weź Barneya i wróćcie z Theodorem.
- A gdzie Robby? - rozgląda się jakby miał wyjść spod mostu.
- Poszedł zadzwonić - pochylam twarz udając, że poprawiam włosy.
- A... Wrócisz z nim?
- Tak - zerkam nerwowo na Hilla, ale ten patrzy w przestrzeń i ani drgnie.
- No to w porządku. Widzimy się jutro?
- A mogłabyś jechać teraz do mnie?
- Po co skoro wracasz z Robertem? - wydaje się co najmniej rozbawiona moim pomysłem, a kiedy nic na to nie odpowiadam mruży brwi i nic nie komentuje - To do zobaczenia - całuje mnie w policzek, kiwa głową Williamowi i odchodzi. Patrzę pod nogi dłubiąc czubkiem buta w deskach.
- Jak chcesz wrócić? - pyta William.
- Muszę się przejść...
- Chcesz iść na nogach?
- Tak. Potrzebuję odetchnąć.
- Poczekaj tu.
Unoszę wzrok zdziwiona.
- Na co?
- Na mnie. Nie ruszaj się stąd puki nie wrócę. A jeśli któryś z nich podejdzie celuj między nogi.
Nie czekając na żaden odzew z mojej strony rusza z powrotem do lokalu.
Nigdy, ale to nigdy bym nie przypuszczała, że tak się potoczy dobrze rozpoczęty wieczór. Wydarzyło się tyle rzeczy, że nie wiem na jaki temat myśleć najpierw. Spacer pozwoli mi zebrać myśli, a Samija je poukładać. I zupełnie nie wiem po co mam na niego czekać?! Wypadałoby podziękować, ale poszedł sobie bez pożegnania, więc nie moja wina. Ruszam alejką do głównego wyjścia szybko mijając rozbawionych mężczyzn. Mam nadzieję, że ten idiota Ben nigdzie się tu nie czai.
- Liv! - ostry głos zatrzymuje mnie jak zbiega, kiedy już trzymam rękę na klamce. Odwracam się nie ukrywając zniechęcenia.
- Trafię sama!
Dopiero teraz zwracam uwagę na to jak jest ubrany. Jak mafiozo! Cholernie gorący, czarny charakter! Dosłownie czarny, bo cały jest przystrojony w ten kolor łącznie z czarnymi włosami i oczami. Największe wrażenie robi świetnie leżąca koszula. Rozpięta pod szyją, nieco opięta na ramionach, taliowana w pasie po prostu...
- Serio? - pyta zdenerwowany.
- Serio! Znam adres...
- Chcesz wracać w środku nocy, sama, przez pół miasta w tym stroju?
- A co jest nie tak z moim strojem?
- Załóż to jeśli chcesz uniknąć kilku awantur po drodze.
Zarzuca mi na ramiona swoją marynarkę, która niósł w ręce i otwiera drzwi. Wychodzę na zewnątrz przyswajając fakty.
- Chwila, czy ty idziesz ze mną? - zatrzymuję się gwałtownie i musi mnie szybko wyminąć, żeby na mnie nie wpaść.
- Nie zachowam się tak rycersko jak twój chłopak, ale musisz mi to wybaczyć. Chodź - wbija ręce w kieszenie i rusza przed siebie.
- Były chłopak - poprawiam nie sądząc, żeby mnie słyszał.
- Tym lepiej - odpowiada.
Ściągam wysokie szpilki i na bosaka, nie starając się go dogonić ruszam jego śladem. Musiał zwolnić, bo przecznicę dalej zrównujemy się. Pomijając wejścia do klubów i przejeżdżające taksówki ulice są wyludnione.
- A czy twoja dziewczyna nie była zła? - przypomina mi się kaskada lśniących, długich włosów.
- Alex nie jest moją dziewczyną - odpowiada tak zwięźle, że nie mam odwagi drążyć tematu. Więc kim jest?
Idziemy dalej bez słowa, a moje myśli nie mają zamiaru się uspokoić, ani tym bardziej ułożyć. Jestem otoczona marynarką Williama Hilla, a on sam ponury idzie koło mnie. Bez butów sięgam mu do ramienia! Moje nogi po prostu nie mogły być krótsze! Wszystko mnie denerwuje, nawet to, że owiewający mnie co chwila zapach z marynarki koi wszystkie nerwy. Nie chcę być spokojna!! Chcę się wściekać, kopać i krzyczeć! Ale nie koniecznie przy nim... W końcu po dobrym pół godzinnym marszu, kiedy już jestem pewna, że mam na stopach pełno ran siadam na niskim murku otaczającym mijany bank i opieram się łokciami o kolana.
- Zmęczyłaś się już?
Ze swojej pozycji widzę tylko jego buty.
- Nie.
- Więc o co chodzi? - siada obok.
- O to, że nie mogę myśleć, kiedy idziesz koło mnie! - czy ja to właśnie powiedziałam?!
- Dlaczego, przecież nic nie mówię.
Na szczęście źle to zinterpretował...
- Ale mnie rozpraszasz. Chcę być sama - moja twarz schowana w dłoniach płonie rumieńcem.
- Nie ma mowy. Zapomnij.
- Nie rozumiesz...
- A co tu rozumieć czy nie. Chcesz myśleć, myśl, ale przy mnie.
- To był masakryczny dzień i chcę być sama! Najpierw Clay, później Rob, a później twój kumpel! Nie miałam pojęcia, że się znacie. To skończony dupek i szczerze powiedziawszy odetchnęłam z ulgą, kiedy nie musiałam przyjmować jego oferty.
- Wiesz, że tak na dobrą sprawę nigdy nie MUSIAŁAŚ.
- I tego też nie rozumiesz... Gdybym cię nie spotkała wróciłabym sama... - burczę obrażona.
- Ale spotkałaś, więc nie będziesz miała okazji do przeżytych emocji dołączyć gwałtu i morderstwa.
Prostuje się i kręcę głową zrezygnowana.
- Morderstwa bym raczej nie podpięła do przeżytych emocji...
Mija sekunda kiedy zaczynamy się śmiać. Obydwoje głośno i szczerze. Nie wiem z czego on się cieszy, ale ja na widok jego uśmiechu mam ochotę skakać z radości.
- Ależ jestem głodna... - mówię, kiedy tylko odzyskuje oddech.
- Co byś zjadła?
Odchylam głowę łudząc się zobaczyć gwiazdy. Niestety łuna Nowego Jorku mi na to nie pozwala. Nad Nowym Jorkiem nie ma gwiazd.
- Chyba jakieś mięso... Najlepiej gyrosa z sałatką...
- Nie narzekasz na brak apetytu co?
- Nie, raczej nie.
- Chodź.
Ruszamy dalej, ale już nie w stronę mojego domu.
- Gdzie idziemy?
- Na gyrosa z sałatką.
- Żartujesz?!
Nie odpowiada za to prowadzi mnie pewnie na sąsiednią ulicę, gdzie odnajdujemy niewielką, turecką restauracje.
- Jest czynna w nocy?
- Tylko w weekendy - otwiera przede mną drzwi i wchodzimy do środka - Gyros z sałatką dwa razy - mówi do mężczyzny za ladą prowadząc mnie prosto do stolika.
Wszystko jest tu biało-żółte i zupełnie nie tureckie.
- Powiesz mi coś? - opiera się łokciami o stół.
Jeśli zbiorę na tyle myśli, żeby złożyć zdanie! Oczy są spokojne i na powrót granatowe...
- Twój chłopak ma na imię Robert tak?
- Były chłopak .. Tak.
- Więc jak to się stało, że byłaś z Robertem?
Zakładam dłonie na piersi afiszując jak bardzo nie podoba mi się ten temat. Ale, albo jest ślepy, albo ma to gdzieś...
- Znamy się od zawsze... Zawsze się kolegowaliśmy, zawsze trzymaliśmy się razem. Przez całe liceum tańczyliśmy w parze i mimo że jest rok starszy przychodził cały rok na próby, kiedy już poszedł na collage... I w pewnej chwili wydawało mi się, że zaskoczyło...
- Ale nie zaskoczyło?
- Ani trochę... kiedy mi dzisiaj zaproponował wyjazd do Francji... Zrezygnowałam z miejsca moich marzeń,  byle tylko nigdzie z nim nie jechać... A do tego zdradzał mnie na prawo i lewo robiąc karierę w Hollywood...
- W Hollywood?
- Tak... Poszedł w kierunku swojej pasji i o to też miał pretensje.
- O to, że dla ciebie to była tylko zabawa?
- Mhm...
- Dobrze tańczysz, ale nie z nim.
- Słucham?
- Z tym drugim świetnie się bawiłaś, a z Robertem byłaś tylko poprawna.
Aż tak mnie obserwował? Widział jak się wygłupiam?! Był tam od początku? O Boże...
- Więc to też nam nie szło...

- Czemu nie piłaś alkoholu?
- Czy ty robiłeś dzisiaj coś poza obserwowaniem mnie?
- Nie musisz dziękować - odgryza się - Więc czemu?
- Wyobrażasz sobie jaka byłaby afera, gdyby jacyś paparazzi wyczaili jak córka kongresmena upija się w barze?
- Jesteś beznadziejnie odpowiedzialna...
- Staram się!

- Przykro ci? Przez Roberta?
Od dłuższego czasu patrzymy sobie w oczy, a mnie to ani nie peszy, ani nie denerwuje...
- Chyba nie. Pomijając upokorzenie i poczucie zmarnowanego czasu nie czuję do niego nic.
- Upokorzenie? - prycha i robi pauzę, kiedy kelner podaje nam talerz aromatycznego jedzenia - To on był dziwką Olivio, nie ty.
Zamieram w pół ruchu, ale on nie zwracając na to uwagi wyciąga sztućce z serwetki i bierze się za swoją porcję.
- Jedz, bo wystygnie.

- To był najlepszy gyros jaki jadłam! - leniwie wychodzę na ulicę, wsuwam ręce w rękawy marynarki i zawijam się nią kiedy zrywa się porywisty wiatr.
- Nadal chcesz iść na nogach?
- Teraz chcę iść spać... Złapię jakąś taksówkę.
- Chodź - uśmiecha się i przechodzi na drugą stronę ulicy.
Otwiera mi drzwi czarnej, długie limuzyny i znowu muszę się roześmiać. Czekam w ciepłym wnętrzu aż wsiądzie po drugiej stronie.
- Twój kierowca nas śledził?
- Wiedziałem, że nie dasz rady na bosaka przejść całego miasta!
- Ale to znaczy, że twoja... towarzyszka została sama?
- Sama przyszła, sama trafi z powrotem. Co z Clayem?
- Co z Clayem? - powtarzam jak echo.
- Mówiłaś, że dołączył się do umilenia dnia.
- Aaa... Nieważne! On tylko wykonuje swoją pracę, a ja muszę się nauczyć przyjmować krytykę - wypaplałam  to teraz muszę jakoś z tego wybrnąć.
- Nie podobają mu się twoje teksty?
- Powiedzmy, że nie odpuszcza puki nie napiszę tak jak on sobie życzy, ale to tylko kwestia wyczucia go!
Nic już nie komentuje i oddycham z ulgą. Niestety tylko przez chwilę... Kiedy milczymy znowu zaczynam odbierać miliony bodźców. Zapach z marynarki, elektryzująca obecność jej właściciela, szum tapicerki, kiedy się porusza... Krew zaczyna mi szybciej krążyć i czuję się totalnie zdezorientowana. Robi mi się gorąco, ale nie chcę ściągać okrycia i odsłaniać się w skąpej sukience. Chociaż z drugiej strony chcę! Samochód zatrzymuje się i William wysiada. Poprawiam szybko sukienkę, która nieco podjechała do góry i już zgrabnie wysiadam, kiedy podtrzymuje mi drzwi.
- Dzięki za wszystko... - zbieram całą siłę woli, żeby patrzeć na niego, a nie wszędzie indziej.
- Gdybyś potrzebowała jakiegoś szybkiego ratunku, dzwoń.
Uśmiecham się być może zbyt promiennie, ale lubię, kiedy nie jest taki sztywny i spięty. Zsuwam z ramion marynarkę i podaje mu. Jego dłonie przejeżdżają po moich i jest to tak przyjemne, że wywołuje gęsią skórkę.
- Na pewno już jej nie potrzebujesz? - od razu to zauważa.
Kręcę przecząco głową znowu obserwując reakcje mojego ciała. Od początku to samo... Serce, oddech, drżenie... Chęć, żeby dotknął mnie jeszcze raz...
- W takim razie uciekaj zanim zmarzniesz.
- Dobranoc Williamie - po raz pierwszy zwracam się do niego po imieniu. Piękne imię .. Mogłabym je wypowiadać w kółko i w kółko.
- Dobranoc Olivio.
Odwracam się do bramy i przy furtce stoi już jeden z naszych dozorców.
- Cześć Rico - witam się, kiedy otwiera mi furtkę.
- Witam panienko. Jak impreza?
- Tak sobie... Ale after party całkiem nieźle! - odwracam się i jeszcze raz zerkam w atramentowe źrenice. Uśmiech, który w nich błądzi powoduje, że moje usta same mu odpowiadają. Kiwa lekko głową, wsiada do auta na moje miejsce i limuzyna rusza. Jest mi duszno i gorąco mimo że moje ciało smaga wiatr. Kiedy zamykam drzwi wejściowe opieram się o nie ciężko plecami. Co się ze mną dzieje?! Dotykam dłonią rozpalonego czoła i od razu wyczuwam na ramieniu jego zapach. Zapach z marynarki. Cholera jasna jestem podniecona! Słabe określenie! Ja jestem dziko napalona!

2 komentarze:

  1. No i jednak nie wytrzymałam! Eh... Przeczytałam i znów poprawił mi się humor. Taka mała odskocznia od pracy. Dziękuję, Nikki. Świetne jak zawsze. :)

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!