wtorek, 12 lutego 2013

Windy Hill Prolog

William

Nie znoszę poruszania się limuzyną. To takie pretensjonalne i odbiera całą przyjemność z jazdy samochodem. A do tego muszę jechać sam, bo Alex wyjechała do tego cholernego Manchesteru! Znowu każda samotna i połowa zajętych kobiet będzie się upokarzała w każdy możliwy sposób, żeby tylko zwrócić na siebie moją uwagę. Chociaż może to nie do końca tak źle? Bardziej od chodzenia samotnie na przyjęcia nie lubię samotnych powrotów z nich. Coraz bardziej jestem przekonany o niesłuszności tego plątania się w politykę.
Shelly to godny zaufania i mądry facet, ale gdybym się ograniczył do oficjalnego oddania głosu nie byłoby tych wszystkich szopek z kampanią. Wygłosiłem już dwa przemówienia na temat wsparcia najuboższych dzielnic i wziąłem udział w trzech przyjęciach charytatywnych, a to dopiero pierwszy miesiąc. Im bliżej końca tym będzie goręcej. Już w tej chwili czuję się jakbym to ja kandydował, ale mój spec od PR-u upiera się, że Shelly to pewniak i jeszcze bardziej wzmocni mój wizerunek.
- Proszę pana za pięć minut będziemy na miejscu - Fred patrzy na mnie we wstecznym lusterku.
- Dzięki.
Biorę z siedzenia muchę i zaczynam ją wiązać.
- Dobrze?
- Idealnie proszę pana.
Parkujemy pod rezydencją kongresmena i Fred wychodzi, żeby otworzyć mi drzwi. Mimo, że to zamknięta impreza jest tu dwóch dziennikarzy z najpoczytniejszych i najbardziej szanowanych nowojorskich gazet. Fotografowie już biorą na cel drzwi samochodu. Zapinam frak i sprawdzam spinki w mankietach. A mogłem spędzić ten wieczór na grze w pokera, albo w jakimś interesującym klubie...
- Panie Hill! - rozlega się krzyk, kiedy tylko moja noga wyłania się z samochodu. Prowadzą jakiś rejestr obuwia, czy co?
- Panie Hill prosimy jedno ujęcie!
No nie tak powinni się zachowywać rasowi dziennikarze. Patrzę na nich z niesmakiem ani na sekundę nie zamierzając się zatrzymywać. Kamerdyner otwiera przede mną drzwi i wpadam w wir uścisków dłoni i klepnięć po ramieniu. Lucas ledwo przeciska się do mnie przez tłum wieczorowych sukien i szykownych smokingów.
- Will - dopada w końcu moją dłoń - Cieszę się, że jesteś.
- Ja również - chociaż wolałbym być gdzieś indziej - Wspaniałe przyjęcie Luck.
Rozglądam się z uznaniem po wspaniale przyozdobionym olbrzymim salonie.
- To z pewnością dzieło Sophie?
- Nie tym razem - uśmiecha się jakoś inaczej niż zwykle - Moja córka wróciła z collagu. Ma smykałkę do takich spraw organizacyjnych.
- No proszę - ruszamy w głąb.
- Przedstawię cię kilku osobom - wciska mi w rękę szklaneczkę mojego ulubionego whisky. I okazuje się bardzo przydatna, bo przez kolejną godzinę ściskam wiele dłoni, słucham wielu opinii i sam wygłaszam swoje. Jestem gościem honorowym, więc nie wypada mi stroić fochów, ale mam okrutną ochotę warknąć, żeby się w końcu wszyscy ode mnie odpieprzyli! Nie polityka zdecydowanie nie jest dla mnie...
- Znasz już moją żonę Sophie - zatrzymujemy się niedaleko fortepianu, na którym młody Azjata naprawdę wyczynia cuda.
- Pięknie wyglądasz Sophie - mówię pierwszy raz tego wieczoru zupełnie szczerze. Kobieta ma już koło pięćdziesiątki, ale trzyma się doskonale. Zwłaszcza w złotej sukni pod którą nie widać ani grama nadwagi.
- Dziękuję ci Williamie - uśmiecha się bardzo ładnie i naturalnie - To mój syn Andrew - robi krok w bok prezentując wysokiego chłopaka o gładkich, ciemno kasztanowych włosach.
- Panie Hill to zaszczyt pana poznać.
Ściska pewnie i mocno moją dłoń, a ja kiwam mu głową.
- Andrew został ostatni rok na Harvardzie. Studiuje prawo - mówi z dumą Sophie.
- Dobrze wiedzieć. Może pewnego dnia zasilisz szeregi moich radców prawnych - patrze mu prosto w oczy, a on nie odwraca swoich. Nieźle.
- To byłoby wielkie wyróżnienie.
- Tak... uwierz mi, że mają pełne ręce roboty - mówię w formie dowcipu i wszyscy się uśmiechają.
- A gdzie Liv? - pyta cicho Lucas. Uważa, że jestem głuchy?
- Gdzieś się tu kręci - Sophie wzrusza ramionami - Wiesz, że jak sobie coś wbije do głowy siłą jej nie przekonasz, że jest inaczej.
- Gatterby?
- Dokładnie.
- Jest tu jeszcze gdzieś moja córka, ale umyka przed ... Gatterbym. On ją bardzo lubi, a ona go bardzo nie lubi - wyjaśnia.
- Jakież to ludzkie - uśmiecham się. Co za smarkula. Mogłaby się chociaż odrobinę wysilić na tak ważnym dla ojca przyjęciu.
- Zostawię cię na chwilę. Przyszedł wicprezydent - klepie nie w ramie.
- Jasne.
Zostaje sam z Andrew, bo Sophie też gdzieś się ulotniła.
- Więc co sądzisz o kampanii ojca? - opieram się ramieniem o filar za którym stoi fortepian. Chłopak zaczyna chyba przygotowany wywód, a ja udając, że słucham z uwagą rozglądam się po sali. Od razu zauważam kilka pięknych i słodko uśmiechający się do mnie kobiet. Blondynki, brunetki, o figurach modelek lub nieco okrąglejsze... Pełen wybór. Może nie będzie to taki do końca zmarnowany wieczór? Zatrzymuje wzrok na długonogiej szatynce o krótkich, starannie uczesanych włosach. Wygląda na taką, która lubi się dobrze zabawić. Wymieniamy spojrzenia i niezauważalnie kiwam jej głową. Ledwo, ledwo stara się ukryć uśmiech, bo rozmawia właśnie z jakimś sztywniakiem. Nie wiem dlaczego zerkam nieco bardziej na lewo, gdzie dziewczyna zwiewna i delikatna niczym jakaś nimfa stoi samotnie oparta plecami o filar bliźniaczy mojemu. Ma jasno różową suknie swobodnie oplatającą jej małe, bardzo szczupłe ciałko. Jest młodziutka i ma długie brązowe włosy ułożone na ramionach w miękkie fale. Ładne... Niezła jest. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ogląda mnie sobie jak towar na półce zupełnie nieświadoma mojego spojrzenia. Obraca w palcach kieliszek z winem, ale nie pije go w ogóle. Nagle zauważa, że jest przeze mnie obserwowana mruga kilka razy i szybko odwraca wzrok. Czuje się zawiedziony... Wstydzi się?
- Nie uważa pan, że to snobistyczne? - Andrew kontynuuje swoja nudną wypowiedź - To całe afiszowanie się władzą?
- Tak zupełnie się z tobą zgadzam. To straszne - kiwam mu głową nie mając pojęcia o czym rozmawiamy. Wracam spojrzeniem do dziewczynyny do której właśnie podchodzi Lucas. Obejmuje ją ramieniem i ruszają w naszą stronę. No nie! Serio?!
- A oto i zguba - uśmiecha się - Will poznaj moją córkę Olivię. Liv kochanie to pan Hill.
- Bardzo mi miło pana poznać - prawie dziecięca rączka wysuwa się w moją stronę. Ujmuje ją i muszę przyznać, że mała ma niezły uścisk! - Tata wiele o panu opowiadał.
Wielkie zielone oczy patrzą na mnie śmiało, ale na ich dnie czai się strach. Czego się boisz? Tego, że się na mnie gapiłaś? Czy tego, że właśnie myślałem jakby to było posiąść twoje ciałko? Spokojnie masz ojcowski immunitet.
- O tobie również Olivio - moje ręce wracają za plecy, a jej oczy rozszerzają się - Właśnie cię chwalił, że ukończyłaś collage - mówię jak do dziecka i chyba nie do końca jej się to podoba.
- Tak tyle, że dla mnie nie jest to aż taki wyczyn - wzrusza ramionami.
- Nie? Myślę, że to całkiem niezły start - przekonuje uprzejmie.
Cała jej okrągła twarzyczka rozjaśnia się w pięknym uśmiechu i po sekundzie z frustracją stwierdzam, że też się uśmiecham.
- Skoro pan tak mówi - kończy pojednawczo.
- Słyszałem, że sama wszystko zorganizowałaś?
- Tak... Właściwie tak... - rozgląda się lekko dookoła upewniając, czy to aby na pewno prawda.
- Gratuluje. Świetna robota.
- Dziękuję panie Hill.
Ok dosyć gadania. Gówniara pewne korzystała z pomocy jakiejś agencji, a ja ją chwale jakby urządziła wystrój Luwru! Swoją drogą od samego wejścia nie wypowiedziałem aż tylu słów naraz!
Fortepian cichnie. Nagle gwar rozmów robi się wyraźniejszy i nieprzyjemny. Wielkie zielone oczy przemieniają się w dwie lodowe kule i ciskają błyskawicę w stronę Azjaty. Mogłaby spalić wszystkie klawisze! Muzyka zaczyna płynąć, a oczy łagodnieją. Naprawdę to zrobiła?
- Zapraszam do stołu - Lucas robi zamaszysty gest wskazując na duży, okrągły stół po środku wszystkich innych.

 Olivia

Przyjechałam raptem tydzień temu, a nie miałam ani chwili wytchnienia! Nie przespałam porządnie ani jednej nocy. Okazało się, że organizatorka przyjęć jaką najęła mama to jakiś totalny koszmar. Uroiła sobie imprezę w stylu lat pięćdziesiątych i ciągle się przy niej upierała. Goście mięli nosić kotyliony!!! Może jeszcze damy im kocie uszy i ogonki?! Chociaż wiceprezydentowi to akurat mogłoby się spodobać. W każdym razie musiałam błyskawicznie z karnawału przedszkolaków zrobić przyjęcie godne kongresmena. Wymieniłam wszystkie stoły, krzesła, do skrzypka dołączyłam fortepian, koreczki ustąpiły miejsca kawiorowi, a poncz winu i mocniejszym alkoholom. To spotkanie elitarne i nie ma litości jeśli dojdzie do jakiegoś potknięcia. Będą mu to wypominać latami! Wciskam się w pierwszą z brzegu sukienkę, a mama układa mi włosy. W zasadzie nie musi się jakoś szczególnie napracować, bo falowane pasma same w sobie tworzą fryzurę.
- Liv nie kręć się tak - marudzi, kiedy po raz kolejny mnie szarpie.
- Mamuś mam na imię Olivia... Zacznijcie proszę używać mojego imienia!

Kiedy zaczynają się schodzić goście jestem wykończona. Milion dłoni ściska moją, tata milion razy powtarza, że skończyłam collage, a ja milion razy zaciskam zęby. Nie przypominam sobie, żeby tak się chwalił, kiedy na przykład nauczyłam się czytać! A to niewiele większe osiągnięcie. O matko!! Senator Gatterby ściska mnie i za chwilę zwymiotuje. Jest obleśny, chociaż jeszcze nie zdążył się spocić! Kiedyś kazał mi mówić do siebie wujku. Bleee! W zasadzie już od godziny biegam dookoła z uprzejmym uśmiechem, który mi zniekształca usta. W końcu, kiedy wszyscy już znają swoje miejsca mogę odetchnąć. Biorę lampkę wina, ale jest to ulubione wino żony wiceprezydenta, nie moje. Opieram się o filar, bo stopy mi już odpadają od wysokich obcasów do których zmusiła mnie mama i z tego bezpiecznego miejsca na uboczu mogę wszystko kontrolować. Tata właśnie pędzi przywiać wiceprezydenta. Bardzo się cieszy z jego poparcia, ale to na Hillu zależało mu najbardziej. Facet jest filarem przedsiębiorczym Ameryki. Znają go wszyscy i wszędzie o niego zabiegają. Nie widziałam czy już przyszedł. Ostatnie kilkanaście minut spędziłam doglądając wszystkiego w kuchni i ukrywając się przed Gatterbym... O! Czy Andy nie rozmawia właśnie z... Jaki wielki facet! Jeej. Mój brat jest wysoki, ale on przewyższa go o pół głowy. I zdaje się być nieźle zbudowany. Szerokość ramion jest imponująca, a smoking, który u większości mężczyzn na sali eksponuje wszystkie defekty u niego leży perfekcyjnie. No, no... Pan Hill wcale nie wygląda na biznesmena! Szkoda, że jest taki stary. O cholera! Odwracam szybko wzrok, bo patrzy prosto na mnie. Aż mi się gorąco robi... Przyłapał mnie na gapieniu się na niego. Wrrrr!! Walczę z napływającym rumieńcem i udaje mi się.
- Liv kochanie co tu robisz zupełnie sama - tata łapie mnie za rękę - Szukałem cię.
- Kontroluje tatku - uśmiecham się do niego - I nie mów do mnie Liv.
- Chodź. Chciałem cię przedstawić komuś.
Obejmuje mnie w pasie, a ja mam ochotę schować się za jego plecami, kiedy ruszamy w stronę Hilla. Co za kompromitacja!!
- A oto i zguba - tata uśmiecha się do niego porozumiewawczo - Will poznaj moją córkę Olivię. Liv kochanie to pan Hill.
- Bardzo mi miło pana poznać - nie jestem Liv i wcale się na ciebie nie gapiłam!! Wyciągam w jego stronę rękę, a moja dłoń zupełnie znika w jego wielkim i silnym uścisku - Tata wiele o panu opowiadał.
Och mam już pierwszą wadę! Jego włosy są zbyt długie! I nie ogolił się! A może taki ma styl? Ale ma dziwne oczy. Takie jasne i... mroczne? I patrzą teraz prościutko w moje czając gdzieś na dnie kpinę... Nie gapiłam się!!
- O tobie również Olivio - nie Liv... - Właśnie cię chwalił, że ukończyłaś collage - tak malutka Olivia umie też już czytać, pisać i samodzielnie władać sztućcami!
- Tak tyle, że dla mnie nie jest to aż taki wyczyn - wzruszam ramionami.
- Nie? Myślę, że to całkiem niezły start - naprawdę tak myślisz?
Uśmiecham się po raz pierwszy tego wieczoru zupełnie szczerze, a on odwzajemnia uśmiech. Ma super usta!
- Skoro pan tak mówi - przerywam te grzeczności, bo za chwilę się zarumienię.
- Słyszałem, że sama wszystko zorganizowałaś?
- Tak... Właściwie tak... - patrzę na sufit rozświetlony żyrandolami na którym jeszcze dwa dni temu wisiały jakieś serpentyny.
- Gratuluje. Świetna robota.
- Dziękuję panie Hill - to naprawdę bardzo miłe. W ogóle to chyba sympatyczny facet, mimo postury jakiegoś wikinga, albo gladiatora... I nie jest taki stary jak mi się wydawało z daleka.
Nagle moje uszy wyłapują ciszę. Nie ma muzyki! Co ten idiota sobie myśli siedząc spokojnie i poprawiając rękawy koszuli?! Puki nie pojawi się skrzypek ma grać, choćby odpadły mu palce! Zerka na mnie, a ja posyłam mu jedno z moich najgroźniejszych spojrzeń. Natychmiast poprawia się na stołku i zaczyna grać. Och niech ten wieczór już się skończy.
- Zapraszam do stołu - tata wskazuje Hillowi stół, przy którym nas posadziłam. Siedzi tam też Carlson - wiceprezydent - z żoną. To największy okrągły stół otoczony mniejszymi. Centrum przyjęcia. Jezu Hill siada dokładnie na przeciwko mnie...!

6 komentarzy:

  1. WOW!!!! tego to ja się nie spodziewałam:D zapowiada się ciekawie:D super ciekawie!!!!!!
    :* ;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh no i mamy Williama i Olivię! Jak na razie pierwsze wrażenie jest dobre, ale tego też się spodziewałam. Nie brałam nawet pod uwagę, że może mi się nie spodobać. :D

    Wierna Fanka.

    PS. Pamiętasz pisałam Ci o mojej faworytce? Niestety nie trafiłaś, ale Olivia też jest świetne. No i William jako jedne z MOICH imion. Ah i oh!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię zaskakiwać ;) Nawet nie wiecie ile imion miała Olivia zanim została Oliwią!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Caggie. Takie imię miała postać w jednym z moich ulubionych filmów/seriali, oglądanych tam kiedyś dawno i tak mi zostało, że zakochałam się w tym imieniu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie Olivia też właściwie powstała na cześć pewnej serialowej Liv. Za któą bardzo tęsknie :(

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!