sobota, 23 lutego 2013

Windy Hill Rozdział 5

- Dzień dobry. Moje nazwisko Shelly. Olivia Shelly - podchodzę do recepcjonistki w obszernym i designerskim holu Upland Hills. Futurystyczne i eleganckie jednocześnie wykończenia przykuwają uwagę. Po środku ustawiony jest wielki biały globus z podświetlonymi państwami, w których pojawiają się produkty Hilla. Sporo ich nie tylko w obu Amerykach, ale również w Europie...
- Proszę poczekać panno Shelly - elegancka brunetka podnosi słuchawkę i wciska jakiś guzik. Uważnie mnie przy tym ogląda - Przyszła panna Shelly.

Poprawiam nerwowo granatowy żakiet. Nie przespałam ani sekundy tej nocy i boję się czy teraz nie zadziałał to na moją niekorzyść. A nie spałam, bo po pierwsze nie jestem przyzwyczajona do spania z kimś i było mi ciągle albo zbyt gorąco, albo nie wygodnie z nogami i rękami Roba zarzucanymi na mnie. Po drugie byłam i jestem strasznie podekscytowana. Troszkę wystraszona, ale przede wszystkim podekscytowana.
- Proszę jechać na piąte piętro i tam będzie na panią czekał pan Scott - informacja wypowiedziana uprzejmie, ale z dystansem.
- Dziękuję - uśmiecham się wesoło. Przecież będę tutaj pracowała, więc dlaczego mamy się nie zakolegować - Miłego dnia!
Wchodzę do windy wyłożonej jasnym drewnem i wciskam piątkę. Bezdźwięcznie rusza w górę, a ja korzystam z ostatnich sekund na uspokajające, głębokie oddechy. Potężne drewniane drzwi rozsuwają się i towarzyszy im cichy dzwoneczek. Wychodzę do wielkiego, jasnego i wesołego biura wypełnionego wieloma boksami. W moje wszystkie zmysły uderza biurowa atmosfera. Nozdrza wyłapują zapach papieru, tuszu i kawy, oczy kręcących się w jakiś konkretnych celach ludzi ubranych absolutnie przeróżnie. Widzę eleganckie garnitury, kolorowe, hawajskie koszule i jeansy. Najwięcej dostają moje uszy. Gwar rozmów przetyka się z dźwiękiem palców uderzających o klawiaturę, dzwonków telefonów, śmiechów i nerwowo podniesionych tonów. Istna kakofonia pracy. Najbliżej windy stoją dwaj mężczyźni. Jeden starszy, siwy i wysoki, drugi koło trzydziestki i nieco niższy.
- Przepraszam - podchodzę do nich - Nazywam się Olivia Shelly i szukam pana Scotta.
Obydwoje zwracają na mnie głowę. Ten młodszy uśmiecha się przyjaźnie.
- Zaczekaj - rzuca niechętnie starszy.
Starając się nie wyglądać na zdziwioną robię krok w tył i spuszczam wzrok na podłogę.
- Posegreguj to chronologicznie i sprawdź, czy nie mamy lewych nazwisk.
- A co ze zdjęciem?
- Ostatecznie może być, ale jak znajdziesz coś lepszego nikt się nie obrazi.
- Jasne Clay. Już się za to biorę.
Młodszy odchodzi entuzjastycznie, a ten groźniejszy - Clay - odwraca się w moją stronę.
- Więc panno Shelly? - podchodzi o krok - Nazywam się Clay Scott i będę twoim bezpośrednim przełożonym.
- Bardzo mi miło panie Scott - wyciągam do niego rękę, a przez jego twarz przebiega rozbawienie.
- Mów do mnie Clay. Wszyscy mówimy sobie po imieniu. Chodź.
Opuszczam wzgardzoną dłoń i ruszam za nim pomiędzy boksami. Docieramy do jednego z nich gdzieś mniej więcej po środku i Clay rzuca na biurko teczki, które trzymał w ręce.
- To twój boks i twój komputer. Przed użyciem wprowadź swoje hasło - wyrzuca z siebie krótkie, konkretne instrukcje - Tutaj masz pierwsze zadanie - wskazuje teczki - Masz to przeredagować i popoprawiać błędy. Wszystkie możliwe. Mój gabinet znajduje się tam - pokazuje palcem na drzwi ze szkła - Kiedy skończysz przynieś mi.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam, bo nie sądzę, że oczekuje jakiejś odpowiedzi.
- Jeśli będziesz miała jakieś pytania przyjdź albo do mnie, albo zapytaj kogokolwiek - odwraca się i rusza przed siebie. Patrzę za nim oniemiała. Dzień dobry by nie zaszkodziło.
- Cześć!
Podskakuje odwracając się za siebie. Stoją za mną trzy osoby. Dwaj mężczyźni i kobieta. Jeden z nich to facet  który rozmawiał z Clayem, kiedy weszłam. Na pierwszy rzut oka jest bardzo wesoły i bezpośredni.
- Nie przejmuj się nim, tak już ma - odzywa się właśnie on - Mam na imię Cedrik - wyciąga do mnie dłoń - Mów mi Ced.
- Cześć jestem Olivia.
- A ja jestem Brittany i mów mi... Brittany! - krótko obcięte, czarne włosy dodają jej szyku i pazurka.
- Brian - odzywa się równie przyjaźnie, ale bez zbędnych uśmiechów ostatni z tercetu. Od razu zauważyłam, że jest strasznie przystojny z jasnymi blond włosami i błękitnymi oczami.
- Bardzo miło mi was poznać.
- No cóż.. Chcieliśmy naprawić złe wrażenie i powiedzieć "dzień dobry" - uśmiecha się Ced i nie mogę się powstrzymać, żeby odwzajemnić uśmiechu.
- To bardzo miło z waszej strony.
- Gdybyś czegoś potrzebowała mów - dodaje Brian aksamitnym głosem.
- Dzięki!
- I już nie przeszkadzamy, bo Clay na nas patrzy - syczy Brittany nie poruszając ustami.
- Wolałabym mu nie podpaść pierwszego dnia...
- Nie jest taki groźny za jakiego chce uchodzić! - dorzuca jeszcze Ced na odchodne i znowu zostaje sama.
Siadam przy prostym biurku z jasnego drewna i na tą chwilę wydaje mi się ono najpiękniejszym biurkiem na świecie. Mój laptop wygląda na bardzo nowoczesny. Jest biały i cieniuteńki. Śliczny! Mam tu również kolorowe karteczki samoprzylepne i zestaw długopisów w różnych kolorach i ołówków. Otwieram szafkę na samym dole i wrzucam do niej torbę, po czym jeszcze raz rozglądam się z zachwytem. Co prawda mogę tylko w lewo, bo po prawej i przede mną jest ścianka działowa... Myślałam, że będzie tu Hill, ale przecież jako właściciel nie będzie siedział w boksie i nadzorował pracy przy korekcie tekstów. Mimo to czuję dziwny zawód. Zacieram dłonie, kiedy otwieram pierwszą z teczek. Wiem doskonale, że to jakiś test! Normalnie korektę przeprowadza się przecież na komputerach! Wyszliśmy już z epoki papierowej dawno temu, a zwłaszcza w TAKIEJ firmie! Muszę się przygotować na podchwytliwe wersy. Hmm...

                                                                            ***
Jest prawie druga, kiedy odrywam się od ostatniego artykułu. Zrezygnowałam z przerwy na lunch i mogę z dumą stwierdzić, że mam pewność zaznaczenia i poprawienia wszystkich niezgodności. Chodziło głównie o fałszywe informacje. Zamiast Brooklynu, Bronx i takie tam. Odpukać w mojej rodzinie codzienne wiadomości są ulubioną telenowelą, więc jestem na bieżąco.
- Skończyłam - podchodzę do Claya, który właśnie kończy rozmawiać z nieznanym mi mężczyzną.
- Ok - bierze ode mnie teczki - Możesz iść do Ceda - wskazuje mi go głową na wypadek gdybym nie wiedziała o kim mowa - Pomożesz mu.
- A ty to sprawdzisz? - jego lodowo niebieskie oczy patrzą na mnie z niechęcią.
- A ja to zaniosę panu Hillowi i on to sprawdzi.
- Pan Hill?! - wyrywa mi się. Czuję nagle gorąc i niepokój.
- Tak pan Hill wybrał dla ciebie artykuły, które ukazały się w zeszłym tygodniu w bostońskim numerze i zmienił ich treść.
- Aha...
Domyśliłam się o co chodzi z tekstami, ale nie przypuszczałam, że sam William się tym zajmie i że on będzie to sprawdzał!
- Coś nie tak? - Clay unosi gęstą brew.
- Nie, wszystko w porządku - uśmiecham się nerwowo - Wracam do pracy - wskazuje kciukiem na biurko Ceda.

- Mam ci w czymś pomóc.
Chłopak unosi głowę znad komputera i patrzy na mnie lekko nieprzytomnie.
- A! - mówi po chwili - Wymyśla ci zajęcia puki nie sprawdzi tekstów?
- Zawsze tak robi?
- Diabeł tkwi w szczegółach... - uśmiecha się zabawnie - Clay też...
- Ale przecież Hill to będzie sprawdzał.
Uśmiech spełza mu z warg.
- Clay ci tak powiedział?
- No... tak!
- O kurcze - drapie się po ciemno blond czuprynie.
- Powiedz, że to normalne - mój paznokieć wędruje między zęby.
- No pewka, że normalne! - odpowiada nonszalancko i od razu wiem, że kłamie.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale politykiem nie zostaniesz!
Uśmiecha się bardzo chłopięco i miło.
- Ty wiesz lepiej!
Uderzam go w ramię
- Gdybym wiedziała, że on to będzie sprawdzał dałabym sobie spokój z własnymi komentarzami... No ale do rzeczy - przyciągam sąsiednie krzesło i przysiadam obok niego - Nad czym pracujemy?
Cedrik opracowuje zestaw pytań na jutrzejszy wywiad, który przeprowadza ze wschodzącą gwiazdeczką muzyki pop Sweet Lilly. Obydwoje jej nie znosimy i dlatego po kilku minutach czytania biografii szesnastoletniego dzieciaka mamy całą masę anegdot na jej temat i głupich pytań typu: Lilly kiedy postanowiłaś zrezygnować z pampersów? itp. Ile można było przeżyć w tak krótkim czasie?! Po dwóch godzinach intensywnej pracy mamy pytań na trzy takie wywiady, a mięśnie naszych brzuchów bolą ze śmiechu.
- Shelly! - Clay wyrasta nade mną i znowu nie wygląda na zachwyconego koniecznością, zwrócenia na mnie uwagi.
- Tak? - serce mi przyspiesza, bo wiem, że chodzi o moje teksty.
- Pan Hill wzywa cię do siebie - rzuca i odchodzi.
Patrzę na Ceda, a on na mnie.
- Głowa do góry! Przecież cię nie zje!
Wstaje niepewnie i wygładzam spódnice.
- Jest tylko jeden problem...
- Jaki?
- Nie mam pojęcia, gdzie mam iść! - błyskam uśmiechem, a Ced zaczyna chichotać.

                                                                             ***
Poruszam się zgodnie ze wskazówkami Ceda. Wjeżdżam windą na samą górę i wychodzę na obszerny srebrzyście-biały hol. Wielkie panoramiczne okna na końcu sprawiają, że wydaje się być jeszcze większy. Przy oknach ustawione olbrzymie juki w wysokich i wąskich piaskowych doniczkach. Minimalnie łagodzą surowość miejsca. Ruszam w lewy korytarz i dochodzę do białej, szklanej ściany z dwuskrzydłowymi wrotami z ciemnego drewna.
- Olivia? - elegancki mężczyzna siedzący za biurkiem wykonanym z tego samego materiału co ściana uśmiecha się do mnie przyjaźnie.
- Tak... - wiem, że to osobisty asystent Hilla.
- Jestem Fred. Daj mi sekundkę - podnosi słuchawkę i wciska przycisk - Przyszła Olivia - mówi i po sekundzie odkłada słuchawkę na miejsce - William już na ciebie czeka. Możesz wejść - wskazuje "wrota".
- Dzięki - mruczę. Mimo, że przywykłam do wystawnych wnętrz czuję się okropnie malutka i przytłoczona w tej wielkiej, lodowej jaskini. Fred posyła mi pocieszający uśmiech i jestem mu za niego ogromnie wdzięczna. Niepewnie naciskam klamkę i popycham drzwi. Na moment przestaje oddychać, bo dostaje lekkiego lęku przestrzeni. Podobnie jak hol przestrzeń gabinetu wydaje się kończyć tam gdzie horyzont za oknem, tyle że hol jest kilka razy mniejszy... Jeeej!
- Dzień dobry - szybko odzyskuje mowę.
- Witaj Olivio - dociera do mnie niski głos z lekką chrypką. Siedzi przy masywnym ciemnym biurku pochylony nad papierami. Jest w białej koszuli i granatowym krawacie. Marynarka zawieszona jest za nim na oparciu fotela. Nie mogę odwrócić wzroku od włosów opadających mu na czoło, kiedy się pochyla. Kurcze chyba jednak mi się podobają...
- Siadaj - wskazuje miejsce na przeciwko siebie nawet nie podnosząc wzroku. Idę ciągle niepewnie co nie jest do mnie w ogóle podobne. Od drzwi do biurka jest spory kawałek, a ja nie potrafię oderwać od niego wzroku. Siadam na krawędzi wygodnego, miękkiego krzesła, kładę dłonie na kolana i czekam.
- Jak mija pierwszy dzień? - podnosi nagle głowę i wbija w moje oczy dwie granatowo-szare źrenice. Nie mogę złapać tchu czując nagle ich powalającą potęgę. Kiwam niepewnie głową.
- Nadal troszkę obco, ale w sumie dobrze... Dziękuję - co się stało z moim głosem? Jakbym miała jakiś chropowaty przedmiot w przełyku.
Patrzy na mnie intensywnie. Nie mogę się poruszyć! Ledwo łapę oddech i chyba zaraz zacznę dyszeć walcząc o przetrwanie! Spuszcza wzrok, a ja z ulgą wypuszczam powietrze. Serce wali mi niesamowicie.
- Jak ci się pracuje z Cedem?
- Jest bardzo kreatywny - mimo zdenerwowania przypominam sobie nasze wygłupy i rozluźniam się.
- Znalazłaś około osiemdziesiąt procent błędów - mówi powoli doczytując tekst na trzymanej kartce. Dopiero teraz orientuje się, że to artykuły z moimi notatkami. Znowu się spinam.
- Jak to osiemdziesiąt? - mój język działa bez mojej ingerencji. Hill znowu podnosi wzrok, ale tym razem jest rozbawiony - Co przegapiłam? - jak mogłam przegapić cokolwiek?!
- To nieistotne - odkłada wszystko do teczek i opiera łokcie o biurko. Splata palce, a ja się na nie gapię jak zahipnotyzowana. Ma silne, duże dłonie. Bardzo proporcjonalne do sylwetki - To dobry wynik - kontynuuje.
Podnoszę szybko wzrok zażenowana swoim zachowaniem.
- Obawiam się, że zadowala mnie tylko sto procent - mówię szybko zanim moc tych oczu znowu poskromi moją pewność siebie.
- Więc nigdy nie będziesz w pełni usatysfakcjonowana - stwierdza - Nikt nie wie wszystkiego. Masz olbrzymią wiedzę w wielu dziedzinach. Nie korzystałaś z pomocy internetu i potknęłaś się tylko w chemicznych zależnościach benzoantrecanu.
- Tylko dlatego, że nie wiem nawet jak to wymówić... - uśmiecham się, ale on pozostaje zupełnie poważny.
- Uważam, że uzyskałaś bardzo dobry wynik.
Przełykam ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. Momencik skąd on wie, że nie korzystałam z internetu i o Cedzie?
- Czyli zdałam egzamin?
- A ja się naprawdę wygłupiłem z tym 1850...
Tym razem wybucham śmiechem. Dokładnie pamiętam ten fragment... "Pierwszy szkic portalu społecznościowego pojawił się już w 1850 roku w Hamburgu." Nie poprawiałam błędu. Napisałam tylko wielkimi literami "SERIO?!!"
- Musi mi to pan wybaczyć. Byłam pewna, że Clay będzie to sprawdzał.
- Mów mi proszę po imieniu.
Patrzę na niego nie do końca pewna, czy dobrze zrozumiałam.
- Wszyscy tutaj mówimy sobie po imieniu - dodaje w ramach wyjaśnienia.
Do obłędu doprowadzi mnie ta jego chrypka! Dlaczego wcześniej jej nie zauważyłam?! Każde słowo wywołuje wibracje na mojej skórze. I jak mam mu do cholery mówić po imieniu??
- Ok - mruczę ugodowo.
- Co by zmieniło, gdyby Clay to sprawdzał? - przechyla lekko głowę w bok.
No właśnie co? Głupia ja!
- No wiem, że to on jest moim bezpośrednim przełożonym... - zaczynam się jąkać, a to zdarza mi się jeszcze rzadziej niż niepewność! Mimo że jedno wynika z drugiego... - Ale on to nie pan! - kończę nieco koślawo. Znowu granatowe źrenice przeobrażają się w płynny grafit, kiedy patrzy na mnie groźnie - Nie... nie ty - szybko się poprawiam i mam wrażenie jakbym zabluźniła.
- Tak Olivio, Clay to nie ja... - jego twarz znowu łagodnieje.
Nie wiem dlaczego rumienie się po tych słowach, ale chcę już stąd wyjść!
- Będę potrzebował twojej pomocy - przybiera zupełnie inną postawę. Jest teraz bardziej oficjalny i formalny. Razi mnie świadomość, że to co przed chwilą robiliśmy było zupełnie prywatną pogawędką...
- Ile wiesz na temat rewitalizacji szarej strefy na Bronxie?
Nabieram powietrza i również przybieram bardziej beznamiętną minę zupełnie zmywając uśmiech, który pchał mi się na usta od samego początku rozmowy.
- Zdaje się, że prace ruszyły... Nie jestem pewna, ale słyszałam coś o odświeżeniu parków i unowocześnieniu boisk na pierwszym planie. Zakładają, że jak młodzież się czymś zajmie to przestanie pić, ćpać, płodzić dzieci i demolować...
Patrzy na mnie z nieprzeniknioną miną.
- Wiec wiesz więcej niż ja - odzywa się w końcu, kiedy już mam zamiar znowu się zawstydzić - Otóż sprawa wygląda tak, że chciałem zrobić dobry uczynek i dać fundusze na słuszną sprawę, a niedługo dojdzie do tego, że każą mi się wziąć za łopatę! - parska.
Nieoczekiwanie jego wizja w brudnej, przepoconej koszulce przerzucającego łopatą ziemie spowodowała, że przełknęłam głośno ślinę napływającą do ust.
- Muszę iść w sobotę na kolejne przyjęcie charytatywne i wygłosić mowę o postępach i dalszych założeniach .. - pociera czoło w geście znużenia - Napiszesz ją.
- Ja mam panu napisać przemówienie?! - dębieje po krótkiej chwili zaniemówienia.
- Tak pani ma je napisać. Czy to będzie dla pani jakiś problem?
- Przepraszam - szybko się ogarniam na dźwięk zniecierpliwienia w jego głosie - Jasne, że ci je napiszę - po raz kolejny poprawiam błąd.
- Doskonale.
Jezu i to kobiety mają niby wahania nastrojów?!
- W takim razie to wszystko co miałem ci do powiedzenia - zbiera wszystkie teczki i bezceremonialnie wrzuca je do kosza na śmieci. Ok...
- W takim razie wracam do pracy - wstaje raźnie i on wstaje razem ze mną.
- Możesz na dzisiaj skończyć, a jutro przyjdź na dziewiątą - okrąża biurko i staje przede mną. W samej koszuli widać lepiej zarys jego ciała. Jest bardzo wysportowany...  Dlaczego dłonie mi drżą, kiedy chcę wsunąć pasemko za ucho? Trzeba stąd wiać!!
- To może wpadną na budowę - przełykam głośno ślinę kiedy rusza do mnie długim, leniwym krokiem - Rozejrzę się co i jak popytam pracowników, może pozwolą mi zajrzeć w jakieś plany - mówię szybko patrząc w ziemię. Widzę teraz tylko czubki czarnych eleganckich butów wystających spod równie czarnych i eleganckich spodni - O! Zapytam tatę, on pewnie będzie coś wiedział...
- Podoba mi się twój entuzjazm Liv - słyszę nad głową. Ta cholerna chrypka w jego głosie, jest taka sexowna, że znienawidzone zdrobnienie mojego imienia brzmi jak słodka pieszczota! Jezu wcale tak nie pomyślałam!!
- Ale nie do końca podoba mi się fakt, że będziesz się kręciła sama po Bronxie w towarzystwie robotników. Weź kierowcę ojca.
Unoszę wzrok skrajnie przerażona samowolą mojej wyobraźni w ogóle go już nie słuchając. Muszę spojrzeć zdecydowanie wysoko w górę, żeby trafić na nieogoloną twarz. Stoi krok ode mnie i przyszpila mnie tymi czujnymi oczami, więc robię automatyczny krok w tył.
- To ja już pójdę - wskazuje kciukiem drzwi i na drżących nogach idę w ich stronę. Kiedy już jestem tuż, tuż wysuwa się zza mnie męska ręka i łapie za klamkę. Ledwo się powstrzymuje, żeby nie odskoczyć jak oparzona. Ma rozpięty mankiet i widzę jego silny nadgarstek i czarne włoski na wierzchniej części. Zbierając w sobie całą siłę i ignorując przyciąganie jakie wywiera na mnie bliskie ciepło jego ciała unoszę głowę i uśmiecham się.
- Do widzenia Olivio - naciska klamkę i otwiera przede mną drzwi.
Nie idę do windy... Uciekam dziwiąc się swoim nogom, że wiedzą kiedy prawa, a kiedy lewa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!