niedziela, 24 lutego 2013

Windy Hill Rozdział 6

Kiedy wybija ósma rano następnego dnia siedzę już pogrążona we wstępie. Zresztą nie jestem jedyna. Kręci się tu już sporo dziennikarzy. Pocieram oczy i czytam to co napisałam do tej pory.
- Kawy? - Brittany zatrzymuje się koło mnie.
- Królestwo za kawę!
Wraca po chwili z dwoma parującymi filiżankami.
- Też nie możesz spać? - siada na brzegu mojego biurka.
- Taa. Zostawiłam laptopa w domu, a nocowałam u chłopaka, więc kiedy rano uderzył mnie pomysł na wstęp musiałam przybiec i go spisać.

- Dokładnie wiem jak to jest! Ja nie mogłam spać, bo nie mogłam znaleźć natchnienia, więc z różnych powodów znajdujemy się w tym samym miejscu...
Upijam łyk kawy i moje oczy od razu szerzej się otwierają
- Spadłaś mi z nieba! Jak skończę to ci pomogę.
- A co właściwie piszesz? - pochyla się nade mną.
- Przemówienie dla Williama.
Patrzy mi chwilę przez ramię.
- Na temat renowacji na Bronxie - dorzucam.
Zaskakuje mnie jej mina, kiedy unoszę wzrok. Jest zdziwiona?
- Mój tata żywo interesuje się tematem, a William nie ma pojęcia na co dał pieniądze - mówię konspiracyjnym szeptem.
- No tak - uśmiecha się - W takim razie nie przeszkadzam.
- Dzięki za kawę!
Dziwnie mówić tak oficjalnie po imieniu takiemu człowiekowi, ale ponieważ bardzo przyjemnie się je wymawia... Mam twarde postanowienie zacisnąć mocno pięści, kiedy zobaczę go po raz kolejny i nie jąkać się jak idiotka. Nie wiem co mi się wczoraj stało. Chyba jednak emocje związane z nową, a właściwie pierwszą pracą wzięły górę. Nieznane piknięcie sprawia, że rozglądam się zdezorientowana. To mój pierwszy, firmowy mail! Klikam w skrzynkę odbiorczą.

"Czy ja się wczoraj przejęzyczyłem, czy Ty przesłyszałaś? Jest ósma."

Nie jest podpisany, ale w rubryce nadawca widnieje dumne "William Hill".
Rozglądam się szybko, ale w polu mojego widzenia nie ma w tej chwili absolutnie nikogo. Kamery! To stąd wie to wszystko! Zupełnie nieświadomie poprawiam włosy i prostuje się na krześle. Klikam "Odpowiedz" i tak szybko jak tylko pozwalają mi palce kreślę wiadomość:

"Ani jedno, ani drugie. Ponieważ nagłe natchnienie wyrwało mnie z łóżka mam już bardzo przyzwoity wstęp ;)"

Wysyłam i klnę cicho zdając sobie sprawę, że właśnie dodałam głupi śmieszek... Profesjonalizm Olivio nie ma co!! Odpowiedź nadchodzi prawie natychmiast.

"Prześlij mi całość jak tylko skończysz. Wszelkie uwagi dodaj na marginesie"

Krótko i zwięźle. Zastanawiam się chwilę, czy coś odpisać, ale ostatecznie biorę się za robotę. Mija południe, kiedy czytany i poprawiany sto razy tekst przesyłam pod skromnym tytułem "Wstępny szkic". Przeczytanie i przeanalizowanie zajmie mu chwilę, więc wstaje rozprostowując kości i ruszam do Brittany.
- Potrzebujesz pomocy? - staje za nią tak samo jak ona za mną.
- Już się uporałaś?
- W sumie chyba tak. Chociaż pewnie będzie miał milion zastrzeżeń muszę na razie odetchnąć.
- Więc mam propozycję. Wydrukuje to co napisałam i sprawdzisz mi to w czasie lunchu.
- Genialny pomysł! Umieram z głodu.

Piętnaście minut później siedzimy w małym i ciasnym bistro na przeciwko Upland Hill. Przeszłyśmy tu, żeby oszczędzić czasu na dojazd gdzieś indziej. Zamawiamy po hamburgerze i dietetycznej coli i zajmujemy miejsce przy bufecie, bo stoliki są już zajęte.
- Długo już pracujesz w redakcji?
- Cztery miesiące, ale wcześniej pracowałam w Publishing Hill na West Endzie przez pół roku.
- Więc dlaczego ja mam sprawdzać twój tekst! Minutę temu wyszłam ze szkoły!
Zaczynamy się śmiać i Brittany tłumaczy mi, że mam to przeczytać jak odbiorca, a nie specjalista.
Z zazdrością obserwuje jak mężczyźni zatrzymują na niej wzrok. Jest pewna siebie, bystra i piękna. Dokładnie taka jaka powinna być dziennikarka wysokich lotów. Krótkie niesymetrycznie obcięte włosy nadają jej charakteru. Z jednej strony zasłaniają ucho, a z drugiej eksponują pokaźne, złote kółko w uchu.
- A ty jak dostałaś pracę u Hilla?
- Sam mi zaproponował. Uderzałam do Prospectu, ale przecież takiej oferty się nie odpuszcza!
- No tak... - nagłe zamilknięcie tłumaczę nadejściem jedzenia. Podczas konsumpcji czytam całą stronę bardzo dobrego tekstu o konserwantach do działu dla kobiet.
- Naprawdę benzoesan nie jest taki niebezpieczny?
- Rozmawiałam z połową naukowców w NY i Harvardu zdania były podzielone, ale każdy przyznał, że nas nie zabije.
- A to pocieszenie! Bardzo dobrze piszesz. Nawet gdyby temat mnie nie interesował to jest strasznie wciągające!
- Czyli mogę odesłać Clayowi?
- Padnie na kolana!
- Nie zrobiłby tego nawet gdyby mu przystawić pistolet do głowy - parska.

Godzinę później jestem już przy biurku. Napełniona fast foodem i nową energią sprawdzam pocztę. Jedna wiadomość. Ogarnia mnie nieopisany zawód, kiedy adresatem okazuje się Clay.

"Korekta"

Tylko to i trzy pliki w załącznikach. No cóż nie przemęcza się komunikacją. Biorę się za robotę i nawet nie wiem kiedy reszta dnia zlatuje mi na poprawianiu, komentowaniu, a później znowu poprawianiu, bo okazało się, że Clayowi nie podoba się to co napisałam. Kiedy w końcu o piątej nie dostaje żadnego nowego maila, ani od jednego, ani od drugiego uznaje, że pora się zbierać. Znowu zrobiłam się piekielne głodna, a oczy pieką mnie niemiłosiernie od gapienia się ekran przez kilka długich godzin. Ponadto ziewa mi się strasznie, bo znowu nie mogłam się wyspać przy Robim. I to nie dlatego, że mi nie pozwolił... Dzisiaj jadę do domu, choćby nie wiem co! Kiedy już mam wrzucać telefon do torebki zaczyna dzwonić. Nieznany numer.
- Halo?
- Witaj Olivio! - radosny, jakby znany mi głos - Tu Ben Morrison z Prospect!
Aha... No tak, tego się nie spodziewałam...
- Witaj Ben.
- Przepraszam, że kazałem ci tyle czekać - mówi z żalem - Proszę cię powiedz, że się nie spóźniłem.
Chce zabrzmieć jakby mu było przykro, ale nie do końca mu to wychodzi.
- W sumie to... spóźniłeś się... Przykro mi.
- No nie żartuj! Nigdy sobie tego nie wybaczę... Jak mogę cię odzyskać?
Nie brzmi to jakoś szczególnie zachęcająco...
- Wiesz... Zaangażowałam się już tu w kilka projektów i nie mogę ich porzucić - bo przecież kto inny by zrobił korektę artykułu o nowej serii zabawek z Zygzakiem McQueenem...
- A kto jest tym szczęśliwcem, który posiadł twoje umiejętności?
- William Hill - odparowuje bez zastanowienia.
- Co?!
- Pracuje w Upland Hill - i bardzo się z tego cieszę, bo ciebie nie lubię. Cisza... Przedłużająca się cisza.
- Ben jesteś tam?
- Tak - ton się zmienił. Jest zły, zaskoczony? Przynajmniej szczery! - Gratuluje w takim razie. I jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie czekamy.
- Dziękuję ci bardzo - mówię uprzejmie - Do widzenia Ben.
- Do widzenia Olivio.
Obraził się, czy coś? Okropnie sztuczne i wymuszone zachowanie.
- Też już się zbierasz? - prawie wpadam na Briana. Ma na sobie szary płaszcz i błękitną rozpiętą pod szyją koszulę. Pasuje do koloru jego oczu.
- Nie to, żebym narzekała na dzień dobry, ale marzę o kąpieli i śnie!
- Nie marudzisz na dzień dobry, tylko na do widzenia - puszcza mi oko - Idziemy?
- Jasne.
Okazuje się, że Brian ma dwadzieścia pięć lat i uwielbia swoją pracę. Prowadzi dział motoryzacyjny, a sam pasjonuje się wyścigami samochodowymi. Jest bardzo zabawny i w zasadzie w czasie podróży windą na dół śmieje się za cały dzień. Wychodzimy przed budynek i zatrzymujemy się na chwilę.
- Daleko stąd mieszkasz? - pyta.
- Właściwie to zatrzymałam się u chłopaka na Upper East, więc to piętnaście minut na nogach.
- Godzina samochodem.
Obydwoje patrzymy na zakorkowaną ulicę.
- Muszę zacząć uprawiać jakiś sport, bo teraz w ogóle się nie ruszam!
- Chodzę do klubu sportowego niedaleko stąd. Moglibyśmy chodzić razem po pracy.
Przyglądam mu się chwilę oceniając ofertę.
- Naprawdę?
- No pewnie! Mają tam różne aerobiki, sztuki walki i takie tam...
- Kiedyś ćwiczyłam samoobronę...
- W takim mieście jak to? Myślę, że to całkiem trafiona decyzja.
- Od poniedziałku?
- Doskonale - uśmiecha się bardzo czarująco.
Nagle drzwi wejściowe otwierają się z impetem.
- Ponieważ miałem swoje powody i ta decyzja jest najlepsza głównie dla ciebie! Tak omówimy to przy kolacji... - ostry niczym brzytwa głos rozdziera powietrze. Automatycznie odwracam głowę w jego stronę. Grafitowy garnitur z szarym krawatem, czarna, skórzana aktówka w dłoni, pewny, szybki chód, ciemne włosy rozwiane wiatrem, usta zaciśnięte w wąską linię... William Hill. Nie zwracając na nas uwagi z telefonem przy uchu idzie w stronę zaparkowanego przy chodniku czarnego mercedesa.
- Nie, nie tam. Gdzieś indziej - rzuca oschle do telefonu i zdaję sobie sprawę, że bardzo bym nie chciała, żeby kiedykolwiek odezwał się do mnie tym tonem.
Bierze kluczyki od portiera, który czeka przy otwartych drzwiach od strony kierowcy. W ostatniej chwili przed wsunięciem się na fotel jego spojrzenie odnajduje moje. Mój Boże jego oczy są tak smoliście czarne i wściekłe, że przeszywa mnie dreszcz. Błyskawicznie patrzy na mnie, na Briana i znika we wnętrzu auta. Szyby są tak mocno przyciemnione, że ciężko uwierzyć, że z środka coś widać.
- Chyba był zdenerwowany - mówi Brian, kiedy samochód z groźnym warkotem rusza jakby do wyścigu, a korki nagle znikają. Otrząsam się z osłupienia.
- Tak wyglądał dosyć groźnie...
- Dobrze się znacie?
- Nie... Z tatą zna się chyba całkiem nieźle, ale ze mną nie bardzo...
- Twój tata to równy gość.
- Jestem mało obiektywna - uśmiecham się przepraszająco.
- No tak... Widzimy się jutro.
- Jasne. Do zobaczenia.
Rozchodzimy się każde w swoją stronę.

- Hej! Jest tu kto?! - wchodzę do domu pogrążonego w ciszy.
- Tylko ja - Stacy wychodzi z kuchni - Rodzice są w teatrze, a Andy na spacerze z Meredith.
- No cóż... - wzruszam ramionami.
- Głodna?
- Jak ty mnie dobrze znasz!

- Jak praca? - pyta Stacy, kiedy razem kroimy cebulę.
- A wiesz, że fajnie? - Stacy była moją pierwszą przyjaciółką. Pracuje u nas odkąd pamiętam i wiem, że mogę jej wszystkim opowiedzieć, bo nie wygada mojej wścibskiej rodzinie - Cały czas mnie testują i zdaję sobie sprawę, że to jeszcze potrwa, ale i tak mi się podoba to co robię.
- A czym konkretnie się zajmujesz?
- Dzisiaj prócz trzech korekt napisałam przemówienie dla Williama. Ale chyba go jeszcze nie sprawdził, bo nic nie skomentował.
- Williama?
Zamieram na chwilę z nożem w powietrzu.
- Kazał sobie mówić po imieniu.
- A jakim jest szefem?
- Właściwie to podlegam bezpośrednio Clayowi Scott i to wyjątkowo ponura postać. Ale inni pracownicy odbierają go dosyć żartobliwie, więc chyba nie jest taki zły na dłuższą metę.
- Ale to William ci zlecił przemówienie?
- No tak. Wezwał mnie wczoraj do swojego gabinetu...
- I jak wygląda?
- Widziałaś go przecież!
- Gabinet Liv! Pewnie jest super nowoczesny i wielki.
Marszczę brwi przecierając potoki "cebulowych" łez.
- Nie wiem - mruczę niewyraźnie.
- Jak to nie wiesz?
- Tak mnie zaabsorbował Hill, że nawet się nie rozejrzałam - odkładam nóż na deskę zniesmaczona - Stacy on mi się chyba podoba.
- Chyba? - Stacy również odkłada nóż i wyciera dłonie w fartuszek.
- Zapiera mi przy nim dech i czuję się... niespokojna, kiedy na mnie patrzy. Nawet nie wiesz jak się wczoraj zbłaźniłam... Musiał pomyśleć, że jestem jakaś opóźniona!
- A przy Robim tak nie masz?
Kręcę przecząco głową.
- Poczułam się nagle strasznie zdzirowato! - biorę się z powrotem za krojenie.
- Rob jest prawie w twoim wieku... Razem się wychowywaliście, znacie się na wylot. Nie ma rzeczy, którą by cię mógł zaskoczyć i na odwrót! Ale uważaj, bo pan Hill to dojrzały i atrakcyjny mężczyzna. Może ci namieszać w głowie zanim się zorientujesz.
- Przestań! Traktuje mnie zupełnie jak ojciec! Kiedy powiedziałam mu, że jadę na Bronx popytać o postępy renowacji zaznaczył, że mam nie jechać tam sama!
- Kochanie to, że się o ciebie troszczy nie oznacza, że traktuje cię jak ojciec.
Nie do końca podoba mi się to, że Stacy wypowiada na głos moje najskrytsze myśli i oddycham z ulgą, kiedy do kuchni wchodzi Meredith oferując swoją pomoc.

- No, a jak koledzy? Poznałaś kogoś fajnego?
- Boże mamo nie poszłam do nowej szkoły, tylko do pracy! Tam się pra-cu-je!
- No, ale przecież chyba rozmawiasz z kimś! Musisz się udzielać towarzysko skarbie!
Kręcę zrezygnowana głową. Moja mama to beznadziejny przypadek. Zatrzymała się z moim rozwojem jakieś dziesięć lat temu i nie chce zrobić ani kroku na przód.
- A czy wy tam z Robim coś jadacie?
- Ha! - wypala Andy - Nie widzieli się dwa miesiące, więc na pewno bardzo dbają o posiłki. Poczekaj, aż coś zbroją.
- A tu cię zaskoczę! Słyszałam o antykoncepcji już jakiś czas temu - odgryzam się. W sumie to mi tego nawet brakowało przez dwa dni nieobecności w domu. Jedzenia Stacy i "kłótni" z Andym.
- Dlaczego nie przyjechał z tobą? - pyta jak zwykle trafnie Meredith.
Bo chce od niego odpocząć?
- Ma masę swoich miejsc do odwiedzenia. Starych znajomych i rodzinę.
- I nie zabiera cię ze sobą?
- I to właśnie zbliżamy się do puenty tego, czego zrozumienie przychodzi wam z trudem - wycieram usta serwetką - Dopiero co wróciłam z pracy - wstaje z krzesła - Dziękuję Stacy to było pyszne - całuję ją w policzek, kiedy zaczyna zbierać moje naczynia - Będę u siebie.
Kiedy jestem już na schodach dociera do mnie głos mamy.
- Jest jeszcze taka dziecinna...

                                                                                     ***
Punktualnie o ósmej pięćdziesiąt pojawiam się przy biurku. Wyjechałam z domu o idealnej godzinie, żeby być na czas! W zasadzie droga nie jest aż tak długa, żebym nie mogła dojeżdżać stamtąd... Robi dzwonił z samego rana zapraszając mnie na lunch, bo chce porozmawiać. Zabrzmiało to tak poważnie, że aż zachciało mi się śmiać! Siadam za biurkiem i odpalam laptopa. Jedna wiadomość.

"O jedenastej u mnie"

I nie jest to Clay... Wysłane wczoraj przed północą... Niezły początek dnia! Jeśli będę tak reagowała na swojego szefa po miesiącu umrę na wrzody, jeśli dam radę przez miesiąc oczywiście! Zbieram myśli i analizuje to, co dla niego napisałam. Wygląda nieźle... Ale jeśli jego gusta są choćby troszkę zbliżone do tych Claya to nie mam szans. No cóż zbieram się cała w sobie. To chyba średnio profesjonalne podejście, że nie potrafię rozmawiać z szefem tylko dlatego, że uważam go za przystojnego. Tak to dziecinne! Otworzyłam się na problem, przyznałam do niego, nazwałam go po imieniu i teraz trzeba coś z nim zrobić! Przecież Brian też mi się podoba, a nie robię z tego sensacji i nie ośmieszam się!
- Korekta! - na moim biurku ląduje mały granatowy pendrive.
- Jasne Clay! - krzyczę za nim - I dzień dobry...
To tylko dwa artykuły zupełnie bieżące dotyczące nowego opodatkowania na żywność importowaną i sprawozdania służb specjalnych odnośnie ataków terrorystycznych. Kiedy wybija 10:50 mam już prawie wszystko gotowe. Jak wrócę przeczytam to jeszcze raz i prawdopodobnie będę mogła go oddać pod surowy osąd. Zahaczam szybko o łazienkę zerkając w lustro i pędzę na górę. Zupełnie spokojnie, bez zbędnych emocji, przygotowana na ostrą krytykę idę białym korytarzem aż do stanowiska Freda.
- Cześć!
- Witaj - jest bardzo serdeczny. Nie wiem czy dlatego, że musi, czy może tak już ma - Możesz wejść - uprzejmie pokazuje drzwi. Bez wahania ignorując trzepotanie serca naciskam klamkę.

Postawiłam sobie za cel zapamiętać jego gabinet... Owszem głupie, ale to będzie dowód na to, że... no cóż, że myślałam! Więc do dzieła! Pomijając zabójczą panoramę z Empire State Building na głównym planie, reszta ścian jest z tego samego biało-srebrnego, szklistego materiału co korytarz. Biurko kontrastuje ciemnym kolorem od reszty potęgując tym swój rozmiar. I jest puste... No tego się nie spodziewałam, a zaskoczenie nie działa zbyt dobrze na moją koncentracje... Rozglądam się szybko w bok i widzę... dobry Boże szlag trafia koncentracje! Dwie długie kanapy ustawione na przeciwko siebie, ciemne jak biurko.Na jednej z nich, tej przodem do okiem wygodnie rozciągnięty William czyta jakieś pospinane papiery.
- Dzień dobry? - nie jestem pewna, czy powinnam mu przeszkadzać...
- Siadaj.
Podobna sytuacja jak ostatnio. Nie podnosząc wzroku znad czytanego materiału czeka aż zajmę miejsce. Idę zdecydowanym krokiem do sąsiedniej kanapy i nikt by się nie domyślił, że moje nogi wcale sobie tego nie życzą. Przecież jestem zbyt zaaferowana pracą i innymi ważnymi rzeczami, żeby dostrzec długie nogi ułożone jedna na drugiej, koszule, która lekko wysunęła się ze spodni i jedną z potężnych rąk podłożoną pod głowę. Nie tak powinien wyglądać biznesmen  To zbyt nieprzyzwoite, żeby ktokolwiek tak wyglądał! Siadam i zakładam nogę na nogę. Mam nadzieję, że wysokie obcasy chociaż trochę je wydłużają.
- Jak przemówienie? - zagaduję pierwsza nie czekając aż skończy czytać.
- W porządku. A jak artykuł o podatkach? - kładzie kartki na brzuchu i odwraca się twarzą do mnie.
- W porządku. Oczywiście pomijając, że to czyste złodziejstwo!
Uśmiecha się.
- Tak jestem okradany, przez własny kraj.
- No tak... Wydajesz w Hiszpanii, Niemczech i Portugalii nie licząc Ameryki Południowej!
- Odrobiłaś lekcje, brawo.
Ponieważ ciężko mi patrzeć bezpośrednio w bystre oczy mój wzrok mimo moich starań co chwila chce gdzieś uciec. Na przykład teraz zupełnie paradoksalnie, bo przecież nie znajdzie tam spokoju zjechał na klatkę piersiową. Gdybym tak mogła ułożyć się obok i oprzeć o nią policzek byłoby to na pewno bardzo przyjemne. Jasna cholera gabinet! Mam się skupić na gabinecie!
- Pomogłaś Cedrikowi ułożyć pytania dla tej coś tam Loli? - podnosi się płynnym i sprężystym ruchem i po sekundzie już siedzi zupełnie skoncentrowany na mnie. Zdanie wypowiedziane wcześniej powoduje, że w ogóle mnie to nie krępuje, a nawet mogę sobie pozwolić na ciche prychnięcie.
- Sweet Lilly!
- Obojętne. W jakiej części pytania są twoje? - pozostaje poważny.
Zaskakuje mnie tym pytaniem.
- Nie wiem... Nie potrafię na to odpowiedzieć. Niektóre pytania wymyśliliśmy wspólnie, niektóre nie nadają się do niczego. Nie da się tego tak przeliczyć.
Znowu milczy patrząc na mnie, a ja chcąc, nie chcąc zauważam bardzo ładne, pełne wargi w otoczeniu ciemnego zarostu. Takiego jednodniowego, pewnie szorstkiego w dotyku.
- Pojedziecie razem na ten wywiad - wargi poruszają się, a ja zdaje sobie sprawę z tego co robiłam i z tego, że on to wszystko widział.
- Ok - zgadzam się bez dyskusji zagryzając dolną wargę w poczuciu upokorzenia - A z tym przemówieniem na pewno niczego nie poprawić? - nie spojrzę mu w oczy już nigdy! Patrzę na ścianę ponad jego ramieniem i zauważam wielki ekran. Naprawdę wielki! Ma ze sto cali... Widnieje na nim tylko logo Upland Hill z wielkim białym globusem w tle. Jakim cudem jego postać mi go przysłoniła?!
- Poza tym, że trzeba je wygłosić to temat zamknięty.
To bardzo uprzejmie z jego strony, że nie daje po sobie poznać, że to widział. Zaraz zapadnę się pod ziemię!
- W takim razie... Co ja tu robię?
Unosi dłoń do góry i patrzy na zegarek.
- W zasadzie to już wracasz do pracy. Za pięć minut mam kolejne spotkanie - nie rusza się z miejsca ze wzrokiem utkwiony we mnie. Teraz to on się zachowuje dziwnie... Dziwnie i niepokojąco. Palcami jednej ręki skubie mankiet na drugiej, a ja szybko podnoszę wzrok zanim znowu wpadnę w hipnozę.
- W takim razie udanego spotkania - podnoszę się z kanapy.
- Liv! - żaden ton nie mógłby mnie skuteczniej zatrzymać. Dosłownie staje w miejscu już prawie przy drzwiach.
- Tak? - odwracam się do niego, ale staram się patrzeć na kolejną rzecz, której do tej pory nie zauważyłam. Na ścianie prostopadłej do kanap jest jakby wytoczona mapa świata. Wytłoczone linie są w odcieniu minimalnie ciemniejszym od ściany co daje ciekawy efekt 3D.
- Wypowiedz moje imię - polecenie pada między nami jak kamień.
- Co? - och nie ma siły, żebym mogła powstrzymać pytanie!
- Wypowiedz moje imię - powtarza spokojnie opierając się łokciami o kolana.
Po jaką cholerę mam to robić?! Pytanie pozostaje nieme, a moje usta już się otwierają.
- William - wychodzi to dużo bardziej miękko niż planowałam. Wręcz pieszczotliwie.
- I przestań go unikać. Clay na ciebie czeka.
Wychodzę szybko przelotnie machając Fredowi. Kiedy drzwi windy się otwierają prawie zderzam się ze starszym Chińczykiem. Albo Koreańczykiem nie wiem. Czy zawsze będzie to tak wyglądało? Czy zawsze będzie się kończyło moja ucieczką?!

14 komentarzy:

  1. Tak sobie myślę i wymyśliłam, że mnie tutaj jakiś czas nie będzie, gdyż przerywając lekturę Crossa, wpadłam tutaj i tak mi się w głowie zamieszało, że nie wiem nic już. Muszę skończyć Crossa i dopiero będę dalej czytała Windy Hill. Także, nie przejmuj się jak nie będę komentowała przez jakiś czas. Jestem i pamiętam o Tobie.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale Cię rozumiem. Może się zakręcić biorąc pod uwagę, że wszystkie te opowiadanie ( Grey, Cross, Spicy i Windy) są do siebie jakoś podobne. Może Ci się uzbiera więcej rozdziałów do czytania :D Będę tęskniła ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, są podobne, ale że ja lubię opowiadania w tym stylu, jestem wręcz w niebo wzięta! <3
    A co do większej ilości rozdziałów-to też jest plus! Lubię dłuugo czytać Twoje opowiadania, dlatego kilkanaście dni temu zdecydowałam się na przeczytanie od nowa Spicy. Trwało to trochę, ale ja to kocham. Kocham czytać.
    Jak mi się stęskni to się odezwę, nie przejmuj się. Że nie czytam to nie znaczy, że nie mogę wykreować jakiegoś zakręconego komentarza, nie?

    Ściskam,
    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w wolnym czasie daj znać na czym jesteś w Crossie i razem poprzeżywamy ;) Miłej lektury! ( a wiem, że jest baaardzo miła!)

      Usuń
  4. Na tym etapie, około 19:30 zakończyłam część pierwszą, tj. "Dotyk Crossa", ściąga się "Płomień Crossa".
    I jestem pod wrażeniem. Świetna, tak samo jak "50". Nie wiem, pewnie lepsza, bo nie ma wewnętrznej bogini, itp., ale podoba mi się tak samo jak Grey. Już wiem, że będę za nią tęsknić, więc prawdopodobnie drugą część zostawię sobie dopiero na weekend. Co oznacza cały tydzień bez Williama.. Zastanowię się jeszcze.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też nigdy nie powiem, że Grey jest gorszy od Crossa, ale nie da się ukryć, że miał mniej zdolnego twórcę... W Crossie nikt mi nie musi pisać, że dany bohater jest zły lub smutny, bo sama to wyczuwam. I bardzo mi się podobają te ich problemy psychiczne. W drugiej części jest to jeszcze lepiej pokazane.

    I mam jeszcze jedno pytanie...
    Gdzie Ty sie podziewasz M.??????????????

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak, tak, Pani Autorka "Crossa" jest zdecydowanie bardziej utalentowana. Widać to nawet po długości książki. "50" też czytałam w formie e-booka, i co prawda miał te 300-400 stron, ale treści na jednej kartce było jak kot napłakał, a tutaj nie ma nawet akapitów, a dalej jest 300 stron.
    Na mnie druga część niestety musi poczekać i tak zaniedbałam wszystko w weekend. :D Ale już doczekać sie nie mogę, już nie wiem powiem co się będzie działo, gdy będę musiała czekać do maja(tak?) na trzecią część!!!

    Też się nad tym zastanawiam, kiedyś pisała częściej ode mnie, a teraz.. Hmm..

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  7. jestem, jestem:) tylko wole Wam nie przeszkadzać w omawianiu książek, gdyż mam mało do powiedzenia na ten temat:) co prawda lubię czytać książki, ale teraz świat realny mnie na bardzo odłącza od książek:) mam dużo na głowie:) nie mam nawet czasu by napisać komentarz, więc nie dziwcie się jak nie będę długo pisała:)wybaczcie:) ale postaram się wszystko uporządkować i wrócę najszybciej jak się da:) tęsknie za Wami, ale cóż poradzić... obowiązek to obowiązek:)
    przesyłam buziaki i uściski:):*
    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. No tak słyszałam, że podobno w maju... Nie powiem nic więcej, bo musiałabym zdradzić spoiler ;) M. przeszkadzaj ile tylko chcesz :P Widzicie co to się porobiło, że żadna z nas nie ma czasu!

    OdpowiedzUsuń
  9. no niestety, takie jest życie...:) Nikki mam prośbę:) mogłabyś odpowiedzieć na pytanie Wiernej Fanki z 3 rozdziału Windy Hill?:) mnie też to nurtuje:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już odpowiadam!! Wybaczcie, ale przez to całe zamieszanie nie zauważyłam go :(
      Niestety nałożyłam sobie zakaz zaglądania do Spicy odkąd piszę Windy Hill ponieważ miesza mi nową fabułę i robi się bałagan ;) Dlatego też nie zmieniałam niczego, bo i nawet nie miałabym czasu na to :/

      Usuń
  10. Czyli tzn., że w późniejszych rozdziałach Hermans zmienia się w Hardmana? Dobrze zrozumiałam?
    M! Nie żartuj nawet, że nam przeszkadzasz! :D

    Pozdrawiam Was obie,
    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  11. No cóż... Dopiero od tego opowiadania wycwaniłam się i zrobiłam listę wszystkich bohaterów... Wtedy mi się tak wszyscy mylili, że co chwilę wracałam do poprzednich rozdziałów, żeby sprawdzić kto się jak nazywa... Oczywiście chodzi o postacie drugo, a nawet trzecio-planowe! Także nie wykluczam błędu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. Nie mam Ci tego za złe, po prostu ciekawa byłam, bo dałabym sobie rękę uciąć, że Hardman Hardmanem był od początku. A tu taki suprajs! Haha. Myślałam, że mam jakieś zwidy, czy coś... ;)

      Wierna.

      Usuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!