wtorek, 5 lutego 2013

SPICY Rozdział 54

Gorąco. Strasznie gorąco. Zrzucam z siebie pościel i rozglądam się dookoła. To mój stary pokój... Zaciskam oczy, bo spazm bólu przetacza się przez moje ciało. Sen był dobry... Chcę, żeby wrócił! Świadomość jest niestety silniejsza. Wdziera się przysłaniając słońce, obniżając temperaturę i przywołując panikę. Oddycham szybko, żeby się uspokoić. Nie mogę być sama. Zrywam się z łóżka i pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy jest zdjęcie rodziców na komodzie. Pozwala mi na chwilę uspokoić oddech i zebrać myśli. Ich szczęśliwe, uśmiechnięte twarze dają ukojenie. Znam uczucie, które mnie ogarnia.
Najlepiej bym się czuła zaciągając zasłony i wchodząc pod kołdrę. Z licznych terapii na jakich miałam przyjemność być wiem, że teraz muszę zejść na dół i włączyć się do życia, jeśli nie chcę trafić na kolejną. Łatwo powiedzieć - ciężej zrobić...

- Dzień dobry - staram się uśmiechnąć do babci. Wiem, że okropnie ją wczoraj wystraszyłam.
- Cześć kochanie. Głodna? - uśmiecha się i ocenia mój wygląd.
- Głodna korektora pod oczy!
Tego nauczyło mnie kilka lat w FBI. Nie pokazuj emocji, nie demaskuj się, że boli.
- Po śniadaniu coś wymyślimy - oddycha z ulgą - Jajka, czy płatki?
Mój żołądek zamyka się na obie perspektywy.
- Jajka - odpowiadam zdecydowanie.
Babcia po kilku minutach w ciągu których patrzę przed siebie starając się nie odpływać stawia przede mną talerz aromatycznej jajecznicy.
- Jak się dzisiaj czujesz?
- Rano zawsze wszystko wygląda lepiej - wzruszam ramionami i biorę widelec.
- Chcesz mi wszystko opowiedzieć?
- Nie.
Ta zbyt szybka odpowiedź mówi jej, że jeszcze nic nie jest w porządku. Pod czujnym, troskliwym spojrzeniem wsuwam całe śniadanie. Co do okruszka. Nie wiem co jest z tym przeświadczeniem starszych ludzi, że jeżeli się je to wszystko jest w porządku... W każdym razie babcia wygląda na usatysfakcjonowaną.
- Co byś chciała dzisiaj robić? - siada przede mną z filiżanką herbaty.
- Dzisiaj chcę poleniuchować w domu - obserwuje jej reakcje - Chcę odpocząć. Dojść trochę do siebie.
- Jasne kochanie. Potrzebujesz czegoś?
Harveya. Tego mojego, który mnie kocha, szanuje i który potrafi mi to okazywać codziennie na miliony sposobów. O cholera. Nagłe szarpnięcie w żołądku powoduje, że ledwo utrzymuje moją twarz pokerzysty.
- Nie - odpowiadam i wyginam usta w uśmiechu - Idę umyć zęby!
Wstaje i biegnę na górę. Zatrzaskuje drzwi pokoju i ledwo zdążam do toalety. Wymiotuje do momentu aż mój żołądek jest znowu pusty.
Leżę, oglądam telewizję i śpię. Tak mija mój pierwszy dzień wielkich, długo oczekiwanych wakacji. Oczywiście wszystko odbywa się pod okiem babci. Nie mogę być zbyt długo sama i obie o tym wiemy. Drugiego dnia kiedy udaje mi się napełnić żołądek kromką pieczywa zbożowego (babcia akurat wyszła do sklepu) i nie zwrócić mogę głębiej nabrać powietrza.
- Chciałabym iść na plażę - mówię, kiedy później razem pijemy herbatę.
- To świetny pomysł rybko. Powiedz tylko na którą mam zrobić obiad.
- Chcę iść z tobą - chyba ją tym zaskoczyłam - Zawsze chodziłam z dziadkiem i to było bardzo... dobre... Pójdziesz ze mną? Później zapraszam cię na obiad!
- No pewnie - uśmiecha się z ulgą.
Dopiero w łazience odkrywam niespodziankę. Przestałam brać tabletki i dostałam okres... Super!

Idziemy powolutku jedną z wielu plaż ciągnących się wzdłuż Monterey. W tym okresie jest tu wielu turystów i jest małe prawdopodobieństwo, że spotkam kogoś znajomego. Miejscowi znają dobre dzikie plaże, gdzie nie ma takiej ciasnoty. Babcia trzyma mnie za rękę jak kiedyś dziadek. Ma chustę na ramionach i kapelusz z szerokim rondem na głowie. Przypominają mi się wszystkie apaszki, które jej kupiłam. Bardzo by jej się spodobały... Może kiedyś je odzyskam. Na razie jestem w jednym ze swoich starych zestawów. Szorty do kolan i t-shirt spadający z jednego ramienia. Na szczęście znalazłam w szafie jakieś ubrania, których nie wzięłam do NY. A że raczej schudłam niż utyłam nie ma problemu z ich założeniem.
- Siądziemy tu sobie? - wskazuje na zacieniony murek wyznaczający koniec plaży.
- Myślałam, że lubisz chodzić.
- Jakoś nie jestem w najlepszej formie - wzruszam ramionami. Prawda jest taka, że chyba nie powinnam ciągnąć staruszki przez całe zachodnie wybrzeże.
Siadamy. Babcia na murku, a ja na piachu opierając się o jej nogi. Zaczyna mnie czesać. Plecie warkocza, rozplątuje, robi prowizorycznego koka, rozplątuje. To bardzo przyjemne. On też lubił się bawić moimi włosami... Prawie czuje jego palce na skórze mojej głowy, kiedy z pieszczotą ją masują. Jego nos zagłębiający się we włosach i zjeżdżający na szyję. Łzy zamazują mi obraz. Tak strasznie go kocham i tak okrutnie tęsknie. Był moim zapalnikiem, moim powietrzem na każdy dzień. Przełykam szybko ból i przytulam do babcinych kolan.
- Pójdziemy jutro do kościoła? - pyta.
Do kościoła? Tam na pewno będzie dużo znajomych...
- Chyba nie jestem jeszcze gotowa - kręcę głową.
- Ależ oczywiście, że jesteś!
- Będą zadawać pytania babciu. Nie wiem co odpowiedzieć - głos zaczyna mi się łamać. Nie mam na to wpływu.
- Damy radę rybko. Nie będziesz odpowiadała na żadne pytania. Ale chcę, żebyś nie spędzała czasu w samotności. Za tydzień, miesiąc czy kiedy tam będziesz gotowa wyjdziesz do nich, a oni będą na ciebie czekali.
Zastanawiam się chwilę nad tym co powiedziała.
- Czy za miesiąc przestanę go potrzebować? - unoszę głowę i patrzę na nią błagalnie.
- Tak bardzo go kochasz?
- Nad życie - powtarzam jego własne słowa z... z przedwczoraj! To się stało dopiero przedwczoraj...
- A czy przestało ci kiedyś brakować rodziców?
I to jest właśnie mądrość, której sama nie wymyślę. Nie teraz. Nigdy nie przestało mi ich brakować, ale nauczyłam się z tym żyć. Nauczyłam się żyć bez nich. Czy teraz to też możliwe? Nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, kiedy wstaje rano zadowolona z życia i idę na spotkanie z przyjaciółmi. Nie... Tym razem to coś zupełnie innego. Ból w klatce piersiowej mnie nie opuszcza. Czasami jest słabszy, czasami mocniejszy, ale trwa nie przerwanie.
- Pat? - znowu wykrzywiam usta w uśmiechu, którego w ogóle nie czuje. Babcia tylko kiwa głową.
Knajpka u Pat'a podaje najlepsze ryby w tej części stanu. Zjadam wszystko nie czując smaku, ale babcia wydaje się być znowu zadowolona. Kiedy wracamy do domu czuje się troszkę lepiej. Może dlatego, że w końcu coś zjadłam? Może od świeżego powietrza? W każdym razie udaje mi się aż do wieczora nie uronić ani jednej łzy. Dopiero w łóżku płaczę do poduszki. Poczucie samotności i pustki jest zbyt silne. Usypiam zupełnie wycieńczona.

W drodze do kościoła babcia pozwala mi poprowadzić swoją furę. To Toyota Yaris z silnikiem pozwalającym jej się jakoś wtoczyć pod górę. Ale jedzie... Poranek wprowadził mnie w jeszcze większe załamanie. Kiedy grzebałam w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego wyciągnęłam tą bluzkę, którą miałam na sobie w sądzie. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy twarzą w twarz wiele lat temu. Jest dowodem, że przeznaczenie to nic nie warte głupoty!

Przyjeżdżamy specjalnie na ostatnią chwilę, kiedy wszyscy są już w środku. Wchodzimy do ładnego białego kościółka i bardzo wiele głów zwracają się w moją stronę. Babcia trzyma mnie za rękę, kiedy kiwam na powitanie co drugiej osobie. Siadamy w jednej z ławek i udaję tak zajętą modlitwą, że nie dostrzegam niczego dookoła. Ale tylko na początku udaje. Później naprawdę zaczynam się modlić. Tak żarliwie i tak gorąco, że zapominam gdzie jestem, kiedy msza dobiega końca. Na zewnątrz pierwsza podchodzi do nas przyjaciółka babci - Lisa.
- Wik! Tak się cieszę, że cię widzę!
- Dzień dobry - obejmujemy się serdecznie.
- Świetnie wyglądasz - odsuwa mnie na odległość ramion. No tak... Babcia pożyczyła mi swój korektor, więc ciemne sińce pod oczami zostały zatuszowane.
- Pani również - wiem, że jestem sztuczna, ale lepsze to niż rozpłakać się na środku. Kiedy pojawiają się jeszcze dwie kobiety czuję wspierającą rękę babci na moim biodrze. I w końcu pada pytanie, które mój zbolały mózg interpretuje jak atak.
- A gdzie ten twój wspaniały mężczyzna, o którym tyle opowiadała Ruth?
Robię krok do tyłu. Babcia obejmuje mnie w pasie i zaczyna się śmiać.
- Nie mógł przyjechać! Prowadzi jakiś duży proces i wszystko się przeciągnęło - kończy ze smutkiem.
- Straszna szkoda! - kobiety kręcą głową ze współczuciem, a ja tylko kiwam głową.
- Cześć blondynko! - rozlega się za mną i zanim zdążę się odwrócić wielkie łapska biorą mnie w objęcia.
- Cześć blondynie - mruczę zdezorientowana. Josh...
- Kurcze Wik świetnie wyglądasz! - powtarza to samo co Lisa. Jest jeszcze "większy" niż ostatnio, kiedy się widzieliśmy.
- A ty mógłbyś już przestać pakować - robię wielkie oczy. Rozjaśnione od słońca blond włosy kontrastują z opaloną twarzą.
- Wygrałem ostatnie mistrzostwa! - błyska w uśmiechu.
- Gratuluje! - od razu czuję się jakoś tak swobodniej. Josh jest zawodowym surferem.
- Na długo przyjechałaś? - zaciera ręce. Ech...
- Raczej trochę tu posiedzę - odpowiadam wymijająco, ale jego w ogóle nie interesują szczegóły.
- Spotkajmy się! - zapala się pomysłem - Na piwo pod molem. Jak kiedyś!
Słyszę ciche śmiechy kobiet, kiedy patrzę na niego przerażona i rumienie się.
- Tylko dzisiaj... - zaczynam dukać - Mamy już plany z babcią...
- Nie ma sprawy. Zadzwoń, rzuć datę i idziemy!
- Ok. Obiecuję, że się odezwę. Muszę się tylko trochę ogarnąć...
- Czekam! - patrzy na mnie dłuższą chwilę - Naprawdę się cieszę, że cię widzę - mówi szczerze i znowu obejmuje mnie mocno. Przytulam się do niego zaskakując sama siebie. Czuję zapach świeżości i słońca. Mimo że to nie ten zapach, o którym marzę daje mi jakiś taki relaks. Odprężenie.
- Ja też się cieszę - mówię zupełnie szczerze - Do zobaczenia Josh.
- Na razie! Do widzenie - kiwa kobietom i idzie do wielkiego Jeepa. Odwracam się do babci.
- Umieram z głodu! - rozkładam ręce.
- Więc wracajmy już - łapie mnie pod rękę i ruszamy do samochodu.
Po obiedzie mam taki zamęt w głowie, że nie mogę usiedzieć w miejscu.
- Przejdę się! - podrywam się w końcu z kanapy.
Babcia od dłuższego czasu obserwowała mnie zaniepokojona. Przebieram się z powrotem w spodenki i koszulkę. Wyciągam z biurka mój pierwszy odtwarzacz mp3 i korzystając z komputera babci zgrywam całe dwadzieścia piosenek, które się na nim mieszczą. Idę i idę, a moje stopy same odnajdują drogę. Docieram do ostro zakończonego klifu i śmiało schodzę z niego. Aż dziwne, że nikt poza mną i dziadkiem nie odnalazł tej drogi. Można zejść po skale jak po schodach. To plaża na której się "leczyłam" kiedy się tu przeniosłam. Jest mała, czyściutka i zupełnie pusta. Tylko ja, piasek i ocean. Siadam na brzegu i patrze w horyzont. Niedawno patrzałam na Atlantyk... Teraz ocean Spokojny roztacza przede mną swoje pozornie ciche wody. zakładam słuchawki i kładę się na wznak na piachu. Włączam na powtarzanie w kółko tylko jednej piosenki. Mae "Forever Young", którą słuchaliśmy w samolocie do Tennessee. W kółko i w kółko. Odpycham nawracająca myśl: Co teraz robi Harvey? Co teraz czuje Harvey? Co teraz chce zrobić Harvey? Czy dziwka spakowała już moje rzeczy? Czy Anabell bardzo jest przykro...? Myśl, która we mnie uderza wywołuje kolejny potok łez i budzi ból uśpiony podczas modlitwy. Czy polecieli razem do Francji? Płacze nie zasłaniając się i nie ukrywając przed nikim. Płacze patrząc w niebo, które mięliśmy oglądać razem. Czy tak ma teraz wyglądać moje życie? Ma być pasmem pustych dni? Zamykam oczy i znajduje się w samolocie do Tennessee. Jego dłonie na moich nogach, jego usta na moich, szczęśliwe uśmiechy. Pierwszy spacer na łąkę, wieczór przy książce... " Jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebni jeden drugiemu". Kolejne szarpnięcie bólu i kolejny potok łez. Bezsilny szloch, który zagłusza muzyka. Na każdym kroku zapewniał mnie, że jestem najważniejszą częścią jego życia. Planowaliśmy wspólną przyszłość. Nie mógł tego mówić każdej kochance. A może doskonale wiedział co kobieta w danej chwili potrzebuje usłyszeć? Wiedział jak zagrać, żeby zatrzymać ją dłużej? "Zakochałem się w tobie Wik" Och słyszę go jakby był tuz obok!! A może już być w Europie...
Otwieram oczy, kiedy przypływ zalewa mi stopy. Słońce chyli się ku zachodowi. Czuję się jakby przejechał po mnie walec. Kilka razy. Wstaje i otrzepuje się z piasku. Wspinam się z powrotem po klifie i z przykrością stwierdzam, że kuracja wymyślona przez dziadka zadziałała w dokładnie odwrotny sposób niż był jej cel. Jestem wycieńczona i kręci mi się w głowie. Uchodzę kilka kroków i dopadają mnie straszne torsje. Nie... Ten koszmar musi się skończyć!

9 komentarzy:

  1. Wow!! aż mi się płakać chce:( ale i tak bardzo mi się podobało:) :*** pozdrawiam Was:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to kończ już z tą depresją i daj coś radosnego. Bo mi samej się aż humor zepsuł. Ale i tak świetny rozdział. I poprzedni z resztą też.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och nie może byc ciągle tak radośnie i cukierkowo! Cierpliwości ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wiem, wiem. Żartuje i akurat teraz wiem, że muszę być cierpliwa. Ale w tym nastroju to ja ludzi pozabijam niedługo :D

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehe agresor z Ciebie ;) Jestem z siebie niezmiernie dumna, że wzbudzam takie emocje :D

    OdpowiedzUsuń
  6. I wiedz, że ja też jestem z Ciebie dumna. Może nie mam jakiegoś tam autorytetu, ale już trochę opowiadań przeczytałam. I, pomijając troszkę błędów(jak literówki itp.), które mnie za dużo nie obchodzą, naprawdę Twoje opowiadania wciągają, więc jest wyśmienicie <3

    Już uśmiechnięta,
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Błędy wynikają z pośpiechu :/ Często nawet nie mam czasu przeczytać rozdziału przed wrzuceniem... Ale myślę, że to nie są jakieś wielkie przewinienia, więc się nie martwię. Dziękuję za miłe słowa. Są dla mnie bardzo motywujące i już się biorę za następny rozdział :)
    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie, nie. Nie są dla mnie ważne, jeśli są tylko w takim stopniu dlatego się nie czepiam. Dla mnie ważniejsza jest fabuła :)
    Pisz, pisz, nie mogę doczekać się publikacji(jak zawsze).

    Hugs and kisses :D
    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!