środa, 6 lutego 2013

SPICY Rozdział 55

Ale koszmar się nie kończy. Mija poniedziałek, mija wtorek, mija środa... Mija tydzień odkąd wyjechałam, a każdy dzień wygląda identycznie. Jedynym plusem jest to, że przez mój wycieńczony organizm okres skończył mi się tak szybko jak się zaczął. Wstaje rano schodzę z uśmiechem do babci, jem śniadanie, po którym najczęściej wymiotuje, wychodzimy gdzieś razem, później jemy obiad i idę na plażę. Tam leżę bez końca patrząc w niebo, lub w ocean. Płaczę puki starczy sił. Zmieniłam playlistę na "Nędzników", bo chciałam posłuchać mamy... Skończyło się to wyrzuceniem odtwarzacza do wody. Odsłuchałam dwa razy "On my own" i byłam bliżej załamania niż kiedykolwiek.
Staram się ukrywać przed babcią jak bardzo trzęsą mi się ręce i jak strasznie wszystko sprawia mi ból. Staram się ukrywać to, że wymiotuje prawie po każdym posiłku i zaczynam podskakiwać wystraszona każdym głośniejszym dźwiękiem. Nie martwię się o siebie ani trochę, ale gdyby jej się coś stało nie przeżyłabym tego.
- Pójdę dzisiaj do dziadka - mówię po piątkowym obiedzie - Mija tydzień odkąd tu jestem, a jeszcze u niego nie byłam.
- Porozmawiacie sobie - w złotych oczach pojawiają się ciepłe iskierki.
Kiwam głową przekonana, że to świetny pomysł.

Ubrana w moją jedyną elegancką, granatową sukienkę (tą z rozdania dyplomów) i czarne, wysokie pantofle idę między nagrobkami. Zatrzymuje się przy dziadkowym i klękam na ziemi.
- Cześć - szepcze ściągając buty i siadając na piętach. Udało mi się tu dotrzeć nie spotykając nikogo po drodze - Przepraszam, że przyszłam tak późno - sprzątam suchy liść i rozglądam się dookoła. Nie ma nikogo - Wiesz co się stało prawda? - nie wiem skąd biorę siłę, ale znowu gardło mi się zaciska i łzy niczym nie powstrzymywane zaczynają kapać z brody - Nie ma cię i nie wiem co zrobić. Boję się o babunie. Jest taka zmartwiona... Dlaczego cię nie ma? Wiedziałbyś co powinnam zrobić - ucisk w piersi jest straszny, a żołądek nie znosi już więcej napięcia - Nie wyobrażałam sobie, że można tak cierpieć dziadku! Nie wiem, czy kiedyś będę pragnęła czegoś innego poza zobaczeniem go chociaż jeszcze przez chwilę. Upewnienia się, że niczego mu nie brakuje i jest szczęśliwy.
Unoszę głowę do góry i oddycham głęboko. Boże pomóż bo nie mam już siły! Nie wytrzymam ani dnia dłużej! Gdyby nie babcia...
Staram się robić to co robiłam kiedy byłam z dziadkiem na plaży. Opowiadał mi różne historie. Niektóre były śmieszne, inne mądre, jeszcze inne straszne. Ja tylko siedziałam i słuchałam. I teraz robię to samo. Zamykam oczy i słucham mimo że nikt do mnie nie mówi. Słucham szelestu liści na wietrze, śpiewu ptaków, odgłosów z ulicy, szumu morza w oddali. Słucham tego wszystkiego trwając w bez ruchu. Kiedy otwieram oczy stwierdzam, że jestem spokojna. Pierwszy raz od tygodnia jestem względnie spokojna.
- Dziękuję - oddycham z ulgą, bo znowu mogę - Kocham cię.
Wychodzę na ulicę i już nie mam ochoty uciekać przed nadjeżdżającym samochodem. Nagle owy samochód się zatrzymuje.
- Czy mogę panią gdzieś podrzucić? - Josh błyska w swoim wesołym uśmiechu.
- Dzięki, ale chyba wolę się przejść - uśmiecham się przepraszająco. Samochód gwałtownie rusza i parkuję na chodniku przede mną. Josh wyskakuje z niego i podaje mi ramię.
- Czy mogę panią odprowadzić?
Chcąc nie chcąc ujmuje je i chcąc nie chcąc... uśmiecham się! Dziwnie się z tym czuje, ale uśmiechnęłam się. Ruszamy raźno przed siebie, ale po chwili go puszczam, a on nie nalega, na to żeby mnie trzymać.
- Czy ja powiedziałem w niedzielę, że świetnie wyglądasz? - pyta w pewnej chwili.
- A rozumiem, że nie byłeś trzeźwy? - udaję zawód. Dobrze, że mam ciemne okulary, które zasłaniają czerwone oczy.
- Jesteś pieruńsko chuda! Dlaczego tego nie zauważyłem?
- Hej, bo się zdenerwuje i ci dokopię. Wiesz, że mogę to zrobić!
- Jezu wiem - masuje sobie pośladek - Przepraszam!
Znowu się uśmiecham. Zawsze się przekomarzaliśmy i od chwili rozstania nie było między nami żadnego napięcia.
- Praca mnie wykończyła i panicznie potrzebuje odpoczynku - tłumaczę... kłamię.
- A dlaczego płakałaś?
Kolejna cecha Josha. Bezpośredniość i zero taktu...
- Dziadek - jedno słowo wytłumaczenia - Nadal mi go pieruńsko brakuje. A ty mógłbyś nabrać trochę ogłady i nie komentować wszystkiego co zauważysz!
- Jestem po prostu bystry - stwierdza z celową naiwnością. Nie mogę powiedzieć, żeby mi było wesoło, ale jest mi troszeczkę lżej, kiedy docieramy do domu.
- Wejdziesz? - wskazuje kciukiem dom.
- Nawet nie wiesz jak żałuję, ale jestem umówiony... - naprawdę ma strasznie zbolałą minę.
- To może zadzwoń jak będziesz miał chwilę i pójdziemy na to piwo.
- Świetnie!
- Tylko na numer babci ok? Nie brałam swojego telefonu.
- Nie ma sprawy blondynko - znowu wpadam w niedźwiedzi uścisk.
- Więc do usłyszenia - klepię go po górze mięśni, które tworzą jego ramię i wchodzę do domu. Całą drogę szłam na bosaka i mam teraz okropnie zakurzone stopy.
- To ja! - krzyczę w stronę salonu, skąd dobiegają jakieś dźwięki - Idę pod prysznic!
- Poczekaj! - babcia wypada do przedpokoju i łapie mnie za rękę.
- Stało się coś?
Jest bardzo poruszona.
- Nie - zaprzecza szybko - Muszę teraz wyjść rybko. Idę do Lisy.
- Ok - nadal nie rozumiem poruszenia. Szkoda, że spędzę sama wieczór, ale już chyba nie jest tak źle... Film! Obejrzę jakiś film!
- Wrócę koło dziesiątej - zaznacza jakby to było strasznie istotne.
- Dobrze. Baw się dobrze. Idę na górę - robię krok w stronę schodów.
- Idź do salonu - znowu mnie zatrzymuje - Zostawiłam ci tam coś.
- Ale mam brudne stopy... Szłam na bosaka - wzdycham ciężko - Zejdę za parę minut.
- Ale to... się roztopi - robi żałosną minę demaskując swoją niespodziankę. Obdarzam ją tym niewyraźnym, ale szczerym uśmiechem. Uwielbiam jej lodowe desery z likierami, owocami i różnymi cudami.
- W takim razie najpierw schowam "to" do lodówki - całuje ją w policzek - Kocham cię.
- Ja ciebie też rybko - rusza do wyjścia - A! Zostawiłam swój telefon koło telewizora. Gdybyś tylko chciała, żebym wróciła zadzwoń do Lisy dobrze?
- Jasne. Idź sobie już - zamykam za nią drzwi i ruszam do salonu. W ręce nadal trzymam buty. To moje pierwsze Louboutiny, które towarzyszyły mi przez całe studia na każdej ważnej uroczystości. Później, kiedy już pracowałam w FBI w pierwszy urlop pojechałam do Mediolanu na wakacje i kupiłam sobie kolejne dwie pary. Tak się zaczął mój romans z tym producentem. Zauważam, że mały kwiatuszek się obluzował. Chcę sprawdzić, czy da się go poprawić, ale dłonie tak strasznie mi drżą, że nie mogę go nawet złapać. Jestem już w połowie drogi od wejścia do stołu, kiedy wyczuwam czyjąś obecność. Unoszę szybko głowę i widzę go opartego o komodę. Powietrze wylatuje mi z płuc. Cofam się przerażona o kilka kroków, a buty z hukiem upadają na parkiet.
- Spokojnie maleńka. To tylko ja - mówi łagodnie.
Zaciskam dłonie w pieści i zamykam oczy. To mi się tylko wydaje. Zaraz coś zjem i wszystko będzie w porządku. Wyrównuje oddech i otwieram oczy. Nadal tu jest... Nie ruszył się z miejsca i nie spuszcza ze mnie przerażonych oczu. Oglądam go z daleka. Ma wygniecioną szarą koszule, zupełnie potargane włosy, jest nie ogolony, a jego oczy błyszczą niezdrowo. Jezu jaki jest piękny!
- Wik - odzywa się cicho.
Kręcę przecząco głową.
- To nie ty - nie poznaję swojego głosu - To mi się tylko wydaje.
Prostuje się i robi krok w moja stronę, a ja w tym czasie robię dwa do tyłu. Zatrzymuje się załamany moją reakcją. Teraz już trzęsą się nie tylko moje ręce. Wszystko się we mnie trzęsie.
- Możemy chwilę porozmawiać? - unosi ręce w geście poddania się i już się nie rusza. Nie do końca kontroluje co robi moja podświadomość, ale gestem wskazuje mu fotel po przeciwnej stronie stołu. Sama z ulgą opadam na drugi. Nogi mam jak z waty.
- Jak się czujesz? - opiera się łokciami o kolana.
Wzruszam ramionami, bo nie potrafię nic powiedzieć.
- Wszystko jest nie tak Wiktorio... Kiedy wyszłaś... - przełyka ślinę szybko przechodząc do rzeczy. Nie wiem, czy chcę tego słuchać, ale nie mogę odwrócić od niego wzroku, ani wykonać żadnego ruchu.
- Kiedy wyszłaś, poszliśmy prosto do gabinetu. Omówiliśmy wszystko co było do omówienia. Powiedziała, że się zmieniłem, a ja jej opowiedziałem jak bardzo cię kocham.
Łza spływa mi po policzku.
- I wylała na siebie to cholerne wino - jego głos też jest zmieniony - Wyszła do łazienki, a ja nie miałem pojęcia, że poszła do naszej sypialni. Nie wiem dlaczego, bo nigdy tam nie była... Założyła twoją koszulę, bo wisiała na drzwiach. Nie wiem po co chciała tą sól od Anabell... - jest zupełnie zagubiony - Wtedy ty weszłaś - kończy z takim bólem w głosie, że wstrząsa mną szloch - Błagam nie płacz kochana.
- Dlaczego piliście wino? - nie wiem jaki to pytanie ma sens i znaczenie, ale chce wiedzieć.
- Poprosiła o nie, kiedy przyszła. Tylko ona je piła - patrzy z trwogą na moje drżące dłonie. Ja też spuszczam na nie wzrok. Choćbym użyła dużej siły nie mogę ich powstrzymać. Patrzę znowu na niego i karmie się samym widokiem. Też jest bardzo zmęczony. Przynajmniej tak wygląda.
- Nie poszedłeś z nią...? - nie chce mi to przejść przez usta.
- Nie Wiktorio! - zaprzecza ostro - I nie rozumiem dlaczego ci tego od razu nie wyjaśniła - zaciska szczękę i widzę jak jego żuchwa pracuje.
- Powiedziała, że miałam wrócić za godzinę - łkam bardziej niż mówię. Harvey pociera twarz dłońmi - Dlaczego to powiedziała?!
- Przypuszczam, że nie chciała cię wyprowadzać z błędu - warczy.
Próbuje ukryć rozdygotane dłonie wciskając je pod nogi. Czy to wszystko stało się przez nieporozumienie? Czy on mówi prawdę?
- Czy ty mówisz prawdę? - unoszę wzrok i ze zdziwieniem stwierdzam, że wstał.
- Oczywiście, że mówię prawdę Wiktorio - jest oburzony, a ja się rozkoszuje władczym, wyniosłym tonem. Tak to jest Harvey. I jest tutaj. Zaczynam oddychać szybciej, kiedy rusza w moja stronę. Przestaje kiedy przy mnie klęka. To moje życie... Wróciło! I wcale mnie nie odepchnęło. To ona wszystko zrobiła... Jak to możliwe?! Wyciągam rękę i opuszkami palców dotykam szorstkiego zarostu na policzku. Jest prawdziwy i wcale mi się nie wydaje... Zaczynam płakać, kiedy nakrywa moją rozdygotaną dłoń swoja większą i cieplejszą. Płacze patrząc na niego i wcale mnie to nie krępuje. Łapie mnie szybko i ściąga na swoje kolana.
- Nie mogłem cię nigdzie znaleźć... - głos go zawodzi. Wgniatam się w jego ciało, układam twarz na ramieniu tak, żeby nos dotykał szyi. Och tak! Całuje ją, a on chowa twarz w moich włosach tuląc mnie do siebie z całej siły.
- Myślałem, że oszaleje kochana. Nigdzie cię nie było... - jest przerażony i wzruszony jednocześnie.
- Kochasz mnie - ciągle płaczę i w końcu to ma sens. W końcu płacząc czuję ulgę.
- Jak nic innego na świecie - ściska mnie tak bardzo, że aż czuję ból miażdżonych kości, ale to nic. To dobrze - Kocham.    
- Och Harvey! - Unoszę dłoń do jego twarzy i odkrywam, że jest cała mokra. Patrzę w górę nie mogąc w to uwierzyć. O Jezu on płacze! Harvey płacze... Jego oczy są całe mokre od łez, a usta drżą. Przyciągam je do siebie i całuje. Porywczo, szalenie i nienasycenie. A on oddaje pocałunek i zatraca się w nim. Obydwoje pojękujemy zrywając z siebie części garderoby. Kompletnie nie dbając o wygodę, ani czułości kładzie mnie na dywanie i już sekundę później jest we mnie. Ciągnę go za włosy od obezwładniającej mnie rozkoszy i przyciągam mocno nogami. Wypełnia mnie rozciągając do granic, a ja jęczę głośno w ekstazie. Dokładnie to jest nam potrzebne, żeby wyładować chociaż częściowo zebrane napięcie. Żeby nie oszaleć. Nie staramy się przeciągać aktu, ani sprawiać sobie większą przyjemność pieszczotami, bo zwyczajnie moglibyśmy tego nie wytrzymać. Nie mija dużo czasu, kiedy z krzykiem zaciskam się na nim wzlatując do nieba. Wytryskuje we mnie sycząc przez zaciśnięte zęby. Leżymy drżący i spoceni na dywanie tuląc się do swoich nagich ciał. Tak bardzo kręci mi się w głowie, że boje się otworzyć oczy.
- Babcia - szepcze wystraszona.
- Spokojnie mamy jeszcze kilka godzin - trzyma głowę między moimi piersiami i całuje jedną z nich. Moje palce cały czas są w jego włosach, a serce dudni mocno. Z życiem. W końcu.
- Tak strasznie tęskniłem i bałem się Wiktorio - nie przestaje go głaskać - Tak potwornie się bałem, że coś ci się stało.
- Przysięgnij, że wszystko się dzieje naprawdę i że już nigdy się nie rozstaniemy - chcę to usłyszeć.
- Przysięgam aniele na wszystko. Już nigdy nie pozwolę ci nigdzie uciec. Będziesz na mnie skazana... Schudłaś kochanie - unosi się na łokciu i zagląda mi w oczy.
- Nie mogłam jeść... nie mogłam spać... - drżę nadal, ale już nie płacze.
- Twoja babcia mówiła, że jadłaś...
- Pchałam w siebie jedzenie, żeby się nie martwiła, ale... - ledwo wydaje dźwięk - Później wszystko... Nie chcę o tym mówić...
- Jezu Wik! - podnosi się szybko i pomaga wstać mnie. Pożeram wzrokiem jego nagie ciało, ale on już myśli zupełnie o czym innym - Ubierz się kochanie - mówi z troską, ale tym rozkazującym tonem, który tak pokochałam. Ubieram się z powrotem w granatową sukienkę i nadal na bosaka człapię za nim do kuchni. Grzebie chwilę w lodówce i wyciąga zapiekany makaron zawinięty w folie aluminiową.
- Czy twoja babcia też ma Anabell? - odwraca się do mnie z uśmiechem, który zamiera tak szybko jak się pojawił.
- Co się stało? - pytam nie schodząc z blatu na którym usiadłam.
- Przypuszczam, że jeszcze tydzień temu była na ciebie dobra... - patrzy na sukienkę, a głos ma matowy i przesycony cierpieniem.
Patrzę po sobie i rzeczywiście wygląda to nie najlepiej.
- Nie do końca - próbuje bagatelizować sprawę - Przed wyjazdem do NY byłam troszkę okrąglejsza.
Wiem, że mi w to nie wierzy, ale wiem też, że bardzo by chciał, żeby to była prawda i dlatego nie mówi już nic więcej. Wkłada miskę do mikrofalówki i szuka talerzy. Obserwuje go bez słowa. Tyle nieszczęścia wydarzyło się przez głupie nieporozumienie... Przez tą dziwkę, która nienawidzi cudzego szczęścia. Jeszcze godzinę temu życie nie miało dla mnie większej wartości, a teraz... A teraz jest tutaj. Moje życie mnie znalazło.
- Chodź tu - stawia talerze na stole. Siadam i biorę do ręki widelec. Jezu jak to powstrzymać! Moje mocno nadszarpnięte nerwy nie dają spokoju drżącym dłonią. Starając się to ignorować zaczynam jeść. Powoli i mozolnie opróżniam pół talerza. Więcej nie dam rady. Harvey nic nie mówiąc sprząta wszystko ze stołu po czym bierze mnie za dłonie i ciągnie do salonu. Siadamy na sofie i znowu mam ochotę się rozpłakać, kiedy mogę przerzucić nogi ponad jego nogami i wtulić się w to doskonale pachnące, silne i bezpieczne ciało.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - rozkoszuje się delikatnym głaskaniem.
- Wik... Razem z Trevorem przewróciliśmy cały Nowy Jork do góry nogami. Naprawdę byłem bliski obłędu. Rita monitorowała wszystkie wyloty na północną część Kalifornii. Nie było cię nigdzie. Maya i Juan cały czas nam pomagali.
- Oni wszyscy wiedzą? - podnoszę niespokojnie głowę.
- Musiałem im powiedzieć. Ale Trevor już ich powiadomił, że się znalazłaś.
- Trevor tu jest?
- Zatrzymał się w hotelu razem z naszymi wszystkimi rzeczami. Nie miałem pewności czy cię tu znajdę. Jak tu dotarłaś?
- Lot do Santa Barbara był najbliższy... Później autobusem... - przypominają mi się te wszystkie koszmarne momenty.
- Przemierzyłaś pół Ameryki z małą torebką w ręce?
- To nie miało większego znaczenia.
Czuje wibracje pod nogą. Ma telefon w kieszeni. Wyciąga go i natychmiast odbiera.
- Nathalie?... Tak słonko... Tak mam ją i już nie wypuszczę. Ja też... Mhm... Powiedz babci, żeby się już nie martwiła i ty też już o tym nie myśl dobrze? Tak. Do usłyszenia.
Odkłada telefon na kanapę i przysuwa mnie z powrotem na swoja pierś.
- Nathalie nie jest we Francji?
Milczy dłuższą chwilę i już zaczynam myśleć, że mnie nie słyszał.
- Nie - odpowiada w końcu - Musiałem jej dokładnie opowiedzieć co się stało i strasznie się z nią pokłóciła. Nie zgodziła się jechać... I nie chciała z nią rozmawiać puki do mnie nie wrócisz.
Nie wypowiada imienia Rosalie. Nie wiem co to u niego oznacza, ale ja tak robię jeśli chcę wymazać kogoś z pamięci. Zapomnieć...
- Ona też cię kocha - Harvey szepcze coraz ciszej, a ja wyczerpana całym tygodniem, w którym wisiałam na krawędzi zasypiam.

Budzi mnie szelest. Otwieram oczy i przez chwilę muszę sobie przypomnieć co się wydarzyło. Harvey nadal trzyma mnie w ramionach i głaszczę, ale słyszę jakiś głos.
- Może ją obudzimy i położy się do łóżka? - to cichutki szept babci.
- Jeszcze chwilę - odpowiada jej Harvey i całuje mnie w czoło. Unoszę głowę z uśmiechem - Albo i nie - dodaje już głośniej.
- Babciu nie musiałaś znikać na pół dnia - podnoszę głowę. Siedzi w fotelu i patrzy na mnie czule.
- Owszem musiałam - stwierdza stanowczo. Wtulam z powrotem policzek w twardą pierś.
 - Babciu mężczyzna pode mną to Harvey. Harvey zaszokowana kobieta na fotelu to moja babcia - dokonuje prezentacji. Słyszę, że oboje się uśmiechają, po czym głośne siąpnięcie nosem odrywa mnie od tego boskiego ciała - Babciu co się stało? - zrywam się z miejsca i pędzę do niej. Szlocha zupełnie bezradnie chowając twarz w dłonie. Obejmuje ją mocno i przyciskam do siebie - Przepraszam babuniu, że tak się przeze mnie denerwowałaś - również zbierają mi się łzy, ale nie wypływają. Czyżby limit się skończył? - Już jest wszystko w porządku. Nie musisz się martwić.
- Nie kochanie... Nie o to chodzi - tuli mnie - Cieszę się po prostu.
Trwamy w cudownym uścisku puki się nie uspokoi.
- Harvey - odwracam się do niego i od razu widzę gotowość do spełnienia mojej prośby. Kochany... - Czy Trevor ma WSZYSTKIE nasze walizki?
- Wszystkie - uśmiecha się ze zrozumieniem - Spakowałem to co zostawiłaś i odkupiłem, to co się potłukło. Zadzwonić do niego?
Kiwam radośnie głową. Chcę się śmiać. Cały czas śmiać.
- Już dobrze babciu - mówię, kiedy Harvey wychodzi zadzwonić.
- To strasznie porządny facet Wik - odpowiada z podziwem.
- I jednak mnie kocha - chce mi się tańczyć!
- Pewnie, że cię kocha. Szaleje za tobą rybko!

Trevor wchodzi do niedużego przedpokoju obładowany dwoma walizkami. Jeszcze trzecia została w samochodzie.
- Dobry wieczór - mówi zachowując się uzupełnienie w swoim stylu grzecznie i z rezerwą. Od razu wzrokiem szuka mnie. Tak to chude uczepione twojego szefa to ja...
- Cześć Trevor - mówię nieśmiało.
- Panno Hastings - uśmiecha się tym swoim rzadkim Trevorowym uśmiechem - Cieszę się, że panią widzę.
Och mam go ochotę uściskać, ale wiem, że Harvey nie byłby do końca zachwycony, więc tylko uśmiecham się do niego najserdeczniej jak potrafię.
- Musimy się zmieścić w moim pokoju - nagle wydaje mi się to strasznie zabawne.
- No coś ty! - babcia aż parska - Przygotowałam wam pokój gościnny. Musielibyście spać jeden na drugim, żeby się zmieścić na twoim łóżku.
Przez myśl mi przechodzi, że pewnie i tak będziemy zajmować tylko jedno miejsce. Jak w wielkim łóżku w Bloomberg. Zaczynam się uśmiechać, a babcia wywraca oczami.
- Ale chce mieć czyste sumienie tak? - rozkłada ręce i idzie do kuchni.
Trevor po chwili wraca z trzecią walizką. Tą mniejszą i wypełnioną prezentami dla babci.
- Poczekasz na mnie chwilkę? - Harvey czeka na moja odpowiedź. Jeśli się nie zgodzę zostanie?
- Jasne - uśmiecham się blado na co dostaje pysznego buziaka w usta. Wychodzą obydwoje przed dom i słyszę ciche głosy rozmowy. Wróci! Przemawiam do swojej podświadomości, której już nie pozwolę przejąć kontroli. Biorę rączkę walizki i ciągnę ją do kuchni.

Pięć minut później zawieszam na roześmianej babci już trzecią chustkę. Staram się nie zerkać nerwowo na drzwi, ale kilka razy robię to zupełnie nieświadomie.
- Zaraz przyjdzie... - mruczy babcia ustawiając nowiutki wazon w kolorze fuksji na blacie. Wzdycham i zaczynamy się śmiać. Jak na komendę Harvey pojawia się w drzwiach.
- Jak kolorowo - uśmiecha się do babci i obejmuje mnie mocno. Znowu zalewa mnie szczęście i spokój.
- Jakbyś mógł nie wychodzić nigdzie w najbliższym czasie... - mówi babcia - Nasza kruszynka chyba ciągle myśli, że znikniesz...
- Babciu! Nie wierzę, że to powiedziałaś! - kurcze subtelna jak czołg! - Oddawaj! - ciągnę za jedną z chustek, ale szybko mi ją wyrywa.
Harvey odwraca mnie do siebie i ujmuje moją twarz w dłonie.
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszę - szepcze - A ty beze mnie! - zaznacza szybko.
Zupełnie zapominam o obecności babci kiedy wyciągam szyję, żeby go pocałować. Na szczęście on pamięta, bo ucina na małym całusie.
- Ruth mogę prosić korkociąg? - zwraca się do babci. Kiedy przeszli na ty?!
- Jasne skarbie - babcia prawie w podskokach idzie do szafki i wyciąga korkociąg i kieliszki na wino.
Siadamy przy stole, a Harvey z wprawą otwiera butelkę i rozlewa różowy płyn. Unosi moją dłoń i całuje.
- Za to, że jesteśmy tutaj z lekkim opóźnieniem, ale w komplecie - zaczyna patrząc to na mnie, to na babcie - Za to, że Wik ma tak wspaniałą opiekunkę i przyjaciółkę w twojej osobie Ruth - babcia szybko mruga oczami wzruszona - I za to, że jesteś kochanie. Już nigdy nigdzie cię nie wypuszczę - ściska moją dłoń, a ja tracę oddech. Znowu z totalnego dna wpadłam do swojej bajki. Nie wiem kto ją pisze, ale niech nie waży się przestawać.
- Kiedy Wik opowiadała jaki jesteś wspaniały myślałam, że po prostu się zakochała i koloruje wszystko, ale teraz widzę, że mogę ją spokojnie oddać w twoje ręce - babcia dopija wino i wstaje od stołu.
- Dziękuję - mówi rozbawiony Harvey.
- Widziałaś się z Joshem prawda? - pyta nagle babcia, a dłoń Harveya miękko oplatająca moją sztywnieje.
- Tak. Jak wracałam od dziadka - błagam...
- Mówił ci o pikniku?
- Mówił bardzo dużo i obawiam się, że w którymś momencie się wyłączyłam.
- Och jakie to typowe... - mruczy - Twój dziadek robił to samo! W każdym razie w niedzielę po kościele idziemy na piknik do pastora.
Zbiera ze stołu kieliszki. Mój wypity tylko do połowy, ale nie przyswoję więcej alkoholu.
- No cóż... Miejskie spotkanie plotkarskie! - obruszam się.
- Nie plotkarskie, tylko towarzyskie. Posiedzimy tam niedługo obiecuje. Coś zjemy, porozglądamy się, troszkę poplotkujemy... - zacina się, a ja wybucham śmiechem - Przemądrzała młodzież! - celuje we mnie palcem. Harvey też się śmieje i jest cudownie!
- Dobra idę już spać i wy też byście mogli... - rusza do wyjścia - Możecie mi skombinować jakiegoś prawnuka ewentualnie - zatrzymuje się jeszcze na chwilę.
- Jej kobieto spać! - warczę na nią, ale obie się uśmiechamy. Babcia idzie na górę, a ja nagle zamieram przerażona.
- Co się stało? - Harvey reaguje błyskawicznie.
- Ja nie biorę tabletek - szepcze, żeby nikt nas nie usłyszał - Od ponad tygodnia nie biorę tabletek! - powtarzam, kiedy nie reaguje.
Wzdycha i ciągnie mnie za rękę. Siadam mu na kolanach, obejmuje za szyję i patrzymy sobie w oczy.
- I co z tego? - mówi w końcu.
- Hmm... Mogę zajść w ciążę? - serio o to pyta?
- To źle? - ma uśmiech w oczach, a mnie zupełnie zatyka.
- Dziecko? - tym razem to ja brzmię niemądrze.
- Dziecko - znowu się uśmiecha - Dlaczego nie możemy mieć dziecka?
No to mnie dobił... Dziecko... W mojej głowie przewija się wizja mnie z maleństwem podobnym do Harveya na ręku.
- Może być chłopiec - kontynuuje - Będziemy razem wybierali super fury, i oglądali się za dziewczynami... - przerywa, kiedy uderzam go w ramie.
- Chcesz mieć ze mną dziecko?
- Nie dzisiaj. Dzisiaj chcę, żebyś się wyspała. Zjesz coś?
Przeczę głową patrząc na niego zdumiona.
- Nie dziw się tak! Nie powinnaś. Kocham cię nad życie i chcę mieć z tobą całą gromadę dzieci! To całkiem fajne kochanie - patrzy czule, kiedy w końcu mrugam oczami.
- Znowu masz większe doświadczenie... Chłopiec tak?
- Z dziewczynami są same problemy... - wzdycha teatralnie.
- Przekażę Nati - śmieje się, kiedy bierze mnie na ręce i niesie na górę. Wczoraj byłam w piekle, a dzisiaj planuje założenie rodziny... Chyba jednak oszalałam!

6 komentarzy:

  1. :D ... o rany!!!:D nie wierze:D hehehehe dziecko Harveya?:D genialne:D już sobie je wyobrażam hehehe:D takie zakonczenie to mi się podoba:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW! Teraz to ja jestem w szoku i w znakomitym humorze. Dziękuję Ci! :*:*

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  3. a dasz rade jeszcze dziś opublikować nowy rozdział?:) :* jak nie to ja rozumiem:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem dopiero w połowie, więc raczej nie :( Ale wrzucę jutro rano. Natomiast jeśli chodzi o 8-9 luty nie ma mnie... Oczywiście zapowiadana niespodzianka pojawi się w piątek rano, ale rozdział chyba dopiero w niedziele :( To bardzo miłe jak nie możecie doczekać się dalszej części :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ok, w porządku;) dzięki:) :* :) pozdrawiam:)
      M.

      Usuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!