piątek, 1 marca 2013

Windy Hill Rozdział 9

Piękna słoneczna sobota... Czy to jakiś znak? Symbol czegoś nowego i dobrego? Patrzę w okno zawinięta w ciepłą pościel i nie chce mi się ruszać. Jest mi dobrze jak rzadko kiedy. Poruszam nogami, żeby sprawdzić czy Sami jeszcze tu jest. Kiedy wczoraj wróciłam spała w najlepsze w jednej z moich piżam zajmując prawie całe łóżko. Podnoszę się w końcu, kiedy jej nie wyczuwam. Mrużę oczy, bo słońce mocno się odbija od żółtych zasłon.
- Witaj śpiąca królewno!
Sami siedzi w fotelu z moim laptopem na kolanach i coś zawzięcie czyta.
- Która godzina?
- Prawie południe.
- Co robisz? - ziewam szeroko jeszcze raz opadając na poduszki i delektując się błogością.
- Nie mogłam się doczekać, kiedy się obudzisz i opowiesz co się wczoraj wydarzyło, więc przeglądam portale plotkarskie. Może ktoś ci zrobił jakieś zdjęcie...
- Dzięki! - parskam - Już nie śpię, możesz zapytać kogoś, kto nie dopisze swojej wersji wydarzeń.
- I tak nic nie ma - zatrzaskuje urządzenie i wskakuje na łóżko. Jest kompletnie rozczochrana - Opowiadaj!
- Zerwałam z Robem.
Mruga kilka razy, kiwa głowa z uznaniem aż w końcu się uśmiecha.
- Co cię pchnęło do tej strasznej decyzji?
- Nie bierzesz pod uwagę, że może mi być teraz przykro, a ty pogarszasz sprawę?
- Nie.
Uśmiecham się.
- Za dobrze mnie znasz! Przyłapałam go jak macał się z jakąś lalą...
Sami prawie dławi się informacją. Opowiadam jej dokładny przebieg od momentu jak wyszłam do ogrodu, aż do tego jak zwiał spoliczkowany. No... może pomijam tekst, w który zostałam zrównana z dmuchaną lalką...
- Ale numer... - wplata palce we włosy, ale są tak skołtunione, że nie może ich przeczesać.
- Więc tak to mniej więcej wyglądało.
- No dobra, ale to nie tłumaczy, dlaczego Hill trzymał cię za rękę!
- Widziałaś to?! - jęczę nagle zawstydzona.
- Bałam się podejść puki cię nie puścił...
- To z kolei wiąże się z Benjaminem Morrisonem! - aż się cała spinam na samo wspomnienie. Opowiadam również tą historię kończąc mrożącym krew w żyłach wystąpieniem Williama.
- O kurczę!
- No... Potwornie bolała mnie ręka i sprawdzał, czy nic sobie nie zrobiłam...
- W oko?
- W rękę!
- A to dziwne, bo patrzał ci prościutko w oczy! A powietrze można było kroić! - zakłada dłonie na piersi na znak, że cokolwiek powiem i tak wie swoje.
- Nie przesadzaj! - wywracam oczami, żeby ukryć zażenowanie - Aż tyle zobaczyłaś z daleka po ciemku?
- Hehe! Tak się składa, że stałam dosyć blisko, ale żadne z was mnie nie zauważyło zanim przed wami nie stanęłam.
Teraz już nie mam żadnego argumentu. Robię się czerwona i nie mogę zmyć uśmiechu.
- O wybacz! To nie do mnie powiedział "Witaj Samijo" - moduluje niski, zmysłowy głos.
- Tak... Też zauważyłam tą chrypkę. Genialna!
- Tam iskrzyło Sami... - zasłaniam dłońmi oczy - Pomiędzy jego kciukiem, a moją ręką przelatywały iskry...
- Liv... Wiesz, że on ma trzy dychy na karku?
- Co z tego? Nie będziesz mnie ostrzegała, że mnie zaliczy i zostawi?
- W życiu! Jak już coś to ty go przelecisz i zostawisz!
Naciągam kołdrę na twarz, żeby nie widziała jak zachwyciła mnie ta wizja! To przerażająco kuszące...
- To mój szef Sami! - naskakuje na nią.
- I co z tego?
- I przyjaciel mojego ojca!
- To też ma jakieś znaczenie tak?
- I ma trzydziestkę na karku!
- Dopiero za pół roku...
- Skąd wiesz? - wyplątuje się błyskawicznie z kołdry.
- Czytałam trochę...
- I co wyczytałaś? - siadam natychmiast.
- Że twoim jedynym zmartwieniem jest tylko nijaka panna Alexandra Lacroix.
Myślę nad tym przez chwilę.
- Powiedział, że Alex nie jest jego dziewczyną...
- Co?!
- Kiedy uparł się, że mnie odprowadzi zapytałam czy jego dziewczyna nie ma nic przeciwko. I właśnie to mi odpowiedział...
Sami głośno wypuszcza powietrze.
- Liv... O której ty wczoraj wróciłaś?
- Po trzeciej, a co?
- Co robiłaś przez ponad trzy godziny z Williamem Hillem?
- Ile?!
- Kiedy się kładłam było parę minut po północy.
- O Jezu... - wstaje szybko - Zimny prysznic!

                                                                                 ***
- A co powiesz rodzicom? - pyta Sami, kiedy schodzimy na obiad. Obie jesteśmy w dresach. Pożyczyłam jej swój, bo to był jedyny warunek, że zostanie.
- Prawdę.
- Serio? I o Hillu też?
- Prawie całą prawdę... Chcę być pewna, że ojciec nie przywita Roba z otwartymi ramionami, jeśli wpadnie mu do głowy przychodzić tu...

- Ale jestem głodna - jęczę na widok stosu pulpecików.
- Tak to już bywa po zakrapianych tańcach - mówi tata - Myślałem, że już nie zejdziecie.
- Oj tatku wiesz, że nie pije poza domem. Gorzej z Sami.
- Bez przesady! Wypiłam dwa drinki.
Wszyscy się uśmiechamy, kiedy jej pierwszą czynnością jest wypicie szklanki soku pomarańczowego.
- A jak się udała impreza? - mama jest dziwnie mrukliwa. To do niej nie podobne.
- Do bani - odpowiadam zgodnie z prawdą - Czy coś się stało? - patrzy na mnie zupełnie tak jak wtedy, kiedy coś przeskrobię...
- Dlaczego wczoraj odwiózł cię pan Hill? - wlepia we mnie zaniepokojone spojrzenie. Staram się nie rumienić, ale nie jest łatwo.
- Mama się po prostu martwi dlaczego to nie był Robby.
Jasne... Mama ma doskonałą intuicję, podczas kiedy tata bezgranicznie ufa Williamowi.
- Już wam wyjaśniam - odkładam sztućce, które były już gotowe do połowu pulpetów - Po pierwsze jestem z panem Hillem na "ty", ponieważ wszyscy w redakcji mówią sobie po imieniu.
- Bardzo dobry pomysł - tata uśmiecha się do mamy.
- A po drugie... No cóż opowiem wam wszystko od początku. Poszliśmy według planów do Black Mountain i bawiliśmy się tam doskonale. Okazało się, że przyszli tam również William z... Alex o ile się nie mylę. Siedzieli zupełnie gdzieś indziej i bawili się zupełnie osobno, ale Rob zaczął być nienormalnie zazdrosny... Przed północą Sami z Barneyem padali już z nóg, więc wysłałam ich limuzyną do domu. My z Robim mieliśmy wrócić taksówką... - cały czas obserwuje ich skupione twarze - W pewnej chwili Robi poszedł się przewietrzyć - zaczynam odgrywać smutek... - Długo nie wracał, więc się zaniepokoiłam i wyszłam za nim... - robię teatralną pauzę patrząc w stół.
- I co się stało kochanie? - mama zdobyta!
- A on w jednej z altanek macał się z jakąś dziewczyną - nie podnoszę wzroku, bo wstyd mi, że tak ich oszukuje z tym smutkiem.
- Mój Boże słoneczko - mama okrąża stół i kuca przy mnie.
- Był pijany? - pyta ostro tata. Bingo!
- Wypił jedno piwo... - mama trzyma mnie za ręce - Zaczęliśmy się strasznie kłócić i w końcu mi powiedział, że... Że nie jest mi zbyt wierny w LA... Że jesteśmy za daleko od siebie i za rzadko się widujemy...
- I co zrobiłaś kochanie?
- Wysłałam go w cholerę, a on wyszedł...
- I zostawił cię tam zupełnie samą? - w głosie taty słyszę narastający gniew.
- Na to samo się wkurzył William, który stał się przypadkowym świadkiem naszej kłótni... I tym sposobem odwiózł mnie do domu... Nie złośćcie się na niego.
- Och Liv - mama bierze mnie w objęcia.
- Złościć? Trzeba mu podziękować - tata jest wściekły - Mówiłem ci, że to porządny facet!
- A ty myślałaś, że co? - odsuwam się od mamy i patrzę na nią.
- Nic kochanie, nic...
Uśmiecham się do niej smutno, a ona podnosi z bardzo niezadowoloną miną.
- A myśmy go traktowali jak syna. Co za nieodpowiedzialny... - warczy.
- Nie ma już o czym rozmawiać Sophie... Stało się, lepiej teraz niż po ślubie!
- O czym wy mówicie?! -wzdrygam się - Jakim ślubie?!
- Och... - tata macha ręką - Ładna z was była para, rodzice już tak mają. Nie ważne...
Oddycham z ulgą nie mając odwagi patrzeć na Sami. Mimo że nie skłamałam, ale zataiłam tyle rzeczy... Nie potrafię kłamać, więc nie mogłabym oszukać rodziców.
- I moglibyście wszystko powtórzyć mojemu bratu, bo nie chcę do tego wracać...
- Jasne, nie przejmuj się nimi - kiwa mama. W końcu mogę się zabrać za pulpety i już do końca posiłku nic mi nie przeszkadza...

                                                                           ***
- Liv, ty napisałaś to przemówienie dla Willa?! - tata krzyczy do mnie z salonu.
- Tak tatku! - odkrzykuje. Siedzę na tarasie w promieniach zachodzącego słońca i przeglądam na internecie prasę. Sami wyszła godzinę temu i w końcu mogę się oficjalnie przyznać sama przed sobą, że się cieszę ze wszystkiego co się wczoraj/dzisiaj wydarzyło. Nie koniecznie z tego, że Rob mnie zdradzał na prawo i lewo, ale z tego, że już nie jesteśmy razem. Nie koniecznie z tego, że Ben się na mnie rzucił, ale dzięki temu mogłam spędzić czas z Williamem...
- Świetna! Naprawdę świetna przemowa! - emocjonuje się tata.
Laptop prawie ląduje na ziemi, kiedy zrywam się z bujanego fotela i potykając się o próg wpadam do salonu. Siadam na brzegu taty fotela i wlepiam wzrok w telewizor. Spokojny głos zabarwiony lekką chrypką sączy słowa do mikrofonu ustawionego na podeście. Trzyma ręce w kieszeniach i mówi, a kamera, która od czasu do czasu przebiega po publiczności rejestruje wpatrzone w niego dziesiątki oczu. Nie korzysta z żadnych notatek stoi z rękoma w kieszeni i spokojnie wodzi wzrokiem po zgromadzonych.

"Więc zastanówcie, czy nie warto dać jeszcze więcej? Połowa z mieszkańców Bronxu to mężczyźni i kobiety pochodzenia latynoskiego, trzydzieści procent drugiej połowy to Afroamerykanie. Nie nazywajcie ich brudasami, złodziejami i bandytami, bo to prawni obywatele tego miejsca i to ich dzielnica - ze zdziwienia nie mogę nawet mrugnąć oczami! - W wyniku ogólnie przyjętej i zaakceptowanej dyskryminacji mają większe bezrobocie, słabsze szkolnictwo i brud przed domem. Czy to nie my tworzymy kryminalistów? - spokojny głos zmusza do słuchania. Każde słowo dociera głęboko do podświadomości, a ja zagryzam wargę ze strachu. Pomylił kartki! To nie ten tekst!! - Jedna z moich redaktorek rozmawiała niedawno z kierownikiem budowy otwartej siłowni przy stadionie Yankees. Inżynier Carl Boyle jest dzisiaj z nami. Mogę cię prosić?

Wśród ogólnych braw mężczyzna z którym rozmawiałam na budowie, tak diametralnie inny w garniturze i dobrze ułożonych włosach wchodzi na podest i podaje rękę Williamowi. Obydwoje są potężnie zbudowani, ale jeden z nich jest wesoły i miły, a drugi z dzikim błyskiem w ciemnych oczach zupełnie nie do zakwalifikowania...

Inżynier Boyle opowiedział Olivii, - drgam na dźwięk swojego imienia i następującej po nim pauzie - o tym jak dzieciaki przychodzą oferując pomoc w zamian za kilka dolarów. To nie złodziejstwo... To uczciwa chęć zarobienia pieniędzy. Dlatego wraz z Carlem opracowaliśmy pewien projekt, który ja sfinansuje, a on z pomocą kongresmena Shelly przeprowadzi. W tej chwili mój wspólnik - kładzie mu dłoń na ramieniu i od tej pory Carl stanie się uznaną osobą w towarzystwie -  zapozna was ze szczegółami, jakie ustalili z Lucasem, a ja od siebie mogę dodać tylko tyle, że puki będą trwać projekty i puki ci ludzie będą chcieli uczciwie zarabiać dostaną pracę.

William schodzi z podestu czujnie śledzony przez kamerę. Ludzie bija mu owacje jak jakiejś gwieździe filmowej, a on niczym nie wzruszony idzie w czarnym eleganckim garniturze i siada przy jednym z pierwszych okrągłych i bogato zastawionych stolików. Wita go promienna Alex w cudownej czerwonej sukni i wysoko upiętych włosach. Zarzuca mu ramiona na szyję i całuje w ten nieogolony policzek na co ten jej z uśmiechem przyzwala. Chwyta mnie za przeponę ta sama dzika wściekłość co w klubie od razu tłamszona przez moje destrukcyjne poczucie piękna. Alexandra jak jej tam, wygląda na odpowiednią osobę u boku takiego światowca jak Hill... Jest idealna.
- Gratuluje tato kolejnego doskonałego posunięcia! - mruczy Andy słuchając dalszej części przemówienia kontynuowanego, przez nieco zestresowanego Carla.
- Wiesz, że to dzięki tobie powstał ten pomysł? - tata obejmuje mnie w pasie.
- I nazwał cię swoją redaktorką - dodaje Meredith z dumą. Odkąd zeszłam na dół jest dla mnie wyjątkowo miła. Pewnie rodzice opowiedzieli jej o wszystkim.
- Widzicie problem polega na tym, że to nie jest moje przemówienie... - mamroczę słabo.
- Jak to? - mama niczym lwica marszczy czoło gotowa do ataku.
- Znaczy nie całe... Częściowe. Ale w większości to notatki, które kazał mi zrobić na marginesie... W życiu oficjalnie nie napisałabym o mieszkańcach Bronxu "złodzieje", czy "brudasy"!
- Naprawdę? - tata przycisza telewizor ku niezadowoleniu Andrew - To chyba oznacza, że podobają mu się twoje przemyślenia. Jestem z ciebie jeszcze bardziej dumny. Will to prawdziwy geniusz w tej dziedzinie, więc skoro się na to zdecydował, to znaczy, że to było dobre - przyciąga mnie bliżej i całuje w czoło.
- Taaak - krzywię się, bo ciągnie mnie przy okazji za włosy - Może obejrzymy jakiś film? - proponuje zupełnie bez sensu, czując naglą potrzebę odwrócenia od siebie uwagi.
- No cóż zasłużyłaś, żeby coś wybrać - Meredith znowu się do mnie uśmiecha i zaczynam się jej bać.
- Coś... wesołego i lekkiego.
- Asterix misja Kleopatra - od razu mówi Andy, a tata przesuwa się robiąc mi miejsce na fotelu. Wciskam się koło niego i przytulam. Odrobinka stabilizacji nie zaszkodzi zanim w poniedziałek setki kilometrów od rodziny wrócę do wielkiego świata. Redaktor Olivia Shelly... Na szczęście film szybko odwraca moja uwagę od wydarzeń i reakcji na Alex... Po paru minutach zsuwam się na ziemię i opieram o nogi taty. Śmiejemy się do łez, oglądając komedie i pierwszy raz od bardzo dawna czuję więź z moją rodziną. Chyba będzie mi ich brakować kiedy wyjadą...    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!