piątek, 22 marca 2013

Windy Hill Rozdział 20

- Naprawdę zrobiłaś to sama? - Hugo ma tak zachwycona minę jakbym dokonała jakiegoś cudu!
- To łatwe. Chodź pokarzę ci!
Margaret tylko się uśmiecha patrząc na nas znad siekanej kapusty. Instruuje Hugo krok po kroku jak powinien zrobić bezy i zwijam się ze śmiechu, kiedy miksując cały ochlapuje się pianą, a wyciskając je na blachę tworzy spłaszczone kleksy i inne dziwne wzory. Z nudów postanowiłam poprzeszkadzać trochę Margaret. Z początku była skrępowana moim swobodnym kręceniem się po kuchni, ale po paru minutach chyba się oswoiła.
- Popatrz ten wygląda koń! - Hugo pokazuje mi jeden z wyników swojej twórczości niechcący maczając w nim palca.
- Teraz już jak krowa! - parskam. Brzuch i szczęka bolą mnie ze śmiechu. Pochylam się i opieram czoło o jego ramie - Dobra wsadź to do piekarnika!
Patrzę jak go otwiera i nie bacząc na gorące ścianki wsadza do środka całe ręce.
- Uważaj jest rozgrza...!
- AUAA!! - bezy prawie lądują na ziemi, kiedy błyskawicznie wyciąga ręce - Oparzyłem się!
- Po co wkładałeś całe ręce! Jezu, ale ty jesteś niezdarny! - łapę go za ramie i ciągnę do kranu. Margaret zajmuje się bezami trzęsąc ze śmiechu podczas, kiedy odkręcam zimną wodę i polewam białą pręgę, która pojawiła się na wierzchniej stronie nadgarstka.
- To boli! - syczy.
- Jesteś największą ciamajdą jaką widziałam w życiu! - nie mogę się przestać śmiać.
- O, już lepiej... po co umiesz gotować?
- Bo lubię i nie używałbym takich wielkich słów!
- Coś się stało? - William i Sami wchodzą zaniepokojeni do kuchni.
- Tak! Twój brat to największa fajtłapa na ziemi! Wsadził łapy do piekarnika! - odwracam się do nich. Sami się uśmiecha, a William marszczy brwi. Od razu puszczam Hugo i wycieram dłonie w ścierkę.
- Nie powiedziałaś, że jest nagrzany!
- A czego się spodziewałeś? Że bezy muszą poleżeć w temperaturze pokojowej?! Margaret masz jakąś maść na oparzenia?
- Jest gdzieś na górze. Zaraz przyniosę.
Margaret wychodzi, a ja dobieram się do talerza z już gotowymi smakołykami.
- Zrobiłaś bezy? Uwielbiam! - Sami nie czekając na zachętę zajmuje miejsce po drugiej stronie blatu.
- Też chciałbym spróbować! - marudzi Hugo chwilowo uwięziony przy kranie. Sami z rumieńcem bierze jedną podchodzi do niego.
- Przepyszne - mruczy biorąc kęs.
William opiera się na przeciwko mnie łokciami o blat i zasępiony patrzy jak jego brat za drugim kęsem przygryza palce Sami, a ta z piskiem rozchichotana odskakuje.
- Wytrzyj tą rękę - Margaret z rozpędem wpada do kuchni. Obie kobiety troskliwie zajmują się ofiarą mojego gotowania, a ja zdając sobie sprawę z tego, że konsekwentnie sama wyczyszczam talerz opieram się tak jak William. Nasze twarze prawie się stykają. Unoszę jedno z ciasteczek i podsuwam mu pod usta.
- Nie spróbujesz? - mruczę przechylając głowę. Przenosi wzrok na mnie i lustruje o chwilę za długo, po czym unosi rękę, obejmuje dłonią mój policzek i przyciąga mnie jeszcze bardziej. Nie zważając na niczyją obecność bez wstępu, ani ostrzeżenia wsuwa język do moich ust i zatacza nim kręgi po moim języku. Z zaskoczenia beza wypada mi z dłoni, ale szybko oddaje pocałunek. William odsuwa się zostawiając mnie z tłukącym sercem i rozchylonymi ustami.
- Pyszne - mówi i wychodzi.
Rozglądam się zawstydzona swoją gwałtowną reakcją. Margaret pochylona dyskretnie nie patrzy w moją stronę, Hugo dziwnie spięty poprawia bandaż na dłoni, a Sami dokładnie w tym momencie zerka na mnie i uśmiecha się jakby wiedziała coś o czym ja się dowiedzieć nie mogę.

- Mam pomysł! - mówi Hugo podczas obiadu. Ponieważ zaczęłam od deseru, teraz nie jestem jakoś szczególnie głodna.
- Tylko nie gotuj - ripostuje od razu.
- Śmieszne Olivio, uśmiałem się - mówi urażony, ale rzeczywiście uśmiecha się szeroko - Will masz jeszcze to zwalone drzewo? To po lewej pod lasem?
- Mhm - uboga w słowa odpowiedź. William od wyjścia agentów jest cichy i ponury  Zaczynam podejrzewać, że nie do końca lubi takie zamieszanie w swoim domu...
- Po zmroku rozpalimy ognisko!
Krztuszę się kolejnym łykiem soku i Sami musi mnie mocno poklepać po plecach.
- To niezły pomysł - mówi hamując wesołość.
- Liv co ty na to?
- Po co? - gdybym była w kreskówce wielki znak zapytania wisiałby mi nad głową. Albo wielka kropla potu!
- Jak to po co? - Hugo ma niemądrą minę.
- To fajny pomysł i nie słuchajcie jej! - Sami najwyraźniej już się rozgościła na dobre - Jeśli oczywiście William nie ma nic przeciwko jestem absolutnie za.
- Livi czemu nie? - William patrzy na mnie.
- Nie słuchajcie mnie - unoszę dłonie.
- Livi nie do końca radzi sobie poza zabudowaniami miejskimi - moja droga przyjaciółka szybko mu wyjaśnia - Nawet dzisiaj nie weszła do lasu!
- Nigdy nie wyjeżdżałaś na wieś? - pyta Hugo.
- Nie pamiętam - odpowiadam wymijająco kręcąc loczka.
- Ani nie byłaś na ognisku? - jego oczy robią się coraz większe.
- Byłam... U beduinów... - czym tu się jarać?! Robactwo, dzikie zwierzęta, siedzenie na ziemi!
Hugo i Sami patrzą na siebie dziko ubawieni.
- Robimy ognisko!

Do zmroku jestem obrażona na cały świat. Nie dlatego, że osoba mająca się za moja przyjaciółkę wykpiła mnie, nie dlatego, że mam siedzieć na dworze w dziczy, ciemności i zimnie, nawet nie dlatego, że zjadłam za dużo słodyczy i mnie mdli. Tuż po obiedzie William zniknął i nie mam pojęcia, gdzie się może podziewać. Od rana wypowiedział może z dziesięć słów. Sprawia, że czuję się jak intruz i mam ochotę stąd spadać. Jeśli rano pomyślałam  że jego dom jednak jest całkiem niezły teraz znowu mnie przytłacza swoim mrokiem. Sami i Hugo pozbyli się wszelkich zahamowań i zachowują się jak dwójka nimfomanów macając się i całując gdzie popadnie. A najgorsze, że im tego zwyczajnie zazdroszczę. William nie jest taki spontaniczny i narwany jak Hugo. Pomijając fakt, że w ogóle go nie ma!!
Z nudów zaczęłam przeglądać pokoje na parterze. Ominęłam szerokim łukiem piwnicę i znalazłam jeszcze jeden mniejszy salon równie egzotycznie ponury co pierwszy i bibliotekę z potężnym i prawie przerażającym biurkiem u szczytu. Zamknęłam się w niej już prawie dwie godziny temu, a nikt mnie nawet nie szuka. Wyciągnęłam pierwszą z brzegu książkę i trafiło na "Cmentarz zwierząt" Kinga. Jakże klimatycznie nieprawdaż?! Kładę się na kanapie twardej i rzeźbionej w każdym możliwym miejscu. Kto na tym siedzi?! Układam pod plecami poduszki i zatapiam się w lekturze. Rodzina przeprowadza się z miasta do domu w środku lasu... Jasna cholera i powiedzcie, że to przypadek! King w mistrzowski sposób buduje napięcie i już po kilku pierwszych rozdziałach mam gęsią skórkę i reaguje na każde skrzypnięcie i szum. Czytanie horrorów w tym strasznym domu chyba nie jest jest najlepszym pomysłem. Ale co mi tam! Po wczorajszym napadzie większy strach już mi nie grozi. Chyba...

- Livi - głos przebija się przez ciemność. Nie chcę go słuchać - Kochanie obudź się! - głos nie może mną potrząsać! Chyba, że to ten głos z lasu... On ma większą moc! - Olivia!
Zrywam się przerażona i prawie zderzam z Williamem. Gwałtownie łapę powietrze i rozglądam się dookoła.
- Hej mała spokojnie to tylko ja - uśmiecha się.
- O Jezu - łapię się za walące serce.
- To dlatego się tak wystraszyłaś? - podnosi książkę, która wylądowała na ziemi.
- Myślałam, że jesteś głosem z lasu - opieram czoło na kolanach - Ale mnie przestraszyłeś!
Ze zdziwieniem zauważam, że za oknem jest już zupełnie ciemno, a pokój oświetla tylko mała lampka, którą odruchowo włączam wchodząc...
- Chyba długo spałam - przecieram oczy.
- Wszędzie cię szukałem - kuca przy kanapie trzyma mnie za nogę.
Jest w ciemnej bluzie i jeansach. Wygląda bardziej beztrosko i weselej niż popołudniu.
- Gdybyś mnie nie znalazł nie musiałabym brać udziału w ognisku...
- Aż tak bardzo nie lubisz spędzania czasu na łonie natury?
- Tego nie powiedziałam... - opieram się z powrotem na poduszkach.
- No to lubisz, czy nie?
Teraz jest taki wkurzająco przyjacielski. Nie da się w niego wpasować! Mowy nie ma!
- Nie wiem...
- Nigdy tego nie robiłaś? - przechyla głowę.
- Nie w takiej dziczy...
- Dziczy? - unosi brwi i uśmiecha się.
- No dalej śmiej się - zakładam ręce na piersi.
- Nie mam zamiaru - rozplątuje je i całuje obie - Po prostu nigdy nie myślałem, że mieszkam w dziczy.
- Totalnej!
- Więc nie chcesz iść?
- A mam taką opcję?
- Oczywiście.
- Ale?
- Ale chciałbym, żebyśmy poszli.
- Jeśli nie pójdę ty też zostaniesz?
- Mhm.
- Dlaczego?
- Z tego samego powodu dla którego ty się tu schowałaś.
Unoszę brew. Też się obrazi?
- Jak mam patrzeć na to porno, które odstawiają wolę w tym czasie trzymać swoją kobietę.
- Aha - jak dobrze, że jest ciemno.
- To pójdziesz? - znowu pociera ustami o moje dłonie. Nie golił się dzisiaj i jego broda urosła na tyle, że przestała drapać. Smyra i jest to równie przyjemne. W sumie... Według moich przypuszczeń to nasz ostatni wieczór...
- Ok - kiwam głową - Ale musisz mi najpierw powiedzieć jak sobie radzisz z zabijaniem robali.
- Pff - prycha nonszalancko - Mógłbym to robić zawodowo.
Ściągam nogi na podłogę i poprawiam blado różową bluzkę. William jest w czarnej bluzie i dresowych spodniach. Kurcze nawet w tym jest gorący! Tylko dlaczego w jednej chwili jest zdystansowany, posępny i zdaje się być zupełnie obcy, a za chwilę się zmienia na... właśnie takiego! Miły, zabawny, słodki i kochany.
- Mój ty bohaterze!
Pochylam się i całuje go. Cudnie pachnie i jeszcze lepiej smakuje. Przez kilka najbliższych godzin William Hill jest tylko mój. Mogę korzystać do woli i to właśnie zamierzam zrobić.
- Idziemy - mówię zdecydowanie, kiedy zaczyna mnie lekko popychać do pozycji leżącej.
- Wolę zostać - kiedy nie pozwalam się całować przesuwa usta na szyję.
- Hej! Chcę w końcu zobaczyć o co chodzi z tym całym ogniskiem! - ciągnę go za włosy odsuwając.
- Niedobra dziewucho! - warczy opierając czoło o moje ramię. Oddycha głęboko uspokajając się - Wolisz siedzenie w dymie z robalami, niż mnie?
Chichocze i uświadamiam sobie, że brzmię zupełnie jak Sami drocząca się z Hugo.
- Wybieram siedzenie w dymie z robalami i tobą, a później całonocny maraton w sypialni.
Daje mu buziaka w policzek i wstaje z szerokim uśmiechem. Zdecydowanie spodobała mi się wczorajsza zabawa w uwodzenie.
- Wiesz na co się piszesz zamawiając całą noc? - pyta, kiedy wychodzimy na korytarz.
- Myślisz, że mogę pożałować?
- Myślę, że możesz się zdziwić - odpiera z tajemniczym uśmiechem.

Bezksiężycowa noc jest absolutnie pogrążona w ciemności. Wysoki płomień ogniska oświetla tylko kilka metrów wokół siebie i rzuca poświatę na ścianę lasu dodając mu mistycyzmu i grozy.
- Czułabym się pewniej z jakimś kijem w ręce - mruczę idąc przez trawnik w stronę światła. Jest mokra od rosy i zimna od smagnięć wiatru.
- Ja za to nieszczególnie... - William tryska humorem i młodzieńczą witalnością. Tak swobodnie zrelaksowanego jeszcze go nie widziałam. Trzymamy się za ręce i czuję się po raz pierwszy jak jego dziewczyna, a nie... jak zwykle. Jego nastrój mnie porywa i przestaje się dąsać na cały ten pomysł.
- Gdzie byliście tak długo?! - Hugo grzebie kijem w ognisku - Albo nie mówcie - dodaje od razu.
Obydwoje z Sami siedzą po jednej stronie chyba na kocach. Las jest o rzut kamieniem od tego miejsca. Widzę pierwsze drzewa, paprocie, kilka krzaków, ale dalej już tylko ciemność. Brrr. Wstrząsa mną dreszcz, ale robiąc dobrą minę do złej gry, siadam na kocu i wyciągam ręce do ognia. Nawet całkiem przyjemnie.
- Liv nie uciekasz! - Sami opiera się policzkiem o ramię Hugo, a ten całuje ją w głowę. Ładnie razem wyglądają... I Hugo przynajmniej nie ma jeszcze stałej dziewczyny, a pół miasta nie czeka aż się oświadczy! Przynajmniej nie czytałam o tym w gazetach...
William siada za mną tak, że mam jego nogi po obu stronach swoich ud i obejmuje mnie mocno w pasie.
- Będziesz się mniej bała?
Opieram się o niego plecami i odwracam głowę, żeby dostać buziaka.
- A czego się tu bać? - odpowiadam z uśmiechem. Sami cały czas bacznie nas obserwuje.
Z początku siedzimy wszyscy bez słowa. Jest przyjemnie. Nawet bardzo. Z tyłu osłania mnie potężne, wspaniałe ciało, a z przodu rozgrzewa płomień. Prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie czułam się taka bezpieczna. Mogłabym spędzić resztę życia zamknięta w jego ramionach.Tymczasem spędzę tylko tą noc...
- Co jest? - William szepcze mi do ucha.
- Nic - uśmiecham się.
- Posmutniałaś.
- Tylko się zamyśliłam.
- Na jaki temat?
- Nic ważnego.
- A jednak cię zasmuciło.
- Naprawdę to...
Przerywa mi unosząc palcem brodę i całując leciutko.
- Mów - jego oczy są wesołe i takie ciepłe.
- Bo... Bo jest mi teraz bardzo dobrze i... I pomyślałam o jutrze - uciekam spojrzeniem, bo to są moje zakazane myśli, a William jest ostatnią osobą, która powinna je poznać. Wpatruje się we mnie przechylając głowę. O nic nie pyta, nic nie mówi tylko patrzy.
- Ufasz mi? - pyta cicho.
- Tak - odpowiadam bez wahania.
- Więc ciesz się dniem dzisiejszym, a resztę zostaw mnie.
Resztę zostawić jemu? Co chce zrobić? Powie mojemu ojcu, że pod jego nieobecność zbałamucił mu córkę, powie Alex, że woli mnie, ogłosimy światu, że jesteśmy razem? Co może zrobić? Nic nie może...
- Hej gołąbeczki pamiętacie, że macie towarzystwo? - Hugo mówi do nas zza ognistej zasłony.
- A wy pamiętaliście przez pół dnia? - odcina się szybko i wraca do mnie - Livi - znowu ciągnie mnie za brodę ignorując brata - Dobrze ci ze mną? - ciągle szepczemy.
- Masz wątpliwości?
- Chcesz to kontynuować?
- Tak.
- Posłuchaj.
Moja głowa leży na jego ramieniu, a on gładzi mi twarz i przeczesuje włosy. Jest tak czuły i pogodny że nie mogę odwrócić wzroku.
- Mnie też jest dobrze i ja też chcę - to największe wyznanie na jakie się zdobył do tej pory i czuję się prawie wzruszona - Musisz mi zaufać, a wszystko się ułoży ok?
- Ok - pewnie, że ok... Chce ze mną być i  jest mu ze mną dobrze. Całuje mnie delikatnie i czule. Nie tak jak zwykle z pasją i pożądaniem. Jestem taka szczęśliwa! Nagle coś mi ląduje na czole, a chwilę później na nosie i spada na nasze złączone usta. Obydwoje zaczynamy się śmiać i odwracamy w stronę naszych kompanów.
- Czy ja wam przeszkadzałam jak się gnietliście pół dnia? - mówię rozbawiona.
- Nie, bo jesteś dobrze wychowana - odpowiada Sami i rzuca we mnie kolejna pianką. Jest fajnie. Jest naprawdę bardzo fajnie, kiedy rozmawiamy i śmiejemy się opychając przypalonymi łakociami, pijąc piwo z puszek i opowiadając sobie różne głupoty. Hugo jest oczywiście duszą towarzystwa a Sami patrzy na niego jak w obrazek. I na tyle się zdały jej dobre rady!
- Kiedy Olivia jeszcze tańczyła wymyśliła sobie z zespołem, że zatańczą taką burleskę - nie zamyka jej się buzia i o dziwo najczęściej opowiada o mnie...
- Zamilcz kobieto! - jęczę chowając twarz w dłoniach.
- Nie! Chcę posłuchać - William powstrzymuje mnie od dalszych protestów.
- Miała wtedy siedemnaście lat... Zrobiła świetny układ i do tego ten jej głos! Musicie jej kiedyś posłuchać. Wracając do tematu ten układ był naprawdę bardzo śmiały, dziewczyny poruszały się na nim jak prawdziwe, profesjonalne tancerki rewiowe eksponując wszystkie swoje walory. I nie byłoby problemu, nabrałyby doświadczenia i takie tam, ale na jedną z prób wszedł dyrektor - wybucha śmiechem, a mężczyźni słuchają zadziwiająco uważnie - Akurat wykonywały jakiś akrobatyczny wyskok kończący się mało grzecznym wypięciem w stronę potencjalnej publiczności i go nie zauważyły! Wyobraźcie sobie jego minę?! Nie wiedział gdzie podziać oczy! A jaka była afera... - kończy prawie ze łzami w oczach.
Hugo patrzy na mnie intensywnie, a William obejmuje jeszcze ciaśniej.
- Cieszę się, że się dobrze bawiłaś, bo ja miałam szlaban do końca liceum na realizowanie układów i na imprezy! Nie mogłam nigdzie wychodzić po zmroku, a moje życie towarzyskie legło w gruzach!
- A później uzyskałaś pełnoletność i już nie musiałaś słuchać rodziców? - zagaduje Hugo.  
- Akurat pod tym względem jest beznadziejna. Rady rodziców, a zwłaszcza Lucasa są święte!
- Bo Lucas to mądry facet - odpowiadam obronnie - Może teraz dla odmiany posłuchamy czegoś o tobie? Na przykład jak w Aspen zjechałaś ze stoku na brzuchu połykając po drodze połowę śniegu, albo jak na meczu koszykarskim potknęłaś się i rzuciłaś pomponem w sędziego?
- Byłyście cheerleaderkami? - Hugo aż się prostuje.
- Mhm.
- I nosiłaś taką krótką spódniczkę? - William pokazuje nieprzyzwoitą długość na moim udzie.
- Odrobinkę dłuższą, ale za to miałyśmy ozdobne staniki w cekiny i skarpetki za kolana.
- Hmh - odchrząkuje wiercąc się - Masz jeszcze gdzieś to ubranie?
Hugo i Sami wybuchają śmiechem, a ja pąsowieje wyczuwając na pupie jego erekcję. Rzucam mu szybko karcące spojrzenie, ale po chwili zmieniam zdanie.
- Chyba tak - odpowiadam patrząc na usta niosące rozkosz.
- Will zawsze miała słabość do cheerleaderek - mówi Hugo ze szczyptą złośliwości.
- Naprawdę?
- Chyba obydwoje mięliśmy - William podejmuje opowiadanie - W liceum podglądaliśmy je w szatni - doskonale udaje zawstydzenie.
- To był jego pomysł - Hugo od razu tłumaczy się oburzonej Sami.
- Tak, bardzo nie chciał, ale go zmusiłem. Inaczej do tej pory nie wiedziałby co do czego...

Kiedy ognisko już dogasa Hugo nareszcie się męczy i siedzi w milczeniu obejmując Sami, a ta z głową opartą o jego ramie patrzy w żarzące się drewienka.
- Ten las nie jest taki straszny jakby się wydawało.
- Bałaś się go?
- Panicznie - odwracam się bokiem do Williama przerzucając nogi ponad jego nogą i rozmawiamy sobie cichutko.
- Mam tu dobrego obrońcę, który go patroluje cały czas.
- To wielkie psisko?
- Mhm - William gwiżdże głośno i w tej samej chwili z pomiędzy drzew wyłania się bestia. Wygląda bardziej jak wilkołak niż pies - Czekała od dłuższego czasu aż jej pozwolę podejść.
- Ale piękna - Sami wzdycha w zachwycie.
Nie najlepiej się czuję w towarzystwie zwierząt i dzieci, więc nie komentuje.
- Chodź - William klepie w udo i pies zdecydowanym krokiem rusza do nas. Jest naprawdę wielki! Wielki i ciemno brunatny. Tylko bystre oczy połyskują żywo, kiedy podchodzi i wącha moją nogę.
- Cześć - wysuwam dłoń i dostaje w nią zamaszyste liźnięcie - O fu! - marszczę brwi.
- Pepper zachowuj się - upomina ją William żartobliwie.
- Pepper? - patrzę na niego - Iron Man?
Uśmiecha się jakby odrobinkę zażenowany.
- Mój kanarek nazywał się Tony!
- Nazywał?
- Pewnego dnia spadł z patyczka i już nie wstał - wydymam wargę.
William zaczyna się śmiać.
- Mogę sobie wyobrazić, że nie rozpaczałaś za bardzo?
- Wiecznie mnie wkurzał, więc nieszczególnie.
- Nie lubisz zwierząt?
- Lubię te grzeczne. Pepper na przykład lubię.
- Nie jesteś już czasem zmęczona? - mówi ciszej, żeby nasi towarzysze nie słyszeli, a oczy mu iskrzą.
W moim brzuchu budzi się milion motyli.
- Może odrobinkę - teraz obejmuje mnie jak dziecko tuląc do piersi.
- Jaka ty jesteś malutka - gładzi mnie po włosach.
- Ja malutka? To ty jesteś wielki!
Uśmiecha się.
- Za wielki?
- Idealnie wielki.
Patrzę zaczarowana na coraz bardziej ciemniejące oczy.
- Chodźmy już - w końcu proponuje sama.
- Idźcie, idźcie - mówi Hugo - Ale nie licz droga Olivio, że się wyśpisz - ma mentorski głos.
- Byłabym zawiedziona, gdyby tak było - odpowiadam bez zastanowienia wstając. Kiedy tylko wychodzę z objęć Williama robi mi się zimno. Nie zauważyłam, że tak wieje! - Nie zmarzłeś? - cały czas mnie zasłaniał. Kiedy idziemy do domu trzymamy się za ręce.
- Z twoim tyłeczkiem między nogami? Raczej nie...
Rumienie się, spuszczam głowę i uśmiecham się z zadowoleniem. Bardzo mi to pochlebia biorąc pod uwagę, że niedawno uważałam, że mój brak bioder i mały tyłek nie może się podobać nikomu, a już zwłaszcza takiemu okazowi.
- Nie wierzysz mi, że aż tak mnie podniecasz? - stara się odczytać mowę mojego ciała.
- Właśnie wierzę...
- I to cię najbardziej dziwi?
- Chyba tak.
- Livi większość mężczyzn szaleje na twoim punkcie, ale ty uparcie tego nie zauważasz. Jesteś spełnieniem moich fantazji i starasz się tego nie widzieć.
Nie czeka na odpowiedź, a ja nie odpowiadam, bo nawet nie wiedziałabym co. Tak właściwie to czuję się teraz mega kobieca i niesamowicie seksowna. Jeśli od jutra będziemy udawać, że to się nie zdarzyło umrę... Kiedy przypomnę sobie jak przyszedł do nas na obiad a ja wstydziłam się na niego patrzeć... Gdybym wtedy sobie wyobraziła co będziemy robić, jak się będę zachowywała spłonęłabym ze wstydu! Dom jest cichy i uśpiony. Wchodzimy bezdźwięcznie po schodach wyłożonych grubym, miękkim dywanem. Nic nie mówimy nie rozpraszając gęstości atmosfery jaka zaczęła się tworzyć dookoła nas.
- Przygotujesz nam kąpiel? - pyta popychając drzwi do sypialni. Nogi się prawie pode mną uginają. Jeszcze nigdy nie kąpałam się z mężczyzną... Zresztą co tu dużo mówić? Jeszcze wielu rzeczy, których sobie nawet nie wyobrażam nie robiłam z mężczyzną.
- Chętnie - puszczam jego dłoń i idę prosto do łazienki. Hmm nagi i mokry William jest bardzo apetyczny... Braliśmy razem prysznic, ale siedzenie w wannie to pewnie coś zupełnie innego. Szybko znajduje w pierwszej z brzegu szafce płyn do kąpieli i nalewam go obficie. Bardzo przyjemne pachnie. Odkręcam wodę  i reguluję temperaturę. Ponieważ William został w sypialni postanawiam mu zrobić małą niespodziankę. Szybko zrzucam z siebie ubrania, układam je na blacie koło umywalki i wchodzę do wanny. Siadam na jej brzegu tuż przy kraniku tyłem do drzwi i czekam aż się napełni do odpowiedniego poziomu. Woda przyjemnie ogrzewa mi stopy i z przyjemnością przymykam oczy odchylając głowę do tyłu. Znowu będziemy się kochać i już się nie mogę doczekać.
- Piękny widok - słyszę za plecami.
Uśmiecham się tylko nawet nie otwierając oczu.
- Więc patrz...
- Wolę patrzeć i dotykać... - jest już tuż za mną - Chciałaś nocny maraton? - ciągnie mnie za ramiona i opiera o siebie. Skóra przy skórze... Jest nagi i podniecony - Nie uśniesz przed świtem.      




5 komentarzy:

  1. Ja tak tutaj tylko skromnie, szybko bym zapytać chciała, czy masz w planach wrzucać coś jutro? Bo tak w sumie to nam się ta historia rozkręca i tak po trzy dni to się strasznie potrafię stęsknić za tym Williamem. Nie to żebym narzekała czy coś... :D
    Haha. Poważnie-bo nie wiem czy jutro czatować na tym moim ulubionym blogu czy też nie.

    Wierna Fanka.

    PS: BUUZIAKI moja Ukochana Autorko ;*, M. i reszto fanek :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia co Ci odpowiedzieć. Właśnie pracuję nad kolejnym rozdziałem, ale chyba wrzucę go dopiero w niedzielę, bo teraz za dużo już nie napiszę (padam ze zmęczenia i nie do końca kontroluje co piszę Tobie), a jutro od rana nie mam czasu. Jeśli go skończę to jutro wieczorem, albo dopiero w niedzielę :/ Też bardzo żałuje, że nie mam więcej czasu bo mi jakoś tak pusto bez codziennego pisania ;(

    Ściskam mocno!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze się złożyło, bo nie miałam dzisiaj nawet sekundy na wejście tutaj, więc nie mam czego żałować. W każdym razie czekam na coś nowego z utęsknieniem i pozdrawiam gorąco! :*

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  4. No wreszcie się doczekałam ;) popieram bo wszystko się właśnie rozkręca ;) opowieść trochę podobna do SPICY ale w nieco innych okolicznościach ;) uwielbiam twoje opowiadania ;) pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział ;) Cysia .

    OdpowiedzUsuń
  5. Słoneczka moje celuje bardziej w wieczór, więc nie czekajcie na mnie przed 18.
    Życzę Wam udanej niedzieli, bo przynajmniej u mnie jest cudownie słoneczna:D

    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!