niedziela, 24 marca 2013

Windy Hill Rozdział 21

Wypluwam pastę do kranu, płuczę usta po czym od razu ziewam szeroko. Kiedy próbuję się wyprężyć syczę z bólu. Boli mnie każdy mięsień jaki posiadam. A najgorzej jest przy siadaniu! Patrzę na podpuchnięte oczy i po raz kolejny błogosławię Stacy za kosmetyczkę, którą mi zapakowała. Dzisiaj bez makijażu się nie obędzie. Jeszcze raz staram się ułożyć włosy, ale w końcu wyciągam gumkę decydując się na kucyka. Wychodzę z łazienki, podchodzę do okien i rozsuwam zasłony. Ciepłe, przyjemne słońce poprawia minimalnie moje samopoczucie. Ale, ale... Cokolwiek bym nie czuła cały czas jestem bezmyślnie i głupio uśmiechnięta. Zakładam bieliznę i koszulkę po czym opadam plecami na łóżko rozrzucając ramiona na boki.
Co to była za noc!! "Nie uśniesz przed świtem". Groźba i obietnica jednocześnie zostały spełnione. Nie byliśmy nawet w połowie, a ja już myślałam, że nie wytrzymam nadmiaru rozkoszy. Pozwolił mi dojść po raz pierwszy dopiero po dobrej godzinie! I wcale nie było tak, że szczytowałam jak na zawołanie... Nie dopuszczał do tego powstrzymując mnie za każdym kiedy już byłam tuż tuż. Pieścił każdy milimetr mojego ciała powstrzymując mnie przed zbyt intensywnym pieszczeniem jego. Po dwóch orgazmach, kiedy na dworze zaczynało świtać zaczęłam w końcu go błagać o kolejne spełnienie. Nie zapomnę tego do końca życia! Nie miałam pojęcia, że można się kochać na tyle sposobów. To prawie przerażające ile on wie i ile potrafi... Kiedy szczytowałam po raz trzeci opadłam bez sił twarzą na poduszki. Nie byłam już w stanie nawet wygodnie się ułożyć, miałam wrażenie, że rano będę cała posiniaczona, że moje piekące gardło nie wyda z siebie żadnego dźwięku, a on powiedział "Jeszcze raz kochanie". Otworzyłam przerażone oczy mając pewność, że już nie dam rady, rozważając opcję utraty przytomności z wycieńczenia, kiedy złapał moje biodra i uniósł mnie do pozycji klęczącej. Przyciągnął plecami do swojej piersi i wsunął we mnie gładko, bez najmniejszego oporu. Wydałam jęk przyjemności, bo to właśnie poczułam, ale nie sądziłam, że do czegoś to zaprowadzi. Zaczął się poruszać, a ja nie mogłam już poczuć tego narastającego napięcia, nie wspinałam się razem z nim. Było mi dobrze, krążyło we mnie podniecenie, ale byłam już zbyt hmm... wysłużona, żeby dojść po raz kolejny. I wtedy William palcem skierował moją brodę w bok.
- Popatrz Olivio - był podniecony jakbyśmy dopiero zaczynali.
W słabym świetle wschodzącego słońca zobaczyłam nasze odbicie w lustrze w drzwiach szafy. Potężny, niesamowicie, perfekcyjnie zbudowany mężczyzna z czarnymi, potarganymi włosami przylegał wąskimi biodrami do pupy szczupłej, filigranowej dziewczyny. Wyglądał jak dziki wojownik biorący ją w posiadanie. W półmroku widoczne było każde załamanie mięśni, każde zacienienie znaczące ścieżki włosków.
- Widzisz jaka jesteś piękna? - wychrypiał jej w kark zaczynając się znowu poruszać.
Opadłam na dłonie nie mogąc oderwać od niego wzroku. Siebie nie widziałam. Widziałam jego palce rozłożone na moich biodrach i wbijające się w ich gładką skórę, czułam kciuki uciskające pośladki. Pchnięcia stawały się coraz gwałtowniejsze, a ja zaczęłam odpływać. Mięśnie jego pośladków pracowały intensywnie. W życiu nie widziałam tak doskonałego męskiego tyłka! Nie żebym widziała ich wiele... I udało mi się. I doszłam po raz czwarty patrząc jak jego ciało połączone z moim pręży się i wygina w ekstazie. To było takie mocne, że eksplodowałam po raz kolejny. Zapłonęłam i chyba w momencie usnęłam, bo więcej już nic nie pamiętam.

Obudziłam się dzisiaj sama. Pierwszy raz spałam dłużej niż William. Zasłony były szczelnie zaciągnięte, więc światło mi nie przeszkadzało. Minęło sporo czas zanim zdecydowałam się ruszyć i jeszcze więcej zanim w końcu wstałam.
Pukanie do drzwi przerywa moje rozmyślania w dźwiękach głośnej, ptasiej symfonii za oknem.
- Proszę - mówię zanim sobie przypominam, że nadal jestem w majtkach. Podrywam się gotowa do zasłonięcia kołdrą, ale to tylko Sami.
- Nie śpisz już?
Opadam z powrotem na plecy.
- Nie wiem czemu, ale nie.
Zamyka za sobą drzwi i siada koło mnie.
- Ale zmięta pościel... - mruczy.
- Ja jestem zmięta, a nie pościel - unoszę się na łokciach z zadowolonym uśmiechem.
- Zmęczona?
- Bosko wykończona.
- A nie wyglądasz.
- Nie wyglądam? Wiesz jak się czuje?
- Jak zużyta prezerwatywa?
Otwieram szeroko oczy, a ona się rumieni.
- Doskonałe porównanie!
- Faceci wiedzą co robią! Teraz będziesz myślała o nim przy każdym ruchu - czyżby wiedziała o czym mówi?
- A wiesz co jest najgorsze? Jestem tak obolała, że nawet przy siusianiu o nim myślę!
Zaczynamy się śmiać.
- Nie wyglądasz na zmęczoną. Tak naprawdę wyglądasz bardzo ładnie - spuszcza wzrok na dłonie.
- Coś cie gryzie?
Dwa razy nabiera powietrza i wypuszcza je rezygnując z tego co chciała powiedzieć.
- No śmiało Sami - zachęcam miękko.
- Jak go zapytałaś co dalej? - unosi udręczone oczy.
A więc o to chodzi... Hugo też musi być niezły skoro tak jej zawrócił w głowie.
- Nie zapytałam. Wstydziłam się powiedzieć, że chcę więcej.
- Więc co dalej?
- Powiem ci szczerze, że już mam serdecznie dosyć tego pytania. Przestałam je zadawać. Dalej będzie co ma być. Nie wyobrażam sobie reakcji mojej rodziny na wieść o moim romansie z przyjacielem ojca. Nie wiem czy mnie wygnają, czy zamkną na klucz w pokoju, nie mam pojęcia. Ja im tego nie powiem!
- Ale będziecie się dalej spotykać?
- Powiedział, że chce... - uśmiecham się na wspomnienie tego - Ale pytanie brzmi czy wskoczyłam na pełen etat, czy jestem tylko przerywnikiem od Alex. Nie potrafię go rozgryźć. Czasami jest cichy, milczący i trudno osiągalny, a później zupełnie przeciwnie. Wczoraj zniknął i nie rozmawiał z nikim przez cały dzień, żeby na ognisku być tym wyśnionym ideałem...
- Wczoraj... - Sami wydyma wargę i marszczy brwi. Wie coś!
- Co się stało wczoraj?
- Hugo mi mówił... Że po wyjściu agentów dzwoniła Alex.
Cały nastrój mnie opuszcza. Strach zakrada się zarówno do mózgu jak i do serca.
- Podobno długo rozmawiali, William zamknął się w gabinecie, a później był strasznie zły i poszedł ćwiczyć.
- Ćwiczyć?
- W piwnicy ma siłownie.
- Aha... - piwnica, którą szeroko ominęłam oglądając pokoje.
- Nie mówił ci nic?
- Ani słowem  Tak jak ci mówiłam rozmawialiśmy dopiero na ognisku.  
- Ciekawe czym go tak wkurzyła?
- Może po prostu upomniała się o swoje. Może chciała się spotkać, a on chciał do niej jechać, ale nie mógł się stąd przeze mnie ruszyć? - Sami próbuje mnie uciszyć - Gdzie on właściwie jest? Zawsze śpi dłużej niż ja dlaczego go dzisiaj nie ma?
- Uspokój się - potrząsa mnie za ramiona.
- Widziałaś go?
- Na śniadaniu - uśmiecha się - I był w równie dobrym nastroju co ty! Chociaż... Nie mówił, żeby go coś bolało!
- Ok - tylko bez paniki! - Idę się pomalować...
- Idę z tobą.
Zbieram się z łóżka i idę do łazienki, a Samija podąża za mną. Jakoś dziwnie tak być tutaj z nią. To sypialnia Williama... Miejsce naszego najgorętszego seksu i czułości... Wydaje mi się, że kiedy spojrzy w to lustro zobaczy nas! Że kiedy zobaczy wannę będzie wiedziała, że byliśmy w niej razem. Te miejsca pozostaną dla mnie na zawsze święte. Wyciągam na blat koło zlewu tonik, krem, i podkład.
- Nie mam wacika... - mruczę.
- Może gdzieś tu są? - Sami wskazuje szafkę obok lustra.
Wiem, że jestem zbyt nerwowa i zbyt mocno na to reaguje. Mój facet, jeśli w ogóle mam prawo tak go nazywać miał przede mną wiele kobiet. Pewnie nawet nie zdążył się na dobrą sprawę pozbyć Alex. Zresztą kiedy miał to zrobić niańcząc mnie? Naprawdę nie powinnam się tak denerwować. Powiedział, że chce i że mam mu zaufać. Jeśli chcę z nim być nie mogę się zachowywać jak zazdrosna małolata, bo tego na pewno nie będzie znosił.
Z mocnym postanowieniem otwieram szafkę i kompletnie zamieram. Poza zestawem do golenia nie ma tu ani jednej rzeczy, która mogłoby należeć do Williama. Kobiece kremy, balsamy, olejki, szminki, lakiery do paznokci... Wszystko, a nawet więcej niż ja mam w domu. Ręka Sami szybko zamyka szafkę.
- Czy ona tu mieszkała? - patrzę na nią jakby powinna posiadać taką wiedzę.
- Musicie to sobie wyjaśnić Liv.
- To musi być naprawdę coś poważnego...
- Tego nie wiemy. Nie wiemy na ile on to traktuje jak zabawę!
Jak zabawę? Patrzę z odrazą na wannę i na łóżko za otwartymi drzwiami. Pamiętam doskonale jak zachłysnęłam się zachwytem nad jego umiejętnościami. Dlaczego mi wtedy nie przeszło przez myśl, że na kimś już to wcześniej wypróbowywał?
- Liv wiem co ci chodzi po głowie i przestań! - nakazuje Sami kategorycznie. Krzyczenie i rozkazywanie nie leży zupełnie w jej naturze, ale i tak nie mogę odwrócić głowy od łóżka. Przypominam sobie całą noc, ale zamiast siebie w jego ramionach widzę ją. Widzę jak to ją całuje, jak pieści jej sutki jak przygryza jej pachwinę i jak to o nią się ociera swoja męskością. Ona pierwsza zaznała tej magi i zaszła dużo dalej niż mnie się uda kiedykolwiek. Patrzę z trwogą na szafę. Ile jej ubrań tam znajdę.
- Nie Olivia! - Sami zachodzi mi drogę i zmusza do patrzenia na nią. Racja to mnie do niczego nie zaprowadzi.Opieram się o blat i kręcę głową.
- To jeszcze żadna tragedia prawda? - bardzo chcę w to wierzyć.
- Nie możesz się wściekać, że przed tobą układał sobie z kimś życie. Ma trzydzieści lat Liv. My tego nie rozumiemy, ale on pewnie chce się już jakoś ustatkować czy coś.
Biorę się za makijaż i już nic się nie odzywam na ten temat. Sami nie zdaje sobie sprawy, że jeszcze bardziej mnie pogrążyła i zdyskwalifikowała tymi słowami. Jeżeli chce się ustatkować to ja mu przecież jeszcze przez długi czas nie dam tego co potrzebuje. Cokolwiek by nie mówił tylko ze mną sypia. Znowu na drodze staje mi mój wiek. William chce się ustatkować? Tak to jest możliwe. Sporo w życiu doświadczył, zdążył się wycierpieć, później wyszaleć, zbudować imperium finansowe. Może teraz po prostu chce świętego spokoju? W życiu bym na to nie wpadła, ale to prawdopodobne. Alex w wywiadzie powiedziała, że to coś bardzo poważnego i pewnie nie rzucała słów na wiatr.
- Gotowe - mówię zamykając kuferek. Nie wiem co teraz zrobię, nie wiem co on zrobi... W ogóle wiem za mało żeby przewidzieć co się teraz stanie, jak powinnam się zachować, co zrobić żeby go zatrzymać. Muszę się zdać na niego...
Wychodzę z łazienki i zakładam wcześniej przygotowane krótkie jeansowe spodenki i błękitny zapinany sweterek. Sami patrzy na mnie posępnie, kiedy wychodzę na korytarz jeszcze raz zerkając na łóżko. Dzisiaj wracam do domu i może jestem tu po raz ostatni? Niestety gorycz wizji śpiącej tu długonogiej Alex niszczy wszystkie dobre wspomnienia.

Obydwoje są w jadalni. Jak się okazało przespałam śniadanie i obudziłam się na lunch. Jest równo dwunasta, kiedy zerkam na zegar w salonie.
- Idź zjeść, ja się muszę przewietrzyć - popycham Sami leciuteńko w stronę jadalni, a sama idę do drzwi wejściowych.
- Chcesz być sama? - ma niezadowolona minę.
- Mhm - kiwam głową.
Wychodzę przez główne wejście, bo do tylnego trzeba przejść przez jadalnie, a nie chcę żeby William teraz widział w jakim jestem nastroju, ani nie mam ochoty słuchać dowcipów Hugo. Słońce wisi wysoko na niebie i grzeje nieznośnie. Jeszcze przed chwilą mnie to zachwycało, ale jeszcze przed chwilą myślałam, że nic nie jest w stanie zmącić mojego szczęścia. Ech wszystko się spieprzyło! Schodzę ze schodów na betonową wylewkę, która dalej przechodzi płynnie w kamienną ścieżkę prowadzącą dookoła domu. Na przeciwko mnie znajduje się brama. Jest od niej dosyć daleko do głównego wejścia. Chociaż wiem, że dom jest bardzo dobrze strzeżony nigdzie nie widać żywej duszy. Wszędzie są drzewa a na nich śpiewające ptaki. Jasna cholera pięknie tu! Tak jak stoję siadam na schodach i wpatruję się w bramę. Lada chwila zostawię to za sobą tak jak zostawiłam związek z Robertem i noc w Waszyngtonie. To były przełomowe momenty tak jak weekend tutaj. Wydawało mi się, że przeszliśmy na jakiś kolejny etap, że weszliśmy w to głębiej i mocniej. Wydawało mi się, że się zaangażowaliśmy. Oczywiście moja nadzieja nadal karmi mnie wersją, że to co zobaczyłam to tylko ruiny przeszłości. Jak Koloseum w Rzymie, jak Akropol w Grecji i jak wiele innych śladów przeszłości, których jeszcze nie dane mi było zobaczyć.Oczywiście istnieje wersja, że to prawda...
Drzwi się otwierają, a ja sztywnieje. Jak mam się zachować, co powiedzieć?
- Cześć śpioszku. Co tu robisz?
- Zbieram myśli - to prawda!
Schodzi ze schodów i siada koło mnie.
- Dzień dobry - unosi moją brodę i całuje mnie. Długo, namiętnie, z pasją i z uczuciem. Jej, naprawdę to czuje! Jestem pewna, że kiedy palcami gładzi mój policzek robi to z czułością.
- Jak się czujesz? - opiera czoło o moje, a dłoń kładzie mi na szyi i palcami gładzi kark. Zmusza mnie tym pytaniem do uśmiechu.
- No cóż odrobinkę obolała i niesamowicie nasycona.
Oczy mu jaśnieją i są teraz migotliwie granatowe.
- Masz mnie dosyć?
- Hmm... Powiedzmy, że jestem na etapie przytulania - łapę go za dłoń i wodzę po niej palcami.
- Czyli nici z seksu dzisiaj?
- Wiesz, że mogę za chwilę uciec z krzykiem? - całuje go w czubek nosa, kiedy zaczyna się śmiać.
- Znowu się czymś martwiłaś? - prostuje się i patrzy na mnie przenikliwie.
- Zastanawiałam się po prostu - kurcze... miałam tego przy nim nie wypowiadać.
- Nad czym? - naciska.
- Co dalej - wzruszam ramionami jakby to nie było nic ważnego. Powiedziałam to.
Milczy dłuższą chwilę patrząc na mnie, a ja gapię się w swoje kolana.
- Powiedziałem, żebyś mi zaufała - nie jest zły, ani ostrożny. Jego nastrój nie zmienił się ani odrobinkę i rzeczywiście jest wyjątkowo pogodny.
- Ale wolałabym wiedzieć co zamierzasz - zbieram się w sobie i patrzę mu prosto w oczy.
- Ułożyć wszystko Olivio.
- Znaczy?
- Znaczy, że musisz chwilkę poczekać, a wszystko będzie w porządku. Chodź - wstaje i ciągnie mnie za rękę - Powinnaś coś zjeść.
- Wiesz, że to bardzo wymijająca odpowiedź?
- Nie musisz się niczym martwić - obejmuje mnie całując w czoło i wchodzimy z powrotem do domu.

Siedzimy wszyscy w salonie i nie mam okazji już o nic zapytać.
- Jakieś wieści z CIA? - no chyba, że o to.
- Pewnie spotkamy się z nimi wieczorem - odpowiada William.
Sami i Hugo prowadza jakąś swobodna rozmowę o wyprawach rowerowych, a ja siedząc z Williamem na kanapie co chwila się zasępiam. W końcu łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- Przestań myśleć - przyciąga mnie bliżej.
- Wiesz o co mnie prosisz?
Opieram policzek o jego pierś i gładzę palcami udo. Jeszcze dwa dni temu w życiu bym się nie zdobyła na taki gest w obecności osób trzecich.
- Wiem - odpowiada krótko. Nie możemy swobodnie rozmawiać, bo mamy towarzystwo. Mimo, że są zajęci sobą mam dziwne wrażenie, że wyłapują każde nasze słowo.
- Boli?- unosi do góry moją rękę. Na nadgarstku pojawiły się sine ślady palców mężczyzny, który mnie chciał uderzyć.
- Nie - bardziej pytam niż twierdzę. Naprawdę nie potrafię kłamać.
Nic nie odpowiada, ale przyciska ją sobie do serca. Łaknę każdej jego czułości jakby mi jej nikt nigdy nie okazywał. Wtulam policzek i delektuje się ostatnimi chwilami w tak swobodnej atmosferze. Panowie ustalają  że Hugo odwiezie Sami, a William pojedzie ze mną i poczeka aż do powrotu rodziców. Czyli spędzimy razem cały dzień! Ze Stacy, ale razem... Nie udzielam się w tej rozmowie i nie protestuje mimo, że nie uważam za konieczne, żeby Jack cały czas był w pobliżu mnie dopóki to się nie uspokoi.
 - Zbieramy się Livi? - szepcze mi nad głową. Chyba zapadłam w krótką drzemkę z otwartymi oczami!
- Mhm - unoszę się i kiwam głową.

- Dzięki za wszystko - uśmiecham się do Hugo.
Stoimy na podjeździe. Ja koło mercedesa, a on z Sami przy jakimś innym sportowym wozie. Nie jest taki ładny, ani taki tajemniczy jak ten Williama.
- Do usług szwagierko - obejmuje mnie i ściska z siłą niedźwiedzia - Cokolwiek... dzwoń ok?
Patrzę nagannie, ale kiwam głową. Nawet jeśli William by chciał nie będę twoją szwagierką jeszcze przez długie lata. Nawet mi to przez myśl nie chce przejść. Olivia Shelly Hill. Jezu co za abstrakcja! Chcę kiedyś wyjść za mąż może nawet mieć dzieci, chociaż one mnie teraz bardziej odstraszają niż zachęcają, ale najpierw muszę zrobić całą masę rzeczy! Skończyć studia, skoncentrować się na karierze, może dostać jakiegoś Pulitzera...
- Chodź.
Ktoś mnie łapie w pasie. To William przyszedł, a ja zamyślona nawet tego nie zauważyłam. Pożegnałam się z Sami i jej wszystko wiedzącą miną i wsiadłam do samochodu.

Kiedy zagłębialiśmy się w miasto poczułam jak totalnie oderwany od rzeczywistości był ten weekend. Wydaje się teraz tak nierealny, że gdyby nie William siedzący obok uznałabym go za sen. Wjeżdżając w moją ulicę od razu zauważam przed bramą czarnego suva.
- To moi ludzie - mówi szybko William. Odprężam mięśnie, które się kurczowo zacisnęły. Brama otwiera się zanim do niej podjeżdżamy. Dom... Miejsce bardziej cywilizowane za którym tak tęskniłam. Teraz tęsknie za tym dzikim i niebezpiecznym lasem. Dlaczego do niego nie weszłam?
- Co to za kwaśna mina? - William zatrzymuje się przed wejściem.
- Nie - uśmiecham się. Nie wiedziałam, że taką zrobiłam - Chodź.
Zanim wysiadam Stacy pojawia się w drzwiach. Schodzi szybko ze schodów i bierze mnie w ramiona.
- Hej! Wszystko w porządku? - również ją obejmuje.
- Mnie się pytasz? - odsuwa się i ogląda mnie uważnie.
- Nic mi nie jest - uśmiecham się uspokajając ją.
- Kto to był Liv?
Ze wstydem się przyznaje, że nawet nie pomyślałam, że ona tu siedzi biedaczka i się zamartwia.
- Ludzie, którzy narobili więcej krzyku niż to konieczne.
- Myślałam, że oszaleje zanim zadzwoniłaś. Dzień dobry panie Hill.
- Witaj Stacy - William obdarza ją tym rzadkim życzliwym uśmiechem.
- Jesteś głodna?
Jak typowa piastunka uważa, że rozwiązanie wszystkich problemów polega na zaspokojeniu głodu.
- Jest. Nic dzisiaj nie zjadła - William obejmuje mnie w pasie i ruszamy do domu. O jeja! Rumienie się, kiedy mijamy Stacy. Przecież ona jest jak moja druga matka, albo druga Sami! Dlaczego to takie krępujące?!

William korzysta z gabinetu ojca, chcąc sprawdzić pocztę, a ja leżę na kanapie w salonie i czytam dawno porzucone "Życie Pi". Zaczęłam je czytać dokładnie w dniu w którym mu się oddalam. Będzie mi o tym przypominało za każdym razem jak na nie spojrzę. Niedługo moja rodzina wyląduje na lotnisku JFK. Jest już obstawione przez odpowiednie służby. Tak mi powiedział William. Zanim się zniknął dwie godziny temu! Po obiedzie on zajął się swoimi sprawami, a ja poszłam się przebrać w czarne getry i białą długą tunikę na szerokich ramiączkach. Chcę wyglądać jak najswobodniej  kiedy rodzice zjawią się w domu. Jestem strasznie zestresowana. Nie wiem jeszcze czym, ale myślę, że to dlatego, że William nie chcę się ze mną podzielić swoimi planami. Nie wiem jak się powinnam zachować. Nie powinien zachowywać się przy mojej rodzinie tak jak przy Stacy. Trzeba ich przygotować do tego stopniowo...
- Znowu czytasz tą zboczoną książkę?
Prawie ją wypuszczam na dźwięk jego głosu.
- Zboczoną? - muszę go o wszystko wypytać!
- Przypakowany wujek pływak.
- Wujek był tylko krótkim epizodem - podnoszę się robiąc mu miejsce obok.
- Tak sobie pomyślałem... - zamyśla się siadając i kładąc mi dłoń na kolanie.
- Tak?
- Gdzie spodenki?
- O tym myślałeś? - zaczynam się śmiać.
- Mówiłaś poważnie, że nie chcesz jechać na wakacje?
- Mhm.
- Dlaczego?
- No wiesz... W nowej pracy raczej nie dostaje się urlopu po pierwszym miesiącu... - co za pytanie!
- Chyba, że się jedzie z szefem - mówi ostrożnie.
- Co?
- A czego nie zrozumiałaś?
- Gdzie?
- Nie wiem jeszcze... Anglia, Rosja, Francja, Austria, Krym, Toskania, Kreta. Może wszędzie po trochu...
Próbuje znaleźć w jego głosie nutkę zdradzającą, że żartuje, ale nie słyszę jej.
- Co? - powtarzam widząc, że czeka na moją odpowiedź. Siedzę po turecku przodem do niego, a on zatacza kółka palcem po moim udzie.
- Livi... Naprawdę nic nie rozumiesz? - stęka.
- Że razem? Do Europy?
- Po Europie - uśmiecha się jakby był bardzo podekscytowany.
Wow! Odrętwiała i jakby lekko ogłuszona ciągle szukam podstępu.
- Serio? - za momencik eksploduje.
- Jeśli chcesz... Chętnie gdzieś się wyrwę.
Uśmiech pojawia się powoli. Kąciki szeroko otwartych ust podskakują najpierw niepewnie, lękliwie. Nie no, nie wierzę! Kurczę! Podróż po Europie z Williamem?! O Boże... Wskazujący palec znika między zębami.
- Liv dziecko nic ci nie jest! - prawie ląduje na ziemi, kiedy rozpędzona mama wpada do salonu. Szybko jak błyskawica siada koło nas i dusi mnie uściskiem.
- Tu jesteście - słyszę tatę. William wstaje.
- Co tu się działo? - Andy.
- Liv wszystko w porządku? - Meredith miga mi ponad mamy ramieniem.
Jasna cholera! Nie teraz! Dajcie mi jeszcze kilka minut! Idźcie stąd!!                                  

1 komentarz:

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!