niedziela, 3 marca 2013

Windy Hill Rozdział 11

Robi się zamieszanie... Straszne zamieszanie, którego nie jestem w stanie ogarnąć. Do "dziennikarzy" dołączają przechodnie zainteresowani któż to znany się pojawił? Zaczynam się wycofywać w obawie, że wielki obiektyw rozkwasi mi nos, ale duża dłoń lądująca na moich plecach na wysokości pasa powstrzymuje mnie od ucieczki. Popycha mnie zdecydowanie do przodu. Aparat znika, ponieważ jego właściciel zostaje gwałtownie odsunięty przez drugą równie silną rękę. Dłoń z pleców przesuwa się na pas, kiedy idziemy w stronę samochodu. Automatycznie przysuwam się bliżej niego chcąc ukryć pod mocarnym ramieniem. William otwiera moje drzwi i łapie mnie za dłoń pomagając wsiąść. Zatrzaskuje drzwi i idzie na swoje miejsce lekceważąc pstryki migawek.
- Co za modliszki! - warczę, kiedy odpala silnik - Pomyśleć, że większość z nich ukończyła dziennikarstwo.
- Łatwy pieniądz - stwierdza włączając się do ruchu. Korek zatrzymuje nas po przejechaniu ledwie kilku metrów.
- Łatwy? Stać przed witryną, patrzeć jak ludzie jedzą te pyszności i obejść się smakiem? Dla mnie byłoby to nie do przeskoczenia!
William zupełnie nieoczekiwanie zaczyna się śmiać.
- Mogę to sobie wyobrazić!
Zawstydzona tym, że ma mnie za skończonego żarłoka zakładam ręce na piersi i wbijam spojrzenie w okno po swojej stronie.
- Hej nie obrażaj się - łapie mnie za dłoń i ściąga ją na fotel. Nieoczekiwany kontakt fizyczny zapiera mi dech. Patrzę na nasze splecione dłonie leżące na fotelu tuż obok mojej nogi. Mięśnie palców wykonują kilka niekontrolowanych skurczy chcąc się zacisnąć, ale nie wiedzą, czy powinny.
- Tylko żartowałem - mówi cichą chrypką i puszcza mnie, żeby zmienić bieg. Nie poruszam już tą dłonią do momentu aż zaparkujemy pod redakcją. Nic też nie mówimy, a mój towarzysz nie pędzi tak jak poprzednio. Jedzie tak przepisowo, że aż mnie to denerwuje, bo bardzo chciałabym uwolnić się od jego obecności. Razem przechodzimy przez hol i razem wsiadamy do windy. Towarzyszą nam dwaj nieznani mi mężczyźni, którzy wymieniają z Williamem grzecznościowe formułki. Kiedy drzwi rozsuwają się na moim piętrze mówię mu bezdźwięczne "dzięki" i szybko opuszczam nagle bardzo ciasne i duszne pomieszczenie.

To co jest warte zapamiętania z tego dnia to mina Roba, kiedy zupełnie go zignorowałam i odeszłam z olśniewającym blondynem u boku. Kiedy wyszłam stał już ze swoja najbardziej uroczą, skruszoną miną tuż przy wejściu.
- O jesteś - rzuciłam tylko i zaczęłam szybko grzebać w torbie w poszukiwaniu jego kluczy.
- Znajdziesz dla mnie chwilkę?
- Przykro mi, ale jestem już umówiona - uśmiecham się, bo nareszcie udało mi się zlokalizować cel.
- Liv wiem, że chcesz się mnie jak najszybciej pozbyć, ale nie zajmę ci dużo czasu - jest tak irytująco pewny siebie, że mam ochotę go kopnąć.
- Nie wiem, czy mnie usłyszałeś, ale jestem UMÓWIONA - literuje jak dziecku.
- Przestań... - uśmiecha się kpiąco.
- Liv gotowa? - rozlega się miły głos za naszymi plecami. Naprawdę mina Roba jest bezcenna, kiedy widzi tego przystojniaka, a ja cała rosnę.
- Sekunda! - odpowiadam - Masz - wciskam mu w rękę klucze - Cześć - odwracam się i razem z Brianem ruszam wzdłuż ulicy.
Na siłowni daję z siebie pełną moc pokonując na bieżni dziesięć kilometrów. Cały czas zastanawiam się nad wszystkim co się dzisiaj stało. Clay celowo chciał osłabić moje prace wiedząc, że William je sprawdzi? Po co miałby to robić...? Kiedy siadam na ławeczce, żeby odetchnąć przed pójściem do szatni dołącza do mnie Brian. Gawędzimy sobie w zasadzie o niczym nieświadomie przedłużając pobyt na sali o kolejną godzinę. Kiedy wracam do domu jestem ledwo przytomna. Pożeram przygotowany przez Stacy zapiekany makaron, biorę prysznic i usypiam w momencie, kiedy przykładam głowę do poduszki.

                                                                                 ***
Wtorkowy poranek nie zapowiada nadchodzącej burzy. Ładna pogoda, sukienka założona w przypływie dobrego humoru, wyjątkowo pyszne śniadanie, leciutkie zakwasy na udach mówiące mi o dobrym wyniku wczorajszego treningu... Nawet włosy wyjątkowo mi się podporządkowały układając w luźnego koka i wypuszczając tylko te loczki, które sobie zażyczyłam. Postanawiam być od dzisiaj czujna i nie pozwolić Clayowi na dyktowanie mi co mam pisać, a co nie. William lubi moje teksty, a jego zdanie jest najważniejsze.
Pierwsza oznaka, że coś się kroi pojawia się na samym wejściu do redakcji. Spotykam się w wejściu z Brittany, która jest wyjątkowo milcząca. Prawie nic nie mówimy przez cała drogę, ani w windzie. Na piętrze z radością chowam się w swoim boksie. Wszyscy, którzy normalnie ze mną gawędzili i witali się ograniczają się do uprzejmego "cześć", a ci którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi teraz przyglądają mi się z ciekawością. Naprawdę zamiana spodni na sukienkę robi taki efekt? Claya nigdzie nie widać. Kiedy tylko włączam laptopa sprawdzam pocztę i wtedy wszystko się zaczyna. Jednym mailem jest ten od Claya z tekstami do korekty. Znowu spadłam w hierarchii? Drugi jest od Sami i brzmi  następująco:

"Dlaczego muszę się dowiadywać z gazet?!!"

I załączony link. Jeszcze nie wiedząc dlaczego dłonie mi drżą i serce wali ze strachu, kiedy klikam na niego i otwiera się okno jednego z plotkarskich portali. Wielki nagłówek wywołuje mdłości.

                                                                                ~~o~~

Tajemnicza Olivia odkryta!!!

            Tożsamość muzy najbardziej pożądanego kawalera Ameryki została zdemaskowana. Olivia wspomniana w przemówieniu z niemal czułością okazała się córką kongresmena Lucasa Shelly, który ściśle współpracuje z Hillem. Parę przyłapano wczoraj, kiedy w porze lunchu wychodziła z japońskiej restauracji przy Piątej Alei. Młodziutka, bo dopiero dwudziestoletnia Olivia rozpoczęła niedawno pracę w jednej z redakcji Hilla - Upland na Manhattanie. Rzecznik prasowy Hilla utrzymuje, że znanego miliardera i młodą studentkę łączą relacje czysto zawodowe. Nie zaprzecza jednak, że to panna Shelly nie tylko wpłynęła znacząco, ale również stała się inspiracją do akcji zatrudnienia Bronxu przy odbudowy dzielnicy.

Zobaczcie sami jak teraz wyglądają relacje "czysto zawodowe".

                                                                                                        ~~o~~

Poniżej umieszczono cztery zdjęcia. Na jednym wychodzimy z restauracji. Ja jestem roześmiana, a William patrzy na mnie z góry przytrzymując drzwi. Drugie przedstawia nas stojących obok siebie tak blisko, że można by pomyśleć, że się obejmujemy.Trzecie zrobione już kiedy minęliśmy reporterów. William obejmuje mnie mocno w pasie, drugą rękę trzymając w kieszeni spodni. To zdjęcie tylko potwierdza, że się obejmowaliśmy na poprzednim... Czwarte pokazuje zbliżenie na nasze dłonie, kiedy wsiadam do samochodu i nie pozostawia nic wyobraźni. Pod całym artykułem jest miejsce na komentarze czytelników. Łzy mi wzbierają, kiedy czytam kilka pierwszych.

'Sparky' pisze:
No laska na kasę raczej nie leci...

'Jenna' pisze:
A czemu tu się dziwić?! Czy wy widzicie tego faceta?! Aż nogi miękną...

'Magda' pisze:
Aż nieprzyzwoicie na nich patrzeć! On wielki i przypakowany, marzenie każdej kobiety.Ona drobniutka, śliczna i słodka.

'Jenna' pisze:
Władza w nogach utracona!

'Sami' pisze:
Oj zazdrosne, znudzone życiem stare panny... Musicie być strasznie zdesperowane jarając się czyimś życiem.

'Jenna' pisze:
Niech zgadnę... Jesteś samotnym facetem, albo lesbijką? Poszłabym do niego gdyby choćby kiwnął palcem! Nie mam za złe Olivii, że korzysta. 


Szybko zamykam stronę. Odpisuje Sami tylko dwa słowa: 

"Lunch? Błagam!"

Otwieram teksty do korekty, ale przez najbliższe kilkanaście minut tylko patrzę na nie tępo. Kiedy ktoś przechodzi koło mojego biurka mam ochotę wejść pod nie. Oczywiście nikt nie idzie do mnie... tylko mnie mijają zapewne patrząc z ciekawością na nową kochankę Williama Hilla. A żebyście wiedzieli, że bym chciała!!
Do lunchu udaje mi się na tyle zebrać myśli, żeby sprawdzić artykuły. Odsyłam je zarówno do Claya, który dzisiaj solidaryzując z resztą pracowników nie zaszczycił mnie swoją obecnością  jak i do Williama. Blokuje komputer i biorąc torebkę idę do windy pięć minut przed południem. Nie chcę wychodzić z całą resztą, żeby nie znosić ukradkowych spojrzeń i szeptów. Przed wejściem już czeka na mnie Sami. Rozglądam się jakby ktoś mnie śledził po czym biorę ją pod ramię i ciągnę w dół ulicy. Na końcu jest mała naleśnikarnia. Zajmujemy miejsce w cichym rogu i mogę się w końcu odprężyć.
- Wiesz, że mój mail był dowcipem? - zagaduje Sami.
- Co? - odbiera mi dech, na te słowa.
- To znaczy artykuł był prawdziwy - zauważa moje błędne myślenie - Ale wiem, że gdyby coś się stało powiedziałabyś mi. Wiem, że to plotki Liv - uspokaja mnie uśmiechem.
- Sami? - zaczynam niepewnie.
- No?
- A co jeśli mnie się wydaje, że coś się dzieje naprawdę? - to jedno z wielu pytań, które mnie dzisiaj dręczy.
- A co ci się... wydaje?
Długo się zastanawiam zanim odpowiem.
- Naprawdę iskrzy. Nie wymyśliłam sobie tego...
- To widać na tych zdjęciach Liv - mówi to ze współczuciem - Sposób w jaki cię objął...
- To ja się w niego schowałam. Facet mi prawie przyłożył aparatem! William się trochę wkurzył, ale chodzi mi o czas kiedy jesteśmy sami. Złapał mnie wczoraj za rękę i to było bardziej emocjonujące niż wszystkie stosunki odbyte z Robem! I żebyś zobaczyła jak on się potrafi śmiać!
- No to mamy ambaras... - mruczy niewyraźnie.
- Co?
- Nic.
- No powiedz o co ci chodzi?!
- Nieważne. Skomentował jakoś to co o was piszą?
- Nie odezwał się od wczoraj. Pewnie nie jest zachwycony awanturą jaką mu zrobiła Alex!
- Pogrzebałam trochę na jej temat w sieci.
- Chcę wiedzieć? Znalazłaś datę ślubu?
- Jest właścicielką jednej z najlepiej prosperujących agencji modelek w Stanach - ignoruje moje złośliwości.
- To tłumaczy dlaczego tak wygląda!
- Kiedyś sama chodziła po wybiegu, ale chyba stanie po drugiej stronie jest bardziej opłacalne.
- W każdym razie sytuacja wygląda tak, że nikt ze mną nie rozmawia i wszyscy się na mnie gapią jak na zwierzątko w cyrku... To straszne Sami. Czuję się zaszczuta mimo że nikt nic nie mówi.
- Hej uspokój się! Przejdzie im.

Kiedy rozstajemy się pod naleśnikarnią nic się nie zmieniło, ale przynajmniej się wygadałam. Nawet nic nie zjadłam co jest najlepszym przykładem kiepskiej formy. Mam jeszcze piętnaście minut do końca przerwy, więc idę wolnym spacerem i napawam się słońcem. Nie jest źle! Na moją niekorzyść zadziałało to, że też jestem jakoś tam znana. Rozdmuchali to dla większej sensacji, ale z czasem im przejdzie. Po prostu nie mogę się tak oficjalnie pokazywać nigdzie z Williamem i wszystko będzie w porządku. Za jakiś czas... Pewnie dlatego się nie odzywa. Postępuje bardzo rozsądnie w przeciwieństwie do mnie.
Co zwraca moją uwagę? Odbłysk słońca na naszyjniku? Niesamowicie długie nogi? Lśniące, ciężkie włosy? Pewny siebie chód? Pełne gracji ruchy? Mogę ją przecież zignorować. Nigdy się nie widziałyśmy, więc mogę zwyczajnie udawać, że jej nie znam i nie widzę. Przejdę koło niej jak koło kogoś zupełnie obcego. Jest zupełnie obca! Szykowna sukienka pięknie podkreślająca kształtne piersi powiewa delikatnie przy każdym ruchu perfekcyjnych bioder. Jesteśmy kilka metrów od siebie, kiedy słyszę, że stukot obcasów zwalnia. Patrzę uparcie przed siebie jakbym była kompletnie nieświadoma jej obecności.
- Przestań udawać, że mnie nie widzisz! - szyderczy, dźwięczny głos przecina powietrze. Nie mogę nie spojrzeć. Naciąga okulary słoneczne na głowę robiąc z nich opaskę.
- Pani mówi do mnie? - jąkam się niepewnie. Tego nie muszę udawać!
- Nie, do drzewa - prycha wyniośle - Coś ty sobie myślała sprowadzając taką nagonkę na Will'a?
- Słucham?! - mam wrażenie, że wrosłam w ziemię. Nie mogę się poruszyć.
- Nie ty jedna na niego lecisz, ale żadna inna nie jest taka tępa! - podchodzi do mnie tak blisko, że czuję jej ciężkie perfumy. Piękna twarz wykrzywia się wściekle - Córeczka tatusia myśli, że dostanie wszystko po co wyciągnie rękę?
- O czym ty do cholery mówisz? - czuje jak moja wściekłość została pobudzona i pnie się coraz wyżej. Nadepnęła na bardzo czuły odcisk.
- Jesteś zwykłą gówniarą i dokładanie za taką uważa cię William - mówi już spokojniej.
Czuję jak powietrze opuszcza moje płuca, a złość przeradza się we wstyd. Tylko czego się wstydzę?! Nic nie zrobiłam! Pełne usta pociągnięte blado różową pomadką uśmiechają się ukazując równiutkie białe zęby.
- Troszkę się zdenerwowałam przeglądając dzisiejszą prasę, ale William uspokoił mnie, że nic was nie łączy i nie połączy - jad z jej głosu trafia bardzo głęboko we mnie - Przecież za wcześnie na kryzys wieku średniego i branie się za dzieciaki - zaczyna się śmiać prawie wesoło - Ale jeśli ty! - wbija mi w ramię szczupły palec - Rozwydrzony gówniarzu będziesz kombinowała coś co może mu zaszkodzić gorzko tego pożałujesz!
Odpycha mnie od siebie tak mocno, że wpadam na ścinę. Oddycham głęboko starając się uspokoić. Pozostał po niej tylko ciężki zapach perfum i aura nienawiści. Dlaczego uważa, że to co się stało to moja wina?! Dlaczego William jej nie powiedział, że to on mnie zaprosił na ten lunch? Bo uważa mnie za gówniarę. Za córeczkę tatusia... No tak, to przecież dlatego dostałam ta pracę. Nawet nie zerknął na moje podanie kiedy mi ją zaproponował! Z całej siły powstrzymuje łzy. Odrywam się od bezpiecznej ściany, bo ludzie zaczynają na mnie dziwnie patrzeć. Dosyć kontaktów z Hillem, dosyć przyjacielskich pogadanek! Nawet taki dzieciak jak ja ma swój honor i nie pozwolę, żeby taka suka pluła mi w twarz! Nawet nie zauważam jak rozpędzona przebyłam całą odległość dwa razy szybciej niż normalnie.
- Liv! - słyszę za sobą zmysłową chrypkę, ale nie pozwalam dojść do głosu żadnym emocją. Zatrzymuje się, bo hol jest zatłoczony przez wracających z lunchu pracowników. Czuję na sobie dziesiątki spojrzeń i wiem, że to jest moment, w którym muszę odegrać swoją rolę. Zatrzymuje się przy szeroko otwartych drzwiach, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości.
- Dzień dobry panie Hill - uśmiecham się promiennie. Podchodzi do mnie unosząc brew. Razem wchodzimy do środka i idziemy do windy. Prawie się potykam o ciekawskie spojrzenia - Ale się porobiło z tymi paparazzi prawda? Mam nadzieję, że nie będzie miał pan przez to żadnych nieprzyjemności - mówię na tyle głośno, żeby osoby które mijamy nie miały żadnych wątpliwości.
- Dlaczego miałbym mieć? - pyta cicho patrząc na mnie pytająco. Ludzie lekko rozchodzą się na boki, kiedy zatrzymujemy się przy windzie. Katem oka spostrzegam, że jest między nimi Ced.
- Ja się modlę od rana, żeby Meredith w Indiach nie czytała plotek z NY, chociaż i tak będę się musiała grubo tłumaczyć tacie - wydymam wargi podkreślając rangę problemu.
- Nie sądzę... - strzał w dziesiątkę Jest zdziwiony i nie wie co powiedzieć. Kiedy wchodzimy do windy z czterema innymi osobami opieram się o ścianę i wlepiam spojrzenie w zmieniające się cyferki na wyświetlaczu. Na szczęście muszę wytrzymać tylko do piątki. W innym wypadku chmurne spojrzenie wypaliłoby dziurę na moim policzku. Nie muszę na niego patrzeć, żeby widzieć jaką ma teraz minę... Na czwartym piętrze drzwi się otwierają i zostaje tylko z Cedem i Williamem. Jeszcze chwila.
- Czy możecie za godzinę przyjść do mojego gabinetu? - ciszę przerywa William.
- Jasne - Ced zerka na mnie niepewnie.
- Mhm - kiwam głową i wychodzę z windy, kiedy tylko drzwi się rozchylają na tyle, że się w nich mieszczę.
Przez kolejną godzinę tak dotkliwie obgryzam ołówek, że aż bolą mnie zęby. Czego on chce?! I dlaczego wciąga w to Ceda?! Przecież oni mnie już do reszty znienawidzą... Nie zgadzam się być popychadłem pomiędzy nim, a cudowną Alex! Nic z tego!
- Idziesz? - Ced zatrzymuje się przy mnie z grzecznym uśmiechem. To nie jest jego standardowy uśmiech...
- Jasne - ja nie wysilam się na podobne oszukiwanie się wzajemnie. Bynajmniej śmiech jest ostatnią rzeczą na jaką ma ochotę. Idę do dużego Willa pobawić się w pracę... Uspokajam oddech, kiedy jedziemy w górę.
- Wiesz po co nas wzywa? - pyta chyba tylko po to, żeby zagaić.
- Niestety nie. Wbrew powszechnej opinii obudziłam się dzisiaj zupełnie sama - odpowiadam gładko. Nic nie odpowiada odwracając ode mnie wzrok. Idę bez wahania prościutko do gabinetu Williama.
- Musicie sekundkę poczekać. William prowadzi telekonferencje - wita nas Fred.
Ced siada na szarej sofie, a ja opieram się o ścianę i zastygam z kamienną miną. W holu rozlega się cichutki, jazzowy dźwięk saksofonu. Mija minuta, może dwie, kiedy rozlega się ciche piknięcie przy biurku.
- Możecie wejść - uśmiecha się Fred zupełnie przez nas ignorowany.
Ced wstaje i otwiera przede mną drzwi. Williama nie ma za biurkiem, więc od razu skręcam w stronę sof. Siedzi z kartkami rozłożonymi na kolanach i na kanapie dookoła siebie. Chyba układa je w jakiejś ustalonej kolejności. Podnosi głowę kiedy stajemy przy nim.
- Siadajcie - wskazuje kanapę na ustawioną tyłem do wielkiego ekranu, a przodem do okna. Kiedy się na nią kieruje moje oczy rejestrują coś, czego ostatnio tu nie było. Ruch na ekranie... Jest podzielony na osiem mniejszych części, a w każdej z nich znajduje się obraz z innego piętra. To tutaj znajduje się centrum dowodzenia Hilla... Siadam z lekkim opóźnieniem i patrzę na kolana.
- Jedziecie jutro obydwoje na ten wywiad... - odkłada kartki na bok - Wiecie o tym?
- Tak, oczywiście - odpowiada bez wahania Ced.
Ja tylko kiwam głową. Zdaje się, że wyglądam troszkę jak upośledzona patrząc tak na kolana, więc patrzę na mężczyzn rozpoczynających rozmowę.
- Jakie macie założenia? To dziecko ledwo wyszło z pieluch.
Ced zaczyna się śmiać na co obydwoje piorunujemy go wzrokiem.
- Przepraszam, ale pytanie o markę stosowanych pieluch było pierwszym, które zaproponowała Olivia.
Cień uśmiechu pojawia się na twarzy Williama, kiedy przenosi badawcze spojrzenie na mnie. Uśmiecham się zupełnie nienaturalnie, ale dokładnie tak jak wymaga ode mnie sytuacja. William prostuje się i zarzuca stopę na kolano drugiej nogi. Wygląda na zrelaksowanego ale wiem, że to tylko pozory spokoju jakie chce zachować przy Cedzie.
- Więc jakie były dalsze pomysły? - pyta bezpośrednio mnie.
- Cóż... - przełykam ślinę - To rozwydrzony dzieciak, więc wystarczy podsycić czymś jej próżność, a będzie jej się wydawało, że zdobyła szczyt świata - mówię z przykrością zdając sobie sprawę, że takie samo musiało być jego podejście do mnie - Przesłucham dzisiaj jej płytę, żeby czymś błysnąć i kiedy będzie w siódmym niebie odpowie na każde pytanie.
Traktował mnie dokładnie tak jak ja Sweet Lilly... Mój Boże, przecież ona nie jest wiele młodsza ode mnie.
- Cedrik, czy nie masz nic przeciwko, żeby Liv również widniała jako autor artykułu?
- Nie ma potrzeby...
- Oczywiście, że nie! Przecież razem go robimy - przerywa mi Ced.
- Ok. To chciałem ustalić. Liv czy masz jakieś pytania, wątpliwości? Uważasz, że dasz radę?
Wszystkie moje przypuszczenia się sprawdzają. Traktuje mnie jak nauczyciel, mentor... Nie jak zainteresowany kobietą mężczyzna.
- W rozmowie z nastolatką? - uśmiecham się i wiem, że wypada to dosyć smutno - Sama nią byłam pięć minut temu.
- Ok. Więc to by było na tyle.
Podnosimy się obydwoje.
- Liv zostań chwilę.
Ponieważ to nie jest prośba stoję bez ruchu, kiedy Ced żegna się i wychodzi.
- Chodzi o te artykuły? - przechodzi do rzeczy, kiedy tylko drzwi się zamykają.
- Głupio zrobiliśmy, ale mamy nauczkę na przyszłość.
Mruży oczy i kręci głową z niedowierzaniem.
- Siadaj.
- Muszę wracać do pracy.
- Ok - brzmi to groźnie zwłaszcza, że wstaje, obchodzi niski stolik i zatrzymuje się koło mnie - Co głupiego zrobiliśmy? - nie wiem czy jest zły, bo wygląda na rozbawionego.
- Proszę mi nie kazać tego tłumaczyć, ale nie wyszło to na zdrowie żadnemu z nas.
- Mhm - wbija ręce w kieszenie - Znowu jestem tylko twoim szefem?
- Nigdy pan nie przestał nim być - tylko? Czy byliśmy kiedykolwiek czymś więcej?!
- Masz mi do jasnej cholery mówić po imieniu! - wybucha nagle, a ja odruchowo cofam się - O co chodzi Liv? Tak bardzo cię zdenerwowały te rzeczy? Czy gdziekolwiek znalazłaś jakieś kłamstwa na nasz temat? Wszędzie napisano tylko, że wygląda to na coś innego niż utrzymujemy! Naprawdę boisz się, że tata się na ciebie wkurzy?!
Zaciskam pięści i unoszę wysoko podbródek. Moje wściekłe spojrzenie nie robi na nim żadnego wrażenia, ale ja się czuję lepiej.
- Córeczki tatusiów już tak mają - cedzę, bo nie mogę rozluźnić szczęki.
Najpierw patrzy na mnie jak na wariatkę, później widzę jak coś mu świta i nagle jego oczy rozszerzają się, kiedy wszystkiego się domyśla...
- Liv - mówi ostrzegawczo.
- Muszę wracać do pracy. Do widzenia proszę pana.
Odwracam się na pięcie i ruszam do drzwi.
- Olivia!
Nie reaguje, a on mnie już nie zatrzymuje. Jestem tu trzeci raz i trzeci raz stąd uciekam. Byłabym wdzięczna, gdybym już nigdy nie musiała odwiedzać tego gabinetu. Oczywiście zbyt wiele sobie wyobraziłam, bo jestem zbyt naiwna. Ale jak mogłam nie być?! Był gwiazdką z nieba! Przystojny, niepokorny i jednocześnie szarmancki, bohatersko wyciągający mnie z opresji, zabawny... Jak mogłam nie dać się nabrać?! Musiałabym być taką wyrachowaną suką jak ta jego Alex! I to, że nie jest jego dziewczyną też powiedział specjalnie!
- Olivia! - zderzam się z Cedem, kiedy wychodzę z windy. Nie zauważyłam, nawet kiedy do niej wsiadłam.
- Przepraszam zamyśliłam się...
- Wszystko w porządku?
- Mhm.
- Możemy jeszcze raz przejrzeć te pytania?
- Daj mi pięć minut zaraz do ciebie przyjdę ok? - mijam go szybko i pędzę do swojego boksu. Błyskawicznie wycieram nieproszona łzę. Zostałam wydrwiona o dwa razy za dużo w ostatnim czasie. Mała Liv musi popracować nad twardszym tyłkiem 

2 komentarze:

  1. Oh, dobrze, okej, przyznaję się bez bicia: jestem szurnięta. Mam sterty wszystkiego do zrobienia, a ja od godziny 10 dnia dzisiejszego czytam e-booka. I przeczytałam. Kurcze, ta książka jest znakomita! I teraz już wiem co miałaś na myśli "ulepszona wersja Fifty". Jest ulepszona. Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Bardzo dziękuję, że mi ją poleciłaś, a teraz zmywam się nadrobić cały dzień... Jakoś wypadł mi z życiorysu.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. I troszkę boli mnie ten fakt... Nie ta książka została doceniona... A najgorsze jest to, że Crossa nikt nie chwali :/ Ja sama dowiedziałam się o nim buszując w empiku...

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!