środa, 6 marca 2013

Windy Hill Rozdział 13

Czuję się jak bomba zegarowa z zepsutym zapalnikiem. Mogę eksplodować w każdej chwili. Sen nie przyniósł ukojenia. Sen nie pomógł poukładać myśli. Jest do dupy! Jeślibym wczoraj nie napisała tego wywiadu on też byłby do dupy! Wszystko wykonuje automatycznie, zdania poprawiam, bo wydaje mi się, że powinny tak brzmieć. Piszę o hodowli storczyków i wypiekaniu ciasteczek wiśniowych... A kogo to obchodzi i kto to czyta?! Myślałam, że to poważna gazeta.
- Wyjdziemy razem na lunch? - Brittany próbuje tego co Brian. Nic się nie stało zostańmy przyjaciółkami. Nie dzisiaj i nie z moim nastrojem.
- Przepraszam cię, ale mam naprawdę paskudny dzień. Zostanę tutaj - nie czekając na jej odpowiedź zagłębiam się w przeglądaniu dzisiejszych wiadomości. Dopiero po porze lunchu, który spędzam sama w boksie stukając długopisem w blat dostaje konkretniejszą pracę na temat nałogów i nawet mnie to wciąga. Składam logiczne zdania, komponuje całą masę synonimów, ale nie czuję tego za bardzo. Nie zaskakuje tak jak wcześniej przed tym wszystkim. Kiedy kończę wszystko koło trzeciej odsyłam tekst obu panom. Opieram brodę na dłoniach i wpatruje się w pulpit laptopa. Zamieszanie. To jedyne co mam teraz w głowie. Szalone myśli i obrazy przewijają się jak w kalejdoskopie. Sceny z przyjęcia w domu, gdzie się poznaliśmy, z obiadu na którym tak bardzo mnie onieśmielał, spotkania w jego gabinecie, spacer w nocy po Manhattanie. Jak mogę nie czuć tego co ewidentnie czuje... To się działo naprawdę! Nie wymyśliłam sobie tych wszystkich uśmiechów, dowcipów, niby przypadkowych dotknięć... Mój telefon przesuwa się po blacie wibrując. Zerkam na numer, którego nie znam i zastanawiam się przez chwilę czy odebrać.
- Halo? - mruczę apatycznie.
- Olivio to jest do niczego - rozbawiona chrypka rozpala mi krew!
- William?!
- Kogo się spodziewałaś? Jakieś problemy z koncentracją?
- Śmiejesz się ze mnie? - uśmiecham się zupełnie absurdalnie.
- Sama się z siebie śmiejesz! Brak koncentracji i frustracja... Skąd ja to znam?
Staram się nie patrzeć w kamerę, ale ciężko, kiedy wiem że mnie teraz widzi...
- Przepraszam za artykuł zaraz go poprawię.
- Dasz radę? I nie śmieje się z ciebie, bo sam dzisiaj nie nie zrobiłem niczego sensownego.
- Naprawdę? - on też się tak czuje?
- Zajrzyj do szuflady.
- Co?
- W biurku masz szuflady Olivio - uśmiecha się - Zajrzyj do pierwszej.
Otwieram ją i widzę na wierzchu zaproszenie.
- Grzebałeś w moim biurku?
- Przeczytaj je i przyjdź do mnie za kwadrans - rozłącza się.
Biorę kopertę rozglądając się, czy nikt nie widzi i wyciągam z niej broszurkę w oliwkowo brązowych odcieniach, na której widnieje napis "Zaproszenie". Otwieram ją.

"Serdecznie zapraszamy pana Williama Hilla wraz z osobą towarzyszącą na coroczny zjazd zastępów Armii Stanów Zjednoczonych"

Poniżej podane są szczegóły dotyczące czasu, miejsca i takie tam. Po co mam to czytać? Hmm... William mówił mi coś na temat wojska na przyjęciu w domu... Chciał wstąpić do armii, ale zaczął rozkręcać biznes. Jego brat jest żołnierzem i to pewnie stąd to zaproszenie... Ok, no to już jedno wyjaśniliśmy pozostaje pytanie po co mi je dał? Mam przeczytać i przyjść do niego... No tak tylko, że wczoraj modliłam się, żeby już nigdy nie wracać do tego gabinetu! Ale to było zanim przyjechał wieczorem... Nie wiem jak dam radę spojrzeć mu w oczy! Wjeżdżam na górę windą i wszystko we mnie ożywa. Z każdym metrem, kiedy zbliżam się do niego moje ciało się pobudza... Jak mogę z nim rozmawiać po tym jak wczoraj prawie błagałam, żeby mnie dotknął?
- Cześć Fred - uśmiecham się.
- Cześć - jego uśmiech jest chyba szerszy niż ostatnio - Wchodź.
Zastaje go na kanapie. Siedzi i przygląda się monitorowi na ścianie. Podchodzę nie mogąc oderwać wzroku od tej pociągającej twarzy.
- Siadaj - uśmiecha się.
Robię krok w stronę sąsiedniej kanapy.
- Tutaj - klepie miejsce obok siebie - Nie bój się. Na wszelki wypadek kazałem ci przyjść przed innym spotkaniem - od razu odczytuje moje myśli - Fred cię ocali.
Siadam z ulgą, bo nogi mam coraz bardziej miękkie. Podaje mu zaproszenie.
- Pójdziesz ze mną? - pyta oglądając je jakby widział po raz pierwszy.
- Co?!
- Jest tu napisane "z osoba towarzyszącą". Czy pójdziesz ze mną na to przyjęcie?
- Dlaczego ja?
- Ponieważ bardzo bym tego chciał.
Rumienie się, kiedy mój puls przyspiesza.
- A Alex? - myśl trzeźwo!
- Co z nią?
- Jezu nie możesz będąc z jedną kobietą umawiać się z drugą! - odwracam się od niego zniechęcona.
- Nigdy z nią nie byłem i nigdy nie będę! Nie sądzę, żebyśmy się spotkali jeszcze po tym jak się zachowała.
- Słucham?
- Jakby ci to wyjaśnić... - odrzuca zaproszenie na stolik. Przekręca się w moją stronę - Alex była tylko moją kochanką Olivio. Nigdy niczym więcej.
- Aha - wyduszam z siebie, bo mam wrażenie, że coś ciężkiego siadło mi na piersi. Tylko kochanką. Ok...
- Livi... - uwielbiam, kiedy tak mówi! - Zauważyłaś pewnie, że impreza odbywa się w Waszyngtonie?
 - Tak...
- Jeśli tam ze mną polecisz zostaniemy na noc.
Nabieram mocno powietrza uświadamiając sobie, że właśnie proponuje mi... Jezu wypowiedzenie tego jest zbyt odważne!
- Nie będzie tam żadnych dziennikarzy i jeśli nie będziesz chciała nikt tutaj się nie dowie, że tam byłaś.
- Czy ty mi właśnie proponujesz sex? - ciężko mi to przechodzi przez gardło. Nie znam faceta nawet miesiąc!!
- A czy ty go nie chcesz? - nagle jest o milimetr ode mnie - Czy gdybym cię teraz dotknął odepchnęłabyś mnie?
Siedzi bardzo blisko i wystarczy, że się pochylę, a... To zbyt kuszące!
- Zobacz co robię w każdej wolnej chwili odkąd tu jesteś - opiera się odsuwając i kiwa głową na ekran. Klika pilotem i na całej wielkości pojawia się obraz mojego piętra. Przesuwa kamerę i widzę swoje puste biurko.
- Obserwujesz mnie?!
- A to robię dzisiaj od samego rana - naciska guzik i kamera podjeżdża tak blisko, że prawie można odczytać tekst kartek leżących na blacie - Obserwuje twój każdy nerwowy gest, każde drżenie dłoni, przeczesanie włosów, każdy znak frustracji. To się robi nie do zniesienia Livi.
- Jezu... - szepczę, kiedy znowu odwracam na niego wzrok. Jego oczy są ciemne, ale nie w ten groźny sposób. Tak ciemne jak wczoraj...
- Poleć ze mną.
Wpatrujemy się w siebie zupełnie bez słowa, bez gestu i na granicy samokontroli.
- Poleć - powtarza.
- Polecę - odpowiadam zadziwiając sama siebie. Nie decyzją jaką podjęłam pod wpływem chwili, ale pewnością z jaką to wypowiedziałam. Widzę jak źrenice mu drgają i wiem już, że w tych niesamowitych, zagadkowych oczach znajdę wszystkie odpowiedzi, których on mi nie udzieli.
- Ale teraz już pójdę - mówię spokojnie wstając i ruszając do drzwi.
- Livi - dogania mnie. Zatrzymuje się i stajemy naprzeciwko siebie - Jesteś pewna, że nie będziesz tego żałowała?
- Jestem pewna, że bardziej bym żałowała, gdybym musiała się zastanawiać jakby to było, gdybym poleciała - nie wiem skąd we mnie tyle odwagi, ale patrzę mu w oczy i ani nie mrugnę.
- Kiedy już tam będziemy nie pozwolę ci uciec. Nie będziesz miała odwrotu.
Mówi groźnie, ale tylko dlatego, że widzi jaki to wywołuje efekt. Uśmiecham się lubieżnie nie poznając sama siebie.
- W takim razie do jutra szefie - odwracam się spokojnie i wychodzę. - Pa Fred! - macham mu na pożegnanie. Serce mi wali, uśmiecham się i czuje palące podniecenie. No proszę pierwszy raz nie uciekam!

W drodze do domu rozważam wszystkie za i przeciw. Jest moim szefem i mogę przez to stracić pracę... Już prawie straciłam! Ma zwyczaj posiadać kochanki, więc wpadnę w ich szeregi. Jak to wygląda? Eksploatuje każdą do znudzenia, czy wybiera na którą ma w danej chwili ochotę? Nieprzyjemne ciarki przebiegają mi po kręgosłupie. To wstrętne! No i jest jeszcze jedno "ale". Chyba nie jestem najlepsza w te klocki... CHYBA??!! Małe niedopowiedzenie! Chłopak mnie zdradzał, bo nie potrafiłam go zadowolić... Bo coś jest ze mną nie tak i nie jestem się w stanie oddać podczas stosunku tak jak powinnam. Może to ma związek z tym, że jestem taka mało rozwinięta jako kobieta? Może ja jestem jakąś impotentką?! Ale jak w takim razie wyjaśnić to co się ze mną dzieje przy Williamie? A jaki jest plus tego wszystkiego? Tylko jeden. Tylko fakt, że William jest Williamem sprawia, że nie pragnę niczego innego i minusy, które mogłabym wymieniać całą noc znikają bez śladu.
- Stacy nie będzie mnie przez weekend - mówię na dzień dobry.
- Jakiś ciekawy wyjazd? - układa kwiaty w wazonie w holu.
- Mam nadzieję, że ciekawy... - mruczę uciekając na górę. Nie powiem jej... Jeśli coś nie wypali będę się czuła jak skończona idiotka, a wtedy nie chcę się tym z nikim dzielić.

Napisał mi tylko maila z informacją, że mam być gotowa w południe. Nie pakuje zbyt wiele. W zasadzie tylko kosmetyki, bieliznę i ubranie na następny dzień. W zależności od tego jak skończy się noc powinnam wziąć coś eleganckiego, lub dres... Jestem zestresowana jak przed pierwszym razem! W sumie jak tak sobie teraz myślę to będzie mój pierwszy raz, jeśli do niego dojdzie! Mój pierwszy raz z mężczyzną. Bo Rob był małym chłopcem w porównaniu do Williama. Z nerwów pożeram podwójną porcję tostów. Stacy wykazuje się profesjonalizmem i nie zadaje żadnych pytań. W zasadzie od rana milczymy. W samo południe gong przy drzwiach doprowadza mnie do skrajnej nerwicy. Czemu jej nie powiedziałam?! Przecież jak teraz zobaczy Williama wszystko stanie się oczywiste!
- Dzień dobry. Jestem Jack i przyjechałem po pannę Shelly.
To nie William... Chociaż tyle.
- Już idę Stacy - mówię, kiedy odwraca się w stronę schodów - Witaj Jack, to wszystko co mam.
Podaję mu niewielką walizkę i suknie w szarym worku starannie zabezpieczoną przed zniszczeniem.
- Witam proszę pani.
Jack nie jest kierowcą jak myślałam na początku. To ochroniarz co widać w każdym ruchu, w całej postawie i wybrzuszeniu marynarki... Przy takich rozmiarach ciężko ukryć pas z bronią. Ma z pięćdziesiąt lat, ale oczy bystre jak u młodego chłopaka. Założę się, że potrafi być szybszy i silniejszy od niejednego zakapiora. Bierze moją walizkę i suknie nie do końca wiedząc jak sobie z nią poradzić.
- Możesz ją złożyć na pół. Nie zagniecie się.
Kiwa głową wyraźnie uspokojony i idzie do samochodu zaparkowanego przed wejściem. To limuzyna, którą wracaliśmy z klubu. Stoję ze Stacy w wejściu i czuje się winna...
- Wrócę w niedzielę zapewne po południu - uśmiecham się - Mam telefon jak coś będziemy w kontakcie.
Uśmiecha się uprzejmie, a mnie serce pęka. Nie chcę, żeby znała swoje miejsce, nie chcę, żeby uważała mnie za dorosłą! Chcę, żeby teraz powiedziała "Liv robisz źle! Masz nie lecieć!". Niestety kończy się tylko wymianą spojrzeń i nie powstrzymywana przez nic i nikogo ruszam w otwarte drzwi limuzyny.

Parkujemy na płycie prywatnego lotniska przy samolocie czarnym jak noc z niewielkim białym globusem na ogonie. Tata też często korzysta z tego lotniska, chociaż nie ma swojego własnego samolotu, na wszystkie spotkania lata rządowym. Czuję się strasznie. Jak dziwka... Cały czas dźwięczą mi w głowie jego słowa. Jeśli się zdecyduje nie będzie odwrotu! Nie puści mnie. To ekscytujące i straszne zarazem. Co nawet jeśli jakimś cudem wszystko się uda i to będzie wspaniały sex? Co jeśli się nie zbłaźnię i jemu również będzie dobrze? Wrócę jako szczęśliwa kochanka Williama Hilla i zajmę się redagowaniem artykułów? Będziemy się spotykać od czasu do czasu na sex... Nie chcę czegoś takiego. Nie jestem jedną z tych pięknych wyrachowanych kobiet, które potrafią korzystać z takiego układu! Drzwi samochodu się otwierają i wysiadam zastanawiając się cały czas, czy nie zawrócić. Jeszcze mogę... Później już będzie za późno... Wygładzam prostą szarą sukienkę, odwracam się w stronę samolotu i wtedy go zauważam. Stoi oparty o schodki i rozmawia przez telefon. Czarna plama na tle czarnego samolotu... Ubrany w dopasowaną koszulkę z krótkim rękawem i jeansy sprawia, że muszę się asekuracyjnie złapać dachu samochodu. Widzę jego ciało tak dokładnie jak nigdy wcześniej. Wygląda wręcz barbarzyńsko i to chyba jest najlepsze określenie. Przełykam ślinę i ruszam powoli przed siebie. Czy chce teraz uciec? I tak i nie. Nie mogę się oprzeć czemuś takiemu, więc podchodzę, ale jednocześnie mam świadomość, że nie jestem na coś takiego gotowa.
- Przypuszczam, że nie odpuści - mówi do telefonu patrząc na mnie intensywnie - Prześlij mi wszystko na maila przejże w czasie lotu.
Zatrzymuję się kilka kroków od niego i ciesze się, że mam na nosie duże, ciemne okulary chociaż częściowo tuszujące fascynację wymalowaną na twarzy. Trzymając w obu dłoniach przed sobą torbę czekam w bezruchu aż skończy rozmawiać. Analizuje każda żyłkę na umięśnionej ręce, każdy ciemny włosek na przedramieniu i znowu się zaczyna... Tępe, bolesne pulsowanie.
- Ok - kontynuuje - Zajmiemy się tym jak tylko wrócę. Sprawdź jeszcze raz dokładnie nagrania, może coś nam umknęło... Dobra Morgan muszę już kończyć. Do usłyszenia - rozłącza się i opuszcza rękę z telefonem wzdłuż ciała. Jeden kącik ust podskakuje mu w uśmiechu.
- Jesteś - odzywa się.
- Myślałeś, że stchórzę?
- Byłbym bardzo zawiedziony... - wyciąga do mnie rękę, a ja podchodzę bliżej, ale nie mam odwagi wykonać żadnego gestu, żeby nie skończyło się rzuceniem na niego. Znowu jego usta drgają w uśmiechu, kiedy również robi krok w moją stronę. Wstrzymuje oddech, bo ręka wolna od telefonu obejmuje mnie w pasie i William pochyla się całując mnie w policzek. Przysuwa mnie przy tym do siebie w taki sposób, że nasze ciała stykają się mocno ze sobą. Prawie jęczę z zawodu, kiedy się odsuwa. To nie możliwe, żeby miał na mnie aż taki wpływ!
- Cieszę się, że jesteś. Wskakuj - kiwa głową na samolot opuszczając rękę. Łapę się mocno poręczy, kiedy zaczynam wchodzić na górę. Idzie tuż za mną i jestem do bólu świadoma jaki widok mu serwuje. Prawie paraliżuje to moje ruchy i oddycham z ulgą, kiedy w końcu docieramy na górę. Samolot ma bardzo przyjemne wnętrze pomijając mało gościnną kolorystykę czerni i bieli. Fotele i kanapa wyglądają na bardzo wygodne i dostosowane do długich lotów. O dziwo są tu tylko cztery miejsca, a większość przestrzeni zajmuje część salonowa. Nie lubi tłoku?
- Rozgość się - mówi tak blisko mojego ucha, że przebiega mnie milion dreszczy.
Nie mając wielkiego wyboru siadam na jednym z czterech foteli. Tym ustawionym tyłem do kierunku lotu i przy oknie. William siada naprzeciwko mnie przy przejściu, czyli dokładnie po skosie. Po chwili rozlega się głos pilota informujący o starcie.
- Zapnij pas - upomina mnie William. Uśmiechając się wykonuje polecenie. Rozprasza mnie potwornie. Jak jeszcze nigdy dotąd.
- Z czego się śmiejesz?
- Nie jesteśmy w pracy, nie możesz mi tu wydawać poleceń.
- Słuszna uwaga - również się uśmiecha - Przepraszam, że sam po ciebie nie przyjechałem, ale chciałem ci zapewnić dyskrecję.
- Domyśliłam się.
Patrzę przez małe okienko, kiedy bezpieczny dom pozostaje daleko w dole. Przepadło. Już się nie wycofam.
- Stresujesz się?
Poprawiam się na fotelu jakby to on był niewygodny, a nie pytanie.
- Chyba tak.
- Niepotrzebnie. Przysięgam, że nie pożałujesz ani minuty czasu spędzonego ze mną.
Znowu nabieram głęboko powietrza nie wiedząc co na to odpowiedzieć.
- Jeśli nie masz nic przeciwko muszę chwile popracować. Nie powinno mi to zając więcej niż pół godziny.
- Bez obaw. Jakoś sobie poradzę.
Odpina pas i wstaje.
- Ale później będę już cały dla ciebie - odchodzi do kanapy po przeciwnej stronie przejścia i siada na niej.
Cały dla mnie! Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie wszystkich walorów takiego okazu mężczyzny. Nieodparte pragnienie poczucia go w jakikolwiek sposób ciągnie moje oczy po długich nogawkach czarnych jeansów zatrzymując się na lekkim uwypukleniu rozporka, które zostaje brutalnie zasłonięte przez laptopa. Nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że patrzy na mnie. Patrzy i widzi moje głodne spojrzenie. Nie wiem teraz do końca czy to dobrze czy źle, bo w stanie w jakim jestem mało mnie to obchodzi. Sięgam po torbę i wyciągam z niej lekturę jaką zabrałam na drogę. "Życie Pi"... Zdaje się lekkie i przyjemne. Przynajmniej takie sprawia wrażenie po opisie na okładce. Nie ukrywam, że przez pierwsze kilka minut czytam pierwszą stronę. Nie jest to łatwe, bo dochodzę do połowy i zdaję sobie sprawę, że nie wiem o czym czytam... Ale, kiedy już udaje mi się przebrnąć przez początek książka okazuje się naprawdę bardzo miłą lekturą. Nawet nie wiem kiedy zrzucam buty i opieram nogi o sąsiedni fotel. W każdym razie mija na pewno więcej niż pół godziny, kiedy William siada koło mnie.
- Co czytasz?
- Uważasz, że można wierzyć w Sziwę, Jezusa i Allaha jednocześnie? - zupełnie zapominam gdzie i z kim się znajduje.
Wyciąga mi książkę z ręki i patrzy na okładkę.
- Skąd to znam?
- Nie wydawałeś - próbuje ją odebrać, ale odsuwa ją za każdym razem jak wyciągam rękę - Wychodzi do kin niedługo - odpowiadam w końcu.
- Książka opowiadająca o religiach? Kim jest Pi?
- Imię nadano mu po francuskim basenie... Bo jego wujek pływał... Bo miał chude nogi i szeroką klatkę piersiową... - milknę zdając sobie sprawę, jak to brzmi. Sięgam jeszcze raz po książkę, ale znowu ją odsuwa.    
- Nie będziesz czytała o przypakowanym wujku kolesia, któremu imię nadano na cześć basenu - odrzuca książkę na kanapę na której siedział.
- Wujek nazywa się Mamaji...
- Mama Ji? - oczywiście źle zrozumiał - Dlaczego mówił do wujka mama?
- Jezu, ale ty jesteś oporny! Mamaji to jedno słowo!
- Jestem oporny? - prycha urażony - A ty masz ładne nogi.
Zerkam szybko w dół. Hmm rzeczywiście pomijając, że mam je wyciągnięte i zarzucone leniwie jedna na drugą, to jeszcze sukienka podjechała niebezpiecznie wysoko.
- Rzeczywiście nie najgorsze - poprawiam się.
- To po co je chowasz?
Doskonale wiem do czego dąży! Wystarczy, że na chwilę stracę czujność a będzie ze mną wyprawiał cuda!
- Opowiedz mi o tym przyjęciu.
Obserwuje mnie jak odsuwam się pod samą ścianę i zakładam ręce na piersi. Zdziwiony?
- A co chcesz wiedzieć?
- Zapraszają ciebie, czy to brat cię wkręca?
- Pamiętasz? - wraca jego normalna, poważna mina i od razu żałuję, że zaczęłam temat - W sumie i to i to. Zapraszają mnie, ale to brat naciska, żebym się pojawił.
- Gdzie służy twój brat?
- Marines - zamyśla się przez chwilę - Podobnie jak ja zanim zrezygnowałem.
- Byłeś Marines? - nie potrafię zetrzeć podziwu - Dlaczego zrezygnowałeś?
- Już ci mówiłem.
- Teraz powiedz prawdę.
- Dlaczego uważasz, że nie mówiłem prawdy?
- Poprawka. Powiedz całą prawdę.
Uśmiecha się bardzo delikatnie wpatrując w buty na wysuniętych do przodu nogach. Jest jakiś dziwny... Jakby smutny. Melancholijny?
- Czasami po prostu nie jesteś już w stanie gdzieś wrócić - mówi cicho.
Wiedziałam, że to nie gonitwa za fortuną popchnęła go do odejścia z służby!
- Co się stało? - podciągam nogi pod siebie.
Przez chwile boję się, że nie ma ochoty o tym rozmawiać, albo przynajmniej nie ze mną, ale oddycham z ulgą, kiedy podejmuje opowieść.
- To było w Iraku pięć lat temu. Misja zwiadowcza, która zakończyła się niepowodzeniem.
Otaczam się ramionami, kiedy wyobrażam go sobie na polu bitwy.
- Mojego towarzysza dorwał wróg, a mnie udało się schować. Miałem dwie opcje. Albo przeczekać i wrócić do bazy kiedy odejdą usatysfakcjonowani tylko jedną zdobyczą, albo przeczekać chwilę i spróbować go odbić.
- Nie zostawiłeś go.
- Skąd ta pewność?
- Nie wiem...
- Nie zostawiłem. I udało mi się.
- Za jaką cenę?
- Kilku blizn - wzrusza ramionami i nie mam odwagi już więcej pytać... Patrzę na to przez pryzmat wojny, terroryzmu i okrucieństwa i dla mnie nawet jedna blizna jest oznaką heroizmu. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić co przeżył i chyba nawet nie chcę wiedzieć co się z nim działo, skoro nie może już tam wrócić.
- Cieszę się, że cię wtedy nie znałam - wymyka mi się samo.
- Dlaczego?
- Umarłabym ze strachu, jakbym nie wiedziała co się z tobą dzieje.
Wyobrażam sobie sytuacje w której czekam na informacje o zaginionym w Iraku Williamie i nerwowy skurcz przeszywa mi serce. Napotykam jego wzrok i ledwo rozpoznaje ciepłe, przyjemne spojrzenie. Ulotna, krótka chwila w której nie jest biznesmenem, szefem, kochankiem, miliarderem tylko sobą. Williamem sprzed tego wszystkiego.
- Musisz się martwić o brata?
- Na razie stacjonuje w bezpiecznym miejscu. Na tyle spokojnym, że może pojawić się na przyjęciu.
- Na pewno cieszysz się ze spotkania.
- Tak! Najprawdopodobniej pokłócimy się zanim wejdziemy na salę!
Uśmiecham się bo widzę go jako beztroskiego i droczącego się z bratem. W sumie bardzo chciałabym go takim zobaczyć. Powinien się więcej śmiać.
W głośniku rozlega się głos pilota informujący o warunkach pogodowych i zgodzie na lądowanie, więc siadam prosto i przezornie zapinam pas zanim zwróci mi na to uwagę. Chcę go poznać z czasów, kiedy był bardziej beztroski. Marzę o tym, żeby poznać go jakkolwiek podczas, gdy nie wiem jak potoczy się najbliższe kilka godzin!

2 komentarze:

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!