sobota, 2 marca 2013

Windy Hill Rozdział 10

"William Hill zaszokował wszystkich śmiałym przemówieniem"

"Pan Hill zdecydował się na bardzo odważny krok ubierając w słowa to co wszyscy wiemy od dawna"

"Shelly zdobywa poparcie mniejszości"

"Hill rewolucjonizuje Bronx!!!"

"Alexandra Lacroix dumna ze swojego partnera. Ślub wisi w powietrzu"

"Kim jest Olivia, której imię było jedynym miło wypowiedzianym akcentem?"

"HILLS COMPANY PODBIJA AMERYKĘ POŁUDNIOWĄ!!!"


To tylko niektóre nagłówków na pierwszych stronach gazet. William stał się bohaterem narodowym. Dzięki połączeniu wszystkich moich notatek i oficjalnego tekstu w całość. Słuchałam jeszcze raz całości i wszystkie materiały jakie do niego użył miał ode mnie. To bardzo miłe. Rano na biurku zastaje tylko granatowego pendriva z załączoną karteczką. "Nagranie z wywiadu. Napisz artykuł"
Podpinam go razem z słuchawkami do laptopa i przesłuchuje wszystko. Coś nowego... awansowałam w hierarchii i już nie robię korekt? To jakiś mało znany polityk, który pod obstrzałem pytań Brittany odpowiada na pytania. Słucham tego raz, później drugi i robię krótką przerwę. Muszę się ogarnąć, bo na razie nie potrafię nawet powiedzieć z kim przeprowadzany jest wywiad nie wspominając o wyciąganiu z niego jakiś części mniej i bardziej ważnych. Pocieram czoło ściągając słuchawki.
- Jak się pani dzisiaj ma pani redaktor? - Brian zatrzymuje się koło mnie.
- Błagam nie dokuczaj mi z tego powodu... Nie planuje się pod tym podpisywać.
- Spokojnie, żartuje tylko. Nie naśmiewamy się tu z niczyich sukcesów, tylko gratulujemy i zazdrościmy - opiera się łokciem o niską ściankę działową - Jesteśmy dzisiaj umówieni?
- O tak! Przyda mi się wycisk fizyczny!
- O piątej na dole?
- Jasne.
Kiedy zostaje sama piszę SMSa do Roba.
"Jak mogę Ci oddać klucze?"
Zakładam słuchawki i odsłuchuje po raz kolejny nagranie. Wszystko zaczyna się klarować. Nie jestem dzisiaj w najlepszym humorze głównie dlatego, że moi domownicy dwie godziny temu wyjechali na drugi koniec świata i w momencie, kiedy wyszli poczułam się strasznie samotna i już okropnie za nimi tęsknie. Najdziwniejszym było jeść śniadanie przy wielkim stole w samotności. Stacy mnie zagadywała kręcąc się w tą i z powrotem i cieszę się, że chociaż ona tam została. Słuchając wywiadu raz za razem po godzinie mam gotowy szkic. Kolejne czterdzieści minut później szkic zamienia się w wersję wstępną, którą mogę pokazać Clayowi.
Kiedy zerkam na telefon mam osiem nieodebranych połączeń. Wszystkie od Roba. Oddzwaniam i odbiera po pierwszym sygnale.
- Liv... - wcale nie tęskniłam za tym głosem!
- To jak mogę ci oddać klucze? - pytam szybko i rzeczowo.
- Możemy się spotkać w czasie lunchu?
- Raczej zjem w biurze. Mogę je podrzucić na recepcję?
- A mogę sam po nie podejść?
- Kiedy?
- Nie chcę przeszkadzać. Jak będziesz wychodziła mogę poczekać przed wejściem - jak taktownie...
- Ok bądź o piątej przed wejściem. Ale nie możesz się spóźnić, bo jestem umówiona.
- Jasne... Do zobaczenia.
Rozłączam się i szukam wzrokiem Claya. Nie chce mi się wstawać, a on zawsze gdzieś tu się kręci.
- Już? - pojawia się tuż za mną.
- Wystraszyłeś mnie... Tak już skończyłam, proszę - podaje mu granatową kosteczkę.
- Zobaczymy co gwiazdeczka schrzaniła tym razem.
Już otwieram usta, żeby mu się odgryźć, ale powstrzymuje się w porę, zwłaszcza, że pochyla się już nad kimś innym. Co za drań! Dlaczego z góry zakłada, że to nie będzie dobre?! Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo mnie tym demotywuje! W sali powstało jakieś dziwne zamieszanie. Niby nic, ale ciche pomruki zataczają się dookoła i atmosfera jakby zgęstniała. Dociera do mnie coraz głośniej powtarzane dzień dobry. Szybkie kroki poprzedzają ciche ale wyraźne słowa zaprawione niezwykle zmysłową chrypką.
- Witaj Olivio.
Błyskawiczne i przelotne... Kiedy podnoszę głowę widzę już tylko jego szerokie plecy. Zatrzymuje się koło Claya i podaje mu kartkę.
- Zanieś to na dół i dopilnuj, żeby wyszło za pięć minut.
Clay nie daje po sobie poznać jak bardzo dziwi go obecność Williama.
- Jasne już się tym zajmuje - bierze od niego kartkę.
- I oddaj mi pendriva - wyciąga otwartą dłoń przed siebie.
- Ale jest jeszcze nie sprawdzony.
- Sam się tym zajmę - nie opuszcza ani dłoni, ani wzroku. Clay wyciąga z kieszeni pamięć i podaje mu ją. William nie czekając na nic więcej odwraca się i idzie prosto do jego gabinetu i zamyka za sobą drzwi. Clay mija mnie obrzucając chyba najbardziej jadowitym spojrzeniem na jakie go stać. Kulę się w sobie, bo wygląda jakby miał mi za chwilę przyłożyć...
- Co go tu sprowadza...? - Brittany zatrzymuje się koło mnie.
- Nie wiem, ale właśnie sprawdza mój artykuł napisany do twojego wywiadu.
- O cholera... - robi wielkie oczy - Wiesz, że jak tu pracuję na naszym piętrze był może... raz?
- Co on tu robi? - tuż obok Brittany zatrzymuje się Ced.
- Nie wiadomo - czuje się coraz bardziej nieswojo. Dlaczego uważają, że będę wiedziała co Hill tu robi?!
- Słyszałem, że idziecie z Brianem na siłownie? - Ced opiera się podobnie jak wcześniej Brian o ściankę działową.
- Tak... Muszę się troszkę poruszać.
- Wydaje się, że cię bardzo polubił... - zaczyna ze mnie drwić po przyjacielsku.
- A dlaczego miałby mnie nie lubić? W piątek zostałam singielką, więc teraz wszyscy mogą mnie lubić...
- O kurcze! Przykro mi - Brittany wygląda na zmartwioną.
- A mnie nie! - wzruszam ramionami wywołując ich zdziwione uśmiechy.
- O! Dzień dobry panie Hill - Brittany sztywnieje i uśmiecha się szeroko ruszając przed siebie.
William z ręką w kieszeni zatrzymuje się przy moim stanowisku.
- Dzień dobry panie Hill - Ced kiwa mu wesoło głową - To przedyskutujemy to jeszcze - mówi do mnie i dosłownie znika.
- Dzień dobry panie Hill - zakładam ręce na piersi i patrzę na niego sugestywnie.
- Nie dąsaj się, nie z każdym jadam gyrosa. Włącz to - oddaje mi pendriva i przysiada na brzegu biurka. Ledwo oddycham, kiedy jego udo otoczone ciemnym, drogim materiałem znajduje się na wyciągnięcie ręki. Wpinam urządzenie do laptopa i szczypię się w nogę pod biurkiem na otrzeźwienie.
- Liv samo się nie włączy...
- A racja - uśmiecham się zażenowana i wyciągając rękę spod biurka uderzam mocno o blat - Au! - zaciskam zęby. Coraz lepiej... Z każdym spotkaniem coraz lepiej... Klikam otwierając materiał na którym pracowałam. William pochyla się nade mną opierając jednym łokciem o kolano. Jest blisko... Za blisko.
- Daj jej w końcu spokój...
- Komu?
- Ręce. Sporo ostatnio przeszła.
I błagam, błagam, błagam niech nie komentuje tego rumieńca!
- Wszystko jest w porządku, tylko w tym miejscu - pokazuje długopisem ostatni akapit, a ja śledzę złote spinki w mankietach - Musisz być bardziej obiektywna. Bardzo podoba mi się twoje zdanie, ale nie każdemu musi. Musisz pozwolić czytelnikowi wyrobić własną opinie - prostuje się nagle - Wysłałeś?
To Clay zatrzymuje się koło nas.
- Tak za godzinę będzie na miejscu.
- Dobrze - wraca z powrotem do mnie - Zmień tylko ten kawałek i odeślij mi to na maila ok?
- Jasne.
- Clay idź do mojego gabinetu i tam na mnie zaczekaj.
- Ok - Clay przesuwa po mnie obojętnym spojrzeniem, kiedy odwraca się i wraca do windy.
- Masz jakieś plany na lunch? - przenosi wzrok z monitora na mnie, a ja nie wiem, gdzie się podziać. Boksy nie są ciasne, ale nie są też gabinetami, więc jesteśmy o centymetry od siebie. Odbieram go prawie wszystkimi zmysłami. Tylko zmysł smaku pozostaje niezaspokojony...
- Nie... - znajduję w końcu punkt zaczepienia w plamce na wyświetlaczu telefonu, którą trzeba koniecznie wyczyścić.
- W takim razie o dwunastej w głównym holu na dole - wstaje i odchodzi.
Czuję jego obecność jeszcze przez kilka minut. Siedzę nieruchomo wpatrując się w tekst na monitorze, a jego słowa dźwięczą mi w uszach. Stopniowo rośnie w mojej podświadomości do pozycji mentora. Uwagi jakie miał Clay do moich tekstów były kąśliwe i nieprzyjemne. William... Cokolwiek teraz powiem pozytywnego na jego temat będzie totalnie nieobiektywne! Jedenasta... Do lunchu muszę mu to odesłać, więc nie myślę o głupotach tylko biorę się do roboty!

Oczywiście skończyłam wszystko w pół godziny... Sprawdziłam, odesłałam i czekam. Czekam, czekam, czekam. Nie doczekałam się... No cóż za trzy minuty dwunasta biorę torebkę i idę do windy. Mam stado motyli w brzuchu i jestem bardzo, ale to bardzo podekscytowana. Tym, że idę na lunch z szefem, który ma narzeczoną... Żałosne! Bo tak to sobie wydedukowałam i wydaje się całkiem oczywiste. Nie jest jego dziewczyną, ale ślub wisi w powietrzu... Grzebię w torebce w poszukiwaniu błyszczyka, kiedy drzwi windy rozsuwają się. Odkręcam go robiąc krok do przodu unosząc głowę i od razu nabijam się na ciemne oczy.
- O Jezu - kładę rękę na wysokości serca - Ale mnie wystraszyłeś! - jestem dzisiaj strasznie płochliwa...
- No, bo przecież nie można się spodziewać, że kogoś zastaniesz w windzie.
Patrzę na niego chwilę, ale nie jest zły... Nie wiem dlaczego miałby być, ale to pierwsza rzecz jaka mi przyszła do głowy.
- Myślisz, że to stosowne iść na lunch z szefem? - opieram się podobnie jak on ramieniem o ścianę i w końcu używam błyszczyka ściskanego w dłoni.
- A uważasz, że wypadałoby mu odmówić?
Wiem dlaczego nie mogę go rozgryźć! Wszystko mówi utrzymując tą swoją maskę na twarzy. Nie uśmiecha się, nie krzywi, nie porusza nawet brwiami. Ale jest taki tylko w miejscach publicznych, bo kiedy byliśmy sami... Kiedy byliśmy sami śmiał się i żartował zupełnie bez problemu z operowaniem mimiką.
- Chcesz pojeździć góra dół? - odzywa się cicho.
Drzwi windy się otworzyły, William czeka, żeby puścić mnie przodem, a ja gapie się w podłogę holu.
- Nie koniecznie... Pewnie wymyśliłeś coś fajniejszego - już nawet nie przejmuje się za bardzo robieniem z siebie dziwaczki w jego towarzystwie, powinien przywyknąć. Wychodzę i czekając, aż zrówna się ze mną krokiem i wychodzimy na zewnątrz. Czarny mercedes stoi już na swoim miejscu. William otwiera mi drzwi od strony pasażera i wsuwam się na siedzenie. Bierze kluczyki od portiera i siada za kierownicą.
- Dlaczego nie korzystasz z usług szofera?
- Lubię prowadzić.
- Nawet po zatłoczonym mieście?
Nie odpowiada nic, więc tyle ze swobodnej konwersacji! Co ja tu robię?! Patrząc przez okno obserwuje jak powolutku przesuwamy się do przodu. William skręca w pierwszą ulicę i dociska gaz. Tutaj ruch jest mniejszy, ale nadal jest!
- Co ty robisz? - pytam przerażona łapiąc się fotela. Nie zwalniając manewruje pomiędzy szeregiem taksówek.
- Jadę - uśmiecha się.
Od razu przykuwa całą moją uwagę. Uśmiechnął się! Pędzimy dalej zakorkowaną ulicą na milimetry wymijając trąbiące samochody i w ostatniej chwili mieścimy się na światłach. Sprawia mu to przyjemność, bo pomimo koncentracji na ustach majaczy ten wesoły uśmieszek, który tak bardzo mi się podoba. Przestaje się bać, bo przecież doskonale wie co robi. Nie obiłby siebie, samochodu i niewinnych ludzi dla zabawy. Mam przynajmniej taką nadzieję... Nawet zaczyna mnie bawić oburzone spojrzenie większości kierowców przesuwających się w bezpiecznym ślimaczym tempie. Parkujemy pod japońską restauracją i aż mi ślinka cieknie na samą myśl o tym co mają tu w menu.
- Nie bałaś się? - pyta nadal z ręką na kierownicy.
- Miałam nadzieje, że za bardzo lubisz swój samochód, żeby go poobijać - uśmiecham się i wysiadam. Jeść!
 
Oczywiście stolik był wcześniej zarezerwowany. Znajduje się w oddzielonej części sali odgrodzonej od reszty pięknymi parawanami w kształcie barwnych, japońskich wachlarzy. Na ścianie koło naszego stolika znajduje się niesamowita mozaika z barwionego piasku i szkła przedstawiająca kwitnące drzewo wiśniowe. Jesteśmy z daleka od zdradzieckich okien i innych klientów. Zamawiam Onigiri i zestaw Konnichiwa, a William kaczkę zapiekaną w ryżu i butelkę Sake.
- Długo walczyłaś, zanim pozwolili ci zostać?
Domyślam się, że chodzi mu o rodziców.
- To oni walczyli. Ja powiedziałam raz, że zostaje.
- Indie są warte zwiedzenia.
- Zwiedzenia owszem. Oni będą bezwstydnie dwa tygodnie leżeć przy basenie i sączyć drinki. Nawet na plaże nie pójdą! Zresztą od dziecka latam do Japonii, Emiratów, na Wyspy Zielonego Przylądka, Madagaskar, do Tajlandii... Marzy mi się Francja, Rzym, Austria, Hiszpania!
- Więc wolisz pracować niż leżeć przy basenie i zwiedzać zimną Austrię, niż być w rajskiej Tajlandii?
Wyobrażam sobie jak razem leżymy przy basenie i sączymy drinka... Ok wyobrażam sobie jak razem leżymy i już dalsza sceneria przestaje mieć znaczenie...
- Lubię pracować i lubię Europę - mówię, kiedy mała, szczuplutka Japoneczka stawia przed nami glinianą karafkę z Sake. Nalewa nam do takich śmiesznych kubeczków i kłaniając się nisko odchodzi. Upijam łyk, bo nie jestem jakąś specjalną fanką tego trunku.
- I właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać - zmienia ton, a moje kończyny automatycznie sztywnieją. Upijam jeszcze łyk Sake na dodanie odwagi.
- Artykuł do poprawki?
- Nie - zatacza palcem koło po brzegu swojego kubeczka. Przy jego dłoni wydaje się jeszcze mniejszy - Artykuł jest już w porządku. Od dzisiaj chcę, żebyś wszystkie wersje swoich tekstów przesyłała również do mnie. Bezpośrednio, nie przez Claya.
- Dlaczego?
- Kazałem mu przesyłać wszystkie twoje prace i to co mi wysyłał było najwyżej przeciętne.
- Mówił, że są w porządku... Kazał mi je poprawiać w kółko i w kółko, aż osiągnęły taki efekt... - tłumacze szybko. To w sumie nie były MOJE teksty, tylko Claya... Dlaczego mam za to obrywać?!
- Wiem i czytając przemówienie jakie mi napisałaś kompletnie mi się to nie zgadzało. Dlatego, kiedy wspomniałaś w piątek o rygorystyczności Claya pomyślałem, że to jego wina. Dlatego dzisiaj sam sprawdziłem pierwowzór tego co napisałaś i tak jak myślałem był dużo lepszy niż to co prawdopodobnie bym dostał jako wersję ostateczną.
Rumienie się wygrywając bitwę, którą zapoczątkował Clay. Kelner podaje nam dania kładąc obok do wyboru sztućce i pałeczki. Obydwoje w tym samym czasie sięgamy po pałeczki.
- Więc dlaczego kazał mi pisać co innego?
- Dziwnie to tłumaczył, ale teraz już wie, że będzie to przechodziło również przeze mnie. Gdyby robił jakieś problemy... Źle cię traktował, był niemiły, cokolwiek... Powiesz mi o tym prawda?
Cieszę się, że mam jedzenie w ustach i mogę tylko kiwnąć głową na znak zgody.
- Mają tu najlepszy ryż na świecie! -  ekscytuje się - Próbowałyśmy go odtworzyć z Stacy miliony razy, ale nic z tego.
- Gotujesz?
- Zbyt wielkie słowo! Lubię spędzać czas ze Stacy, a ona ciągle coś gotuje. Ja w większości czasu, albo siekam starając się nie poucinać palców, albo po prostu ją obserwuje. Chociaż na to rzadko mi pozwala - krzywię się zawiedziona.
- Nie macie klasycznego podejścia do służby?
- Nie mamy służby, tylko pomoc. Nie można traktować z góry ludzi, którzy nam tak bardzo ułatwiają życie. A co do tego przemówienia... Dlaczego to zrobiłeś?
Uśmiecha się zagadkowo.
- Mówiłem, że podoba mi się twoje zdanie i twoje własne przemyślenia.
- To bardzo mile - muszę spuścić wzrok - Ale narobiłeś niezłego zamieszania.
- Potrzebnego zamieszania. Przyznam, że miałem w nosie tą budowę, ale po tym jak otwarłaś mi oczy na to, że to nie brzydka, lub ładna okolica tworzy problemy postanowiłem coś z tym zrobić.
- Jeej. Mam w tym zaszczytną rolę...
- Owszem, dlatego nie mam zamiaru pomijać cie w tym projekcie. Gdyby nie twoje uwagi nigdy bym się nie dowiedział w czym tkwi problem.
Uśmiecham się do talerza zadowolona z pochwał. Z taką motywacją aż chce się pracować jeszcze więcej i jeszcze mocniej. Nie podnoszę wzroku aż do końca posiłku. Jestem najedzona i usatysfakcjonowana.
- Plus lunchu z szefem jest taki, że musisz usprawiedliwić moje spóźnienie - zerkam na zegarek. Kwadrans temu powinnam być w biurze.
- A minus?
- Ludzie zaczną gadać.
- Martwi cię to?
- Mnie nie, ale ciebie powinno.
- Dlaczego?
- Bo to ty tutaj jesteś gwiazdą i to ty dbasz o wizerunek.
- A uważasz, że po sobotnim przemówieniu martwi mnie jak postrzegają mnie ludzie?
- Nie wiem co myślę - mówię szczerze.
- Nie masz o mnie zdania?
Nie łatwo rozmawiać z nim o... nim.
- Ciężko cię rozgryźć. Niewiele mówisz o sobie.
- Bo niewiele pytasz... Nie wiesz jak to działa? Wiedza sama nie wpadnie, musisz o nią zabiegać. Na tym polega twoja praca.
- Jesteśmy teraz w pracy?
Patrzymy na siebie, a milczenie przedłuża się. Zadałam nieświadomie pytanie, na które odpowiedź określi charakter tego co właściwie robimy.
- Teraz już tak - odkłada na stół serwetkę i wstaje. Wstaje razem z nim i nie mam odwagi pytać co z rachunkiem, którego nie uregulowaliśmy.
- Będę się musiał sam usprawiedliwić ze spóźnienia na spotkanie... - nie ma w głosie złości, ani tej zwykłej rezerwy, więc pozwalam sobie na lżejszy ton.
- Ja cię mogę usprawiedliwić. Nie da się tu najeść w godzinę! - obydwoje się uśmiechamy.
Wychodzimy na zewnątrz, a uśmiech zamiera mi na ustach. Automatycznie przybieram uprzejmy wyraz twarzy.
- Panie Hill co pan planuje zrobić z robotnikami po zakończeniu prac w Bronxie?
Hamuje, kiedy fotograf zachodzi mi drogę robiąc cała serie zdjęć.
- Panie Hill co pan myśli o renowacjach innych dzielnic Nowego Jorku?
Próbuję wyminąć mężczyznę z aparatem, ale nie pozwala mi przejść. Nie mogę zareagować agresywnie, bo zanim wrócimy do biura będę we wszystkich plotkarskich portalach. Nie wiadomo skąd pojawia się drugi facet z aparatem i drugi z dyktafonem.
- Czy to ty jesteś Olivią? Panie Hill co na to panna Lacroix? Czy obie panie się znają?
- Panie Hill proszę spojrzeć tutaj! - to trzeci koleś z aparatem!!
- Olivia co na to twój tata? Cieszy się z twoich dobrych kontaktów z pracodawcą?
Zaczynam wpadać w panikę, kiedy nie mogę wykonać kroku, bo z każdej strony otaczają nas nachalni paparazzi i z całych sił próbuję im tego nie okazać.

9 komentarzy:

  1. Dawno nie pisałam-wiem. Ale jestem pieruńsko zajęta i nie mam czasu dosłownie na nic.
    Już jednak nadrobiłam i teraz z całą odpowiedzialnością i przekonaniem mogę napisać, że to jest to! Kocham już to opowiadanie :)
    A co do Crossa: nie dałam rady przeczytać przez ten tydzień i przez następny też chyba nie dam. Muszę się chyba lepiej zorganizować.

    Wierna Fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cross nie zając ;p Cieszę się, że Ci się podoba, bo w końcu złapałam "ciąg" i scena sama mi się rodzi z poprzedniej. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej! Co do czasu to każdemu go brakuje. Chociaż nie mam teraz takiej dzikiej gonitwy, wiem o czym mówisz! I tak się cieszę, że wpadniesz tu od czasu do czasu :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się na ten Twój ciąg, bo już wiem na co Cię stać ;)
    Staram się na za długo Was nie zostawiać, no ale czasami każdemu się zdarzy stracić rachubę..

    Wierna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, że dla kobiety brak czasu na ploteczki to poważny stan kryzysowy, ale mam malutkiego newsa ;) Podobno Grey ma być dopiero na przyszłe wakacje, ale prawdopodobnie już w maju mają podać obsadę :D Umrę z ciekawości do tego czasu!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, na przyszłe dopiero? No czy oni pogłupieli! Ja też umrę! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. I skończy się na tym, że nikt nie obejrzy :p Mam chociaż nadzieję, że skoro mają tyle czasu to zrobią to naprawdę porządnie i nie wyjdzie z tego kolejna saga "Zmierzch'

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz, że też się nad tym zastanawiałam. Fajnie by było gdyby naprawdę zrobili film dla dorosłych. A nie jakieś romansidło od 16 lat.. Ciekawe jak to wykombinują. Czasu mają w brud...

    OdpowiedzUsuń
  8. No jeśli to nie będzie film 18+ to nie wiem, czy jest sens robić całe zamieszanie. Podobno już od listopada się scenariusz pisze. Rozumiem, że może to być bardzo trudne, bo sama nie miałabym pojęcia jak to ugryźć. Ciężko będzie zrobić film tak ostry w granicach oglądalności kinowej... Cieszę się, że mogę być tylko zwykłym odbiorcą :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Żeby nie wyszedł pornos, prawda? Haha. Też się zastanawiam. I mam nadzieję, że im się uda :D

    OdpowiedzUsuń

Znacie to uczucie kiedy jesteście powodem czyjegoś uśmiechu? Jest... Niesamowite!!